Colette Carter
COLETTE CARTERft.JODIE COMER nazwisko matki HUDSON data urodzenia 28 PAŹDZIERNIK 1955 miejsce zamieszkania SAINT FALL zawód WŁAŚCICIELKA STRZELNICY status majątkowy ZAMOŻNY stan cywilny MĘŻATKA wzrost 172 waga 60 kolor oczu PIWNE kolor włosów BLOND odmienność ZWIERZĘCOPODOBNA stan zdrowia ZDROWY znaki szczególne ZMIANĘ W KSZTAŁCIE ŁZY ZA LEWYM UCHEM, BLIZNY PO ZADRAPANIU NA LEWYM RAMIENIU ORAZ UDACH elementary school SUNSET W STARYM MIEŚCIE DO 1965 ROKU high school NAUCZANIE DOMOWE edukacja wyższa --- moje największe marzenie to ODWZAJEMNIONA MIŁOŚĆ najbardziej boję się ZAMKNIĘTYCH POMIESZCZEŃ w wolnym czasie lubię POLOWAĆ, SPACEROWAĆ PO LESIE, PRZESIADYWAĆ W BARZE mój znak zodiaku to SKORPION Chłodne październikowe powietrze nie miało litości dla Victora Cartera. Jego policzki, nieprzykryte szalem nabrały czerwonego koloru. Palce mu zdrętwiały, ale dzielnie odpalał kolejnego papierosa. Dym uspokajał, dał odpocząć od wrzasków jego żony. Octavia Carter, niegdyś Hudson zaczęła rodzić. Termin wypadał na inny tydzień, nikt nie był przygotowany. Mężczyzna zataczał kółka pod szpitalem w Portland. Tego dnia planował miły wyjazd z miasta, chcąc umilić żonie ciążę, którą przechodziła trudno. Kobieta odwdzięczyła się wrzaskiem, płaczem i groźbami kastracji. Wyrzuciła go za drzwi, a on drążył dróżkę w brukowanej kostce. Czekał aż ktoś przyjdzie po niego. Octavia poprzednie dwie ciąże zniosła lekko, bez większych komplikacji. Dwójka ich synów była w domu wraz z dziadkami. Widząc zmachaną pielęgniarkę, pobiegał za nią. Dwudziestego ósmego października o godzinie dziewiątej trzy, na świat przyszła Colette Carter. Urodziła się jako pierwsza, spoczęła na ramionach ojca. Przytulił ją mocno do siebie, próbując uspokoić jej płacz. Oczy zeszkliły się, uśmiech rozpromienił jego twarz, córeczka, od zawsze marzył o córeczce. Caelia trafiła w objęcie matki, milczała, prawie się nie ruszając. Pani Carter w panice potrząsnęła dzieckiem, będąc pewna, że urodziło się martwe. Dopiero gdy łzy spłynęły po jej policzkach córeczka poruszyła się leniwie, przywierając do matczynej piersi. Dziewczynki dzieliły jedno łóżko, podobnie były ubierane i tak samo chowane. Wszystkie próby rozdzielenia ich, kończyły się płaczem Colette. Ojciec śmiał się, że Caelia nawet po narodzinach nie chciała płakać, a Colette porównywał do świstaka. Mawiał, że córka zamiast wiosnę zwiastowała wojnę. Colette była dzieckiem nad wyraz wrażliwym. Nie lubiła nosić skarpetek, preferowała zapaloną lampkę bardziej niż żyrandol. Płakała gdy kakao było zbyt kakaowe, zdecydowanie woląc smak mleka. Miała problem, by usiedzieć w miejscu. Nienawidziła gdy matka plotła jej warkocze. Caelia była przeciwieństwem bliźniaczki. Rzadko płakała, siedziała grzecznie, zawsze wyprostowana i chętnie dawała sobie robić wymyślne fryzury. Jedynie starszy z braci i ojciec mieli cierpliwość do Colette. Octavia chyba zapomniała jak ciężki charakter za dziecka miał ich pierwszy syn. To ojciec go „wychował na ludzi”, planował tak samo wychować Colette. Victor często zabierał z sobą Colette do lasu. Zauważył, że córka była tam nadzwyczaj spokojna. Pozwalał jej wtedy rozpuszczać włosy, ściągać buty i trzymać pudełeczko z nabojami. Lewą ręką trzymał córkę za rękę, a w prawej nosił strzelbę. Niegdyś chodził tak z synami, ale ci już mieli własne ścieżki. Córki nie musiał wiele uczyć, dziewczynka jakby sama wiedziała, jak się ma zachowywać. Nie płoszyła zwierzyny zbędnym hałasem, poruszała się po lesie jak prawdziwy myśliwy. Była bystra i zaradna. Broń do ręki dostała bardzo szybko, na początek coś małego co mogła z łatwością utrzymać. Słuchała uważnie ojca gdy jej tłumaczył podstawy. Z determinacją uczyła się na błędach. Rzadko spędzała czas z matką. Zawsze mówiła coś, co sprawiało jej przykrość. Gdy przeglądały wspólnie albumy ze zdjęciami, kobieta lubiła dużo opowiadać. Zawsze podkreślała, że to Caelia pierwsza zaczęła mówić i składać zdania, że jej pierwsze słowo było „mama”. Caelia też mniej się wywracała gdy uczyła się chodzić, nie płakała, nie miewała kolek w nocy. Potrafiła siedzieć prosto, nie mlaskała, nie bawiła się jedzeniem. Bawiła się ładnie lalkami, sprzątała po sobie. Czemu Colette nie mogła być taka jak Caelia? Gdy dziewczynki poszły do szkoły, ich różnice zaczęły być bardzo widoczne. Cael szybko nawiązała znajomości z dziećmi tymi magicznymi jak i niemagicznymi. Za to Colette przylgnęła do dzieci z kręgu. Jej siostra umiała pięknie czytać i pisać, każdy z nauczycieli wychwalał jej zdolności, mówiąc, że jest nad wyraz zdolnym dzieckiem. Wspominali wtedy o ich braciach, którzy aż tak do nauki się nie przykładali. Colette nie rozumiała, czemu siostrze tak dobrze szło. Nie widziała w domu, by siostra siedziała dużo nad książkami. Przychodziło jej to naturalnie, bez większego wysiłku. Zieleniała z zazdrości widząc jak kolejny raz, to siostra zbiera wszystkie pochwały. Któregoś dnia ktoś zaśmiał się z niej w klasie gdy źle wypowiedziała słowo. Patrząc na Cael zobaczyła jak rozbawiona śmieje się z koleżanką z ławki, wskazując na nią palcami. Nie zamierzała nikomu o tym powiedzieć, głupio jej było gdy się popłakała. Ojciec przecież uczył, nie okazuj słabości, bo inni ją wykorzystają. Jeszcze tego samego dnia zarządzała osobnego pokoju, twierdząc, że Caelia nie jest już jej siostrą, a najlepiej to jakby nigdy się nie urodziła. Dziewczynki wieczorem przy stole pokłóciły się, zaczęły w siebie rzucać jedzeniem i sztućcami. Wtedy za to obie dostały ojcowskim pasem po dupie. Zapłakana Colette stanęła w drzwiach salonu, szlochając, patrzyła jak matka, pociesza jej siostrę, trzymając ją na rękach. Ona została wygoniona na górę do swojego nowego pokoju. Ta noc była chłodna, głucha i bezsenna. Colette zawzięła się w sobie, nie zamierzała dopuścić, by kiedykolwiek się ktoś jeszcze z niej zaśmiał. Przyłożyła się do nauki, ale nieważne ile czasu, by nie spędziła nad książkami jej siostra i tak była od niej lepsza. Udało jej się podgonić oceny tak, że nie była najgorsza w klasie. Colette była bardziej sprawna fizycznie od siostry. Nauczyciele chcieli przygotować ją na zawody. Postanowiła, że skupi się na tym. Budziło to zazdrość bliźniaczki, która rodziła jeszcze więcej konfliktów. Po pewnym czasie była to otwarta wojna. Cael grała nieczysto. Prowokowała siostrę w miejscach zatłoczonych. Robiła to, by każdy mógł widzieć jak Colette rzuca się na nią niczym dzikie zwierzę. Wiedziała jakich słów użyć, by wyprowadzić ją z równowagi. Nikt nigdy jej nie słuchał gdy mówiła, że prowokowała ją cały dzień. W domu zawsze czekała wściekła matka, jedno dziecko pocieszała, a drugie karała. Stojąc w kącie, masowała piekący policzek, czuła się jak zwierzę w klatce. Uwięzione, przyduszone, chcąc uciec, biec najszybciej jak umiało. Ojciec się nie wtrącał, nie bronił żadnej z nich, woląc ukarać obie zamiast jednej. Colette miała wrażenie, że wiedział, że to Cael zaczynała, że ona tylko się broniła. Tato nie przepraszał, ale szybko zapominał, mówił tylko „łap za strzelbę, idziemy polować”. Wiedziała, że tym gestem wyrażał jakąś skruchę, żal wobec niej. W lesie łatwiej im się rozmawiało, a czasami cisza była bardziej słowna. Widział jak Colette katowała się nad książkami. Próbował ją przekonać, że nie musi mieć tak dobrych ocen jak Cael. Mówił o innych wartościach, jakie liczą się w życiu. Nie słuchała go, zaangażowana w rywalizację jaką toczyły. To była wojna, a ona nie zamierzała wywiesić białej flagi. Miała dziesięć lat, wyszli z ojcem jak zawsze postrzelać. Colette umiała dobrze złapać broń, odrzucało ją momentami, ale nie skarżyła się. Dobrze celowała. W lesie czuła się spokojna, znała drzewa, śpiew ptaków, potrafiła wytropić zwierzę. Wiedziała, jak szukać, czuła swoją ofiarę, słyszała i widziała ją. Victor nie mógł nadziwić się jak dobry słuch miała jego córka, jak dobrze widziała nawet gdy się ściemniało. Była cierpliwa, czekała, nie goniła za zdobyczą. Ojciec uczył, jeden strzał, tyle ci potrzeba. Więc starała się nie marnować ani jednego naboju. Victor był dumny z córki, podziwiał jak dziecko, potrafiło sprawnie upolować zwierzę. Nie bała się krwi, chętnie później pomagała mu ze zdobyczą. Chwalił się nią przed rodziną. Cael nie radziła sobie, ręce miała wątłe, na widok krwi uciekała do matki. Starała się, musiała, nie ma, że nie chce. Była Carter, musiała zachowywać się jak Carter. Brać przykład z siostry. Role wtedy się odwracały, Colette była w centrum uwagi, chwalona i doceniona. Cael kazali dorosnąć, nabrać charakteru. Odstawała przy innych członkach rodziny. Ojciec próbował obie córki uczyć tak samo, czasami czuł bezsilność. Na spotkaniach rodzinnych zawsze dochodziło do kłótni między siostrami. Colette miała wtedy okazję tak samo ubliżać siostrze jak ona jej. Sprawiało jej to przyjemność gdy mogła jej wytknąć, że królika nie umie upolować. Prowokowała ją, aż ta podobnie jak ona, nie wytrzymywała i atakowała ją. Szarpały się w akompaniamencie śmiechów i gwizdów. Colette zawsze była silniejsza, umiała szybko obezwładnić siostrę. Rozdzielono je wraz z pojawieniem się pierwszego zadrapania, pierwszych łez, krzyku bólu. Cael wiała do matki, ale wśród Carterów nie było zgrywania ofiary. Kary były takie same, sprawiedliwe. Wróciły od dziadków, pokłóciły się, kolejna szarpanina. Tym razem było inaczej, Colette rozdarła ulubioną koszulkę siostry. Cael popchnęła Cole tak mocno, że ta potknęła się, nie utrzymała równowagi i wpadła do rowu. Skaleczyła się, rozcięła nogę o ciernisty krzew. Tym razem Caelia była winna. Matka po raz pierwszy zajęła się ranna córką, robiąc gorąca czekoladę. Na ten widok Cael wpadła w szał, popchnęła siostrę kolejny raz i uciekła z domu w stronę lasu. Colette pobiegła za siostrą. Wiedziała jak ją znaleźć, przygłup, by to zrobił. Była głośno, szlochała donośnie. Podążała za nią, miała przewagę, musiała ją dogonić. Nie chciała, by bliźniaczka zbłądziła w lesie. Była gotowa przeprosić, samodzielnie spróbować jej zszyć materiał ubrania. Mogła nawet poświęcić tygodniowe kieszonkowe i kupić jej taką samą. Chciała tylko, by wróciły do domu. Tropiła siostrę, podążała za jej krokiem. Widziała jej blond włosy bardzo wyraźnie, czuła jej zapach. Pachniała perfumami, musiała znów ukraść mamie flakon. Słodkie maliny, piwonia i róża. Zapach nie pasował tutaj, odznaczał się wśród mchu, kory drzew, iglastych gałęzi. Skręciło ją w żołądku, głód, jakże była głodna. Nie była nigdy tak głodna, a jednocześnie wydawało jej się, że od zawsze to czuła. Usta miała suche, spierzchnięte, zaschło jej w gardle. Usłyszała pisk siostry, dobiegła do niej, wystraszona że coś jej się stało. Dostrzegła małego jelonka, upolowany przez inne zwierzę. Porzucone, zostawione same sobie, czekający aż pochłonie je gleba. Poczuła odór rozkładającego się ciała. Uderzył ją w nozdrzach, powodując jeszcze większy skręt żołądka. Zdziwiona własną reakcją na martwe zwierzę próbowała zachować spokój. Rozejrzała się, będąc gotową do ucieczki. Chwyciła siostrę za dłoń, pociągnęła mocno. Odtrąciła ją, zaczęła okładać pięściami. Odczuła ból, ale to nie ona go powodowała. To było coś innego. Jakby złapała nagłą grypę i rozpierało jej kości. Na dworze zaczynało się ściemniać, ale wszystko było takie jaskrawe. Zieleń dookoła raziła w oczy, skóra jej siostry wydawała się biała. Nagły ból w skroni sprawił, że skrzywiła się. Czuła perfumy, którymi się popsikała, piekły ją w nozdrza, zapach wręcz odrzucał. Zaklęła, tak jak ojciec to robił. Była zła na siostrę. Ile mogła jeszcze znosić jej zachowanie? Były sobie wrogie, to nie była jej siostra. Patrzyła na nią i zrozumiała, że stała przed nią obca osoba. Ubierały się już w inne ubrania, inaczej czesały włosy. Spędzały czas osobno mimo życia pod jednym dachem. Rodziców miały innych. Nie traktowali je tak samo. Dla Colette matka była oschła, zdystansowana. Ojciec wymagający, nietolerujący sprzeciwu i mazgajstwa. Nie wiedziała, jaki jest ulubiony kolor siostry, jakiej muzyki słucha. Chodziły do jednej szkoły, a nie była w stanie wymienić jej ani jednego znajomego. Atakowała ją całkowicie obca jej osoba. Znała tylko jej imię. Musiała się bronić, nie mogła jej pozwolić dać wygrać. Wspomnienia każdej kłótni, jaką odbyły, nasilały ból. Ogień, palił jej kości, pożerał mięśnie. Zgrzytała zębami, czując się jak wyrastają nowe. Czuła, że się zmienia. Patrzyła uważnie siostrze w oczy. Cael obserwowała jak jej siostra się przeistacza. Była drapieżnikiem, wygłodniałym, który jeszcze nigdy nie skosztował smaku ciepłej krwi. Tak bardzo zaschło w jej gardle, chciała tylko zaspokoić pragnienie. Caelia odsunęła się do tyłu, potknęła o martwe zwierzę, zakryła usta dłonią, powstrzymując krzyk. Nie chciała jej bardziej prowokować. W oczach miała strach. Tak bardzo się bała. Cole słyszała bicie serca siostry, jak pompuje krew. Płynęła w jej żyłach, kusiła, jedna kropla, nic tak nigdy w życiu nie chciała bardziej. Zamachnęła się, pierwszy raz. Pot, łzy i krew, wymieszały się. Jak przyjemne to było, przeciąć jej skórę. Jej krzyk irytował, bolał w uszy, były zbyt wrażliwe. Musiała uderzyć tak, żeby już nigdy się nie odezwała. Zadała kolejny cios. Płytkie rany przecinały się, nie chciała przestawać. Nagle usłyszała, że ktoś się zbliża. Psy szczekały, szukając zapewne jej i siostry. Zbliżali się, było ich kilku. Musieli mieć naładowane bronie. Zrobiło się ciemno, chłodno. Spojrzała na Cael, na swoje łapy. Wszystko we krwi, jeszcze ciepłej. Wstała, dostrzegła zwierzę, patrzyło na nią zza drzewa. Jego szpiczaste uszy poruszyły się, też słyszał, że zbliża się zagrożenie. Pobiegło przed siebie, a ona za nim. Nie patrzyła pod nogi, potknęła się o powalone drzewo. Zakręciło jej się w głowie, zrobiło niedobrze. Byli coraz bliżej, musiała uciekać dalej. Dobiegła do małego zbiornika wodnego, potykając się kolejny raz, padła na ziemię. Spojrzała na siebie, ciało miała pokryte futrem. Próbowała je z siebie ściągnąć, raniąc się przy tym. W końcu padła z sił. O śmierci młodej Carter było głośno. Ironia losu, Carterównę zabiło zwierzę. Podejrzewano wścieklizną, rany nie były głębokie, ale było ich dużo. Colette udało się uciec w stronę wody. Wiedziała jak ma się zachować, ojciec uczył przetrwania. Znała las. Miała szwy na ramieniu oraz udach, tam ją zwierzę zdążyło zranić najbardziej. Bardzo mało pamiętała z tej nocy. Była wstanie wspomnieć, że kłóciły się, obie machały rękoma, były głośno. To musiało sprowokować zwierzę do ataku. Poczuło się zagrożone, chciało się bronić. Colette nie dręczyli długo pytaniami, chcąc oszczędzić jej bolesnych wspomnień. One same się upominały, nawiedzały ją we snach. Śniło jej się, że to ona była zwierzęciem, które zabiło Cael. Sen tak wyraźny, niczym wspomnienie. Nazwałaby to koszmarem, tyle krwi i krzyku, a mimo to nie bała się. Budziła się z obojętnością, niewzruszeniem. Od odejścia siostry wiele się zmieniło. Ojca praktycznie nie było w domu. Gdy nie pracował był w lesie, sam. Polował na zwierzę, które zabiło jego córkę. Nie wracał na kolację, czasami zjawiał się dopiero rano. Na głowie matki pojawiły się pierwsze szare włosy. Colette zaczęła pomagać w domu, myła naczynia, odkurzała. Cieszyła się z każdej chwili spędzonej z ojcem. Nawet jeśli kazał jej posprzątać jego garaż, było to dla niej wystarczające. Najstarszy z jej braci wyprowadził się z domu, a ten młodszy miał dziewczynę z którą spędzał większość czasu. W domu zrobiło się cicho. Każdy chciał usłyszeć chociaż jeszcze jeden raz jak dziewczynki się kłócą, szarpią za włosy, rzucają czymś w siebie. W wieku jedenastu lat w Colette przebudziła się moc. Bywali w kościele, brali udział w najważniejszych wydarzeniach, a zapomniała o tym. Nikt nigdy nie usiadł z nią, nie wyjaśnił jak to będzie wyglądać. Nie spodziewała się, wzięło ją z zaskoczenia. Nigdy przedtem się tak nie czuła. W domu nie wiedziała do kogo się zwrócić, komu o tym powiedzieć. Powiedziała bratu, który pokierował nią. Zawsze kłócili się o tamten dzień. Colette czasem miała wrażenie, że ciągnie się on za nią jak cień, nie odstaje na krok. Widziała wspomnienie siostry w swoich snach, bliznach. Dostrzegała ją w swoim odbiciu, miała często wrażenie, że jest zawsze krok za nią. Irytowało ją, chciała o niej zapomnieć, zostawić ją w przeszłości. Czasami po gorszym dniu wychodziła do lasu. Zazwyczaj była już ubrana w piżamę, nie mogła zasnąć. Matka była zajęta sobą. Jej brata nie było w domu, a ojciec w lesie. Nie szła za nim, nie chcąc mu przeszkadzać. Próbowała wydeptać własną ścieżkę, którą nigdy nikt nie chodził. Myślała intensywnie o tym śnie, który się powtarzał. Emocje, które tłumiła cały dzień dawały o sobie znać. Dawała im wtedy upust, pozwalała sobie na łzy, na krzyk. Wpadała w szał, czasami całkowicie traciła kontrolę nad sobą. Budziła się nocą, była zazwyczaj bliżej domu. Często brudna, miewała rozerwane ubrania. Po cichu pozbywała się dowodów na to, że nie spała tak jak powinna. Myła się i kładła ponownie spać. Zawsze pojawiał się nowy sen. Była dzikim zwierzem, które wychodziło na nocne polowanie. Kiedyś opowiedziała o tym kuzynce, gdy chowały się razem w jakimś kącie. Nazwała to lunatykowaniem. Colette nie pytała więcej, uznała, że to właśnie było to, nie musiała pytać więcej. Kontakt z matką był utrudniony. Była u lekarza, dostała od niego leki. W domu zaczęli pojawiać się dziadkowie, który doglądali Octavii. Przy tym też zajmowali się Colette, dbając, by dziewczynka miała wszystko co potrzebne. Wraz z wiosną mamie się polepszyło. Ojciec ponownie zaczął się pojawiać na kolację. Colette dała matce pleść jej warkocze, pozwoliła sobie nawet kupić ciuchy, które jej się podobały. Pomagała jej w domu, a później szła z ojcem na spacery do lasu. Nie gonił już zwierzęcia, które zabiło Cael. W ogóle nie rozmawiali o tym. Z domu zniknęły jej zdjęcia, jej ubrania i zabawki. Wszystko schowane w piwnicy. Było lepiej, o wiele lepiej. Nie musiała się z nikim kłócić o uwagę rodziców. Nie mogła doczekać się pójścia do szkółki kościelnej. Lubiła dzieci z kręgu, a to oznaczało, że będzie mogła z nimi więcej czasu spędzić. Nauka magii szła jej dobrze, dopóki była to praktyka. Nie lubiła formułek, które trzeba było zapamiętać. Historia magii? Czas na drzemkę, a na teorii magii pisała liściki do koleżanki z sąsiedniej ławki. Colette umiała dobrze kogoś zaatakować, obronić się i podpalić parę rzeczy. Nie miała cierpliwości do niczego co wymagało bycia bardzo starannym i dokładnym. Alchemia czy zaklinanie odpadały w jej przypadku. Jednak starała się o dobre oceny, by nie sprawiać rodzicom kłopotu. Przyszło jej sporo nowych znajomych, głównie dzieciaki z kręgu, ale inne magiczne dzieci też również. Wraz z wiosną zakochała się. Chłopak starszy od niej o rok. Był to przełom. Rano chciało się wstać, pouczyć i nie spać na każdej lekcji. Przestała podkradać leki od matki. Jej obiekt westchnień tak zajmował jej głowę, że nic nie smuciło ją czy złościło. Po miesiącu odważyła się i zaprosiła go na spacer po lesie. Zgodził się, oferując, że przyjdzie do niej do domu. Nie zaprosiła go do środka, chcąc uniknąć przepytywania przez ojca. Niejednokrotnie ostrzegał, że jeśli zacznie się z kimś spotykać, on najpierw chce go poznać. Szli powoli, opowiadała mu o polowaniu, o broni i o wszystkim, co wiedziała na temat lasu. Spotkali się jeszcze dwa razy na podobny spacer. W końcu dopadł ich jej ojciec, który koniecznie musiał przepytać młodziaka. Pytał o to, jakie ma intencje wobec jego córki, czym się zajmuje kim, są jego rodzice. Puścił ich do lasu, ale ostrzegł, że będzie mieć ich na oku. Przez cały spacer chłopak zachowywał się dziwnie. Nie złapał jej za rękę, nie chciał objąć czy prowadzić rozmowy. Colette czuła, że jest coś nie tak, ale próbowała się nie martwić. Byli już blisko domu, chciała go objąć, ale odtrącił ją od siebie. Małe serce Colette pękło na pół. Czemu to powiedział? Od dawna nie czuła takiej złości, tylko Cael potrafiła ją doprowadzić do takiego stanu. Zaczęła ciężko oddychać. Przypomniała sobie o swoich snach. Ma długie pazury, szpiczaste uszy, słyszą bicie serca ofiary. On poszedł dalej, a Colette stała w miejscu. Ból prowokował do działania. Oddalał się, nie mogła dać mu uciec. Rozpędziła się i doskoczyła do niego, powalając na ziemię. Zaczęła rozszarpywać jego ciało, dając krwi ubrudzić jej jasne futro. Ktoś zjawił się obok niej, podniósł ją, szarpała się. To była jej zdobycz, jej ofiara, nie mogli jej tego zabrać. Słysząc krzyk ojca, uspokoiła się, pazury schowały się, uszy zmalały. Zraniła ojca rozcinając mu dłoń, nie chciała, nie jego. Patrzyła na martwe ciało, chłopaka, dla którego jeszcze do niedawna jej serce biło. Przecięła mu szyję tak jak niegdyś Cael. Spojrzała na siebie, futro powoli znów zamieniało się w skórę. To nie były sny, a wspomnienie. Nigdy nie lunatykowała, a zmieniała się. Dostrzegła matkę, która chciała wywiesić pranie, musiała widzieć wszystko. Obie w tej chwili zrozumiały dokładnie to samo. Kobieta podeszła do niej, złapała ją mocno za ramiona, zaczynając szarpać. Oskarżyła ją o zabicie siostry. Zaprzeczała jej, łgała byle matka uspokoiła się. Szybko zmieniła taktykę, prosząc ją o wybaczenie, próbowała przedstawić to jako wypadek. Czy to był wypadek? Chyba sama nie wierzyła w takie kłamstwo. Siostra jej nienawidziła, a ona jej. Nie widziała przyszłości, w której były wstanie zagrzebać ten konflikt. Życie z nią było koszmarem. Dopiero gdy zniknęła, Colette była szczęśliwa. Cael musiała zniknąć, ona zrobiła tylko to co było słuszne. Colette wyrwała się i pobiegła do swojego pokoju. Pod drzwi przesunęła komodę, zasunęła zasłony i schowała się pod kołdrą. Do następnego poranka nikt nie zapukał. Mówili cicho, ale ona i tak słyszała każde słowo, jakie padło. Usłyszała każde paskudne słowo jakiego użyła matka. Nazywała ją potworem, bestią. Wyrzekała się jej, mówiąc, że od dziecka była tak przeklęta. Ojciec nawet jej nie bronił, głównie milczał, rzucił czasem przekleństwem. Słyszała auto, a potem głos najstarszego brata. Nie spała całą noc. Rano usłyszała pukanie do drzwi, ojciec kazał jej przyjść na dół. Cała rodzina na nią czekała. Matka stała przy oknie, nie mogła na nią spojrzeć, reszta siedziała przed stołem. Zaczęli zadawać jej pytania. Pytali o tamtą noc z Cael, nie wiedziała, co powiedzieć. Prawdę? Nie chciała jej przyznać przed samą sobą. Kłamała więc, bo co innego miała zrobić. Mówiła to co chcieli usłyszeć. Jedyną osobą, które jej nie uwierzyła była, matka. Szeptała do siebie, nazywając ją kłamczuchą. Po rozmowie kazali jej wrócić do siebie. Na górze odszukała tabletki, które niegdyś kradła mamie. Połknęła całą, a gdy zaczęła działać, położyła się spać. Obudziła się następnego poranka, na jej szafce nocnej leżało jedzenie, obok stało kilka butelek z wodą. Chciała wyjść na dół, ale drzwi były zamknięte z zewnątrz. Zaczęła w nie walić, ale nikt nie odpowiadał. Nadsłuchiwała, ale nikogo poza psami na podwórku nie słyszała. Zajrzała przez okno, nie widziała auta ojca czy brata. Zostawili ją, zamknęli całkiem samą. Miała łazienkę w swoim pokoju, mogła z niej skorzystać. Umyła się, przebrała w coś luźnego. Posiłku nie tknęła, nie miała apetytu. Nie spodziewając się tego co ją czeka odrobiła wszystkie zadania domowe, przygotowała się na następny dzień w szkole. Po południu wrócił ojciec i wypuścił ją z pokoju. Usiedli w salonie, był taki, jakim go ostatnio widziała. Nie musieli długo czekać aż policja zapuka do ich drzwi. Colette była ostatnią osobą, która widziała Damiena. Nigdy nie dowiedziała się, co stało się z ukochanym po tym jak go zaatakowała. Oficjalnie zaginął, nie wrócił do domu po wyjściu do Carterów. Dziewczynka w obecności swoich rodziców była przepytywana przez policję. Chcieli ustalić kolejność wydarzeń. Przychodzili zawsze na umówioną godzinę, zadawali te same pytanie, sprawdzając czy jej zeznania ulegną zmianie. W mieście pojawiły się pierwsze plakaty o zaginionym chłopcu. Colette wraz z rodziną okazywała wsparcie. Bywali na poszukiwaniach i podczas czuwania. Nauczyło ją to jak dobrze odgrywać skruchę przed innymi ludźmi. Colette zostało przydzielone nauczanie indywidualne. Nie mogli ryzykować, że ktokolwiek zobaczy u niej jej zwierzęcopodobność. Zaakceptowała wolę swoich rodziców. Nie walczyła, nie protestowała. Liczyła, że jeśli będzie się dobrze zachowywać to niedługo wszystko wróci do takiej normy jakiej było. Dni zrobiły się szare, nudne, monotonne. Widziała zza okna jak pąki kwiatów rozwijają się, trawnik zielenieje, a drzewo obrasta liśćmi. Później to wszystko umierało. Włosy rosły jej, wyrosła z ulubionych szortów, a koszulka zrobiła się za ciasna. Czas się nie zatrzymał, ona się zatrzymała. Po roku już nie chciało jej się przebierać z piżamy. Rano nie myła zębów, wieczorem zapominała wziąć prysznic. Nie wychodziła z pokoju nawet gdy drzwi były otwarte. Jadła tylko gdy głód ściskał jej żołądek i sprawiał, że robiło jej się niedobrze. Któregoś dnia zaczęła się modlić. Tak, jak ją uczyli. Wymawiała dokładnie słowa modlitwy. Modliła się rano gdy wstawała, popołudniu gdy słyszała ciche kroki matki. Modliła się krążąc po pokoju, oglądając wieczorny zachód słońca. Nocami gdy nie mogła zasnąć prosiła o spokój, a gdy budziła się błagała o to by koszmary ustały. Im dłużej odmawiała modlitwę tym bardziej jej słowa wydawały się puste. Dni wcale nie skracały się, dłużyły nawet bardziej. Koszmary przerażały bardziej. Wolała już ciszę niż te nic nieznaczące słowa. Przestała. Colette miała już piętnaście lat. Rodzice przynosili jej eliksiry, które miały pomóc z bólami podczas przemiany. Robiła to zazwyczaj w lesie pod pilnym okiem ojca. Z matką nie wchodziły sobie w drogę. Tylko w ten sposób mogli wieczorem usiąść i zjeść wspólnie kolację. Nie była już zamykana w pokoju na cały dzień. Wciąż była nauczana domowo, taki tryb nauki też preferowała. W domu było łatwiej jej uczyć się magii i kontrolowania nad sobą. Prowadziła dziennik w którym pilnie notowała co pobudzało jej przemianę. Próbowała, zrozumieć czemu dana sytuacja sprawiła, że czuła się w taki sposób. Unikała sytuacji w których traciła panowanie nad sobą. Umiała odwrócić swoją uwagę od negatywnych myśli. Strzelała gumką na nadgarstku, głęboko oddychała czy liczyła do dziesięciu. Chociaż brakowało jej kontaktu z rówieśnikami nie wyobrażała sobie powrotu do szkoły. Była aktywna we wszystkich wydarzeniach, miała wtedy okazję porozmawiać z znajomymi z kręgu. Czasem kogoś zapraszała do siebie pod warunkiem, że ktoś był w domu i pilnował ich. Uczyła się panowania nad sobą. Pomagało to w nagłych przemianach. Pilnowała się, unikała sytuacji, które mogły ją zdenerwować. Któregoś dnia po jednej z mszy, zaproszono ją na imprezę. Nie pytała rodziców czy może wyjść, wiedziała, że nikt się nie zgodzi. Wymknęła się oknem. Ubrała się w ładniejsze ubrania, rozpuściła włosy i nawet pomalowała. Przyjechali po nią punktualnie, usiadła na tyle obok Damiena. Był starszy cztery lata, nie miała okazji go wcześniej poznać. W aucie leciał Black Sabbath, pachniało papierosami i whisky. Damien podał jej alkohol, pytając czy to jej pierwszy raz. Zaprzeczyła, myśląc, że podkradanie ojcu kilku łyków się liczyło. Papieros drapał w gardło, ale chętnie zapaliła drugiego. Czuła lekkie napięcie będąc wśród obcych, starszych osób. Tym razem umiała nad tym zapanować. Następnej nocy gdy próbowała zasnąć usłyszała jak coś wali w jej szybę. Spojrzała na czas, była już prawie północ. Podeszła do okna, otworzyła je i dostrzegła Damiena. Na plecach miał gitarę, palił papierosa, a w drugiej ręce miał butelkę wina. Wymknęła się z nim drugi raz. Czekali na nich ich znajomi, pojechali do opuszczonego lunaparku. Spędzili tam całą noc, pili i palili, a Damien z kolegami grał na gitarze. Wymykała się z nim prawie każdej nocy, nawet tylko, by wyjść na spacer. Szybko powiedziała mu o swojej odmienności, a on zaakceptował to i nie oceniał jej. Pomógł jej z naukom kontroli nad sobą. Uczyła się od niego również magii odpychania. Razem pojedynkowali się z zasadom „wszystkie chwyty dozwolone”. Podobała jej się walka wręcz z użyciem broni białej. Była dyskretna, łatwa do schowania. W pewien sposób dało jej to poczucie bezpieczeństwa, którym niegdyś była jej zwierzęcopodobność. Był to mechanizm obronny na nieprzyjemne wydarzenia w jej życiu. Aktywnie spędzała czas, pomagało to w spożytkowaniu energii, a tym samym rzadziej się musiała przemienić. Lubiła wieczorami biegać, trenowała celność. Damien był jej przyjacielem, najlepszym jakiego posiadała. Był pierwszą osobom, której mogła się zwierzyć na temat swojego kryzysu wiary. Damien należał do Kowenu Nocy, o czym nie mówił. Pokierował nią, co może zmienić w swojej modlitwie. Wieczorem, zapaliła świece, zamknęła drzwi na klucz i zaczęła się modlić. Z początku nie była przekonana, ale z każdym dniem było łatwiej. Miała wrażenie, że tym razem ktoś słuchał jej. Cisza w pokoju nie była taka głucha, a słowa nie były puste. Od tamtej nocy każdą modlitwę oddawała Lilith. Mając dwadzieścia jeden lat, Damien, wprowadził ją do Kowenu Nocy. Kowen pomógł jej odnaleźć swoje miejsce. Szybko zaangażowała się w życie grupy. Chętnie nawiązywała relacje z innymi członkami. Damien wyjechał z miasta, a dla Colette to był czas, by dorosnąć. Dopiero gdy go zabrakło, zrozumiała, że była w nim zakochana. Było już za późno na wyznawanie uczuć. Spoważniała, nabrała pewności siebie i charyzmy. Wraz z pomocą ojca, otworzyła własną strzelnicę. Matka uporczywie szukała męża dla córki, ale Colette nie wyobrażała sobie wyjść za mąż za nikogo kogo nie kochała. Jeśli musiała to zrobić, chciała przynajmniej mieć spokój. Kandydaci na męża z kręgu mieli swoje wymagania. Wymagali od Colette czegoś czego ona nie zamierzała zrobić. Ceniła swoje życie takim jakie było. Nie zamierzała pozwolić matce, by ta ją zmusiła do małżeństwa z kimś kto, by stawiał jej warunki. Po wielu próbach i groźbach śmiertelnych, znalazła. Był to ktoś spoza kręgu, ale zamożny. Nie przeszkadzała mu porywcza natura Colette, zamiłowanie do broni i polowań. Nie był obcym, którego widziała pierwszy raz na oczy, widzieli się podczas spotkań Kowenu Nocy. Dobrze z nim się prowadziło rozmowę. Przychodził do niej na strzelnicę, uczyła go pewnych podstaw. Nikt z nich nie wiedział o jej odmienności. Trzymała to w ukryciu przed wszystkimi. Po tym co miało miejsce, zostały jej tylko blizny. Jeszcze tego samego roku, wzięli ślub, a on przyjął nazwisko Carterów. Uważała, że miłości czasem należało dać trochę czasu, ale tej się nie śpieszyło. Jej mąż był cudowną osobom, ceniła ich relację, ale go nie kochała. Nigdy nie planowała zostać matką. Ciąża, stanowiła zagrożenie dla jej spokojnego życia. Zwróciła się wtedy o pomoc do swojej kuzynki, która pracowała w medycynie. Poroniła. Wierzyła, że będzie to lepsza opcja niż dziecko do wychowywania. Kuzynka pomogła później, by kolejny raz nie zaszła w ciąże. Jej mąż bardzo ciężko poradził sobie z sytuacją. Ich dobra relacja uległa zmianie. Żyli pod jednym dachem, ale osobno. Wróciła do swojej rutyny, poświęcając czas głównie kowenowi i strzelnicy. |
Wiek : 30
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Właścicielka Strzelnicy
Witaj w Piekle! W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda w Hellridge. Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po Die Ac Nocte. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz, a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły. I pamiętaj... Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj. Sprawdzający: Frank Marwood |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej