First topic message reminder : Latarnia morska Mieszcząca się na uboczu latarnia morska została wybudowana na początku XIX wieku, w miejsce starej, znacznie mniejszej. Od tamtej pory nieprzerwanie migoczne na nocnym czarnym horyzoncie wszystkim statkom dobijającym do portu w Maywater. Budynek mieści się na klifie, niedaleko promenady, dzięki czemu turyści mają szansę podziwiać tą wspaniałą wieżę w trakcie spacerów. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Nie wnikał w to, dlaczego włosy Lyry ociekały wodą chociaż cała reszta jej ciała i ubrania wydawały się wyglądać dokładnie tak jak wtedy, gdy stali obaj przed latarnią morską zastanawiając się jak właściwie księżyc może wskazać im drogę. Skołowaciały umysł nie kwestiował wymówki Vandenberg, jakkolwiek w innym przypadku złapałby się na zwątpieniu, a spojrzenie mierzące teraz kobietę nabrałoby podejrzliwości. Przyjął to bez żadnego “ale”, skinając ledwo zauważalnie głową. — Nie, nie jestem zmęczony — przyznał. Prawie tak jakby całą tę noc odpoczywał zamiast przeżywać spotkanie z samą Lilith. Na chwilę popatrzył w miejsce, gdzie stała jeszcze kilka? kilkanaście? kilkadziesiąt? minut temu, przemawiając do niego czule jak do dziecka. Nazwiskiem, które usłyszał pierwszy raz w swoim życiu, a miało prawdziwie należeć do niego. Nazwisko kobiety, czarownicy, noszącej go pod sercem, by następnie pozbyć się. Dlaczego? Pierwszy raz od dawna, od wielu, wielu lat to pytanie powróciło do niego pod wpływem słów Matki. Skrzyżował spojrzenie z tym bursztywnowym odzyskując powoli stabilny grunt pod nogami. Bez problemu przywołał blade oblicze w ramie ciemnych włosów, a uśmiech poszerzył się. — Najpiękniejsza, ja… Nawet nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale nawet jeśli czegoś bym oczekiwał, to na pewno nie tego. — Krótki śmiech towarzyszył temu stwierdzeniu. Nie wiedział jak wiele powinien powiedzieć, czy o cokolwiek pytać, czy odrzucić to na moment na bok, by ostało wlaściwie i ocenić na nowo na chłodno. Wracając do każdego słowa zasłyszanego w trakcie objawienia, wyraz jego twarzy wysotrzał się, wyzbywając odrętwienia. — Jest potężna i chciałaby, żebyśmy też uwierzyli we własną potęgę. Byli wyjątkowi – ta myśl jako dziecinne poczucie niezwykłości na tle reszty rodziny powstała z momentem pojawienia się w jego drzwiach gwardzisty, który jako pierwszy znał wytłumaczenie tych cudaczności otaczających go. Ewoluowała wraz z pierwszym spotkaniem Kowenu Nocy na które dołączył, przeobrażając się powoli w to, czym stawała się teraz. — Powinniśmy chyba stąd się zabierać — mruknął. Nie uważał, żeby ich samotność w tym miejscu miała trwać wieczność. — Tylko zastanawiam się na ile nasze wypoczęcie jest rzeczywiste i pozwala na prowadzenie auta — rzucił na rozluźnienie pogodnym tonem. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Temat nie został dalej ciągnięty — mogłaby być mu nawet za to wdzięczna, gdyby tylko zauważyła. To, ile jej włosy miały bądź nie miały w sobie wody, zdawało się być teraz dla niej zupełnie nieistotne. W przeciągu nocy wydarzyło się tyle rzeczy — tyle znacznie ważniejszych rzeczy — że nie była w stanie zaprzątać sobie tym głowy. Terry mógł równie dobrze zobaczyć ją siedzącą na środku latarni w ogonie i ona by nawet nie mrugnęła. Pokiwała więc jedynie głową; brak zmęczenia wydawał się punktem wspólnym i jej myśli nie zaprzątało to, ile jeszcze mogli ich mieć. To, o czym mówiła jej Lilith, było personalne — boleśnie personalne — więc zakładała, że u niego wyglądało to analogicznie. Ona by nie chciała, aby on próbował z niej teraz to wyciągnąć, więc sama również nie zamierzała. Po raz pierwszy od długiego czasu nie miała w ogóle ochoty na mówienie czegokolwiek. Pokiwała nią po raz kolejny, tym razem zgadzając się zarówno ze stwierdzeniem, że była piękna, jak i potężna. Odnosiła wrażenie, że trochę tej potęgi dostała; jakby w prezencie, gdy resztka skapnęła z włosów Lilith na jej własne. Mogłaby zrobić teraz tak wiele — wsiąść do samochodu i pojechać do domu matki, przekroczyć próg, wejść prosto do salonu, gdzie Jack z pewnością siedziałby teraz nad poranną gazetą i kazać mu iść wykąpać się w oceanie. Mogłaby. — Chyba dam radę — powiedziała, przez chwilę przerażając samą siebie, co ma na myśli. — prowadzić, w sensie. Jeśli nie czujesz się na siłach, to mogę cię podrzucić, ale muszę wrócić dzisiaj do miasta. Mam— —mam randkę wydawało się idiotycznym stwierdzeniem, ale prawdziwym. — plany. Pchnęła drzwi, uprzednio obserwując, czy Terry kieruje się za nią, czy zdecydował się jeszcze chwilę popatrzeć w ocean. Ona nie musiała — wystarczyłoby, by spojrzała w lustro. /z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Cherry Delahaye
Obce palce zaciskają się na jej ramieniu zdają się być dziwną kotwicą trzymającą ją w rzeczywistości w której się znalazła. Niebezpiecznej, doprawionej metalicznym posmakiem krwi jaki znajdował się w nadal w jej ustach oraz tym dziwnym szumem w uszach, jaki powoli rozprzestrzeniał się po jej głowie w miarę jak serce wybijało kolejne uderzenia. Bała się. O wiele bardziej niż wtedy gdy rzucała urok na policjanta chcąc upozorować własną śmierć, by nie ściągnąć na ukochanego mężczyznę klątwy jaka nawiedzała jej rodzinę od wieków. Ci kochani zawsze ginęli. I to zawsze w tragiczny sposób. W czarnych oczach czaił się czysty strach, a fakt, iż nie znała tych wód wcale nie pomagał. W tej jednej chwili najchętniej uciekłaby w rodzinne stronny, na bezpieczne wybrzeża Haiti gdzie znała każdy zakamarek i każdą rybkę którą mogła napotkać na swojej drodze. Ciężar spada z jej barków gdy syren decyduje się jej pomóc i ona wykrzywia syrenie szczęki w karykaturę uśmiechu. I choć jeden z marynarzy oddał jej swoje życie, Cherry nie chciała ryzykować starciem z całą ich zgrają, nadal pamiętając jak cholernie bolały blizny po wyrwanej łusce. To wspomnienie nie zniknęło, mimo prawie dwudziestu lat jakie upłynęły od tamtych wydarzeń, - Dziękuję… – Mówi zupełnie szczerze, gdy mężczyzna decyduje się jej pomóc. Dwukolorowe palce zaciskają się na jego dłoni a Wiśniowa Panienka płynie tuż obok, posłusznie podążając wskazywaną jej drogą. Jego dłoń nadal pozostawała kotwicą utrzymującą ją w rzeczywistości, gdy serce dalej biło jak oszalałe a rozum spowity woalem strachu. Cherry zwykła pływać nisko. Przejrzyste, karaibskie wody ku powierzchni wydawały się jej być niezbyt bezpiecznymi w dodatku mało interesującymi dla nastoletniej rybki. I choć zwykle pływała w towarzystwie, tak wtedy niezwykle szybko nudziły ją pobrzeżne wody. Dopiero w dorosłości poczęła doceniać spokój kąpieli, pozbawiony zakłóceń… Na przykład takich jak dziś. A gdy znaleźli się na mieliźnie, Cherry zwolniła odrobinę, by ułożyć się na ziemi plecami. Jej ogon pozostawał pod taflą wody, jedynie głowa, ramiona oraz dwukolorowe piersi unosiły się ponad nią zdradzając przyspieszony oddech. - Daj mi chwilę… - Prosi, gdy trzęsą się mięśnie a rozcięte ramię krwawi, znacząc wodę i piasek czerwienią. Cóż, było blisko. – Nic ci się nie stało? Chyba oberwałeś… – Pyta, czarne oczy przenosząc na swojego towarzysza, zupełnie nie wiedząc jak wytłumaczy swoją kontuzję w pracy oraz w domu, pod którego dachem przyszło jej bardzo chwilowo mieszkać. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie oczekiwał, że będzie dość przytomna na umyśle, aby mu dziękować. Sam chciałby posiadać umiejętność znajdowania odpowiednich słów w stanie zagrożenia, gdy przerwane powłoki krwawiły, a sól wdzierała się w nie nieprzyjemnie. Póki co wychodziło mu to wyłącznie na brzegu, gdy w towarzystwie śmiało mógł udawać, że tak naprawdę, to niewiele go ruszało. Cóż, syrenie zajęcia rządziły się swoimi prawami. Zbliżająca się mielizna była obietnicą bezpieczeństwa, nawet pomimo wyboru jednego z bardziej uczęszczanych szlaków turystycznych. Wysoki komin latarni morskiej osłaniał ich przed większością spojrzeń, ponadto Maywater szczęśliwie wciąż nie wpadło w młyn środka sezonu. Opustoszała okolica wzbudzała spokój, pozwalała na swobodne wynurzenie się do pasa. Jasne włosy przebiły mętną, przybrzeżną wodę, gdy gęba morskiego potwora wreszcie odeszła w zapomnienie. Ludzkie oblicze trytona zdradzało zmartwienie, ale silniejsze wrażenie i tak robić mogło dotkliwe zmęczenie odznaczające się głębokimi cieniami barwiącymi bladą skórę pod błękitnymi oczami. Szarplica nocna wykradała mu energię. Wciąż próbował udawać, że wcale jej nie potrzebuje. Nieudolnie. Miał szczęście, że z tym zasobem energetycznym zdołał nie doprowadzić dziś do czyjejś tragedii. Swojej, Cherry, głodnych krwi marynarzy, nieważne. Nie czekał, aż dziewczyna dojdzie do siebie. Obdarzył ją krótkim spojrzeniem i zostawił na brzegu, śmiało wychodząc z chłodnej wody i wracając do ludzkiej postaci. Odsunął sklejone wilgocią włosy do tyłu, pobieżnie jeszcze przecierając twarz z resztek soli i piany. Nie czuł bólu, dopóki dziewczyna nie zwróciła jego uwagi na krwawiące draśnięcia pokrywające jego ramiona. Dopiero wtedy przypomniał sobie, jak bardzo nienawidził kłusowników. Bęcwały nie zdawały sobie sprawy z tego, jak cholernie boli zranienie się w oceanie. Maurice machinalnie przesunął palcami wzdłuż największego rozcięcia, jak gdyby próbował je ukryć przed jej czujnym spojrzeniem i odwrócił się ku niej przodem. - To tylko draśnięcie. - Zauważył i strząsnął dłonią krew zbierającą mu się pomiędzy palcami. Rubinowe iskierki zalśniły na wilgotnym piasku, nim z powrotem przyjęło je morze karmiące się nieustannie posoką swych dzieci. Stres powoli zaczynał odpuszczać. Lekkie rozluźnienie ramion było jednak niewystarczające. Overtone uśmiechnął się do kobiety z pewnym przekąsem. - A ty jak się trzymasz? Nie zostały ci resztki pomiędzy zębami? - Zapytał, nie mogąc powstrzymać się od odrobiny złośliwości. W ten sposób zwykle rozładowywał napięcie, a skoro uratował jej życie, nie zamierzał hamować się bardziej, niż już to uczynił dotychczas. Chłodny wiatr otulił jego ramiona gęsią skórką. Nagi mężczyzna ponownie odwrócił się w stronę latarni morskiej i podszedł bliżej większych głazów otaczających wysepkę. Ostrożnie stąpając po wypolerowanych, ostrych krawędziach wreszcie przykucnął, aby odszukać maleńki tobołek wciśnięty gdzieś pomiędzy skały. Nie rozpakowywał go od razu i najpierw wrócił na fragment piasku, który dodatkowo nie ranił stóp. Przykucnąwszy na brzegu, wyciągnął z zawilgoconego worka prostą koszulkę z krótkim rękawem i luźne spodnie. - Wybacz, nie przewidywałem towarzystwa. - Powiedział, gdy wciągał materiał przez głowę, kryjąc przed jej wzrokiem czarownicze znamię i zarysowane mięśnie brzucha. Potem zrobił to samo z dolną częścią garderoby. Syrenom zazwyczaj nie przeszkadzała dyskusja w zupełnym negliżu. Była dla nich równie naturalna, jak wyskakujący po zanurzeniu ogon, ale Maurice nie kojarzył Cherry i to zwyczajna uprzejmość nakazała mu nie majtać przyrodzeniem przed obcą kobietą. Jednak troszeczkę nie wypadało. - Mogę kupić ci coś w mieście lub przynieść z domu, jeśli zaczekasz. Mieszkam niedaleko. - Zaoferował, bo aż za dobrze potrafił wyobrazić sobie dyskomfort, który mógłby towarzyszyć kobiecie podczas wędrówki w negliżu przez połowę Maywater. Nie, żeby wpadł na to samodzielnie. Miał siostrę, już niejeden raz się nasłuchał i - brawo on - nawet zapamiętał. Każde spotkanie jednak kiedyś dobiega końca i nie inaczej było w ich przypadku. Maurice opuścił okolice latarni, z łatwością wmieszawszy się w grupkę miejscowych. | zt |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy