WNĘTRZE SKLEPU Główna sala utrzymana jest raczej w ciemnych barwach, w których to najlepiej czują się właściciele tego miejsca. Obok lady, za którą spotkać można zwykle niezainteresowanych klientelą sprzedawców, znajdują się dwa krzesła, chociaż ciężko być pewnym, czy jest to miejsce przeznaczone do wypoczynku, czy kolejny bibelot na sprzedaż. Niezależnie od tego, jaki był cel wstawienia ich tam - za dobrą cenę Faust nawet krzesło sprzeda. Podłoga skrzypi pod cięższymi butami, a w wąskich ścieżkach pomiędzy regałami już dawno nikt porządnie nie odkurzał. W sklepie panuje dziwny zapach czegoś na pograniczu spalonych włosów, olejku lawendowego i chrupek orzechowych. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
26 kwietnia 1985/1664 Pełna tajemnic "Kolekcja Faustów" była niemal równie enigmatyczna, co Frankensteiny, które ojciec składał w garażu. Arlo bywał tu sporadycznie, od czasu do czasu, hobbistyczny, pozornie bez celu, dla zabicia czasu, w ramach relaksu. Przechadzał się między regałami, przyglądał się cudom i dziwom zgromadzonym na przestrzeni dekad przez rodzinę, która cieszyła się reputację odludków. Nigdy o nic nie pytał, nigdy nic nie nabył na własność. Traktował ten sklep, jak muzeum. Wystawa niemalże antycznych osobliwości wciąż wzbudzała jego zainteresowanie. Tym razem miało być inaczej. Tym razem nie zjawił się tu po to, by zadbać o swoje samopoczucie. Tym razem zabrał do Kolekcji Faustów siostrę, która unikała tego - według niej brudnego, obskurnego i cuchnącego - miejsca, jak szatan wody świeconej. Tym razem wybrał się tu z siostrą, bo zbliżały się urodziny ojca i oboje po cichu liczyli, że kupią tu coś, co przypadnie mężczyźnie do niewybrednego gustu. - Jak w garażu ojca - odezwał się po krótkiej chwili milczenia, zerkając na towarzysząc mu Scar, która nie podzielała stłumionej ekscytacji refleksami odbitej w jego spojrzeniu. Zachowywała dystans kilku kroków. Czuł na karku jej zniecierpliwione spojrzenie. – Spójrz na to. Wygląda jak coś, co mogłoby pojawić się w Gwiezdnych wojnach. Francisowi może się spodobać. Rozejrzał się przez ramię. Upewnił się, że teren był czysty i podszedł bliżej, by przyjrzeć się uważniej przykuwającemu spojrzenie eksponatowi. W chwili słabości, w beztroskim, niemającym nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem przypływie fascynacji, musnął palcem misternie wykonany mechanizm - delikatnie, jakby w obawie, że rozleci się pod naporem obcego i zapewne niechcianego dotyku. Przez chwile, ułamki sekund, wszystko było tak jak przedtem - nic nie zwiastowało tego, co miało nadejść półminuty później. Pod naciskim obcych palców, rozległo się tykane, przywodzące na myśl... Wszystkie kłębiące się pod sklepieniem czaszki refleksje zniknęły bez śladu, kiedy krótkotrwały rozbłysk światła zakradł się do oczu Haviego. Instynktownie przysłonił je ręką, ale na jakiekolwiek obronny gest było stanowczo za późno. Woń kurzu i wilgoci pchająca się do nozdrzy, wywietrzała. Zamrugał, by pozbyć się białych plam sprzed oczu. Przywitała go sceneria, która nie miała nic wspólnego z tym, do czego przywykł. Sklep Faustów znikł. Rozpłynął się jak fatamorgana. Małe pomieszczenie, w którym - zlokalizował Scar, by się upewnić, że nadal była tuż obok - obecnie przebywał, nie mial nic wspólnego z definicją dwudziestego wieku. W odruchu Pawłowa, wszeptał ciche, ledwie słyszalne Uberrimafides, aby się przekonać, w jakie wpakował ich tarapaty. Chociaż przez chwile poczuł ciepło rozlewające się na całej długości palców prawej dłoni, zimny metal pentaklu, przywierający do skóry, nie odpowiedział na przywołaną prosto z Piekła magię. Ponowił próbę, tym razem z jego ust uleciało równie ciche - Quidhic Znowu nic. Było ledwie pustym, nic nie znaczącym słowem. Albo pogardliwa natura magii dała o sobie znać, albo świat, który znali, w tej rzeczywistości nie istniał. Jak miał to zakomunikować Scar? - Magia nie słucha - powiedział tylko, oszczędnie, nie wdając się w szczegóły. - Ale na wszelki wypadek spróbuj, może tobie nie pokaże środkowego palca. Dookoła panował półmrok i nie mógł liczyć na "Leviorę". Ciekawe czy moc Belial byłaby równie bezużyteczna, co czary. Demona nie miał przy sobie, więc nie mógł się o tym przekonać i podejrzewał, że nagłe, niezidentyfikowane źródło światła mogło zaalarmować mieszkańców tych ziem. Być może nawet pomyśleli by, że to inwazja istot pozaziemskich, w które, jako dziecko, głęboko wierzył. Nawet raz wydawało mu się, ze widział biały spodek unoszący się w stratosferze. Nie pamiętał momentu, kiedy spadł z rowerka dziecięcych fantazji - niewykluczone, że w chwili, w której porzucił marzenia o zostanie astronautą, jednak w końcu - najprawdopodobniej między dziewiątym a dziesiątym rokiem życia - uzmysłowił sobie, że Artell nie została uprowadzona przez kosmitów. - Rozejrzę się, skoro już tu jesteśmy. Może znajdziemy drogę powrotną do cywilizacji. A może utkniemy tu na dobre, dodał w myślach, ale słowami pocieszenia nie podzielił się z stojącą nieopodal Scarlett. Grymas figurujący na jej ustach stanowił dobitny komentarz niezadowolenia sprowokowanego zaistniałą sytuacją. Uberrimafides i Quidhic |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Scarlett Havillard
NATURY : 10
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 144
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 3
TALENTY : 15
Przekroczenie progu tego miejsca było pomyłką. Nie większą niż powrót do Saint Fall, ale wciąż kwalifikowało się to jako pomyłka. Scarlett Havillard ominęłaby urodziny ojca, jak co roku, od kiedy wyszła z rodzinnego domu i nigdy do niego nie wróciła. Jeśli do większości osób wysyłała co najwyżej pocztówki i odręcznie napisanymi dwoma, góra trzeba zdaniami, to pisywała do Francisa długie listy, nawet jeśli były zapełnione obrazami codzienności. Przystanek w Bostonie miał okazać się chwilowy i wszystko by się udało, gdyby nie… W rozmyślaniach i ocenie koloru na własnych paznokciach od Charlesa Revsona w odcieniu Wine With Everything, przeszkodził jej trajkotający Arlo: jak w garażu ojca, przyciągając jej uwagę na tyle, że przekrzywiła głowę, przebiegając wzrokiem po — Naszemu ojcu spodobałyby się, gdybyś zwolnił się z policji i został wynalazcą, ale nie chcemy, abyś wypalił na mapie Saint Fall, więc… — Syrena wzruszyła od niechcenia ramionami, na których tkwiła za duża skórzana kurtka. Ze strony Scarlett nie była to nawet pełna szydera, uwzględniwszy to jak znaczący talent policjant miał do ujarzmiania demonów, a ujemny do majstrowania w czymkolwiek, nie doprowadzając do większego zniszczenia obiektu. Teoria magii była jaśniejszą stroną Arlo, ale nie zmuszanie rzeczy zepsutych bądź martwych do współpracy. Nie ratowało sytuacji nawet obeznanie z popkulturą i sci-fi, ponieważ to sprowadzało Scar do rozmyślań, jak do tego doszło, że jej brat tak zdziadział. Dość niedawno tu weszli, żeby mogła zapytać mało dyskretnie, czy mogą już wyjść, więc Scarlett ugryzła się w język. Instynktownie i tak spojrzała tęsknie w stronę drzwi, niemalże w taki sposób, jakby ktoś miał wyłowić ją z opresji. Tyle wystarczyło, aby Arlo wpakował ich w kłopoty. Rozbłysk światła, przypominał flesh aparatu i trwał tyle, co mrugnięcie, jednak Kolekcja Faustów ustąpiła miejsca właściwie czemu? Havillard zastygła w bezruchu, jednak wyprostowana niczym struna, ściągając odruchowo usta przeciągnięte cienką warstwą Certainly Red w wąską linię. Jeszcze zanim skomentowała nagłą zmianę otoczenia, Arlo już mruczał pod nosem zaklęcia, jednak te najpewniej nie odnosiły rezultatu. — Słucham? — rzuciła w akcie irytacji Scarlett, lustrując krytycznym wzrokiem brata. To nie tak, że nie dobiegły mruczane pod nosem Arlo zaklęcia, choć zdecydowanie zniekształcone przez odległość, jednak nie były zmącone przez żaden dodatkowy dźwięk. — Czego ty nie rozumiesz w określeniu: niczego nie dotykaj? Co ty właściwie zrobiłeś i jak planujesz to odwrócić? — Zarzuciła wędkę, wykorzystując atut melodyjnego głosu, jednak nie zauważyła, aby złapał przynętę. Zazwyczaj zlamentowanie Arlo wiązało się z uległą postawą, jakby coś lekko zmieniło się w jego spojrzeniu i nastawieniu na wydane polecenie. Nie miała oporów, aby robić to nawet przy Evanie, który przyglądał się temu widowisku z uniesioną brwią. Tym razem wiedziała, że to nie odniosło żadnego rezultatu. Brat nigdy nie wykształcił w sobie odporności na jej syrenie talenty. Scarlett odruchowo sięgnęła ręką do pentakla, który nadal znajdował się na swoim miejscu w odróżnienia od nieznanego miejsca. Syrena poczuła jak jej żołądek okręca się wokół własnej osi, a wraz z przyspieszonym tętnem, spłycał się jej oddech. Coś dotknął i ich przeniósł gdzieś? A może ściągnął na nich jakieś przekleństwo? Co się właściwie działo? — Nie ma mowy — syknęła od razu Scarlett w odpowiedzi, wbijając w niego pełne złości spojrzenie. — Nigdzie nie będziesz już szedł sam i niczego więcej nie dotykasz. Ty nawet nie wiesz, gdzie my jesteśmy i co się stało poza tym, że magia nie działa. — Havillard poczuła ból w klatce piersiowej i chyba dopiero to do niej w pełni docierało, jaki był zastany stan rzeczy. Brak magii nie był dla niej stanem normalnym i budziło to w niej dużą dozę lęku, jednak nie chciała się z tym aż tak uzewnętrzniać, zwłaszcza, że jej bratu w lepszym świetle na pewno świeciłyby się z ekscytacji oczy. Ani w Kalifornii, ani w Nevadzie nie musiała obawiać się zużycia zasobów magicznych, nawet jeśli tam jeszcze baczniej musiała zwracać uwagę na to, by z rozwagą sięgać po operowanie magią, by nie nadziać się na obecność niechcianego świadka zdarzenia. Czy dało się to co się aktualnie zdarzyło odwrócić? I przede wszystkim: jak to zrobić? Ciekawość była dla Scarlett w obecnej chwili pułapem nieosiągalnym. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : doradca ślubny
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
- Litości, Scar, nawet nasz ojciec musi zdawać sobie sprawę, że zapisałbym się na kartach historii, jako najgorszy w dziejach Ameryki wynalazca, który, naprawiając ekspres do kawy, omal nie puścił kuchni z dymem - chociaż w tamtej chwili, gdy szary dym ograniczył pole widzenia, nie było mu do śmiechu, teraz samo wspomnienie tego incydentu, przywoływało szeroki uśmiech. Stało się anegdotą. Zaszczycił siostrę pojedynczym, rozbawionym spojrzeniem. Już wcześniej wysunął podejrzenie, że jego garderoba zubożała o jedną kurtkę, teraz nie miał co do tego żadnych wątpliwości - kurtka, którą narzuciła na siebie, pochodziła z jego szafy. Tysiące myśli, żadna nie skoncentrowana na słowach, jakie usłyszał za swoim plecami. Melodyjny głos syreny nie był równie przekonywujący, co zawsze, w innej, niecodziennej rzeczywistości Arlo pozostał na niego pozornie obojętny, ale już wiedział, że Scarlett nigdy mu tego nie wybaczy. Ekspedycje do Kolekcji Faustów będzie wypominała mu do końca życia, na każdym kroku. Jako kolejne nieszczęście, które ją dotknęło w jego towarzystwie. Pomimo tej świadomości, siostrzany, zawiedzony ton głosu nie pobudził do życia wyrzutów sumienia. Iskra fascynacji, która w nim zapłonęła, nie mogła równać się z niczym innym. - Hawking uważa, że podróże w czasie, przynajmniej obecnie, są niemożliwe, w innym wypadku już dawno zmagalibyśmy się z falą turystów z innych epok, więc jak to wytłumaczyć? - Nie słuchał Scarlett. Nie słuchał jej ostrego sprzeciwu. Zignorował złości wybrzmiewająca z tonu jej głosu i palące w kark rozłoszczone spojrzenie. Bez trudu mógł sobie wyobrazić, jak zaciska umalowane czerwoną szminkę usta w wąską linie, ale w otoczeniu ciemności nie mógł się o tym przekonać. Równie łatwo było zachłysnąć się złudzeniem i wmówić sobie, że eksponat na sklepowej półce umożliwił im podróż w czasie, co od dawna stanowił obiekt - obecnie teoretycznych - rozważań fizyków z różnych zakątków świata. Łatwo było zignorować głos zdrowego rozsądku, który plątaniną niekształtnych refleksji, odbijał się echem od sklepienia czaszki. Łatwo było dryfować na złudnych falach fascynacji, które usiłowały odciąć go od siostrzanego sprzeciwu. - Być może to tylko iluzja. Nawet poczucie humoru Faustów ma swoje granice. - Słyszał o Roche Fauście, siewcy iluzji. W Hellridge uznawany był za autorytet w tej dziedzinie magii, wiec kto wie, może on za tym stał? – Ale nie poznamy prawdy, jeśli będziemy stać w miejscu. Palce owinął wokół nadgarstka Scar. Nie mógł tu zostać i nie mógł jej tu zostawić. Dodając dwa do dwóch, rachunek był prosty, nie wzbudzał żadnych wątpliwości, nie powinien był rodzić też sprzeciwów. - Idziesz ze mną, Scar i nie chce słyszeć "nie chce". Miała racje. Nie wiedział gdzie obecnie przebywali i nie miał pojęcia jak to odkręcić, ale musiał chociaż spróbować tu uczynić, nie mogli tu zostać na zawsze. Jednak wpierw znalezienie jakiekolwiek źródło światła było jego priorytetem. Nie mogli przemieszczać się w po ciemku w zupełnie obcej przestrzeni. Gdziekolwiek wylądowali i niezależnie, czy znaleźli się pod wpływem zaklęcia iluzjonisty - byli tutaj obcy. Nie wypuszczając z uścisku dłoni Scarlett, przemieścił się, jak mu się wydawało, do innego, nieco większego pomieszczenia. Nikła poświata księżyca wlewająca się do środka zdemaskowała kontury znajdujących się w pomieszczeniu przedmiotów, chociaż to nie one sprawiły, że serce Arlo zabiło nieco gwałtowniej w piersi, a cichy, dobiegający z głębi pomieszczenia szelest. Odwrócił się ku siostrze i, kładąc palec wskazujący na ustach, zakomunikował jej, by była cicho, chociaż ich obecność zapewne została zauważona już wcześniej, podczas burzliwej wymiany zdań, wszak cisza panująca w domostwie nie sprzyjała głośnym rozmową, a oni już na początkowym etapie nie zadbali o dyskrecje. Nie od razu Havillard podszedł do źródła hałasu. Najpierw rozejrzał się, by zlokalizować coś, co mogłoby przegonić ciemność z pomieszczenia. Jego spojrzenie zatrzymało się na blacie - chyba - stołu, a raczej znajdującym się na nim obiekcie, kaganku. Rozstał palce z nadgarstkiem syreny i zanurkował tą samą dłonią do kieszeni, by w przeciągu kolejnej sekundy odnaleźć zapalniczkę. Kilka chwil później skrawki najbliżej przestrzeni zostały rozświetlone przez blady, skromny płomień świecy. Źródło hałasu odnalazł piętnaście uderzeń serca później. Zastał tam małą, przerażoną obecnością obcych istot sześcio-, może siedmioletnią dziewczynkę, która na pierwszy rzut oka do złudzenia przypominała Havillardowi Simonę, przez co zacisnął mocniej palce na rączce glinianego naczynia, niezdolny do sklecenia z kłębiących się pod kopułą czaszki myśli choćby jednego, zbliżonego do ludzkiej mowy zdania. Zanurzając się w oparach zaskoczenia, zupełnie zapomniał, jak posługiwać się językiem. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Scarlett Havillard
NATURY : 10
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 144
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 3
TALENTY : 15
— A to nie było tak, że spowodowałeś tą nieudaną naprawą pożar i przy okazji ta szczekaczka wpadła w panikę? — Scar udała zastanowienie, choć fakty prezentowały się tak, że znała przebieg tego zdarzenia z opowieści i tego, że Arlo właścwie nie rozumiał dlaczego najlepszą decyzją wobec jego zapędów do majsterkowania na zepsutych obiektach, było wezwanie specjalisty, zanim jego pomysły i realne umiejętności zderzą się z rzeczywistością. Pominęła już wzmiankę o ich ojcu, ponieważ nie pokusiłaby się o zbyt pewne stwierdzenie, czy zapisanie się na kartach historii wynalazców (z jakąkolwiek sławą, choćby tą niezbyt pochlebną) nie spotkałoby się z aprobatą i tym samym zostało podciągnięte pod samorealizację. W końcu każdy czarownik uczył się na własnych błędach. Arlo powinien być nawykły jeszcze za czasów mieszkania pod dachem ich rodziców, że jego garderoba wcześniej czy później stawała się również tą należącą do Scarlett. Lata temu zdarzało się, że jeśli chciał coś odnaleźć, a przejrzenie szafy zakończyło się porażką, to zapytanie młodszej siostry o to, czy widziała coś, kończyło się wskazaniem tego we wnętrzu mebla lub przewieszonego przez poręcz fotela. Monolog Arlo uwzględniający Hawkinga, spotkał się jedynie ze zmarszczeniem nosa w akcie zdegustowania. Zignorował ją, co praktycznie w ich życiu się nie zdarzało i stanowiło to wyraźne odstępstwo od utartej na przestrzeni lat normy. Gdyby nie miała pomalowanych ust, te zapewne od nacisku miałyby szanse zbieleć. Syrenę jednak jak za dotknięciem magicznej różdżki przestało obchodzić to, gdzie się w ogóle znaleźli i co za tym stało, a co dopiero co też ten Havi dotknął, sprowadzając na nich tę dziwaczność antymagiczną. To był wymiar magicznej dyskryminacji. Scarlett wbijała w Arlo ostre spojrzenie, a na jej twarzy wykwitł grymas niezadowolenia, którego nie zamierzała jakoś szczególnie maskować. Zlamentuje go później, tylko ta myśl ją otrzeźwiała, nawet jeśli miał czelność ją ciągnąć za sobą. W czekoladach by się nie wypłacił, chociaż starszy brat był skory spełniać jej zachcianki na słodycze i to z zaskakującą chęcią. Cóż, nie musiała werbalizować nie chcę, bo Havillard nie uraczyłby w wyrazie twarzy i spojrzeniu siostry ani odrobinki ekscytacji. Nie trzeba było nawet mówić, że najchętniej zostałaby w tym miejscu i poczekała na łaskawy powrót do normalności. Kiedy palce Arlo sięgnęły dalej, puszczając wolno jej nadgarstek — Scarlett nie czekała aż sobie przypomni o tym, zamiast tego wsunęła obie dłonie do kieszeni skórzanej kurtki należącej notabene do jej starszego brata. Nie wykluczało to możliwości ciągnięcia jej za łokieć, ale uznała, że może nie będzie aż tak zdeterminowany. Kto by przecież pomyślał, że policjant będzie zafascynowany źródłem światła, ale podarowała sobie już wredny komentarz, żeby nie dociskać mu niepotrzebnie szpilki. Zdarzało się jej miewać wyrzuty sumienia (rzadko, jeśli należało być we wskazanej materii szczerym), kiedy przekroczyła pewną granicę w stosunku do niego. Niedługo później w ferworze poszukiwań wskazówek i tropów Havillard natrafił na dziecko, gwoli ścisłości dziewczynkę, jak się zdawało na pierwszy rzut oka, ale nie dałaby sobie uciąć ręki za postawienie takiego stwierdzenia. — Czyń honory — rzuciła z przekąsem w ramach zachęty, aby to Arlo podjął dialog z napotkanym dzieckiem. Syrena pozostała trochę z tyłu za nim i nie zmniejszała tej odległości umyślnie. Scarlett nie zamierzała tego robić, choćby przez wzgląd na to, że pałętanie się po tym obiekcie nie było ani jej pomysłem, ani tym bardziej nie miała ochoty na dodatkowe interakcje. Czy spychanie tego obowiązku na niego było niezbyt grzeczne? Oczywiście, że tak, aczkolwiek samej Scar dawało malutką satysfakcję; nie taką jakiej doświadczy, kiedy naprawdę zlamentuje brata i będzie pokorny jak baranek, choć to też ją ucieszyło. — Drogi braciszku, przesłuchiwanie ludzi to część twojej pracy. Czujesz się pewnie jak u siebie. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : doradca ślubny
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Westchnął w duchu. Scarlett i tym razem nie wykazała się chęcią współpracy. Nie zauważyła, albo nie chciała dostrzec emocji, które wtopiły się w rysy jego twarzy. Jej karcące spojrzenie mówiło: „wpakowałeś nas w te tarapaty, to teraz nas z nich wyplącz”. Irytujący głosik w jego głowie jej wtórował: Nawarzyłeś piwa, to teraz sam go wypij, Arlo. On musiał zwalczyć w sobie niepokój, stłumić dreszcz przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa, przejąć palaczkę, przełknąć gorzką pigułką po nieoczekiwanej konfrontacji, a raczej iluzji, która coraz ciaśniej zaciskała się na jego gardle, skonfrontować się z lękami, które wślizgiwały się pod powieki, gdy był dzieckiem. To nie może być prawda, powtarzał jak mantrę, zaciskając mocniej dłoń na metalowej rączce kaganka. Ostra krawędzi przedmiotu pozostawiła na jego skórze czerwona pręgę, na co obecnie nie zwrócił uwagi. Strumień wzroku skierował na kulącą się w kącie dziewczynkę. - Simone - cichy, ledwie znajdujący się na granicy słyszalności szept dziewczynki z trudem odnalazł drogę do jego uszu. S i m o n e. Imię zawieszone przestrzeni zrujnowało jego spokój. Teraz to on musiał wziąć się w garść. - Cześć, Simone - głos miał spokojny, chociaż te składające się z sześciu liter imię, potwierdzające jego gnieżdżące się pod sklepieniem czaszki obawy, sprawiło, że z trudem trzymał nerwy na wodze. Gardło miał ściśnięte, serce mocniej kołatało w piersi. - Jestem Arlo, a to Scarlett. Nie zrobimy ci krzywdy. Chcemy tylko wiedzieć, który jest rok w tej rzeczywistości. I gdzie nas przeniosła osobliwa ekspozycja z Kolekcji Faustów, dopowiedział w myślach, utrzymując wiotki, tlący się na ustach uśmiech. - Jesteś sama, Simone? Gdzie twoi rodzice? - podjął; podobnie, jak jego nieletnia rozmówczyni, także zniżył głos do szeptu. Na dźwięk słowa "rodzice" z oczu dziewczynki popłynęły łzy, nakreśliły wilgotną ścieżkę na jej policzku. Pociągnęła nosem, przecierając okolice usta falbaniastym rękawem sukienki. - Oni zabrali moją mamusię. - I znowu zalała się łzami. Połykała je, krztusiła się nimi. Arlo przeszukał swoje kieszeni pod kątem obecności chusteczek. Znalazł pół paczki w kieszeni. Poddał ją dziewczynce. Do jej spojrzenia, poza strachem, dezorientacją oraz smutkiem, wdarło się zaskoczenia, przez co, przynajmniej na chwile, przestała łkać. Otworzyła szerzej oczy w wyrazie zdumienia. - Na otarcie łez - Arlo próbował zachować zimną krew, wykrzywił usta w delikatnym, uprzejmym uśmiechu, poddał ją jedną z chusteczek, ale nie otarł jej łez. Zachował dystans wyciągniętej ręki. Gdy dziewczynka testowała możliwość tworzywa z celulozy marki Kleenex, Havillard walczył z natłokiem myśli - bliższych i dalszych, dotykały przeszłość, teraźniejszości, a nawet przyszłości. Dokąd i kto zabrał jej matkę? W jakim celu? Czy ta dziewczynka - Simone- była tą samą, którą, lata temu, stracił z oczu na rozwidleniu dwóch ścieżek? Czy to możliwe, że odbyła tą samą podróż, co oni, dawno temu, stając się ofiarą podróży w czasie? Nie mógł pozostać obojętny na echo pytań odbijającego się od nasady czaszki, ale nie mógł też trwać w zawieszeniu, ryzykować, że nigdy się stąd nie wydostaną, pozwolić, by dopadły ich demony przeszłości. Nie pozwalała mu na to obecność Scarlett za plecami, głos Evana wybrzmiewający w radiu i Stella oddana tymczasowo pod opiekę Phillipa. Musiał wrócić do roku 1985, do swojej własnej teraźniejszości, świata, którego znał. - Dokąd zabrali twoją mamusię? - zapytał, zakłócając cisze, która zapadła. - Tam - wskazała dłonią drzwi. Tam było określaniem, które mogło znaczyć wszystko i nic. Tam znaczyło zarówno linię horyzontu, jak i miejsce, jakie wskazywało palec małego, zalęknionego dziecka. - Na - słowu towarzyszyło głębokie, nieskorodowane ze strunami głosowymi westchnienie zwieńczone wydyszanym na bezdechu – stos. Arlo swoje spojrzenie skierował ku Scarlett. Oboje dla tutejszych wyglądali jak przybysze z obcej epoki, planety, ale to zwykle kobietą zarzucano obcowanie z magią, wyzywano od czarownic, wiedźm, istot nieczystych, obcujących z szatanem. Scarlett znajdowała się w podwójnej grupie ryzyka. Być może w innych okolicznościach Havillard pokusiłby się o żart sytuacyjny z "czary mary, hokus pokus" w roli głównej, ale nie miał na to przestrzeni. Nie chciał ani siebie, ani tym bardziej własną siostrą skazywać na proces czarownic. To nie był świat, do którego przynależeli. Musieli się stąd jak najszybciej wydostać. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Scarlett Havillard
NATURY : 10
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 144
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 3
TALENTY : 15
To, co nie budziło najmniejszych wątpliwości to to, że Scarlett nie była Stellą ochoczo wykonującą polecenia Arlo. Policjant nie miał u swojej siostry takiego posłuchu, aby na to liczyć. Zresztą nie po to poświęciła się z myślą o znalezieniu odpowiedniego prezentu dla ich ojca, przekroczywszy próg przytłaczającego zewsząd sklepu Faustów, żeby skończyć w… no właśnie — gdzie właściwie? Havillard nie miała zielonego pojęcia, co też Arlo zrobił, kiedy tylko spuściła go z oczu, to nie zmieniało faktu, że przestrzeń uległa diametralnej zmianie. Nie potrafił na to odpowiedzieć, jednak oboje nie posiadali większych złudzeń wobec tego, że magia nie działała. Tyle że to było najmniejsze z jego przewinień, bo miał czelność ją zignorować i zachowywał się teraz jak ostatni dzieciak. A skoro jej brat zamierzał bawić się teraz w odkrywcę, łamanego na niańkę czy wybawiciela, to Scarlett umywała ręce. Syrena stała sztywno w lekkiej odległości od niego z tyłu, wsunąwszy dłonie do głębokich kieszeni skórzanej kurtki, która notabene była własnością Arlo (po jej powrocie do miasta musiał liczyć się z tym, że należąca do niego garderoba zyskiwała enigmatyczny status nasze). W międzyczasie posłała Haviemu krzywe spojrzenie, gdy ją przy okazji przedstawił, siląc się na uprzejmość. Nie potrafiła ocenić, czy zawodową, czy wynikającą z wychowania serwowanego przez Amandę. Na otarcie łez, skwitowała wymownym prychnięciem, którego w skąpanej w ciemności i cichej przestrzeni nie dało się nie dosłyszeć. Kto by się spodziewał, że jej brat zajmie się ocieraniem łez nieletnich? W przenośni ma się rozumieć. Scarlett nie lubiła ani dzieci, ani zwierząt, a jakiekolwiek emocje pozornie pozytywne w tych kierunkach pozostawały nieporuszone nawet gdy po policzkach dziewczynki sunęły słone łzy, tak jakby receptory nie odbierały bodźców, prowadząc do reakcji. Nic więc dziwnego, że pozostawała jedynie biernym widzem. Nie interesował Scarlett jej los. Powinna się nią zająć jakaś opieka społeczna czy coś… pod warunkiem, że coś takiego w ogóle tu funkcjonowało. Coś uległo zmianie, gdy wybrzmiało w eterze podsycone osobistym dramatem: na stosie. Wzdłuż ramion Scarlett przebiegł dreszcz. To w Salem prowadzono polowanie na czarownice, które kończyły się śmiercią osób podejrzewanych o czary i nawet wtedy, gdy sprzeciwiano się względem wyroku, który już zapadł. To było wystarczające potwierdzenie, tak jak i paskudny strój wiszący na ciałku skulonej dziewczynki, by nie robić rekonesansu i zaprzestać sprawdzania, gdzie też się znaleźli. Syrena zmrużyła oczy, postępując krok w stronę brata. To ona i Arlo wyglądali w całym tym anturażu obco. — Sprawa jest prosta. Musimy się jej pozbyć, Arlo. Niech dołączyła do tej swojej matki czy tam innych krewnych — orzekła chwilę później Scar, a swój szept, kierując wyłącznie do własnego brata. W zestawieniu ich dwójki to ona nie miała za złamanego centa moralnego kompasu. O ile on nie planował przyczynić się do jej krzywdy, to mówił wyłącznie za siebie. Zresztą traktowała to rozwiązanie niejako w kategorii oczywistości: albo ona, albo oni. Syrena uznała, że nie będzie zmuszona wykładać Arlo co takiego ma na myśli. Wystarczyło rzucić przekąskę wygłodniałemu tłumowi, by zyskać na czasie. Jak mieli jednak wrócić do domu? To pytanie zdawało się odbić głucho od wnętrza jej czaszki, dając jej w zamian nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : doradca ślubny
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Bał się. O Scarlett - wielokrotnie patrzył na jej oddalające się plecy; wielokrotnie w umyśle wiła się myśl, że już nigdy się nie zobaczą; porzuci dom, rodzinne, porzuci jego, zamieszka na drugim końcu Stanów, w Kalifornii, w Los Angeles. Tam, gdzie morderczy uścisk śmierci zaciśnie się na jej szyi. O Simone - nie chciał stracić jej drugi raz z oczu; tamtego dnia, gdy ślad po niej zaginął, był świadkiem jej ostatniej drogi do domu; rozdzieli się - jak zawsze - przy rozwidleniu, potem, kilka godzin później, zaniepokojona matka dziewczynki skontaktowała się z Amandą; Arlo wrócił do domu od razu po szkole , powiedział jej wtedy, nie ma tu twojej córki. I na końcu o siebie. Wydawało mu się, że oswoił się śmiercią; patrzył jej w oczy wiele razy - na miejscu zbrodni, na stole sekcyjnym, w obłąkańczych oczach sprawców brutalnych morderstw. Sprawa jest prosta, wyszeptała mu Scarlett do ucha. Sprawa jest prosta, a rozwiązanie na wyciągniecie ręki, podpowiedział głos zdrowego rozsądku w głowie. Poświecenie życia obcego dziecka za życie siostry, którą znał od pierwszego oddechu. Sumiennie było innego zdania; kąsało go jak zimno w odsłoniętą skórę. - Nie możemy jej tu zostawić. To... Niehumanitarne, to kłóciło się z jego zasadami moralnymi. Scarlett o tym wiedziała. Poczuł nieznany ciężar na swojej dłoni. Dziewczynka podeszła ku niemu i zacisnął swoje drobne palce na jego ręce. W jej spojrzeniu pojawiła się ufność. Dzieci, podobnie jak szczenięta, potrafiły wyczuć intencje? Pomyślał o Stelli. Czekała aż wróci. Powiedział Duerowi, że nie będzie go co najwyżej dwie godziny. Lądując w innej rzeczywistości, epoce, stracił rachubę czasu. Jak tu płynął? Inaczej? Szybciej? Wolniej? Tak samo? Zerknął na zegarek. Wskazówki zatrzymały się na za kwadrans druga, więc nie mógł tego ocenić; pozostał bez odpowiedzi. Spojrzał kontrolnie na Scarlett, potem nieco dłuższym spojrzeniem obdarzył Simone. - Wróćmy do początku - zasugerował w końcu, przekazując Scarlett kaganek, by tym razem to ona przejęła dowodzenia. On ujął ostrożnie w palce małą dłoń. Ostrożnie, krok po kroku. Demony nauczyły go cierpliwości. - Być może w tamtym pokoju natkniemy się na wskazówki, jak wrócić. Być może na powrót było za późno. W głowie Havillarda kłębiło się wiele refleksji, myśli. Łapał się każdej możliwości. Jedną z nich były wijące się pod ich stopami tunele. Najpierw jednak chciał sprawdzić opcje, jaką mieli w zasięgu spojrzeń, zanim podejmie bardziej radykalne kroki. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Scarlett Havillard
NATURY : 10
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 144
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 3
TALENTY : 15
Nie bał się jednak, gdy zostawiał ją pod opieką nadopiekuńczej Amandy. To wtedy potrzeba uwolnienia się z domowej klatki parzyła od środka, popychając ją do wszelkich działań, które miały przynieść jej większą niezależność od matki. Od ucieczek, wagarowania, późnego wracania do domu, a na pracy w sklepie muzycznym skończywszy. Wszystko to stanowiło element układanki. Nawet Tessa Fogarty nie mogła jej powstrzymać przed wyrwaniem się z tej zabitej dechami dziury, choć stało się to kosztem stosunku Scarlett wobec jej bliźniaka i ich toksycznego przywiązania. Syrena nie zamierzała czekać, nawet jeśli Arlo próbował wyrywać jej z głowy Los Angeles, gdy wieści stamtąd przebijały się do krajowych, poczytnych gazet. Była głucha na jego prośby, tak jak on na jej słowa i odczucia wobec porzucenia jej w domu sam na sam z matką, co było poprzecinane powrotem pana Havillarda lub jej starszego brata i nie rekompensowało jej niczego. Tęsknota to nie było trafne określenie wobec tego, co odczuwała w czasie ich nieobecności. Scar radziła sobie w takich wrogich warunkach, a obaj ją zawodzili na rzecz Amandy, więc tym bardziej nie potrzebowała ich w Kalifornii. Nie możemy jej tu zostawić. To…, odpowiedź Arlo była do przewidzenia, ale i tak sprawiła, że Scarlett przewróciła oczami, zacisnąwszy usta w wąską linię. Nie mogła mu ufać, zwłaszcza w takich sytuacjach jak ta. Syrena nie zamierzała jednak udawać, że jej nie rozczarowywał, czego dowodem było poczynienie kroku wstecz. Jej brat okazywał się zbyt miękki, zbyt dobry, po prostu zbyt moralny, by zrobić to, co należy. Wniosek z tego płynący, okazywał się jeszcze prostszy niż jej propozycja — powinna wziąć sprawę we własne ręce i stworzyć dla dziewczynki przy jakimkolwiek nieodpowiednim kroku własnoręczny stos pogrzebowy. Bez mrugnięcia okiem. W tej przestrzeni, w której zgęstniało powietrze od nagłej ciszy, dzieliła ich wyraźna przepaść, gdzie poza charakterystycznym świstem spadania, nie dochodził dźwięk spotkania pierwszego stopnia z jej dnem — on pełnił rolę stróża prawa dbającego o innych i to ona przecierała szlak zwyczajnie zły. — Skoro to jedyne rozwiązanie, jakie możesz zaproponować po władowaniu nas w to miejsce… — W słowach syreny pojawiła się nuta uszczypliwości; przejęła jednak kaganek z tańczącym płomieniem. Scarlett zatrzymała na nim wzrok na dłużej, zanim nie przeniosła go na dziecko, które Arlo trzymał za rękę. Przez umysł przemknęła jej myśl pod szyldem: jak szybko ogniem zajęłoby się jej ubranie, może bardziej opłacalne będzie zrobienie z niej żywej pochodni. Odczuła ukłucie… nie zazdrości, bardziej irytacji na sam widok ujęcia dłoni dziewczynki – jak zawsze musiał zgrywać bohatera. Havillard nie mogła powiedzieć, czy zmiękczył go tak jego związek, czy wychowywanie drażniąco rozradowanej wszystkim szczekaczki. Jeśli tylko się stąd wydostanie będzie planowała unikać Arlo przez parę nadchodzących dni i ograniczać ich kontakt do minimum, bo miała go dość (a Scar nie przepadała za tym, gdy ktoś nie poruszał się po wyznaczonej przez nią linii; automatycznie traktowała takiego jegomościa z politowaniem). Będzie zmuszona opowiedzieć o jego przewinieniach Tessie, bo w tym zapyziałym miasteczku tylko jej mogła w pełni ufać. Jasne, teraz jej ukochany braciszek postanowił wrócić do punktu wyjścia i jak prędko osłabł mu zapał do eksploracji wykraczającej poza ściany tego przybytku. Scar nie miała nawet ochoty mu odpowiadać; drażnił ją. Nie powinno być zatem zaskoczeniem, że ruszyła w kierunku, z którego tu przywędrowali i nie dbała o to, aby Havi z tą przybłędą za nią podążyli. Arlo sam zasugerował, że przenieśli się w czasie. Dlaczego do tego doszło? Co przed nią umknęło, gdy tylko spuściła Havillarda z oczu? — Co w ogóle dotknąłeś w tej kolekcji rupieci, że mgnieniu oka wpadliśmy tutaj? — mruknęła rozeźlona syrena, rozglądając się w półmroku, unosząc trochę wyżej kaganek, by poszerzyć obszar padania światła. Pora dnia, w której tu trafili w ogóle nie sprzyjała odnalezieniu czegokolwiek, a Scarlett nie miała w swoim asortymencie cierpliwości, by szukać ziarnka piasku. — To jakaś iluzja? Robota jakiegoś twojego demona? Może coś wypuściłeś i teraz się na nas mści jakimś tekturowym snem zamierzchłej przeszłości? — Dopiero zaczynała swoją przyciszoną tyradę wycelowaną w starszego brata. Gdyby tylko Havillard miała do dyspozycji swój lament, a bez niego czuła się, jakby pozbawiono ją kończyny i pełnej sprawności. Jeśli się stąd wydostanie, to nigdy jej noga nie postanie w tym faustowym przybytku. Jeśli. Co w przypadku, gdy utkną tu na zawsze? Jakie mieli inne alternatywy? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : doradca ślubny
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Amanda nie był idealną matką, a Scarlett nie była idealną córką; problem i kością niezgody była ich relacja. Amanda - mniej lub bardziej - bała się o swoje najmłodsze dziecko. Był to lęk uzasadniony. Nagle, niewyjaśnione zaginiecie Simone, w biały dzień, ledwie czterysta metrów od domu, do którego tamtego dnia wracała, wyrył piętno nie tylko w umyśle rodziców zaginionej dziewczynki. Strach przeniknął także do świadomości rodziców innych dzieci, w tym Amandy, a Scarlett nigdy nie ułatwiała jej rodzicielstwa. Wymykała się z domu, nocowała po za nim, nie dzwoniła, nie mówiła gdzie jest, ani gdzie idzie, skutecznie i niebywale skutecznie pogłębiała paranoje w umyśle swojej rodzicielki. Beztrosko ulegała kaprysom, pakując się w gardło kłopotów. Spędził długie godziny w starym, zdezelowanym fiacie ojca, przemierzając ulice miasta, w poszukiwaniu siostry, mimo iż miał inne plany na spędzenie tych wieczory, ale zawsze na piedestale była Scarlett oraz jej patologiczna potrzeba znalezienia się w centrum uwagi. Nie mogła winić go za to, że chciał mieć swoje życie. Wiec wyjechał, do Iowo, dla Lamoni, jak najdalej od Maine, na studia. Nie mogła go winić, że zrobił coś dla siebie, ale nigdy nie szukał u niej zrozumienia, bo wiedział, że go tam nie znajdzie. Kierowała się własnym systemem wartości skupionym na swoich potrzebach wytykała mu na każdym kroku, że ją porzucił, zawsze samolubna, egoistyczna. Czasem, tak jak teraz, miał tego dość. Być może Evan miał racje, być może czas nakreślić granice, otoczyć sie dystansem. Miała dwadzieścia siedem lat, parasol ochronny, jaki nad nią roztaczał, był czasem zbędnym, nikomu niepotrzebnym balastem. Kiedyś czuł sie odpowiedzialny, dzisiaj rozumiał, że to ojciec był tym, który powinien zainterweniować i wziąć odpowiedzialność za to, że przygarnął pod swój dach Scarlett, jednak on uciekał, całe życie uciekał, przymykał oko na problemy, a potem równie skutecznie udawał, że nie istnieją. Czul się najbezpieczniej swoim garażu, z dala od problemów, z dala od pogłębiającego się konfliktu, myślami daleko od domu. - Możesz zaproponować swoje własne, ale widocznie współpraca, z niezrozumiałego dla mnie powodu, wykracza poza twoje dobre chęci - których nigdy nie miałaś za dużo, co, Scarlett?, złośliwość, która zatańczyła na czubku języka, nie odnalazła drogi do ust; emanował tym samym, co ona - irytacją. Rzadko ją okazywał, dzisiaj, gdyby nie poczucie obowiązku i świadomość zagrożenia, które obecnie znajdowało się się za ich plecami, miał ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Ale nie miał czasu na szermierkę słowną. Powinien zignorować nutę uszczypliwości, jaka pojawiła się w tonie głosu Scarlett; sytuacja, w której sie znaleźli, wymagała od niego skupienia. Siostrzane predyspozycje do przesadnego dramatyzowania nie znajdowały się w kręgu jego obecnych zainteresowań, chociaż podejrzewał, że odgrodzi się od niego po wszystkim dystansem milczenia, licząc na przeprosiny, ale tym razem one nie nadają, nie wyciągnie do niej jako pierwszy ręki. Czas, by rozliczyć się z tej spontanicznej wizyty w sklepie Faustów, jeszcze przyjdzie, teraz przestrzeń umysłu zarezerwował na refleksje podobnej treści - jak wrócić do Saint Fall i zostawić płonący stos za plecami? - Urządzenie o całkiem imponującym rozmiarze. Odrobinę przypominał silnik samochodu z dodatkiem w postaci dużej tarczy zegara - wyjaśnił pokrótce, bez zbędnych szczegółów, bo sam zmajstrował nie wiele więcej, ponadto wątpił, że Scarlett cokolwiek zrozumie z jego słów. – Iluzja? Być może. – Wiedza Arlo z tego zakresu była wyjątkowo uboga. – Demon? Nie, czułbym jego obecność. Demony pozostawiają po sobie ślad. – Żadnemu nie naraził się na tyle, by ten utkał przeciwko niemu intrygę, a przynajmniej obecnie, pod wpływem dyszącej mu w kark świadomość, że mieli coraz mniej czasu i niedowładu emocjonalnego, nie mógł przywołać w głowie takiej sytuacji. - I znam imiona każdego, którego zaklinam, wraz zasięgiem jego umiejętności. – Jednak czasem bywały nieobliczalne, jednak nie na tyle, by przenieść ich w czasie o ponad trzysta lat. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Scarlett Havillard
NATURY : 10
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 144
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 3
TALENTY : 15
Przeżycia lokalnej społeczności, nawarstwione obawy Amandy przełożyły się również na Arlo, który w ich domu przejmował rolę drugiego rodzica nad Scarlett pod nieobecność ojca. Jej jednak nie obejmowała ten zbiorowy strach przed zniknięciem, nadchodzącym zmrokiem i późnymi powrotami. To Simone zrodziła w Arlo nienaturalne zainteresowanie sprawami osób, które zdawały się nagle wyparować i w pewnym momencie ślad się po nich urywał. Jej odczucia wobec działań matki nigdy nie wiązały się z odczytywaniem ich jako wyraz troski, tylko kolejnego pasma ograniczeń i kontrolerstwa, te nasiliły się jeszcze bardziej, gdy starszy brat Scar postanowił wybyć do stanu Iowa. Z racji tego, że stanowił pośrednika między siostrą a matką, był również przeciwwagą dla pomysłów tej drugiej, to sytuacja stała dramatyczna. Panna Havillard znajdowała wiele powodów, by nie wracać do domu od razu po szkole, od spędzania za dużej ilości czasu w Maywater, przez dorabianie w sklepie muzycznym (już wtedy wiedziała, że ucieknie z Saint Fall gdzie pieprz rośnie), do przesiadywania ze znajomymi. Ignorowała listy Arlo, gdy wypisywał do niej w czasie studiów lub odpowiadała na nie krótko bez wdawania się w szczegóły dnia codziennego. Skoro chciał mieszkać daleko od Maine, nie zasługiwał na informacje. Nie chciał tu być, więc Scar dała mu to, czego chciał. Syrena wyrywała się coraz dalej i na coraz dłużej — aż w końcu jej zainteresowanie padło na Kalifornię ku przerażeniu brata. Ten samotniczy wypad potwierdził jej hipotezę, że nie potrzebowała nikogo. Ani w trakcie jazdy stopem — tak popularnym i zarazem niebezpiecznym środkiem transportu młodych ludzi, ani w Los Angeles podczas największej fali i wysypu morderców, a także morderstw dokonywanych wyłącznie na kobietach, wykorzystywanych seksualnie. Nie potrzebowała też nikogo na zbiorach, gdzie tylko gałęzie drzew gwarantowały ochronę przed słońcem, ani w Las Vegas, gdzie imprezowanie i spożycie używek przybiera najrozmaitsze oblicza. — Już to zrobiłam, ale jesteś zbyt miękki, Arlo — odparła złośliwie Scarlett, posyłając bratu wredny i pełen politowania uśmieszek. Zarządził powrót po śladach po poprzedniego pomieszczenia, więc nie obdarzyła go nawet przelotnym spojrzeniem, podążając nim za okręgiem padającego, skąpego światła z kaganka. Za bardzo ją drażnił, cholerny maminsynek. Nie na tyle, by słowna szermierka ze strony Scarlett miała ugodzić i sprawić mu przykrość. Havi zawsze był przez nią nazywany karalizatorem wszystkich nieszczęść w jej życiu i wejście do muzeum Faustów tylko dawało jej dodatkowe argumenty za tym. — Dobre chęci do niańczenia nie istnieją nawet w moim słowniku. Gdyby nie wyciąganie rąk Arlo tam, gdzie nie trzeba, nie byliby tutaj. Gdyby nie jego naiwniacka dobrotliwość nie mieliby ze sobą dodatkowego balastu, które ciągnęło nosem słyszalnie w półmroku, igrając z jej cierpliwością. Na szczęście wszystkich obecnych nie mogła siegnąć po lament, nie zaskakiwało zatem, że Scarlett czuła się w tym pozbawionym magii skrawku uniwersum jak bez ręki. Gdyby było inaczej, może nawet by jej się tu podobało, a przynajmniej do momentu aż nie zatęskniłaby do swoich makijażowych zbiorów. Lament był jej bronią bliskiego rażenia, czymś, do czego skłaniała się często, robiąc z rozmówcy zwykłego pionka w grze, a zainteresowanie wizażem stanowiło hobby, w którym okazywała się bardzo dobra, skoro nawet ten znienawidzony Fogarty to doceni. — Tarcza zegara... to już coś bardziej charakterystycznego niż bebechy samochodów — stwierdziła syrena, przeczesując pomieszczenie od jego końca i przebiegając spojrzeniem po rozrzuconych bezmyślnie obiektach. Kaganek nadal miała uniesiony na wysokości własnej głowy, dzięki czemu zasięg światła był większy. Ognikowi tańczącemu mu na knocie daleko było do elektryczności i mocy lamp, jednak nie mieli tu niczego lepszego. Kiedy z ust Arlo padło: i znam imiona każdego, którego zaklinam, wraz zasięgiem jego umiejętności, machnęła tylko na niego ręką, jakby odpędzała namolną muchę. Nie chciała podejmować tematu demonologii, bo jej brata wystarczyło odpalić nawet leciutko i zasypywał kogoś gradem informacji, o które ktoś nie pytał. Kiedyś nazwie się ten zespół objawowy byciem nerdem, ale przez wzgląd na pokrewieństwo musiała tolerować jego odchyły. Westchnęła tylko bezgłośnie, powoli kończąc obchód od jednej ściany do drugiej, nie znalazłszy niczego ciekawego. Kiedy chciała przejść pomiędzy czymś, zahaczyła o to butem, a to obróciło się z metalicznym dźwiękiem po drewnianej podłodze. Scarlett pochyliła się nad tym nieufnie, zbliżając kaganek. Pchnęła to lekko czubkiem buta aż znowu obróciło się, pokazując tym razem jakąś imitację tarczy zegara. — Czy to jest niby to twoje ustrojstwo, Arlo? — Może powinna powiedzieć: automat służący do podróży w czasie, ale byłoby to zbyt entuzjastyczne, jeśli tak naprawdę mieliby do czynienia z zamkniętą w obiekcie iluzją. Rozczarowujące, może w innych okolicznościach chciałaby nawet zobaczyć taki płonący stos, ale wyłącznie jako obserwator, niekoniecznie główny aktor. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : doradca ślubny
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Tymczasowo rozstał się z wyrzutami sumienia, wyrzucił je z głowy jak zbędny balast, który nie potrzebnie ciążył na krawędzi świadomości; co dalej, co teraz, jak odnaleźć drogę do domu, jak wyprowadzić stąd siostrę i przerażoną dziewczynkę? Musiał się skupić na tym co tu i teraz. Na drżeniu własnego serca, który odmierzał w piersi upływ czasu. Na Scarlett, która znowu udowodniła mu, że bywały dni, kiedy jej głębię emocjonalną mógł zrównać z głębokością kałuży powstała zaraz po ulewie. Na Simone, która przestała płakać. Wpatrywała się pustym wzrokiem w przestrzeń przed sobą, mocniej i pewniej zaciskając drobne palce na jego dłoni. Jakby był lekarstwem na wszystkie bolączki, które ją spotkały. Nie był. W zaciszy mieszkania ulegnie emocjom, myślom i wykona rachunek sumienia. Trafili tu z powodu jego nieuleczalnej ciekawości. Widok eksponatu na półce sprawił, że zapomniał czym był zdrowy rozsądek. Okruszone złośliwością jesteś zbyt miękki odnalazło drogę do uszu. Wzruszył ramionami w ramach odpowiedzi. Był. Zbyt miękki. Pełen słabości. Evan nieustannie wytykał mu naiwność. I może oboje mieli racje. Stopniowo zaczynał wierzyć, że wszystkie nieszczęście, jakie spotkały Scarlett, było jego winą, wiec może powinna unikać jego towarzystwa, by nie pojawiło się ich więcej. Powinien jej to zasugerować, ale obecnie nie było przestrzeni na kłótnie i dziecinne sprzeczki. Wydaję mi się, że w twoim słowniku termin dobre chęci w ogóle nie występuje, Scar, drwinę zachował dla siebie. Nie cierpiał na brak dojrzałości emocjonalnej. Może brak empatii i współczucie Scarlett dostała w genach po swoim biologicznym ojcu? Kilka chwil później pojawi się tam, gdzie wszystko sie zaczęło - w małym pomieszczeniu, które mogło pełnić rolę spiżarni. - Bingo - poczuł się, jakby wygrał szczęśliwy los na loterii. - Dotknij go ręką. Improwizował. Nie wiedział, czy to się uda, czy też nie. Spojrzenie, które wysłała mu Scar, mówiło jedno: nie ma mowy! Cichym westchnieniem dał upust swoim emocjom. Podszedł i sam dostosował się do własnej, odrobinę ryzykownej instrukcji, w tym samym momencie Simone wyplątała palce z jego dłoni. Zanotował na jej twarzy uśmiech, usta poruszyły się w bezgłośnym dziękuję. Jedno mrugniecie powiek później, otoczyła ich ciemność. Tym razem instynktownie zacisnął dłoń na ramieniu siostry, by mieć pewność, że się wymknie. Wkrótce ciemność została rozproszona przez światło dnia. Wrócili skąd przybyli - sklep Faustów powitał ich tym samym, co zawsze - tajemnicą, pod którymi uginały się sklepowe półki. Arlo wydawało się, że nadal czuje ciężar drobnej dłoni w swojej własnej; Simone była prawdziwa, czy to tylko iluzja stworzona z jego rozpaczliwej, desperackiej próby odnalezienia jej? Obiecał to jej matce. Obiecał, że założy mundur policyjny i nigdy nie przestanie szukać. Nie mógł się poddać, wyrzucić jej z głowy, zbagatelizować pełznące płytko pod skórę przeczucia. Ona ciągle żyła. Jak obecnie wyglądała? Miał nadzieje, że technologia - ewoluującą z roku na rok - pozwoli w końcu na wiarygodną progresję wiekową. Tymczasem znowu ją stracił. - Wracajmy do mieszkania, Scar - mruknął do siostry, która szczęśliwe stała obok. Sunął wzrokiem po obcym mechanizmie. To jeszcze nie koniec. Wiedział, że jeszcze tu wróci. W towarzystwie kogoś, kto o magii iluzji wiedział więcej niż on. - Co powiesz na wieczór filmowy i pizzę? I nie, nie będę cię katować kolejnym seansem Gwiezdnych wojen. Mogą też porozmawiać o tym, co tu zaszło, jednak bez skakania sobie do gardeł. | zt x2 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz