First topic message reminder : LOW LANE Jedna z odnóg głównej ulicy Deadberry, na której rzadko kiedy można spotkać kogoś innego niż mieszkańców tego miejsca. Na uliczce nie znajduje się żadna kawiarnia, żaden sklep ani inny lokal usługowy, za to jest to świetne i nieco ukryte miejsce spacerowe. Na ciasnej uliczce z obydwu stron wyrastają drzewa, które w gorące dni przyjemnie chronią przed słońcem. Sąsiedztwo jest tutaj bardzo zżyte ze sobą, w końcu do okna po przeciwległej stronie drogi jest niewiele więcej niż trzy albo cztery metry. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20 2023, 21:04, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
To nie był dobry pomysł. To nie mógł być dobry pomysł. Deadberry podczas Męczeństwa Aradii musi tętnić życiem. Nie wiedziała tego na pewno, ale sobie wyobrażała, a jej wyobrażenia niedalekie były od prawdy i stanu, jaki zastała, gdy już zdecydowała się złapać autobus z Wallow dojeżdżający w okolice tej dzielnicy. To nie mógł być dobry pomysł, bo jeżeli dzisiejszego dnia tym samym miejscu będą znajdować się Carol i Daniel to… Właściwie nie wiedziała, co się stanie. Prawdopodobnie nic. Daniel i córka muszą nienawidzić ją z całej siły, a więc nawet nie podejmą rozmowy. A ona była zbyt tchórzliwa, aby zrobić to za nich. Krótkie przepraszam jest niewystarczającym wobec tego, co im zrobiła. Czy dzisiaj postąpiłaby inaczej? Nie potrafiła powiedzieć. Na pewno istniały lepsze sposoby. Na pewno było inne wyjście, ale wtedy go nie widziała. Wtedy jej oczy przysłaniała tragedia życia Carol, gdy plemię dowie się o tym, że Sandy urodziła – w dodatku dziewczynkę – i ściągnie ją na siłę, aby wcisnąć w ramę, która od lat kultywowana była w danej społeczności. To nic, że ojcem był ktoś z zewnątrz, w zasadzie ojciec nie był tak bardzo potrzebny. Potrzebne były geny, przedłużenie daru Piekieł i przydatność dla społeczności rezerwatu Mashpee. Jaka matka chciałaby takiego życia dla swojego dziecka? Jaka matka chciałaby wcisnąć na nadgarstki noworodka kajdany i kazała mu żyć życiem ograniczającym się do jednego miejsca? Życie Sandy było już przegrane. Ale życie Carol dopiero się rozpoczynało. Na pewno Daniel zadbał o to, aby było piękniejsze niż wszystko to, co mogło jej dać nazwisko Hensley. Miała tylko nadzieję, że dzisiejszego dnia Daniela nie spotka. Targowisko smakowitości było niczym w porównaniu z obawą, co może się stać, jeśli się zobaczą. Współpracowała niegdyś z Terencem i być może dlatego zdecydowała się przełamać, przyjechać tutaj. Ale jednocześnie wiedziała, że po tych trzech dniach będzie musiała bardzo długo odpoczywać. Bardzo długo. Terence dostrzegł ją pierwszy, a ona zwróciła na niego uwagę dopiero, kiedy był blisko. Tak wielki tłum ludzi przytłaczał ją i przerażał. Teraz chociaż miała tarczę w postaci znajomej twarzy. Kiwnęła głową, chociaż jeszcze nie wiedziała, czy znajdzie coś, co przykuje jej wzrok. Nie była urodzoną kucharką, a gotowania nauczyła się dopiero całkiem niedawno temu. Wcześniej nie musiała, gdy ktoś inny zaopatrywał ją w jedzenie. — Ty też gotujesz? – chociaż Sandy i Terence się znali, to raczej nie od tej strony. Chciałaby wiedzieć, czy miał też interes w tym spacerze, czy szedł tylko dla dotrzymania jej towarzystwa. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Ciężko było mu orzec czy Sandy nie lubi tłumów i stąd zauważalne spięcie na całym ciele, czy nerwowe spojrzenie wiodące po ludzkim spędzie miało na celu odnalezienie (uniknięcie?) kogoś konkretnego. Odnotował to na razie na boku, gdzieś na marginesie swojej pamięci krótkotrwałej, ale nie zamierzał pytać od samego początku o to, czy Sandy nawiązała jakikolwiek kontakt ze swoją rodziną. Nie chciał jej spłoszyć ani nie sprawić, że wycofałaby się z rozmowy rakiem. Zwłaszcza teraz, kiedy wreszcie mógł dowiedzieć się czegoś więcej o samej Hensley, również w oderwaniu od innych osób, co dotąd nie było możliwe. Kiedy nieoczekiwanie pojawiła się, poszukując pomocy dla nieznanej kobiety, która padła ofiarą opętania, początkowo nie rozpoznał jej. Na ile była to wina pośpiechu i tej odrobiny chaosu, jaka wdzierała się zawsze, gdy ktoś pilnie potrzebował na oddziale pomocy, a na ile była to kwestia nieubłaganego upływu czasu i rozmywających się coraz bardziej wspomnień o towarzyszce kumpla i matce Caroline. Dziewczyny, która pojawiła się zdawałoby się znikąd i przepadła jak kamień w wodę, pozostawiając po sobie tylko maleńką dziewczynkę. Coś mu to przypominało, a to porównanie wywoływało kwaśny grymas. Ale nie teraz, teraz powstrzymał się przed ocenianiem. Powoli przesuwał się do przodu wymijając przechodniów i upewniał się ciągle, że Sandy nadąża za nim. Nie chciał dać jej wrażenia bycia prowadzoną jak mała dziewczynka przez miasto, za rączkę, ale jako osoba żyjąca tutaj całe życie czuł się odpowiedzialny, żeby odpowiednio ją oprowadzić. — Deadberry regularnie zapełnia się turystami. Czasami bawi mnie to, że niemagiczni zdają się zupełnie zauważać tego napływu ludzi — pokręcił głową bez wymuszonego rozbawienia. Niemniej było to interesujące i zastanawiało go niejednokrotnie, czy to magiczny ratusz dobrze radził sobie z maskowaniem obecności nadprogramowej czarowników, czy to niemagiczni byli po prostu tak ślepi. — I uważaj na kieszonkowców. Trzymaj rękę na pulsie, ale przede wszystkim na portfelu. Nie jeden stracił tutaj coś więcej niż gotówkę na bibeloty czy przysmaki — uprzedził ją jeszcze. — Kiedyś więcej gotowałem — przyznał otwarcie po chwili namysłu i zaskakująco nie było to jedynie kłamstwo dla podtrzymania tematu. Umiejętności zdołały przez te lata zostać częściowo zapomniane, acz miał wrażenie prędzej grubej warstwy kurzu znajdującej się na nich niż faktycznego zniknięcia dawnej wiedzy. — Widzisz, gdy byłem studentem i moim współlokatorem był drugi chłopak, ktoś musiał nas żywić, żebyśmy nie żyli jedynie na jedzeniu z knajp — wyjaśnił krótko, przekonany, że gotujący mężczyzna mógł dziwić. Większość jednak trzymała się od kuchni z daleka. — Teraz nie mam na to tyle czasu, ale może to mnie zmotywuje do spędzenia popołudnia na pieczeniu. A ty, lubisz? Między musieć a lubić była bardzo duża przestrzeń. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Terence Forger dnia Pią Kwi 12 2024, 17:18, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
29 marca, 1985 Co mogę powiedzieć? To, co chcecie usłyszeć — razy dziesięć. — Kulinarny zakątek to kwintesencja uznania dla magicznych sfer życia codziennego — błysk aparatu, uśmiech numer dziewięć; Richard Williamson w najnowszym wydaniu kolorowego pisemka dla czarownic, które w wolnym czasie pustkę w sercu zapełniają cukrem — i to nie z odmiany znanej w klubie dżentelmenów — będzie uśmiechać się znad straganu wypełnionego barwnymi przyprawami. Kobieta też wyborca; istotę głosów odmierzam dziś na wadze kuchennej. — Pani Williamson osiągnęła balans, do którego dąży coraz szersze grono kobiet. Połączenie pracy z mirem domowym wymaga talentu, uporu i przede wszystkim — guwernantki, która zajmuje się nimi pod naszą nieobecność — umiejętności pogodzenia ambicji z oddaniem temu, co od wieków leży u podwalin naszego społeczeństwa — rodzinie. Rozmawiamy dziś o kuchni; pora otworzyć konserwę. — Nasza mała, rodzinna tradycja rozpoczęła się niedługo przed narodzinami córki. Moja niezastąpiona małżonka miała jedną z— — pauza dla pani reporterki; młoda dziewczyna, wciąż pachnąca Stanford (tfu) wygląda na kogoś, kto lubi mówić. — Jak nazwać tę nieodpartą potrzebę zjedzenia czegoś konkretnego...? Śmiało, dziewczyno. — Ciążowa zachcianka? — Dokładnie — pole w bingo odznaczone; czas na scenę drugą. Przechodzimy wzdłuż straganów w kierunku tego, gdzie każdy z dodatków wystawiono w schludnych słoiczkach — pan John za pięćdziesiąt dolarów i bezcenny rozgłos zgodził się być moim przyjacielem dnia. — Wiedzieliśmy, że w Deadberry odbywa się targowisko, a Low Lane to zakątek pełen kulinarnej magii, więc bez chwili namysłu wsiadłem w samochód — wsiadł mój asystent; wtedy był nim Patrick, świeć Lucyferze nad jego piekielną duszą — i dotarłem na miejsce, kiedy już zamykano stragany. Wtedy na pomoc przyszedł mi John. Scena druga; szerokie uśmiechy i ciepłe uściski dłoni. John, mimo słusznego wieku i spracowanych rąk, prezentuje się elegancko — Larry—Barry—Garry wcisnął go w sweter od Ralpha Laurena godzinę temu. — Dzień dobry, panie Williamson. Dzień dobry, John—nazwiska—nie—pamiętam. — Miał wszystko, czego poszukiwałem, a nawet więcej. Od tamtej pory jestem jego stałym klientem, a moja żona twierdzi, że nigdzie nie dostanie równie wybornych jagód syzygium smithii — gdyby zapytać pani Williamson czym są jagody syzygium, uznałaby, że wreszcie doznałem wylewu. Sporządzona lista należy do mojego brata; wymienione na niej dodatki mogłyby być równie dobrze spisane w portugalskim. — Oczywiście, sama pani rozumie, że lista zakupów musi zostać tajemnicą. Kto wie, jakie rodzinne, kulinarne sekrety mógłbym przypadkiem zdradzić? Złożona na pół kartka to sekret przekazany do rąk własnych sprzedawcy — na widok ilości składników najpierw uśmiecha się pod nosem, a później robi to, co zrobiłby każdy na niego miejscu: zaczyna liczyć dochód. — Nie oprę się za to sztuce negocjacji. Dopiero wtedy rzednie mu mina. — John, po dwie sztuki każdego z wymienionych składników, a mam ich sporo — na pytanie do wielkiego brata jeszcze przyjdzie pora; do czego potrzebujesz całej listy, Barnaby? Nowe hobby? — Czyni ze mnie jednego z lepszych klientów. Sugerując się ceną rynkową i marżą, proponuję sto dwadzieścia dolarów za całość. Coś w twarzy mężczyzny przybrało zielonkawy odcień; oby nie doprawił własnych przypraw. — Panie Williamson, ceny od ubiegłego roku znacznie wzrosły. Obawiam się, że poniżej dwustu— — Nie obawiaj się, przyjacielu — bo moja cierpliwość nie zna granic, portfel nie ma dna, a ja doskonale wiem, co chcę ugrać. — Cenię ludzi, którzy uczciwie pracują na przyszłość swoją i całej społeczności — sto pięćdziesiąt, ze względu na dawne czasy? Półgodzinna znajomość to więcej niż poświęcam połowie własnej rodziny. — Sto osiemdziesiąt to najniższa cena, na którą mogę się zgodzić, samo złoto— — Johnie, żadnych tajemnic składników — błysk zawodu w oczach nie gasi promiennego uśmiechu na ustach; jestem pustynną oazą spokoju, oczkiem wodnym na bezdrożu. — Sto siedemdziesiąt, chociaż wystawiasz moją lojalność na próbę. Lojalność to słowo, którego ludzie pokroju Johna nie rozumieją; próba to określenie, którego się obawiają. Tyle wystarcza — lekkie skinięcie głową przypieczętowuje umowę, a sprzedawca dzielnie odgrywa rolę do samego końca. — Tylko dlatego, że wraca pan każdego roku. — I wrócę kolejnego. Zechciałby pan zapakować w coś większego? Szelest zapełnianej składnikami torby komponuje się z muzyką przekazywanych dolarów; nie tracę ani centa na tej transakcji, za to zarabiam dziesięć — nazwijmy to opłatą serwisową. — Mógłbym prawić morały na temat wyższości amerykańskiego, buraczanego cukru nad tym z trzciny azjatyckiej, ale jestem politykiem, nie kucharzem — powrót wzrokiem do zaciekle notującej dziennikarki odbywa się w towarzystwie przekazywanej asystentowi torby. Składniki w niej i ich właściwości pozostają sekretem; teraz głównym zadaniem nie jest zgubienie ich w tłocznym zaułku. — Przejdźmy się jeszcze kawałek, jeden ze straganów ma gotowe i zawsze świeże wypieki. Będzie pani zachwycona kruszonką z arizońskiego agrestu, zapewniam. Na mój koszt, naprawdę nalegam, zawód dziennikarza to— Low Lane pochłania dźwięki, ludzi i wywiady; asystent z cennym tobołkiem dodatków musi martwić się zręcznym lawirowaniem w tłumie — a ja? Dziś zjem kolację z żoną, która kuchnię po raz ostatni widziała w magazynie projektowania wnętrz; nie martwię się niczym. Kupuję po dwie sztuki: czarne meksykańskie kakao, nasiona wielkiego klonu, sok z papedy walecznej, turkusowe orzechy włoskie, złoto Syberii. W sumie 260 $, ale uwzględniam zniżki: ekonomia III (25%) + post (10%) z tematu |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Sandy sama nie miała żadnego zdania na temat niemagicznych i ich braków w umiejętności obserwacji. Czasem miała wrażenie, że wychowała się w innym świecie. Po głębszym zastanowieniu była w stanie przytaknąć sama sobie – tak przecież właśnie było. Urodziła się w rezerwacie Indian w Mashpee, jednym z najstarszych, obarczonym tradycją i pewnym plemiennym darem, który dźwigała. Żyła razem z niemagicznymi w jednym miejscu, ale ci niemagiczni byli inni. Oni po prostu wiedzieli. Jedna z jej przodkiń przyniosła do plemienia nie tylko magię, ale i wiarę w Piekielną Trójcę, którą zaraziła każdego. Nie od razu – był to proces, lecz wkrótce wszyscy stali się jedną rodziną w wierze. To byli inni niemagiczni. Oni byli świadomi. Ci, wśród których żyli tutaj, w Saint Fall, nie mieli pojęcia o istnieniu magii, a gdyby którekolwiek z nich się zdemaskowało, mogłoby się skończyć to tragicznie. I najmniej poważną z konsekwencji zdaje się zamknięcie w psychiatryku. — Magia ma swoje niezaprzeczalne zalety – odpowiada więc dość dyplomatycznie, rozglądając się krótko na boki. – I są one powodem, dla którego niemagiczni niczego się nie mogą domyślać. Dobrą radę bierze do siebie, chociaż niewiele ma do stracenia. Ledwie kilka dolarów, które zarabia podczas ciężkiej pracy na polach. Być może samym wyglądem powinna odstraszać – nie wyglądała w końcu na kogoś, kto śmierdziałby z daleka pieniądzem, ale być może kieszonkowcy szukają każdej możliwej okazji, aby uszczknąć choćby odrobinę ze zdobyczy. Tym bardziej pożałowała, że pozwoliła sobie na opuszczenie wsi i dostanie się… właśnie tutaj. Zmiana tematu jest więc przyjemniejsza, choć dość naiwna i mogłaby być równie dobrze pytaniem o pogodę. Kącik ust Sandy powinien drgnąć, bo sytuację mogła przypisać sama do siebie. — Mam dość podobnie obecnie – nie jest wprawdzie na studiach – gotuję raczej z obowiązku. Kiedyś nie musiałam się o to troszczyć. Enigmatyczne kiedyś było czasem plemiennym. Czasem, kiedy ojciec pilnował ją w Bostonie podczas nauki. Czasem, kiedy przy garach stała jeszcze babka. Potem ten czas minął, gdy poznała Daniela i wraz z nim zamieszkała. Gotowanie nigdy nie było jej pasją, lecz nie mogli też żywić się wiecznie byle czym. Daniel nie miał zbyt wiele czasu, praca była wymagająca, a ona, cóż… pełnienie roli medium było o tyle wygodne, że nie była to praca od dziewiątej do piątej. — Ale może tutaj mają coś nietypowego. Coś, co być może wykorzysta, a być może rzuci w kąt przy najbliższej okazji i zapomni o zakupie czegoś takiego, aż się nie zacznie psuć. Ostatnio zmieniony przez Sandy Hensley dnia Sob Kwi 13 2024, 11:22, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Terence na temat niemagicznych miał do powiedzenia aż zbyt wiele, ale tak jak wieloma innymi myślami, nie dzielił się nimi z każdym. Pozbawione były superlatywów, stąd należało spuścić na nie zasłonę, odcinając dostęp dla niepowołanych oczu, by nie zniszczyć swojego i tak wątpliwego wizerunku. Radykalizm z reguły nie jest mile widziany, ostre słowa odpychają. Przede wszystkim znał ją zbyt krótko, by pozwolić sobie śmielszy krok, co dopiero odsłonić się nawet wyrazem zdegustowania wypisanym na twarzy. Zazwyczaj zbywał to w obecności znajomych lakonicznymi odpowiedziami, nie mówiącymi dużo o jego poglądach — tąpnięcie w grząski grunt było łatwe, gdy nie zastanawiało zanadto nad wypowiedzianymi słowami. — I niech tak na ten moment pozostanie, niech żyją w tej nieświadomości — przytaknął niemal beztrosko, nie decydując się na rozwinięcie swojej myśli. Bez tej wiedzy nie będą przygotowani, gdy już Bramy Piekła zamkną się, a Matka przyjdzie na Ziemię i pomoże im wyjść z ukrycia. Nikt nie spodziewa się dnia ostatecznego, nie rozmyśla na co dzień nad końcem świata, nad formą jaką przyjmie. — Na targowisku? Z pewnością, raczej każdy próbuje prześcignąć innych w najbardziej oryginalnych składnikach, jakie są możliwe — zauważył, prowadząc Sandy dalej, idąc pewniejszym krokiem, gdy zbliżyli się do stanowisk i te były już widoczne z daleka, a ludzie spieszący się w ich kierunku również przyciągali uwagę na zazwyczaj niepozorną uliczkę. Tłum zagęścił się wyraźniej, ale przyglądając się tej zbieraninie, dostrzegalna była pewna zasada dotycząca poruszania się, by uniknąć zderzenia czołowego z przechodniami. Szedł niemal ramię w ramię z Hensley, wtapiając się w zgromadzonych i zajął swoje miejsce w procesji poruszającej się wzdłuż stoisk po prawej nim zakręcą, by przyjrzeć się drugiej stronie uliczki. Rozglądając się po wystawkach i szukając czegoś interesującego, postanowił zarzucić innym pytaniem. — W zasadzie gdzie się zatrzymałaś? — zapytał, pochylając się wystarczająco i nieco unosząc głos, by mimo hałasu przekrzykujących się osób i zachwalających swoje towary sklepikarzy mogła dosłyszeć pytanie. Pierwsze z pytań, które mogły powiedzieć mu coś więcej o pojawieniu się kobiety w Saint Fall. Być może wysnuł zbyt pochopne wnioski i ta zatrzymała się u nich, ale czy w takim wypadku kręciłaby się po Deadberry z kolegą niegdysiejszego narzeczonego zamiast spędzać ten czas z córką, podczas tak zwanego nadrabiania straconego czasu. Wydawało mu się, że matkom zazwyczaj na tym zależy, ale być może było to wyidealizowane spojrzenie na matczyne uczucia zaczerpnięte z książek. Z empirycznych źródeł nie zdołał się dowiedzieć się więcej. — Jakiś motel na obrzeżach? — czy zamierzała na dłużej zabawić się w Hellridge? |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Krótkie skinienie głowy jest nie tyle zawartym przymierzem, co uznaniem, że otóż tak – tak będzie lepiej, jeśli pozostaną póki co w błogiej nieświadomości. Sandy miała dość… osobliwe podejście do niemagicznych, głównie przez wzgląd na jej wychowanie i rodzinny dom. W rezerwacie, w plemieniu jest inaczej niż pośród ludzi i społeczności, która nie zamyka się dobrowolnie w pewnej bańce. Sam fakt przemieszania niemagicznych z magicznymi świadczył o tym, jak wiele różnic pomiędzy nimi było. Niemagiczni wciąż wyznawali wiarę w Gabriela. Magiczni – wiedzieli więcej. Niemagiczni nie byli gotowi wysłuchać prawdy, a nawet pokusiłaby się o stwierdzenie, że tej prawdy widzieć nie chcą. Czy powinni z tego tytułu zginąć? Nie. Sandy zbyt wiele śmierci i tragedii widziała na własne oczy, żeby lekkomyślnie skazywać całe setki osób na egzekucję. Jednak jest zwolenniczką pewnego porządku, w której to magiczni mogą żyć dokładnie z taką samą swobodą, jak niemagiczni. Nie chowając się po kątach i cieniach. Magia była piękna, magia była potężna. Coś tak doskonałego nie powinno być chowane – ale nie powinno być też dostępne dla każdego. Może za dużo czasu spędziła w plemieniu i za bardzo przywykła do hierarchii, w której to rodzina magiczna sprawowała władzę nad pozostałymi. Kolejne skinienie głowy oznacza potwierdzenie dość logicznego wniosku – słychać to zresztą po doprowadzających ją do szaleństwa krzykach sprzedawców, którzy chcieli zaciekawić swoimi produktami. Sandy w rzeczywistości zawiesiła spojrzenie na kilku dość unikatowych ziołach, ale zaraz potem dostrzegła cenę wywoławczą i raz na dobre zrezygnowała z zakupu. Nie była w takiej sytuacji finansowej, aby wydawać pół swojej pensji na zioła. Spogląda na Forgera dopiero, gdy ten zadaje jej dość… nie osobliwe, ale z pewnością prywatne pytanie. Gdyby się nie znali, zbyłaby go albo nie odpowiedziała nic. Ewentualnie uciekłaby się do kłamstwa. Nie jest jednak przekonana, do wyjawiania mu całkowitej prawdy. — Poza Saint Fall – odpowiedź godna dyplomaty. Poza Saint Fall może być wszędzie. – Wynajmuję dom ze współlokatorem. – To też nie do końca prawda. Marvin nie oczekuje od niej pieniędzy, a jedynie tego, żeby dokładała się do rachunku i dbała o wnętrze razem z nim. Tylko tyle. – Nie wiem, na jak długo się tam zatrzymam. – To akurat prawda. Ciągle zadaje sobie pytanie, co będzie potem. Gdy już spotka Daniela, a on powie jej, że nie ma czego szukać w życiu i do Carol też nie powinna się zbliżać. Gdzie wtedy się podzieje. Jaki będzie jej sens istnienia wtedy? – Czemu pytasz? – Nie wiedziała do końca, czy faktycznie ją to interesowało, ale… może to był sposób na small-talk, minimalnie lepszy niż rozmowa o pogodzie. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Terence nie chciał niczyjej śmierci, bo nie o to prosiła ich Matka. Nie o eksterminację i rozlew krwi. Walczyć mogli przeciwko ludziom, którzy próbowali przeszkodzić ich działaniom na rzecz Lilith, mimo że ich motywacje pozostawały dla nich rozmyte, niejasne. Niemagiczni byli dziećmi błądzącymi w mgle, nieświadomymi sił jakie rządziły ich światem ani tym bardziej obecności innych nadprzyrodzonych bytów obdarzonych siłą porównywalnym do Stwórcy, który nie był dłużej obecny. Stwórcy, który porzucił cały świat utkany przez siebie na pastwę innych, a do którego jako dziecko zanosił wszystkie prośby nieświadomy, że Boga nie ma. Niemagicznych należało zatem pokierować odpowiednio. Przekonać do nowego porządku, przedstawić jako lepsza opcja. Gdyby czarownicy nie mieli stać się kimś więcej, dlaczego moc przypadła właśnie im, tej wybranej części całej populacji? Szybko zdał sobie sprawę z tego, że Sandy nie jest zbyt chętna do kierowania tematu rozmowy na nią, a jeśli nie chciał ściągnąć na siebie podejrzeń, musiał możliwie szybko wycofać się i znaleźć coś innego. Kobieta zdecydowanie nie pomagała mu w dowiedzeniu się czegokolwiek więcej, dyplomatyczne odpowiedzi mogły dosłownie znaczyć wszystko. Widząc, że nawet z pozoru niewinne pytanie dotyczące miejsca zatrzymania się na dłużej, nie zachęciła jej do opowiedzenia czegoś więcej, wycofał się i odetchnął cicho. Może następnym razem, o ile ten w ogóle nastąpi. — Wybacz może tę bezpośredniość, pewnie nie powinienem — wścibskość jest nieuprzejma, o ile szybko się z niej nie wycofa. Czasami trzeba przyznać się do błędu, bo tego właśnie się oczekuje. Parę kroków w tył, zachowuj się naturalnie. — Po prostu zastanawiałem się na jak długo zostajesz w Hellridge. A jeżeli planujesz dłuższy pobyt, to wiesz gdzie mnie szukać w razie potrzeby. Nigdy nie wiadomo, kiedy potrzebny będzie znowu egzorcysta — ubrał to w dobroduszny, niemal lekki ton. Chociaż czy miałaby odwagę poprosić go o przysługę inną niż ta, która była wpisana w jego obowiązki zawodowe? Wątpił w to, ale skoro wybrał przyjacielską pozę, należało grać w to dalej. — Poczekaj, chyba skuszę się na te smocze oczy — ciekawe w kim zamierzasz wzbudzać życzliwość. Upewnił się, że w wewnętrznej kieszeni jego płaszcza dalej znajduje się portfel. Na pewno nie była to wymarzona skrytka dla kieszonkowcy, chociaż i nie o takich przypadkach kradzieży słyszał, żeby być pewnym. Przeliczył banknoty, które zabrał ze sobą i jeszcze raz zerknął na Sandy. — Nic nie przykuło twojej uwagi? |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Czy powinien – właściwie się nie zastanawiała nad tym. Może faktycznie nie. Z jakiegoś powodu Sandy swoje własne sprawy kryła przed światem i nie dopuszczała do nich nikogo więcej, włączając w to człowieka, z którym obecnie żyła. Jeszcze nie wiedziała, że za niedługo miało się to zmienić. Ale tak. Sandy nie lubiła mówić o sobie. Wtedy zaczynała myśleć, a gdy myślała – myśli uciekały do sytuacji, które mogłyby dziać się obecnie, gdyby tylko podjęła inne decyzje. I po raz kolejny mierzyć musiała się wtedy z poczuciem, że zniszczyła nie tylko swoje życie, lecz także i innych. — Nie planuję właściwie niczego. Przyjechała tutaj, aby spotkać się z Danielem. Dobry rok temu. Do tej pory go nie zobaczyła, a więc tak – nie była zbyt dobra w planowaniu. — Ale będę o Tobie pamiętać. – Niewielu znała innych egzorcystów. Sprawami duchów i dusz zajmowały się przede wszystkim medium, a i tych znała niezwykle niewiele; zaledwie osoby, które miały wątpliwy zaszczyt urodzić się w jej rodzinie. Przeciągnięte spojrzenie świadczyło o szczerości wypowiedzianych słów – w rzeczy samej, będzie o nim pamiętać, jeśli tylko będzie potrzebowała. Krótkie skinienie oznaczało, że zaczeka, podczas gdy Terence rozglądał się za zakupami. W tym czasie i Sandy powiodła spojrzeniem po targowisku, próbując przypomnieć sobie, jakie konkretnie efekty przywoływały konkretne składniki. Ostatecznie wzrok zatrzymała na miąższu z kwaśnej dyni, z odmętów pamięci wyciągając niewielką informację, że przynosiła ona ulgę. Jak wiele dałaby Sandy, aby ulgę w życiu odczuć? Wiele. Właściwie wszystko, choć miała bardzo mało. Ale wiedziała też, że nie będzie to sposób, w którym faktycznie od czegokolwiek się uwolni. — Ta kwaśna dynia – mamrocze tylko, niewyraźnie unosząc dłoń w jej kierunku. – Ale nie sądzę, że jej do czegokolwiek użyję. To po pierwsze. Po drugie – po prostu nie miała pieniędzy. Musiała aż za bardzo kalkulować, na co może sobie pozwolić z wydatkami. Praca na farmie Padmore’ów nie była najbardziej dochodowym zawodem. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii