Kuchnia Pomieszczenie utrzymane jest w stonowanych barwach, a na samym jego centrum znajduje się pokaźny stół, przy którym rodzina spożywa posiłki. Kuchnia to serce domu, to tutaj często zapadają najważniejsze decyzje, dochodzi do szczerych wyznań z głębi serca przy przepysznej kawie lub herbacie zaparzonej przez jedną z ciotek, a gdy czujesz wydobywający się zapach truskawek i wanilii to wiedz, że powstaje w piecu słynny Krwawy Sernik. W bok od stołu znajdują się drzwi prowadzące do małej oranżerii. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
|28.03.1985 Poranek zaczął się już intensywnie kiedy popijając kawę przeglądała rodzinne przepisy. Znał je na pamięć, ale mimo to, zawsze zaglądała do starych zapisków chcąc się upewnić, że o niczym nie zapomniała. Przed nimi były dwa dni świętowania, spotykali się z rodziną oraz przyjaciółmi, aby cieszyć się swoim towarzystwem i wspominać męczeństwo Aradii. Penelope od jakiegoś czasu była odpowiedzialna za przygotowania. Zaczęło się od dnia kiedy opuściła Tajne Komplety w związku z odrzuceniem oświadczyn ze strony Overtonów. Miała pokazać, że jest przydatna rodzinie. Udowodniła to, po latach, nikt nie wracała do tego co miało miejsce ponad dwadzieścia lat temu. Kwiaciarnia pod jej przewodnictwem dobrze prosperowała, rozwijała się, a ciotk Dolores doceniała pracę krewnej. Wyciągając niezbędne ingrediencje do pieczeni w żurawinie i granatach wspominała popołudnie kiedy ciotka dzieliła się z nią tym przepisem. Pokazywała jak należy przygotować mięso, natrzeć przyprawami i zostawić na całą noc, jak wycisnąć sok z owoców granatu i jakie wino wybrać do podlania pieczeni. Wszystko to miała już przygotowane, wystarczyło podwinąć rękawy bluzki, aby zabrać się do pracy. W kamiennej misie wymieszała aromatyczne przyprawy wraz oliwą, następnie nacięła tuszkę mięsa w odpowiednich miejscach i nadziała ją czosnkiem, na sam koniec zaś natarła marynatą i odstawiła w chłodne miejsce. Teraz mogła zająć się zupą krem z pomidorów. Nie był to trudny przepis, zreszta sama Penelope nie lubiła spędzać wielu godzin w kuchni, hołubiła zasadzie, że posiłki maja być aromatyczne, smaczne i mało pracochłonne. Pomidory sparzyła wrzątkiem, a nastepnie obrane ze skórki zaczęła rozgniatać w wielkim garnku, co jakiś czas dodając do nich wodę. Kiedy już miała odpowiednią ich ilość, zabrała się za siekanie czosnku, ziół oraz cebuli. Wszystkie te składniki przesmażyła razem, a następnie dodała do pulpy pomidorowej. Garnek ustawiła na piecu i zaczęła podgrzewać. Niewiele czasu minęło jak po kuchni rozszedł się zapach przygotowywanej potrawy, którą co jakiś czas mieszała, a w międzyczasie zerkała na przepisy. Musiała jeszcze przygotować pasztet oraz chleb z czerwonej fasoli i ciasto Aradii. Bloodworthowie, podobnie jak inne rodziny, mieli własną wariację tego wypieku. Każda gospodyni zaś dodawała do niego swoją kombinację, przez co ciasto zmieniało się przez kolejne pokolenia. Mogła zrobić sobie chwilę przerwy więc zapalając papierosa wyszła na chwile na ogród, stojąc na ganku patrzyła jak przyroda powoli obejmuje we władanie okolicę. Drzewa zieleniły się na tle jasnego nieba, a trawa zdobione kwiatami zdawała się być miękkim dywanem, jak co roku dzień po dniu, pory roku dyktowały ich życie, natura tak bardzo im bliska kierowała ich życiem i podejmowanymi decyzjami. Uśmiechnęła się na wspomnienie dni, kiedy sama była jeszcze dzieckiem i pomagała matce w kuchennych pracach, ale kiedy tylko była taka możliwość wraz z rodzeństwem bawiła się wśród drzew. Dopalając papierosa wróciła do kuchni, gdzie czekało już wcześniej przygotowane mięso na pasztet. Mocując maszynkę do mielenia usłyszała jak inni członkowie rodziny wchodzą przez frontowe drzwi. Zrobiło się głośno, wyciągnięto ozdoby świąteczne - girlandy oraz żywe kwiaty, które miały zmienić się w piękne kompozycje. Szykując pasztet rozdawała dyspozycje jak należy połączyć ze sobą goździki, kamelie i niecierpki, wskazywała na gąbki florystyczne oraz piękne, pękate wazony, w których wspaniale prezentowały się bukiety na stole, nie zasłaniając przy tym rozmówcy po drugiej stronie. Kiedy pasztet ostygł, musiało odbyć się rodzinne sprawdzanie, czy aby na pewno się nie popsuł. Soczysty i jeszcze ciepły plasterek został odkrojony i podzielony na mniejsze porcje. Mięso rozpływało się w ustach i aż żal było, że będą mogli go jeść dopiero od jutra. Penelope wygniła do salonu, tych co przeszkadzali w pracy i zagoniła do garów najmłodszych. Mieli pomóc w wyrabianiu fasoli na chleb, a ona w tym czasie stworzyła listę dań, które należy nastawić w sobotę z samego rana. W międzyczasie odbyła długą rozmowę z ciotką Dolores przez telefon, która się upewniła, że Penelope o niczym nie zapomniała. Dopytywała o temperaturę pieczenia pieczeni oraz o ty, czy pojawi się tarta z gruszek i sera pleśniowego na przystawkę, bo przecież babka Cathy zawsze ją robiła. Była przygotowana na te rozmowy, ponieważ odbywała je co roku, za każdy razem odpowiadając na te same pytania, ale matrona musiała mieć pewność, że rodzina nie zapomni o tradycjach i będzie o nie dbać nawet wtedy jak jej samej już nie będzie na świecie. -I pamiętaj, moja kochana Penny, że w wejściu muszą stać czerwone świece, w tym lampionie, który Thomas Bloodworth przywiózł ze swoich wojaży - perorował ciotka przez telefon. -A na stole obrus haftowany w czerwone kwiaty. Tak, pamiętam. -Powtarzała cierpliwie Penelope, a gdy Robert przechodził obok niej zaśmiał się niemo i wywrócił oczami. Po zakończonej rozmowie wróciła do kuchni i wyciągnęła chleb z pieca. Teraz mogła odpocząć, zająć się układaniem kolejnych wiązanek i bukietów. Sięgając po wstążkę kształtowała kwiaty w około, które miało zawisnąć na drzwiach wejściowych do posiadłości. Anturium pięknie się uzupełniało z delikatnością zawilca japońskiego, całości kompozycji dopełniała lobelia i zielone, duże liście, na których tle różne odcienie czerwieni pięknie się odbijały. Z gotowym wieńcem wyszła przed dom i ostrożnie zawiesiła na wcześniej przygotowanym haczyku, a słońce zaczynało powoli zachodzić kładąc się cieniem na załamaniach płatków kwiatów. Główne przygotowania do świętowania mogła uznać za zakończone. |zt, 833 słów |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
|2.06.1985 W kuchni grała cicha muzyka; pianino, kwartet smyczkowy i wiolonczela, jeden z instrumentów, które Penelope najbardziej sobie upodobała. Melodia mocna, ciężka w swoim brzmieniu połączona z lekkością skrzypiec była wręcz hipnotyzująca. Jednocześnie pasująca i niepasująca do zapachu malin i truskawek jaka unosiła się po kuchni. Penelope uniosła wzrok znad gazety, którą przeglądała i spojrzała w stronę piekarnika, a potem zegara wiszącego na ścianie. Odpaliła papierosa i wróciła do swojej lektury wiedząc, że ma jeszcze dziesięć minut nim będzie trzeba wyciągnąć sernik i przygotować polewę do niego. Przeczytała ostatni artykuł na temat nowych metod nauczania w szkołach, po czym gasząc papierosa zabrała się za dalsze przygotowywanie deseru. Sernik był idealnie przypieczony z wierzchu i jednocześnie nie opadł, co ją bardzo ucieszyło. Odstawiła ciasto na bok, aby ostygło i zabrała się za podgrzewanie malin oraz truskawek dodając do sosu składniki, które sprawiały, że ten mógł zastygnąć na górze wypieku. Kiedy upewniła się, że temperatura jest odpowiednia zawartość garnka wylała do foremki z sernikiem, po czym wszystko wstawiła do lodówki, aby się odpowiednio zsiadło. Teraz przyszedł czas na przygotowanie kawy - bratanek powinien być lada chwila. Muzyka przyspieszyła, stała się nierówna, ale nadal porywająca kiedy zmieliła ziarna kawy i wsypała zawartość młynka do kawiarki, którą postawiła na palniku. Nie trzeba było długo czekać, aby wspaniały aromat zaczął być wyczuwalny w powietrzu. Wtedy też usłyszała jak otwierają się frontowe drzwi, a charakterystyczne kroki rozbrzmiały w korytarzu. -Nevell - uśmiechnęła się do młodego mężczyzny, który zjawił się w progu kuchni. -Idealnie na czas. - Zaprosiła go do stołu, na którym już stały przygotowane wcześniej szklane talerzyki oraz filiżanki na kawę. Zdjęła kawiarkę i rozlała gorący płyn dla siebie i dla bratanka. -Jakbyś mógł wyciągnąć sernik z lodówki. - Poprosiła uprzejmym tonem, ale było wiadome, że odmowa nie wchodziła w rachubę. Następnie, kiedy ciasto znalazło się na blacie, wyjęła je z formy i ukroiła dwa kawałki, które zaraz znalazły się na szklanych talerzykach. Kobieta zajęła swoje miejsce i kiedy Nevell usiadł naprzeciwko niej ujęła swoją filiżankę kosztując świeżo zmielonej kawy. Podwieczorki z krwawym sernikiem były swego rodzaju tradycją w tym domu. Nikogo więc nie dziwiło, że ciotka Penny na nie zaprasza. Bardziej każdy się zastanawiał jaki temat chciała na nim poruszyć. -Nie mieliśmy okazji dawno w spokoju porozmawiać. Trochę to niepokojące, że własnego bratanka widzę na spotkaniach kowenu, a w nie domu. Ciszę się, że udało ci się znaleźć czas na to spotkanie.- Choć głos był ciepły i życzliwy, tak spojrzenie baczne. Nie uszło jej uwadze to co zaszło na ostatnim spotkaniu. Nie mogła ukrywać, że nie była na nie ślepa. -Zapewne masz wiele pytań, mój drogi. - Ukroiła kawałek sernika z talerzyka. -Zadaje je. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Minął niemal rok od straty rodziców (rocznica przypadała na piątego czerwca), minął prawie miesiąc od pozyskania od Blair Scully drogą listowną informacji o śmierci Zuge i spotkaniu z Matką Piekielną we własnej osobie. Ani jedno z nich nie należało do przyjemnych. Ostatnie wprawdzie początkowo miało zadatki na rozłożenie przed Kowenem Nocy nadziei po niedawnej stracie swojej liderki i pojawieniu się Lilith. Tej samej, której Nevell jako eklezjasta obiecywał wierność, jednak okazało się to iluzją, która roztrzaskała się jak okna w samochodzie, którym podróżował w 1984. Kolizja pozostawiła go z obrażeniami fizycznymi, utrudniającymi codzienne i żałobnym nastrojem. Matka Piekielna obdarowała go hojnie kryzysem wiary, ponieważ sprowadzenie Bloodwortha do znienawidzonej pozycji typowej dla niemagicznych w czczeniu swoich bóstw, wręczyło mu jedynie wstręt, od którego ścierpła mu skóra i zalewające serce zwątpienie. Lilith straciła w nim tamtego dnia lojalnego wyznawcę, do tamtego właśnie momentu, który rozpruł nevellową stabilność religijną, zostawiając jej wnętrzności na wierzchu — zrobiłby wszystko, czego by sobie zażyczyła. Minął niemal miesiąc od spotkania z Matką Piekielną i żar trawiących go od środka rozterek wcale nie przygasł, choć wydawało się, że skrzypek stopniowo układa je sobie w głowie, to co tam zaszło. Nawet jeśli jego zaangażowanie na spotkaniu było poniżej zera, a zwłaszcza w rozmowę dotyczącą Kręgu, w którą nieadekwatną lekkością do jej realnej pozycji społecznej weszła jedna z członkiń Kowenu Nocy — skandalistka z gazet znana ze śmierci narzeczonego. Pomieszanie z poplątaniem, które wydawało się Bloodworthowi czymś nie tyle co nie na miejscu, ale i pozbawionym dobrego smaku. Zazwyczaj o jakichkolwiek kwestiach, które go nurtowały rozmawiał z ciocią Penelope (wcześniej z Michelle i Augustem), jednak natłok zajęć na uczelni, konieczność uczenia się (zarówno na zajęcia, przyswajania materiału w ogóle, jak i magii anatomicznej z Dorianem, a magii odpychania z Hiramem), aby podtrzymać stypendium i dorabianie w zakładzie, a także grywanie na poszczególnych pogrzebach — kosiło nevellowy czas wolny do minimum. To była jedna kwestia, druga pozostawała dość newralgiczna — chyba nie był gotowy na otwartą i szczerą rozmowę o swoich odczuciach, a także ścielącym się szeroko zwątpieniu. Gdy umawiał się z ciocią Penelope zawsze pojawiał się przed czasem lub idealnie o czasie, co było dowodem jego szacunku do niej. Student medycyny nie brał pod uwagę nawet możliwości, że wykręciłby się ze spotkania w gronie rodzinnym — na tych zawsze się stawiał. Po przekroczeniu progu powitał go cicha muzyka, jednak prym wiódł przyjemny zapach wypieku, więc skrzypek potraktował go jako swojego przewodnika. — Dzień dobry, ciociu Penny — przywitał się z nią grzecznie Nevell, odpowiadając na jej uśmiech tym samym. Jego wzrok spoczął uszykowanych talerzykach i filiżankach; te drugie zostały uzupełnione o aromatyczną kawę, której zapach zmieszał się z wcześniej palonym papierosem. Bloodworth nabrał nagle ochot, aby złagodzić leciutki stres nikotyną, jednak zawsze miał na uwadze to, że ukrywał ten fakt przed swoją ciocią. — Oczywiście. — Prośbę o wyciągnięcie ciasta z lodówki, spełnił niemalże od razu, podnosząc się z wcześniej zajętego miejsca. Nevell przyglądał się krwawemu sernikowi, który swoją obecnością stanowił poniekąd nieme zaproszenie do poważniejszej rozmowy. — Tak, ostatnio wiele się działo i ten czas sam przelewa się przez palce. Przepraszam, powinienem nawet w biegu przynajmniej zajrzeć do kwiaciarni i się przywitać. Z przyziemniejszych rzeczy, może pani Faulkner pomoże mi z cierpnięciem ręki przy zbyt długim graniu na skrzypcach — powiedział student medycyny, a choć początkowo zabrzmiało to, jak urwana w połowie myśl, której nie zdecydował się pociągnąć dalej. Nevell w żadnym razie nie uciekał spojrzeniem od tego należącego do Penelope. Miał do niej zaufanie i zależało mu na niej, nawet jeśli potrafiła wykazywać się surowością. — Tak, mam kilka pytań. Co się właściwie stało i w jakich okolicznościach zginęła Zuge? Nie otrzymałem od niej żadnego listu. O niczym nie wiedziałem, do momentu aż nie dostałem go od Scully, który przyniósł mi złe i dobre wieści. — Pozyskał pewne informacje od Cecila, który rozmawiał ze znerwicowaną Blair, jednak chciał znać wersję również cioci Penny. Te przecież mogły różnić się diametralnie i opierać się na odmiennej perspektywie. Gdzieś na końcu języka miał również pytanie dotyczące, dlaczego Zuge zdecydowała się narazić na niebezpieczeństwo Penelope, jednak ugasił je łykiem gorącej kawy. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Rodzina była najważniejsza, a tej kobieta oddała cała siebie gotowa rozpruć własne serce, żeby tylko sprawić, że będą bezpieczni i zdrowi. Mówili często, że jako bezdzietna panna nie ma pojęcia czym jest rodzina i odpowiedzialność za nią. Bardzo się mylili, niczego nie rozumieli zapatrzeni we własną arogancję i przeświadczenie, że spłodzenie dzieci daje im prawo do głośnego wyrażania własnej opinii. Nie mając swoich pociech, oddała siebie tym, które mieli jej bracia i siostry. Stając się tą, do której zawsze mogli zwrócić się z prośbą i radą. Nie chciała ich naprawiać, nigdy. Nie chciała ich zmieniać. Pragnęła jedynie znać i być obecną w ich życiu ostoją. Młode życie miało to do siebie, że było targane i szarpane przez koleje losu. Nie raz łopotały na wietrze niczym żagiel, który stracił swój maszt, ale ostatecznie znajdowali swoją drogę. Rok minął prawie od śmierci rodziców bratanka. Rok, kiedy otrzymała tragiczne wiadomości i bez wahania ruszyła na miejsce wypadku chcąc chronić chłopaka. Ostatnie dni zaś ich nie oszczędzały, nie pozwalały na spokojne przemierzanie kolejnych dni. A wydarzenia sprawiały, że bała się o siebie i swoje życie. Coś w niej pękło tego dnia kiedy umierała Zuge, kiedy patrzyła w twarze przyjaciół, których miała stracić do końca swoich dni. Matka, powierzyła jej zadanie. Ciężkie, trudne, takie które mogło rozerwać jej serce jeszcze bardziej. Popijając kawę słuchała słów Nevella, bo to on był w tej chwili najważniejszy. Jego historię chciała usłyszeć, jego rozterki ukryte między słowami jakie wypowiadał w kuchni, w zapachu ciasta i melodii wiolonczeli. Odstawiła ostrożnie filiżankę na spodeczek. -Zuge, miała powierzone zadanie przez Lilith, w którym miała przekonać jeźdźców apokalipsy do naszej sprawy. Pozyskać ich zaufanie. - Rozpoczęła opowieść na jaką zasługiwał. -Wiesz jaki jest nasz cel, kogo musimy chronić, przeciw czemu walczymy. Tego dnia mieliśmy dwa cele. Wobec tego, rozdzieliliśmy się. Zuge miała na nas czekać w miejscu spotkania, wcześniej samej wykonując inne zadanie. Nie wypełniliśmy woli Matki do końca. Udało się pochwycić statek Freyra. Nie udało się nam przekonać Sutra do tego, aby dołączył do nas. Kowen Dnia go uwolnił, a ten rzucił w ich stronę swój miecz. - Ukroiła kawałek sernika, wiolonczela na chwilę ucichła, by po chwili dołączyć do altówki. -Kiedy trafiliśmy do Zuge, była mocno ranna. Starcie z Freyrem mocno ją wyczerpało. On sam ją poturbował. Naszym celem w tym momencie, było pozyskanie miecza Sutra. Na miejscu spotkaliśmy się z Kowenem Dnia. - Wspomnienia z tego starcia powróciły do niej ze zdwojoną siłą. Twarze przyjaciół. Wzięła głębszy oddech i podniosła spojrzenie na bratanka. Czaiła się w nim mgła i cień, który nie zapowiadał miłej opowieści. -Rozpoczęła się walka. Okrutna, brutalna i bezlitosna. My przeciwko nim. Zuge przeciwko mężowi. Liczyliśmy się z tym, że spotka nas tam śmierć. Byli silniejsi. Taka prawda, po drugiej stronie są ludzie z doświadczeniem, z wiedzą której brakowało nam. Powoli, padaliśmy. Sama myślałam, że stracę tam życie. Widziałam jak umiera Zuge. Jak oddaje ostatnie tchnienie. - Sięgnęła ku szyi, która ozdobiona była apaszką. Zaczęła ją rozwiązywać. -Uratowała nas Matka. W ostatniej chwili przybyła po nas i przeniosła w bezpieczne miejsce. Kowen Dnia pozyskał miecz. - Przegrali tamtą bitwę, ale jeszcze była szansa i nadzieja na to, że uda im się wygrać wojnę. Choć zaczynali z przegranej pozycji. -Po tej wyprawie pozostał mi znak. - Wskazała na bliznę w kształcie litery R, która tkwiła na kobiecej szyi. Wcześniej czerwona, teraz już zagojona odcinająca się od skóry. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Jeśli coś w Nevellu pielęgnowano od najmłodszych lat, to docenianie Bloodworthów, niezależnie jakie stosunki, by pomiędzy poszczególnymi członkami tej familii nie były. Zawsze miał to przeświadczenie, że na rodzinie ojca może polegać. To wobec niej mógł mieć zobowiązania; czegoś podobnego nie odczuwał wobec społeczeństwa czy Kręgu jako takiego. Nieżyjący już August i Michelle oswajali go z naturą biznesu pogrzebowego i na żadnym etapie nie towarzyszyła temu atmosfera strachu, czy tworzenia ze śmierci tematu tabu. Cmentarz pod pieczą Bloodworthów i dom pogrzebowy w umyśle Nevella rysowały się jako bezpieczne miejsca, nawet jeśli w tym drugim nie raz obserwował woskowatą twarz zmarłego, oczekujące na przybycie krewnych w sali pożegnań. Żałoba rozchodząca się kręgami na twarzach krewnych zawsze przybierała różne odcienie i nie zawsze trzymała się w spektrum smutku czy poczucia straty. Ciężar obawy przed rozczarowaniem cioci Penelope układał się gładko na jego ramionach, który zawiązywał mu usta w supeł. Nevell musiał ważyć słowa; nie był jeszcze na tyle gotowy, by wyrazić swoją opinię na temat napotykanego na minionym spotkaniu kowenu absolutu. Nierzadkim obrazem okazywała się również postawa przemilczenia przez skrzypka, jednak tu pokutowała etykieta pożądana przez Krąg, wiążąca się ściśle z niewychylaniem się przed szereg. Dlatego nauczył się odpowiadać wymijająco, zbywać tematy niewygodne z obcymi i nie wchodzić z nimi w potyczki słowne, które nigdzie nie prowadziły. Student medycyny nie był w gorącej wodzie kąpany i rozsądnie układał swoje wypowiedzi. Nevell wciąż doświadczał dużego dyskomfortu w temacie śmierci ich wieloletniej liderki kowenu — osoby, która scalała ich i wyznaczała kierunek działań. Jej autorytet nieco zachwiał się w posadach, gdy znienacka objawiła im się informacja o posiadaniu przez Zuge męża po drugiej stronie barykady, a tematu nawet nie liźnięto, by złagodzić wszelkie niedopowiedzenia. Łączniczka z Lilith nigdy nie dawała im powodu do zwątpienia w siebie i swoje intencje, jednak podówczas zupełnie zignorowała znaki. Teraz niestety zabrakło im tego kowenowego spoiwa, zamiast tego powitała ich rozgoryczona, despotyczna Lilith i jej prawdziwe oblicze, jakże dalekie od tego zyskującego zaufanie, zachęcającego do podążania za jej wolą podczas chrztu. Ten dysonans był kolejnym argumentem do ścielącego się w jego wnętrzu zwątpienia wobec Matki Piekielnej. Dlatego podjęta przez ciocię Penelope opowieść, uzupełniająca skromną relację na liście przez Blair Scully i to, co od dziewczyny dowiedział się Cecil Fogarty, zastawszy ją w stanie co najmniej wątpliwym, sprawiła, że Nevell zmarszczył brwi na tyle, by lwia zmarszczka rozgościła się między nimi. Przypomniało mu się aż początek spotkania Kowenu Nocy, kiedy liczył, że zostaną wskazane nazwiska i imiona osób, na które winni byli uważać, zamiast tego doczekali się pokazu siły i wymuszonego oddania. Ciasto rozpływające się w ustach nie rekompensowało powrotu do echa obumarłej ekscytacji, która mu wówczas towarzyszyła. — Mówisz, że osoby po drugiej stronie są doświadczone. Kim jednak są nasi wrogowie? — zawiesił to pytanie, czekając na odpowiedni moment, by je zadać, coby to niegrzecznie nie wciąć się w wypowiedź cioci Penny i nie wybić jej z rytmu. Niestety na spotkaniu kowenowym można było doświadczyć snucia opowieści dziwnej treści z kluczowym pominięciem bycia przegranym w bitwie, co wyglądało jak próba zakłamywania rzeczywistości i myślenie o charakterze życzeniowym, dlatego tym bardziej nie było powodu, aby młody Bloodworth w tym uczestniczył. Jałowe rozmowy nie rajcowały go. Zderzenie z rzeczywistością i konsekwencje tego, jasno ułożyła przed nim i innymi niezaproszonymi członkami Kowenu Nocy nie kto inny, jak Blair Scully. Teraz poznawał szczegóły z perspektywy osoby mu znacznie bliższej, z kręgu rodzinnego. — Czy kogokolwiek z nich znam? — dodał chwilę później skrzypek, maskując pewne zawahanie, choć dałoby się je dosłyszeć w głosie. Dotychczas członkowie drugiej strony barykady byli dla niego niezbyt precyzyjnie określoną masą, jednak tak naprawdę byli to czarownicy, choć wyznający zupełnie inne wartości, skoro nie wybrali Lilith. Podział na my kontra oni okazywał się w praktyce wygodny, nie zmuszał do refleksji, ale co jeśli Kowen Dnia miał wśród szeregów kogoś, kto w oczach Nevella był bliski? Nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiał; nie miał podstaw do takiego gdybania i hipotetycznych reakcji. Upił niewielki łyk kawy, słuchając dalej relacji cioci Penelope. — To przykre, że nie udało się ocalić Zuge, to ogromna strata dla Kowenu Nocy. A ten znak… — zaczął student medycyny, lustrując wzrokiem wygojone krawędzie blizny. W celu bliższej obserwacji, nachylił się na moment do przodu. — Czy to sprawka Kowenu Dnia? To oni was naznaczyli? Czy to prezent od Lilith? — Nevell chciał poznać genezę i powód pojawienia się tego oznakowania na skórze. Nie potrafił już tak gładko zdobyć się na nazwanie jej Matką Piekielną. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny