First topic message reminder : ULICA ZNANA Z NICZEGO W biedniejszej części starego miasta znajduje się ulica znana z niczego. Chociaż nie jest to oficjalna i widniejąca w dokumentach nazwa, tak przyjęło się, że mieszkańcy nazywają ją właśnie w ten sposób. Zgodnie z legendą, na tej ulicy nigdy nie wydarzyło się nic ciekawego. Jest ona nudna do tego stopnia, że wszystkie wyjątkowe zdarzenia zdają się całkowicie ją omijać. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20, 2023 9:10 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cherry Delahaye
Przytakuje delikatnie, chociaż sama nie potrafi uwierzyć w to, jak wiele szczęścia spotkało ją na tej, pozornie nijakiej drodze. Tak wiele rzeczy w tej niecodziennej sytuacji mogło zakończyć się tragicznie, włącznie z faktem, iż oto dziś mogła wydać z piersi ostatni dech i znaleźć się w piekielnych czeluściach. Z pewnością miała dziś szczęście i chyba to wydawało jej się największym z absurdów. Nie fakt, że samochód zatrzymał się w ostatniej chwili; nie to, że trafiła na kogoś gotowego jej pomóc czy to, że tonęła w oczach nieznajomego, zupełnie jakby wcale nieznajomym nie był. Szczęście zdawało się porzucić ją, zapomnieć o niej na długie tygodnie pozwalając, aby wodzę jej życia przejął strach oraz wszechobecny chaos. Może… może to zdarzenie miało być znakiem, iż szczęście zamierzało do niej powrócić? Naiwnie chciała w to wierzyć. Chciałaby ogromnie, aby to wszystko było takie proste; znajdować się w sytuacji, w której nie musiałaby przejmować się kwestiami finansowymi i zwyczajnie wyrzucić je ze swojej głowy. W których nie zasypiałaby ze strachem o to, że za kilka tygodni może pozostać bez grosza przy duszy i choćby tymczasowego dachu nad głową, mimo iż jeszcze kilkanaście dni temu jej rzeczywistość jawiła się niezwykle stabilnie. I już, już chciała wyjaśnić, że nie ma nikogo, kto mógłby pomóc jej w obecnej sytuacji i choć naprawdę chciałaby zadbać o zdrowie to nie było możliwym… Gdy z męskich ust padła propozycja. Czy przed nią zauważyła coś w rodzaju poddenerwowania? Nie, chyba nie... Zagryza pełną wargę, a na jej twarzy ukazuje się skupienie. Szybko przelicza wszystkie za oraz przeciw i chyba tylko te dziwne fluidy jakie lawirują między nimi sprawiają, że Wiśniowa Panienka nie spogląda na niego podejrzliwym okiem. I choć duma nie chce tego przyznać, dziewczyna doskonale wie, że sama nie była w stanie wymyślić lepszego planu. - Dobrze.. - Zgadza się, chyba zwyczajnie nie mając sił walczyć samej i w tej bitwie, gdy krążyło nad nią tak wiele innych problemów. -... Ale proszę mi obiecać, że pozwoli mi pan się odwdzięczyć. - Prosi, jednocześnie mocniej zaciskając drobne palce na męskim ramieniu, zupełnie jakby chciała w ten sposób podkreślić, jak ważna była dlań ta kwestia. Nie wiedziała jeszcze jak, nie wiedziała kiedy ani czy w ogóle będzie miała ku temu sposobność… Ale czułaby się lepiej z podobnym zapewnieniem wiedząc, że nie przyjdzie jej wykorzystywać dobrego serca bądź podpisywać paktów niewypowiedzianych. Uśmiecha się słysząc imię bóstwa, z ciepłem gdzieś w środku przyjmując spotkanie ze swoim. Czarne spojrzenie wiedzie po swoich nogach; zastygniętej już prawie ścieżce krwi oraz kostce - nienaturalnie opuchniętej i zsiniałej, co dawało nietypowy efekt w połączeniu z jej skórą. - Nie jestem pewna.. - Odpowiada szczerze, niechętnie szykując się do opuszczenia męskiego objęcia, w którym zdążyła już się trochę zadomowić. Ostrożnie, powoli podnosi się przerywając połączenie spojrzeń, choć nadal ma wrażenie, że czuje na skórze jego oddech. Staje w końcu na własnych nogach, a raczej… nodze, gdyż próby przeniesienia ciężaru na spuchniętą kostkę kończą się bólem, wymalowującym się na dwukolorowej twarzy. Dłońmi poprawia czerwoną sukienkę, by zaraz, w geście zupełnie naturalnym, ponownie zacisnąć palce na jego ramieniu. - A więc… wierzy pan w przeznaczenie, panie…? - Czarne oczy szybko powracają do jego twarzy, gdy dziewczyna powoli próbuje kuśtykać do stojącego nieopodal samochodu. Każdy kolejny krok odbija się na jej buzi, Cherry jednak nie ma zamiaru łatwo się poddać, rozmową chcąc odciągnąć umysł od promieniującego bólu. Po za tym, wypadało poznać imię wybawcy, czyż nie? |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Aurelius Hudson
Gdyby tym razem odrzuciła jego opozycje, nie naciskałby więcej, bo nie ma zwyczaju nikomu się narzucać. Przez kilka chwil - trwających zaskakująco długo, bo dwa oddechy i dziesięć uderzeń serca - wydawało mu się, że odrzuci jego propozycje, bo nie ma powodu, by zaufać jego bezinteresowności, uwarunkowanej nietypową sytuacją, w jakiej się znaleźli, niepowtarzalnym urokiem emanującym od kobiety i jej poranioną przez splot wydarzeń nogą. W ferworze emocji, gdzie myśli krążą wokół nieznajomej, która nagle staje w centrum jego małego wszechświata, nie zdaje sobie sprawy o tym, jaki kształt mają jego myśli. Jest zbyt zaoferowany je obecnością, przez co zapomina o zdrowym rozsądku. Gubi go między jednym a drugim słowem, który, wydostając się spomiędzy kobiecego gardła, zalewając skrawki dzielących ich przestrzeni. Aurelius juz wcześniej zauważył, że ma niezwykle melodyjny głos. Nie myślała o karierze w operze, a może właśnie rozwijała skrzydła w tym zakresie? Nie pyta, chociaż ten pomysł mąci mu głowie równie skutecznie, co jej bliskość. Ich znajomość ogranicza się wyłącznie do uśmiechu, przypadkowego dotyku, niespodziewanego omdlenia, nieporadnie skleconych zdań i wyrozumiałości, jaką jej okazuje. I kiedy przypatruje się jej zastygłej w wyrazie zadumy twarzy, wydaje mu się, że czas znowu utknął w próżni, a oni - zamknięci w bańce - byli jedynym mieszańcami tego wymiaru, zupełnie zdanymi na siebie. Absurdalność tego wrażenia nie zamyka go w sidłach zakłopotania . Wizja ta wydaje się tak rzeczywista, że przez ułamki sekund wierzy jej bezgranicznie, ale ostatecznie rozmywa się w otchłani zapomnienia, w chwili, w której kobieta łapie w zęby dolną wargę. Wraz z cichym "dobrze" pojawia się ulga spotęgowana mocniej zaciskającymi się na jego ramieniu palcami. I dopiero teraz napięcie, które paraliżem zesztywnienie zatrzasnęło się na jego mięśniach, opadło. - Jeśli kolekcjonowanie długów wdzięczność jest pani na rękę, mogę na to przystać - zgadza się na jej propozycje, bo brzmi racjonalnie, jak obietnica kolejnego spotkania, choć powinien skupić się teraz wyłącznie na tym, że nieznajoma potrzebowała konsultacji z lekarzem. Inne kwestia nie były obecnie nawet w połowie równie istotne. Brak pewności, który towarzyszy jej wyznaniu, Aurelius przyjmuje bez słowa i w milczeniu asekuruje ją pod same drzwi jeepa. Ostrożnie, krok za krokiem, by ponownie nie straciła równowagi. - Hudson, Aurelius Hudson. Proszę mówić mi po imieniu, pani...? - uśmiech zawieszony na wargach pogłębia się na tyle, że skóra wokół kącików ust się naciąga, demaskując zmarszczki. - Myślę ,że to za dużo powiedziane. Nie konsultuję się w sprawie swojej przyszłości z wróżbitami, po prostu nie jestem zwolennikiem teorii, że życiem rządzą przypadki, bo nade wszystko wierzę w opaczność Lucyfera. – Czuje na sobie jej wzrok, wiec odwzajemnia się tym samym, przez co łapię ze sobą kontakt wzrokowy. A pani? Jak kwestia wiary wygląda u Pani? Kolejne pytanie, którego nie zadaje. Otwiera przed nią drzwi samochodu. Na tylnych siedzeniach panuje rozgardiasz, wyhodowany głownie przez Floyda i Imogen. Przód natomiast jest utrzymany w czystości i dzięki Lucyfera on znajduje się w polu widzenia nieznajomej. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Cherry Delahaye
Elektryczność wędruje gdzieś pod skórą gdy oczy bądź ciała spotykają się pośród najniewinniejszych gestów. Takich które pozornie nie powinny mieć na nią większego wpływu, w końcu nie jedno spojrzenie wędrowało na jej sylwetce. A jednak w jego spojrzeniu jest coś, co oddziałuje na ledwo przytomną syrenę. Czyżby było to skutkiem wypadku i uderzenia głową o szorstki asfalt? A może najwyższy z potępionych faktycznie snuł swój plan, wraz z Maman Bridgitte i wszystkimi Loa, jakich kreolka potrafiła wymienić? Dziwny ciężar spada z jej wątłych ramion gdy mężczyzna przystaje na jej propozycję. I choć jego bezinteresowność oraz dobroduszność była godna podziwu, Wiśniowa Panienka wiedziała doskonale, iż nie istnieje nic w pełni darmowego, pozbawionego kosztów - jeśli nie pieniężnych, tak tych związanych z przysługami. Fakt, iż za nakierowanie na znanego lekarza będzie mogła się odwdzięczyć zdejmował ciężar poczucia bezradności oraz jakże kiepskiego położenia w jakim się znajdowała. Z ulgą przyjmuje wsparcie w postaci męskiego ramienia podczas tej krótkiej wycieczki która okazuje się dlań wyzwaniem. Niepokój powoli rodzi się gdzieś z tyłu jej głowy, intrygujący towarzysz pozwala jednak odegnać jego istnienie gdzieś na skraje świadomości. - Aurelius… - Powtarza dźwięcznym głosem, a czarne spojrzenie przez chwilę przygląda się uśmiechowi, jaki pojawia się na jego twarzy. - ładnie. - Stwierdza, gdy smak ostatnich głosek męskiego imienia zaczyna znikać z języka. Imię to wydaje jej się być niezwykle trafne, gdyż mężczyzna faktycznie wydawał się być złoty. - Cherry Delahaye - Przedstawia się, wypowiadając zarówno imię jak i nazwisko z kreolką manierą, zniekształcającą to drugie do prostego delae. Uśmiecha się, gdy ich oczy spotykają się ponownie, w pierwszej chwili jednak nie odpowiada na zasłyszane słowa, zupełnie jakby potrzebowała chwili, by zastanowić się nad odpowiedzią. Miast tego ostrożnie wsiada do samochodu, nie oceniając jednak jego wnętrza, w zasadzie nie posiadając nigdy nawyku oceniania czegokolwiek. - A więc wiara w opatrzność Lucyfera lecz bez paradoksu konieczności poznania jego woli… To dobrze, to zdrowe. - Stwierdza, zawsze uważając za dziwnym wiarę w opatrzność oraz usilną chęć poznania swoich przyszłych losów chyba przez fakt, iż w spojrzeniu Cherry zwyczajnie jedno przeczy drugiemu. I gdzieś w środku uznała, iż niezwykle miłym jest mieć tak jasne tło do swoich przekonań - dla Cherry nigdy nie było to tak przejrzyste, zawsze wymieszane z rodzinnym voodoo zaszczepionym w sercu. Smukła dłoń na jedną, krótką chwilę przykrywa szorstką, męską dłoń gdy ta spoczywa na drążku skrzyni biegów. - Dziękuję. - Za wszystko. I mówi to zupełnie szczerze, poruszona nie tylko zamknięciem w innym wymiarze ale i zwyczajnym gestem z katalogu tych, których nie kierowano często w jej stronę. Od tego momentu ulica znana z niczego już zawsze będzie jej znana z dobroci i tych piwnych oczu, które mogłyby przejrzeć ją na wskroś. | ZT. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
27 kwietnia 1985, po zachodzie słońca Minęło dopiero dwadzieścia cztery godzin, a czułam się, jakby wieczność minęła, nim słońce schowało się za horyzontem. Zuge nie żyje. Matka zeszła na ziemię. Proste słowa, mówiące tak mało i tak dużo. Uznałam, że muszą wiedzieć. Byli wtajemniczeni, więc zasługiwali na tę informację, ale... gdzie oni byli, gdy my ryzykowaliśmy życiem? Wierzyłam, że Zuge do nich nie napisała tego listu, bo zależało jej na dyskrecji. Taką niepewną wersję przybrałam też przed Lilith, właśnie Lilith. Jak to brzmi? Piekielne Bóstwo zeszło na ziemię, a temu wszystkiemu przyglądam się ja - zwykła, szara czarownica. Kiedy moje życie tak się zmieniło? Kiedy zdążyłam zapomnieć, jak bardzo brakuje mi matki? Wracałam właśnie z rzeczami, których potrzebowałam do zajęcia się Sethem. Dalej się nie obudził, a myślałam, że już rano otworzy oczy. Nie sądziłam, że aż tak go potraktują, ale czego mogłam się po nich spodziewać. Teraz przynajmniej wiemy, żeby się nie powstrzymywać. Kto mieczem bojuje, to od miecza ginie i zginie też Gorsou. Z mojej dłoni. Z rozmyśleń wyrwał mnie szelest, czy to liści, czy krzewu. Trudno było to stwierdzić. Ledwie słyszalny, ale głośniejszy, niż spowodowany miałby być wiatrem. Ciarki przeszły mnie po plecach, gdy spojrzałam się w nieprzeniknioną czerń cienia. Czy to oni? Przyszli już też po mnie? Nie zdążyłam się jeszcze przygotować na ich atak. Plastikowa torebka uderzyła o betonowy chodnik, gdy dłoń ścisnęła się w pięść: - Wyjdź z cienia, kimkolwiek jesteś - Syknęłam do gęstwiny, jakby ktoś się tam znajdował. Złe przeczucie mnie nie opuszczało, ale może spowodowane było to tylko psychozą po tych wszystkich wydarzeniach? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Ulica znana z niczego o tej porze nie tętniła życiem, a mimo to wydawało mu się, że czuje na siebie czyjeś uważne, przenikliwe spojrzenie. Zadrżał. Od chwili, kiedy przeczytał list Blair - czytał go wiele razy, łudząc się, że kryła się za tym enigma, szyfr - miał wrażenie, że ciało, które nazywał swoim, nie należało do niego. Był tu, bo zbyła jego list milczeniem. Był tu, bo Zuge umarło sprawiło, że jego światopogląd dotyczący tej kobiety legł w gruzach, jak wcześniej, dwa miesiące temu, budynki na Placu Aradii. Był tu, bo nie mógł uwierzyć, że mentorka Kowenu pożegnała się życiem. Nie mogła, jak? Przecież była... Jaka, Cecil?, złośliwy głos Dahli przeciął ciszę, Jaka była, nieśmiertelna? Wydawało mu się, że słyszy jej śmiech tuż przy uchu. W drodze do Erosa chciał wierzyć, że Zuge była tak jak oni wszyscy - krucha, ludzka, zbudowana z tkanek i kości. Potem w to zwątpił. Wątpił w to także teraz. Nie mogła umrzeć. Nie ona. Wszyscy, ale nie ona. Umarła. Scully nie wysłałaby mu takiego listu w ramach żartu. Jej poczucie humoru wyginęło raz z każdym jednym doświadczeniem odbitym piętnem na jej psychice. Doświadczył tego, składając jej wizytę końcem marca. Drżały mu ręce, gdy otworzył wino i wypił połowę butelki w intencji jej pośmiertnego spokoju. Zmówił wtedy najdłuższą modlitwę do Lilith w swoim życiu i miał wówczas wrażenie, że tysiąc sztyletów przeszywa mu serce. Gdzie, kurwa, się podziewasz, Scully? Wsunął dłonie do kieszeni. Nadal czekał. Mógł wspiąć się po schodach na pierwsze piętro, do mieszkania numer jede, uderzyć pięścią w drzwi i łudzić się, że Scully nie zamknie ich mu przed nosem. Mógł zignorować złe przeczucie, które dreszczami rozlało się po całym ciele. Mógł zdeptać papierosa, którego miętosił w zębach i warknąć pod nosem kilka przekleństw, po czym rozpłynąć sie w mroku, jak miał to w zwyczaju. Mógł to wszystko, ale wybrał najbardziej urągający scenariusz z możliwych. Czekał na nią, pod kamienicą, w której mieszkała, jak zbity, bezpański pies. Czekał, a procesy myślowe, jakie zachodziły pod kopułą czaszki, sprawiły, że wsunął do ust kolejną cygaretkę, chociaz wiedział, że tym razem kojące nerwy właściwości tytoni nerwy nie wyciszą wybijanego w piersi szaleńczego rytmu. Ujrzał ją i pozwolił, aby ona również dostrzegła zarys jego sylwetki ukryty w cieniu. - Scully. Blair, ona ma na imię, Blair, naucz się w końcu. Dwoma krokami w jej stronę zdemaskował swoją tożsamości. – Co, do licha, miałaś na myśli? – Zacisnął zęby w wyrazie złości równie mocno, co Blair pięść. Gdzieś tam była Lilith… |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
I z cienia wyłania się on, bo kto inny? Ulga uderzyła mnie w serce, ale po mojej grobowej minie nie mógł tego zauważyć. Domyślił się, że nie doczeka się odpowiedzi na jego list. Widziałam go i nie zamierzałam odpisywać bez powodu, a on jak widać, nie mógł się doczekać. Gdzie byłeś, gdy ja i inni Cię potrzebowaliśmy? Kiwnięcie głową wskazało miejsce, z którego właśnie wyszedł. Ściany mają uszy, betonowe chodniki też i okno, z którego może wyglądać teraz ta głupia latino. Minęłam go bez słowa, nie oglądając się nawet za siebie, żeby sprawdzić, czy za mną podąża. Zatrzymałam się, dopiero gdy uznałam, że akurat te chaszcze między kamienicami są bezpieczne. - Zuge nie żyje. Zamordowali ją na moich oczach, a raczej on. Jej mąż - Gorsou. - Pisanie o tym lepiej szło, gdy słowa trudno przechodziły mi przez gardło. Wspominanie i analizowanie tego wszystkiego wcale mi nie pomagało. Nie chciałam płakać, ale ewidentnie kłucie w sercu zaczynało powoli brać nade mną władzę. Musiałam być silna. Zuge przecież nie chciałaby, żebym płakała z jej powodu. Może... Może gdybym szybciej pokonała zagadkę Freyra, to zdążyłabym jej pomóc? Udałoby się pokonać Freyra i zapobiec temu, co się potem wydarzyło. Myślenie o tym też mi nie pomagało. Byłam słaba, zbyt słaba i zbyt wściekła na siebie. Spoczęłam na laurach, myślałam, że jestem niepokonana, a jednak. Są silniejsi ode mnie i musiałam się z tym pogodzić... Może w innej czasoprzestrzeni... - Dostałeś list? Czy Zuge cię wezwała, żebyś zjawił się wczoraj w Broken Alley? - Zadałam mu stanowczo pytanie. Musiałam wiedzieć, że nie broniłam go na daremno przed naszą matką, dopiero potem powiem mu resztę. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Poszedł za nią. Ślepy zaułek był zwieńczony krzewami. Marna namiastka prywatności. Nie każ mi tam nurkować, Scully, kąśliwa refleksja została jedynie w obszarze myśli. Została. Zamordowana. On. Jej mąż. Chociaż Blair szeptała, jej głos dudnił mu w uszach nieznośnie głośno, jak muzyka puszczona na całe regulator ze starego magnetofonu. Ciało mu drżało - nie z powodu zimna. Wsunął ręce do kieszeni, by to ukryć. - Skurwysyn - jedyny komentarz, na jaki Fogarty się zdobył. Wypluł peta i zgniótł do podeszwą buta. Kolejny dowód, że instytucja małżeńska była przestrzałem konstruktorem społecznym, pozbawionym celu i sensu. Na obmyśleniu planu zemsty przyjdzie czas później. Najpierw musiał to przyswoić. Oswoić się z myślą, że Zuge już wśród nich nie było. Najprawdwopobniej zastąpiła ją Lilith. Być może pojawienie się Matki było warte takiego poświecenia. Być może. Stanowczości w głosie Blair była innego zdania. Poczuł nieprzyjemny dreszcz przemykający wzdłuż linii kręgosłupa, ale nie zrezygnował z kontaktu wzrokowego zarezerwowanego dla tej chwili. Ich wzrok nadal znajdował się na tej samej wysokości. Ich sylwetki otulał półmrok uliczki, przez co szarość jej spojrzenia wydawała się Cecilowi jednym źródłem światła. - Pisała do mnie tydzień temu, by dać mi znać, że zorganizuje Huxleyowi dach w nad głową, bo ja niestety nie mogłem zapewnić mu ochrony - odpowiedź na ustach ułożyła się ledwie pięć uderzeń serca później.- I to z nim, dwudziestego drugiego, spotkałem sie na Broken Alley, żeby zwiedzić ramy obrazu. Zuge przy tym nie było. Szkoda, bo jej stan fizyczny Fogarty'ego zaalarmował na zebraniu. Chociaż wówczas się nie okazał jej współczucia, ani troski, chciał zaprezentować jej mech, który odnalazł na szlaku tropicieli. Może roślina o magicznych właściwościach dodałaby kobiecie siły. - Mam rozumieć, że ciebie wezwała? Dlatego tak chujowo wyglądasz, jakbyś nie spała pięć nocy z rzędu? - temu komentarzowi nie towarzyszyła złośliwość, a raczej subtelna, przebijająca się między słowami nuta rozgoryczenia. Blair była świadkiem śmierci Zuge. Podejrzewał, że była dla niej mentorką, wzorem do naśladowania. Kimś, na kim mogła polegać,a tymczasem Cecil miał coraz więcej wątpliwości. Zuge najwyraźniej też straciła do niego zaufanie, a wiec niewykluczone, że niechęć, w gruncie rzeczy uzasadniona, była obustronna. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Nic nie wiedział. Tak jak przypuszczałam. Nie będę gdybać, czy jakby dostał ten list, to czy by przyszedł, czy może by i tak zrezygnował. Nie ma to już żadnego znaczenia. Zuge po prostu zależało na dyskrecji, którą przepłaciła życiem. Zapłacą za to. Pamiętałam coś o tym Huxleyu, ale jego temat był dla mnie tak drugorzędny, że po prostu ufałam Cecilowi, że rzetelnie ogarnął jego temat. Nic dodać, nic ująć. - Tak. Wezwała mnie i kilka innych osób. Była tam jeszcze Lyra, Seth, Pani Bloodworth, Ronan i Lila. Zuge wytropiła Freyra i znalazła jego legowisko, jeśli mogę to tak nazwać. W tunelach Cripple Rock urządził sobie mieszkanko. Podzieliliśmy się na dwie grupy i po drodze mieliśmy zabrać dwie rzeczy. Jego statek, który składa się do rozmiaru monety i dzika. Z tego co wiem, to zwierzę zostało w tunelach, ale ja, Lila i Bloodworth zabezpieczyłyśmy statek i jest już w Midnight Retreat. - Krótki wstęp, żeby przejść do najgorszej części tego wydarzenia. - Gdy my się tym zajmowaliśmy, to nie wiem, jak to się stało, ale Freyr znalazł Zuge. Udało jej się przeżyć, bo udawała martwą i gdy myśleliśmy już, że uda nam się teraz dotrzeć do Surtra i go uwolnić okazało się, że... przez ten cały czas tamci byli krok przed nami... - Pokręciłam jedynie zrezygnowana głową. Brakowało tak niewiele, szansa i nadzieja uciekły wtedy nagle. Muszą zapłacić za pokrzyżowanie naszych planów. Wrota się nie zamknęły, Lilith nie pokonała Lucyfera, ale w porażce powinniśmy wszyscy odnaleźć siłę, żeby już nigdy więcej do niej nie dopuścić. Przynajmniej taką mam nadzieję, że reszta nie zwątpi w nasz cel, nie teraz, gdy Matka zstąpiła na ziemię. Rzut na konsekwencję eventowe teraz, bo zapomniało mi się: 3 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Między niespokojnymi palcami obracał papierosa. Zęby zacisnął na dolnej wardze, na tyle mocno, że poczuł pod językiem metaliczny posmak krwi. Spojrzał prawdzie w oczy. Dostrzegł ją w spojrzeniu Scully. Blada skóra w wąskiej uliczce, odciętej od dostępu do światła, oświetlonej wyłącznie przez nikły blask sierpa księżyca, wyglądała tak jak on - upornie. Dwie zjawy balansujące na krawędzi. Dwie zabłąkana dusze. Zuge nie żyła. Podupadła na zdrowiu. Z dnia na dzień. Na autostradzie traktorów tryskała energią. Sprawiała wrażenie młodszej o kilka lat. W dniu zebrania wydawało mu się, że jej śmierć była tylko kwestią czasu. Blair mówiła, a on nie przerywał. Gestem dłoni dał jej do zrozumienia, by jeszcze zniżyła głos, aż w końcu ledwie szept wydobywał się z jej krtani. Nawet wiatr, uderzający o mury kamienicy, nie był wstanie ich zagłuszyć. Pierwszy raz słuchał ją naprawdę. Pierwszy raz chciał wiedzieć co myśli, co czuje. Pierwszy raz ujrzał w niej człowieka, sojusznika, osobę, której chciał i powinien ufać. Miał sporo pytań i jeszcze mniej czasu. Czy ktoś poza Zuge - Ronan, Lila, pani Blooodwroth, Lyra, Seth - umarł? Dlaczego Zuge wykluczyła z tego pozostałych? Naiwnie wierzyła, że ledwie garstka członków sabatu sobie poradzi - z Gorosu i jego sojusznikami? Ci, którzy byli obecni w Zagajniku, wydawali się bardziej doświadczeni od nich, a wiec najprawdopodobniej dysponowali także większym wachlarzem umiejętności. Zuge to przeoczyła, a może celowo, z premedytacją, osłabiła siłę Kowenu? Co to za statek? Co się stało z Frejem? Dzik i moneta - natknął się na oba te symbole studiując mitologię nordycką, ale ich znacznie nie mógł sobie przypomnieć. Chociaż próg biblioteki przekroczył nieco ponad tydzień temu, wydawało mu się, że od tamtego czasu minął co najmniej rok. - Więc oni uwolnij Surtra i namówili go współpracy? Gdzie on teraz był? - Zuge stanęła w waszej obronie i umarła z rąk swojego męża? – spytał, z lekkim drżeniem w głosie, ledwie poruszał ustami. – Opowiedz, co było dalej - w głosie wybrzmiała łagodna prośba. Wystawił ku niej paczkę papierosów w niemym komunikacie "częstuj się". Nawet nie wiedział, czy paliła. Chyba nigdy nie wiedział je z papierosem między wargami, ale powrót do wydarzeń, które musiały odbić na niej piętno, z pewnością nie należało do najprzyjemniejszych doznań, jakie doświadczyła w swoim życiu. Zdradzała to mowa ciała. - Tranquillita scorporis - wszeptał cicho pod nosem z drugą dłonią na wysokości jej policzka, chociaż opuszki palców nie zetknęły się z miękką fakturę skóry. To jedyna namiastka ukojenia, jaką, mógł jej teraz zaoferować. Pierwszy raz liczył się z jej uczuciami. Tranquillita scorporis (45), k100 + 20 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 58 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Wszystko próbowałam ułożyć w głowie w dobrej chronologii, ale nie należało to do najłatwiejszych zadań. Mimo że wszystko działo się wczoraj, to przez ilość tego całego chaosu, trudne było to do ogarnięcia. Nie chciałam też wprowadzić Cecila błąd, ale czym dłużej myślałam nad tym wszystkim, to większy mętlik miałam w swojej głowie. - Uh, nie do końca. Prawdopodobnie go uwolnili i po tym ten znalazł Freyra i skrócił go o głowę. Wyrzucił po tym miecz w ich stronę i zniknął w ziemi. Wszędzie był ogień, który podzielił nas i przeciwników. Zuge wykrzyczała wtedy, żebyśmy zdobyli ten miecz, na co Gorsou powiedział do tamtych, że mają go chronić... i rzucili się na siebie, gdy my poszliśmy spróbować przebić się przez tamtych... - Wytłumaczyłam mu, jak wszystko działo się w zapamiętanej przeze mnie wersji. - Freyr zbyt bardzo zranił Zuge, żeby ta mogła wyjść cało z tego pojedynku... Gorsou ją zamordował, słyszałam jego inkantację... - Ścisnęłam bezsilnie pięść. Gdyby tylko się o nas nie obawiała i zaprosiła też Cecila, to wszystko potoczyłoby się inaczej. - Później z jej ciałem coś zaczęło się dziać. Nie jestem pewna, ale Matka chyba użyła go jako przekaźnika pomiędzy naszym światem a Piekłem. Zeszła na ziemię... Nadal nie dowierzam, ale Lilith właśnie przemierza tę samą atmosferę co my. - Patrzyłam mu w oczy, mówiąc ostatnie słowa i biorąc zaoferowanego papierosa. Chciałam zobaczyć jego reakcję. Zaklęcie uderzyło we mnie, a dłoń wydała się stabilniejsza, gdy umysł był pewniejszy, niż jeszcze chwilę temu. - Cecil... - Podeszłam do niego jeszcze bliżej. Może milimetry dzieliły nasze ciała, gdy zbliżyłam swoje usta do jego ucha. - Zabijmy Gorsou... Pomścijmy ją... |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Znieruchomiał. Przestał oddychać. Wraz z tymi słowami Blair, pojawienie się na Ziemi Lilith stało się faktem. Ciało Fogarty'ego zadrżało, podobnie, jak wargi, których kąciki wygięły się w delikatnym, ledwie widocznym, ale równie niekontrolowanym uśmiechu, przez co wykute jakby w gipsowej, beznamiętnej masce cecilowe rysy twarzy złagodniały, stały się bardziej chłopięce, ludzkie. Ona tu jest. Świadomość jej obecności rozpaliła w Fogarty'm nowe pokłady nadziei. Matka. Najprawdopodobniej użyła ciała Zuge jako przekaźnika pomiędzy naszym światem a Piekłem. Kiedy Foggy, w zagajniku, użył Quidhic do wykrycia śladów magii, Zuge i jej mąż, oświetlał ten sam blask, co Erosa. Teorii było kilka. Prawdopodobnie żadna nie przybliżała do prawdy. Być może Lilith, w dniu, kiedy powierzyła Zuge najważniejszą rolę w kowenie, obdarzyła ją mocą przewyższającą ludzkie istoty. Być może Zuge nigdy nie była człowiekiem. Być może tworzyła pomost między światem ludzi a Piekłem. Być może była Upadłym. Podobnie jak jej mąż. Być może tłamsiła w sobie wszystkie sekrety, gdyż wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy Lilith stąpi na Ziemię, dzięki jej poświęceniu. Być może poświeciła się jak Erosa, umarła dla wiary, dla nich, dla Lilith. Być może chciała wlać w ich serca nowe podkłady nadziei. Wiara, która uskrzydla i która zabija. Na kartkach historii odnotowano wiele takich przypadków. Być może jej pogarszający się z tygodnia na tydzień stan był uwarunkowany zbyt dużym stężeniem zatrucia magicznego, którego nie mogła już zatrzymać, zupełnie jak Anette. - Blair - imię Scully pozostawiło specyficzny posmak na języku, którego nie mógł określić, zdefiniować w kilku słowach. Zanurzony w refleksji, nie zarejestrował chwili, kiedy skróciła między nimi dystans i podeszła na tyle blisko, że poczuł, jak jej oddech otulił ciepłą mgiełką płatek jego ucha, pozostawiając na skrawku skóry smugę swojej obecności. Instynktownie dłoń powędrowała pod materiał kurtki. Zacisnął palce na rękojeści noża, ale nie wyjął go z kabury. Oddech miał spłycony, serce pracowało gwałtowniej w piersi. Ile dla Scully zaznaczyło symboliczny uścisk dłoni w geście pojednania na oczach świadków, w intencji samej Matki? Wcześniej sam spoglądał na to z przymrużeniem oko, jako teatrzyk gestów, dzisiaj, stojąc z Scully w ciemnym zaułku, chciał wierzyć, że była jego sprzymierzeńcem. Wobec tego, z tym pytaniem kłębiącym się pod sklepieniem czaszki, pozwolił sobie na akt dobrej woli, postanowił jej zaufać - wycofał dłoń i przyjrzał się obcym rysom twarzy znajdującym się w zasięgu jego spojrzenia. Z bliska. Nie odsunął się. Zacisnął smukłe place na jej nadgarstku; uścisk był pewny, ale nie bolesny. Wyczuł pod opuszkami puls, który tętnił w delikatnym przyśpieszeniu pod zwojami cienkiej skóry. - Nie - odpowiedź nadeszła kilka chwil później, zimny jak lód głos Fogarty'ego wypełnił dzielące ich milimetry przestrzeni. Spojrzenie nie było równie beznamiętne, obojętne, co te jedne, pojedyncze słowo - paliły się w nich iskry. Ten sam ogień gniewu płonął w jego trzewiach. – Ten człowiek jest wpatrzony w Lucyfera jak w obrazek. Śmierć jedynie spełnił jego pragnienie, zbliży go do obiektu swoich obsesyjnych modlitw. Nie możemy okazać mu tej łaski, jednak możemy skazać go na cierpienie - długie i bolesne. Możemy sprawić, by odpokutował za śmierć swojej żony. Chociaż być może to właśnie jej śmierci sprowadziła tu Lilith. Przypomnial sobie treść jednego z listów Zuge. Nasza Matka spotka się z Tobą, gdy minie czas… Minął czas jej życia i nachodził czas spotkania. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Czas zatrzymał się, gdy znajdowaliśmy się niemalże na sobie. Oczekiwałam odpowiedzi z determinacją w oczach, pozwalając na to, żeby ten otoczył swoje palce wokół mojego nadgarstka. Musiał się zgodzić, sama nie dałabym rady, a reszta się nie zgodzi. W głębi czułam, że był on jedyną osobą, na którą mogą liczyć w tej kwestii i której mogłam zaufać. A co najważniejsze - był na tyle gorliwy co ja i po prostu byłam pewna tego, że nie boi się poświęcić dla wiary. Nie Nie ukrywałam szoku i zawodu, słysząc tę odpowiedź. W zasadzie nie wiedziałam, co powinnam mu teraz odpowiedzieć. Czemu nie chce jej pomścić? Boi się? Nie wierzy w nasze możliwości? Moje usta otworzyły się, jakbym chciała coś powiedzieć, ale żadne słowo się z nich nie wydostało. Nie potrafiłam się teraz na nic zebrać. Dopiero kolejne jego słowa wprowadziły mnie w zupełnie inne, skrajne emocje. Szok nie mieszał się już z zawodem. Wiedziałam, że miał na myśli tortury, które mogłabym mu sprawiać w kółko, kolejnymi inkantacjami z magii iluzji, ćwicząc na nim, jak na kukle treningowej, ale... czy to była dobra droga? Czy raz zniżając się do tak okrutnych praktyk, nie utracimy cząstki człowieczeństwa? - Ja... - Zająkałam się, odwracając wzrok w kierunku ulicy. - Myślisz, że to dobra opcja? - Scenariusze kłębiły mi się w głowie, ale czym dłużej o tym myślałam, to musiałam jednak zgodzić się z chłopakiem naprzeciwko mnie. - Masz rację... Zróbmy to - Doprowadzenie go do stanu, w którym będzie błagał o spotkanie z Lucyferem, nie powinno być trudne, choć najpierw... no właśnie - musimy go złapać. W otwartej walce nie damy mu rady, więc trzeba go przechytrzyć, sprawić, że nie przewidzi naszych ruchów. - Jesteśmy w kontakcie - muszę wracać, zająć się Sethem... Ale, jak już się widzimy... Dałbyś radę do trzydziestego wykonać na mnie rytuał sokolego wzroku i może też coś na słuch? Pilnie muszę się wspomóc magią, bo żeby skupić się w pełni na Gorsou, muszę zająć się pewnymi... niedokończonymi sprawami - Uniosłam jedynie brew, czekając na odpowiedź. - W maju prześlę Ci kolejne świece alabastrowe w podzięce... - Pozostało mi teraz jedynie czekać na jego reakcję. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Blair nie była tak jak on - nie skrywała pod bezemocjonalną maską swoich emocji. Czytał z niej jak z otwartej księgi. Widział wtapiające się w rysy jej twarzy emocje. Najpierw, pod wpływem "nie", na jej obliczu pojawił szok, zawód, rozczarowanie. Skwitował go krótką refleksją, która zatańczyła na języku, nie została uformowana w słowa. Rozczarowanie to jego drugie imię, tak jak kłamstwo było jego drugą skórę. Posmakowała tego, gdy zaproponował odmienną formę zemsty, bardziej namacalną, angażującą, nieludzką. Wyjąkane "ja" nie pogłębiło grymasu falującego na jego wargach. Cecila nie martwiła urata cząsteczki człowieczeństwo; w jego wypadku już dawno rozpadło się na kawałki - kiedy pierwszy raz zatopił stal noża w obcej szyi, kiedy pierwszy raz odebrał komuś życie. Od dawna nie potrafił patrzeć na własne lustrzane odbicie. Od dawna wmawiał sobie, że ma serce zobojętniałe na ludzką krzywdę. Od dawna wyrzuty sumienia zagłuszał żarem papierosa wypalanego na skórze. Doprowadzenia męża Zuge do stanu agonii to żadna opcja, to ostateczność, powtarzał w myślach, jak mantrę. - Wahasz się - ocenił krótko jej podstawę; jej kodeks moralny zakładał morderstwo, ale sprzeciwiał się torturą? Szybka śmierć, według niektórych, była bardziej humanitarnym rozwiązaniem, zwłaszcza, gdy podparta była górnolotną ideologią. Dla niego usprawiedliwienia tego typu to pójście na skróty. Czego pragniesz, Blair? Chcesz zemsty? Ani jego śmierć, ani tortury, na jakie go skażamy, życia Zuge nie wrócą, a jedynie wygłuszą pobrzmiewające w tobie echo wyrzutów sumienia. Widziała jej śmierć. Nie mogła zrobić nic. Mogła tylko stać i patrzeć. Bezradność, bezczynność - największa tortura, na jaką skazał ich ten mężczyzna. Ku uldze Fogarty'ego Scully nie osiadła na laurach. W jej głowie wiła się kolejna intryga. Dowodem na to były zawisłe w przestrzeni oddechów słowa. Nie zapytał o jakie niedokończone sprawy chodzi. Każdy miał tajemnice. Cecilowi nie było potrzebne cudze, nie chciał brać za nie odpowiedzialności, miał własne, ich ilość była wystarczająco przytłaczająca. W ramach podziękowania nie wpakuj się w tarapaty, chciał powiedzieć, ale nie był taki wielkoduszny; interesowność to ostatnia cecha, jaką można było mu przypisać. - Świeczki nie zrekompensują mi poświęconego czasu na rytuały - ani ewentualne powikłania zdrowotne - więc uznajmy, że tym razem będziesz mi winna przysługę. Pozwolił, by lekki uśmiech przeciął wargi. Być może niebawem zwróci sie do niej o pomoc, której teraz nie będzie mogła mu odmówić. - Zrobię to jeszcze dzisiaj. Cecilowe palce rozstały się z kobiecym nadgarstkiem. Piwne oczy ostatni raz znalazły drogę do szarości jej spojrzenia. Wyminął ją i odszedł - pozornie bez słowa. Blair wydawać sie mogło jednak, że usłyszała jego głos tuż przy uchu. Układał się w nikły, ledwie słyszalny szept. Powodzenia. z tematu dla Cecila i Blair |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
3.06.1985 Po lewej stronie ulicy ludzi ubywało i być może, ja nie wiem, Romola powinna była wziąć z nich przykład i przejść nielegalnie na drugą stronę, byle z dala od baby z jakimś notesem, ale mało to w Stanach zjebów na ulicy? Otóż niemało i często da się kogoś ot, ominąć po prostu, czasami - jeśli to samiec - na chwilę się uczepi jak rzep ogona, zwłaszcza takich kobiet, jak Romola, ale w końcu odpuści. Gdzieś tutaj, za którymś zakrętem, za kolejnym budynkiem brzydkim podobnym do każdego innego, zaparkowała swój motor, który czekał na nią cierpliwie, oczekując wieści, na które nie mógł odpowiedzieć, czy udało jej się pracę znaleźć czy nie. No, tym razem niestety nie, ale tydzień niech sobie da, niech wyczerpie trochę dolarów na śniadania i rozwodnione piwa w barze, w końcu coś się trafi. Jej zła passa nie mogła trwać w nieskończoność i bardzo możliwe, że piekło jej wysłało panią z quizem do pomocy, ale możliwe też, że się ktoś w tym piekle nudził i to babie Romolę wysłał, ze swoim dynamicznie zmieniającym się poziomem wiedzy na tematy wszelakiej maści, wszystko i nic. Wiedziała, ile osób rocznie dusi się długopisami, ale czy wiedziała kto jest prezydentem (świata)? Czy Europa to kraj? Tak, ze stolicą we Włoszech. Na pewno sporo wiedzy bezużytecznej gnieździło się w jej głowie, takiej, o której istnieniu nie miała pojęcia. Anegdotki zasłyszane w barach, na stacjach benzynowych, wyszeptane gorączkowym tonem pijackim do ucha, jakby były złotym sposobem na podryw, zapamiętane wraz z odrzucającym aromatem przekazującego. Coś w jej plecaku gniotło ją w łopatkę, najprawdopodobniej but, który źle owinęła w kurtkę, bo Romola par butów miała całe dwie, buty sznurowane i zdezelowane, tak zwane całoroczne, na motor dobre, oraz sandały czerwone w paski białe, na platformach, które jej dodawały +10 do wzrostu, +10 do uroku, -50 do równowagi po alkoholu. Z tego też powodu nosiła drugie w plecaku, póki co trzeźwa. Wystawała teraz ponad innych ludzi, wyróżniał ją ten metr osiemdziesiąt, pewnie ponad bo z burzą włosów, nic więc dziwnego, że baba z notesem na nią uwagę zwróciła. Romola w pierwszej chwili myślała, że chce jej biblię sprzedać czy coś, zbiera na dziecko z nowotworem, więc spławiła kobietę, ale gdy padło słowo klucz nagroda, to gdyby mogła, to by uszami zastrzygła. Możliwość wygrania czegoś, czegokolwiek, była dla jej biednego dupska bardzo atrakcyjną perspektywą, zresztą nawet jeśli nic z tego nie będzie, to dlaczego miałaby się nie rozerwać, w swoim życiu stresującym, bez perspektyw zawodowych i dachu nad głową. Naciągnęła mocniej na udo rąbek swojej bordowej mini obcisłej, żeby nie powiedzieć, że ciasnej, bo być może, możliwe, istnieje taka możliwość, że jej się trochę przytyło w biodrach. A z bioder ciężko zrzucić jak się chce, a co dopiero, kiedy się nic z tym nie robi. - No, a z kim mam się zmierzyć? - Zapytała kobietę, spoglądając na nią trochę z góry, ale nie metaforycznie, po prostu to te buty. Rozejrzała się, czekając, kto jak ona haczyk łyknie, bo póki co, to albo jakoś się mniej ludzi pojawiło na ulicy, albo się sprawnie ulatniali. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : grajek uliczny lalala