Plac zabaw Największy taki w okolicy. Na zawijające się zjeżdżalnie i drabinki pnące do nieba ściąga okoliczne dzieciaki, spragnione zabaw. W czasie deszczu lub mgły jest tutaj dość nieprzyjemnie, a obecne tu karuzele obracają się z siłą wiatru, natomiast huśtawki bujają niebezpiecznie - jakby siedziały na nich właśnie duchy i czerpały radość z prostej rozrywki. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Sro Kwi 03, 2024 12:09 am, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Shiri Windward
06.02.1985 Obecna zimowa aura z pewnością nie zachęcała dzieci do spędzania wiele czasu na placu zabaw. A nawet jeżeli nie sprawiało to dzieciom problemu, to przewrażliwione na punkcie swoich bachorów i ich zdrowia matki trzymały je w domach tuż po ich powrocie ze szkoły, a jeżeli były za małe na edukację, to w ogóle ich nie wypuszczały. Oczywiście taki stan rzeczy zupełnie przeszkadzał Shiri, która wracała po zakończonej pracy w cukierni do swojego mieszkania. Praca cukiernika miała to do siebie, że zaczynało się nieco wcześniej niż inni i kończyło się też wcześniej. Dlatego teraz, jakoś przed czwartą po południu, dziewczyna zdążyła już być na zakupach i wracać do domu. Jeszcze spora część dnia przed nią. A jeszcze lepszą wiadomością był fakt, że jutro wypadał jej dzień wolny. Mogła więc spędzać czas tak jak jej się najbardziej podoba. Więc, żeby zacząć już świętować, zakupiła jedną z tańszych whisky. Nie było to jednak ważne, najważniejsze było to, że potrafiła też nieźle kopać. Oczywiście prawdziwej imprezy nie miała ochoty zaczynać bez swojej współlokatorki. Ale takie ciche i opuszczone miejsce aż się prosiło o to by z niego skorzystać. Podeszła do jednej z tych zakręconych zjeżdżalni, oparła się o nią, tak by było ją jak najmniej widać, naciągnęła swoją grubą kurtkę mocniej na siebie, po czym otworzyła paczkę chipsów i odkręciła butelkę. Najpierw trzy chipsy, a potem łyk z butelki. Tak, to drapanie w gardle było wyjątkowo przyjemne. Na tyle, że wzdychając rozejrzała się po okolicy. Cisza, spokój, brak ludzi, to i jej ukochana przyroda może rosnąć i rozwijać się swobodnie. Czy nie tak właśnie powinno być? Z tym pytaniem na ustach pociągnęła kolejnego łyka. |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Cukiernik
Leo Carter
Przemiana: 9 - jest Szczerze, to plac zabaw nie był miejscem do którego zmierzał, ale nie zmieniało to faktu że stanowiło całkiem dobry skrót i nie musiał obierać drogi na około. Śniegu nasypało aż po łydki, więc nic dziwnego że wskoczył w cieplutkie ciuszki. Ciepła kurtka, szalik który był tak obwinięty że przysłaniał mu usta, czapka i grube rękawiczki. Do tego okulary przeciwsłoneczne. Dlaczego nosił okulary? Bo jak słońce się odbijało od śniegu, to tak go oczy napieprzały że zlituj się Lucyferze. No i miał jeszcze w ten sposób może ukryć lekką przemianę, kiedy go taka niespodziewanie najdzie w miejscu publicznym. Czyli tak jak teraz. Nagły ból i pieczenie do których był przyzwyczajony, przemieniły jego oczy skryte za okularami przeciwsłonecznymi, urosły mu lwie kły, na ciało przybyło więcej owłosienia, a w rękawicach wyrosły mu pazury. Na szczęście kupił grubą i solidną parę, dzięki czemu nie było tego widać na pierwszy rzut oka. Na wszelki wypadek schował ręce do kieszeni. Na głowę oczywiście miał narzucony kaptur i prawdopodobnie ruszyłby dalej w swoją stronę - po skorzystaniu z karuzeli jakieś trzy razy, gdyby nie było świadków. - gdyby nie obecność młodej dziewczyny i... Ewidentnie czuł darmowe próbki alkoholu. No, może nie czuł, ale widział. I tak zmierzał w jej kierunku, więc nic mu nie szkodziło gdy na chwilę przy niej przystanął. - Nie za wcześnie i nie za zimno na samotne picie? - W jego głosie nie było pretensji albo osądzającego tonu. Szczerze to był po prostu ciekawy i nic więcej. Zwłaszcza że wyglądała na taką co jest w jego wieku. No, mniej więcej. Nie miał przecież żadnego detektora w oczach |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Pogoda była paskudna, można rzec, że pod przysłowiowym psem. Mgła osiadała gęstymi kłębami tuż nad ziemią, a przenikliwe zimno przedostawało się nawet przez szczelne i grube kurtki zimowe. Ciężkie chmury w kolorze ołowiu sunęły niespiesznie po niebie, równie ponurym co one same. Nic nie wskazywało na to, aby tego dnia choć jeden złoty promień słońca miał paść na skutą lodem ziemię. Plac zabaw, zimową porą opuszczony, wydawał się mało przyjaznym miejscem do spędzania wolnego czasu. Jednak Shiri uznając, że czas powoli przygotowywać się do zabawy skorzystała z faktu, że miejsce nie stanowiło aktualnie atrakcji dla dzieciaków. Niestety, choć liczyła na spokój, nie było jej to dane. Leo uznał, że wybierze drogę na skróty, właśnie przez plac zabaw, na którym siedziała Shiri. Przemiana akurat przyszła w tym momencie, co mogło utrudniać nawiązanie relacji. Jego węch wyczuł smaczny kąsek w postaci chipsów więc zaaferowany skierował w tym kierunku swoje kroki. To sprawiło, że przestał być czujny i uważny na inne zdarzenia wokół. Nieopodal pewien policjant, bardzo gorliwy stróż prawa wyszedł na patrol. Wiedział, że nawet w tak mroźne dni jak ten, pewny rodzaj ludzi lubi robić sobie zbiegowiska czy spotkania. Pozostają po nich potłuczone butelki i śmieci, które szpecą okolicę. Zatrzymał się, gdy spostrzegł dwójkę młodych ludzi, a jedna ewidentnie popijała alkohol w najlepsze. -Ej! Wy tam! - Zakrzyknął, po czym zaczął zmierzać zamaszystym krokiem w ich kierunku. -Nie wolno pić w miejscu publicznym! |Jest to pojedyncza interwencja Mistrza Gry w związku z wydarzeniem “W czasie deszczu dzieci się nudzą”. Na placu zabaw natrafił na was policjant. Policjant będzie chciał was zatrzymać i wylegitymować za picie w miejscu publicznym, a do tego na placu zabaw. Możecie próbować uciec przed nim, a możecie również przyjąć mandat polubownie. Celem podjęcia próby należy rzucić kością k100 na sprawność, wynik 50 lub wyżej sprawia, że udało się wam uciec. Wynik od 1 do 49, sprawia, że nie udaje się wam uciec, policjant was dogania i po wylegitymowaniu daje mandat w ramach kary za picie w miejscu publicznym Każdy uczestnik rozgrywki rzuca za siebie. Obydwoje do rzutu k100 doliczacie (oprócz punktów za sprawność) bonus +5, wynikający z I poziomu sprawności. W wątku obowiązuje was ograniczenie czasowe zgodne z zasadami eventu (3 tygodnie, po czym czasie wątek zostanie zamknięty), a Mistrz Gry nie będzie kontynuował z Wami rozgrywki, ale może nieoczekiwanie pojawić się tu ponownie. W razie pytań - zapraszam do Penelope. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Shiri Windward
O ile faktycznie Shiri mogła liczyć na spokój od dzieci i ich nadopiekuńczych matek, jak się miało wkrótce okazać, nie mogła liczyć na całkowity spokój od wszystkich, by się tak po ludzku napić. Przecież i tak ze względu na tą obrzydliwą zimę nie siedziałaby tutaj długo, to jednak i tak musiała być niepokojona. Oczywiście kroki po skrzypiącym śniegu, który sięgał do kostek dało się dosyć szybko usłyszeć, wobec czego Shiri pociągnęła ostatniego łyka z butelki zanim będzie musiała się zmierzyć z tym kto nadchodzi. Kiedy przed jej oczami stanął mężczyzna dobrze przygotowany na tą pogodę i do tego w jej wieku, to była dosyć pozytywna informacja, zawsze mógł się napatoczyć ktoś kto by miał do niej pretensje nie wiadomo za co. Nieco ją zdziwiło, że przy niej przystanął, a nie kontynuował swojej wędrówki byleby jak najszybciej zejść z tego chłodu, tak przynajmniej postępuje reszta ludzi. Słysząc jego słowa uniosła kąciki ust do góry. -Czy za wcześnie to nie wiem, dla mnie już po pracy więc chyba pora odpowiednia. Zimno owszem, dlatego nie zamierzam siedzieć tu długo. A i picie może nie będzie takie całkiem samotne. odparła na jego stwierdzenie, po czym podała mężczyźnie butelkę whisky. -Skoro już spędzamy czas przy butelce, możemy się chyba przedstawić. Jestem Shiri. rozejrzała się po okolicy, by powrócić wzrokiem do męzczyzny. -A Ciebie co sprowadza w to jakże urocze miejsce wczesną, zimową porą? powiedziała, po czym włożyła kilka chipsów z paczki do ust i podała również mężczyźnie by się poczęstował jeśli będzie miał ochotę. W tym momencie usłyszała wołania, jak się miało okazać policjanta, który wyrósł jak spod ziemi, bo jeszcze przed chwilą go tutaj nie było. -Ok, to chyba znak, że trzeba spierdalać. rzuciła mężczyźnie, po czym rzuciła się pędem przed siebie uważając by na nic nie wpaść. Mężczyzna jeśli nie chce mieć problemów powinien chyba podążyć za nią. Ucieczka przed policjantem: 58 rzut + 9 sprawność + 5 bonus = 72 - Ucieczka udana |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Cukiernik
Leo Carter
Ucieczka przed Bagietą: 64 +26 + 5 = 95 | Policjant zeżarł za dużo pączków żeby mnie dogonić Cóż, jemu chłód aż tak też nie przeszkadzał. Dużo, ale to dużo gorzej znosił absurdalnie wysokie temperatury jakie czasem mogły ich dopaść w lato. Ale mimo wszystko zima idealna nie była. Po grubych warstwach śniegu ciężko się chodzi, a jak światło się od niego odbija to konkretnie daje po oczach. Oczywiście głównie ściągnął go zapach otwartych chipsów, ale przyjazną gadką szmatką i alkoholem też nie pogardzi. - A, no chyba że tak. - Sam całkiem niedawno jak kończył pracę to wręcz musiał się napić żeby jakaś cholera go nie trzasnęła jak dziki piorun jakiś. Popatrzył chwilę na butelkę. No niby nie powinni tak na widoku, ale przecież nic się nie stanie jak sobie po cichu golną? Przyjął trunek i wziął porządny łyk lekko odchylając szalik. Po oddaniu butelki, oczywiście go poprawił. -Leo, miło poznać. - Chipsów zaniechał, chociaż go cholernie kusiły. Ale jednak nie chciał ryzykować że dziewczyna zobaczy jego kły, kiedy będzie pakować chrupki do paszczy. - Akurat szedłem do knajpy, a przez plac zabaw jest szybciej. Lepiej pomęczyć się z zaspami niż zapieprzać na około. - Do spierdalania nie trzeba było go namawiać, gdyż ruszył pędem zaraz za dziewczyną. Może i będąc Carterem był przy kasie, ale nie znaczyło to że miał jakiekolwiek chęci wydawać ją na jakieś bzdurne mandaty. Szczerze wolał wydać swoje dolary kupując jakąś gigantyczną kanapkę z frytami i colą w zestawie. Policjant jednak okazał się wolny i odsadzili go tak, że nie było bata by ten ich dorwał. No chyba że się okaże że jest w stanie się teleportować. - Im to też się chyba nudzi ganiać tak ludzi o tej porze. Do tego zimą. |
Wiek : 29
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Student
Policjant był na służbie, a służba rzecz święta więc nie miał zamiaru odpuszczać. Rzucił się biegiem za dwójką młodych ludzi. Dla takich nie miał litości. Mogli pójść do pubu, a nie pić na placu zabaw. Śniegi stopnieją i zamiast krokusów światło dzienne ujrzą butelki i sterty śmieci. Jak w takich warunkach miały dzieci wiosną się bawić? Niestety tamci mieli przewagę, a śliskie podłoże nie ułatwiało biegu. Prawie się przewrócił na zakręcie. -Stać! Macie obowiązek wylegitymowania! - Krzyczał za nimi gwałtownie łapiąc oddech, bo przecież nie mógł do nich strzelać, a szkoda, od razu by się oduczyli wandalizmu. Niestety zniknęli mu zaraz, byli sprawniejsi, młodsi i gnał ich strach to na pewno dlatego nie mógł ich dogonić. -I żebym was tu więcej nie widział! - Odgrażał się jeszcze, ale nie miał pewności czy go usłyszeli. |Mistrz Gry przypomina, że dawno minął termin zakończenia rozgrywki. Gracze mają 24h na napisanie kolejnego posta i dokończenie wątku, po tym terminie Mistrz Gry zamyka wątek. W razie pytań zapraszam do Penelope. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
30 kwietnia 1985, około godziny 13 Powtarzam po raz kolejny. Nie będę mówić, że ten dzień nie mógłby być gorszy, bo chuj mi pokaże jeszcze, jak bardzo jestem w błędzie. W Red Bear Stronghold od rana panuje Armagedon. Wieść o śmierci wuja spadła nagle, nawet jeśli większość z nas domyślała się, że skoro Wesley wyszedł dwudziestego szóstego wieczorem i nie wrócił aż do tej pory, szanse, że znajdziemy go żywego, są niemal zerowe. Ciotka Bertha łudziła się do samego końca. Pamiętam do dziś, jak wuj Wesley śmiał się do mnie w liście, że jesteśmy romantykami – i patrząc po tym, jak ta kobieta zapadła się w sobie momentalnie, jestem w stanie w to uwierzyć. Jesteśmy gruboskórni, ale pod tą „grubą skórą” kryje się pieprzone serce romantyka i teraz już nawet sama sobie nie wmówię, że tak nie jest, bo przecież doskonale wiem, że gdyby to mi powiedzieli, że Sebastian już do mnie nie wróci, moje życie tak samo straciłoby sens. To nie jestem ja. To nie jest moja miłość. To ciotka Bertha, która od rana na przemian próbuje być silna i wypłakuje sobie oczy. Matka siedzi razem z nią i ją pociesza, ja przez chwilę zajmowałam się sprawami pogrzebu, a ojciec znalazł testament. Nie wiem, co w nim było, nie zdążył go odczytać, bo wyszłam – z dwóch powodów. Po pierwsze – pogrzeb sam się nie załatwi. Dzisiejszego wieczoru nie możemy się nie pojawić na tym pieprzonym balu, nawet jeśli nie mam na niego najmniejszej ochoty; teraz to tym bardziej nie wypada, aby tego samego dnia jeszcze odmawiać towarzystwa, kiedy wszystko jest już naszykowane. Pewnie nie będzie na nim ciotki, ale ktoś musi reprezentować rodzinę. Dlaczego akurat my? Po drugie – być może dojrzałam nareszcie do decyzji, żeby zbadać sprawę z ręką i usłyszeć wyrok. Siedzenie przy biurku i wypełnianie dokumentów nie jest moją wymarzoną robotą, a teraz będę potrzebowała jej więcej. Gdy naszą rodzinę dotknęła taka tragedia. Nie mogę w to uwierzyć. A najgorsze jest to, że nie mogę im powiedzieć. To nie cholerne barghesty Lanthierów go zabiły. To my go zabiliśmy. Ja go zabiłam. Kurwa. Parkuję samochód nieopodal. Wysiadam z niego, trzaskam drzwiami. Jestem w iście nie-wyjściowym nastroju, oczy mam podkrążone i jestem bardziej blada (jak na moją karnację i tak wyglądam jak normalny człowiek). Gdybym zobaczyła się w lustrze, powiedziałabym, że wróciła ta dawna ja – ta, która nie miała nic do stracenia i miała iskierki wkurwienia oczach na każdym kroku. I tylko ja wiem, że to nie one; to po prostu maskowany brak sił, bo okazanie słabości jeden raz to o jeden raz za dużo. Wie o tym jeszcze jedna osoba, którą widzę, jak właśnie podąża w moją stronę. Dałabym się pokroić teraz, aby po prostu mnie przytulił. Mogłabym przysiąc, że wtedy wszystkie moje problemy, a przynajmniej ich połowa, znikną. — Chciałeś coś omówić. Jestem przygotowana na najgorsze. Nie wierzę, że coś gorszego niż śmierć nestora jest w stanie na mnie dzisiaj spaść i mnie przytłoczyć jeszcze bardziej. Rzut na efekty poeventowe: 5, jesteśmy bezpieczni |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Apokalipsa zbiera swoje kolejne żniwa i tym razem są one bogate w imiona, które nie pozostają szarymi twarzami w tłumie lub nazwiskami rozmywającymi się łatwo w pamięci. Tym razem ofiarą padła rodzina Judith. I Judith się obwinia. Sebastian, jadąc w umówione miejsce, myśli nad tym mimochodem. Nie ma sensu jej wmawiać, że to, co zrobili, było bez znaczenia — gwałtowne, magiczne burze to bez wątpienia efekt rozwarcia wrót. Pech chciał, że właśnie w tym czasie Wesley zdecydował się udać na polowanie. Prawda jednak jest taka, że nigdy nie będą w stanie uchronić wszystkich. Sebastian ostrzegł Bena i Marcusa, ale nie mógł sobie pozwolić na wysłanie listu do każdego Verity’ego, każdego gwardzisty, którego lubi i szanuje, czy do starych znajomych, którzy wiodą szczęśliwe życia. Wiedzą, z czym się wiąże apokalipsa. Ludzie będą ginąć i te ofiary są niezbędne. Czasem będą to ich bliscy, jak teraz. To nie powód do obarczania się odpowiedzialnością. Stało się zgodnie z wolą Lucyfera. Nie zmienia to jednak faktu, że śmierć nestora wiąże się z wieloma czynnikami, które składają się na problematyczność i ciężar tego splotu zdarzeń. Sebastian ma zamiar wesprzeć Judith na tyle, na ile będzie w stanie, nawet jeśli odgórne ograniczenie tych możliwości coraz mocniej mu uwiera. Powinien móc przy niej być, pomóc z formalnościami, z organizacją uroczystości, z- Stop. Nie jest rodziną. Nie jest i nigdy nie będzie. Im szybciej się z tym pogodzi, tym łatwiej będzie przestać o tym myśleć. Już z daleka widzi, jaka jest zmęczona i zmarnowana. Strzelby, która zwykle dodaje jej animuszu, nie ma teraz na plecach, przez co wydaje się drobniejsza i bardziej przygnieciona problemami niż zwykle. A może po prostu nauczył się już dostrzegać więcej? Judith od razu przechodzi do sprawy i Sebastiana to nie zaskakuje. Jest w pośpiechu, a jej myśli pewnie ani na moment nie zatrzymują się, pogrążone planowaniem, uporządkowywaniem spraw i innymi naglącymi kwestiami. Mimo to Sebastian wymusza na niej moment oddechu, gdy — rozejrzawszy się wcześniej — podchodzi, układa dłoń delikatnie na jej policzku, a potem po prostu przyciąga smukłe ciało do siebie i zamyka je w czułym objęciu. — Chciałem — przyznaje szeptem, trzymając ją w swoich ramionach przez krótką, ale znaczącą chwilę. — Nie obwiniaj się. Nie możemy uchronić wszystkich. Pan potrzebował Wesleya u swego boku. — Dla tych, który nie spotkali Lucyfera, zapewne nie sposób wyzbyć się cienia zwątpienia, smutku i rozpaczy. Myśl, że ich bliscy są w Piekle przynosi komfort, lecz jest on inny niż ten, którym mogą się wspierać wtajemniczeni w Kowen. Bo oni nie wierzą. Oni wiedzą. Nie mogą pozwolić sobie na bezgraniczny żal wobec poniesionej śmierci, bo śmierć to tylko przystanek. Za jakiś czas znów będą mogli się zobaczyć u boku Ojca. Kiedy się odsuwa, również z charakterystyczną dla siebie swobodą wchodzi w tryb sprawnego, rzeczowego załatwiania spraw. W pierwszej kolejności sięga do kieszeni i wyjmuje z niej zaczarowaną amunicję, którą Judith przekazała mu w tunelach razem ze strzelbą. — Zapomniałem o nich — przekazuje naboje do dłoni Judith. Strzelbę oddał jej naturalnie już w dniu, w którym wracała do siebie, tak jak i ona przekazała mu z powrotem broń, która teraz spoczywa w swoim zwyczajowym miejscu pod lekką, wiosenną kurtką. Zaraz znów wkłada dłoń do drugiej kieszeni i tym razem wyciąga z niej naszyjnik. — Oddałem zapięcie do naprawy. Mówiłaś, że będziesz rozmawiać z siostrą Williamsona. Pomyślałem, że mogłabyś założyć naszyjnik na bal i poprosić ją przy okazji o zidentyfikowanie demona. Rzut na konsekwencje po evencie: 3 - nic się nie dzieje |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Być może w okolicy grasuje dżin, albo gdzieś w kałuży pływa złota rybka. Nie muszę dać się kroić – nie muszę nawet mówić na głos, czego potrzebuję. Dostrzegam, jak szybko i ostrożnie rozgląda się, żeby spojrzeć, czy na pewno nikt nas razem nie zobaczy, czy jest bezpiecznie. Powstrzymuję się od komentarza – im mniej o tym myślę, tym zdrowiej dla mnie. Dzisiejszy dzień jest wystarczająco przesrany, żebym miała jeszcze załamywać się myślą, że w chwilach, w których potrzebuję go najmocniej, nie mogę się z nim pokazywać. Będę miała mnóstwo czasu, aby myśleć o tym na balu. Teraz po prostu cieszę się dotykiem dłoni, którą czuję na swoim policzku, a potem zamknięciem mnie w objęciach. Zupełnie niekontrolowanie ulatuje z moich ust powietrze, wypuszczone o wiele zbyt głośno, które trzymało mnie w ryzach przez cały dzisiejszy dzień, aż do teraz. Spięte mięśnie rozluźniają się, a ramiona oplatają Sebastiana, pozwalając na niewielkie i niemal bezradne wtulenie się w jego pierś. Przymykam oczy zaledwie na chwilę, tak jak palce dłoni zaciskam na jego koszuli. Chociaż trwa to zaledwie chwilę, znaczy dla mnie więcej niż przyznałabym przed kimkolwiek. Potrzebowałam chociaż tych pięciu sekund, żeby się z nim zobaczyć, żeby być blisko niego – żebym na nowo mogła nabrać kolejnej porcji sił i pójść dalej. Nawet jeśli nie będzie mógł równać ze mną kroku. Kolejne westchnięcie ulatuje z moich ust tuż po jego pierwszych słowach. — Tak… I ja, i on wiemy, że to nie jest takie proste, żebym po prostu powiedziała to nie moja wina, obróciła się na pięcie i odeszła. Naturalnie, nie to miałam na celu, stając do walki w imię Lucyfera i w jego imieniu również uchylając Wrota Piekieł. Nie chciałam wtedy, aby śmierć trafiła kogokolwiek. Mnie – mogła, tańczyła wokół mnie cały dzień. Ale wuja? Był tak młody. Był tylko dziewięć, kurwa, lat starszy ode mnie. — Gdyby to było proste. Rodzina szuka winnych i zresztą już ich znaleźli. – Wzruszam ramionami, odsuwając się od Sebastiana na kilka kroków, żeby włożyć dłonie w kieszenie i spojrzeniem uciec w stronę bujających się huśtawek. Może ten widok powinien mnie przerażać. Ale widziałam już w życiu wystarczająco okropieństw, żeby opuszczone, bujające się huśtawki wywoływały u mnie gęsią skórkę. Są istoty znacznie bardziej przeraźliwe niż zgraja duchów. – Gałązka oliwna, którą wysłałam Lanthierom, poszła w pizdu, bo ojciec ich oskarża o śmierć Wesleya. – Moje wargi rozciągają się w dość karykaturalnym i cierpkim uśmiechu, gdy wracam spojrzeniem do twarzy Sebastiana. – Konkretnie ich bestie. Wuja znaleziono z niewiadomymi obrażeniami, a smród i stopień rozkładu wskazywał na to, że nie żył od kilku dni. Wszystko się zgadzało. Musiał znajdować się właśnie wtedy gdzieś w okolicy. — A najgorsze, że nie mogę mu powiedzieć, dlaczego naprawdę jego brat nie żyje. Żaden z Carterów nie wie, co robię w Kowenie Dnia, i dobrze. Wiedzą, że jestem Gwardzistką, wykonuję szlachetną robotę dla Kościoła – nie wiedzą, że jestem bardziej związana z Lucyferem niż chcieliby sobie to wyobrażać. Wszystko teraz trafi szlag. Ojciec jest tak samo uparty jak ja i nie da mu się wyperswadować tak po prostu, że Lanthierzy nie mieli z tym nic wspólnego. Będziemy się, kurwa, nienawidzić jeszcze bardziej i tak właśnie skończy się moje dbanie o rodzinę. Lepiej by było, gdybym kompletnie nic nie zrobiła. Unoszę nieznacznie brwi, gdy Sebastian wspomina, że czegoś zapomniał, ale potem dostrzegam w jego ręku amunicję, niegdyś zaklętą przez Franka. Naboje pasowały tylko do strzelby, więc… Ze skinieniem głowy zabieram je mu, wkładając je do kieszeni. Przypomnę sobie o nich, gdy będę przebierać się na bal. Pieprzony bal, nie mam pojęcia, co tam będę robić. Ściany podpierać? Chyba od zewnątrz. Ostatnio czuję się jeszcze gorzej w zamkniętych przestrzeniach i nie potrafię nawet powiedzieć, dlaczego. Kolejny obiekt wzbudza we mnie jeszcze większe zaskoczenie, gdy w rękach Sebastiana dostrzegam naszyjnik. Teraz przypominam sobie, że to ta wariatka chciała coś z niego uwolnić. Co – nie dowiedzieliśmy się, bo Sebastian zabrał jej go rychło w czas. — Nie wiem, czy go założę. – Ze względów dwóch. Po pierwsze, mam szramy na szyi, które zamierzam ukryć kołnierzem zapinanym na karku i nie mam zamiaru zwracać jeszcze uwagi na to miejsce za pomocą biżuterii. Po drugie- – Jeśli go założę i się przyznam, że nie wiem, co w nim jest, wyjdę na idiotkę. – Jest to teoretycznie ostatnie moje zmartwienie, ale liczyłam na dłuższą współpracę z tą dziewczyną. – Ale pokażę go jej. Powiem Ci potem, co tam jest zaklęte. O ile sama się dowiem. Zabieram również i naszyjnik z rąk Sebastiana, żeby i jego schować do jednej z kieszeni. Potem się nim zajmę, nie mam teraz do tego głowy. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie jest zdziwiony, że Carterowie nie szukali daleko winnych tego wydarzenia. Tak było, odkąd pamięta — oni oskarżają Lanthierów o całe zło świata, a Lanthierzy nie pozostają im dłużni. Nie zna szczegółów interwencji Judith w sprawy między rodzinami, choć pamięta, że krzyczała coś do Lanthiera na polu bitwy. Nie rozumie też do końca, dlaczego zależy jej tak na poprawieniu stosunków z nimi. Wiadomo, zawsze lepiej żyć z ludźmi w przyjaźni, szczególnie gdy jest się sąsiadami, ale przecież jeden z nich zdradził Lucyfera. — Lepiej, że winny sam się nasunął. Jeszcze nam brakuje tego, żeby twoi najbliżsi zaczęli dociekać prawdziwej przyczyny. — Z dwojga złego lepiej, że od razu założyli swoje. Carterowie to myśliwi, a co za tym idzie — tropiciele. W dodatku wrota otworzyły się na ich terenie. Sebastian nie wątpi, że gdyby byli mocno zdeterminowani, w końcu by do czegoś doszli, a to byłby problem zagrażający sprawie Lucyfera. Judith przejmuje naszyjnik z dłoni Sebastiana, choć nie jest przekonana co do pomysłu noszenia go podczas balu. W zasadzie Sebastianowi na tym nie zależy, bo przecież najważniejsze jest to, by dowiedzieć się, co w nim siedzi. A czy przekaże go w dłonie Charlotte ze swojej szyi, czy z kieszeni to już nie ma znaczenia. Mimo to nie sądzi, by założenie naszyjnika miało świadczyć źle o Judith. — Nie wyjdziesz, naszyjnik trzeba zniszczyć, żeby demon się wydostał. Noszenie go to jeszcze nie ryzyko. — Chyba że ktoś zechciałby zerwać go z szyi Judith i zniszczyć samemu — sytuacja raczej absurdalna i nieprawdopodobna. — Dzięki — dodaje jeszcze, gdy Judith zgadza się porozmawiać z dziewczyną. Najważniejsze kwestie zostały omówione. No… prawie najważniejsze. Zależy, jak na to patrzeć. Sebastian obudził się dziś z zamiarem skonsultowania z Judith innej, prywatnej sprawy, ale zaraz potem odczytał list ze złymi wieściami, a teraz patrzy na nią i wie doskonale, że to nie jest dobry moment. — Byłaś w szpitalu — przypomina sobie i mimowolnie zerka przelotem na uszkodzoną dłoń Judith. — Wiesz coś więcej? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Z jednej strony Sebastian ma rację. Tak jest lepiej. Ojciec znalazł sobie winnego, cała rodzina ma już odpowiedniego podejrzanego, którego nawet nie będą chcieli wysłuchać – to oznaczało również, że nie będą kopać głębiej i nie dokopią się do prawdy, którą ukrywałam przed nimi od pięciu lat. To dobrze. Dla dobra Kowenu – to dobrze. Ale z drugiej strony wiem, co znaczy kolejny konflikt między rodzinami. Jesteśmy już skłóceni od lat, mamy nawet zakaz wchodzenia na pieprzony teren Rezerwatu Bestii (nikt nie pamięta, że tam byłam kilka dni temu, jak się dobrze składa), patrzymy na siebie wrogo, kiedy tylko mijamy się na ścieżce. To jeszcze nie jest wojna – ale może się w takową przerodzić. Na głowie mam już inną walkę – tą z wyznawcami Lilith i tą z Gabrielem. Nie potrzebuję jeszcze wojny pomiędzy rodzinami. Z punktu widzenia politycznego – obranie ich jako winnych śmierci samego nestora jest najgorszym, co może zadziać się pomiędzy nami. Ale nie mam takiej siły przebicia, aby wszystkim to wyperswadować. Wszyscy rwą się do mordobicia, zupełnie jakby nie byli zaprawieni w walce z bestiami. Ludzie są tylko trochę innymi drapieżnikami od zwierząt. Potrafią ugryźć tak, że nawet nie będzie śladu – ba, nie będzie samego aktu ugryzienia. Jestem tym przemęczona. To nie jest na dzisiaj. Nie naprawię świata w dniu, w którym właśnie się sypie, dlatego tylko pomrukuję, co może oznaczać, że zgadzam się z Sebastianem. Nie chcę ciągnąć tego tematu. Oczy lśniące zmęczeniem spoczywają znów na twarzy Sebastiana, gdy mówi mi, jak zachowują się demony. Nie jestem zaklinaczką, nie mam wiedzy na ten temat, właśnie dlatego zamierzam pójść i zapytać siostry Williamsona o parę szczegółów i być może wtajemniczy mnie w ten świat. Wszystko, co mogę na ich temat powiedzieć, zawiera się w przekazach religijnych; to moja robota, wiedzieć rzeczy na temat naszej religii, jak i innych. To wyjątkowo przydatna wiedza, szczególnie odkąd się okazuje, że Upadli są bożkami z innych wierzeń. — Jesteś pewien, że wszystkie się tak zachowują? Nie wiem od kiedy; jakoś od niedawna przemawiają przeze mnie nie tylko determinacja i wola walki, ale też i sceptycyzm. Wczoraj sama zaskakiwałam siebie, podczas spotkania z Sebastianem i Frankiem wyszukując luk w planach. To nie jest zła cecha, ale czy zawsze taka byłam? A może po prostu dopiero teraz to zauważyłam? Może to po prostu ostatnie wydarzenia tak mnie wymęczyły i nauczyły mnie w inny sposób patrzeć na świat? Ten stał się mniej przyjaznym miejscem; a był już wystarczająco paskudny jeszcze zanim spojrzałam śmierci w oczy i poznałam tych wyznawców, który splunęli na Lucyfera, zwracając się ku Lilith. Ręka. Tak. Mogłabym zapomnieć, chociaż na chwilę, że wciąż mi doskwiera. Miałam nadzieję, że może sama się trochę podleczy, wyzdrowieje, ale podświadomie wiedziałam, że obrażenia są po prostu za duże. Muszę spotkać się z lekarzem. — Byłam – potwierdzam, bo sama mu o tym pisałam w liście, jeszcze zanim wyszłam z domu. – Nie są w stanie mi pomóc. – Nie w szpitalu. Nie na miejscu. Nie ma na coś takiego eliksirów ani żadnych innych magicznych sposobów. Ale, na szczęście, nie wszystko jest jeszcze stracone. – Muszę wyjechać do sanatorium. Nie wiem, na tydzień może. Tam mają środki, żeby przywrócić ją do sprawności. Wzdycham głęboko. Nie chcę tam jechać. Nie chcę porzucać roboty; ale z drugiej strony, co to za robota, siedzenie w papierach. Jeśli nic z nią nie zrobię, z tą ręką, przeniosą mnie do służby więziennej. Tam, gdzie trafiają wszyscy ci, którzy powinni się przenieść już na emeryturę. — Pojadę niedługo po pogrzebie. Tylko załatwię sobie wolne w robocie. To nie będzie proste i już na samą myśl boli mnie głowa. Dlatego z ciężkim westchnięciem unoszę dłoń, aby rozmasować skronie. Niech ten dzień się po prostu skończy. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Sebastian również nie ma dostatecznej wiedzy na temat demonów. Wszystko, co wie, to kwestie zapisane w Księdze Bestii i zakrzywione wizje przedstawione w Biblii. Ma pewność co do tego, jak uwolnić tego konkretnego demona, ale pytanie Judith rzeczywiście nie jest bezpodstawne. Być może są demony, których nie trzeba uwalniać poprzez zniszczenie naczynia? — Nie jestem — przyznaje. — Ale wiem, że tego trzeba uwolnić. Scully miała dwa demony, pierwszego też uwolniła, niszcząc biżuterię. Jeśli nie wszystkie tak się zachowują, to może zawęzi nam to trochę opcje. — Jeśli zaś jest inaczej i każdego demona uwalnia się tak samo, to wracają do punktu wyjścia i noszenie zaklętej biżuterii nie wiąże się z żadnym realnym ryzykiem. To już nieistotne — najważniejsze, by temat został przedstawiony Charlotte i by dziewczyna zechciała oraz była w stanie pomóc. Wzdycha cicho na odpowiedź w kwestii ręki, która, jak się okazuje, ma pozostać problemem na dłużej. Mogli się tego spodziewać. Ważne, że nikt w szpitalu nie powiedział, że tej nie da się uratować — gdyby tak było, potrafiliby to wywnioskować. Skoro jednak wysłali Judith do sanatorium, to znaczy, że jeszcze nic straconego — poza czasem i nerwami. — Pojadę z tobą, muszę się trochę odtruć. I tak mam trochę papierkowej roboty, więc mogę ją ogarnąć w sanatorium. Ale więcej niż dwa dni tam nie wytrzymam. — Nie łudzi się, że mogłoby być inaczej. Nawet w trakcie tych dni ma zamiar pracować, inaczej by dostał pierdolca. Nie dla niego bezczynność i wonne kąpiele przy relaksującej muzyce. — Wiecie już, kto przejmie stołek po Wesleyu? Domyślam się, że macie tam teraz piękny burdel. Jesteś pewna, że masz siłę na bal? Nikt nie będzie winić Carterów za nieobecność w świetle tych okoliczności. — Nie wie jeszcze, że Judith wypada być na balu właśnie ze względu na okoliczności. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Kiwam głową po krótkim sprawozdaniu Sebastiana. Walczyłam z tą małą suką, ale nie skupiłam się aż tak mocno na tym, co robiła z tym naszyjnikiem. Najpewniej wtedy byłam zajęta czymś kompletnie innym, albo kimś kompletnie innym. Nie miało to teraz znaczenia – wierzę w słowa Sebastiana i zapewnienia, że akurat tego demona wypuścić można jedynie przez zniszczenie przedmiotu. — To ważna informacja. Przekażę ją tej dziewczynie, może to faktycznie zawęzi poszukiwania. Nie jestem zaklinaczem. Do rzemiosła nie nadawałam się przede wszystkim dlatego, że nie miałam do niego cierpliwości. A drugim powodem było, że po prostu nie miałam na to czasu. Już teraz łączyłam pracę z polowaniami, a życie zawodowe z życiem prywatnym, które nagle wykwitło, kiedy myślałam, że wszystko jest skończone i będę sama. Dzieci wyjdą z domu – ja zginę pewnie gdzieś na misji, taki jest porządek rzeczy, niewielu po mnie zapłacze. Nie będzie miało to dla mnie znaczenia. Ale teraz pojawił się Sebastian. Sebastian, dla którego byłam w stanie ukraść każdą wolną chwilę, by tylko spędzić ją z nim. To właśnie robiłam teraz. Powinnam jechać do domu, albo załatwiać pogrzeb, a sterczę tu z nim. I jestem z tego powodu szczęśliwa. Uśmiech mimowolnie gości na mojej zmęczonej twarzy. Dwa dni to aż nadto. I tak, ma rację. Musi się odtruć. Nawet jeśli dobrze przeżył rytuał otwarcia Wrót Piekieł – musi się odtruć. Niewiadomo, jak wiele z magii pozostało w naszych żyłach. I czy to nie właśnie poprzez czarną maź wychodziła z naszego organizmu w sposób cholernie najdziwniejszy. — Myślisz, że jak zamówię nam jeden pokój, będzie to zbyt podejrzane? – mrugnięcie niemal zalotne może być zwiastunem, że nie jest ze mną jeszcze aż tak źle, jak wygląda to na pierwszy rzut oka. A może to po prostu jego towarzystwo działa na mnie… tak. Dobrze wiem, że nie możemy – i dobrze wiem, że to marnowanie pieniędzy, bo albo jedno będzie spać u drugiego, albo drugie u pierwszego. Poza tym jeszcze nie wiem tego, że będziemy jechali nie we dwójkę, ale w trójkę – a do nas dołączy Frank. On też potrzebuje się odtruć. Kolejne pytanie Sebastiana pada za wcześnie. Sama chciałabym to wiedzieć, co będzie z nami dalej – a jednak to ostatni temat, nad którym bym się dzisiaj, teraz, pochylała. — Jak wychodziłam z domu, ojciec szukał testamentu. Może już znalazł i jest to wiadome. Nie wiem. Na razie jest solidny burdel, matka siedzi z ciotką, ojciec przetrząsa dom, a moją skrzynkę zalewają kondolencje, bo pieprzony Piekielnik napisał już dzisiaj, że nestor umarł. Nie wiem jakim, kurwa, cudem wiedzieli to przed nami. Musieli to napisać wczoraj przecież, żeby to poszło do druku, albo dołożyć dzisiaj rano, ale to nie miałoby kompletnie sensu. – Wzdycham głęboko, przechodząc parę kroków w tę i z powrotem, kiedy krzyżuję ramiona pod biustem. – Nie chcę jechać na ten bal. Nikt z nas nie chce. I nie sądzę, że ta… - tu paść mogłoby słowo przez wielu uznawane co najmniej za niecenzuralne, jeśli nie obraźliwe – Laffite puściła nam to płazem, to raz, a dwa, pokazalibyśmy, że jesteśmy słabi. Mamy już reputację skurwysynów, lepiej tak, niż być miękkimi mamejami. Tak mi powtarzał ojciec – a jemu zapewne powtarzał jego ojciec. Carter musi być silny. Carter jest ponad wszelkie trudności. Carter może być kawałem skurwysyna, ale się nie łamie. Tylko jeden stojący przede mną Verity wie, że pod zewnętrzną, szorstką powłoką kryje się coś więcej. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Odwzajemnia jej uśmiech. Oboje są zmęczeni i niepewni przyszłości, oboje mają dużo na głowie, ale wciąż znajdują czas i siły na te drobne gesty przejawiające się w ich mimice. Siłę, by wesprzeć siebie nawzajem w choć tak nieznaczny, niewymuszony sposób. Jak ciężko byłoby przebrnąć przez wszystko, gdyby Lucyfer nie otworzył im oczu na to, co do siebie czują i na to, jak bardzo potrzebują siebie nawzajem? Być może to jest odpowiedź. Być może właśnie dlatego miłość przyszła do nich teraz. Żeby zyskali nowe wsparcie, nowego sojusznika w walce z bezsilnością, zmęczeniem i brakiem nadziei. To dar, bez wątpienia. Lucyfer mógł również pozwolić trwać Sebastianowi w niewiedzy co do tego, że ma dziecko. Ale wybrał ten moment przed walką, by wiedział. By jej nie skrzywdził. I by miał czas, aby nawrócić ją na dobrą drogę. Co więcej, wciąż znajdują w tym wszystkim miejsce na te drobne, podszyte podtekstem przekomarzania. Oczywiście. — Myślę, że znajdę sposób, by się wkraść — odpowiada w tym samym figlarnym tonie, jeszcze nim temat wraca na poważniejsze tory. Judith naturalnie ma rację. Verity również nie odpuściliby obecności na balu, gdyby to ich dosięgła podobna tragedia. I nikt by się nie zdziwił, bezduszność to przecież naczelna cecha każdego prawnika. Tak przynajmniej można usłyszeć z niejednych ust. Sebastian nie nazwałby tego bezdusznością, ale można śmiało założyć, że nie jest obiektywny. — Zrozumiałe — przyznaje więc i milknie na chwilę potrzebną na zaciągnięcie się świeżo odpalonym papierosem. — Również jadę tam na konieczne minimum. Zbiorę się zaraz po północy. Chyba że… — Wzdycha krótko, bo choć nie lubi podobnych wydarzeń, musi zmierzyć się z rzeczywistością. — Chyba że pochłoną mnie rozmowy. Silne nazwiska wzmocniłyby kowen. Potrzebujemy wpływowych sojuszników. — A bal przecież będzie idealną okazją, by rozeznać się w nastrojach obecnych tam osób. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia