Witaj,
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t305-sierra-ignacio
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t313-sierra-ignacio
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t314-i-ginie-sierra#922
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t315-poczta-sierry-ignacio
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f73-ulica-znana-z-niczego-1-3
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1072-rachunek-bankowy-sierra-ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t305-sierra-ignacio
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t313-sierra-ignacio
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t314-i-ginie-sierra#922
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t315-poczta-sierry-ignacio
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f73-ulica-znana-z-niczego-1-3
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1072-rachunek-bankowy-sierra-ignacio

Sierra Ignacio

fc. Natalia Castellar





 
nazwisko matki Ignacio
data urodzenia 13 lutego 1960
miejsce zamieszkania stare miasto, Saint Fall
zawód wróżbitka za dolara, medium na zlecenie
status majątkowy ubogi
stan cywilny panna
wzrost 164 cm
waga 51 kg
kolor oczu palisander
kolor włosów gorzka czekolada
odmienność medium
umiejętność -
stan zdrowia kościotrupia
znaki szczególne znamię w kształcie gwiazdy na lewym udzie, a wokół niego nabyta w dzieciństwie blizna po psich zębach

magia natury: 0 (I)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 14 (II)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 15 (II)
zatrucie magiczne: 3

sprawność: 2
szybkość: I (1)
taniec towarzyski: I (1)
charyzma: 15
kłamstwo: III (15)
wiedza: 9 (7+2)
astronomia: I (I)
język hiszpański: III (-)
język angielski: II (6)
historia: I (1)
religioznawstwo: I (1)
talenty: 21
alchemia: II (6)
gotowanie: I (1)
percepcja: II (6)
śpiew: I (1)
wróżbiarstwo: II (6)
zręczne dłonie: I (1)
reszta: 0PSo



rozpoznawalność I (anonim)
elementary school Northride
high school Paradise High
edukacja wyższa -
moje największe marzenie to żyć bez kościotrupi, aby zobaczyć w lustrze swoje prawdziwe odbicie; zostać gwiazdą
najbardziej boję się konsekwencji za śmierć siostry bliźniaczki; psów
w wolnym czasie lubię dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie takie
znak zodiaku wodnik


Łapię się na tym, że nie zawsze wiem, o co chodzi. Czasem spomiędzy przymkniętych niemrawo oczu wypatruję świat głupim i dennym, ale chociaż łatwo jest mi oceniać jego poczynania, tak dalej nie wiem, dlaczego jest, jaki jest. Mierzę go spojrzeniem, a ten usuwa się w cień. Prycham. Spadaj, nim poszczuję cię psami. To nieprawda. Nie mam psów. Nie przepadam za nimi. Strasznie się ślinią i szczekają. Moi rodzice mieli ich aż trzy. Pieprzone psie trojaczki, trzy suki (w całym znaczeniu tego słowa), które nie dawały mi żyć. Jak miałam cztery lata, jedna z nich dziabnęła mnie zębiskami w udo, wprost w moje znamię. Jakby chciała mi je odgryźć i zabrać moją moc. Czy to w ogóle wykonalne? Zabrać komuś moc?
Tak.
I mi się to udało.

13 dodać 13 równa się 2


Urodziłyśmy się 13 lutego. Ja i Stella. Ja później. O 13 minut. Dwie czarnowłose dziewczynki, których przyjście na świat miało okazać się przekleństwem i złem. Powstałyśmy jednak z miłości. Tej czystej. Tej prawdziwej. Tej, której do tej pory nie widziałam nigdzie indziej. Nasi rodzice — Sara i Sergio — byli kuzynami, a ich ojcowie braćmi. Możesz teraz zmarszczyć nosek i zdziwić się, ale tak. Właśnie tak pochłonęło ich płomienne uczucie, że stworzyli nas — dwie krople krwi. Kto wie cokolwiek o człowieku, z łatwością może stwierdzić, że takie narodzenie musiało nieść swoje koszta.
Początkowo rozwijałyśmy się prawidłowo, otulone matczyną miłością. Rozróżniano nas jedynie po znamieniu czarownicy. Stella miała je na prawym udzie, ja na lewym. Kiedy akurat mama zmieniała nam tetrowe pieluchy, mogła upewnić się, co do naszej tożsamości. Gdy potrafiłyśmy już chodzić, mnie ustawiała po lewej, Stellę po prawej — dla rozróżnienia. Nie pamiętam z dzieciństwa nic więcej, co czyniłoby nas innymi od siebie. Ubierano nas w sukienki z koronkowymi kołnierzykami i długimi rękawami, w kolorowe rajtuzy i zapinane na zatrzask pantofle (przynajmniej dopóki nie nauczyłyśmy się wiązać butów). Na głowach pleciono warkoczyki lub upinano ciemne włosy w kitki (do dzisiaj wydaje mi się, że rosły ponadprzeciętnie szybko). Mama mówiła, że wyglądamy identycznie, w końcu taka była natura bliźniaczek, ale nigdy przenigdy nie pozwolono nam spojrzeć w lustro. Nie. Raz pozwolono. To było w piątek. Dobrze pamiętam, że wtedy, bo mama zawsze w piątek przygotowywała chili, a w tamtym momencie jego smak obrzydł mi już do reszty. Długo myślałam, że to ja zrobiłam coś, czego nie wolno mi było. Nie miałam z tego względu poczucia winy, ale czułam pewien niesmak na myśl o własnej osobie. Że gdybym tamtego dnia nie przebiegła przez kuchnię po większą łyżkę i nie spojrzała wprost w srebrny talerz, wypolerowany i gładki, nigdy nie zobaczyłabym śmierci. Z moich pustych oczodołów kapał nierozsądek, a z wystających z czaszki zębów wychodziło robactwo. A ja zerkałam przerażona i słowem nie odezwałam się wtedy, tylko krzyk ocucił resztę rodziny z wystawnego obiadu. Tamte dni zlewają mi się teraz w paskudną śliską masę. Wszystkie lustra w domu były zasłonięte. Kiedy więc chciałyśmy podejrzeć, jak wygląda każda z nas, musiałyśmy patrzeć na siebie. Do widoku Stelli przyzwyczaiłam się tak bardzo, że nie widziałam w niej nikogo innego — tylko siebie samą. W głowie kilkuletniego dziecka byłyśmy jednością.
Przeszkadzało mi to.
Jeśli miałabym być szczera, to wiele rzeczy mi wtedy przeszkadzało. Dzisiaj doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie była to wina mojej siostry. Była ledwie dzieckiem, tak samo skazanym na tułaczkę po świecie śmiertelników, jak i ja. Zawsze spałyśmy odwrócone do siebie plecami. Ja po lewej — ona po prawej. Wtedy była moim najgorszym wrogiem.
Zaczęło się niewinnie. Najpierw nożyczkami zakupionymi na przedszkolne zajęcia plastyki (miałyśmy jedne do dzielenia się, chociaż pani nauczycielka wyraźnie kazała każdemu mieć własne) obcięłam jej włosy. Bardzo wtedy płakała, a mama za karę obcięła je mi do równej długości, żebyśmy znowu były identyczne. Próbowałam jeszcze dwa razy — zawsze z tym samym skutkiem. Stella od tamtej pory zawsze kładła się przodem do mnie i sen miała lekki, wolała być czujna. Nauczyłam się więc udawać, że śpię, a raz, gdy słyszałam w jej oddechu, że porusza się po wyimaginowanej w głowie krainie, wzięłam nasze nożyczki i przecięłam jej pierś. Bardzo wtedy płakała, a ja byłam pewna, że rzuciła na mnie jakąś klątwę, bo w jednym momencie, w którym z jej skóry wypłynęła krew, poczułam, jak ból przenika przez moją klatkę. Nie miałam wtedy pojęcia o świecie ani o naszej chorobie. Wkrótce stało się jasne, że gdy pogryzł mnie pies, a Stella beczała, że boli ją noga — nie udawała. Ojciec już zamachnął się pasem, aby uderzyć mnie w pośladki, ale mama w porę go powstrzymała. Zaboli Stellę. Byłam niemal bezkarna, chociaż swoje w zamknięciu odsiedziałam. To był ulubiony sposób, w jaki karali nas rodzice. Separowali od siebie z myślą, że to rozłąka zaboli najmocniej. Ich pech, z utęsknieniem czekałam na chwilę samotności od niej. Była ich złotym dzieckiem. Oczkiem w głowie, zawsze poukładanym i uczynnym. Zastanawiali się jak to możliwe, że ja przysparzam im tylu kłopotów, czy nie powinnam być jak moja siostra? Kamieniami wybijałam okna przydrożnych sklepów, ganiałam z chłopakami z okolicy za wiatrem, tak strasznie miałam potrzebę czuć się częścią ich stada. Na kolanach miałam siniaki, a w głowie pstro — tak dzisiaj wspominam tam te czasy. A Stella? Stelli już nikt nie pamięta.

13 do potęgi równa się 22


Moja numerologiczna liczba daty urodzenia to 22. Stelli też. Mama wyjaśniała mi kiedyś jej znaczenie. Podobno dwudziestki dwójki są kreatywne, pracowite i odpowiedzialne. Taka była Stella. Z drugiej strony mama twierdziła, że są też chore na własne ambicje i uparte — taka jestem ja. Można więc uznać, że nawet liczbą urodzenia musiałyśmy się podzielić. W pewnym sensie myślałam, że po odejściu mojej bliźniaczki wszystkie jej wspaniałe cechy przejdą na mnie, ale tak się nie stało. O tym jednak potem.

W mojej rodzinie kobiety mają dziwną zdolność. Nazywają nas odmieńcami — medium. Tak samo, jak moja babcia (niech Lucyfer ma ją w opiece), moja matka też służyła duszom i zmarłym. Mawiała, że tylko oni znają prawdę, bo widzieli już śmierć, że nie uwierzyliby w żadne moje kłamstewko (o tym, że zjadłam do ostatniego kęsa ohydnego kotleta — tak naprawdę dałam go psom; o tym, że boli mnie brzuch i nie mogę posprzątać pokoju — głupia Stella mnie wydała, bo nie chciała udawać; o tym, że każdy palec na mojej dłoni jest obdarty ze skóry — to akurat prawda). Przekonałam się o tym dość szybko. Opowiadała nam o powołaniu, jak własne życie miałyśmy dedykować zmarłym. Uczyła jak szykować się na ich przybycie — żeby rozsypać sól i stworzyć pentagram, żeby nie mówić za głośno, bo ściągnie to gapiów, żeby pod żadnym pozorem nie spuszczać śmierci z oczu. Mieszkaliśmy na przedmieściach w Broken Alley od strony Cripple Rock. Całkiem niedaleko znajdował się dom pogrzebowy Bloodworthów (dalej tam stoi, przynajmniej z tego, co wiem). Któregoś razu, razem z chłopakami z okolicy, zapuściliśmy się w tamte rejony, obserwując zza murka, jak wnoszą tam kolejne ciała i wynoszą trumny. Miałam siedem lat, gdy pierwszy raz zobaczyłam duszę. Była miałka i taka bezbronna, a za nią unosiła się poświata. Wtedy myślałam, że to dym, że ktoś odpalił właśnie śmierdzącego papierosa (nie palę). Prawdę mówiąc, z tamtego zdarzenia nie pamiętam zbyt wiele. Cichy głos rozchodzący się gdzieś w mojej głowie i karcący mnie za przeszłe przewiny. A może pochwalił mnie wtedy? Odłączyłam się od stada, podążyłam za nim, zaciekawiona, zwabiona mgiełką. Znaleźli mnie w lesie kilka godzin później, rozedrganą i zmęczoną. Podobno tamtego dnia moje oczy były ponadprzeciętnie duże (chociaż nigdy nie skarżyłam się na ich wielkość), a usta rozedrgane. Nie wiem. Nie mogłam zobaczyć siebie w lustrze. Lustra były u nas zasłonięte.
Od tamtego dnia odwiedzali nas lekarze, próbujący wykryć jak bardzo zakaziłyśmy się sobą nawzajem i jak wiele było w nas śmierci i dlaczego przeżywamy wszystko razem. Mama pozwoliła nam nawet przez parę tygodni po tych wydarzeniach (które, jak myślałam na tamten moment, dotyczyły tylko mnie, więc dlaczego Stella też mogła wagarować?) nie chodzić do szkoły. Cieszyłam się. Northride było miejscem co najmniej obrzydliwym. Tłumy dzieci, które wciąż myliły mnie i Stellę działały mi na nerwy, więc każdy moment, kiedy mogłam być bez nich, doceniałam. Medycy wydali wtedy wyrok. Syndrom dioskurów (też mi nowość...) i kościotrupia. Parę lat później dołożono nam do tego syndrom kłamcy, ot tak. Bez powodu. Jakby dokładali nam kolejną gałkę lodów czekoladowych (nienawidzę lodów czekoladowych).
Więc — jak na pewno łatwo jest zauważyć — byłyśmy medium. Nigdy nie rozmawiałam z nią o tym, jak wyglądało jej pierwsze spotkanie ze śmiercią, my w ogóle mało rozmawiałyśmy. Podobno bliźnięta nawiązują szczere i głębokie więzi — ja miałam ochotę ją udusić. Nie uczyłyśmy się wybitnie (Stella zawsze lepiej), ale otwierające się bramy szkółki kościelnej, do której zapisali nas rodzice, zdawały mi się miejscem przyjemniejszym niż Northride. Okazało się bowiem, że istnieją takie sztuki jak alchemia, która doceniała samotność; że śmierć wcale nie jest zła, bo potem idzie się do Piekła (rodzice rzadko o tym wspominali, jakby zupełnie ich to nie interesowało — ja uważam, że to fascynujące). Woleli śpiewać głośno i tańczyć, we włosy wplątywać kwiaty. Gdy skończyłyśmy 15 lat, odbyła się quinceañera. Tak huczna, że zjechała na nią cała rodzina, a my mogłyśmy zaprosić przyjaciół. Nigdy nie miałyśmy ich wielu, ale zjawiło się tam paru młodych czarowników, na których w szkółce kościelnej też pokazywano palcami. Już wtedy wiedziałam, że pomimo magicznego talentu, nie pasowałyśmy do towarzystwa. My byłyśmy Ignacio, a oni nie. My byłyśmy owocem kazirodztwa, a oni nie. My byłyśmy bliskie śmierci, a oni się bali. Wybuchały wtedy balony, a my miałyśmy na sobie różowe sukienki z tiulem. Od tamtej pory chyba nie miałam na sobie nic tak pięknego.
Nie spędzałam nocy nad książkami. Stella świeczką oświetlała sobie treść, a ja nie mogłam przez to spać. Znacznie bardziej niż czytać wolałam praktykować i babrać się w odwłokach żuka i skrzydełkach błotnika, a że pentakl wpadł w moje dłonie dopiero w wieku 16 lat, robiłam to, co potrafiłam — rozmawiałam ze śmiercią, która mnie odwiedzała. Raz spotkałam złoczyńcę, który dusił dzieci; raz kobietę z brodą, która przed laty służyła za atrakcję w cyrku; raz spotkałam babcię, ale ta milczała, kręcąc tylko głową. Widziałam w jej oczach, jak próbuje się uwolnić, ale do dzisiaj nie wiem od czego.

Całe życie myślałam, że to ja mam syndrom kłamcy, a moja siostra winna była widzieć w odbiciu kościotrupy. Że gdyby nie nasza bliźniacza skaza, tak byłabym wolna od patrzenia na nią, gdy potrzebowałam zobaczyć samą siebie. Mam wrażenie, że niektórzy czarownicy, choć wiedzą o istnieniu tych wszystkich dysfunkcji, nie zdają sobie sprawy z katorgi, jaką wtedy czułam. Widzieć wolno mi było tylko Stellę, obcych i śmierć. A to wszystko mieszało się, gdy w czasie Día de Muertos na naszych twarzach ciotki malowały puste, choć kolorowe czaszki. Ironia. Wiem.
I to zostało ze mną do dzisiaj.

13 to pierwiastek z 2


Nie miałam więcej niż 16 lat i 1 dzień, gdy postanowiłam, że pogodzę się z własnym losem. Stella pukała się wtedy w czoło i kręciła głową, pod nosem marudząc, że chyba oszalałam, a ja zaciskałam zęby z wściekłości, pewna, że w końcu dopnę swego. Pentakl wisiał na mojej szyi, przyjemnie odbijając resztki księżycowego światła, jakie wkradało się do naszego pokoju (przystrojonego oczywiście w myśl mojej siostry w durne kolorowe wstążki) i odsłoniłam kotarę z przytwierdzonego do szafy lustra. Chociaż usta zaszły mi czernią, tak nie widziałam tego u siebie (jedynie kątem oka u Stelli). W odbiciu byłam śmiercią, jakiej pełno wokół mnie i niemal z samych Piekieł słyszałam głos umarłych, który wyśmiewał moje poczynania. Z każdym kolejnym dniem było już nieco łatwiej, chociaż powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do tego widoku to dużo — zawsze był on męczący i nieprzyjemny. Miałam świadomość, dlaczego tak jest, ale nawet gdy próbowałam logicznie o tym myśleć, to nie pomagało oprzeć się wrażeniu, że świat, w którym przyszło mi żyć, nie jest dla mnie. Śmierć ogarniała każdą komórkę ciała (mojego i Stelli), ale nie bałam się jej już. W jakiś sposób uznałam, że gdy już przejdzie się inicjację, a dusza znajdzie się w Piekle — wtedy jest łatwiej. Wtedy nikt już nie będzie oceniać mnie ani naszych wspólnych i samotnych bolączek. Piekło było w mojej głowie uczciwsze niż Ziemia i czasem tylko plułam sobie w brodę, przeklinając imiona demonów, że przyszło mi być tu, a nie tam. Tylko w tym wszystkim wciąż był we mnie strach przed przejściem na drugą stronę — być może dlatego nigdy się na to nie zdecydowałam i już raczej się nie zdecyduję. Wątpię, czy ktoś przyjąłby mnie tam z otwartymi ramionami, prędzej zesłał tu i kazał tułać się po świecie.
Sądziłam, że odnajdę siebie, jeśli stanę się w czymś dobra. Na to coś wybrałam alchemię. Początkowo było mi trudno wyobrażać sobie siebie jako znawcę i eksperta, ale coś odblokowało się w ostatnich latach szkółki, gdy po raz pierwszy w życiu zdobyłam ocenę A za uwarzony eliksir spójności. Ironiczny wywar, którego nie miał kto zażyć, ale siewca swoim okiem znawcy uznał, że jest perfekcyjny. Obudziło to we mnie potrzebę udowodnienia mu i sobie, że potrafię dalej, że nie było to dzieło przypadku. Nie czułam wtedy dumy, ciężar trupa spoczywającego na moich barkach upominał i szeptał do ucha, że i tak mi się nie uda. Nie miałam przyjaciół, z którymi mogłabym dzielić się tym przeżyciem, ale wystarczyła fiolka eliksiru Porannej Kawy, abym mogła przez całą noc ślęczeć w kuchni i przyglądać się mieszankom.
Miałyśmy chyba siedemnaście lat, gdy po raz pierwszy zaczęło być inaczej. Nasze wdzięki dostrzegali chłopcy, często wyobrażając sobie niestworzone rzeczy, które mogłybyśmy zrobić w zaciszu ich sypialni (mieszkali z rodzicami, bzdurne marzenia). Mnie spodobał się taki jeden. Był wyższy o głowę i stworzony z ludzkiej skóry (a nieczęsto miałam szansę obcować z takimi). Lubił słuchać, gdy opowiadałam mu czasem w przerwach w szkółce kościelnej o tym, jak po hiszpańsku jest woda, a jak ogień. Patrzył na mnie tak jak mój tato na moją mamę i uśmiechał się błogo. Raz zaczepił mnie po zajęciach z historii (zawsze po nich czułam się lepiej, bo — mówiąc bardzo nieskromnie — o przeszłości od duchów dowiedziałam się dość, by móc się tym chwalić i zadzierać nosa — bzdura) i już byłam przekonana, że chwyci moją dłoń i zaczepi palcami włosy. On zapytał, czy przekażę liścik Stelli. Otworzyłam zgiętą w pół kartkę papieru, a potem podarłam ją. Nie chciał mnie — chciał ją. To chyba w tej chwili tak naprawdę znienawidziłam swoją siostrę, chociaż wydawało mi się, że nienawidzę jej od zawsze. Jasna gwiazda na niebie i ja — ta druga. Tego wieczora zamknęłam się w łazience i wzięłam nożyczki (teraz już miałyśmy każda swoje) i wbiłam sobie w udo, zaciskając zęby z bólu i słysząc, jak moja siostra cierpi. Powtarzałam to wielokrotnie. Raz, gdy akurat stała przy tablicy w Paradise High (tym molochu w Little Poppy Crest) i wygłaszała referat z przyrody; raz, gdy tańczyła na balu w ostatniej klasie z tamtym chłopakiem; raz, gdy z okazji ukończenia szkoły rodzice zabrali nas na wycieczkę do Nowego Yorku, a ona pływała w motelowym basenie. Jak mogłam ją kochać, gdy to przez nią było mi tak źle? Jak mogłabym nie darzyć jej nienawiścią, skoro to z jej paskudnej winy nie mogłam nawet na siebie spojrzeć. Do tej pory zastanawiam się, czy bardziej nienawidziłam Stelli, czy siebie. Ona zawsze była bardziej towarzyska, choć ciężko było ją nazwać popularną dziewczyną (takie jak my nie mogły być popularne, zbyt wiele plotek pojawiało się o naszych rodzicach). Gdy ona miała przyjaciół — ja uciekałam w świat zmarłych, to z nimi było przyjemniej niż z żywymi. Opowiadali mi historie, których słuchałam z uśmiechem na ustach. Przysięgam, że raz omal poczułam jak starsza panna Dustfinger pogładziła mnie po policzku. Wiem, że to niemożliwe. Stella chciała być lekarzem, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Durna kwoka mogła co najwyżej zostać pielęgniarką, a wymarzył jej się ładny dom z ogródkiem i dwójką zdrowych dzieci. Gdy ja nie miałam nic — ona miała wszystko. Przynajmniej tak mi się zdawało. Popadłam w monotonię. Wstawałam rano, myłam zęby, wychodziłam powłóczyć się po mieście, czasem zaglądając do centrum handlowego, w którym ze wszystkich luster patrzyły na mnie martwe ja. Gdy wracałam do domu, bezsilnie znudzona, otwierałam podręczniki do magii powstania, wiedząc, że wiedza teoretyczna z zakresu alchemii nie wystarczy mi, aby kiedyś uwarzyć Eliksir Skrytobójcy. Musiałam praktykować powstawanie magii tak długo, aż w końcu proste rytuały zabezpieczające przestrzeń przestaną sprawiać mi trudność. Czasem ktoś zaczepił mnie zbyt śmiało, bo pomylił mnie akurat z moją siostrą, a ja zakrywałam się kłamstwami. To było moje ulubione zajęcie — wyszukiwać jej przyjaciół i rujnować jej obraz w ich głowach. Różniła nas pojedyncza blizna na piersi i umiejscowienie znamiona czarownicy, ale kto miałby to odkryć? Tym bardziej tępym wmówić mogłam wszystko, ci mądrzejsi czasem dziwili się, ale i tak ostatecznie odwracali od mojej siostry. Raz popchnęłam jej koleżankę na ścianę, innym razem naplułam na jej kolegę — byłam bezkarna. A potem popełniłam błąd.

13 jako liczba pierwsza


Był taki wieczór, niepodobny do innych. Ona prawdopodobnie próbowała okazać mi w tamtym dniu litość, chociaż ja wcale nie miałam ochoty na świętowanie. To były nasze 21 urodziny. Nie było wielkiej potańcówki ani imprezy z basenem, nikt nie jeździł na wrotkach, ale za to z głośnika leciała muzyka, a załatwiony przez chłopaka Stelli alkohol lał się strumieniami. To było jego mieszkanie — rodzice uczynnie sprezentowali mu je na osiągnięcie pełnoletności — i postanowił, że to tam będziemy się bawić. Tłum nieznanych mi ludzi wtaczał się w lichą przestrzeń każdej minuty, a moja siostra gdzieś zniknęła (teraz wiem, że wypiła za dużo tequili i jej koleżanki trzymały jej włosy, gdy wciskała głowę w toaletę). On też był już pijany i poprosił mnie do tańca, nie rozpoznając na pierwszy rzut oka, że wcale nie mówi do swojej wybranki. Zgodziłam się, przyklejając do twarzy jeden z jej uśmiechów i pozwoliłam sobie lecieć. Leciałam tak długo, aż dociskał mnie do ściany swojej sypialni i całował mój kark, szepcząc czule imię mojej siostry, a ja z drżącymi kącikami ust potwierdzałam, że się nie myli. Minął kwadrans i na plączące się nogi ubierałam znów rajstopy, gdy Stella przekroczyła próg sypialni, krzycząc i szarpiąc mnie na taras. Z czwartego piętra Saint Fall wygląda tak, jak gdyby umarły w nim marzenia. Moja zemsta ziściła się i w jej oczach zbierający się żal. Pokłóciłyśmy się wtedy dotkliwie. Ona płakała, a ja groziłam jej pięściami, z uśmiechem na ustach twierdząc, że skoro skosztował mnie — jej już nie będzie chciał. Obudziła we mnie każdy mój smutek i rozgoryczenie, przypomniała o odbiciu, które każdego dnia widuję w lustrze i nagle świat stał się prosty. Wszystko zamilkło i zwolniło, a uczynny głos sumienia w mojej głowie zwyczajnie przestał się odzywać. Wyciągnęłam ręce w przód i popchnęłam ją mocno (i tak ledwo stała na nogach). Świst powietrza i gorzka ślina ściekająca w dół mojego gardła zatrzymała się, gdy w ciszy starego miasta rozległ się huk kości trzaskanych o zbity śniegiem i lodem chodnik. Poczułam wtedy przeraźliwy ból, upadłam na podłogę i zasnęłam.
Ostatnie co pamiętam to syreny odjeżdżające na sygnale. Potem krótki obraz szpitalnego łóżka i biały gips wokół mojej sylwetki. Połamane kości i parę dusz, które jeszcze nie zdążyły przejść do Piekieł (albo zgubiły się?). Jednolite mlecznożółtawe tło i brązowe meble, gdy ktoś podawał mi przez słomkę leki smakujące bólem zębów. Nastała ciemność.

Z koszmaru ocknęłam się trzy albo cztery tygodnie później, dawno po pogrzebie Stelli, dawno po zakończeniu śledztwa, które jednoznacznie określiło jej samobójstwo. Nie wierzono, że przeżyję — myślano, że razem z nią zapadnę się przez chodnik prosto do Piekła. Chyba ja przez krótki moment, wtedy kiedy leciała w dół, też tak myślałam. Świadomość powracająca do ciała boli, chociaż nigdy nie byłam martwa, jedynie uśpiona. Poruszanie się było ciężkie, ale wokół siebie miałam przyjaciół Stelli, rodziców, którzy głaskali mnie po włosach i obiecywali, że wszystko będzie dobrze. Nikt nie mógł uwierzyć, jak wielką egoistką była moja siostra, że śmiała odebrać sobie darowane przez Lucyfera życie. Myślę do tej pory, że to przez to nie ma jej w Piekle — a przynajmniej ja jej tam nie znalazłam, chociaż szukałam wytrwale parę lat później. Czasem po śmierci mojej bliźniaczki słyszałam, jak mama płacze w drugim pokoju i wzywa ją — ona też jej nie znalazła.
Była taka chwila, gdy mogłam w końcu podnieść się samodzielnie, gdy przechadzka po domu nie sprawiała już wielkiego bólu. Lustra znów zasłonięte były kotarami, chociaż bawiło mnie to niesamowicie. Po co? Po co, skoro ta choroba odeszła razem z nią?
Ściągnęłam kotarę.
Moja śmierć wciąż była ze mną.
A usta zaszły mi bielą.

Gnębiły mnie wyrzuty sumienia — nie mogę powiedzieć, że było inaczej, ale zaciskałam zęby policzkach i czekałam aż miną. Czas, w którym dochodziłam do zdrowia, trwał długo, choć wspomagano moje leczenie eliksirami i wywarami. Z ciekawości i nudów pytałam o ich skład, skrupulatnie w pamięci notując sobie wszystko, aby potem samodzielnie móc je odtworzyć. Z biegiem miesięcy przychodziło mi to coraz lepiej. Podstawy magii powstania zostały ze mną jeszcze ze szkółki kościelnej, jej użyteczność musiałam zrozumieć sama. Zaczęło się od garnków, potem dostałam prawdziwy kociołek, jakby rodzice próbowali wynagrodzić mi brak siostry. Wolałam prezent od niej. Nawet jakby była to puszka coca-coli. Ostatecznie po kilku latach od jej śmierci mogłam z dumą stwierdzić, że w tej jednej rzeczy byłabym od niej lepsza. Stella nigdy nie miała cierpliwości, którą ja potrafiłam w sobie znaleźć, aby ważyć odtrutki. Wiedza teoretyczna przychodziła mi z trudem, praktyka magii była łatwiejsza, zwłaszcza gdy w starych książkach babci wyszukiwałam rytuały, a potem próbowałam ich na własnym wynajętym mieszkaniu. Żadnych innych planów i ambicji — to zawsze była domena Stelli — tylko ja, śmierć i cisza. I czasem mama i gorzka herbata (nienawidzę gorzkiej herbaty). Siadałyśmy przy kuchennym stole i milczałyśmy razem, jakby nie było już o czym rozmawiać. Spoglądałyśmy wtedy w fusy osadzające się na dnie filiżanek, a ona, półsłówkami ledwie, opowiadała mi, co znaczą te kształty. Chyba właśnie wtedy postanowiłam, że to może być droga dla mnie. Obcując tak często z przeszłością, z szeptami zza kotary, z drugiej strony lustra, aż chce się iść dalej. Zafascynowało mnie to, poznawałam kolejne rozdziały wyjątkowej sztuki wróżbiarstwa. Wróżenie z kart, Tarot, czy nawet ta mistyczna szklana kula, o której niemagiczni kochali słuchać bzdurnych legend. Najbardziej ukochałam ludzkie dłonie. Żyłam w przeświadczeniu, że wyczytam z nich wszystko, bo nie tylko przyszłość i przeszłość, ale też rzeczywistość — skąd na palcu blizna, czemu skóra jest chropowata. Wszystko to pozwalało mi odcinać się od tego, co już minęło. Nigdy nie przestałam służyć zmarłym — nie mogłabym. W całym moim przekonaniu, że nie boję się śmierci — to chyba ona najbardziej mnie przeraża. Wizja przekleństwa, jakie miałoby spłynąć na mnie za karę, że duszom z każdej strony nie pozwalam przekazać choć jednego słowa swoim potomkom, była zbyt intymnie gnębiąca, abym wycięła ich ze swojego życia. Modlę się czasem do Lucyfera o wybaczenie, ale chyba mnie nie słyszy. Modlę się do Lilith, ale myślę, że i ona nie chce znać mojego głosu. Rozmawiam więc ze zmarłymi, oni zawsze mnie słuchają. Nie zawsze jednak mówią dobrze rzeczy (jak zdawać by się mogło). Proszą o przysługi, o krótkie zemsty i nieważne intrygi. O to, żebym na starego sąsiada ściągnęła pech, a na nową żonę wdowca brzydotę, a ja — uczynnie — służę im tak, jak jest mi przykazane.
I tylko bronić się przed sobą nie umiem.
[ukryjedycje]

Ostatnio zmieniony przez Sierra Ignacio dnia Pon Sty 29 2024, 19:35, w całości zmieniany 5 razy
Sierra Ignacio
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Charlotte Williamson
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


2.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
2.02.23 Zakupy (-10 PD)
2.02.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
24.03.23 Aktualizacja postaci o ego
24.03.23 Darmowa zmiana wizerunku
25.03.23 Świece urodzinowe
14.04.23 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD)
19.04.23 Zakupy (-30 PD)
10.05.23 Surowce: styczeń- luty
18.07.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.2 (+150 PD) 
10.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (130 PD, 3 PSo)
10.09.23 Rozwój postaci (+I szybkość, -1 PSo)
06.10.23 Karta zmiany (-250 PD)
11.10.23 Surowce: marzec-kwiecień
11.10.23 Zakupy (-60 $)
01.11.23 Zakupy (-20 PD)
03.11.23 Zakupy (-225 $)
28.01.24 Aktualizacja postaci (astronomia 0->I; taniec towarzyski 0->I)
02.02.24 Osiągnięcie: Mały alchemik; Jak za darmo, to biorę; Hehe nice; Zjawiam się; Bob Budowniczy; Jubilat (+255 PD)
01.02.24 Urodziny forum i wyrównanie
05.03.24 Wydarzenie: Na rany Aradii (+10 PD)
18.03.24 Wydarzenie: Figlarny początek wiosny (+25 PD)
21.04.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+90PD, +3PSo)
28.04.24 Rozwój postaci: kłamstwo II->III (-450PD, -3PSo)
14.05.24 Surowce: maj - czerwiec
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej