Przy mszystych butach W gęstwie lasu, gdzie słońce ledwie przesącza się przez gęstwę drzew, ukryte jest tajemnicze miejsce. Tam, wśród zwalonych konarów i powalonych drewien, leżą zdezelowane buty, z czasem porośnięte gęstą warstwą mchu i liści. Buty leżą tam już od lat, bez ruchu, niczym świadectwo czasów, które już minęły, jakby pozostawione przez kogoś, kto nie miał już sił, by dalej iść. Historia, związana z nimi, pozostaje tajemnicą, ale ludzie mówią, że kiedyś należały one do poszukiwacza, będącego częścią wyprawy, która miała na celu znalezienie Wrót Piekieł w tym regionie. Według legendy grupa zaginęła bez śladu, a jedyną rzeczą, która pozostała po nich, były właśnie te buty. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
02 lutego 1985 Ostatniego papierosa dogasił jeszcze w aucie, wrzucając go do popielniczki w drzwiach. Mógł przysiąc, że dopiero co opróżnił ją, a ta już była w połowie pełna. Roche nie był nałogowym palaczem, a przynajmniej tę wersję sprzedawał regularnie każdej napotkanej osobie, to po prostu papierosy chodziły za nim w dzień i noc od czasu tragicznej śmierci Sissy jak cień. Ba, po tym jak przetrzymano go kilka dni w szpitalu po nagłym spadku ciśnienia, który przydarzył mu się w trakcie prowadzonej lekcji i sprawił, że czuł się jak uziemiony nastolatek. Zwłaszcza gdy otrzymał od lekarzy zestaw zaleceń dotyczących zdrowego trybu życia, a kardiolog wypisujący go, kiedy tylko zobaczył jak Faust wyciąga z kieszeni płaszcza paczkę Marlboro rzucił mu spojrzenie pełne politowania i pokręcił głową, strzelając językiem z dezaprobatą. I być może nie czułby się tym tak zirytowany, gdyby od niego samego nie wyczuł woni tytoniu. Zgraja hipokrytów za którymi unosi się chmura siwego dymu, gdy tylko wyściubią nos z pokoju socjalnego. Westchnął ciężko, wychodząc z czarnego Peugeota 205, zamykając dokładnie drzwiczki samochodu. Podczas spacerów z Byalem zawsze pozostawiał je na tym parkingu, tak jak inne osoby, których nie odstraszała opinia na temat lasu Cripple Rock i zapuszczali się w głąb. Czy to dla sportu, dla zwykłego spaceru, czy w konkretnym celu. Zazwyczaj w jego wyprawach towarzyszył mu Faradyne, ale ten korzystając z okazji do dłuższej wędrówki nie omieszkiwał nigdy przyprowadzić ze sobą kogoś jeszcze, a dokładnie – dwa dalmatyńczyki, uwielbiające go na tyle, że nie dające mu chwili spokoju. Zazwyczaj był w stanie przymknąć oko na te niedogodności i puszczał mimochodem przeprosiny profesora, których nigdy nie wymagał. W tym przypadku szczekający głośnie i machający radośnie ogonami towarzysze mogliby zaprzepaścić okazję jedną na sto, więc z drobnym ociąganiem musiał odmówić Byalowi, a zamiast tego zwrócić się do osoby, której pomoc również mogła okazać się nieoceniona. — Aureliusie, życie mi ratujesz, że tak to ujmę — powiedział na powitanie zblazowanym tonem siewca, gdy na horyzoncie zamajaczyła mu postać Hudsona. Po powrocie Roche’a do Hellridge starał się jak najczęściej korzystać z okazji do spotkań, ale to nie było zawsze tak łatwe. Tutaj w Saint Fall mieli swoje zgoła inne zajęcia, interesy. Życie niestety nie kończyło się na pięknych szczytach Alp i wędrówkach w celu ich podbijania czy choćby zbliżenia się do majestatu stworzonego przez naturę. — Widzisz, uznałem, że mój drogi Byal może trochę odpocząć, niemniej liczę na to, że nie ma mi tego za złe. Sprawa jest jednak dość poważna, no, przynajmniej dla mnie. Tutaj potrzebuję delikatniejszych środków — zaczął tajemniczo, niemal tak jakby ukrywać za tymi słowami miała się największy sekret, na który próbuje go przygotować tym wstępem. W rzeczywistości jeśli tylko ktoś znał tego Fausta dłużej niż kilka tygodni, a na dodatek dostrzegł wiszącą na jego szyi, spoczywającą z przodu ciemnego płaszcza lornetkę, wiedział, co się święci. Wsunął dłonie do kieszeni wierzchniego ubioru, stojąc wyprostowany naprzeciw Aureliusa, uśmiechając się lekko. Skinął jeszcze głową w zadumaniu nim przystąpił do wyjaśnień. — Usłyszałem pełną pogłoskę od moich uczniów i potrzebuję ją sprawdzić, a założę się, że jednak lepiej orientujesz się w tutejszych lasach. Po takim czasie nie ufam sobie na tyle, żeby wybrać się samemu, rozumiesz… — powiedział, powoli kierując się ścieżką prowadzącą do lasu. Natura gawędziarza sprawiała, że swoje historie snuł barwnie od pierwszej chwili, zerkając raz za razem na rozmówcę i sprawdzając jego reakcje. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Aurelius Hudson
Samochód parkuje jak zwykle na poboczu, w dwukilometrowej odległości od miejsca, gdzie ma spotkać się z Roche'm. Korci go, by zaryzykować i zostawić kluczyki w stacyjce, ale hazardzista z niego żaden. Nigdy nie zdarzyło mu się kupić kota w worku, toteż zamyka jeepa, a kluczki zabiera ze sobą. Ma do nich przywieszony breloczek, własnoręcznie wykonany przez Imogen na dodatkowych zajęciach artystycznych orgaznizowanych co sobotę w przykościelnej świetlicy. Uśmiecha się pod nosem, jego widok zawsze poprawia humor, chociaż dzisiejszego dnia nie może narzekać na jego brak. Resztę dystansu pokonuje na piechotę, co nie zajmuje więcej niż dwadzieścia minut w wolnym, w jego rozumieniu, spacerem - w akompaniamencie własnych myśli, w ciszy, wszechobecnej i nieprzystępnej, zakłóconej wyłączenie przez ponure pomruki wiatru. Zawodzenie te, nieprzerywane przez trele ptaków, uświadamia Hudsonowi, z jakim utęsknieniem wyczekuje wiosny - wymarzonych chwil, kiedy świat budził się z zimowego letargu i nachodzi czas rozstania z nieprzyjemnie gryzącymi w skórę grubymi swetrami i ciężkimi płaszczami. Śnieg skrzypi pod naporem ciężkiego obuwia. Sypał całą noc, świeżą warstwą pokrywają ściółkę leśną, która nie została jeszcze wydeptana przez żaden żywy byt, co sprawia, że zostawia na nich pierwsze, świeże ślady życia. Las okalający Cripple Rock zna niemal równie dobrze, co rozkład pomieszczeń w swoim mieszkaniu. Jeszcze jako dziecko, by uciec od małomiasteczkowego zgiełku i chłodnych murów rodzinnej posiadłości, wymykał się z domu w celu podziwiania uroków tutejszej przyrody i eksplorując kolejne kilometry przestrzeni zielonej. Do domu wracał tuż przed zapadnięciem zmroku, co było źródłem troski w matczynym spojrzeniu, a także rozczarowania w tym ojcowskim. Zatrzymuję się tylko na chwile. Spogląda w niebo. Chmury odkrywają przed nim skrawek błękitu. Kilka łyków kawy z termosu później ponawia swoją wędrówkę. Czasem żałuje, że rzucił nałóg nikotynowy na trzecim roku studiów, kiedy odnotował drastyczny spadek kondycji swoich płuc. „Rzuć je w końcu” powiedziała Millicent, bo nie był w stanie dotrzymać jej kroku. Miłość do gór przezwyciężyła i tę próbę. Wygrał walkę z nałogiem, pogłębiając kolejny - równie słodko-gorzki, co tamten, czasem tylko gorzki, czasem śmiertelnie niebezpieczny, a czasem zabierający bezlitośnie życie, cecha wspólna gór i papierosów. W oddali majaczy sylwetka, z każdym kolejnym krokiem zbliża się ku niej, aż w końcu wzrok zatrzymuje na znajomych rysach twarzy mężczyzny o nazwisku Faust. Niechęć, jaką darzą się ich rodziny, teoretycznie powinna być wystraczająca, by się nawzajem unikać, w praktyce – nie była. Połączyło ich coś więcej niż waśnie. Połączyła ich wędrówka, niesprzyjające warunki pogodowe i noc spożytkowana na rozmowie w alpejskim schronisku. Obaj wiedzieli, że same dobre chęci i pogoda ducha nie wystarczą, by wspiąć się na Monte Rose. - Dzień dobry, Roche - wita się tak jak zawsze - w oczach nikły błysk życzliwości, na ustach subtelny grymas zadowolenia. Chociaż ostatecznie przyszło im w egzystować w tym samym mieście, okazji do spotkań wbrew pozorom nie nadarzało się wiele. Rzuceni zostali w wir zobowiązań zawodowych. – Dzisiejsza pogoda sprzyja popołudniowym spacerom – dodaje w beztroskim tonie, przyglądając się mężczyźnie z połowiczym zainteresowaniem. Czasem zapomina, że Faust z zamiłowania jest ornitologiem. Przypomina mu o tym lornetka zwieszona u szyi. Czasem zapomina, że mają wspólnych znajomych. O tym przypomina mu wypowiedziane gardłem Roche’a imię historyka. Nie miał wątpliwości, że Faradyne, zapytany dokąd, obdarzyłby go wymownym spojrzeniem. W jego przypadku kierunek zawsze jest jeden - kopalnia. W przypadku Fausta - rożny, w zależności, gdzie okaz, któremu chciał się przyjrzeć, był widziany ostatni raz. – Wybaczy – wtrąca krótko, ostatecznie przenosząc spojrzenie na pobliskie drzewa. – Zaspokoisz w końcu moją ciekawość? - w tonie głosu Aureliusa nie ma miejsca na ponaglający ton, pobrzmiewa w nim neutralna uprzejmość, jest spokojny, wyważony, z zdradziecką nutą wesołości zabłąkaną między ostatnie sylaby. – Co to za ptak i jaki kierunek? – Plecy Hudsona jako pierwsze znikają w cieniach bezlistnych drzew. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Ojciec zawsze mu powtarzał, że Hudsonowie myślą wyłącznie o pieniądzach. “Gdyby tylko przyniosło im to zysk, sprzedaliby własne dziecko” burczał, przewracając oczami i strzelając mętnymi białkami, które przywodziły na myśl spojrzenie schorowanego człowieka. Anemicznym głosem obwieszczał, że swoją bytnością w Kręgu jeszcze ściągną na nich wszystkich jakieś nieszczęście. Elias miał na wiele tematów swoje bardzo głęboko zakorzenione zdanie, nie pozwalając na jego modyfikację w żaden znany sposób. Może dlatego próbował podobne myślenie przekazać także dalej, przekazywać jedynemu synowi własną filozofię. Lata spędzone poza Saint Fall objawiły się osłabieniem tych wpływów, choć Roche zawsze ojca szanował i czerpał niegdyś każde pojedyncze słowo. Postawienie na jego drodze Aureliusa w najmniej spodziewanym momencie, w nieoczekiwanym miejscu z daleka od Stanów Zjednoczonych wspomogło go w popełnieniu pewnych poprawek. A może to ten brak etykiety w postaci nazwiska, która częściej bardziej zawadzała niż pomagała, bo wystarczyło być tylko “Aureliusem” czy “Roche’em”, towarzyszem niedoli w śnieżycę i słuchaczem opowieści z różnych zakątków nieznanych drugiemu. Niezależnie od powodów, utrzymywanie tej przyjaźni przychodziło naturalnie i niewymuszenie, nawet przy sceptycznych spojrzeniach innych członków ich rodów. — Pogoda jest cudowna, to prawda. Po ostatnich opadach bałem się, że dzisiaj znowu będzie intensywnie padać, ale oszczędzono nam tego. — Siewca pokiwał głową, a jego spojrzenie samo poszybowało w stronę nieba. Nie było całkowicie oczyszczone z obłoków, które przysłaniały częściowo błękitną przestrzeń nad nimi. Śnieg nie był mu wrogiem, ale wolał zadbać o to by warunki nie były zbyt wymagające. Zataił przed Hudsonem fakt swojego pobytu w szpitalu, mimo że krótkiego i prędzej wzbudzającego w nim poczucie irytacji związane z przywiązaniem do pozbawionej wszelkiego komfortu salki, to jednak stanowiącej pewne ostrzeżenie. Uważaj, nie porywaj się z motyką na słońce. Nie było powodu do forsowania się, spokojnym krokiem podążając ścieżką. Nie było na niej widać jeszcze żadnych śladów, prawdopodobnie jako pierwsi postanowili naznaczyć ją odciskami swoich podeszw po nowej dawce śniegu. Na pytanie dotyczące celu zaśmiał się krótko i beztrosko. Jego pasja dotycząca obserwowania w naturze ptaków nie była powszechnie znana, chociaż chętnie opowiadał o wyprawach do lasu w poszukiwaniu kolejnych gatunków, które bytowały w stanie Maine. Zazwyczaj spotykało się to z niezrozumieniem i sceptycyzmem, bo co może być tak interesującego w chodzeniu po lasach z lornetką i wytężaniu wzroku w oczekiwaniu na przybycie upragnionego okazu? Roche nie potrzebował aprobaty ani o nią nie prosił, tłumacząc to fascynacją lotem i wolnością. Wzbiciem się ponad wszystko i byciem niezależnym – czymś, co wzbudzało w nim poczucie jako coś łączyłoby go z nimi w tych dążeniach, nie zawsze spełnianych po jego stronie. — Dzieciaki wspominały coś o spotkaniu puchacza śnieżnego — wyjaśnił na samym wstępie, zerkając na swojego towarzysza. Odchrząknął, by wyzbyć się reszty chrypy ze swojego głosu. — W sezonie lęgowym przemieszczają się jak najbardziej na północ, dlatego nie istniałaby szansa, abyśmy mogli tutaj spotkać jakiegokolwiek osobnika. Preferują w tym czasie chłód, a tutaj ociepla się stopniowo już od marca. Jednak zimy w Kanadzie czy na Alasce okazują się niekiedy nawet dla nich zbyt srogie, więc przenoszą się odrobinę w stronę południa — kontynuował powoli. Nim w Bordeaux zajął stanowisko siewcy nieraz zwracano mu uwagę na to, że mówi zbyt szybko, a przez to ciężko było nadążyć za potokiem słów wydobywających się z jego ust. Teraz pilnował się w swoim przemawianiu nawet do przyjaciół. — Musimy to sprawdzić. Rzekomo sowa urzęduje gdzieś w okolicy jakichś pozostałości po wędrowcach? Nie zdołałem dopytać, a założyłem, że twoja wiedza jak tam dotrzeć będzie godna zaufania. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Aurelius Hudson
Nazwisko Faust nigdy w Aureliusie nie wzbudzało spectrum negatywnych emocji. Franklin nie próbował zaszczepić w nim uprzedzeń, bazował więc na stereotypach i niechęci wuja, który – zwłaszcza pod wpływem trunków wieloprocentowych produkowanych w piwnicach Cavanaghów – obrzucał niewybrednymi epitetami każdą rodzinę w kręgu, która zalazła za skórę Hudsonom, stąd też Aurelisowi wydawało się, że Faustowie do introwertycy skupieni na opracowywaniu nowych magicznych patentów. A więc, kiedy Roche wyjawił mu swoje nazwisko, w małym, alpejskim schronisku, odizolowani od świata przez zamieć śnieżną, zaśmiał się serdecznie, by po chwili uświadomić sobie, jakie nietaktu się dopuścił, porzucając wpajane mu zasady savior-vivre, wobec tego krótkie „Wybacz” opuściło jego usta w ramach usprawiedliwienia tego nagłego wybuchu rozbawienia, które pogłębił równie szczerym, wypowiedziany na w poły rozbawionym tonem "właśnie udowodniłeś, że wszystko, co słyszałem na temat twojej rodziny, to nie prawda”. Potem, stopniowo, na przestrzeni tych wielu lat trwania ich znajomości, kiedy ta zdołała przybrać formę przyjaźni, przestał spoglądać na Roche’a przez pryzmat rodzinnych niesnasek - zawsze, niezależnie od okoliczności, miło wspominał czas spędzonych w jego towarzystwie. Zanim pozwala plecom zniknąć w cieniu drzew, promienie słońca stykają się z jego skórę, gdy wystawia twarz do słońca, wykorzystując chwilową wyrwę, jaka pojawia się w chmurach. Temu działaniu nie przyświeca żadna myśli, poza jedną - w tym roku zabierze Imogen do Utah, by mogła na własne oczy zobaczyć rozległą panoramą kanionu Bryce, setki wpadających w odcień pomarańczy i różu baszt kosztowanych z piaskowca, które wypełniają głęboki na sto metrów kanion. Kiedy ten rozciągający na odległość kilometra taras widokowy pierwszy raz ukazał się jego oczom, z trudem zwalczył w sobie irracjonalna pokusę, by zbiec w dół wąwozu, prosto w objęciach zapadliny, przemierzyć każdą ścieżką wijącą się wokół formacji skalnej, pod opuszkami palców zbadać strukturę wież, które wyglądały tak, jakby lada moment miały się rozpaść i w końcu, tracąc poczucie rzeczywistości , zgubić w tym krętym, rozległym labiryncie. Niewykluczone, że to właśnie tam, w objęciach widocznej w spojrzeniu i uśmiechu ekscytacji oraz w akompaniamencie przyśpieszonego pulsu i oddechu, narodziła się jego fascynacja do dolin erozyjnych wyżłobionych w skale. W drodze powrotnej do domu, opierając policzek o zimną szybkę pikapa wuja, śnił, że stoi na szczycie wieży zwanej Młotem Thorem. Odprawia magiczny rytuał, który obdarza go naturalnymi zdolnościami i dzięki nimi przeskakuje na sąsiednią skałą, a stamtąd na kolejną. Nadal pamięta poczucie pustki ,jakie go ogarnęło, kiedy musiał oderwać oczu do tego widoku. Zdiagnozował je kilka lat później, ale to właśnie tam rozbudził w sobie pasje i do dzisiaj niezaspokojone pragnienie odkrywania świata – pasję graniczącą z obsesją. Nie ucieka myślami daleko. Słyszały każde słowo, jakie Roche wypowiada w jego kierunku. Przywykł do sposobu wypowiedzi mężczyzny – nadmiernej gadatliwości, która na ogół wyczerpuje temat i nie pozostawia miejsca na zbędne, nieprzemyślane pytania. - Z twoich słów wynika, że spotkanie puchacza śnieżnego na tych terenach, jest równie rzadkie, co zetknięcie się na górskim szlaku z białą ciemnością czy widmem Brocke - wzrokiem odnajduje twarz Fausta, ich spojrzenia krzyżują na ułamki sekund, zanim Hudson nie postanawia zniknąć mężczyźnie z oczu, schodząc ze szlaku. Aureliusowy uśmiech pogłębia się w kącikach ust. Z biała ciemnością do czynienia miał na swojej pierwszej samotnej wyprawie, którą odbył w samym środku zimy. Postanowił wówczas wspiąć się najwyższy szczyt w Arizonie, Humpherys. W tym celu zaopatrzył się czekan, rakiety śnieżne i podręcznik alpinisty, który pożyczył od kolegi ze studiów, Przed wyprawą poćwiczył techniki posługiwania się czekanem, podążając za wskazówkami zamieszczonymi w poradniku. Pierwszym odcinkiem na jego trasie był las sosnowy. Pokonał je w zawrotne półtorej godziny. Z czekana zrobił użytek, kiedy na jego drodze pojawiła się przeszkoda w postaci zbocza mierzącego siedemset pięćdziesiąt metrów. Gdzieniegdzie przyrost chmur był na tyle gesty, że nie był w stanie dostrzec ekspozycji po prawej stronie grani, co zmusiło go do trzymania się lewej, bardziej narażonej na podmuchy wiatru. I właśnie tam, wędrując wzdłuż skalistej krawędzi krateru wulkanicznego, trzęsąc się z zimna, jego widoczność została ograniczona przez gęstą, mlecznobiałą mgłę. Częściowo zdołał rozproszyć ją kilkoma zaklęciami, wiec marzenie od odnalezieniu szczytu musiał odłożyć na lepsze czasy. Dodatkową motywacją, by zawrócić, był odległe odgłosy grzmotu, którym towarzyszyły błyski przebijające się przez tumany chmur. - Mam rozumieć, że zaopatrzyłeś się wodę i w prowiant? - poprawia szelki plecaka. – Czeka nas ośmiokilometrowa wycieczka przez las. –Chwila zadumy ginie w pogodnym uśmiechu. – Najprawdopodobniej pokonamy ją w czterdzieści minut. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Wyraz niezrozumienia zagościł na twarzy Roche’a, gdy usłyszał stwierdzenie dotyczące jego rodziny, którego nie spodziewał się ze strony nieznanego mu Amerykanina. Konsternacja ustąpiła serdecznemu rozbawieniu w momencie dowiedzenia się, kim jest jego przypadkowy towarzysz na szlaku i jak wiele ich łączyło poza pasją, która przywiodła ich w to miejsce, gdzie tkwili wspólnie w niedoli. Tym razem to on roześmiał się, kiwając powoli głową, kiedy wszystko ułożyło się w spójną całość. Stereotypy, uprzedzenia… Tak łatwo przychodzi się w nich zapomnieć, wygodnie przyjmować je bezkrytycznie jako własne przekonania. Wiedział, że wyłamuje się ze schematu, a to nie każdemu się podobało; odczuwał to nie raz. Faustowie mieli swoje zabawki i ich zawsze się trzymali, pozostając często zagadkowi dla reszty czarowników. “Wyobcowanie to cena geniuszu”, mówił Elias swojej żonie, a mały Roche w myślach poddawał to wątpliwościom, by już niedługo później wcielać to w życie. Początkowo z różnymi skutkami, teraz mogąc pochwalić się siatką znajomości – użytecznych na swój własny sposób. Nie każdy był narzędziem do pozyskania odpowiedniej wiedzy czy przedmiotów, każdy jednak wnosił w jego życie coś szczególnego. To uczyło doceniać ludzi wokół niego, zwłaszcza po takim czasie wyrwania z małego światka Saint Fall, gdy większość więzi uległo osłabieniu. — To nie jest częste, łatwiej byłoby gdyby Hellridge było wysunięte jeszcze mocniej na północ, bah ouais, najwidoczniej i tutaj puchacze docierają. Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć żadnego na wolności, a póki jest dla nich wystarczająco zimno na tych terenach należy korzystać. W zasadzie ten śnieg może się przysłużyć do tego, że prędzej jakiegoś wypatrzymy jakiegoś puchacza. — Nie rezygnował z rozciągania swoich wypowiedzi, maniery wyciągniętej wprost z salki lekcyjnej, ale znacząco obniżył swój głos, gdy tylko drzewa pozwoliły im na ukrycie się między nimi. Las należy zawsze szanować, spokoju w nim panującego nie zakłócać, byli tylko zwiedzającymi, którzy nie powinni ingerować w to miejsce zanadto. Dlatego stąpał zawsze ostrożnie, patrząc pod nogi, a do swoich towarzyszy mówił półgłosem – w ciszy przecinanej wyłącznie odgłosami zwierząt zachowującymi bezpieczną odległość od osób goszczących się w zieleni gęstwin wszystko było doskonale słyszalne. Wyciągnął z kieszeni swojego płaszcza rękawice, gdy mroźne powietrze otulając odsłonięte fragmenty ciała nieprzyjemnie ziębi skórę. Dłonie zdążyły skostnieć nim miękki materiał osłonił je przed ciężkimi warunkami pogodowymi. Torba przewieszona przez jego ramię nie ciążyła zanadto, chociaż napełniona była dla odmiany nie książkami i notatkami, a małą częścią zasobów, by móc poradzić sobie przy przedłużającej się wędrówce. Nie chciał być problemem dla Aureliusa. Był młodszy, bardziej żywiołowy. Roche też dawniej taki był. Lubił wierzyć, że nic się nie zmieniło, ale stopniowo własny organizm lubił uświadamiać mu, że prawda ma się nieco inaczej. Zadarł głowę do góry, spoglądając na przedzierające się przez korony drzew kawałki nieba. — Oczywiście, że nie zapomniałem — żachnął się. Nie była to jego pierwsza wyprawa, z pewnością również nie ostatnia do Cripple Rock. Zapewne wkrótce znów do jego drzwi zapuka Faradyne, trzymając na smyczy rozbrykane dalmatyńczyki, których właściciel uzna, że mało mu szyszek w swojej osobistej kolekcji. — Za lekkomyślność przyszło mi zapłacić o parę razy za dużo, nawet w tym lesie. To całkiem ciekawa historia swoją drogą… — zaczął, ale urwał po chwili, śmiejąc się pod nosem. Nim zacznie historię, spojrzał z zainteresowaniem w kierunku Hudsona idącego na przodzie i znaczącego ściężkę. Był bardziej doświadczony, Roche nie zamierzał protestować, bo ufał młodszemu mężczyźnie. Kroczył w niewielkiej odległości od niego, co rusz rozglądając się na boki. — Osiem kilometrów? Czyli znasz to miejsce? Zdążyłem się zmartwić, że mój opis nie jest wystarczający, ale widać wiedziałem do kogo się zwrócić. — Rozbawiony ton rozbrzmiewa w barytonie. Czterdzieści minut brzmiało optymistycznie, ale czy było realistyczne? Wyrównał tempo razem z tym aureliusowym i odetchnął, a spomiędzy warg wydobyła się mgiełka ciepłego powietrza. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Aurelius Hudson
Dzień, kiedy pierwszy raz zawędrował do Cripple Rock, by przekonać się, ile jest prawdy, w tym, co plótł ojciec, by ustrzec go przed samotną wędrówką, pamiętał jak przez mgłę, choć wyblakłe wspomnienia to nie jedyna pamiątka, jaka pozostała Aurelisowi po tamtym dniu. Była też blizna na przegubie prawej dłoni. Odzywała się tępym mrowieniem za każdym razem, kiedy nie mógł sobie odmówić konfrontacji z tutejszą florą. Dzisiaj nie było pod tym względem wyjątkowa. Znowu przypominała mu o swojej obecności. Kiedyś uważał, że to forma ostrzeżenia. Hudson, jesteś pewny, że to dobry pomysł badać kolejne metry kwadratowe tego lasu w pojedynkę, na własną rękę? Wtedy nie był pewny. Wtedy - razem z siostrą - przeprawę przez las traktował jak tekst odwagi. Dopiero kilka lat później szwendanie się po nim zmieniło się w czystą przyjemność. Obecnie - z niezachwianą pewność siebie - nie czuje dawnego lęku, który uściskiem wypełniał klatkę piersiową, zmuszając jego serce najpierw do bierności, a potem do szybkiej pracy. Obecnie charakterystyczne swędzenie jest przezeń rozpatrywane w kategorii zaproszenia. - W takim razie nie możemy pozwolić, by taka okazja przeleciała nam koło nosa. Tak, jak nie mogę pozwolić, by zastała ich noc. Wówczas wypatrzenie pucharze w koronach bezlistnych drzew, będzie znacznie utrudnione, ale z drugiej strony, to stworzenia, które - jak wydawało się Hudsonowi - polował nocą, więc może, wbrew pozorom, to zwiększyłoby ich szasnę na spotkanie z tym ptakiem. Nie konfrontuje swych przeczuć z Faustem. Idzie przodem, zostawiając dziewicze ślady w zaspach śniegu. Wszystko wskazuje na to, że jako pierwsi, po ostatnich opadach, wpadli na pomysł, by zanurzyć się w leśnej toni. - Chętnie ją usłyszę. Opowiadaj. – Odciąga dłonią gałąź, by nie dostać nią po twarz. Przepuszcza Roche'a, żeby i jego nie spotkała ta wątpliwa przyjemność. Dopiero teraz, kiedy ich sylwetki tonął w półmroku, a buty co jakiś czas grzęzną w zapasach, uświadamia siebie, że na początku nie wziął pod uwagi tego, że kondycja Roche'a może nie prezentować się równie dobrze, co jego własna, choć zdecydowanie powinien. – O tej porze roku dotarcie tam może zająć nam nieco więcej czasu, więc musisz mi wybaczyć mój wcześniejszy optymizm. Około półtorej godziny. - koryguje swoją wcześniejszą prognozę, nadal utrzymując na ustach pogodny uśmiech. Czas nie miał znaczenia. Nie dla niego. Dostosował swój harmonogram dnia do prośby, jaką skierował ku niemu Roche, choć właściwie była tylko dobrym pretekstem, by wyrwać się w domu i chociaż na dzień porzucić rutynę i domowe obowiązki. Imogen i Floyda oddał w dobre ręce. Na dzisiejszą ekspedycję mógł przeznaczyć nawet cały dzień. Była namiastką tego, co miało nastąpić, kiedy pod naporem wiosennego słońca stopnieje śnieg. Ma dość tkwienia w okowach zimy. Entuzjazm wybrzmiewający z ust jego towarzysza jest wystarczający, by porzucić ostatnie strużki wątpliwości, które kroplami potu perlą się na karku. Bo stojący przed nim Faust oraz całkiem imponujący staż ich znajomości, budowany na fundamentach rozwijania wspólnych pasji, stanowi żywy dowód na to, że Hudson dawne uprzedzenia włożył między mity. Właśnie, mity. - Pewnie, ze znam. - Zgaduje, że każdy, kto poświecił temu lasu tyle czasu, co on, znał ten osobliwy punkt na topograficznej mapie przylegającego do Saint Fall terenu. – Nie wiem czy wiesz, ale o tym miejscu krąży mit. Według niego mszyste buty mają należeć do śmiałków, którzy na cel obrali sobie odnalezienie Wrota Piekieł - wtajemnicza go w treść miejskiej legendy, w którą sam nie wierzy. Bliższa jego sercu była teoria, głównie z powodu własnych doświadczeń, ze Wrota Piekieł znajdowały się w labiryncie ciągnących się pod nimi tuneli. – Buty to jedyne, co po nich pozostało. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Elias Faust nie był wędrownikiem. Był alchemikiem, naukowcem, ale nie podróżnikiem. Roche zastanawiał się, czy ojciec kiedykolwiek wyjechał poza Maine, czy to wyłącznie jego matka lubiła wycieczki do Nowego Jorku by zakupić nowe czarne suknie na Czarne Msze. Dopiero z dala od domu, wyrabiał nowe nawyki polegające na czymś więcej niż zamknięciu w gabinecie z maszyną do pisania, często by zadowolić żonę, później także odnajdując w wyprawach osobistą przyjemność. Czy może być coś lepszego niż samodzielne obserwowanie tego, co wcześniej pozostawało jedynie teorią i ładną ryciną w encyklopedii czy atlasie? Im głębiej w las, tym mniej śladów pozostawionych przez innych było widocznych w śniegu. Pan Faust nie był człowiekiem wątłej budowy ani słabej kondycji, jednak opis ten znajdował odwierciedlenie w rzeczywistości w chwilach wyśmienitego zdrowia. Nie stękał na głos, nie sapał głośno, ale wolniejsze tempo było zauważalne w ruchach, gdy nie był w stanie dotrzymać kroku Aureliuszowi. Przedzierając się przez zagęszczone miejsca, podążał za Hudsonem. Skinął uprzejmie głową, kiedy mężczyzna przytrzymał jedną z gałęzi, która stała na ich drodze. Pomocny jak zawsze. — Nie wiem, czy powinienem aż tak się uzewnętrzniać. Aż wstyd mi się przyznać do tego, że coś podobnego w ogóle miało miejsce — ponownie zaśmiał się, rozglądając się na boki w trakcie stawiania kolejnych kroków na szlaku wytoczonym przez przyjaciela. Mężczyzna zbliżający się do pięćdziesiątki, człowiek w tamtym momencie posiadający doświadczenie w mniejszych i większych podróżach, a ostatecznie kończący w tak nieciekawym położeniu. Ostatecznie, co zostaje z tych błędów, gdy wyciągnie się z nich odpowiednią lekcję? Wyłącznie śmiech przy opowiadaniu o nich. — Jakieś trzy lata po tym jak wróciłem do Ameryki, wybrałem się samotnie do Cripple Rock. Zgubiłem orientację w terenie, nie potrafiłem wrócić na parking, jakimś cudem znalazłem się w Wallow. To byłby dobry trop, mógłbym poprosić kogoś ze wsi o pomoc, ale wtedy natrafiłem na młodą dziewczynę, która celowała do mnie ze strzelby! Często historia skraca drogę, a podróż w milczeniu wydaje się trwać wieki, gdy jedyne co zapełnia ciszę to własne myśli i odgłosy przyrody. Roche pozwolił sobie zatem na tę chwilę upokorzenia, gdy ponownie przypomniał sobie o strachu odczuwanym przy spotkaniu młodej panny Presswood. Oszczędził wspominania o personaliach dziewczęcia, nazwisko prawdopodobnie i tak było zupełnie obce Hudsonowi. Presswoodowie raczej nie mieli w zwyczajach pojawiać się w Country Clubie czy innych przybytkach, gdzie sączono drogie wina i najlepszy bourbon. — Rozumiesz sam, we Francji nikt do mnie z broni nie celował, nawet w ciemnych paryskich uliczkach taka sytuacja mi się nie zdarzyło. W zasadzie nie wiem, co byłoby gdyby nie pokazała się czarownicą i moją uczennicą. Co by nie mówić, amerykańska potrzeba pilnowania swojej własności i terytorium jest potrzegana na świecie dość… paranoicznego — ciągnął dalej, a z każdym kolejnym słowem przy jego ustach powstawała mała chmurka wydychanego ciepłego powietrza. Uśmiech na twarzy Fausta był beztroski, ale zmrok i uczucie lekkiego zażenowania powstałą sytuacją było niezapomnianym doświadczeniem. Z niemniejszym zaangażowaniem wysłuchał Aureliusza, próbując sobie przypomnieć czy kiedykolwiek usłyszał o tej legendzie. Prawdopodobnie coś obiło mu się o uszy czy to za jego dawnych, szkolnych lat, czy to przy pomocy uczniów w szkółce. Każde miejsce takie miało, powstałe w celu zachęcenia innych do przybycia i ujrzenie na własne oczy albo wręcz przeciwnie – by zniechęcić spragnionych wrażeń do próbowania swoich sił w toczeniu bojów z naturą. — Mam nadzieję, że po nas nie pozostaną same buty. Być może na własne oczy nigdy nie udało mi się spotkać tutejszej zwierzyny, ale wierzę w demony jakie mogą przechadzać się tymi samymi ścieżkami — rzucił żartobliwie, stawiając kołnierz płaszcza. Biel zdawała się nie kończyć, a las stale gęstniał. W marszu wymieniali się historiami, gdy Roche opowiadał o swoich wycieczkach w Alpy, gdzie spotkał pierwszy raz Wieszczka, którego poznał po głośnych krzykach. Nagle przypomniał sobie o żarcie Cecilii, że jej wrzaski przypominają reżysera z teatru w Bordeaux, gdy ta znów pomyliła jedno słowo (“Naprawdę, skarbie. Marveilleux, moyenâgeux, nawet w kontekście pasowało!”). Wspomnienie żony było zazwyczaj czymś miłym, ale w przedłużającej się samotności nostalgia bywa niebezpieczna. Nim jednak zdążył pogrążyć się w tym uczuciu, zamikł, gdy drzewa widocznie przerzedziły się. — To niedaleko? — podpytał go, sciszając głos. Teraz trzeba było zachować spokój. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Aurelius Hudson
- Zapewniam, że nie użyje tych słów przeciwko tobie - utrzymanie żartobliwego tonu w towarzystwie Fausta jest stosunkowo łatwe. Czasem zapomina, że Roche zbliża się nieuchronnie do pięćdziesiątki. Jest taki, jakim go Aurelius zapamiętał, z nocy, w której utknęli w alpejskim schronisku. Nie brakuje mi wigoru, ani poczucia humoru. Nie zmalała w nim chęć poznania świata. Jego ciało, pomimo upływu czasu, nadal jest w znakomitej kondycji. Hudson życzy sobie tego samego dla swojego własnego. Historia, którą przedstawia siewca, wywołuje na ustach podróżnika głębszy uśmiech. Wyobraża sobie, jak zmęczony trudami podróży Roche - przejście z Cripple Rock do Wallow to spore osiągnięcie, nawet dla osoby młodej, w pełni sprawnej fizycznie - spotyka na swojej drodze dziecko dzierżące dubeltówkę w dłoni. - To pewnie po części kwestia tego, że tu nie trzeba mieć pozwolenia na broń. Jest ogólnodostępna. - Jest, ale to nie zwalania nikogo z obowiązku obchodzenia się z nią ostrożnie. Kto włożył dziecko broń do ręki? A może Hudson źle interpretował to,co kryło się za "młodą dziewczyną"? Czasem, kiedy jego myśli wędrują ku Imogen, jego obraz rzeczywistości staje się zakrzywiony. - W Europie nadal obowiązuje zakaz jej posiadania, prawda? - dopytuje; nie pamięta, kiedy ostatni raz wyjechał poza granice kraju. Odkąd Millicent odeszła i uświadomił sobie ,że Imogen potrzebowała rodziców, poświęcał jej więcej czasu, dlatego swoje podróży ograniczył do obszaru Ameryki. Nie wyjeżdża nigdzie najdłużej i trochę za tym tęsknij. W Hellridge trzymają go też sprawy zawodowe, jak i kwestie dotyczące Kownu Dnia. – Wiesz, jak to jest w Wallow. Coraz mniej niezależnych gospodarstw. Większość pól uprawnych jest własnością Padmorów, wiec nic dziwnego, że właściciela małych gospodarstw, które funkcyjną bez ich wsparcia, są wyczuleni na punkcie swojej własności. Pewnie podobne wartości wpajają swoim dzieciom. - Komu jak komu, ale Roche'owi nie musi tłumaczyć, jak działa system. Obaj w dzieciństwie przekonali się na własnych skórach, jaki posmak pozostawiają uprzedzenia. – Lucyferowi niech będą dzięki, że zachowała zdrowy rozsądek i do ciebie nie strzeliła. Mówiąc to, uśmiech nieco przygasa z aurelisowych ust, bo, jak to określił Roche, paranoiczna potrzeba Amerykanów by strzec swojego terytorium, nie raz doprowadziła do tragedii. Historia zna takie przypadki. Całe szczęście, że Faust wówczas nie został poczęstowany ołowiem. Prowadzi go dalej. Przez kolejne metry kwadratowe lasu. Nie potrzebuje mapy, ani kompasu. Nie potrzebuje żadnego drogowskazu. Emanuje pewnością siebie, gdy bez chwili przerwy, skręca w kolejne rozwidlenia. Nie pyta Roche'a czy potrzebuje postoju. Znają się szmat czasu. Faust w każdej chwili może zasygnalizować potrzebę odpoczynku. Nie spotka go ze strony Hudsona żadna złośliwość, a jedynie pogody uśmiech i kolejna ciekawa lub mniej ciekawa anegdota. Jest ciekawy, co mężczyzna myśli na temat legendy, jaka towarzyszy temu miejscu, dlatego się z nią dzieli. Dzieli i cierpliwie czeka na komentarz. Komentarz, który wywołuje uśmiech na jego wargach. - Nie, Roche. - Śmiech Hudsona rozbija się w powietrzu i echem uderza o pobliskie drzewa. Jest na tyle głośny, że ptaki, szukające schronienia w bezlistnych gałęziach, podrywają się do lotu, gubiąc w tym popłochu pióra. – Obiecuję, że jedyne, co pozostanie po tej naszej małej wycieczce, to miłe wspomnienia. Wieczór spędzisz w swoim mieszkaniu. Aurelius nie miał zamiaru gubić w tym lesie żadnej części garderoby, ani tym bardziej tracić życia. W końcu żaden z nich - ani on, ani tym bardziej Roche - nie wybrał się tu, by szukać wśród leśnego krajobrazu zejścia do piekła. Mają do kogo wracać. Mają córki. Właśnie córki. - Co tam u Odette? - zagaduje go, by zabić czas. Jeszcze pięć kilometrów i będą na miejscu. Potem pozostanie im własnoręczne zlokalizowanie puchacza, albo liczenie na łut szczęście, że ptak sam wyjawi im swoją obecność. – Nadal przebywa we Francji? -Pomimo iż nigdy nie poznał Odetty Faust osobiście, zna ją z opowieści jej ojca. Minuty mijają. Zmieniają się powoli w godzinę. Las pokryty bielą śniegu zadaje się nie mieć końca. Aurelius jednak wie, że dojście do celu to kwestia czasu. Zbliżają się do niego z każdym postawionym krokiem. Milczenie, które zapada, zostaje z nimi na dłużej. Hudson nie przerywa tej ciszy. Wsłuchuje się w odgłosy przyrody. Chłonie widoki, które rozpościerają się przed jego oczyma i od czasu do czasu upewnia, że drepczący za nim mężczyzna dotrzymuje mu kroku. Kiedy orientuje się, że został trochę z tyłu, zwalania, próbując dostosować tempo wędrówki do jego predyspozycji. W końcu są na miejscu. - To tu. - Jest tego pewny. Chociaż zniżył głos do szeptu, by nie spłoszyć obiekt obserwacji Fuasta, pewność siebie wybrzmiewa z jego słów. Jest widoczna również w jego spojrzenie i emocjach, jakie tlą się na aurelisowej twarzy. – Buty przykrył śnieg. - Pozwala sobie na tą mała dygresje, by wytłumaczyć brak wspomnianego wcześniej obuwia w zasięgu wzroku. Zatrzymuje się, gestem dłoni sugerując Roche'owi, by uczynił to samo. W tym czasie rozgląda się starannie po okolicy. Obejmuje spojrzeniem każdy skrawek przestrzenie. Są częściowo ukryci w cieniach, jakie rzucają na ich sylwetki pobliskie drzewa, wiec ich obecność nie powinna wystraszyć puchacza. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
— Och, w życiu! W większości krajów konieczna jest licencja, a nawet i z nią nie można nosić broni w miejscach publicznych. O ile nie jesteś mundurowym — przyznał. W Europie ludzie żyją inaczej i chociaż Francuzi z pasją opowiadają o tym, jak cenią sobie wolność, to rozumieją ją w inny sposób. Roche ten sposób rozumie, bo zna rys ich historii naznaczony despotyzmem władców i krwawymi wojnami. Ameryka również jest nią splamiona, ale nawet nie będąc historykiem wie, że ciężko jest to porównywać do siebie. Tutaj ludzie czują zagrożenie patrząc na rozległe pola, obawiają się obcych. Nierzadko pewne wydarzenia sprawiają, że strach ten traci swoją absurdalność, a nadaje kolejnych argumentów “za”. — Też o tym pomyślałem, dlatego nie robiłem dziewczynie wyrzutów. Puściłem to w niepamięć, nie wspominałem o tym… Nie ma potrzeby rozdmuchiwania pewnych wydarzeń. — Panna Presswood mogła być spokojna. Poza paroma osobami, którym opowiedział tę historię, nikt nie był świadom tego drobnego nieporozumienia. Aurelius miał rację – Lucyfer musiał tę dziewczynę odwieść od pociągnięcia za spust zbyt szybko, zbyt pochopnie. Robiąc coś, czego poźniej z pewnością by pożalowała. Czy jego również niepokoi fakt tego, że szesnastoletnie dziewczę dreptało leśną ścieżką z bronią w ręku, tuż po zapadnięciu zmroku? Jednocześnie ostrzegając jego, mężczyznę w sile wieku, o niebezpieczeństwach tak jakby jej to nie dotyczyło. Istny dysonans poznawczy dla człowieka, który własne dziecko wychowywał na zupełnie innych zasad, w innych warunkach i w innym otoczeniu. — Odette? Oczywiście, dobrze się miewa… — A przynajmniej taką wersję wydarzeń zna Roche z listów córki i dla spokoju ducha próbuje nie szukać w tym próby przykrycia problemów. Znajomi z Francji w żaden sposób nie alarmowali go o problemach panny Faust, dlatego nie miał podstaw do podejrzeń, ale który dobry ojciec nie przejmuje się losami własnego dziecka? — Ma swój pomysł na życie i przypuszczam, że te plany zatrzymują ją we Francji, ale może niedługo odwiedzi starego ojca w jego rodzinnym mieście. Lekki uśmiech rozjaśnił pomarszczoną twarz, głębokie bruzdy stają się wyraźniejsze pod wpływem grymasu twarzy, a ciemne oczy na chwilę wydają się jaśniejsze. Nie miał żadnej pewności kiedy, o ile, ale czas rozłąki przedłuża się zanadto i tęsknota staje się z dnia na dzień coraz mocniejsza. W tej chwili jednak nie pozwalił sobie na duże odsłonięcie się. Skupił się znów na ich drodze, zadając w międzyczasie pytania o córkę przyjaciela. Jemu też jest ciężko, dwóch samotnych ojców doskonale zna ból wychowywania w ten sposób córki i wszystkie przywary takiego życia. Biel była piękna, raziła niemal w oczy odbijając pojedyncze promienie słońca, który udawało się przedrzeć przez powłokę chmur. Skinął głową na informację, gdy nie dostrzega rzeczonego obuwia pozostawionego przez wędrowców. Dopiero kiedy wytężył wzrok mógł dojrzeć ich kształt, wyraźną wypukłość na czymś co wyglądało jak pozostałość po pniu. Przykucnął nieopodal dużego głazu, nadstawiając uszu, by uchwycić coś więcej poza szumem podmuchów wiatru. Wzniósł wzrok ku koronom drzew i wypatrywał ptactwa; raz z pomocą lornety, raz bez niej. Poza krukami i srokami na białym krajobrazie nic nie rzuca się w oczy. — Prawdopodobnie chwilę zaczekamy — powiedział szeptem do Aureliusza i pożałował braku termosu z herbatą, nieopisanej pomocy w takim oczekiwaniu aż osobnik, którego oczekiwali pojawi się. — Jeżeli gniazduje gdzieś w pobliżu tej polany lub zajęła czyjąś dziuplę w tej okolicy, to powinniśmy ją usłyszeć. Nie był pewien, ile czasu zajęło im oczekiwanie na choćby jeden odgłos wskazujący na obecność puchacza. Przy którymś cichym gwizdnięciu melodii i przecieraniu okularów lornety, piskliwy skwier dotarł do jego uszu. Uniósł głowę, ale nie musiał długo szukać – samica w otoczeniu mniejszych puchaczów zajęła miejsce na jednym z konarów. Przytrzymał narzędzie, wpatrując się w sowią rodzinę, która trzymała się na dystans póki matka nie zleciała niżej, trzepocząc skrzydłami nakrapianymi ciemnymi plamkami. Ostrożnie zbliżył się do Aureliusza, podając mu lornetkę i bezgłośnie pokazując na ptaki. — Piękne, prawda? Widać, że są mniejsze od niej, mimo że to samica. Samiec według opisu powinien brzmieć inaczej, nieco niżej — wyjaśnił cicho, by obiekty ich obserwacji nie uciekły prędko spłoszone obecnością człowieka. — Wspaniałe są. Jeśli jeszcze się tutaj pojawią za rok, koniecznie przyjdę z dobrej jakości aparatem. Nim puchaczowa rodzina skryła się znowu w swoim tymczasowym domu, Aurelius i Roche zmierzali tą samą drogą wracając z tej małej wyprawy. wszyscy z tematu |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Aurelius Hudson
Licencja na broń brzmi jak kompromis pomiędzy broń jest w zasięgu dłoni wszystkich a broń jest niedostępna dla nikogo. Hudson nie jest zwolennikiem broni palnej, ale też nie jest zagorzałym przeciwnikiem. Dopóki nikt nie celuje lufą pistoletu w jego bliskich. Czy byłby równie wyrozumiały co Roche, gdyby na jego drodze pojawiło się dziecko z bronią w ręku? Niewykluczone, wszak wcisnął w swoje usta garść argumentów, które chroniły dziewczynę przed odpowiedzialnością. Sprawa rozeszła się po kościach, ale czy to powód, by ją bagatelizować, zamieść pod dywan, udawać, że nie miała miejsca? Być może. Faust zdobył jego zaufanie, a więc jego osąd sytuacji jest dla Hudsona wystarczający, by nie poddawać pod wątpliwość jego decyzji. Roche już taki jest. Dobroduszny. Niepamiętliwy. A przynajmniej takim chce go widzieć Hudson. - Nie da się ukryć, ze europejskie regulacje prawne dotyczące broni palnej brzmią rozsądniej od tych tutejszych. - Podsumowanie w jednym zdaniu. Tylko na tyle go stać, poza tym Roche nie podzielił się z nim tym sekretem, by teraz rozbierać ten precedens na czynniki pierwszy. Teraz jest dzisiaj. Dzisiaj nikt nie celuje do nich z dubeltówki. Niepokój wspinający się po ścianie gardła ukrywa w pytaniu, który opuszcza jego usta. Zabija nim ciszę. Ma swój pomysł na życie i przypuszczam, że te plany zatrzymują ją we Francji. Uśmiechem komentuje słowa Fausta, ale w tym grymasie ukryty jest cień widocznego w oczach smutku. Dorosłość nie puka do drzwi. Nie czeka na zaproszenia. Po prostu się zjawia. Jak nieproszony gość. Po śmierci Millicent przeprogramował swoje życie pod potrzeby Imogen, by móc być blisko, patrzeć jak dorasta - dzień po dniu, nie przegapić niczego, czego potem może żałować. Nawet nauczył się pleść jej warkocze. Do przekroczenia progu dorosłości dzieliło ją dziesięć lat, ale nie łudzi się, że będzie w stanie zatrzymać ją przy sobie na tak długo. Imogen to połączenie cech osobowości jego i jej matki. Mieszanka wybuchowa temperamentu i upartości. Nie uda mu się wybić jej wszystkich pomysłów z głowy. - To będzie jej pierwsza wizyta w Saint Fall czy bywała tu wcześniej? - dopytuje, bo nie wie, czy Roche kiedykolwiek przywiózł tu swoją córkę, pokazał rodzinne strony. Pyta, bo widzi, jakie emocje u mężczyzny wywołuje wspomnienie córki. Zastrzyk entuzjazmu rozjaśnia jego twarz, a to sprawia, że uśmiech na aurelisowych wargach jedynie się pogłębia. Brnęli dalej. Krok za krokiem. Coraz głębiej w las. Dywan śniegu zatarł wszystkie ślady, które mogły posłużyć im za drogowskaz, ale Hudson nie potrzebuje utartych szlaków. Wie, gdzie ich prowadzi. Swoją pewność siebie konfrontuje z rzeczywistością. Jest dla niego łaskawa. Słowa Roche'a kwituje kiwnięciem głowy i dostosowuje się do jego polecenia. Czeka. Po tym dzieciaku, co nie umiał usiedzieć w miejscu przez dziesięć minut i skupiał na sobie surowe ojcowskie spojrzenie, nie ma już śladu. Cierpliwość przyszła z wiekiem -z pierwszymi zmarszczkami przecinającymi czoło i z pierwszymi problemy, których rozwiązać nie dało się zawartością portfela. W tych minutach oczekiwania, czuje jak chłód obchodzi się z nim coraz mniej litościwie, ale warunki atmosferycznie nie są w stanie wywrzeć wpływu tak ogromnego, żeby namówić go do rozstania się ze swoim postanowieniem. Cierpliwość popłaca. Przekonuje się o tym kolejny raz. Roche pokazuje mu, gdzie skierować strumień wzroku. W milczeniu kontempluje sowią rodzinę, przyciskając lorentkę do oczu. - Mam aparat. Chcesz zrobić kilka zdjęć? - zaoferował mu przewietrzony przez szyję sprzęt. Podejrzewa, że Faust chce zapisać ten moment na kliszy. Pamięć bywa ulotna. Zdjęcia zostają w albumie na dużej. Wie, coś o tym, bo jeszcze niespełna dwa lat temu nie mógł wzroku oderwać od fotografii żony. Jakby tym sposobem chciał zwrócić jej życie. Roche, kiedy już pierwsze zachwyty opadły, daje mu znać, że mogą wracać. Aurelius prowadzi go z powrotem na parking. Po drodze mistrz iluzji opowiada mu o zwyczajach puchaczy i ich pochodzeniu. Hudson nie przerywa wykładu. z tematu dla obu |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter