SMAKOWITA CHIŃSZCZYZNA NA WYNOS To miejsce, choć proste i skromne, rzadko było odwiedzane nawet przez biedniejszych mieszkańców tej dzielnicy. Tuż obok ruchliwej drogi, znajduje się mała restauracja z chińszczyzną na wynos. Ze środka wydobywa się zapach wonnej, ale słabej jakości jedzenia. Za ladą, mężczyzna w białym podkoszulku przygotowuje jedzenie, a jego żona rozlicza kasę. Przy wejściu stoi niski stolik, na którym leży zawsze świeży kawałek gazety, a także skrzynka na zamówienia, do której klienci wrzucają wypełnione złożone kartki z zamówieniem, ponieważ właściciele nie mówią po angielsku. Przy lewej ścianie stoi stary automat z colą, z którego można wziąć napój za jedyne 50 centów. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
18 stycznia 1985 r. Zjawił się przed czasem. Jak zwykle. Czekał na nią przed Fintess Zone. Mógł zachować się jak osoba tęskniąca za ciepłem. Mógł wejść do środka, usiąść na plastikowym krześle, wyjąc z kieszeni płaszcza książkę wydanie kieszonkowe i zanurzyć się w wykreowanym przez Lovecrafta świecie. Nie zrobił tego. Nie wszedł do środka. Czekał na zewnątrz. Zaciskając zęby na filtrze papierosa, spojrzał w górę. Niebo usłane było tumanem chmur. Jedną ręką miał wciśniętą w kieszeń płaszcza, w drugiej trzymał plastikową torbę, w którą zapatrzył się dziesięć minut wcześniej. "Wiesz, ile kosztuje ich to wyrzeczeń?" zapytała oburzona, kiedy wniósł jej zawartość do środka. Nie wiedział, ale jej twarz wykrzywiona w udawanym oburzeniu zawsze wywoływała na jego twarzy grymas rozbawienia. Twierdziła, że zapach chińczycy na wynos ulatniający się spod foli mógł sprowadzić zmęczone wysiłkiem fizycznym kobiety na drogę grzechu, a wtedy wezmą ją za oszustkę. Myśl ta sprawiła, że wypluł dym z płuc i zerknął na drzwi. Otwierały się i zamykały, a po Chande jednak nie było śladu. Musiał uzbroić się w cierpliwość. Uprzedziła, że odpowiedzialna była za zamknięcie lokalu. Papierosem zaciągnął się jeszcze dwa razy, aż w końcu wgniótł go bezlitośnie w śnieg czubkiem buta. Kiep, dogorywając, syknął. Cecil, by umilić sobie czas oczekiwania, zanucił pod nosem Madonnę, choć słów piosenki nie pamiętał. Improwizował. Budynek wypluł Kamakshi na chodnik dziesięć minut później. Powitał ją ustami wygiętymi wpół uśmiechu. - Smacznego. Wręczył jej kolacje, a potem rozejrzał się po najbliższej okolicy. Nie zanotował na niej obecności żadnej żywej istoty. Zapocone kobiety zniknęły z zasięgu wzroku. Mróz, który zaglądał po ubranie, nie sprzyjał spacerom. Ulice okrywała sadza zapomnienia. Czuł w powietrzu zapach ciężkiego dymu, które oblepiał włosy i wsiąkał w chroniący ich przed zimnem warstwy materiału. - Nie wydaje ci się, że Helldrige skąpane w zachodzącym słońcu wygląda jakby płonęło? - Refleksja złapała go z poły płaszcza. Zatrzymała w połowie drogi. Zmusiła do spojrzenia ku stojącej nieopodal Kamakashi. – Teraz tego nie widać. Pogoda jest o kant dupy potłuc. - Chociaż dni były coraz dłuższe, to tylko kwestia czasu, kiedy Helldrige zostanie pokryte kożuchem ciemności. – Pokażę ci, co mam na myśli, jak zrobi się cieplej. - Propozycję przypieczętował lekkim grymasem imitującym uśmiech. Prawdę powiedziawszy w tym widoku nie było nic ujmującego. Piekielne miasto w samym sercu piekła. Pełne demonów, które noszą imiona i ludzkie twarze. Skręcił w kolejną uliczkę. Kilka przecznic dalej, za paroma zakrętami, jednym skrzyżowaniem i dwoma światłami Lilith miała dla nich plan. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Kamakshi Chande
Właśnie zaczął się trzeci tydzień stycznia, a to oznaczało tylko jedno – wszelką weryfikację postanowień noworocznych. Może pracowała w zawodzie trenerki dopiero drugi rok, ale nie sposób było nie zauważyć tej zależności zwiększającej się frekwencji na zajęciach tuż po nowym roku, co, naturalnie, podyktowane było wszelkimi postanowieniami. Te najczęściej okazywały się bardzo płonne – zaludniony fitness i siłownia były zazwyczaj w pierwszym tygodniu. Czasem ci starsi klienci, którzy przychodzili ćwiczyć, odpuszczali sobie w tym czasie wysiłek fizyczny, bo wiedzieli, co się będzie szykowało. W drugim tygodniu zainteresowanych ćwiczeniami było już nieco mniej. A trzeci tydzień, który właśnie się zaczął, zwiastować miał frekwencję jeszcze mniejszą. Ale przynajmniej wrócili ci starzy miłośnicy ruchu, których nie widziała już od pewnego czasu. Taka była widocznie natura człowieka – lubili sobie stawiać za wysokie wymagania i marzyć o wielkich rzeczach, a potem rzeczywistość weryfikowała wszelkie oczekiwania. Nie powinna się dziwić, podobnie było w jej przypadku i z przybranymi rodzicami. Kto wie, gdzie by teraz była, gdyby nie odpuścili i nie uporządkowali swoich priorytetów. Cóż. Pierwszy przypływ więc się kończył. Następny będzie gdzieś w okolicach lata z modą na „idealną sylwetkę na lato” i inne takie. Na razie jednak nie musiała się martwić i wszystko wskazywało na to, że powrót do normy jest już blisko. Z tego wszystkiego prawie zapomniała o czekającym na nią Cecilu. Była pewna, że wejdzie do środka i zaczeka w cieple, toteż tym większe było jej zdziwienie, kiedy zauważyła, jak stał na zewnątrz i jeszcze w dodatku z pudełkiem obiadu na wynos. Sama nie powinna jeść takich rzeczy, jaki niby przykład dawała? Ale było już późno… i będzie pewnie jeszcze później nim zdoła wrócić do domu, a to oznaczało, że niczego więcej nie zje. — Dzięki – wymamrotała więc bez większego protestu, gdy zamknęła już opuszczony budynek fitness, a potem przechwyciła od niego paczkę z pachnącą już teraz pięknie chińszczyzną. Nawet jeśli pudełko nieco ten zapach niszczyło. – Myślałam, że chociaż wejdziesz do środka, nadal jest zimno. Pamiętała jeszcze w Indiach, że śnieg był zjawiskiem abstrakcyjnym. Nie dotyczył jej, leżał gdzieś w górach. Widziała go też na obrazach i zdjęciach, ale nigdy go nie doświadczyła. Wszystko, co mogła zobaczyć, to deszcz i biegające dziko małpy. I bardzo wiele innych obrazów, których tutaj nie chciano by oglądać. A ona o nich nie mówiła. Tutaj natomiast, choć nie było tak źle, było tragicznie zimno. Szczególnie na samym początku, gdy przyzwyczajona była do pory suchej i monsunowej, a nie wszystkich czterech, gdzie działo się dosłownie wszystko, a klimat był zupełnie inny. Zdumiała się, słysząc przemyślenia Fogarty’ego. Nigdy nie patrzyła na miasto w ten sposób – i teraz też, obracając się jakby automatycznie, nie dostrzegła tego, co widział Cecil. Choć zaraz sam dodał, że sam tego teraz nie widział. Zmarszczyła brwi w lekkim niezrozumieniu. Może znali się słabo i powierzchownie, ale wyczuwała od niego dziwną melancholię. Ona w taką popadała jedynie wtedy, kiedy było bardzo kiepsko. — Wszystko okej? – wolała dopytać, za moment dołączając do niego kroku w nieznane. Oby znaleźli jakąś ławkę, gdzie można usiąść i zjeść. Robiła się naprawdę głodna. |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : tancerka, instruktorka fitness
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Cecil nie traktował nowego roku jak czasu zmian, doskonałej okazji na przeredagowanie swojego systemu wartości, czy też szansy na ustanowienie nowych priorytetów. Nie skierował modlitw do Lucyfera. Nie skonfrontował się ze swoimi licznym występkami, słabościami, ani tym bardziej pokusami Postanowienie noworoczne nie były tym, co wypełniło jego myśli. Skupił je wokół innych i przede wszystkim realnych celów. Jeden z nich opuścił Fitness Club. Akurat kończył wtedy jednego i zaczynał drugiego papierosa. Na imię mu było Kamashi. Pamiętał, jak ledwie wiązała koniec z końcem, tonąc w sidłach pochłanianej kolejne skrawki człowieczeństw depresji, gdzie cienka linia graniczna powstrzymywała ją przed zanurzeniem się w otchłani, z której nigdy by się nie wydostała. Tylko Lilith mogła odmienić los tej zabłąkanej duszy. Wskazać właściwy kierunek, ogrzać promieniem nadziei stworzoną z cierpienia i stresu zimną przestrzeń w sercu. Dlatego Fogarty czuł się w obowiązku, by wciągnąć ku niej dłoń i wskazać jej ścieżkę wiodącą przez zgliszcza zwątpienia, wprost - może nie w linii prostej, ale wciąż - do oblicza Matki. - Nie chciałem dać twoim podopiecznym pretekstu do spadku motywacji, ani podważania twojego autorytetu - nuta rozbawienia pobrzmiewała między cecilowymi słowami. Lubił myśleć, że przy niej mógł się rozluźnić. – Nie wydaje ci się, że instruktorka fitness z pudełkiem chińczyzny w ręku brzmi jak materiał na skandal? - Rozbawienie zaakcentował uśmiechem muskającym sine od mrozu wargi. Miała racje. Było zimno. Chłód wślizgnął przez póły ubrań, zabłądził pod pory skóry i przeniknął do kości. Przeszedł na drugą stronę ulicy. Rozciągał się z niej lepszy widok na panoramę miasta, która otulona półmrokiem mogła nie wyglądać tak atrakcyjnie, jak w promieniach słońca. - Otóż nie - wyznanie opuściło jego usta w towarzystwie obłączka pary, w którą skropił się oddech i mgiełki papierosowego dymu. Wydmuchał go jak najdalej od zasięgu kobiecej twarzy. Nawet, w tym celu, zostawił ją kilka kroków w tyle, by zasięg papierowych oparów nie owijał jej twarzy razem z zimnymi nadciągającymi z północy powiewami wiatru, choć był to tylko pretekst, który posłużył mu do ukrycia emocji, jakie na moment - ledwie jedno uderzenia serca - zatliło się na jego twarzy. – Wyobraź sobie, Kama, że moja dzisiejsza wizyta w tutejszym antykwariacie zakończyła się fiaskiem - skonfrontował przepuszczenia kobiety z rzeczywistością, choć natura jego problemu była innego rodzaju niż zapowiadał to ton głosu. – Nie udało mi się na być "Gracza" Dostojewskiego. Kłamał, a kłamstwo prześlizgnęło się po jego wargach równie naturalnie i niewzruszoną swobodą, co spojrzenie po twarzy instruktorki fitness. Ta książka od pięciu lat dopełniała jego kolekcje dzieł, które wyszły spod pióra rosyjskiego pisarza. W całości przeczytał ją co najmniej dwa razy. Raz w ostatniej klasie szkoły średniej. Drugi, kiedy nie mógł pogodzić się z nagłą śmiercią pewnej niepozbawionej uroku i wdzięku diablicy. Ukojenia szukał na pożółkłych przed upływ czasu stronnicach. Na próżno. Ulgę znalazł gdzie indziej. - Nie wykluczam, że to największa tragedia, jaka mnie ostatnio spotkała, a przynajmniej w chwili obecnej nie mogę sobie przypomnieć bardziej dotkliwego rozczarowania, jednak, zamiast zanurzać się w smętnych aspektach mojego życia, lepiej powiedz mi, jak odnajdujesz się w nowym otoczeniu? Nie takim znowu nowym. Pracowała tu od dwóch lat, ale pytał ją o to, odkąd ich południowe spacery zyskały status rutyny. Choć odpowiedź znał. Widoczna była w jej twarzy. Wróciła do zdrowia. Przynajmniej częściowo zregenerowała utraconą pewność siebie. Stanęła na nogach. Odkąd Lilith stała się powierniczką jej słabości, każdy nowy dzień wiódł ku lepszemu. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Kamakshi Chande
Mimowolny uśmiech pojawił się na ustach Kamakshi, gdy wspominał o motywacji ćwiczących dziewczyn. Cóż… Cóż. Tuż po nowym roku o to było raczej niezbyt ciężko. To właśnie wtedy klientki mierzyły się z własnymi pokusami i śmiertelnie poważnymi wyborami – czy skusić się na tłuste, ale smaczne jedzenie na mieście, czy też wytrwać w postanowieniach i powalczyć o piękną sylwetkę na lato… Gdyby ktoś spytał Kamakshi, stwierdziłaby, że każda sylwetka jest piękna i jeśli ktoś chciał ćwiczyć, to przede wszystkim po to, żeby się lepiej poczuć, albo gdzieś wyładować swoją energię. Żałowała jedynie, że nie każdy tak to postrzegał i ludzie wciąż ulegali presjom mediów, wizerunku idealnego i pożądanego. Byliby o wiele szczęśliwsi, gdyby zaakceptowali życie takim, jakie jest, nie dążyli do czegoś, czego osiągnąć się praktycznie nie dało. Ideały w końcu nie istniały. Były jedynie wymysłami społeczeństwa, które cyklicznie się zmieniały, w zależności, kto miał akurat większą szansę na przebicie. — Tak. Jestem pewna, że przynajmniej jedna gazetka szkolna by się tam zainteresowała – rzuciła z rozbawieniem. Instruktorka fitness jedząca chińszczyznę na wynos to był prawie taki skandal, jak malowanie kredą po betonie. W świecie było wystarczająco dużo skandali, kto chciałby interesować się przeciętną instruktorką tańca? Zawsze można było porozmawiać o Madonnie albo Michaelu Jacksonie, Elvisie, czy tam innych celebrytach i ich romansach. Porzucając ten temat, spojrzała z lekkim niepokojem na Cecila, gdy wyznał, że wcale nie wszystko jest w porządku. I chociaż brak upolowanej książki nie brzmiało jak największa tragedia świata, mogła dopuścić do siebie myśl, że Fogarty naprawdę żałował braku tego tytułu na swojej półce. No cóż, niestety, może kiedyś dożyją czasów, kiedy wszystko będzie na wyciągnięcie ręki i nie będzie się trzeba tak bardzo wysilać, aby czegokolwiek wyszukać… — Jestem pewna, że w końcu uda Ci się upatrzyć gdzieś ten tytuł. Do antykwariatów są dostawy, prawda? Może ktoś akurat odda i będzie na stanie. Czasem trzeba się naczekać, niestety. Ponieważ nie znała zawartości biblioteczki Fogarty’ego, łatwo było jej przełknąć kłamstwo, którym ją potraktował. I mogła sobie wyobrazić, że dla niego to prawdziwa tragedia. Miała gdzieś na końcu języka pytanie, że może ktoś z Abernathych mógłby mu pomóc. Ale znając przeszłość rodziny Fogarty… wolała nie ryzykować tego pytania. Nie wiedziała też, na jakim poziomie znajomości jest Cecil z pozostałymi rodzinami Kręgu. Jakby się tak głębiej zastanowić, wciąż dość niewiele wiedziała na jego temat, jak na kogoś, kto wciągnął ją do Kowenu i pokazał oblicze łaskawej Matki. Poniekąd ratując ją przed niechybnym końcem. A skoro o tym mowa. — Cóż, na pewno nie mogę pocieszyć się takimi perspektywami jak w szpitalu, chociażby przez wzgląd na finanse… ale mimo to, czuję się o wiele lepiej. Gdyby tylko udało mi się zarobić więcej, sama otworzyłabym szkołę tańca – westchnęła z utęsknieniem na tę myśl. To raczej odległe marzenie. Póki co nie było jej stać nawet na samochód, a nie chciała o to prosić rodziców. Wychodziła z założenia, że jest dorosła i stara się być samodzielna. Na tyle, na ile będzie w stanie i dopóki nie będzie przymierała głodem. Póki co, nie było źle. — Mamy jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Poza skosztowaniem tych smakowitości, oczywiście. Przyjemny zapach chińszczyzny na wynos wciąż drażnił jej nozdrza. |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : tancerka, instruktorka fitness
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Chciał powiedzieć, że szpital był miejscem, gdzie umierają ludzie, więc zupełnie nieodpowiednim dla osoby o jej wrażliwości, ale zatrzymał te słowa w krtani. Słowa, to tylko słowa, ale słowy miał pomoc sprawczą. Raniły równie skutecznie, co emocjonalne przywiązanie zainwestowane w niewłaściwą osobę. Bolesne doświadczenia na ich obydwoje odcisnęły swoje piętno, dlatego też nie było powodu, by rozdrapywać stare rany. Praca w szpitalu należała do przeszłości, od której Kamakashi powinna się odciąć, a nie wracać do niej myślami przy każdej nadarzającej się okazji. - Teraz, kiedy twój los spoczywa w rękach Lilith, jestem pewny, że szczęście jeszcze się do ciebie uśmiechnie i nawet szkoła tańca zbiegiem czasu znajdzie się w twoim zasięgu. Prowadził ją tam, gdzie jeszcze nigdy wcześniej. Małymi, mniej znanymi uliczkami Starego Miasta, które nie cieszyły się dużą popularnością wśród sympatyków tej części miasta. Najczęściej można było się tu natknąć na pojedyncze jednostki, które, upojone alkoholem, postanowiły zwrócić zawartość swojego żołądku światu, ale, ku ich szczęściu, na to o tej porze było za wcześnie. - Nie myślałaś o tym, by zacząć budować swoją renomę od prywatnych lekcji? - zasugerował; wydawało mu się, że praca w klubie Fitness nie wymagała od niej takiego poświęcania, jak ta w miejskim szpitalu, gdzie była uzależnione od dwunastogodzinnych dyżurów, pracy na noce zmiany napiętego grafiku. – Dzięki nim być może udałoby ci się zaoszczędzić nawet kilkanaście dolarów miesięcznie. Dlaczego, Cecil, zależy ci na tym, by spełniła swoje marzenie? Dlaczego zależy ci na jej szczęściu? Dlaczego poświęcasz jej tyle czasu? Osiągnąłeś swój cel. Skierowałeś ją na ścieżkę wiary w Lilith. Nie musisz utrzymywać waszej znajomości przy życiu. Odpuść. Nie potrafił odpuszczać. Osiągnął połowiczny sukces, a takie go nie zadawalały. Kamakashi wykonała dopiero pierwszy krok. Z lekkim uśmiechem przyklejonym do warg, zmierzył ją ulotnym spojrzeniem. - Dzisiejszy wieczór jest czasem refleksji, odpoczynku i degustacji tego - z braku lepszego określania – wybornego dania. - Mam nadzieję, Kama, że nie pochorujesz się od jego degustacji. Choć to nie pierwszy raz, kiedy przynosił jej jedzenia stamtąd, to on nigdy nie miał go w ustach. Nie pozwalała mu na to niska tolerancja pokarmowa, jaką wykazywał jego organizm, przez co zwykle tracił na wadze i unikał dań, które nie znajdowały się w jego wąskim, ograniczonym menu diety. - Choć nie ukrywam, że to wszystko, nawet chińczyzna, tylko pretekst, by spędzić trochę czasu w twoim towarzystwie. Zatrzymali się przed obdartą z całej atrakcyjności kamienicą, która prosiła się o remont. Nie była w równie dobrej kondycji i okazałym stanie, co budynki mieszczące się na staromiejskiej, gdzie mieszkania były zarekwirowane głownie do użytku najbogatszych mieszkańców miasta, w tym przede wszystkim przedstawicieli kręgu. Otworzył drzwi i puścił ją przodem. - Wiem, nie wygląda zachęcająco, ale gwarantuje, że sufit nie spadnie nam na głowy - tymi słowami chciał dodać jej otuchy. Nie wiedział, na jakie warunki mieszkaniowe skazana była, ale w porównaniu do budynku, w którym Fogarty wynajmował mieszkania, ten prezentował się przyzwoicie. – Pierwsze piętro, mieszkanie numer pięć. Nikt w nim nie mieszkał, więc Cecil miał pewność, że nie zostaną nakryci. Poza tym nie można było ich dzisiaj oskarżyć o złe intencje. Szukali schronienia przed mrozem. Miejsca, gdzie Kama będzie mogła zjeść spokojnie posiłek. Poprowadził ją schodami na górę. W kieszeni znalazł klucz. Przywłaszczył go sobie na kilka dni. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Kamakshi Chande
Posłała mu tylko wdzięczny uśmiech. Miała nadzieję, że tak właśnie będzie. Wszystko na to wskazywało, że teraz się już ułoży. Odkąd zwróciła swoje oblicze wobec Matki, Lilith błogosławiła ją spokojem ducha i życiem w zgodzie ze sobą. Nawet rodzice zaakceptowali jej wybór, choć pierwotnie robili to z trudem. Ostatecznie jednak nie chcieli jej stracić, woleli postawić na dobro swojej jedynej córki (choć nawet nie biologicznej), niż odtrącać ją za to, że chciała być po prostu szczęśliwa. Że pękła pod naporem oczekiwań i presji. Że nie była wystarczająco wytrzymała psychicznie, aby znosić dłużej ból, cierpienie i stres, walkę o każde kolejne istnienie. Każde chciała uratować, ale nie każde się dało. Znosiła to ciężko za każdym razem – tym ciężej, gdy udało jej się wyrwać ze szponów śmierci kilka osób, a potem kolejną stracić. Może Cecil miał rację. Może teraz Matka jej pomoże, może poprowadzi ją ścieżką i pobłogosławi za wytrwałość i ciężką pracę, nagradzając możliwością zainwestowania we własną szkołę tańca. Z tego wszystkiego nawet nie zwróciła uwagi, że szli ścieżką, którą dotąd nie przemierzali, w miejsce dość nietypowe, nieznane. Gdyby to nie był Cecil, zaniepokoiłaby się, być może wycofała w przeświadczeniu, że ktoś właśnie chce jej zrobić krzywdę. Ale Fogarty nie mógł tego chcieć, prawda? Nie po to nawracał ją wobec Lilith, aby teraz odbierać jej istnienie i przedwcześnie prowokować spotkanie z Nią. Jego słowa jednak ją zastanowiły. Prywatne lekcje tańca faktycznie byłyby czymś mocnym, ale nie czuła się wystarczająco na siłach, żeby je prowadzić. Nie była chyba wystarczająco dobra, a i taniec indyjski nie cieszył się tutaj powodzeniem. Był raczej ciekawym, egzotycznym dodatkiem, rozrywką, na którą fajnie popatrzeć, ale mało kto zrozumie jej przesłanie. — Nie wiem czy jestem wystarczająco dobra na prywatne lekcje, wiesz. – Zawsze sobie wyobrażała, że ci prywatni nauczyciele byli ekspertami, jeszcze najlepiej po jakichś szkołach. Ona ukończyła kierunek medyczny i miała certyfikacje, które już najpewniej wygasły, nawet o tym nie pamiętała. Żadnych sukcesów na koncie. Nic, czym mogłaby kogokolwiek zachęcić. Może paru znajomych, ale i oni raczej chcieli się poruszać dla samego ruchu, niż faktycznie mierzyć się z tańcem solowym. Zresztą, nie występowała na scenach czy przed ekranami. Była kiepskim wzorem, żeby uczyć innych i prowadzić na ścieżkę, której sama nie przeszła. To raczej ona sama powinna się jeszcze dokształcić, może wyszukać okazji. Mimo wszystko, miło jej było, że Cecil chciał tylko z nią porozmawiać i tak po prostu poprzebywać w jej towarzystwie. Miała raczej niewielu znajomych, a i każdy miał własne życie. To był ten wiek, w którym zakładało się rodziny, albo miało się je już dawno założone. Gdyby uległa presji społecznej, mogłaby sama siebie nazwać starą panną. Starała się o tym nie myśleć. Stanęli przy wątpliwej jakości kamienicy, do której raczej by się nie zapuszczała. To raczej nie było mieszkanie Cecila, toteż spojrzała na niego z powątpiewaniem. Najwidoczniej wyczuł jej zwątpienie, a ona jedynie lekko wzruszyła ramionami, wchodząc do środka. Tam tez nie wyglądało wcale zachęcająco, ale dzielnie kroczyła po schodach na piętro. — Skąd masz klucz? – spytała, nie mogąc się powstrzymać. Zaczynała powątpiewać, czy znajdują się tutaj na pewno w sposób legalny. I czy Cecil faktycznie jest właścicielem tego mieszkania. |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : tancerka, instruktorka fitness
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Fundamenty ich znajomości były budowane na kłamstwach. Od samego początku nie był z nią szczery, a ona łatwowiernie spijała każde słowo z jego ust, aż w końcu, przy odpowiednim dobrze słów, połknęła przynętę. Stała się częścia Kowenu, gdzie znalazła schronienie przed trawiącym ją cierpieniem. Wiec, czy kłamstwa wypowiedziane w dobrej intencji, była równie szkodliwe, co te, które wypowiadał, by komuś zaszkodzić? Pomógł jej. Czuła się lepiej niż dwa lata temu. Odzyskała równowagę, pewność siebie. Wydobrzała. Wiara w Lilith rozpaliła w niej nowe pokłady nadzieje. Zachęciła do przewartościowania swojego życia. Ruszyła do przodu. Na jej ustach coraz częściej pojawiał się uśmiech. Ten sam, który sprawiał, ze Cecil też czasem wykrzywił wargi w podobnym grymasie, chociaż zwykle pozbawionym szczerości i blasku w spojrzeniu. Niedługo przestanie ją pytać "jak cię czujesz?", "jak odnajmujesz się w nowym środowisku". Przestanie być stałym bywalcem jej życia i zajmować jeden wieczór w tygodniu. Rozpłynie się w mroku. Jak cień. Jak jedna z tych iluzji, który sączy pod nosem, by sabotować czyjeś poczynania. Przestanie ją kontrolować. Bo wydobrzała i czuję się lepiej. W jej życiu zagościła Lilith, wiec pojawiła się też harmonia i akceptacja samej siebie. - To co powiesz na lekcje eksperymentalną? - Zmierzył ją rozbawionym spojrzeniem. – Znam się na sztuce i literaturze, ale nie znam się na tańcu. Naucz mnie tańczyć, Kama - zasugerował. – Ten plan ma dwie luki. Po pierwsze, zmiażdżę ci stopy. Po drugie, nie stać mnie, by opłacić lekcje, więc w ramach wynagrodzenia będziesz musiała zadowolić się obiado-kolacją sponsorowana przez smakowitą chińczyznę na wynos lub inną niedrogą restaurację. Klata schodowa przywitała ich nieprzeniknioną ciemnością. Rozproszył ja wyszeptanym pod nosem zaklęciem, choć miał nadzieje, że te niewielka udogodnienie nie zwróci uwagi pogrążonych w swoim życiu sąsiadów. - Od znajomego - kłamstwo bez trudu układa się na jego ustach, wraz z wiarygodną wersją uśmiechu. – Mieszkał tu przez trzy lata. - Wcisnął klucz w zamek i przekręcił. Szczek mechanizmu uświadomił ich, że już żadna przeszkoda nie stoi im na drodze, by wejść do środka i się rozgościć. – Za dwa dni kończy się umowa wynajmu, choć dopełnił już wszystkich formalności, nie oddał kluczy. Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Nie musiała wiedzieć, ze na terenie mieszkania przebywali zupełnie nielegalnie. Nie musiała wiedzieć, że klucze trafiły w jego ręce bez zgody ich właściciela, który - gdy tylko przeszuka swoje rzeczy, w tym kieszenie - uświadomi sobie, że musiał je gdzieś zgubić w ferworze pakowania swojego dotychczasowego życia na ziemiach Helldrige do pudeł. Absolutnie nie musiała tego wiedzieć. - Zaledwie wczoraj spakował resztę swoich rzeczy i wyprowadził się do Bostonu. Dostał tam lepiej płatną pracę, farciarz. Właściciel mieszkania będzie w mieście dopiero jutro, wiec nie mógł ich oddać osobiście, poprosił o to mnie. Zaświecił światło. Był tu raz, by zapoznać się z topografią pomieszczeń. Mieszkanie składało się z dwóch pokoi sypialnianych, salonu, kuchni i całkiem sporej łazienki. Biorąc pod uwagę metraż i lokalizacje, wynajem musiał kosztować krocie. - To dobre miejsce, by zjeść kolacje. Nie będzie miał nic przeciwko. Zaprowadził ją do częściowo umeblowanej kuchni. Stół z czterema krzesłami stał na swoim miejscu. Do pokoju wpadały snopy srebrzystej poświaty. Rzucał je księżyc. - Lilith nad nami czuwa. Rozgość się. Sztuczne światło zalało mrok pomieszczenia. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Kamakshi Chande
Spogląda na niego i ze zdumieniem, i z niedowierzaniem. Jakoś ciężko jest jej sobie wyobrazić Cecila, który faktycznie mógłby chcieć nauczyć się tańczyć. W sensie… no… nic do niego nie miała, żadnych uwag ani nic takiego, ale… tak spontaniczna deklaracja jakoś nie kojarzyło jej się z faktyczną lekcją nauki. — Jesteś zbyt miły, Cecil – zwróciła się w końcu z uśmiechem, hamując cisnący się na wargi śmiech. – Jak będziesz się chciał naprawdę nauczyć tańczyć, to daj mi znać. Nie przeszkadzała jej zapłata w postaci taniego jedzenia od chińczyka na wynos. Miażdżenie stóp też nie, bo przecież nie uczyła tańca towarzyskiego, tylko bardziej współczesnego. Towarzyskiego sama musiałaby się najpierw nauczyć… co może nie byłoby aż tak złym pomysłem. Miała wrażenie, że ten jest dość popularny, szczególnie wśród wyższych sfer. — Ale może powinnam się nauczyć faktycznie tańca towarzyskiego… - wyprzedziła go nieco i zwróciła się ku niemu przodem. – Wszystkie damy z Kręgu zapewne się zabijają, żeby błyszczeć na parkietach – skłoniła się dość teatralnie, choć ze śmiechem na ustach. Nie, żeby się z nich wyśmiewała. Trochę im zazdrościła tej uprzywilejowanej pozycji w społeczeństwie. Jednocześnie nie miała przy tym pojęcia, że na rzecz pozycji dawały zamykać się w klatkach i ograniczały swoją wolność. Nie miała jednocześnie żadnych przesłanek ku temu, aby nie uwierzyć Fogarty’emu. Historia przez niego pleciona brzmiała dość wiarygodnie, dlatego przyjęła ją bez żadnego ale. Nie znała w końcu jego wszystkich znajomych, a ludzka uprzejmość przyjmowała różne kształty. Nawet jeśli było to wpuszczenie swojego kolegi do mieszkania, z którego się wyprowadzało i zapewne też już posprzątało. — Też bym chciała mieć takich znajomych – rzuciła, choć to były bardziej słowa grzecznościowe. Miała własne grono, w którym się odnajdowała i nie czuła potrzeby niczego w nim zmieniać. Nawet jeśli okolica patrzyła na nią coraz mniej przychylnie, z pewnym politowaniem i wyszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, „co z Tobą jest nie tak, że nie masz jeszcze żadnego partnera”. Otóż, można by powiedzieć, wiele. Jej niedoszły mąż krążył gdzieś po Saint Fall, a Kamakshi jakoś nie była zainteresowana związkami. Chyba nie czuła się na to gotowa. Miłość niekoniecznie chciała do niej sama przyjść. Zajęła miejsce za wskazanym stołem i zajęła się odpakowywaniem przyniesionej chińszczyzny. Otworzyła jednorazowe pudełeczko i uśmiechnęła się. Cecil pamiętał, że Kamakshi nie jadała mięsa. Czasami musiała o tym przypominać, czasami wręcz się maskować. Miała wrażenie, że to kolejna nienormalna rzecz, którą zauważają wszyscy dokoła. — Na pewno nie chcesz odrobiny? – Za każdym razem Cecil odmawiał, za każdym razem Kamakshi pytała. Nieuprzejmie jest tak jeść, kiedy druga osoba tylko patrzy. |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : tancerka, instruktorka fitness
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
W odpowiedzi, zamiast słów, podarował jej uśmiech. Jeden z ładniejszych, jakie miał w swoim asortymencie. Powinien je ponumerować. Uśmiech numer pięć przeznaczony dla nieliczny, ten, który z wysiłkiem, ćwiczył przed lustrem, chociaż najgorszy był numer osiem, tworzący karykaturę tego grymasu. Nazywał się dobrą miną do złej gry. - Och tak, pewnie rozliczają się z każdego źle postawionego kroku, chociaż, poza samym tańcem, ważniejsza jest długość obcasa. Bywał na organizowanych przez krąg przyjęciach. Nevie go tam zabierał, jakby chciał przełamać nudę sączącą się z ust jego krewnych - rozmowy przy stole były równie wciągające, co kolejne romansidło promowane przez pobliską księgarnię. I jak dotąd, jeszcze nikt nie wykrył jego obecności. Wtapiał się w otoczeniu skuteczniej niż co poniektórzy ukrywali pojawiające się na ich twarzach znużenie. W mieszkaniu było ciepło. Mogli ogrzać oziębione przez mróz ciała. Kiedy Kamakshi usiadła przy stole, sam podszedł do okna, a dłoń mimowolnie zanurkowała w kieszeni płaszcza. Zacisnął palce na paczce papierosów. Spojrzenie wbił w szybkę. Gęsta ciemność otulające uliczkę miasta skutecznie pozbawiała go szans na rozpoznanie majaczących w jej objęciach kształtów. Trzy wydechu później podjął decyzje. Nie zapalił, chociaż organizm, pomimo iż ostatniego peta zgniótł podeszwą buta, kilka minut wcześniej, już domagał się kolejnej dawki nikotyny. Zajął miejsce na przeciwko Chande, krótkim "smacznego" życząc jej dobrego posiłku, ale nie skupił wzroku na jej sylwetce. Manewrował nim pomieszczeniu. Puste mieszkanie bez lokatorów. Czasem czuł się podobnie. - Nie, już jadłem. Za każdym razem proponowała, za każdym razem odmawiał. Jadł wcześniej. Chińczyzyna nigdy nie chciała przejść mu przez gardło. Kończyło się na kilku kęsach, które kilka godzin później spłukiwał w toalecie. Czas minął im na rozmowie. Gdy noc mrokiem pokryła wszystkie zakamarki miasta, nadszedł moment rozstania. Nie zaproponował, że odprowadzi ją pod drzwi mieszkania. Każde poszło w swoją stronę. z dla obojga |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator