TRZECI REGAŁ OD LEWEJ Dziesiątki dziwactw, preparowanych żuków i chrząszczy i figurka przedstawiająca podskórną budowę człowieka (z bardzo szczegółowym oznaczeniem wszystkich organów wewnętrznych) - to tylko kawałek kolekcji Faustów, którą szczycą się członkowie tej rodziny. Trzeci regał od lewej nie różni się niczym od pozostałych, będąc tak samo zastawiony nietypowymi przedmiotami, jakie znaleźć można w tym sklepie. Zastawiona gęsto półka ugina się pod ciężarem drobności, a postawiony na podłodze pod regałem stojak ma wspomagać regał przed przewróceniem się w przód. Do tej pory robi to skutecznie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
marzec 10, 1985 Buszujący w Zbożu to doskonały symbol młodzieńczego buntu wobec świata dojrzałego. Buszujący w zbożu to natomiast metafora uciekającego z domu przed odpowiedzialnością siewcy. Krążył po polach Padmorów i innych okolicznych, aby zachować w sobie namiastkę spokoju, gdy rozkrzyczane stadko córek wymagało więcej uwagi, niż sobie wyobrażał. Esther nigdy nie narzekała, chwaliła Lucyfera za każde błogosławieństwo. Frank nigdy nie narzekał, za każdym razem umierał w środku trochę bardziej, by w końcu w powłoce naprawdę dumnego ojca — bo i było z czego być dumnym — została pusta mgła wspomnień. Buszujący w Kolekcji — tego nie wyobrażał sobie ani wczoraj, ani tydzień temu, ani wtedy gdy ogień trawił Piwniczkę, a dziwna strzała wbiła się w sam środek oczekiwań. Miał dwadzieścia jeden lat i nie sądził, że kiedykolwiek poprosi przedstawiciela Faustów, żeby spotkał się z nim w miejscu, które wśród czarowników słynęło z tak przyjaznego nastawienia do niemagicznych, że nierzadko wychodzili z poszarpanymi palcami, omami i dziesiątkami niewinnych strapień. Wszyscy wiedzieli, nikt nie mówił. Krew miała znaczenie, bo stanowiła o magii. Krew nie miała znaczenia, bo magia to dar. Sam Pan mu to powiedział. Pamiętał jego wzrok, jak kurczowo przypatrywał się bezbronnemu siewcy, pragnącemu jedynie więcej. Więcej nadeszło wczoraj. Punktualnie o dziewiątej przekroczył próg sklepu. Parter zalany był bibelotami maści tak wszelakiej, że samo wyobrażenie na temat policzalności każdej z figurek przekraczało ludzkie pojęcie. Dobrze, że po swojej stronie miał kogoś więcej niż człowiek. Samego Lucyfera. Ten czyhał z tyłu głowy. Szedł spokojnie, gdy ostatni klienci opuszczali wnętrze, a to miało zostać za krótki moment zamknięte dla odwiedzających. Zostało im niewiele czasu. Złodziejstwo i myszkowanie nie było w krwi Franka (tej ważnej i symbolicznej), ale nie był pewien co do Roche. Starszy siewca o niepochlebnym nazwisku, z którym zwykł pijać kawki w pokoju między lekcjami i prowadzić mniej lub bardziej żywe dyskusje na temat magii, obiecał pomóc. Wsparcie człowieka, który nie tylko znał to miejsce prawdopodobnie od podszewki, ale też miał niezbędną wiedzę — bezcenne. Zresztą... Wiele w kieszeni nie miał. Wątpił, że Faust będzie chciał zapłaty, to byłoby nieludzkie. Wiedział co, nie wiedział gdzie. Przeszukanie tego miejsca pod kątem znalezienia wiekowych i pomarszczonych od słońca zapisków. Co? Jak ktoś miałby stworzyć rytuał tak potężny, by zamknąć w niewidzialnej klatce swoje ofiary? Kim miały być te ofiary? Każda z odpowiedzi miała dopiero pokazać się w momencie głębokiej analizy tekstu. Którego tekstu? Tego, który nie wiadomo gdzie był. — Gdzieś tu... — wyszeptał do siebie, zapatrując się na figurkę żuka z ruszającą się na boki głową, myśląc, że Winnifred by się spodobał. Obok niego leżały cztery stare książki o niewyraźnych tytułach. Na nich stała filigranowa klatka dla ptaków, nie większa od pięści. — Gdzieś tu musi... Roche — gdy tylko podniósł wzrok, przed oczami dostrzegł znajomego sobie mężczyznę. Sam na nosie miał okulary. Pod nosem równo przystrzyżone wąsy. Jeszcze niżej krótki brązowy płaszcz i wełnianą marynarkę. — Dziękuję. Naprawdę dziękuję — machinalnie wyciągnął do towarzysza dłoń, a potem drugą, zamykając w tym uścisku grabę drugiego siewcy. Był wdzięczny. Widać? Ściszał głos niemal do szeptu: — Jest tutaj coś, co... Coś, co słyszałem, że... — jak znaleźć właściwe słowa? — Tutaj w Kolekcji jest coś, co jeśli okaże się prawdą, będzie przełomem. Przełomem, Roche. Ktoś stworzył rytuał. Mieszankę Kuli u nogi, Cellula, albo Aradia jedna wie czego jeszcze. Chyba nie muszę mówić, co to może znaczyć? — Faust był wykształconym i doświadczonym w swojej dziedzinie człowiekiem. Nawet jeśli nie parał się magią odpychania (o czym Frank nie miał pojęcia, może parał...) to sama nazwa powinna być mu znana, choćby ze szkoły. Mieszanie tego z iluzją, kreowanie klatki — spojrzał na tę dla ptaków, niemal wymownie choć nieświadomie — było niebezpieczne. Tak. Było niebezpieczne i było przełomowe. Było ważne. Było ważne dla Kowenu Dnia, o którym do tej pory Faust najprawdopodobniej nie wiedział. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Ostatniego papierosa wypalił za rogiem, gdy opuścił już swoje auto i mógł pozwolić sobie jeszcze na chwilę samotności przed wejściem prosto na ulicę Staromiejską, by wejść do Kolekcji Faustów. Nie z powodów osobistych, jak niegdyś zdarzało się w poszukiwaniu wuja Aarona czy ciotki Elli, nie z powodów biznesowych, chociaż na ekonomii znał się w stopniu szczątkowym, ale był to interes obciążający ich wszystkich. Kierowany czystą troską o znajome mu osoby zwrócił się do niego, by upewnić się, że wszyscy znajdują się w swoich domach zdrowi. Wszyscy, poza Byalem Faradyne’em, który przyprawił go niemalże o zawał serca, doprawiając to historiami o podziemnych tunelach i tamtejszych znaleziskach. Te jednak przezornie pozostawił dla siebie; są rzeczy, jakie bezpiecznie należy trzymać z dala od uszu obcych. Umówione spotkanie w nieznanym celu z okruszynami informacji przekazanych w liście. Na pewno nie tego spodziewał się w wiadomości, jaką ostatecznie otrzymał od Franka Marwooda w reakcji na ostatnie wydarzenia w Hellridge. Zainteresowanie sklepem prowadzonym przez jego rodzinę było nagłe i z jego punktu widzenia – nieuzasadnione. Magia iluzji – do wytłumaczenia. Marwood był teoretykiem, zatem studiował naturę magii niezależnie od dziedziny. Dlaczego właśnie Kolekcja? Nie mogli umówić się w jego domu w Broken Alley albo zaszyć się w Wallow; gdzieś, gdzie mogliby mieć pewność, że nikt im nie przeszkodzi, a czas nie będzie ograniczony do godzin otwarcia. Nie miał swoich kluczy, by mogli wyjść przez zaplecze, dlatego musieli się liczyć z obecnością któregoś z krewnych Roche’a, który dzisiaj objął pieczę nad lokalem. Minuta po dziewiątej pan Faust wkroczył do sali głównej, przytrzymując uprzejmie drzwi jednej z klientek wychodzącym ze sklepu. Na szczęście opuszczała go zadowolona, chociaż mogło być to złudne; liczył na to, że omyłkowo nie natknęła się na coś, co mogłoby okazać się bombą opóźnionego zapłonu. Wyminął parę pierwszych regałów w ciszy, odnalezienie siewcy nie było problemem. Zbliżył się do niego, samemu ogarniając wzrokiem wystawę przed nimi pełną spreparowanych owadów i figurki rozjaśniające anatomiczne zagwozdki. Teraz z rozrzewnieniem przypominał sobie jak przerażały go motyle i żuki nabite na szpilki, zaprezentowane w gablocie z latającymi stworzeniami; były tak dobrze zachowane, że sprawiały wrażenie gotowych wyrwania się z odrętwienia i wzbicia do ponownego lotu. — Frank — powitał go, ściskając mocno dłoń na powitanie i patrząc prosto w niebieskie oczy mężczyzny. Podobno oczy zdradzają intencje każdej osoby. Roche nie był zapewne tak przenikliwy jak bardzo by tego pragnąl, dlatego niewiele umiał wyczytać z jego wyrazu twarzy. A przecież był to rozsądny człowiek, skąd zatem to zwątpienie? Prędkie wyjaśnienia przekazane szeptem skwitował najpierw wyłącznie zmarszczeniem czoła i skupieniem na twarzy. Cellula była zaawansowanym czarem i pomimo swoich braków w magii odpychania był przekonany, że wymieniony przed chwilą rytuał również wymagał od czarownika rozwiniętych umiejętności. Wyglądało na to, że zmyślny rytualista opracował interesującą pułapkę. O ile plotki zasłyszane przez Marwooda były prawdą. — Skąd pewność, że znajdziemy to tutaj? — zadał dość słuszne pytanie. Mówił na tyle cicho, by nikt nie zwrócił na nich uwagi. Był jednak czujny, spoglądając ponad ramieniem niższego Franka, to odwracając się za siebie. Klientela udawała się w słusznym kierunku, czyli do wyjścia. Pół godziny do zamknięcia, trzydzieści minut. Nie dużo, nie mało. O ile wiedziało się, gdzie dokładnie szukać – to zaledwie chwila. Wystarczy chwycić, ukryć i wyjść tak jakby nic się nie wydarzyło. Marwood nie miał jednak szans znać tego sklepu tak dobrze jak znał go Roche. Chociaż minęło wiele lat, a szpargałów przybyło w niebotycznych ilościach, znał pewien wzór i to przeklęte wrażenie, ze czasami rzeczy zmieniają swoje położenie nagle. — Widział cię tutaj któryś z pracowników? — dopytał znowu. Ktoś być musiał. Ciotka Ella przysypiająca za ladą czy wuj Aaron, przeklęci niemagiczni gówniarze, znowu chcą mnie okraść, który bezustannie chodził między regałami? Odchrząknął dyskretnie. Ojciec w grobie się przewraca w tej chwili, widział to już oczami wyobraźni. — Postaram się kupić nam czas aż do zamknięcia. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Roche Faust dnia Wto Wrz 12, 2023 8:33 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Żaden Marwood w Kolekcji Faustów nie powinien czuć się jak u siebie w domu. Potężny sklep w jedne ze staromiejskich kamienic nie bez powodu od lat obarczony był legendami, że wszystkim niemagicznym biada, jeśli pokusili się na zakupy. Frank był mądrzejszy. Źle. Frank był bardziej doświadczony. Nie dość, że dysponował rozległą wiedzą teoretyczną, to jeszcze najzwyczajniej w świecie, żył tutaj od przeszło 55 lat. Wszelkie opowiastki o Faustach słyszał co najmniej trzykrotnie. Pierwszy raz, gdy były szokujące. Drugi, gdy głupio było mu się przyznać przed sąsiadką, że o tym wszystkim wie. Trzeci, gdy po prostu zapomniał. Wrażenie i czucie się tu niechcianym nie było jednak do pominięcia. Być może właśnie dlatego zdecydował się napisać do Roche. Siewca, który większość swojego życia (przynajmniej według pokątnej wiedzy Franka) spędził w Europie, wydawał się nieco bardziej godny zaufania niż reszta jego rodziny. Nieco bardziej to zbyt małe określenie, ale z braku laku, tak należało to nazwać. Marwood zdecydował się nawet poruszyć jego temat na ostatnim spotkaniu, aby upewnić się, że potencjalne wyjawienie Roche kilku mniejszych lub większych sekretów o Kowenie Dnia, nie spotka się ze sprzeciwem członków grupy. Wszak ostatnia rozmowa w pokoju nauczycielskim, gdy mieli okazję zostać sami, jedynie w towarzystwie kubków kawy, skłaniała do myślenia, że Faust może stanąć w opozycji do poglądów swojej rodziny, że nie jest tak ślepy jak reszta, że widzi, że to Lucyfer jest objawieniem, nie jego twory. Labirynt poglądów był łatwą drogą do zagubienia. Podobnie jak korytarze między regałami Kolekcji Faustów. Zgubienie się tutaj nie graniczyło wcale z cudem. Puszczone samopas dziecko, gdyby zechciało schować się w którejś z szaf lub wielkich kufrów, mogłoby zostać odnalezione jako starzec. Jednak był w tym jakiś chaotyczny system, którego Frank nie miał ani czasu, ani nawet ochoty rozważać. Spojrzał jeszcze na kamienną rzeźbioną czaszkę z kilkoma dziwnymi symbolami u podstawy. Dreszcz przebiegł po plecach. Nieprzyjemny dreszcz. Brr. Łatwo było się zgubić w twierdzeniach, że Lilith jest Królową Piekieł, gdy co najwyżej była histeryczką — Marwood nie obawiał się powiedzieć tego przed samym sobą. Nie był jej przeciwny — nie miał ku temu powodów — jednak to tak jakby dziecko stawiać na równi z doświadczonym rodzicem w kwestiach rządzenia i dzielenia. Bzdura, całkowita bzdura wymyślona przez krnąbrnych młokosów. — Skąd? Dwie odpowiedzi. Pierwsza: to Kolekcja Faustów. Jeśli cokolwiek zostało wymyślone, na pewno się tutaj znajduje — powiedział pół-żartem pół-serio powtarzając slogan reklamowy, albo dowcip opowiadany z pokolenia na pokolenie. — A prawdę mówiąc... Znasz profesora Bruce’a Daugherty? Wykłada w Los Angeles? To znana osobistość wśród teoretyków, napisał pracę „Optyczne własności magii: Badania spektralne i zastosowania praktyczne”, być może kojarzysz? Studiowałem z nim... — na krótki moment wzrok siewcy posmutniał lub się oddalił, tak jakby Frank postanowił zrobić sobie dwusekundową przerwę od życia, zanurzając w durnych wspomnieniach. Teoria magii, Tajne Komplety w Saint Fall. Myśleli, że samego Lucyfera za nogi złapali. Daugherty dostał staż na Mrocznym Dworze. Frank dostał w prezencie od teściów kołyskę. Przełknął ślinę. — W każdym razie, widzieliśmy się przy okazji jego wizyty w rodzinnych stronach i wspominał mi, że na początku było to żartem wśród Alf i Omeg w Los Angeles, ale Duffy — to jest domniemany twórca tego rytuału — miał zostawić wskazówki faktycznie sugerujące, że go tutaj schował. Nie wiem, o ile to prawda, ale ufam Daugherty'emu i nie sądzę, że robiłby mnie w bambuko. Przynajmniej chciałbym to sprawdzić... Powiem ci więcej, obiecuję. Tylko nie tutaj. Pójdziemy potem na piwo, ja stawiam — wszystko to mówił w ciszy, upewniając się, że nikt nie słucha. W teorii nie robili nic złego. Nie była to kradzież. Notatki któregoś z samozwańczych naukowców nie widniały w asortymencie Kolekcji Faustów (chociaż należało tutaj przytoczyć znów slogan „jeśli coś zostało wymyślone, na pewno się tutaj znajduje”). W teorii, gdyby właściciele zdawali sobie z tego sprawę, z pewnością wykorzystaliby ten fakt, ale moc takiego rytuału stanowiła podwaliny przyszłości. Musieli być skupiony. Kowen Dnia i cała ludzkość stawała teraz przed trudnym i wycieńczającym czasem wyzwań, dopuszczenie by podobne twory wpadały w niepowołane ręce, mogłoby oznaczać — nie ukrywając — co najmniej spore kłopoty. — Nie, chyba nikt mnie nie widział — odpowiedział Marwood, nieznacznie wzruszając ramionami, gdy rozglądał się jeszcze instynktownie. — Gdy wchodziłem ta pani za ladą była zajęta obsługą, więc nie zwróciła na mnie uwagi. Powiedz mi... Znasz ten sklep. Jeśli omyłkowo trafiłby tutaj notatnik, to gdzie najlepiej go szukać? Jeśli mielibyśmy przejrzeć każdą półkę, może nam nie starczyć miesiąca. Gdzie zacząć? Roche mam dla Ciebie k3! k1 - Wystarczył krok w bok, aby podłogowa deska zaskrzypiała i poruszyła się, a razem z nią cały regał pełen preparowanych owadów w każdym odcieniu tęczy. Ekspozycja leci w dół i robi niezły raban. k2 - Zza rogu wychodzi 89-letnia cioteczka Faust, która dostrzegając Roche, od razu biegnie złożyć buziaka na jego policzku. Ma 150 cm wzrostu, białe włosy upięte w kok i bardzo słaby wzrok. k3 - Ekspedientka akurat chowa się na zaplecze i przez chwilę zostajemy w sklepie sami. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Rodzinny interes kręcił się nieodmiennie od wielu dekad. Jego ojciec nie pracował tutaj długo, swoją pieczą objął aptekę nieopodal, ale naturalnym było uznanie jej za ogólne dobro wspólne. Prawdopodobnie gdyby tylko Roche był bardziej zainteresowany tym, co działo się w “Kolekcji” poza wtrąceniem raz na jakiś czas paru swoich groszy, by wykazać wymaganą od każdego inicjatywę, ale na przesiadywanie w sklepie nie miał po prostu czasu. To nie leżało w jego gestii, a na brak pracy narzekać nie mógł, jeśli jednak Frank Marwood miał się do kogoś zwrócić, to Faust wątpił, żeby istniała dla niego inna opcja niż list do niego. Rozległy teren sklepu na samym wejściu sprawiał wrażenie artystycznego nieładu. Tak jakby pracownicy rozrzucali przedmiotu i nie mieli w tym żadnej zasady, jaka wyznaczałaby miejsce tego czy innego starocia skupionego od klinetów próbujących dorobić sobie kilka dolców. Nie było to prawdą, ale nagromadzenie niepokojąco wyglądających bibelotów i magicznych przedmiotów przytłaczało nieobeznanych w tej przestrzeni. Parsknął bezgłośnie słysząc z ust dobrego kolegi hasło, obiegowo zataczające szerokie kręgi. Co zabawniejsze, nie musiało być to stwierdzenie na wyrost; kto by pamiętał o rzeczach pozostawionych tutaj przed drugą wojną światową, prawda? Roche wysłuchał tego, co miał mu do powiedzenia Frank, ostrożnie skinając głową, gdy wspomniał o profesorze Daughertym. Oczywiście, że znał te badania. Jako doktor nauk ścisłych, który sam poświęcił spektroskopii dużą część swojej pracy na uniwersytecie, chociaż niedługo po zdobyciu tytułu naukowego opuścił mury uczelni i więcej nie korzystał z dyplomu, czasami tylko pojawiając się na konferencjach naukowych w roli słuchacza. Nie umknęło jego uwadze, że pochodził on z Hellridge, a to oznaczało, że lokalne legendy i półprawdy nie były profesorowi obce. Ale jeśli byłby to żart stworzony wyłącznie przez tutejszych teoretyków, to jak dobiegłby aż na zachodnie wybrzeże? Sceptycyzm pana Fausta opadł, ale odnalezienie tropu to jedno. Namierzenie tego fascynującego znaleziska to drugie. — Rozumiem, wierzę ci. Czyli te zapiski faktycznie mogłyby gdzieś tutaj być… Notatnik, jakaś książka? — zastanawiał się, wciąż nie unosząc głosu. Przeszedł wzdłuż regałów, które ukrywały na ten moment dwójkę mężczyzn, ale samym zerknięciem tu i ówdzie nie mógł wiele zdziałać. Bez szpierania w zakamarkach nie mogło się obyć. Wyprostował się i jeszcze raz popatrzył po Marwoodzie oczekującym jego odpowiedzi. — Piwo i wyjaśnienia — powtórzył, przystając na tę propozycję. Och, liczył na to, że dostanie zwłaszcza wyjaśnienia, bo alkohol mógł sobie zapewnić w dowolnej chwili. Czy można było im zarzucić złą wolę? Przeglądanie zbioru nie było przecież niczym zakazanym, przedmioty rozstawione na wszystkich tych regałach prawdopodobnie były dotykane więcej razy niż ktokolwiek by zakładał. Ludzka ciekawość była zbyt duża, a to w Kolekcji Faustów mogło się okazać zdradzieckie. Nawet Roche nie był tak odważny, by sięgać dłonią po co popadnie i co tylko przykuwało uwagę na dłużej. Niewinny wygląd mógł być kolejną pułapką zastawioną na odwiedzających. Ale zabranie czegokolwiek… — Pani? Starsza kobieta, niska? — Dłonią pokazał, że kobiecina mogłaby sięgnąć mu co najwyżej do połowy ramienia. Jeśli to tylko Ella, to szczęście postanowiło im dopomóc tego dnia. Zanim zachęcił znajomego siewcę do pracy i poszukiwań, wyjrzał na miejsce, gdzie powinien znajdować się aktualnie obejmujący opieką sklep sprzedawca. Nie było jednak nikogo, żadnej znajomej czy wręcz przeciwnie twarzy. Drzwi na tyły sklepu pozostały szeroko otwarte zdradzając, gdzie udała się nieobecna osoba. — Jesteśmy sami, Frank. Przynajmniej na chwilę — mruknął. Został jednak w miejscu, by móc w razie czego wykonać jeden krok do tyłu i znowu mieć idealny widok na ladę sklepową. Cioteczka mogła wrócić w każdej chwili, a szczęście i tak zbyt długo im sprzyjało. — Przeszukaj te dwa regały. Głównie te półki na wysokości oczu, o te. Jeśli nic z tego, to za tobą jest jeszcze jeden, gdzie często widziałem tego typu przedmioty. Wskazał na regał ustawiony prostopadle do pozostałych. W tym samym czasie Roche trzymał dłoń na pulsie, by móc zająć powracającą z zaplecza kobietę. | Na k3 wyszła trójeczka, zatem jesteśmy sami na tę turę!
|
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Plastikowa sztukateria, oranż szklanych kulek i żółć papieru, wygiętego od wilgoci palców, które przeglądy kolejne strony dzieł Kolekcji Faustów. Kilka spreparowanych motyli, zamkniętych w przeźroczystych pudełkach. Baloniki na druciku, konie na biegunach, a na tym wszystkim jeden orzech włoski, oprawiony w różową miedź. Frank zawiesił na nim wzrok na dłużej. Nieludzkie jak wiele magii marnuje się niedostrzeżona przez nierozumnych. Sklep na starym mieście wysypywał ze swojego wnętrza przedmioty iście diaboliczne, pogłoski jakoby rodzina Faustów lubowała się w gnębieniu ludzi takich jak rodzice Marwooda, nie były wyssane z palca, toteż pojawienie się w tej przestrzeni wywoływało nieprzyjemny ucisk w żołądku. Mógłby się bronić przed całym światem, miał w sobie magię, której próżno było szukać pomiędzy roztrwonionym bezczelnie potencjałem. Plama ostatniego światła padającego gdzieś z latarenki sufitowej rozciągała przyjemny łagodny pas pomiędzy dwójką mężczyzn, skupionych na zależnościach natury od człowieka i człowieka od natury. W formie wszelakiej rzecz jasna. On — teoretyk, lubujący się wariacjach i transmutacjach; on — praktyk, iluzją mącący wszechświat. Dwoje starszych ludzi, którzy jakby dopiero po pięćdziesiątce odkrywali sens swojego istnienia. Bynajmniej nie ambicje, mieli je od zawsze, a chociaż Frank i Roche nie pałali do siebie braterską miłością od urodzenia, a ich drogi krzyżowały się późno, tak swój pozna swego. Pragnienie wiedzy rozpozna ciekawość bytu. — Mhm — mruknął potwierdzająco. — Notatnik albo czyste kartki z zapiskami wepchnięte w jakąś książkę. Wątpię, że przypadkowo. Ukrywanie takich rzeczy w Kolekcji, jasno sugeruje, że robi się to po to, by ktoś je odnalazł. Pytanie, czy tym kimś mieliśmy być my? — szczerze wątpił. — Niemniej, to zbyt duże, a my jesteśmy za starzy i zbyt doświadczeni, aby tak spokojnie przejść obok. Zgodzisz się ze mną? Tak. Piwo i wyjaśnienia, obiecuję. Nie chcę nic ukrywać, ale teraz potrzebuję twojej pomocy, bo nie zostało wiele czasu. Dziękuję, Roche. Kolekcja niedługo miała zostać zaryglowana, zamknięta na całą noc, a kto wie, czy kolejny dzień nie odsunie ich od nieuniknionego. Powie Faustowi o celu tego wszystkiego. Gdy tylko pierwsze pół piwa zaleje ich organizmy, rozluźnią się, a w wewnętrznej kieszeni marynarki będą obecne notatki dotyczące nieposkromionej nowoczesnej broni. Tylu wojowników zapomina, że wojna wiąże się z nauką, że to nie pojedynczy żołnierze strzelający kulkami we wroga zmieniają świat, a bomby i pułapki. Proch był tego najlepszym przykładem, a teraz miał stać się nim dziwny mieszany rytuał. Przynajmniej na to szczerą nadzieję miał Marwood. Czuł dziwne kołatanie serca, dech, który od jakiegoś czasu jakby niechcący zamierał w jego piersi, znów starał się tam ugrzęznąć, a Frank miał niebywałą potrzebę wykaszlenia się, ale nie mógł z niej skorzystać. Nie teraz. Potem. Powstrzymał uczucie w gardle, odpowiadając z lekką chrypą: — Tak, może o głowę niższa ode mnie — wzrostem nie grzeszył, nie w obliczu wyższego i lepiej zbudowanego Fausta. Ktoś poruszył się gdzieś w tyle, a głos partnera w zbrodni oznajmił - jesteśmy sami. To był moment, by działać. Siewca podwinął rękawy, rozbieganym wzrokiem szukając miejsca startu. Ostatnim spojrzeniem podziękował niemo i rozpoczął wyścig z czasem. Pierwsza książka to „Tańczące elektrony w centrum wymiarów”, jakby nie spieszył się sam ze sobą, tak zawiesiłby na niej wzrok dłużej. Szybkie przewertowanie nie ujawniło żadnej ciekawostki. Druga — „Nietłukące się lustro”, a w środku na każdej stronie tylko jedno zdanie „Spójrz w tył”. Czy to psikus, czy przekleństwo? Nie śmiał się nad tym zastanawiać. Kolejna — „Nauka iluzji”. Pusto. Następny był skórzany notatnik, a Frankowi aż serce podskoczyło wyżej. Czyżby...? Nie. To tylko pamiętnik jakiejś młodej dziewczyny, która co słowo wspomina swojego narzeczonego Edwarda, podobno wampira? Bzdura. W kolejnym notatniku ktoś ewidentnie puścił wodzę fantazji, Edward stał się kierownikiem wielkiej firmy i lubował się w... Wstrząśnięty Frank zamknął szybko czułe słówka, nie czerwieniąc się, nie komentując. Dziwny sklep. Plastikowa sztukateria i oranż szklanych kulek dziś nie stały po stronie siewców. W zawrotnym tempie, z największą starannością, z ogromną uwagą... Chociaż robił to wszystko, starając się zachować spokój i względny ład — nie udało się. Kilka szklanych kulek poleciało na ziemię, odbijając się od niej, jakby były kauczukową piłeczką. Dwie wpadły pod szafę, inne prost pod buty Roche, a jeszcze jedna zatrzymała się jak magnez na środku podłogi i ani myślała drgnąć. Hałas mógł kogoś zwabić, nie mógł ryzykować. — Vanitas — wypowiedział szybko, pozwalając, aby dźwięk czaru był ostatnim, co wybrzmi w tym pomieszczeniu. Czar wyciszający dźwięki w otoczeniu powinien wystarczyć, aby przez krótką chwilę każdy głośniejszy ruch pozostał niemy. Gestem wskazał Roche zagubienie, gdy kolejne księgi nic nie dały. Wzruszył ramionami, kręcąc jeszcze głową, jakby w oczekiwaniu aż wskaże mu nowe miejsce. na k3 padło 2 rzut na Vanitas udany dużo biegam i ruszam rękami, więc rzut na konsekwencje eventu, na k1 dostaję właśnie ataku duszności |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 5 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Kolekcja Faustów nie cieszyła się dobrą sławą. Zapewne jedynie płaszcz ochronny roztaczany przez Krąg chronił sklep na tyle, że był on wciąż otwarty, chociaż niejednokrotnie psikusy tutejszych przedmiotów i małe pułapki mogły stanowić zagrożenie ujawnienia społeczności czarownic. Wszystko było odpowiednio wyciszane, aby nie niosło się szeroko wieścią wśród niemagicznych, a Czarna Gwardia teoretycznie wciąż miała na oku to, co miało miejsce w antykwariacie, ale wciąż zdarzały się dziwne przypadki o których plotki roznoszone przez czarowników nie cichły. Każdy przecież wiedział, że Faustowie za pozbawionymi mocy śmiertelnikami nie przepadali. Gdyby na powrót był młodym, dwudziestoletnim studentem, prawdopodobnie nie zajmowałby sobie głowy nawiązywaniem znajomości z ludźmi niepowiązanymi z czarami. Im więcej jednak czasu spędzał na uniwersytecie, tym lepiej zdawał sobie sprawę z tego, że były one konieczne dla kontynuowania własnych badań. Gdyby Roche Faust ponownie był nastolatkiem z Frozen Lake High, zadzierając nosa do samego sufitu mógłby wcale nie dostrzec Franka Marwooda siedzącego tuż obok niego. I im dłużej myślał o tym w ten sposób, tym bardziej uświadamiał sobie, że los lubi być przewrotny. Przecież wtedy nigdy nie otrzymałby propozycji, która sprowadziła go właśnie tutaj. — Tak… Wygląda na to, że miało to zostać komuś przekazane — ciekawe, kim miała być ta osoba i dlaczego ostatecznie nie odebrała tego. Jeśli jednak ta teoria faktycznie była prawdą, to znaczy, że nie mogło to być ukryte bez możliwości odkrycia jego miejsca. Musiało być nie do końca oczywiste, ale i niezbyt skomplikowane, by dało się przekazać – w liście albo ustnie – jego położenie. — Nie, to nie może dostać w niepowołane ręce. Mogłoby wyrządzić za dużo szkód — burknął bardziej do siebie niż do pana Marwooda. Obaj byli starzy, ale i obaj wiedzieli, co młodzikom może przyjść na myśl, gdy odkryją podobny rytuał. Ba, nastolatkowie to pół biedy. Istnieli zapewne bardziej niebezpieczni ludzie, którzy mogli wykorzystać ten rytuał do o wiele gorszych czynów niż kilka kawałów na rówieśnikach. Frank będzie miał okazje mu się odwdzięczyć za tę drobną przysługę. Na razie skupił się na oczekiwaniu na dźwięk triumfu, gdy siewca odnajdzie poszukiwane notatki lub inny przedmiot w którym ukryta zostałaby inkantacja wraz z przypisami. Co jakiś czas wychylał się za regał, ale z jakiegoś powodu ciotka nie wracała dalej. Mało odpowiedzialne, potem znowu wuj Aaron będzie chodził po kamienicy rozeźlony, bo ktoś śmiał ukraść jego rączkę-pułapkę, muchołówki automatyczne lub inne ustrojstwo, które wymyślił w swoim warsztacie, chwaląc się uprzednio Bernardowi. Najwyraźniej jednak wyczerpali na jakiś czas swój zapas szczęścia, bo chociaż Frank kręcił się i kręcił, to widocznie nie dawało to rezultatu. Faust nie chciał zaakceptować teraz innego stanu rzeczy niż tego, że ten skrawek papieru faktycznie gdzieś tutaj był, dlatego popatrzył w jedną stronę, popatrzył w drugą… Wskazał tym razem inny regał, bliższy drzwiom wyjściowym, ale wciąż osoba znajdująca się tam nie była wystawiona na spojrzenia ludzi z ulicy. Sam spróbował co niektóre szklane kulki toczące się po parkiecie zebrać, pochylając w ich stronę, a prostując się powitał go nieco zachrypnięty kobiecy głos: — Roche? Kochany, nie zauważyłam cię! Wybacz mi, musiałam na chwilę przejść na zaplecze… Skończył się spokój w sklepiku. Roche nie mógł przecież udawać, że nie widzi ciotki rozpromienionej na jego widok. Nawet jeśli przez jej grube okulary bratanek wygląda dla niej jak rozmazana plama składająca się z czerni i szarości. Faust nie patrząc na Franka machnął w jego stronę dłonią. Nie przeszkadzaj sobie, zajmę się tym, próbował przekazać zanim zbliżył się do kobiety stojącej za ladą, wyciągając dłonie w jej stronę z uśmiechem przyklejonym do twarzy. — Ciocia Ella! Wspaniale cię widzieć. Spodziewałem się, że spotkam tutaj akurat ciebie! — kłamstwo łatwo przechodzi mu przez usta, ale jest to wyłącznie improwizacja, rola napisana na kolanie.
|
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Nierówności klasowe, polityka, czy tym podobne bzdety nigdy nie zaprzątały głowy Franka Marwooda. Zdołał przyzwyczaić się do faktu, że jako osobnik z pochodzenia niemagiczny, który — według niektórych — magię posiadł ledwie z przypadku, nie był mile widziany w takim miejscu. Należało mieć też na uwadze, że jego fundusze znacznie utrudniały radzenie sobie w wyższych sferach. Jako siewcy nie zarabiali tragicznie, fakt, że Esther pracowała, znacząco pomagał w przygodzie posiadania sześciorga dzieci. Zgodnie ze zorientowaniem w szeregach szkółki kościelnej, wszyscy z nich mieli podobne zasoby. Problem leżał w tym, że te Marwoodów trzeba było rozdzielić na kilka gęb do wykarmienia. Kochał te wszystkie gęby, rzadko kiedy chciał zarabiać więcej. Ot tyle, żeby nie musieć się martwić, czy używany podręcznik do magii iluzji, jaki dostała ostatnio Emma, na pewno jest zgodny z wymyślną podstawą programową. Tyle, żeby Junior przestał narzekać, że czerwona kurteczka na zimę to babski kolor, tylko dlatego, że podobną miała na sobie Aurora na jednym ze zdjęć. Był znacznie większy niż jego siostry w jego wieku, ale przy tylu dzieciach trzeba było dobrze gospodarować majątkiem. Frank Marwood nigdy nie zajmował się nierównościami klasowymi i nie czuł w tym zakresie zazdrości. Cicho tylko zaciskał gardło, gdy przypomniał sobie, że gdyby nie ograniczone fundusze, tak teraz byłby Alfą i Omegą, a nie ledwie nauczycielem. Miał jednak po swojej stronie Lucyfera. Pamiętał o jego obietnicach wielkości, o możliwościach poszerzenia horyzontów. Pamiętał ciepło, które rozsadzało ciało od środka. Pamiętał co powiedział Gorsou ledwie trzy dni temu. Pamiętał, że nie ma czasu do stracenia, że konsekwencje to tylko kropla w morzu tego, co nadejdzie. Kto nadejdzie. Przeglądał każdą z książek, rzucał okiem na najmniejsze zagięcia w rogach, jakby te miały podpowiedzieć i krzyknąć „to tutaj”, ale nic takiego się nie stało. Zgodnie z gestem, niemal rzucił się do regału bliżej wejścia, który był znacznie obszerniejszy. Mógłby westchnąć w zrezygnowaniu, ale jeśli czegokolwiek życie nauczyło Marwooda, to tego, by nie poddawać się lekturze. Rozrzucone szklane kulki ucichły w pomieszczeniu, razem z kobiecym głosem, nadciągającym w stronę Fausta, a Frank zamarł na krótką chwilę, czując, jak serce znajduje się teraz gdzieś w gardle. Odwrócił się szybko, aby dostrzec, że okno wystawowe jest pod odpowiednim kątem, aby nikt z ulicy go nie dostrzegł, po czym znów rozpoczął buszowanie w jego środku. Pięć egzemplarzy na szóstej półce od góry wyglądało jak notatniki, oprawione w bydlęcą skórę, czarne jak smoła notatniki. Mimowolnie oddał Roche hołd w sercu. Trzeba było znać się na tym sklepie, aby w gąszczu wszystkiego, co zbędne i niezbędne, wiedzieć gdzie znajdują się takie cudeńka. Otworzył pierwszy z nich, niemal ucieszony i pewny, że wkrótce znajdzie zgubę, tylko po to, aby odkryć, że kartki w środku nie były szczepione żadną nicią. Pofrunęły po całej alejce, a im dłużej na nie patrzył, tym te bardziej zdawały się namnażać, jakby ktoś rzucił na nie urok. — Mój drogi chłopcze, czyżbyś postanowił odwiedzić starą cioteńkę? Tak mi miło. Koniecznie musisz wpadać częściej, ale na razie opowiadaj, co u ciebie słychać? Potrzebujesz czegoś? Wiesz! Trafił do nas ostatnio bardzo ciekawy egzemplarz pracy na temat magii iluzji, na pewno cię zainteresuje. Chodź, pokażę ci — niska kobiecina natychmiast pochwyciła za dłoń swojego bratanka, aby zaprowadzić go wprost do alejki, w której w tym momencie rozsypywały się kartki z jednego z notatników. Marwood, chociaż próbował je zbierać, dostrzegł ruch kobiecych nóg gdzieś daleko, krótki stukot obcasów. Nie zdąży... Nie zdąży... Nie zdąży... rozsypałem kartki... Roche, kolejna przeszkadzajka: k1 - Cioteczka pomknęła do przodu tak szybko, że dostrzegając rozsypane na podłodze kartki, zaczyna robić raban, narzekając na miejscową młodzież. Jeszcze nie zbliżyła się do Franka. k2 - Cioteczka przygląda ci się z najwyższą uwagą, a potem stwierdza, że wyglądasz jak siedem nieszczęść i każe natychmiast wyjaśnić powód tego zmęczenia na twarzy. k3 - Cioteczka kroczy w stronę alejki, w której jest Frank, ale robi to bardzo wolno. Mimo to warto ją powstrzymać! |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Faustowie byli wręcz obrzydliwie mieszczańscy. Cechę tę przywieźli ze sobą ze Starego Kontynentu i pielęgnowali jako swoją tradycję. Większość z nich nie była ani za biedna, ani zbyt bogata, bo to mogłoby powodować zbyt duży konflikt z tą immanentną cechą. Mieli swoją wspaniałą kamienicę, swoją Kolekcję poszerzaną nieustannie o kolejne nabytki i swoją wątpliwą opinię. Mimo to nikt nie ich obecności w Kręgu od dłuższego czasu nie kwestionował, bo chociaż większość z nich nie miała w sobie rozwiniętych umiejętności społecznych, to umieli handlować swoimi umiejętnościami i nawiązywać korzystne dla siebie kontakty. Mogli udawać, że to był jedyny powód dla którego znoszono ich małe występki nawarstwiające się nieustannie, ale prawdą było, że trzymano na nich oko. Lepiej było ich mieć ze sobą niż przeciw sobie. Mieszczańskość była piękną maską kryjącą za sobą dużo. Kobieta stojąca przed Roche wyglądała zupełnie niewinnie w swojej garsonce w pepitkę z ołówkową spódnicą. Spomiędzy umalowanych na bordowo ust niegdyś potrafiły się wydostawać określenia na niemagicznych jakich powstydziłby się nie jeden. Radykalizm nie zawsze ma brzydką twarz potwora, umie się dobrze maskować i nie wzbudzać takich podejrzeń na pierwszy rzut oka. Spędzała tu niegdyś całe dnie, głównie na zapleczu zajmując się sztuką alchemii i przyjmując zlecenia od ludzi Kręgu. Ten sympatyczny uśmiech nie pasował do plotek o truciznach jakie wychodziły spod jej dłoni, teraz pomarszczonych i przypominających teksturą delikatny pergamin. Bycie częścią tej rodziny nauczyło go szybko, że kobiet nie należy lekceważyć. — Wie ciotunia, jest jak jest. Stare dzieje. Córa kazała mi cię pozdrowić i podziękowała za szydełkowy berecik — berecik był trochę koślawy, ścieg nie był idealny, ale Roche zrzucał to na karb problemów ze wzrokiem Elli. Miała swoje lata, więc normalne, że nie była już w stanie tak dobrze dziergać jak niegdyś. Jego dziecięcy szalik w różnych odcieniach niebieskiego pod tym względem prezentował się znacznie lepiej, a przynajmniej tak go zapamiętał. — Po tym co się wydarzyło pod koniec lutego miałem przymusowe wolne… No, i trochę się wydarzyło siódmego, ale nie miałem okazji wam opowiedzieć — naokoło wspomniał o ostatnich wydarzeniach, na wypadek gdyby ktoś jeszcze postanowił zaszczyć ich swoją obecnością w Kolekcji. Ale wątpił w to. Wyglądało na to, że do zamknięcia antykwariatu będą tutaj tylko oni. Ella i Roche. Oraz, oczywiście, Frank usiłący odnaleźć zapiski Duffy’ego. Praca dotycząca magii iluzji brzmiała jak coś niezwykle interesującego dla siewcy, zwłaszcza w kontekście spotkania z Lyrą Vandenberg. W przypływie drobnej, noszącej w sobie znamiona czegoś dziecinnego ekscytacji był gotowy podążyć za Ellą, ale wtedy zdał sobie sprawę z czegoś, co zaalarmowało go momentalnie. W tamtej alejce znajdował się nie kto inny jak Marwood przeszukujący ich sklepik. Musiał ją zatrzymać! Przynajmniej na chwilę. — Ciociu, po prawdzie przyszedłem do ciebie w konkretnym celu — głos mu nie zadrżał, jakimś cudem brzmiał przekonywająco, a kobieta odwróciła się do niego nieco zaskoczona. Nie było jednak w jej oczach podejrzliwości. Zbyt mocno mu ufała, by zakwestionować jego intencje. — Znalazłem w domu na strychu pozytywkę mojej matki. Strasznie stara, kiedyś grała Haydna, wyżłobiona w różanym drzewie… Mamy tutaj podobne mechanizmy? Chciałbym coś takiego rozbroić i zobaczyć jak to się prezentuje od środka, bo sam nie umiem sobie z tym poradzić, a pomyślałem, że taka pamiątka po babce dla córki byłaby idealna. Jak poradził sobie z tak wymyślną historyjką? Na strychu faktycznie znalazł coś takiego, ale nie myślał nawet o naprawieniu go. Dopiero teraz przyszła do niego myśl. Pozytywki były w Kolecji Faustów. Po prawej stronie, na tyle. Z dala od Franka. | Wypadło k3, więc najgorzej!!! |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Cholerne kartki. Cholerne kulki. Cholerni Faustowie. Przeklinając parszywy los w myślach, Frank przy tym ostatnim niemal ugryzł się w język, spoglądając zza regału na wysoką sylwetkę Roche. Ciężko było nie oceniać ludzi po pozorach, gdy historia ich powstania i wyznawanych poglądów dobijała osoby o niemagicznym pochodzeniu. Tacy ludzie mieli miejsce pośród najznamienitszych jak choćby Keplerowie. Jakim cudem? Tego nie wiedział. Marwoodowie nigdy nie aspirowaliby, by stać się częścią Kręgu. Dom w Wallow, kolejne dzieci zmierzające daleko w świat ku nie uciesze rodziców i od kwietnia do września grill w ogródku — to wszystko wystarczyło, by być szczęśliwym. A jeśli do tego dochodził brak zwątpienia w słowa Lucyfera, jeśli przekonanie o jego słuszności okazywało się zgodne z prawdą, wtedy nie można było mówić o zawahaniu nad losem. Nawet zbliżająca się Apokalipsa, nawet potworne wydarzenia z końca lutego — nic nie było w stanie pokonać niezłomnej wiary Franka, że jest jeden Król i jest nim sam Szatan. Babka padłaby na zawał. Ojciec padł. Wzrokiem powędrował za kolejnymi rozsypanymi kartkami, wciskając je do niezszytego notatnika byle jak, aby tylko jak najszybciej wrócić do swojego zadania. To udało się po krótkiej chwili, gdy próbując zachować kompletny spokój, przysłuchiwał się rozmowie Roche z — jak się okazało — jego ciotką. — Opowiadaj kochanieńki! Wszystko mi opowiedz, bo na starość to już rzadko kto mi coś mówi. Nawet nie zadzwoni... — odparła z wyraźnym wyrzutem, jakby podmiot stał właśnie przed nią. — Straszne dzieje ten koniec lutego, tutaj na szczęście nic się nie stało. Lilith nad nami czuwa. Siódmego? Byłeś na tym spotkaniu z Ronaldem Williamsonem? Jak było? Ja nie zdołałam... Wiesz... Kolano nie daje mi spokoju. Dopóki byli zagadani, do tej pory łatwiej było choćby pół sklepowej alejki dalej pozostać względnie niezauważonym. Względnie, bo parę razy Frank był pewny, że jego palec odsłonił się przed kobietą. Na szczęście ta nie podniosła rabanu. Byli już przecież tak blisko. Byli — liczba mnoga — bo patrząc na zaangażowanie Roche, był pewien, że ten jest godzien zaufania. W końcu stawał niemal oko w oko ze swoją rodziną, aby ochronić współpracownika, w misji, której szczegółów nawet nie poznał. To wymagało wielkiego zaangażowania. Zaangażowania, które przyda mu się jeszcze wiele razy. — Och oczywiście, chodź za mną — kobieta poprowadziła swojego bratanka w zupełnie drugą stronę sklepu, na co Frank odetchnął z ulgą. — Znajdziesz u nas aż 164 pozytywki. Albo 167. Nie jestem pewna czy ta nowa kasjerka poprawnie wszystko notuje... Ale ja się na tym nie znam, kochanieńki. Musiałbyś zapytać stryja albo sam coś wybrać. Marwood podniósł się ciężko z kolan, ruszając znów do półki, gdy upewnił się, że wszystkie kartki zostały pozbierane i niedbale wsadzone na swoje miejsce. Kolejny dziennik był obity w czarną skórę, a na sobie miał kilka złotych wybitych tam liter prawdopodobnie w obcym języku, bo te nie wydały mu się znajome. Tak samo zresztą szybko przejrzana treść w środku notatnika. Kolejny — czyżby? — tak! Frank niemal podskoczył i głośno wciągnął w płuca powietrze, gdy na stronie tytułowej odnalazł nazwisko: Remy Duffy. Zdążył tylko rzucić okiem do środka, pobieżnie znaleziona treść brzmiała jak rytuał, albo jego obszerniejszy opis, ale to nie był czas i miejsce, by się nad tym zastanawiać. Znalazł to, czego szukał, ze szczegółami zapozna się potem. — Intauro — wyszeptał pod nosem, pozwalając, aby dzwoneczek przy drzwiach zawieszony na sznurku zadźwięczał donośnie. — Przepraszam! — oznajmił głośno, zwracając się w stronę odwróconej plecami kobiety i Roche. — Szukam poczty, dobrze trafiłem? — Oszalałeś pan? Nie widzisz pan, gdzie wszedł? To nie jest poczta. Zamykamy! — oznajmiła opryskliwie, ale to wystarczyło, aby Frank, trzymając w dłoniach dziennik, dał Faustowi znać, że pora się zbierać. To też zresztą zrobił, wychodząc przez drzwi na mroźny wiatr, czując, jak czerwona od zmęczenia twarz znowu kostnieje. To piwo należało im się teraz jak psu buda. Intauro |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Nie były to wyżyny jego zaangażowania, którymi mógłby się wykazać. Ella była jedynie starszą kobietą, samotnie mieszkającą w kamienicy ich rodziny i szukającej tylko okazji, by zamienić z kimś kilka słów. Nie było wyzwaniem rozmówienie się z nią, by odwrócić jej uwagę od jeszcze jednego klienta kręcącego się po sklepie i natykającym się na kolejne niespodzianki Kolekcji Faustów. Uwierzył, że główny powód dla którego tutaj przyszli szukając notatek badacza magii iluzji, jest wystarczająco dobry, żeby wtórować mu w tym mąceniu. Uwierzył też w to, że Frank wystarczająco się pospieszy i nie będzie zmuszony do przedłużania tego przedstawienia w nieskończoność. — Całe szczęście, że to nie doszło do Starego Miasta! Okropieństwo — wzdrygnął się na myśl o pożarze w Deadberry i zgliszczach Piwniczki. Nie zamierzał opisywać tutaj wszystkich szczegółów dotyczących wydarzeń dwudziestego szóstego lutego, bo sam ich nie znał, a to co zasłyszał było bardziej niż niepokojące. Kościół Piekieł jednak miał swoją wersję, a on jako pracownik jednej z komórek instytucji nie zamierzał na głos jej podważać. Za bardzo lubił swoją pracę. — Trzeba dbać o zdrowie. Najwięcej pracy, oczywiście, mieli ci najbardziej sprawni. Rozumiesz sama, należało te ruiny doprowadzić do porządku, ale myślę, że już niedługo wszystko będzie tak jak dawniej! Im dalej znajdowali się od alejki do której wysłał Marwooda, tym spokojniejszy był. Zbliżając się do wystawki przedstawiającej zbieraninę pozytywek. Postawiane były jedna na drugiej, by zajmować jak najmniejszą ilość miejsca, a każdy kto zajrzałby do niej bałby się ruszyć którąkolwiek. Układ nie wyglądał na najbardziej stabilny, tak jakby wyciągnięcie nawet najdelikatniejsze jednej z nich mogłoby sprawić, że wszystkie runą na podłogę. Roche przystanął przy nich razem z ciotką, przypatrując się z dumą zbiorowi, gdy mężczyzna rozglądał się po nich. Większość z nich z wierzchu wyglądała pięknie, grawery na ich wieczkach można by długo podziwiać, ale jego bardziej interesowało jak działały. Sięgał po te najłatwiejsze do wyciągnięcia i sprawdzał czy melodia wewnątrz wygrywa bez zacięć, a figurka zamieszczona w środku obraca płynnie. Trzymany przez niego w tej chwili instrument przypominał ten odnaleziony na strychu domu przy Broken Alley. Okrągły, z małym lustereczkiem po wewnętrznej stronie wieczka oraz tancerką w środku. Nie rozpoznawał wygrywanej melodii, ale brzmiała czysto. — Ta wygląda na zachowaną w dobrym stanie… Przygarnę ją, dobrze? Nali… — Jakie naliczysz, co ty opowiadasz? Żadnemu z rodziny nic nie naliczam — oburzyła się tak jakby Roche zarzucił jej jaką zbrodnię. Skinął tylko głową z wdziecznością, uśmiechając się na to. — Śliczne są takie rzeczy, naprawdę. Teraz dzieci już takich zabawek nie doceniają, a ja mojej pozytywki słuchałam tak długo aż wszyscy inni mieli jej dość… No, ale to tyle o mnie, bo cię zanudzę historiami starej kobiety. Być może jakoś pociągnąłby ten temat dalej, by zająć jej jeszcze odrobinę czasu, kiedy usłyszeli dzwonek sklepowy. Wychodząc spomiędzy regałów zobaczyli nikogo innego jak Franka Marwooda. Nie uciekł jego uwadze notatnik trzymany przez siewcę. A więc udało mu się! Prześledził którędy udał się po wyjściu z lokalu, ale nie popędził za nim od razu. Ella fuknęła coś jeszcze, oburzona na fakt pomylenia ich Kolekcji z jakąś tam pocztą. — Dziękuję za tę drobną pomoc. Po tę pracę z magii iluzji przyjdę kiedy indziej… Albo w ogóle przyjdę do ciebie, do kamienicy. Dogadamy się jakoś listownie, będzie lepiej niż tak w biegu — próbował jakoś udobruchać starszą kobietę. Mimo tych zapewnień nie wyglądała na szczególnie przekonaną, ale Roche w tej materii nie kłamał. Relacje rodzinne wymagają podtrzymywania. Lekko uścisnął ciotkę, uważając by przypadkiem nie zmiażdżyć jej – to nie wydało się takie trudne przy tej różnicy wzrostu i siły! Chwilę później szedł już ulicą w ten chłodny, marcowy wieczór. Nie zdążył dosłyszeć jak Ella zaskoczona spogląda na półkę, nie mogąc znaleźć obiecanej pracy z zakresu magii iluzji. Roche i Frank z tematu |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji