Sala wykładowa W salach wykładowych tajnych kompletów znajdują się ławki zdolne pomieścić grupy do piętnastu studentów oraz biurko nauczycielskie. Na rozciągającej się na całą szerokość ściany tablicy kredowej wykładowcy spisują skomplikowane definicje, tłumacząc zawiłe meandry wykładanych przedmiotów. Na rzędach regałów pod ścianami ustawione są dodatkowe podręczniki oraz niezbędne do przeprowadzenia praktycznych zajęć przybory. Wszystkie sale wzmocnione są czarami, tak aby żadne z ćwiczonych zaklęć nie wymknęło się spod kontroli i nie wyszło do świata niemagicznego. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
12 lutego 1985 rokuTeologia, teoretyzacja - gdybanie. Charlotte nigdy przesadnie nie przepadała za poruszaniem na zajęciach tematów, jakie nie wpływały bezpośrednio na rozwój czarowników, a już na pewno nie pod kątem ich umiejętności magicznych i radzenia sobie z posiadaną mocą. To, czego panna Williamson pragnęła najbardziej, była przecież kontrola nad kolejnymi eterycznymi istotami, których niezwykła potęga mogła zostać zaklęta na prywatny użytek czarownika. Paski skórzanych szelek opinały się na czarnym materiale nonszalancko rozpiętej koszuli. To na ramiona opadały długie pasma ciemnych, nieskrępowanych dziś gumką włosów; pomiędzy kosmykami błyszczała przypięta do kołnierzyka srebrna broszka o bliżej nieokreślonym roślinnym motywie. W przewieszonej przez oparcie krzesła torbie spoczywały właśnie pozyskane w lokalnym sklepiku olejki, których użycia i przetestowania w praktyce czarownica nie mogła się już doczekać. Czas był dziś jednak nieubłagany; mimo utkwienia zielonych tęczówek w tarczy zegara i uporczywego weń wpatrywania, wskazówki ani myślały poruszać się szybciej, by uczelnianemu cierpieniu stało się zadość. To ostatnie zajęcia przewidziane na ten dzień i młoda kobieta wprost nie mogła się już doczekać, aż opuści gmach uniwersytetu, by móc oddać się wreszcie prawdziwej przyjemności. Zahun czekał już na nią w międzyświecie, gotów do ucha szeptać złośliwości plotek. Ostatnim razem wypuszczony z bransolety błysnął tak jasnym światłem, że ptaki z drzew pobliskich lasów uciekły w popłochu. Tym razem miało być inaczej. - Williamson? Czy ja ci przeszkadzam? - Jakby znad tafli wody doszedł doń głos wykładowcy, który nachylił się właśnie nad blatem stolika Charlotte, zawieszając na niej wyczekujące spojrzenie. - Hm? Ależ skąd, panie Lenahan, wsłuchuję się w każde z pana słów - odparła melodyjnym głosem, natychmiast przywodząc na twarz uroczy uśmiech, jakim obdarowywała go już niejednokrotnie, za każdym zresztą razem w podobnych okolicznościach próby przymilenia się. - Doprawdy? Powiedz nam wobec tego, co sądzisz o “Pożegnaniu z diabłem” i jego wpływie na niemagicznych. - Pan Lenahan wyprostował się z dumą, będąc nieświęcie pewien, że zagiął wreszcie niesforną studentkę. Chwycił pomarszczonymi rękoma poły szarej, tweedowej marynarki i uśmiechnął się kąśliwie pod nosem. Charlotte Williamson musiała przyznać, że opracowanie jakiegoś chrześcijańskiego klechy mało ją interesowało, tak samo zresztą jak to całe teoretyzowanie na obowiązkowym przedmiocie, z którego ocenę musiała zdobyć jak najwyższą, by móc poszczycić się idealnym dyplomem. Kobieta przebiegła wzrokiem po reszcie zebranych w sali studentach, na nieco dłużej zatrzymując się tylko na twarzy jednego z nich. To on najbardziej czekał na jej potknięcie, nie mogąc się wręcz doczekać, aż prześcignie ją w punktacji. Charlotte nie byłaby sobą, gdyby dała mu tą satysfakcję. - Zwolennicy Gabriela słusznie dostrzegają zagrożenie w tym, co nazywają nurtem likwidatorskim - zaczęła spokojnie, przez moment jeszcze nie spuszczając wzroku z Abernathy’ego. - Określają go jako niosący echa “ubóstwa rozumu”, samym podkreślając, że przecież nigdy nie pomniejszają roli rozumu. - Okręciła się na krześle, jednym łokciem wspierając się lekceważąco na oparciu. Zadarła brodę, a zieleń oczu utkwiła w brodatej twarzy wykładowcy. Skoro tak bardzo pragnął jej upokorzenia, powinien być w stanie utrzymać gorycz własnej porażki. - Mimo iż doskonale wiemy, że za każdym razem przeciwstawiają się skrajnemu racjonalizmowi w obawie, że dostrzega w ich “wielkich prawdach” liczne niedociągnięcia. Naśladowcy Herberta Haaga, właśnie w imię rozumu, jako miary wszelkich rzeczy, pragnęli uczynić chrześcijańsku przysługę, ofiarując im wiarę oczyszczoną z wszelkiej “irracjonalności i tajemnicy złych duchów”. - Zaznaczyła gestem dłoni w cudzysłowiu słowa głupców. - Ci zaś, zasłaniając się procesem wyzwalania się ze zła ku zbawieniu, nie chcą uznawać tego, co zwyczajnie nie było im na rękę. Sądzę, że lepiej byłoby, gdyby nadal pozostawiali w błogiej niewiedzy. Nie udźwigną prawdy, ta mogłaby ich zabić. Nie sądzę, by ich wewnętrzne przepychanki miały na nas jakikolwiek wpływ. Póki sprzeczają się między sobą, my możemy zająć się prawdziwie istotnymi sprawami. Z każdym słowem młodej kobiety twarz pana Lenahana przybierał coraz to bardziej purpurowy odcień. Gotował się ze złości, której nie zamierzał wylewać na studentów, choć każdy doskonale już wiedział, że łatwo było wyprowadzić go z równowagi. Widok ten zawsze poprawiał Charlotte humor, dlatego też uśmiechnęła się szerzej i nawet bez cienia ironii. - Czy ktoś jeszcze chciałby się wypowiedzieć? - odezwał się wreszcie wykładowca, ze świstem wypuszczając powietrze z płuc i odwrócił się gwałtownie, by rozejrzeć po reszcie sali. Williamson wróciła wzrokiem do zawieszonego nad tablicą zegara. Jeszcze tylko chwila… |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Teoria zawsze rozpalała u chłopaka ciekawość większą niż praktyka. Ta druga miała w sobie wiele mroku i konsekwencji, które ze sobą niosą. Zaklinanie demonów to ekscytująca dyscyplina bywająca niebezpieczną. Zaś zgłębianie suchej wiedzy - piękno samo w sobie. Nienaruszalne, niewzruszone, niewyczerpane. Zwłaszcza zajęcia z teologii zaskarbiły sobie w tym semestrze szczególne miejsce w piersi Abernathy'ego. Z jednej strony za sprawą profesora, który zasłaniał swoją twarz brodą, co od zawsze rozkładało blondyna na kolana i sprawiało, że ten bardziej się przed takimi osobnikami starał. Welcome to the dilf city, jakby to powiedziała młodzież w XXI w. jednak póki tak nie robi, Marshall starał się ukrywać przed światem swój sposób wartościowania w życiu. Blondyn spijał każde słowo z ust profesora, zmieniając je w układne notatki. Od czasu do czasu, robiąc sobie przerwę na wpatrywanie się w przestrzeń w głębi sali. Po kilkunastu minutach jego głowa potrzebowała chwili odsapnięcia, a niemal każdy wie, jak wyglądają wykłady. Bywają momenty, w których wysiłek intelektualny jest wręcz niewskazany. Jednak to momenty, a nie cały wykład ignorowany niczym natrętny były. Co niektórzy zdawali się nie odróżniać tych dwóch spraw. - Wypowiedzieć się po tej jakże generycznej wypowiedzi, która pasuje niemal do każdego dzieła, popartej cytatami, zapewne przypadkowymi - spojrzał w stronę swojej jakże ulubionej dziewczyny z roku. Znudzone spojrzenie zmieniło się na takie pełne rozczarowania, gdyż od zawsze Marshall postrzegał w Lottcie godną konkurencję. Ona zaś najczęściej pokazywała, że zależy jej na pustych ocenach, które zdobywa swoją bystrością. Tej nie można jej odmówić, jednak tak często i jakże okrutnie ginie ona pod fasadą wielce zbędnej brawury. - Będzie to wielce przyćmiewające moją personę. Chociaż, zapewne, dodać można wiele innych banałów. Albo wręcz zacytować Dzieje literatur europejskich spod redakcji Władysława Floryna wobec wypowiedzi krytyków literatury, co do monumentalnego dzieła Bułhakowa. Zdobędę się na tyle godności, aby zostawić podobne, słowne eksperymenty mówiące wszystko i nic na egzamin dla pozostałych z grupy. - Uśmiechnął się tylko trochę złośliwie do profesora. - Widać niektórym będzie to potrzebne i ja nie chcę nikomu odbierać tej możliwości - dodał to akurat szczerze, wpatrując się w kartkę z notatkami. Oczywiście, miał tam wypisane podpowiedzi to zaprezentowanej wyżej wypowiedzi, gdyż można mieć coś w głowie, ale mając coś czarno na białym, łatwiej jest się wypowiedzieć. Nawet w tej swojej pseudo spontaniczności. Umilkł, aby odezwać się po dłuższej chwili milczenia i konsternacji w sali wykładowej. - Z drugiej strony mógłbym powiedzieć, że rozmawiamy o filmie Wandy Jakubowskiej, która jako surrealistka w sztuce filmowej miała dość abstrakcyjny wpływ na społeczeństwo. Albo mógłbym przypomnieć, że tematem wykładu jest wpływ zmian kulturowych we wschodniej Europie i przedstawienie tudzież wyobrażenie magicznych wpływów na terenach dawnych Słowian. Jednak ktoś, kto skupia swoją uwagę na wykładanym przedmiocie to wie takie rzeczy. Chociażby kim była Anna Szwedyczka wraz z jej oddziaływaniem na literaturę wschodnio-europejską w tym Władysława Wyspiańskiego albo Reymonta, oskarżanego za paranie się magią. - Położył na biurku ręce z głośnym wydechem, czuł jak się irytował, gdyż nie lubił lekceważenia wykładów. Szczególnie tych ciekawych. - Przecież tego nie powiem - skończył, pomijając wątek wypłynięcia na światło dzienne krakowskiego instytutu sztuk czarnomagicznych. W tej nieco gęstej atmosferze Marshall wyczekiwał końca zajęć. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Stwórca
The member 'Marshall Abernathy' has done the following action : Rzut kością '(S) Zakochani' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Potężnej wiedzy oraz umiejętności nie mogła Marshallowi Abernathy’emu odmówić. To oczywiste, że od dzieciństwa otoczony ciężkimi woluminami przechowywał w swym umyśle znacznie więcej informacji teoretycznych. Połykał kolejno wszystkie podsuwane im księgi, zarówno te obowiązkowe, co ze spisu lektur dodatkowych. Posiadał szeroki zakres, który umiejętnie wykorzystany dawał mu możliwość lepszego rozeznania się w temacie, wypowiedzenia pod różnymi kątami jego postrzegania. Charlotte to szanowała, wiedziała kiedy się odsunąć, by wyjść z tego z twarzą, a kiedy należy dokręcić śrubę dla zwyczajowego rozdrażnia swojego ulubieńca. Wywróciła oczami na stwierdzenie czarownika, jakoby rzucała pustymi frazesami. Może i nie zagłębiała się zbytnio w historię i literaturę niemagicznych, by teraz móc dalej dyskutować o tym jak postrzegają oni kontakt z demonami. Rzucane przez Marshalla nazwiska zapisywała w pamięci, by móc do nich sięgnąć w niedalekiej przyszłości, przygotowując do kolejnych zajęć. - Dziękuję za zajęcia, jesteście wolni - wtrącił się nagle Lenahan, samemu mając już dość tego dnia. Pospiesznie zabrał swój neseser i opuścił salę, jeszcze nim pierwsi studenci podnieśli się z miejsc. - Jaka szkoda, że jesteś tak dobrze wychowanym czarownikiem - zacmokała z niezadowoleniem, zatrzymując się przy biurku Abernathy’ego, spoglądając jak ten zbiera swoje licznie nabazgrane notatki. - Już zrobiłeś mi nadzieję, że ten wykład stanie się odrobinę ciekawszy. - Nawet jeśli tym razem wygrał, to i tak zawiódł - jak zawsze. Podążyła ku wyjściu z sali i przystanęła, kiedy ktoś zastąpił jej drogę. Obecność dziewczynki na uniwersyteckich korytarzach zdziwiła Charlotte na tyle, że wybałuszyła nań oczy w zdumieniu. Rozejrzała się na boki w poszukiwaniu większej gromady, która mogłaby się tu znaleźć przy okazji szkolnej wycieczki, jednak ta tutaj zdawała się być pociechą jednego z wykładowców. Drobne dziecko o popielatych włosach związanych w dwa warkocze i uroczej buzi nie powinno budzić żadnych podejrzeń co do jego intencji. Williamson zbyt dobrze znała ten typ, pozorna grzeczność, różane usteczka ułożone w uśmiechu - czy sama nie była podobna do niej dwadzieścia lat temu? - Dzień dobry, czy poczęstują się państwo słodyczami? Mam dzisiaj urodziny i mama kupiła mi najlepsze cukierki! - uśmiechnęła się, wyciągając ku studentom różową, papierową torbę wypełnioną słodkościami. W powietrzu uniosła się mieszanina zapachów cukru pudru oraz malin. Charlotte nachyliła się nad torbą, lecz nie odciągała wzroku od dziewczęcia. - O proszę, ile to już kończysz lat, młoda damo? - zapytała równie przesłodzonym głosem. Połączenie Charlotte i matczynego instynktu praktycznie nie istniało. Tolerowała ich obecność, czasem nawet wymieniając parę zdań z bratankami czy młodszym kuzynostwem. Podpuszczała ich do robienia psikusów, czy też podrzucania robaków do tornistrów kolegów, ale i wzmagała ich siłę woli oraz odwagę w okazywaniu tego, co myślą, proponując im niezawodne sposoby - czy to kłótnię, albo rękoczyny. Jak czuła się ze świadomością, że skazuje młodzież na karę za niesubordynację, na konsekwencje, których sama w ich wieku nie znosiła i za które wciąż miała własnym rodzicom za złe? Spłycona moralność skutecznie pozbawiała podobnych wyrzutów sumienia. - Siedem! - Na jasnej twarzy wykwitły rozkoszne rumieńce. Czarownica zerknęła przelotnie ma Marshalla - czy i on choć na moment zwątpił w jej normalność? Na powrót zwróciła się ku dziewczynce, której spojrzenie wymownie wskazywało na to, że nie odejdzie, póki tych dwoje nie sięgnie po poczęstunek. - Wspaniale, życzę ci wszystkiego, co najlepsze. Dziękuję za cukierki. - Sięgnęła do papierowej torby po kilka sztuk tych brudzących różem palce prezentów. Malinowa słodycz rozpłynęła się na języku, okazując się być pudrowym cukierkiem. Jako wielka miłośniczka gorzkiej czekolady skrzywiła się lekko od nadmiaru słodkości; ta zakuła ją w zęby i przez moment już się bała, że posypie się zaraz niedawno poskładany ząb. Na szczęście nic takiego się nie stało. - A ty co? Nie masz serca do dzieci? - zwróciła się do Abernathy’ego, splatając ręce na piersiach i rzucając mu wyzywające spojrzenie. Jasnowłosej musiało niezwykle zależeć na podzieleniu się słodkościami z każdą napotkaną osobą, gdyż wyciągnęła ręce, podsuwając czarownikowi torbę. | zt |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
16 stycznia 1985 rokuPomysł o zainteresowaniu się tematem jubilerstwa nigdy dotąd nie zakiełkował w jej umyśle. Wprawdzie błyskotki miały niepowtarzalny urok oraz niewątpliwe piękno, lecz w szkatułkach Charlotte próżno szukać podobnych bibelotów o wartości innej, niż sentymentalna. W większości ułożonych na ekspozytorach pierścieni czy naszyjników, drzemały niegdyś demony, gotowe do pełnienia swojej roli przy nadarzającej się okazji - i właśnie dlatego czarownica przestała kolekcjonować ich naraz więcej, niż potrzebowała. Zaklęte istoty miały to do siebie, że lubiły wyrywać się spod kontroli w najmniej spodziewanym momencie. Williamson często widywała rodziców wściekłych, nierzadko też boleśnie odczuwała ich dezaprobatę, zazwyczaj podczas reprymendy, gdy ukrywała ściskające żołądek mdłości, próbując powstrzymać krwawienie z przebitej złamaną kością skóry. Także tamtego dnia, kiedy w jednej chwili zaklęte demony zerwały się do ucieczki - zupełnie jakby wszystkie zmówiły się ze sobą - siejąc spustoszenie na Blossomfall Estate, nasłuchała się wielu, mało przyjemnych epitetów. To jeden z wykładowców, dostrzegając u Charlotte zainteresowanie poszerzaniem wiedzy w kierunku usprawnienia zaklinanych przedmiotów, polecił czarownicy zwrócić się do studentki niższego roku. Ta zaś nie od razu przystała entuzjastycznie na sugestię profesora. Mówić, że L'Orfevre i Williamson nie pałają do siebie sympatią, to jak nie powiedzieć nic. Mimo iż wszelkie postanowienia z Wykreślonego Roku zostały zanegowane, zgodnie uznane za niebyłe, tak wielki konflikt trwał po dziś dzień. Dziadek Williamson nadal wspominał ”tych pieprzonych manipulantów” - co w przypadku polityka jest doprawdy zabawną hipokryzją - i ich powrót na łono kręgu jako wielce skrzywdzone ofiary losu. ”Liżą dupy niemagicznym, materialistyczne skąpiradła!”, powtarzał czarownik, a Charlotte chłonęła każde jego słowo z czystym rozbawieniem, dobrze wiedząc, że powstałe przed stu laty uprzedzenia są już teraz powtarzane wyłącznie ze względu na niechęć do przyznania się do błędu. Dzięki temu, chcąc niejako nacisnąć krewnym na odcisk - czy może bardziej, zawiązać potencjalnie przydatne w przyszłości relacje - zdecydowała się posłać pannie L'Orfevre list i grzecznie poprosić o pomoc w jakże istotnej kwestii. W pracowni na Tajnych Kompletach znalazła się przed umówionym czasem, zaraz po tym jak niespiesznie wypaliła papierosa przed budynkiem, przyjmując na policzki przyjemny chłód wiatru. Przeczesywała właśnie palcami długie włosy, kiedy do jej uszu dotarło skrzypnięcie drzwi. Zsunęła się z wysokiego krzesła, witając przekraczającą próg czarownicę uprzejmym uśmiechem. Zazwyczaj dawała się poznać jako niezwykle ułożona młoda dama, każdego czarując miłym słowem. Sprawianie pozorów było tym, czego Williamsonowie uczyli się w pierwszej kolejności, nie mogąc dopuścić, by wykraczające poza normę poszczególnych członków rodu zachowanie położyło się cieniem na opinii całej rodziny. - Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną spotkać. Spodziewam się, że w mnogości zajęć trudno wysupłać wolną godzinę, więc tym bardziej jestem wdzięczna. - Natychmiast skojarzyła drobną jasnowłosą, przypominając sobie jej sylwetkę, majaczącą gdzieś wśród tłumu na jednym z przyjęć kręgu. - Elianne? Miło cię wreszcie poznać osobiście. - Wyciągnęła do niej rękę zgodnie z zasadami dobrego wychowania, nie mając jeszcze pojęcia jak problematyczna bywa przypadłość towarzyszącej jej dziś czarownicy. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Elianne L'Orfevre
Przeglądając listy, jakie otrzymała, natknęła się również na list od Williamsonówny. Nigdy nie podejrzewała, że dziewczyna mogłaby z własnej woli odezwać się do niej i prosić o pomoc. Co prawda jeden z nauczycieli coś tam napomknął o tym, że Williamsonówna jest zainteresowana jubilerstwem pod kątem usprawnienia zaklinanych przedmiotów i polecił jej kontakt z Elianne, jednak sama L'Orfevre stwierdziła, że to mało prawdopodobne, że Charlotte skorzysta z tej rady i faktycznie się odezwie. Dlatego zdziwiona patrzyła na treść listu z uprzejmą prośbą o korki i zmieszana nie do końca wiedziała, co zrobić. Skoro dziewczyna schowała dumę do kieszeni i odezwała się do niej, to nie powinna chyba stawać okoniem i wykręcać się tym, że ma za dużo zamówień? Nie do końca wiedziała, co powinna zrobić, żeby czasem nie popsuć jeszcze bardziej relacji między rodami. To była już druga taka sytuacja w niewielkim odstępie czasu, dlatego tym bardziej wahała się, nad tym, co powinna zrobić. Najpierw zamówienie od Verity, a zaraz potem korki dla Williamsonówny. Było to dla Elianne troszeczkę dziwne. Co prawda już mieli wieloletnią zimną wojnę między sobą, więc pewnie jej zachowanie niezbyt by się odbiło na tej całkiem utrwalonej relacji, jednak też Elianne nie była osobą, która by zachowywała się nieuprzejmie i odrzucała prośby przez własną niechęć do wchodzenia w potencjalne konflikty. Uznała, że dopóki Williamsonówna będzie zachowywać się kulturalnie, dopóty ona sama powinna również podążać tą ścieżką i być uprzejmą. Tym bardziej że w końcu zgodziła się na wytworzenie dla Verity bransoletki, więc nie powinna aż tak różnicować podejścia do osób z bądź co bądź wrogich rodów. Dlatego odpisała na list, podając możliwe przedziały czasu i dni, kiedy mogłaby wysupłać trochę czasu, aby pomóc Charlotte z tym, z czym miała ona problem. Wybrała czas, kiedy powinny przejść jej migreny powstałe przez skutki uboczne osadzania agatu, więc było jej to bardzo na rękę. Będzie mogła skupić się całkowicie na tym, co trzeba będzie zrobić. Zapakowała do torby na ramię kilka książek z podstaw jubilerstwa, które zamierzała polecić Williamsonównie, a o których wiedziała, że będą dostępne również w bibliotece Abernatych. Akurat w tej części biblioteki dla magicznych orientowała się całkiem nieźle. Co jakiś czas wpadała tam, aby poszukać interesujących ją zagadnień z innych dziedzin i sprawdzić, czy pojawiła się jakaś nowa książka, jednak jej rodzina była w posiadaniu większości tych pozycji, mając nawet niektóre egzemplarze, do których dostęp obcym był surowo wzbraniany. Głównie dotyczyło to dzienników rodziny, w których chowały się wszelkie drobne sztuczki, czy ulepszenia odnośnie samej magii rytualnej obejmującej jubilerstwo. Łatwo było tam również znaleźć badania na różne tematy około jubilerskie, więc dla Elianne przedstawiały one naprawdę sporą wartość, kiedy zabierała się za naukę. W końcu dalej brakowało jej trochę do tego, aby móc osadzać najrzadsze kamienie, a miała ambicje, żeby osiągnąć ten poziom. Pomijając już sam fakt, że od jakiegoś czasu plątała jej się po głowie myśl, czy można by magię stosowaną na kamieniach jakoś zaimplementować do samego metalu, by wzmocnić działanie osadzonych kamieni, albo uzyskać w ogóle jakieś całkiem nowe efekty magiczne. Musiała przemyśleć ewentualne badania w tym kierunku, kiedy znajdzie chwilę. Tymczasem jednak wsunęła nogi w zimowe buty, zarzuciła na siebie płaszcz, obwinęła szyję szalikiem i wybrała się na uczelnię, by spotkać się z Charlotte. Neutralnym miejscem, jakie mogły wybrać, była uczelnia, toteż to właśnie na uczelnię przybyła Elianne, mając w duchu nadzieję, że nie popełnia właśnie jakiegoś ogromnego błędu spotykając się z Williamsonówną. Otworzyła jednak drzwi, zerkając przez nie, czy aby na pewno się nie pomyliła i nie powinna zaraz przepraszać jakiegoś profesora za wtargnięcie w środku jego wykładu. Dopiero widząc sylwetkę dziewczyny, weszła do środka, zamykając za sobą drzwi i podeszła do niej. — Nie jest tak źle, nie jestem jeszcze na takim poziomie, aby mieć zamówień więcej niż czasu na wykonanie ich wszystkich, a z materiałem na zajęcia jestem trochę do przodu, więc nie widziałam przeszkód, aby pomóc. — Uśmiechnęła się, próbując trochę umniejszyć rolę swojego wolnego czasu. Nawet gdyby miała zamówień po korek, byłaby w stanie znaleźć dla siebie czas. Od lat poświęcała czas głównie na naukę, więc wiedziała, jak nim dysponować, żeby w razie potrzeby, będącej najczęściej nalotem kogoś z rodziny albo znajomych, aby ją wyciągnąć na miasto, mieć faktycznie czas i nie doświadczyć opóźnień w zamówieniach. — Mnie również miło poznać osobiście. — Powiedziała, podając rękę, pomimo ledwie widocznego zawahania się w tej kwestii. Przelotny kontakt nie mógł przecież zrobić jakiejś wielkiej krzywdy, tym bardziej jeśli nie był to dotyk z zaskoczenia i mogła próbować kontrolować swoje zdolności. Nie chciała też, żeby Charlotte źle odebrała nagłą odmowę dotknięcia jej, a tłumaczenie, że jest słuchaczem, było jeszcze bardziej niekomfortowe. Dlatego, pomimo dyskomfortu, jaki czuła przez to wewnątrz, zdecydowała się na postępowanie według ogólnie przyjętych zasad kultury. — Wzięłam ze sobą kilka książek, które są całkiem niezłym źródłem wiedzy o podstawach jubilerstwa. Wybrałam takie, które są dostępne w bibliotece Abernatych, oraz ogółem, w księgarniach specjalistycznych, więc nie powinnaś mieć problemu, żeby je dostać. Myślę, że dadzą radę uzupełnić to, czego nie zdążymy omówić teraz. Co sprawia Ci najwięcej problemu? Albo, od czego chciałabyś zacząć? — Odezwała się, wyciągając książki wraz z napisaną już wcześniej kartką z ich listą, aby Charlotte nie musiała tego na szybko notować. Książki w zasadzie wzięła, żeby dziewczyna mogła je sobie w razie potrzeby obejrzeć, by później łatwiej znaleźć inny ich egzemplarz. No i część podstaw książki na pewno tłumaczą mniej zawile, niż zrobiłaby to sama. Mimo wszystko nie była nauczycielem, a część zwrotów była tak bardzo oczywista dla jubilerstwa i jej rodziny, że mogła mieć problem, żeby je tłumaczyć komuś niemającemu żadnej wiedzy z tego zakresu. |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Jubiler, zaklinacz
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Relacje Williamsonów z L’Orfevre są negatywne od wielu już lat, podobnie zresztą jak z Bloodworthami, Duerami czy Hudsonami, ale nie stoi to przecież na przeszkodzie, by dawne niesnaski łamać i próbować naprawić. Próbować, bo starsze pokolenia ewidentnie krzywo wciąż patrzą na podobne zmiany, chociażby każde odwiedziny Charlotte w domu Valentiny, na które przybywa ubrana nienaganne i zachowując się przykładnie, by nie dać starszyźnie żadnego powodu do plotek, czy wątpliwości. Czy nie są na tyle dorośli, by odsunąć spory na bok? Na co one komu? Od początku jest przekonana, że mimo wszystko uda się znaleźć nić porozumienia z nową koleżanką, nawet nie próbując szukać choć jednego powodu, dla którego z miejsca może jej nie lubić. Niestety Elianne jak na tacy podsuwa Charlotte całą ich gamę. Młoda kobieta sprawia wrażenie czarownicy żyjącej pod kloszem, kogoś, kim Williamson nigdy nie chce być. Zamknięta na rzeczywisty świat, zamknięta na współczesność, radość dnia doczesnego i w ogóle wszystko, co może sprawiać przyjemność. Na samą myśl o uszczęśliwiających drobnostkach zwilżyła wargi językiem, marząc już tylko o zamkniętym w kieszeni papierosie. Drobna postura i eteryczna uroda przywodzą na myśl baśniowe księżniczki - obrzydliwość - ale też idealnie wpasowują się w schemat osób tak namiętnie przez zaklinaczkę maltretowanych. Chwilowe wahanie umyka spostrzegawczości Charlotte, mając swoją rozmówczynię za zwyczajnie nieśmiałą i wycofaną osobę, nie zaś dotkniętą odmiennością. Czy współczułaby jej bardziej, gdyby wiedziała? - Na zamówienie? - ściąga brwi w zastanowieniu, chowając wszystkie uprzedzenia pod płaszczykiem uprzejmości. Mimo iż realizacja zleceń na osadzone w biżuterii kamienie jest zadaniem iście dochodowym, tak nie widzi powodu, dla którego ma się nim zajmować akurat młoda L’Orfevre. Czyżby tak brakowało im pieniędzy, by zaprzęgali do pracy studentkę? - Tym bardziej cieszę się, że znalazłaś czas. - Bo o to w tym wszystkim chodzi, podkreślenie, że jest wdzięczna, bo brak szacunku może tu zostać odebrany za rodzinną zniewagę. Przysuwa się bliżej i zajmuje miejsce przy stole, rzucając pobieżnie wzrokiem po wyjętych lekturach. Niektóre z nich kojarzy z zajęć z jubilerstwa, jednak to fakultet, nie zaś pełnoprawny przedmiot, na którym dotąd miałoby Williamson zależeć. - Zdążyłam zapoznać się z podstawami - zaznacza od razu, nie chcąc, by dziewczyna uznała ją za ignorantkę, która nie przygotowuje się do umówionych spotkań. - Faktem jest natomiast, że obszerny materiał trudno ułożyć wedle priorytetów. Czy lepiej uczyć się o klasyfikacji wszystkich minerałów, a może polecisz mi kamienie dla początkującego, tak do praktycznych ćwiczeń? - Oczekiwania ma dość sprecyzowane, więc od razu przechodzi do konkretów, ciesząc się, że nie muszą bawić się w grzeczne pogawędki o samopoczuciu i pogodzie. - Próbowałam kiedyś osadzać granat, ale jak się później okazało, żaden był z niego granat. - Wywraca oczami na własne braki w umiejętnościach, nie uważając jednak tego za coś uwłaczającego. Nie ma przecież obowiązku znać się na dziedzinie, z jaką dopiero się zapoznaje, lecz z tyłu głowy majaczy się cień zwątpienia, no bo jak to nie może być od razu doskonała we wszystkim, czego się dotknie? - W jaki sposób odróżnić prawdziwy kamień od podrabianego? - To jedno pozostaje dla Williamson zagadką, bo o ile inkantacje, cechy charakterystyczne i inne teoretyczne szczegóły może opanować z łatwością, tak ma świadomość, jak i zdobyte przy zaklinaniu doświadczenie, że praktyka jest czymś zgoła innym od wyuczonych na pamięć formułek. Podnosi wzrok znad podręcznika i osadza na jasnowłosej czarownicy. Szatanie, dlaczego ona musi być taka idealna? - Po jakie elementy biżuterii sięgnąć na początek? Domyślam się, że tworzenie ich od podstaw będzie trudniejsze od samego osadzania? - Sklepy z antykami, jak zresztą i strych na Blossomfall Estate uginają się pod ciężarem bibelotów, tylko czekających na to, aż ktoś nada im nowego charakteru i tchnie życie. Także we własnych szkatułach, pełnych obecnie zaklętych w pierścieniach czy wisiorkach demonów, znajduje się sporo ozdób, jakie nadają się do odświeżenia, lecz z powodu rozmaitych uszczerbków, nie nadają się do noszenia przez damę. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
25 marca, 1985 — Czy ktoś może mi powiedzieć, jakie w metodologi występują podziały magii rytualnej? — jedna ręka powędrowała natychmiast w górę. — Panno Marwood? Trzeci rząd, środkowe siedzenie. Rozłożone przed dziewczyną podręczniki oraz zeszyt ułożone były niemal od linijki. Siedzący obok studenci zdawali się być znużeni faktem, że znowu ona zgłasza się do dopowiedzi. — Co do zasady rozróżnia się je na podstawie stopnia zaawansowania lub obiektu, na który rzucany jest rytuał— Profesor wyglądał, jakby chciał kontynuować wywód. Sądząc po jego minie, uważał, że wypowiedź dziewczyny jest niewystarczająca. Winnie jednak udało się mówić dalej, nim ten zdążył się wtrącić. Profesor Ackerman prowadził zajęcia z podstaw łamania rytuałów od niedawna — zastępował znacznie milszego i łagodniejszego profesora Fowlera, którego problemy zdrowotne zmusiły do urlopu w połowie semestru. — Aczkolwiek jest to podział mocno powierzchowny, znacznie sensowniej jest kategoryzować je dziedziną magii. Nie można zapomnieć również o podgrupie rytuałów, podczas których czarownik korzysta z energii magi powstania, więc przy stosowaniu tego podziału, każde rzemiosło podchodziłoby pod tę dziedzinę. — Panny zdaniem wyczerpuje to temat? — brzmiał, jakby chciał bardzo przyłapać ją na tym, że nie będzie czegoś wiedzieć. — Nie — odpowiada spokojnie. — Zależy to oczywiście od dziedziny, w której rozpatrujemy pytanie. Dla każdego łamacza, tak samo kluczową informacją będzie dziedzina rytuału, jak i jego obiekt. — Jak powinien ją uzyskać? — Musi postawić odpowiednią diagnozę, panie profesorze — Winnie bardzo stara się zachować równowagę. Zna odpowiedzi, ale denerwuje ją sposób, w jaki profesor zadaje pytania. Jakby był pewien, że nie wie. — Jak panna by się za taką diagnozę zabrała, panno Marwood? — Jeśli podejrzewamy rytuał obejmujący jakiś obszar, powinniśmy rzucić czar quidhic. Pozwala on wykryć, jakie— — Sam czar wystarczy? — zacisnęła mocniej usta, by powstrzymać się, przed powiedzeniem czegoś, czego może potem żałować. Nie wiedziała, co się ostatnio z nią dzieje. Była bardziej nerwowa, ale też śmielsza. Łatwiej się denerwowała; wczoraj nakrzyczała na Juniora, który zrobił jej bałagan w notatkach, tak, że mogła przysiąc, że ten się prawie popłakał. — Nie, panie profesorze — próbował ją wybić z rytmu odpowiedzi, wcinając się w połowie zdania, chociaż doskonale wiedział, że jeszcze nie skończyła. — Samo zaklęcie jedynie zasygnalizuje istnienie rytuału, aby móc go odpowiednio zidentyfikować, łamacz powinien posiadać doświadczenie z dziedziną magii powstania oraz— — —oraz wykazać się wiedzą z teorii magii, a także wyjątkowym talentem do dostrzegania zależności między cząsteczkami magii. Miałam to właśnie powiedzieć, odpowiedziała w myślach, zaciskając dłoń mocniej na długopisie. — A w przypadku rytuału rzuconego na przedmiot? Wciąż patrzył się prosto na nią. Najwyraźniej przesłuchanie nie dobiegło końca — Winnie nie była tym specjalnie rozczarowana. Dawało jej to okazję, by udowodnić, że się na jej temat mylił. — W tym przypadku literatura zaleca uważną obserwację przedmiotu. Obecność rytuału można stwierdzić po magicznych cząsteczkach, które— — —przybiorą kolor adekwatny dla swojej dziedziny. Magia iluzji będzie niebieska, wariacyjna będzie fioletowa, odpychania czerwona, natury zielona, powstania żółta, a anatomiczna biała — kontynuował jej wypowiedź, takim tonem, jakby ona sama nie była w stanie stwierdzić takich oczywistości. Kolory magii to podstawy teorii. Nawet Junior to wiedział. — Nie istnieją rytuały z magii anatomicznej, które rzuca się na przedmioty — mruknęła pod nosem. — Słucham? — profesor zmarszczył gniewnie brwi. — Niech panna powie głośniej. — Powiedziałam— Zawahała się, jednak nadwerężona duma wiecznym wchodzeniem jej w słowo, wzięła górę. — Powiedziałam, że nie da się rzucić rytuału z magii anatomicznej na przedmiot, panie profesorze. Nie istnieje taki. Chyba, że jako przedmiot uznamy martwe, ludzkie ciało, to w takim wypadku rytuał wskrzeszenia— Tym razem zamilkła sama, czując na sobie spojrzenie większości studentów, z prowadzącym zajęcia na czele. Rytuał wskrzeszenia nie był czymś, o czym rozmawiano w murach uczelni — nawet jeśli mówiono jedynie o teorii. Sam temat wskrzeszeńców był traktowany marginalnie, jakby ze strachem, że gdy zbyt głośno się będzie o nich mówić, to tu przyjdą. — Panno Marwood — oburzenie w głosie profesora niosło się echem po nienaturalnie cichej sali. Miała wrażenie, że jej twarz płonie ze wstydu. — Proszę nie wypowiadać nazwy tej barbarzyńskiej praktyki na moich wykładach. Zrozumiano? Pokiwała głową z szybkością, która sugerowała popłoch. — Przepraszam, ja— — Panna przyjdzie teraz na środek. Wpatrywała się przez moment w mężczyznę, jakby nie zrozumiała, co do niej powiedział. W głowie już pędziły przerażone myśli, że zaraz wyrzuci ją z sali, potem każe iść do dziekana, który następnie wyrzuci ją ze studiów, a ona będzie musiała powiedzieć rodzicom, że ich córka została— — Ogłuchła panna? Zapraszam na środek. Jeszcze nie, ale o tym, nie może wiedzieć nikt, kto nie jest wyjątkowo utalentowanym wróżbitą. Dziewczyna wstała, próbując ukryć zdenerwowanie, palcami gniotąc materiał spódnicy. Schodek po schodku zbliżała się do profesora, ostatecznie przystając na skraju ławek, gotowa na to, by usłyszeć, że ma teraz— — Pomoże mi panna zademonstrować, jak wykrywa się rytuał na osobie. W teorii, oczywiście, nie będę na pannę rzucał teraz rytuału — dodał, widząc, że Winnifred momentalnie pobladła. Nawet nie próbowała ukrywać, że od razu pomyślała o tym, że profesor będzie chciał zademonstrować łamanie rytuału od A do Z. Na jej szczęście, nie miał przy sobie świec — jedynie koszyczek z jajkami, a obok pusta, szklaną miskę. — Chyba że panna mądralińska sama pragnie zademonstrować? Pokręciłaby głową, ale coś jej podpowiadało, że nie była to opcja. Sięgnęła więc po białe, kurze jajko, czując, jak jej twarz robi się coraz bardziej czerwona. Odpowiadanie na pytania z bezpiecznej granicy studenckiej ławki to jedno. Stanie na środku sali? Przerażało ją do szpiku kości. Przez moment obracała je w dłoni, jakby sprawdzała, czy nie jest pęknięte. Nie było; upewniła się co do tego już trzy obroty wokół jego osi temu. — No już, już. Nie mamy całego dnia, panno Marwood. Odchrząknęła i okrążyła biurko, tak, by stanąć przodem do reszty roku. Była piekielnie przekonana, że gdy spojrzy na twarze kolegów, te będą z trudem powstrzymywać śmiech. Nie spojrzała więc. Zamiast tego wzięła głęboki oddech i wyobraziła sobie, że nie tłumaczy tego czterdziestu osobom, a jednej. Percy zawsze słuchał jej uważnie. — Powinno się— — Proszę mówić głośniej. Percy by tak nie zrobił, pomyślała, ponownie odchrząkując. — Powinno się — tym razem dosadniej. — kurzym jajkiem pocierać po ciele osoby, u której podejrzewamy rytuał. Im dłuższy kontakt ze skórą, tym lepiej. Mówiąc, podwinęła rękaw luźnego swetra, odsłaniając całe przedramię, a następnie delikatnie kręciła nim skorupką jajka. — Łamacz powinien również skupić swoją energię magiczną na jajku, uzyskane potem z niego informacje są bezpośrednio powiązane z magią anatomiczną, więc duże doświadczenie w tej dziedzinie— Profesor patrzył na nią wyczekująco, a potem spojrzenie przeniósł na szklaną miskę. Nie była pewna, dlaczego ma marnować jajko, ale z drugiej strony — to było i tak już nasiąknięte magią. Raczej nie powinno się go jeść. — —na koniec rozbijamy jajko. Jeśli na ofierze ciąży rytuał, to będzie ono— Spojrzała zdziwiona na czarny płyn, który pozostał po rozbiciu skorupki. Fioletowe iskierki przebijały się nieśmiało przez maź, a ona wiedziała — z jakiegoś powodu, wiedziała dokładnie, jaki to rytuał oraz jak długo się na niej utrzymuje. Siódmy marca był datą wyraźnie zaznaczoną w kalendarzu; nie zapomina się przecież dnia, w którym dowiedziało się, że świat dobiegnie końca. A jednak. — Co do chu— Winnifred z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
10 IV 1985 Jeszcze tylko chwila, a Annika będzie składać się głównie z kofeiny i bajgli — już przed dwiema godzinami zaczęła tęsknić okrutnie zarówno za jednym, jak i drugim, gdy z pustym żołądkiem tłumaczyła studentom fenomen zięb z Galapagos i pojęcie radiacji adaptacyjnej. Przez ten cały czas bezustannie wracała myślami do drugiego śniadania czekającego na dnie torby i przygniecionego przez gruby tom traktujący o węzłach. Nie spodziewała się, że podręcznik o czymś takim może mieć tyle stron. Ale wszystko — kawa, zgnieciony bajgiel, a nawet węzły — to tylko rozpraszacze. Lęk — ta podła kurwa lokalizująca się tuż pod mostkiem i uciskająca na przeponę — podłoże miał w czymś zgoła innym. W czymś, co odwlekała już zbyt długo, ale dziś postanowiła wziąć byka za jaja i skreślić niezbyt przyjemny obowiązek z listy zadań. Ta rozmowa będzie jedną z najmniej ulubionych i celowo poczekała na sposobność, gdy była na sto pięćdziesiąt procent pewna, że Moriarty przebywa nie bliżej, niż w promieniu kilkunastu mil od niej i tej sali wykładowej, do której szybkim krokiem wmaszerowała. Ostatni studenci zabierają już swoje rzeczy, a profesor Katz żywo dyskutuje z Katniss Rosendale, aspirująca do tytułu Alfy i Omegi z dziedziny magii rytualnej. To się doskonale składa, bo sprawę ma do obojga. — Pani Rosendale, chce mi pani zasugerować, że nie powinienem zabierać żywych obiektów na salę wykładową, żeby studenci mogli uczyć się w sposób praktyczny? Myśli pani, że nie wiem, co robię? — Sugeruję tylko, profesorze, by na przyszłość zastanowić się nad doborem obiektów ćwiczeniowych. Udomowiona bestia to wspaniały skarb, ale nie sądzę, byśmy byli w stanie do końca zapanować zarówno nad reakcjami samej zestresowanej bestii jak i audytorium, czy postronnych użytkowników korytarza. — Nonsens, przecież nie przyprowadziłem tutaj smoka, to tylko barghest. Do tego młody. Pani Rosendale zmarszczyła nos, jakby na końcu języka na wyplucie czekało jadowite właśnie tego się obawiam, bo kolejny temat to zdaje się, bazyliszki. Zaniechała jednak. A Katz właśnie zauważył przybycie Anniki i nie podjął niewerbalnej rękawicy. — Pani Faust, a co pani myśli o ćwiczeniach praktycznych na sali wykładowej? Czy może powinniśmy się ograniczać do samej teorii? — Pytanie padło, nim zdążyła zawrócić i udać, że wcale go nie usłyszała — tym samym została wciągnięta w rozmowę, która bies jeden wie, do czego miała ostatecznie prowadzić. Odchrząknęła, krzyżując spojrzenia z Rosendale. — Myślę, że musimy być ostrożni. Piętro wyżej studiują niemagiczni, a bestia na wolności to byłby piękny nagłówek do Piekielnika. Mniej zadowoleni byliby czyściciele — świadomie poruszyła wrażliwą strunę Katza, by temat jak najszybciej zakończyć. Profesor często urządzał sobie podobne dyskusje z Katniss, Anniką i jeszcze kilkoma wybranymi przezeń kobietami, być może przyjmując za punkt honoru, by regularnie pobudzać je intelektualnie. Rzadko bowiem dyskutował w podobny sposób z mężczyznami. — Właściwie to dobrze się składa, szukałam państwa. Mam delikatną sprawę. Zachęcona gestem Annika podeszła bliżej, na mahoniowej katedrze stawiając pudełko czekoladek. To ruch w pełni świadomy, obliczony na zwycięstwo — gdy nie miała ochoty na dysputy i zbędne słowa, czekolada łagodziła obyczaje najlepiej z całego dostępnego (i legalnego) repertuaru uciech. Katz rozpromienił się już na sam ich widok. — Pani wie, że ja dla pani wszystko — bo nikt, na całym niebożym świecie tak dobrze nie wyręcza Katza w codziennych obowiązkach i pozwala rozluźnić napięty terminarz. On z biegiem lat potrzebował w nim coraz więcej dziur, a ona coraz lepiej radziła sobie z organizacyjnym chaosem pomiędzy Uniwersytetem, a Flying Dutchman. I potrafiła sama poprowadzić wykład. Być może wkrótce i to znajdzie swój koniec, wszak to rok zmian; ale o tym jej ulubiony profesor jeszcze nie musi wiedzieć. Temat jednej ze składowych tej zmiany miała właśnie z nimi poruszyć. — Oboje państwo są bliscy mojemu sercu i ufam wam jako współpracownikom, a zarazem uczestnikom niezliczonych dyskursów. Ale dzisiaj przychodzę z prywatną prośbą. — Nie musiała kłaść nacisku na dwa ostatnie słowa, by widzieć, jak to właśnie one skupiają na niej całą ich uwagę. — Chciałabym poprosić o przysługę. Widzieli mnie państwo przez ostatnie lata w różnych sytuacjach i mają przez to pewien wgląd w to, jak wyglądało moje życie prywatne i małżeństwo. Wiedzą państwo o tym, że Moriarty nie pojawiał się na integracyjnych obiadach albo pozostawiał mnie w ich trakcie i tylko dzięki pana uprzejmości nie wracałam do domu sama. — Tu zwróciła się do Katza. Wszystko wypowiedziane na jednym wdechu dodało sytuacji większego dramatyzmu, a zabieg był absolutnie przypadkowy; napięte nerwy zwyczajnie nie radzą już sobie z kolejną porcją adrenaliny, a ona sama marzy tylko o tym, by zakończyć tę rozmowę i wreszcie wrócić do domu. Wierzy w każde wypowiedziane słowo i naprawdę chce, by to wszystko się wreszcie skończyło. — Jestem już tym zmęczona i dlatego podjęłam pewną decyzję. Mam nadzieję, że mogę liczyć na państwa dyskrecję, zanim przejdę do szczegółów? Niespodziewane wyznanie zapiera dech w piersiach u pani Rosendale, a Katz przygląda się Annice badawczo. Jest już stetryczały, konserwatywny, ale chce żyć dobrze z Kręgiem, a przynajmniej z jego bogatszą częścią. Kiwa więc głową — z początku powoli i niepewnie. Ośmiela się, gdy widzi pełną współczucia reakcję Katniss. Jako kobieta z ambicjami, rozumiała lepiej położenie pani Faust w cieniu męża wyższego stopniem naukowym. Dostrzegała ją już wtedy i widziała, jak często sprowadzano ją do roli żony Fausta. Widziała również jej wkład w tę uczelnię — przede wszystkim intelektualny. A Katz… Słowo się rzekło. Miał zrobić dla Anniki wszystko. — A nasza reputacja na tym nie ucierpi? — Spytał wreszcie o to, co najważniejsze dla niego i jego samozadowolenia. Annika spodziewała się takiego pytania. — Reprezentuje mnie Benjamin Verity i on przygotuje państwa od odpowiedzi na pytania. Nikt nie ucierpi — …z wyjątkiem Moriarty’ego. Pozostała z nimi jeszcze chwilę, odpowiadając na wszystkie wątpliwości. Nie zdradzała się z tym, z czym absolutnie nie musiała wiedząc, że to nie Flying Dutchman, to nie dom. Tu przewagę wciąż miał Moriarty. Przynajmniej teoretycznie. Skutkiem ubocznym jej gorącej prośby było umówienie się z obojgiem na kolejny wieczór integracyjny. Tym samym wieczorną naukę węzłów diabli wzięli, ale przynajmniej zyskała sojuszników. /Annika z tematu |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
22 — III — 1985 — Panie Williamson, zadanie domowe odrobione? I nagle znów ma czternaście lat. Uniwersytet przypominał miasto duchów; tyle, że po zapadnięciu marcowego zmroku, zniknęły nawet one. Jedynymi mieszkańcami cmentarzyska studenckiego życia — piątek, godzina dziewiętnasta; kto mógł ich winić? — były dwie wciąż przytwierdzone do ciał doczesnych dusze. — Pani Hasty — miękkie oprawki ksiąg wymienił na twardy blat stołu; pół roku temu, kiedy zaczęli szkołę wieczorową — student był jeden, na dodatek bez statusu studenta — został zmuszony do dzielenia biurka z panią psor. — Skłamałbym mówiąc, że nie. A kłamie — nadal; na jak długo? — miernie; za to w przemilczeniach wciąż nie ma sobie równych. Teraz milczał, układając notatnik w równej linii wobec brzegu blatu — szukanie słów, żeby nie zabrzmieć pretensjonalnie, było niewdzięcznym zadaniem. — Zrobiłem też dodatkowe, to z— — Teorii magii i elementarnych ładunków elektrycznych? Całe szczęście, że go wyręczyła; mieli tylko godzinę — na próbie przypomnienia sobie, co za kocopoły czytał w podręczniku teorii magii, zszedłby mu kwadrans. — Właśnie z tego. — I jakie wnioski pan wysnuł? Pani Hasty — kobieta, która wyglądała na pięćdziesiąt pięć lat, ale miała siedemdziesiąt osiem (i doskonałego specjalistę od pewnych rytuałów magii wariacyjnej) — funkcję profesora teorii magii odpychania pełniła od ponad dekady. Lekcje z nią nie były łatwe, nie były tanie, nie podlegały reklamacjom ani, tym bardziej, nagięciom grafiku; to on musiał dostosować się do niej, nie ona do niego. Czarna Gwardia miewała na ten temat inne zdanie, ale tego wieczora pudełeczko w kieszeni spodni milczało. — Malley w Zaawansowanych technikach twierdzi, że najtrudniejsze rytuały możliwe są dzięki ułamkowym ładunkom eleme— Notatnik zaszeleścił, zakładka nie zawiodła; schludność niewielkich liter pokrywała całe strony, od marginesu do marginesu, kratka po kratce. — Elementarnym. Występując w stanie związanym, są w stanie stworzyć cząsteczki magii w— — W ten sposób, że ich ładunek to całkowita wielokrotność ładunku elementarnego — w głosie pani Hasty nie było pośpiechu; wyłącznie spokój kogoś, kto właśnie sączył paskudną, uniwersytecką kawę i pogodził się z własnym losem. — Panie Williamson, własnymi słowami. Ze wszystkich moich dotychczasowych studentów— Grają w przerywanie; czas na niego. — Nie jestem pani studentem. Drgnięcie w kąciku ust kobiety potwierdziło przypuszczenia; chyba go lubiła. — Ze wszystkich moich potencjalnych studentów, jest pan w ścisłej czołówce naturalnego talentu i wiedzy merytorycznej w dziedzinie magii odpychania — odstawiony na biurko kubek zachował bezpieczną odległość od grzbietów jego podręczników. — Zamiast definicji, woli pan fakty. A zatem — własnymi słowami. Na temat magii odpychania miał ich wiele, na temat teorii — znacznie mniej. Opuszki palców stuknęły o chłodny blat biurka; kiedyś powiedziała mu, że zna teorię — po prostu nie naukowe określenia. — Im trudniejszy rytuał lub zaklęcie, tym wyższy ładunek elementarny magii. Powodzenie inkantacji zależy od tego, ile mocy czarownik zdoła zgromadzić w pentaklu, żeby— Robił to prawie każdego dnia w terenie; pentakl gromadził magię, magia była cząsteczkami, cząsteczki składały się z jeszcze mniejszych elementów — z połączenia ich wszystkich powstawała ona, moc przypłacona krwią Aradii. — By ładunek końcowy był wielokrotnością elementarnego. Tylko dzięki temu możliwe jest rzucenie takich czarów Impenetrabiilis lub wykonanie rytuału przeklętego ognia. W przywołaniu tych, które spędzały sen z powiek niejednego praktyka, nie było przypadku; Williamson od prawie roku czuł, że w magii odpychania jest dobry — tyle, że zawsze może być lepszy. — Zgadza się. Bez zgromadzenia odpowiedniej ilości ładunku elementarnego, nie można mówić o udanych inkantacjach — profesor Hasty zakołysała się na krześle; za każdą minutę płacił trzy dolary. — Dlatego mówiłam, że posiadana przez pana wiedza teorii magii wymaga jedynie zdefiniowania i ustosunkowania w kontekście praktycznego użycia mocy. Tak, to wiedział; stąd spotkanie z Perseusem i czytanie opasłych tomisk, za które w antykwariacie zapłacił stanowczo zbyt mało. — Skoro o Impenetrabiilis mowa— Coś w twarzy kobiety uległo erozji — do licznych zmarszczek dołączyła kolejna. — Nie próbował pan tego w domu? Gdyby potrafił kłamać — z oszukiwaniem samego siebie na czele — uznałby, że wyglądała na zmartwioną. — Jeszcze nie — jeszcze było słowem kluczem; nie miało potencjał awansowania na czas przeszły bezpowrotny. — Zastanawiałem się, czy istnieje powiązanie pomiędzy nim i Decerto. Niedawno miałem— Konieczność ochronienia własnego i cudzych łbów przed Ciemnością; za te słowa mógłby zwiedzić sanatorium Nostradamusów bez biletu wyjścia. — Okazję skorzystać z pola siłowego. Gdyby Impenetrabiilis działało na podobnych zasadach, byłbym w stanie odpowiednio ukierunkować energię. Profefor Hasty wahała się tylko chwilę; uśmiech powoli wracał na pociągnięcie zbyt jasną szminką usta. — I tak, i nie. Magia odpychania, jak sama nazwa wskazuje, ma służyć przede wszystkim zdystansowaniu przeciwnika. Podstawy są takie same, natomiast intencja i efekt znacznie się różnią, choćby przez— — Fakt, że Impenetrabiilis nie przepuszcza niczego i nie podlega ograniczeniom czasowym — księgi były walutą, która zwracała się po czasie; te w mieszkaniu na Staromiejskiej albo dotyczyły magii odpychania, albo kurzyły się na półkach. — Dokładnie. Oczywiście istnieje jeden sposób na przerwanie jego działania, ale— Zabawa w przerywanie nadal trwała; ich mała tradycja zaczynała przypominać polityczną debatę i nie była to miła — co za paradoks — dla Williamsona myśl. — To rytuał Jagielskiego, który wymaga skumulowania równej lub wyższej mocy niż ta zaklęcia. Wiedział o tym, ponieważ znał każde słowo inkantacji; nawet niedostępne dla poziomu jego umiejętności rytuały miały swoją osobistą półkę w szafie myśli — gdyby obudzić go w środku nocy, wyrecytowałby Lente in lapidem mutare, tres menses, fatum immobile. — Będę szczera, to niezawodny sposób na poradzenie sobie z realiami uczelni — profesor Hasty nie miała nic przeciwko; dla niej debata z kimś, kto chciał rozmawiać o magii odpychania, była miłą odmianą po tygodniu studentów, którzy w większości znaleźli się tu, żeby spełniać ambicje własnych rodziców. — Docieramy do momentu, w którym moja wiedza teoretyczna nie będzie wystarczająca. Mogę znać lepiej teorię, ale w praktycznym użyciu magii odpychania ma pan większe doświadczenie. Elegancka, niewielka torebka, którą do tej pory profesor Hasty trzymała na oparciu fotela, wylądowała w dłoniach; po chwili palce wyłowiły z niej niewielki wizytownik, prędko odnajdując poszukiwany prostokąt. — To nazwisko człowieka, który spędził ponad cztery dekady z tą magią w pentaklu. Jeśli chce pan osiągnąć jego poziom i na dodatek połączyć go z esencjomagią — jego uniesiona brew wywołała analogiczny efekt w kącikach ust kobiety; pani Hasty wskazała palcem na księgę w środku ułożonego na stole stosu. — Proszę lepiej ukrywać tytuły podręczników. Przyłapany; esencjomagia miała być kolejnym krokiem w zrozumieniu magii odpychania. — To ktoś, kto może panu pomóc. Mieszka w Bostonie, ale odkąd odkryto tunele, podróż to nie wysiłek. Niech powoła się pan na mnie, wtedy być może będzie chciał rozmawiać. Wizytówka przesunęła się po biurku i zatrzymała dopiero przy jego notesie; zamiast sięgnąć po prostokąt, Williamson postukał o niego opuszkiem. — Przyjmę adres pod warunkiem, że to nie pożegnanie. Profesor Hasty pokręciła lekko głową; uśmiech dołączył do kartkowania zdjętego z góry podręcznika — zaraz omówią specyfikę rytuału Caecus; zupełnie, jakby dwa miesiące temu nie rzucił go we własnym salonie. — Absolutnie nie, panie Williamson. Zamierzam namówić pana na zapisanie się na tajne komplety. Gdyby nie długopis — zielony, włącznie z zatyczką — między ustami, istniało duże prawdopodobieństwo, że prychnąłby śmiechem. Czarna Gwardia wymagała bezustannej czujności, policja gotowości do służby, rozpoczęty w Deadberry ośrodek szkoleniowy — oddania. Niech niemagiczni szybciej pracują nad klonowaniem; wkrótce może mu się przydać. — Tylko, jeśli doba będzie mieć czterdzieści godzin. Profesor Hasty wiedziała o Gwardii; zajęło jej to trzy godziny i odkrycie, że zatrucie magiczne wzrastało pomiędzy kolejnymi zajęciami. Teraz jedynie pokręciła głową, odwracając księgę w jego stronę. — Rozdziały osiemnaście i dziewiętnaście z Kompendium Odpychania Mohra. Wciąż mieli czterdzieści pięć minut; szkolna lekcja dopiero się rozpoczynała. z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii