BIURO Niewielkie pomieszczenie znajdujące się na samym końcu podziemi restauracji; żeby dotrzeć do biura, należy przejść przez całą piwnicę, zwykle skąpaną w papierosowym dymie, i przejść przez niepozornie wyglądające, metalowe drzwi. To za nimi ukryty jest pokój, w którym z trudem uciśnięto biurko, dość pokaźną szafę, skórzaną kanapę oraz nieprzypadkowo tylko jedno krzesło — to stojące za biurkiem. Zwykle rezyduje tu członek familii odpowiadający za prosperowanie kasyna, a dwóch rosłych ochroniarzy zawsze czyhających przed wejściem ma wyłącznie jeden cel: upewnić się, że do środka nie wejdzie nikt, kto nie nosi nazwiska Paganini albo nie został zaproszony do wnętrza. W ciemnym wystroju biura najbardziej zaskakiwać może szafa — to w niej znajduje się ciężki, brzydki, za to bardzo funkcjonalny sejf, z którego wypłacane są nagrody dla bokserów oraz nielicznych hazardzistów, którzy faktycznie wygrali sumkę w karty. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
8 lutego, 1985 Papierosowy dym nie ma gdzie uciec. Skłębione, sine chmury unoszą się w kierunku szarego sufitu i krążą, wirują, błądzą ogłupiałe. Papierosowy dym nie ma gdzie uciec. W popielniczce tkwi pięć kiepów, szósty właśnie dopala się między poharatanymi palcami. Coś złego stało się z ręką, która trzyma papierosa — szpecą ją fioletowe plamy sińców powyżej nadgarstka i cztery długie zadrapania na zewnętrznej stronie dłoni. Papierosowy dym nie ma gdzie uciec, bo to, kurwa, piwnica. Krew na draśnięciach już zastygła. Szramy o rozstawie paznokci uśmiechają się kpiąco; jakby ktoś próbował wydrapać mu żyły i poległ. Całkiem dosłownie. Nie ma tu okien, pór dnia, upływu czasu. Są tylko wypalone papierosy, tykający na nadgarstku zegarek, głowa odchylona do tyłu pod kątem, który powinien być bolesny. Aorta na obnażonej szyi pulsuje w rytm ciężkiej pracy serca — w słabym świetle lamp skóra ma niezdrowy kolor szlamu, czegoś, co wyciągasz z odpływu i wyrzucasz do kosza zanim wpełznie pod rękaw. Rozpalone oczko papierosa dociera niebezpiecznie blisko filtra, który utknął między ustami i nigdzie się nie wybiera. Jeszcze dwa zaciągnięcia i koniec; jeszcze jeden kłąb dymu do tuzina krążących nad głową. Klimatyzacja zepsuła się wczoraj, zaufany serwisant zjawi się jutro — to daje dwadzieścia cztery godziny w zaduchu, smrodzie nikotyny i feerii zapachów z głównej sali. Kostki lodu w whisky zamieniają się w maleńkie, półokrągłe kulki. Kiedy podnosi szklankę do ust, nawet nie szczękają przyjemnie o ściankę; alkohol smakuje wodą, rozczarowaniem i krwią. Ta ostatnia utknęła między zębami — wypłukuje ją od godziny nikotyną i bursztynową rzeką whisky, bez większego skutku. Cyk, cyk, cyk, unosi leniwie lewą rękę, tarcza zegarka na nadgarstku pobłyskuje blado. To ładny zegarek, prezent od matki; Hublot z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego, praktyczna czerń i eleganckie złoto, pasuje do wszystkiego, nie cuchnie pretensjonalnością jak Rolex, łatwo zmyć z niego krew, jest punktualny. Dwie minuty do godziny zero. Puknięcie w drzwi i skrzypnięcie zawiasów — Valerio obraca w palcach pustą szklankę, liczy plamy na suficie i nie musi patrzeć, żeby wiedzieć. Na spotkania z nim nie wypada się spóźniać; w odwecie można spóźnić się na własny pogrzeb. — Mio caro ragazzo — tańczące w dłoni szkło zastygło. Cieniutka warstwa bursztynowego alkoholu na samym dnie jest zbyt ciepła i rozwodniona, żeby wlewać ją w usta. Szkoda kubków smakowych, gardła i wysiłku. — Powiedz jednej z dziewczyn, żeby przyniosły drinki. Jedne z dziewczyn obsługiwały kasyno i chętnie wykonywały polecenia. W dobry dzień — dziś był po prostu dzień, ani dobry, ani zły, jeden z tych, które trzeba przetrwać, żeby kolejnej doby być doskonalszą wersją samego siebie z dnia poprzedniego — jedna z dziewczyn siedziałaby na biurku. W bardzo dobry dzień, byłaby naga od pasa w górę, w dzień doskonały — całkowicie. — Andiamo, andiamo, nie mamy całego dnia — wypalony do cna papieros wreszcie dołącza do zmasakrowanej familii — popielniczka zapełnia się o kolejnego trupa—niedopałka, wyzwolona od jego obecności dłoń wykonuje zachęcający ruch. Wchodź, wchodź, Valerio nie gryzie. — Devo farti fare una cosa molto importante. Zdrętwiały kark porusza głową na prawo, lewo, znowu prawo; nie strzyka nic, nic poza uśmiechem, który wprawia kąciki ust w ruch. Dopiero teraz ciemne spojrzenie zamiera na gościu — taksujący wzrok metodycznie pochłania sylwetkę w drzwiach, od butów po czubek głowy i z powrotem. Efekt obserwacji musi być zadowalający, bo kanciasty uśmiech Valerio wygładza się nieznacznie. I wtedy mówi coś naturalnego, coś prostego, coś, co w jego ustach brzmi jak paskudne preludium do jeszcze paskudniejszego odkrycia. — Otwórz szafę. W biurze jest niewiele mebli i trudno przeoczyć ten największy. Paganini nie patrzy na nieurodziwy zbitek desek roszczący sobie prawo do ściany po jego lewej stronie. Wzrok cały czas tkwi w twarzy chłopaka; è un bell'uomo, tutto qua. Valerio lubi odkrywać, jak strach i niepewność pałaszują regularne rysy. Zwłaszcza greckie. — Śmiało, Percy. Otwórz szafę. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Każdy krok w dół betonowych schodów pełnił rolę uprzejmego przypomnienia. Zimne ściany, stłumione echo nieinwazyjnej muzyki w restauracji na górze i ostrzejsza melodia dolatująca z klubu na dole; w połowie zejścia do podziemi ścierały się z sobą dwa światy. Na górze — cywilizacja, na dole — zagłada, pośrodku — on. Orfeusz w drodze po Eurydykę; tyle, że Orfeusz nie żył od czternastu lat i nigdy nie pozwoliłby synowi na wyprawę do Palazzo w celu innym niż zjedzenie tiramisu, a na dole nie czekała Eudyryka. Sześć ostatnich stopni i cała długość podziemnego klubu to niewystarczająca odległość; Percy wolałby, żeby od tego miejsca oddzielały go przynajmniej cztery dzielnice. Zamknięte drzwi gabinetu, niepozorne w świecie pełnym pozorów, czyhały tam, gdzie zawsze — wciśnięte w kąt, pilnowane przez dwie nieruchome sylwetki, których obecność była jednoznacznym dowodem na to, że w środku przebywa ktoś, kogo życie znaczy więcej niż ich. Ciche pukanie, jeszcze ciche otworzenie drzwi i przekroczenie progu wystarczyły, żeby podejrzenia zyskały twarz; ciemnemu zarostowi barwą dorównać mogły jedynie cienie pod oczami. Mio caro ragazzo w ustach kogokolwiek innego brzmiałoby uspokajająco; w wykonaniu Valerio było przypomnieniem, że skarby należy trzymać zakopane pod ziemią. — Pan Paganini domaga się drinków — słowa powtórzone w progu wprawiły w ruch cichą machinę reakcji — cichy szczęk szklanek za barem zaczął spełniać zachciankę zanim ta wybrzmiała do końca. — Spóźniłem się? — cyfry na zegarku twierdzą, że nie; Percy zerknął na nadgarstek przelotnie, postawił pół kroku w głąb biura i zdecydował, że to tylko jeden z wielu błędów ostatnich dni, tygodni, miesięcy; jeden z mnóstwa kroków, których nie powinien stawiać, ale było już za późno, żeby cofnąć się po własnych śladach i powrócić do stycznia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku, kiedy Valerio Paganini był tylko pogłoską złożoną ze słów. Pewnego dnia pogłoska stała się ciałem i zawitała w Archaios — wtedy, kiedy Orestes pomagał w śledztwie, Jakub bezpiecznie drzemał w mieszkaniu na górze, a Perseus próbował naprawić radio. Tamtego popołudnia postawił pierwszy krok, chociaż strach — brzydkie uczucie, za to wyjątkowo uzasadnione w obecnym towarzystwie — przytwierdził go do krzesła za ladą i przemówił głosem człowieka, który był nim jedynie ze słownikowej definicji. — Któr— Którą szafę? Kulka w jego krtani miała kształt pięści i smakowała strachem. Surowe wyposażenie biura nie pozostawiało żadnych złudzeń — najbarwniejszym elementem czterech piwnicznych ścian był Perseus, nagle niedorzeczny w jasnozielonej kurtce i starganymi przez zimowy wiatr włosami. Jest tylko jedna, grecki pacanie. Spojrzenie zatrzymało się na masywnym meblu, który musiał stać tu przez cały czas; dziś i przy ostatniej wizycie, i prawdopodobnie w trakcie tej pierwszej, inauguracyjnej przed niespełna rokiem, kiedy schodząc w dół potknął się o własną sznurówkę i trzy ostatnie schody prowadzące do podziemnego klubu pokonał w pokracznym susie. Paganini, idący przed nim, zatrzymał się gwałtownie — Perseus spodziewał się ciosu twardej pięści. Otrzymał ojcowskie klepnięcie w policzek i krótką salwę wypranego z wesołości śmiechu. Dziś Valerio nie wygląda na kogoś skorego do śmiechu; dziś sprawia wrażenie kogoś, kto za śmiech gotów jest wyrwać siekacze. Rysów twarzy nie łagodzi nawet śpiewna melodia włoskiego, z którego — mimo szczerych prób — Percy rozumie wyłącznie tyle, że nie padły tam słowo—klucz; śmierć. Wahanie w progu zamieniło się w dwa pospieszne kroki, zaciśnięte na krtani palce nie poluźniły uścisku; Zafeiriou zdziwił się, kiedy z gardła wytoczyły się faktycznie słowa, nie żałosny półszept. — Warunki umowy pozostają takie same? Mój kuzyn nie może wiedzieć, że— Od jedenastu miesięcy wyświadczam przysługi w zamian za spokój; że Archaios nie musi martwić się włoskimi wizytami, odkąd Valerio zdecydował, że magia powstania warta jest więcej od pieniędzy. — Nie może wiedzieć. Chciałby dodać coś jeszcze — może ciche proszę, ale każde proszę byłoby oznaką słabości. Mógłby powiedzieć oczywistość — otwieram i faktycznie otworzyć szafę, ale każdy banał toczący się z ust mógł być odebrany jako próba gry na zwłokę. Nie powiedział nic — bo czasem nawet Perseus Zafeiriou wie, kiedy mówić, kiedy milczeć, a kiedy słuchać poleceń człowieka, który kwestię życia i śmierci traktuje w kategoriach kaprysu. Dłoń zacisnęła się na rączce szafy; ostatnim, co zapamiętał umysł zwężony do wąskiego tunelu spojrzenia, to ulotna myśl, że klamka jest zima, zawiasy nie skrzypią, a Valerio Paganini uśmiecha się, jakby właśnie wygrał na loterii. Krótko mówiąc — niedobrze. niosę w plecaku żółte świece (5 sztuk) |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Gęsty dym przy suficie tworzy siwe cumulonimbusy — zna to słowo dzięki Lily; Lily studiuje geografię albo inną geometrię i często opowiada o chmurach, więc zajęcie jej ust wymaga stanowczości. Plastikowy zegar zawieszony na nagiej, betonowej ścianie przestaje tykać. Czas to klejący kauczuk w ogromnym garnku — ktoś włożył do tego garnka szpachlę i zamieszał w drugą stronę, i teraz rzeczywistość zaczyna się nienaturalnie cofać. Valerio zna to uczucie; to szeleszczące wrażenie zerwanej taśmy. Przy każdym rozszczepieniu jego zmysły kurczą się w ten sam sposób. Najpierw napięcie, później pęknięcie, później długo, długo nic, aż budzisz się zlany potem i rzygasz pod siebie, i jedyne, co pamiętasz, to to, że bardzo łatwo zgubić własne ciało i jeszcze łatwiej stracić poczucie czasu. Wystarczy niedziałający zegar. Zimny pocałunek Hublota na rozpalonym nadgarstku nawija zerwaną taśmę na rolkę. Valerio cofa się po własnych śladach, kiedy ciche wspomnienie głosu nonny wypełnia rozmiękłą tkankę mózgu. Come va? Bene. Trochę zimno. Napiłbym się. Dove sei? W dupie. Nonna cmoka niezadowolona. Mi scuzi. W fotelu. Fotel w podziemnym klubie. Klub w Little Poppy. Little Poppy w Maine. Maine w Stanach. Stany w dupie. Nonna uderza go drewnianą, unurzaną w sosie marinara łychą. Mi scuzi, nonna. Zapada wymowna cisza i tylko skrzypnięcie zawiasów mąci gęstą melasę milczenia. Młody, grecki wojownik waha się progu i wreszcie go przekracza; zogniskowane spojrzenie Valerio to dwa ciemne, matowe kamienie wepchnięte w oczodoły. — Jesteś na czas — cyk—cyk, zegary odżywają na nowo, taśma nawinięta na rolkę rzeczywistości pobrzękuje w rytm zderzających się ścianek szkliwa. Bar w podziemnym klubie działa sprawnie; dwadzieścia sekund po słowach Zafeiriou na scenę wkracza kolejna aktorzyna. — Akurat zdążysz poznać Mary. Spódniczka jest krótka, nogi długie, dekolt odsłonięty, makijaż — jeszcze — nieskazitelny. Dziewczyna najpierw stawia szklankę przed Valerio i słychać, że jest nowa; jej głos drży, kiedy niepewnie podaje właściwe imię. — Miley. Ciemna brew, uniesiona w górę o centymetr, przypomina napiętą cięciwę łuku. — Sei sicura? — jeśli w jej twarzy była krew, właśnie zniknęła — na bladych policzkach zostają tylko wykwity krzykliwego różu, najnowsza moda z teledysków w technikolorze nie sprawdza się na każdym. Valerio odróżnia dwa typy makijażu. Ten, który chcesz rozmazać i ten, który chcesz wetrzeć w czyjąś pyskatą mordę. — Mary to przemiła dziewczyna. Możesz zaczekać, aż skończy zmianę i wybrać jej w barze drinka — szklanka w jego dłoni jest zimna i przywiera do rozpalonej skóry czoła. Mary ma szczęście; temperatura lodu w drinku łagodzi obyczaje. — Na mój koszt. Dopiero teraz wzrok skupia się na ciemnych lokach, jasnym spojrzeniu i skrawku tatuażu zdradziecko wychylającego czarne macki spod rękawa kurtki. Młody Zafeiriou ma kilka darów — tym, który Paganini docenia najmocniej, jest dar powstania. Zdradziło go niewinne naprawienie zapalniczki po Tomasso; od tamtego momentu Valerio darzy go szczątkowym sentymentem i niebezpiecznym zainteresowaniem. Pomyśleć, co mogliby osiągnąć, odpowiednio wykorzystując ten talent. — Percy, Percy, Percy — drobna drzazga w planie ma imię, wyrok w metryczce i najwyraźniej kilka cennych umiejętności — kuzyn Perseusa to gęsta plama po oliwie, której nie spiorą żadne czary, rytuały i najlepsze pralnie w mieście. — Czy kiedykolwiek złamałem dane słowo? Kiedykolwiek w tym tygodniu? Z osiem razy. Kiedykolwiek dziś? Wszystko przed nim. Głęboki łyk alkoholu wypłukuje z języka gęstą maź zmęczenia — w dupie, nonna, ja i ten kraj jesteśmy w dupie — a głośne odsunięcie krzesła wyżyna koślawe znamię na poharatanym od ostatniego rozszczepienia mózgu. — Allora! Do roboty — cztery kroki zostawiają biurko w tyle — jego drewnianą obecność Paganini zastępuje nie mniej zdrętwiałym Grekiem. Wewnętrzna walka Perseusa zaczynała się i kończyła na niepozornym uchwycie szafy. Jedno uchylenie drzwi mogło wyzwolić w jego głowie ładunek wybuchowy i rozbryzgać po wspomnieniach obraz, którego nie zapomni. Litania skojarzeń jest zrozumiała, usprawiedliwiona, nieunikniona. Trup. Zakneblowany zakładnik. Dwa trupy. Nieprzytomna dziwka. Dwa trupy, ale mierzące mniej niż metr sześćdziesiąt. Zafeiriou spodziewa się wszystkiego, więc Paganini daje mu to, czego nie spodziewa się wcale. Zawiasy skrzypią, drewniane skrzydło otwiera się z przeciągłym sapnięciem, we wnętrzu szafy tkwi odpowiedź. Jedno słowo, pięć liter. Pusta. — Sei un ragazzo sveglio — dłoń na ramieniu Greka pojawia się nagle — dotyk zaciskanych palców przypomina wżynane w skórę, wygięte pręty. W tym uścisku nie ma nic ojcowskiego; tkwi w nim za to inny rodzaj pochwały. Valerio docenia posłuszeństwo. — Ta szafa ma dziś zostać drogą — ucieczki — taktycznego odwrotu. Hai capito? Są na posterunku wydziały, dokumenty i rozmowy, do których nawet Williamson nie ma dostępu. Są akcje trzymane w tajemnicy, decyzje zapadające z chwili na chwilę i świńskie zbiegi okoliczności. Jest w końcu zagrożenie, że to nie przed policją śmiertelników Paganini będzie — Nie przepadam za niezapowiedzianymi wizytami i niektórych wolałbym uniknąć — zimna strużka alkoholu w ustach nasącza słowa czymś łatwopalnym. Wystarczy iskra, żeby ciche słowa zmieniły ton — punktem zapalnym zwykle są niezadowalające odpowiedzi. — Załatwisz to, ragazzo? Ma inne wyjście? |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Pamięta pierwsze, drugie i każde kolejne skojarzenie. Pamięta nieunikniony związek przyczynowo—skutkowy myśli skutych przymrozkiem niepewności: ilekroć nie pokonuje surowych, betonowych schodów podziemnego klubu, zestaw skojarzeń jest niezmienny. To miejsce było jak czarna dziura, w którą ludzie, głosy i informacje wpadają na ślepe i wieczne amen, i tylko czasami, zupełnie przez przypadek, ta dziura wypluwa jakąś odpowiedź, trochę sprawiedliwości, znacznie częściej trupa. Jedno spojrzenie na Miley — Mary; to Mary, nazywaj ją Mary, musisz powiedzieć M a r y — wystarczyło, żeby w dostrzec w jej oczach ten sam przebłysk niepewności. Mogła utknąć tu przez analogię; może próbowała uchronić bliskich, może spłacała dług, może znacznie bardziej od siebie ceniła pieniądze. Może jego ciche dzień dobry było pierwszym, uprzejmym powitaniem, które słyszała od tygodni — klientela miejsc takich jak to nie słynie z manier. — To hojne z twojej strony — i jak każda hojność w wykonaniu Valerio, miało swoją cenę — tym razem dług mógł nosić imię dziewczyny podającej im drinki. Palce zacisnęły się na chłodnych ściankach szklanki aż do zbielenia knykci; uśmiech na ustach Perseusa trzasnął w posadach jak lód w drinku. Ta gra nie miała nazwy, a jej zasady na bieżąco wymyślał Paganini — Percy i — Co lubisz pić, Mary? Kłamstwa z włoskich ust, herbatę z bliskimi, alkohol z mężczyznami, których wskaże jej szef? Łyk whisky przepalił kubki smakowe, ale nie zdołał zetrzeć z języka posmaku niepewności; jeśli Valerio uzna, że Perseus ma wypić drinka przy barze z kelnerką, Perseus wypije drinka przy barze z kelnerką. Jeśli Valerio uzna, że Perseus ma zrobić z kelnerką coś więcej, Perseus najpierw zacznie wrzeszczeć. A później? Później pewnie już nigdy nie wyda dźwięku. — Dane mnie? Nigdy. Innym? Jedno spojrzenie na wychodzącą dziewczynę wystarczyło, żeby potwierdzić kilka niewesołych przypuszczeń. Jeden spacer wieczorową porą po barach Little Poppy Crest to dość, żeby usłyszeć parę kluczowych informacji — choćby tą, że Valerio Paganini znacznie częściej od łamania danego słowa wybiera łamanie kończyn. Z dwojga złego łatwiej wyleczyć kość niż pęknięte zaufanie; ten typ spostrzeżeń bezpieczniej zachowywać dla siebie. Stagnacja rozpostartego w fotelu mężczyzny została przecięta w pół za sprawą niepokojącej dawki entuzjazmu, której źródła Percy mógł — ale nie zamierzał; im mniej wie, tym lepiej, tym bezpieczniej, tym rozsądniej, tym większe szanse na utrzymanie głowy na karku — doszukiwać się w drinku. Magia kostek lodu dokonała kolejnego cudu; ożywiła Paganiniego i zażegnała widmo ukrytego w szafie trupa. Ciche skrzypnięcie drzwi było komicznym preludium do pustki, którą ujawniły rozwarte zawiasy. Wyobraźnia podsuwała malowniczą makabrę — coś o dzieciach i niechęci do niskich ludzi — w zamian napotykając to, co Zafeiriou plasował na samym dole listy podejrzeń. Nic. Nic spotęgowane pod pierwiastkiem nagłego uścisku na ramieniu; albo to Valerio poruszał się zbyt cicho, albo to krew w uszach Perseusa szumiała zbyt głośno. Włoskie sylaby płynęły przez zgęstniałe od papierosowego dymu i zaduchu zamkniętej, pozbawionej okien przestrzeni — i nagle Percy zrozumiał. Poszukiwanie drogi ucieczki taktycznego odwrotu w miejscu takim, jak to — gdzie na lewo był beton, na prawo cement, u góry trzy metry żeliwnych konstrukcji, pod nogami ziemia, ziemia, długo długo nic i Piekło — to kwestia walki o zdrowe zmysły. Nawet Włosi muszą domyślać się, czym jest nabyta klaustrofobia. — Istnieje — cichy szelest głosu w wyschniętym na wiór gardle domagał się odkaszlnięcia — jego echo zamarło w opustoszałym biurze i zniknęło w mroku przepastnej szafy. — Istnieje rytuał, który tworzy portal pomiędzy dwoma lokacjami. Im mniejsza odległość, tym bezpieczniejsza podróż. Opracowano naukową teorię w magii powstania pozwalającą przypuszczać, że teoretycznie możliwe byłoby stworzenie portali pomiędzy dwoma przeciwległymi krańcami świata — Percy poświęcił tydzień życia na odkrywanie luk w hipotezie i łatanie jej własnymi tezami. Mógłby uraczyć Paganiniego przydługim wykładem, błysnąć wiedzą, zebrać nieme oklaski, ojcowską pochwałę albo — najbardziej prawdopodobny scenariusz — cios w zęby. Zamiast tego wybrał wariant bezpieczny — przez co wyjątkowo nie w swoim stylu. Postawił na zwięzłość. — Wymaga jednak zdjęcia ubrań. Jeśli ktoś kiedykolwiek stworzy zestawienie najgłupszych sposobów na śmierć, Perseus ma nadzieję, że powiedzenie do Valerio ściągaj ciuchy i właź do szafy uplasuje się w pierwszej dziesiątce. — Nie można też zabierać z sobą żadnych przedmiotów — ucieczka taktyczny odwrót była tak naprawdę wyprawą przez rytualny tunel magii powstania; zanurzeniem w zakrzywieniu przestrzeni i zdaniem się na przepływ materii z jednego miejsca w drugie. Im mniejsza liczba atomów, tym większe szanse powodzenia — stąd konieczność pozbycia się zbędnego balastu. — Na dodatek musiałbym go powtórzyć w miejscu docelowym, którym jest...? W ilu miejscach Valerio Paganini mógłby pojawić się niezapowiedziany i nago? Percy nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią długo. W zbyt wielu. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
! TW ! aluzja do wykorzystania seksualnego bez zgody Klik—klik, mówi lód w szklance, to prawie koniec. Demoniczna aureola nad głową składa się ze skłębionego dymu, ciężkiego powietrza i robaczywych myśli. Valerio obserwuje surowe wnętrze, ładną kelnerkę, zmrożonego niepewnością Greka — obserwuje i myśli, że każdy ma swój Zaczarowany Ogród. Jego jest właśnie tutaj — w tłustym, statycznym tańcu wyblakłego, przefiltrowanego przez dym światła. Podziemny klub jest miejsce, w którym wszystko się kończy. Razem z blaszanymi drzwiami przy wejściu rozsuwa się kurtyna, odsłaniając drugą część, kolejny akt wydarzeń, nową scenerię świata, do którego nie każdy otrzymał bilet wstępu. Powietrze dudni od pasm muzyki na głównej sali, dudni od sygnałów ostrzegawczych, które wyją w głowach obecnych jak wypaczona wersja przykazań — kradnij, cudzołóż, zabijaj, nie szanuj imienia bliźniego swego, bo on nie szanuje twego. Klik—klik, powtarza lód w drinku, ostatni akt. — Hojność to moje drugie imię. Właściwie czwarte — zaraz po Valerio Tomasso Pierdolony. Mary jest na tyle mądra, że rozumie — nie warto się kłócić, najlepiej nie podnosić wzroku, bo inaczej pan Paganini niepotrzebnie się zdenerwuje. Nagle podłoga to wyjątkowo ciekawy obiekt obserwacji; w drodze do drzwi dziewczyna ogląda betonowe podłoże, a Valerio jej dupę. — Gin, tonic. Koniecznie z limonką. Che delizia; łyk alkoholu podkreśla smak myśli. Co za delicja, mamma mia. Co za balsam. Po ostatnim rozszczepieniu odnosi wrażenie, że ma pełno drobnych ran na mózgu i w gardle, ale whisky wypala je wszystkie, smołuje chłodnym kremikiem. — Mary po trzech takich jest znacznie milsza niż po żadnym — uśmiecha się prawie uprzejmie — prawie, bo prawy kącik ust pozostaje na swoim miejscu, nie podnosząc się, jakby ten fragment twarzy skapitulował pod ciężarem grzechów. To uśmiech z katalogu całkowitej deprawacji; uśmiech mówiący: po czwartym drinku będzie chichotać nawet, kiedy nie opowiadasz dowcipu, w trakcie szóstego nie poczuje, że wsuwasz jej dłoń między uda, po ósmym robisz z nią to, co osobiście lubię najbardziej — co zechcesz. Drzwi zamykają się za Mary, Valerio w odpowiedzi wprowadza własne ciało w ruch. — Bene. Zapamiętaj te słowa — nie, żeby były warte wiele — obietnice Paganiniego przejrzewają szybciej od współczesnych licealistek. Podchodzi do Perseusa, zaciska dłoń na jego ramieniu, pod palcami czuje to, co zawsze — drgnięcie, impuls, niby nadepnięcie na igłę. Zafeiriou tłumaczy zawiłości rytuałów powstania, Valerio ledwo słucha; nie po to oferuje mu dyspensę, żeby rozumieć. — Obręb jednej dzielnicy, trzy kilometry w linii prostej — w tym starciu teorii tkwią nieruchomi i przez chwilę wydaje się, że tak naprawdę są kukłami pod klawiszami istot większych od siebie, modelami z gipsu, sklepowymi manekinami, a ich głosy dobiegają z głośników położonych na ziemi gdzieś nieopodal. Porusza się dopiero Valerio — jego usta, krtań, drink zaciśnięty w dłoni. Śmiech w betonowym pomieszczeniu brzmi dokładnie tak, jak można się spodziewać; jak sfatygowana, winylowa płyta. — Questo è ridicolo — wyobraźnia podsuwa obraz — nalot Czarnej Gwardii i Valerio Paganini z gołą dupą ładujący się do szafy. Przy odrobinie szczęścia jeden z Czyścicieli będzie mieć ze sobą aparat. Przy dwóch odrobinach szczęścia, zrobi wyraźne zdjęcie; kilka kobiet w tym mieście przeżywało podobny scenariusz z nim w roli głównej — tyle, że zamiast nalotu, był wracający wcześniej mąż. — Moje mieszkanie. Tam na nieproszonych gości pułapki zastawiłem sam — trzy drinki to idealna dawka, żeby wsiąść za kierownicę i przejechać kawałek prostej drogi oddzielający Palazzo od Red Poppy. — Skończysz tutaj, podjedziemy tam. E poi ti lascerò in pace. Łyk whisky pomaga w przyklejeniu do twarzy szczerego uśmiechu — bo przecież czuje się szczerze i świeżo, czuje się uporządkowany, lekki i wyczyszczony. Tylko trzeba w tym jeszcze trochę podłubać, poprawić. Nic nie poprawia humoru skuteczniej od zabełtania badylem w błocie. — Tylko wróć do klubu, Mary będzie czekać. Zerżnij ją, a do marca dam ci spokój. I nagle ten uśmiech wcale nie jest szczery; szczera jest za to oferta — z kategorii tych, którym nie odmówiłby żaden zdrowy mężczyzna. W marcu zajmą się czymś godnym Id; czymś pięknym, brutalnym, z dwudziestoma trzema ciosami w tle. Później mogliby zjeść la Caesar salad, gdyby nie był to meksykański wynalazek. Takimi Valerio zwykle się brzydzi. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
TW: (nie moja) homofobia Mrowiące opuszki palców zapragnęły dokonania aktu samozniszczenia. W zadymionym, betonowym wnętrzu piwnicy, gdzie poza dźwiękami bez wieści ginęli domorośli hazardziści, dramatycznie rozwiązania wydawały się rozwiązaniami najbardziej adekwatnymi. Grecka skłonność do tragizmu rozpoczęła się od palców; Perseus w pierwszym odruchu rozważał zatkanie nimi uszu. W drugim — naciśnięcie ukrytych pod powiekami gałek i próbę wyciśnięcia z nich wspomnień, które wypalały się w zwojach mózgowych jak przepalone podzespoły źle zlutowanego radioodbiornika; prawie czuł smród płonącej miedzi. A może to tylko zapach tego miejsca? Hojność to moje drugie imię. Mrowienie dotarło do gardła. Raczej chujność. Nawet on potrafił ugryźć się w język; bezpieczniej było odgryźć go u nasady i połknąć niż pozwolić nieodpowiednim słowom wytoczyć się spomiędzy ust. Wiedziała o tym — Zapamiętam zamówienie — woń whisky zasznurowała kilka poluzowanych jelit w greckich wnętrznościach; to był zapach poprzedzający samotność, perfumy, które spowijały widmo Orestesa sprzed lat — jeśli zatrząśnie kostkami lodu zbyt głośno, czas zwinie się na studyjną rolkę jak lśniąca taśma i znów będzie tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty trzeci rok. Po raz pierwszy od przekroczenia progów podziemnego klubu, chciało mu się rzygać nie przez Valerio; co za odmiana. — Do zobaczenia później, Mary — słowa przeciśnięte przez gardło należały do kogoś innego; Perseus nie był nawet pewien, czy dziewczyna go usłyszała. Kropelki na pocących się ściankach szklanki odzwierciedlały te, które pragnęły pojawić się na skroniach Zafeiriou — jeszcze kilka wdechów, kilka przesyconych moralną zgnilizną wciągnięć powietrza i upodobni się do trzymanego w dłoni drinka. Pot na czole, zimny lód w sercu. Rozchylił usta — raz bezdźwięcznie, a potem drugi, jakby próbował nabrać w nie powietrza — tylko po to, żeby przy trzecim rozchyleniu wypuścić z płuc długo wstrzymywaną lawinę ulgi. Dla Paganiniego wszystko było żartem, aż żartem być przestawało. Teraz uśmiechał się, urzeczony wizją nagich wędrówek przez szafę, ale zwykle oporny w przyswajaniu nauczek Percy szybko zrozumiał, że pomiędzy wesołością i przemocą leży cienka linia; Valerio balansował na niej z drinkiem w dłoni, grymasem rozbawienia i spojrzeniem zimniejszym od kostek obijających się o brzegi szklanki. W tym towarzystwie cisza była niebezpieczna; na szczęście Perseus nie znał jej słownikowej definicji. Wystarczyła wzmianka o odległości; trzy kilometry, linia prosta, obręb jednej dzielnicy, żeby spomiędzy zaciśniętego gardła wypadło zbyt głośne o trzy oktawy: — Idealnie! Skrzywił się na dźwięk własnego głosu. — Idealnie. Najnowsze badania nad teorią przemieszczania tunelami magiprzestrzennymi wykaza— Zęby szczęknęły o siebie głucho, kiedy kolejna porcja słów utknęła w więzieniu zamykanej właśnie mordy; rozsądniej było zamilknąć samemu zanim Paganini mu w tym pomoże. Zamiast mówić, zsunął z ramienia plecak — świecie wewnątrz obijały się o niezwykłe pudełka szczelnie owinięte w zwykłe zrywki. Drewniane, niewielkie puzderka były trzy i każde z nich mieściło w sobie pozornie nieistotne składniki; sól, mąka, popiół. Usypanie pentagramu zajęło mu rekordowe sześćdziesiąt sekund — w tym czasie słowa płynęły same. — To dobra odległość, optymalna. Paradoks Saint Fall polega na tym, że magia jest prawie wszędzie — nawet w piwnicy pod restauracją, w której ktoś właśnie zajada się ravioli z kozim serem ukrytym pod chmurką z pistacjowego kremu. — W Deadberry ten rytuał byłby podstępniejszy, ale w Little Poppy... Żółte świecie w jego dłoniach zamarły w bezruchu. Sekundę temu naprawdę wierzył, że skończy się na krótkiej wizycie we włoskim, pewnie niedorzecznie drogim mieszkaniu. A teraz? Nie mogę. Rozpędzony wagonik myśli bez trudu odtwarzał przebieg rozmowy, do której Zafeiriou nie mógł dopuścić. Jesteś cwelem? Nawet, jeśli dłoń zadrżała przy ustawianiu pierwszej ze świec w rogu pentagramu, Valerio nie mógł tego widzieć; Perseus zaryzykował odwrócenie się do niego plecami. Mam dziewczynę. Z drugą świecą poradził sobie odważniej — tym razem zadrżał tylko kącik ust. Kłamstwa miały krótkie nogi; na dodatek Paganini mógłby je połamać. Albo rozchylić. Jak ma na imię? Nieważne, sam się dowiem. Trzecia utkwiła na miejscu bez uchybień; dwie wciąż trzymane w dłoniach ślizgały się między wyziębłymi palcami. Mary nie jest w moim typie. Dwie ostatnie ustawił z hukiem — głuche echo uderzenia rozpełzło się po wosku i wcale nie zabrzmiało tak głośno, jakby tego chciał. Mary jest w typie każdego. Czyli jednak pedał? — Postaram się skończyć jak najszybciej. Durny dobór słów, Percy; prawie słyszał narastający za plecami rechot. — Z rytuałem. I niepotrzebne uściślenie — stając w sercu pentagramu, nie patrzył w kierunku Valerio; Paganini rozczytałby odpowiedź w jego spojrzeniu z dziecinną łatwością. Wzrok Perseusa utknął na szafie, która teraz padła ofiarą intencji — wyklarowanej na końcu języka i w skupionych na portalu myślach. — Magica erit in foramine spatii quod mihi fugae inserviet. Magia powstania rzadko go zawodziła; ile razy tego nie powtarzał, tyle razy postanawiała odmówić posłuszeństwa. Z włoskim spojrzeniem utkwionym w karku i smakiem zbyt mocnego alkoholu na języku myślał wyłącznie o jednym. Niech się uda. rzut #1: rytuał Portal rzut #2: skutki rytuału |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 86 -------------------------------- #2 'k60' : 52 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Klekot kostek w szklance przypomina śmiech. Obdarty z wesołości chichot rozpoczyna się w bursztynowej toni drinka i odbija echem od betonowych ścian, które pochłaniają wszystko; muzykę, śpiew, papierosowy dym, krzyki. Jedynie bólu nie — ten zawsze jest spersonalizowany. Ciemny ulepek spojrzenia — oczy po Tomasso; skóra zdjęta z ojca, mawiała nonna; w odpowiedzi matka zaciskała usta, odwracając wzrok — spokojnie chłonie wnętrze biura. Nagle myśli, że tak naprawdę nie ma tutaj niczego, co nazwałby swoim; absolutnie niczego, co należy do niego i tylko niego. Szafa? Wielka, niezgrabna potrzeba. Biurko? Chyba wybrał je ojciec; wywlókł z biura zadłużonego polityka, pewnie wcześniej przepychając na nim jego sekretarkę. Sejf? Dobro wspólne, pilnie strzeżony punkcik na mapie podziemnego klubu. Telefon? Ustrojstwo dzwoni w najmniej odpowiednich momentach. Drink? Chwilowo najbardziej spersonalizowany element wyposażenia. Valerio obraca szklankę w dłoni i próbuje nie wybuchnąć śmiechem; co za dzieciak, właściwie niewiele młodszy od niego samego, ale Zafeiriou i Paganiniego oddzielają dwa kurhany: jeden z nagich kobiet. Drugi z martwych ciał. — Ragazzo, ragazzo — drink w dłoni zastyga, kropla alkoholu spływa po zewnętrznej stronie ścianki i opada na to miękkie, delikatne miejsce między kciukiem a palcem wskazującym. — Gdybym chciał słuchać wykładu, zaprosiłbym jakąkolwiek spokrewnioną ze mną kobietę. Wszystkie mają skłonności do prawienia mu kazań i żadna już się nie łudzi, że słowa dotrą do celu. Valerio unosi dłoń do ust; scałowuje zbłąkaną kroplę alkoholu ze skóry, aż smak whisky i czegoś metalicznego, chyba krwi (czyjej?), miesza się w ustach, staje jednością, oblepia kubki smakowe. Odrętwienie opuszcza go powoli — przepołowiony rozszczepieniem mózg zasklepia się mozolnie, szwy nadal są świeże, blizna zaróżowiona. Jedno szarpnięcie nerwów wystarczy, żeby rozerwać umysł w pół; Paganini wie, jak niewiele trzeba. Jak maleńko. Ostatnie, niezamierzone rozszczepienie zdarzyło się (zdarzyło — co za głupie słowo, myśli nerwowo, za każdym razem, kiedy coś pójdzie źle, opowiadamy sobie na głos, że tak się po prostu zdarzyło) rok temu w opuszczonych magazynach. W jednej chwili sięgał po młotek, w drugiej— — Zafeiriou, un'altra parola— — Matteo potrząsał jego ciałem jak szmacianą lalką; jak ojciec całe lata temu. Valerio, svegliati, mówił i potrząsał, a przyglądający się temu z boku Paganini uznał, że to strasznie zabawny dobór słów — zawsze mówili obudź się. Zupełnie jakby uznał, że zimny beton magazynu to doskonałe miejsce na drzemkę; nie przejmujcie się, chłopcy, dokończymy łamanie palców za kwadransik, no? Tylko się zdrzemnę. — Jeszcze słowo i będę musiał ci przypomnieć o pierwszej zasadzie. Ruchy Greka są precyzyjne, oszczędne. Wyuczone; to gesty kogoś, kto odprawia rytuały regularnie i Valerio zastanawia się, jakie dokładnie pułapki zastawiono w tym ich zatęchłym antykwariacie. — Jeśli coś stanie się mnie, coś gorszego przytrafi się tobie. Twoim krewnym. Ma jednego, marna groźba; Paganini milknie, przepłukując słowa alkoholem. — Być może przyjaciołom. Ktoś o podobnym usposobieniu pewnie ma ich sporo; byłoby szkoda, gdyby jednego w drodze po mleko potrącił samochód. — I temu rudemu kotu, którego widziałem w witrynie. To byłoby akurat wyjątkowo przykre — Valerio lubi koty. Kolejne słowa zderzają się z kostką lodu; Mary będzie rozczarowana, chce odpowiedzieć na rewelację o szybkim kończeniu, ale traci okazję w momencie, w którym Perseus wchodzi do pentagramu. Każdy czarownik — przynajmniej ci, którzy potrafią posługiwać się magią w celach innych niż podgrzewanie wystygłej herbaty — wie, że to chwila na skupienie. Zafeiriou jest cichy, milknie też Valerio; może przez ten niespotykany wcześniej wyraz twarzy Greka. Niewidoczne przedtem przygarbienie, zmarszczone czoło i nagle pogłębiony wzrok, wpatrzony gdzieś i zastanawiająco przytomny. Później padają słowa — gęste od dymu powietrze wypełnia coś jeszcze; do smrodu tytoniu dołącza odór siarki i ozonowata woń magii powstania. Krok w tył Valerio to czysta zachowawczość — kiedy płomienie świec strzelają w górę, lepiej stać poza zasięgiem płomieni. Rytuał trwa krótko, biuro puchnie na sekundę i nagle wraca do poprzedniego stanu; na pierwszy rzut oka nie zmienia się nic. Jedynie woń i stan kostek lodu w drinku — te zniknęły bez śladu. Zafeiriou, wciąż w sercu pentagramu, zaczyna chwiać się na nogach; wygląda na kogoś, kto zaraz runie przed siebie — prosto do otwartej szafy, ziszczając przepowiednię sprzed kilku minut — albo zwróci obiad na podłogę. — Zrzygaj się, a posprzątasz tą samą drogą, którą nabrudziłeś — w innych okolicznościach powiedziałby: teraz, kurwa, wynocha, ale przecież to nie koniec. — Allora, sta funzionando o no? Prawdę mówiąc, przy kimś tak zdolnym jak Perseus, koniec nie nastąpi nigdy. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Klekot kostek w szklance przypominał rechot. Kpina rozpoczynała się w zamknięciu nieskazitelnie czystego — póki co; to miejsce przesiąkało brudem szybciej niż przeciętny Amerykanin był w stanie nauczyć się pisowni słowa buon pomeriggio — szkła i płynęła w alkoholu. Każdy łyk przypominał dawkowaną dobrowolnie truciznę; Percy wyobraziłby sobie ból głowy kolejnego poranka, gdyby tylko perspektywa dożycia do świtu nie tkwiła pod wielkim znakiem zapytania. Po drodze wszystko mogło pójść nie tak — od rytuału, przez wypowiedziane w niewłaściwym (czyli ulubionym przez Perseusa) czasie aż po nagły atak wrogiej (tajskiej?) mafii na podziemia Palazzo. Kiedy wyobraźnia podsuwała coraz odważniejsze końce świata, ten całkiem przeciętny prawie wylał się spomiędzy greckich ust. Mógł powiedzieć pomyśl tylko, jakich wykładów udzielałaby żona; gdyby spędzał wolne popołudnie w piwnicy kogokolwiek innego, właśnie te słowa wybrzmiałyby w betonowej wylewce. W obecności Valerio, mogły jedynie przypieczętować inną betonową wylewkę — wokół kostek. — To musi być ciężkie — bezpieczny, chociaż nadal grząski grunt słów połykał kolejne sylaby, w rytm których biło serce. — Mieć liczną rodzinę. W pokraczny, niezrozumiały sposób istniał na tym świecie ktoś — właściwie, kilku ktosiów — którzy troszczyli się o Paganiniego. Na pewno miał brata; chyba dwie siostry. Do tego niezliczonych kuzynów z Kręgu i spoza niego, bliższą i dalszą rodzinę, która dostrzegała w nim coś, co dla pozostałych tkwiło w ukryciu; coś, co z potwora czyniło człowieka albo chociaż bardziej ludzką wersję monstrum. Perseus tego nie widział. Perseus tego nie widział, ponieważ na kilkanaście sekund przed poświęceniem własnej magii za zwitek studolarowych banknotów, Valerio Paganini robił wszystko, żeby przypomnieć mu, kto w tym układzie jest wężem, kto szczurem, a kto potencjalnym trupem. — Pamiętam. O ton zbyt oschle, o jedną sylabę zbyt zwięźle; pentagram wokół niego nie mógłby powstrzymać nawet muchy, co dopiero o rozeźlonym Włochu mówiąc. — Pamiętam o pierwszej zasadzie. Podobnie jak drugiej — ostatnie zerknięcie na usypane z soli, popiołu oraz mąki linie upewniły go w przekonaniu, że technicznie rytuał pozostaje bez zarzutu. — Nie zapominaj o pierwszej zasadzie. Była jeszcze trzecia zasada — na nią nie powołuje się nikt, kto przestrzega pierwszych dwóch. Do samego końca Zafeiriou nie mógł być pewien skutku przeprowadzanego rytuału; magia rządziła się swoimi prawami i nawet prawa Paganiniego musiały naginać się do jej woli. Fakty były takie: kiedy wybrzmiała inkantacja, a żółte świecie rozbłysły, pierwszy etap przebiegł pomyśle. Fakty były też takie: kiedy woń siarki wypełniła piwniczne, zgęstniałe powietrze, a dym płomieni zasilił ten odór, ostatni bastion wahania runął pod niezaprzeczalnym dowodem powodzenia. Fakt był też następujący: gdy jeden z trudniejszych rytuałów magii powstania kończy się powodzeniem, a twoim jedynym posiłkiem tego dnia była szklanka whisky, nie oczekuj łagodnego traktowania. Najpierw nadszedł ucisk w skroniach; huk buzującej, nagrzewającej się krwi zagłuszył nieliczne dźwięki napływające z zewnątrz. O tym, że nogi poddały się pod ciężarem ciała, Percy przekonał się dopiero, kiedy pion przeistoczony został w poziom — ból uderzenia kolanami o zimny beton nadszedł z opóźnieniem, jakby przedzierał się przez grubą ścianę utkaną z waty i żwirku. To zza tej bariery do uszu Perseusa docierały słowa; Paganini tkwił poza zasięgiem spojrzenia, ale nawet gdyby kucnął naprzeciwko, Zafeiriou nie dostrzegłby szczegółów jego twarzy. Dziwny ten świat; taki zamazany. — Ta— Uścisk w głowie eksplodował — jakby jedna sylaba wysadziła minę przeciwpiechotną zakopaną pod płatem czołowym. Ból werżnął się w mózg setką maleńkich rykoszetów; Percy nie był pewien, czy słowa faktycznie padły. — Ta część zadziałała. Czuję skutki uboczne, więc— Chyba naprawdę będzie rzygać; niedobrze. Bardzo niedobrze, bo Paganini bywa wyjątkowo słownym człowiekiem, kiedy akurat mu to odpowiada. — Drugi etap dziś się nie uda — lewa dłoń ostrożnie dotknęła skroni — kropelka zimnego potu była czymś nienaturalnym na rozpalonej gwałtownie skórze. — Mary i mieszkanie będą musieli zaczekać do przyszłego tygodnia, nie mogę— Zebrać myśli? Utrzymać alkoholu w żołądku? Umrzeć? — Pomożesz mi wstać? |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Whisky to cierpliwa kochanka. Posłuszna, kosztowna i znacznie lepiej wygląda nago — poza szklaną sukienką butelki — niż w więzieniu nakrętek. Przyjemnie szczypie w język, rozpala gardło, czasem odbija się czkawką, częściej zaprasza do łóżka; dziś jest opiekunką. Dziś rozsupłuje ciasne sploty zmęczenia i rozmasowuje napięte postronki nerwów — bursztynowe palce muskają postrzępiony umysł, próbują zasklepić dziury w mózgu, zakradają się pod skórę i wczepiają w krwiobieg. Gdyby nie ona, cierpliwość Valerio padłaby szybciej niż wentylator nad ich głowami; gęste powietrze przylega do karku, kilka ciemnych kosmyków skręca się niesfornie, lód w szklance to tylko wspomnienie. Perseus wydaje się niewzruszony — Paganini obserwuje go przy pracy, młody mężczyzna z atramentem pod skórą i mięśniami skrupulatnie ukrytymi przed światem. Vittoria byłaby najpierw oburzona, później bliska histerii, na końcu wpiekłowzięta — przepada za trzema rodzajami kamieni szlachetnych; rubinami w bransoletkach, rodowymi klejnotami w męskich spodniach i nieoszlifowanymi diamentami. Nawet, jeśli te ostatnie ubrane są tak, jakby uciekli wpław z Kanady. — Słowo, którego chciałeś użyć to — ma ich kilka, każde bardziej soczyste od poprzedniego. — Incazzare. Wkurwiające. Dwie siostry, niezliczona ilość kuzynek, ciotek i żon kuzynów — jest ich przynajmniej trzy; jedna pół roku temu prawie nadziała się na drążek skrzyni biegów, kiedy Valerio zapytał, czy chciałaby spróbować innego rodzaju pasty niż smutne treccine własnego męża. Kobiet w jego życiu jest wiele i żadna — poza nonną, niech Lucyfer zadba, żeby nigdy nie zabrakło jej arancini oraz maman, niech Lucyfer trzyma się od niej z daleka — nie ma do powiedzenia nic, co spędzałoby sen z ciężkich powiek. Ton Zafeiriou porusza kącikiem włoskich ust; Valerio nie musi robić nic, wielkie zero pomnożone przez nieskończoność. Już za moment te nerwy, ta utrata gruntu pod nogami, ten brzydki zlepek sylab odbije się komuś czkawką. Magia nie lubi kaprysów, bo sama jest kapryśną kurewką; jest czas na oschłość i czas na skupienie, i Perseus chyba nie ma zegarka — kompletnie pomylił wskazówki. Skrucha nadeszła za późno dla rytuału i na czas dla Valerio; do soli, popiołu i mąki dziś nie dołączy krew. — Mio ragazzo, jeszcze będą z ciebie ludzie. Taki twój obraz i podobieństwo, takie dziedzictwo twoje; skruszony Grek w pentagramie i magia powstania, której smród wypełnia biuro subtelną syntezą siarki oraz poświęcenia. Płoną świece, płonie wyobraźnia, płonie najwyraźniej krew w greckich żyłach — głuche echo uderzającego o betonową posadzkę ciała to ulubiony utwór w repertuarze Paganiniego. La Campanella; tyle, że zamiast skrzypiec, ma skórzany wór na flaki, ścięgna i kości. Boli, Percy? Muli? To dobrze. Trupy nie czują bólu i rzadko chce im się rzygać. — Nieźle się spisałeś — to dopiero pierwsza część, ale pierwsze części są najzabawniejsze — sequele zwykle rozczarowują. — Jak na Greka. Świece gasną, magia znika i tylko pentagram, nadal usypany w równych liniach, opowiada historię repertuaru, który czeka, aż ślepy zaułek zamieni się w tunel szybkiego ruchu. — I jak na Greka przystało, powinieneś pamiętać, gdzie twoje miejsce. Szybsza odpowiedź to nie, nie pomogę ci wstać, ale Valerio z szybkich rozwiązań wybiera tylko samochody. Pusta szklanka po drinku stuka o blat biurka, Zafeiriou próbuje przekonać się, czy jego płuca nadal akceptują tlen, a Paganini wpatruje się we wnętrze szafy; wielka ciemność zakończona wielką niewiadomą. Po drugiej stronie nie czeka mieszkanie w Red Poppy — muszą zaczekać. Gdyby Perseus dokończył drugi rytuał dziś, w miejscu czerwonej kamienicy mogłaby zostać dymiąca, smutna dziura. Siedem dni to niska cena; prawie tak niska, jak trzysta dolarów. Ciche klaśnięcie dłonie i znacznie głośniejsze allora! kładzie kres niewiadomej — za tydzień wpuści do mieszkania konia trojańskiego, ale najpierw sprawdzi, czy nie ukrywa w brzuszku przykrych niespodzianek; zupełnie jak u kobiet, które wymiata z życia. — Nabrałem ochoty na il succo di cameriera — biedna Mary byłaby rozczarowana, gdyby jej wieczór nie skończył się obiecanym drinkiem; na szczęście Valerio znów wyrusza na ratunek. — Zamknij za sobą drzwi, kiedy będziesz wychodzić, Zafeiriou. Cztery kroki w stronę wyjścia — podeszwa przerywająca jeden z rogów pentagramu — i trzy studolarowe banknoty wyłuskane z kieszeni garniturowych spodni; Paganini przekazuje pieniądze z właściwą sobie subtelnością. Rzucone w stronę Perseusa wirują w powietrzu — brakuje tylko rury i dudniącej z głośników muzyki, żeby dopełnić obrazu właśnie opłaconej, klęczącej usługi. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Incazzare. Dosadnie włoskie, bezprecedensowo trafne, niekoniecznie adekwatne do kontekstu — nawet Paganini miewał przebłyski konkretnych wniosków. Wkurwiające. Istniało wiele słów, których Perseus użyłby w kontekście Valerio; wkurwiający zajmował czwarte miejsce na liście dziesięciu najpopularniejszych epitetów. Groźny, nieprzewidywalny, szalony; sam szczyt należał do synonimów tego samego słowa, które na głos wypowiedziałby jedynie ktoś groźniejszy, bardziej nieprzewidywalny i szalony od samego Paganiniego — na jednej ręce Zafeiriou mógłby policzyć takich ludzi. I nie zużyłby przy tym wszystkich palców. Posmak mocnego alkoholu w ustach przytępiła metaliczna obecność magii; rytuał smakował zardzewiałymi śrubkami — i nie trzeba tłumaczyć, skąd Perseus wie, jak smakują zardzewiałe śrubki — oraz krwią. Prawdopodobnie jego, nie był pewien; z narastającym bólem głowy trudno odróżnić rzeczywistość od przedłużającego się koszmaru. Woń siarki i dymu zgaszonych świec przez bardzo długi czas — jakieś trzydzieści sekund — wypełniała wąską, ciężką przestrzeń biura. Tony cementu nad ich głowami i dookoła; klaustrofobiczne poczucie uwięzienia w pułapce, do której wszedł z własnej woli, zaczęło docierać do Zafeiriou dopiero, kiedy ten znalazł się w innym rodzaju celi — usypanej z popiołu, mąki oraz soli. Pentagram, wciąż nieprzerwany, mógł więzić dusze albo ludzi; czasami więził też poczucie sprawiedliwości i szacunku do samego siebie. — Nieźle płacisz. Jak na Włocha. Jak na Włocha nosi w sobie sporo rasizmu; trujące krople tego, który zawisł w powietrzu, spłynęły po greckiej skroni razem z przedłużającym się milczeniem i strużką zimnego potu. W innych okolicznościach, z innym przeciwnikiem, bez coraz dotkliwszego efektu rytuału pełznącego wzdłuż żył, odparłby coś swobodnego; coś, co zabrzmiałoby może jestem ciemniejszy, ale przynajmniej nie na umyśle. To dobre ostatnie słowa — pewnego dnia mogą wymsknąć się spomiędzy ust bez udziału greckiej woli. Zawieszenie w niepewności (co jeszcze wymyślisz, Paganini?) dobiegło końca, kiedy Valerio skierował się do wyjścia; kilka spokojnych kroków, jeden uśmiech, kolejna kobieta, o której losie zdecydował ktoś inny. Tym razem uczucie duszności nie było efektem ubocznym rytuału — jedynie włoską zasługą. — Smacznego, Valerio — za dwie godziny zmyje te słowa pięcioma minutami nerwowego szczotkowania zębów i niebezpieczną dla zdrowia ilością płynu do płukania ust; teraz będą żyć na jego języku i w głowie razem z poczuciem upadku. Tego fizycznego i cywilizacyjnego. Otwierane drzwi przekreśliły ostatnią perspektywę pomocy; tańczące w powietrzu banknoty przypieczętowały słuszne obrzydzenie do samego siebie. Gdyby w gabinecie wisiało lutro, mógłby nie rozpoznać własnego odbicia — o ile odważyłby się w nie spojrzeć. Drżące dłonie skupiły się na próbach godnego podniesienia pieniędzy z posadzki; skazana na porażkę misja wyrwała spomiędzy ust słowa, w których z trudem rozpoznał ton głosu. — Za osiem dni u ciebie, zadzwonię, kiedy— Nie będę miał ochoty zwrócić na posadzkę obiadu sprzed dwóch dni? — Kiedy będę gotowy. To kłamstwo, na dodatek nieudane; na interesy z Paganinim nigdy nie jest się gotowym, nawet po szklance whisky, po którą Zafeiriou sięgnął dopiero, kiedy Valerio zniknął za drzwiami. Po skończonym drinku nadal czuł wrzącą krew w żyłach, po prostu ignorowanie jej było łatwiejsze — dzięki otępieniu mógł przerwać linie pentagramu, podnieść świece i zrobić to, co należało. Zamknąć za sobą drzwi, kiedy ucieczka z życzenia stała się rzeczywistością. z tematu x2 |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII