Kino samochodowe Kino samochodowe cieszy się popularnością od bardzo dawna. Na wielkiej połaci ziemi stoi rozstawiony ekran, a przy wjeździe na teren można zakupić popcorn oraz napoje. Pomiędzy samochodami skręcą się mali sprzedawcy, oferując słodycze oraz papierosy. Raz w tygodniu właściciele kina umieszczają rozkład proponowanych filmów na dane 7 dni, najczęściej wyświetlanych 1 albo 2 razy w tygodniu. Fani starych klasyków znajdą zawsze coś dla siebie, jak również ci, którzy lubią niszowe produkcje. Nie znajdziecie jednak w nim najnowszych hitów. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
14 lutego 1985 Na ogół wyjątkowo przepadała za trzecimi tygodniami miesięcy takimi jak ten. Powód tego efemerycznego entuzjazmu był nad wyraz prosty i równie ulotny—były to dni, w których otrzymywała swoją część wypłaty od Pani Bloodworth. Jednak w opruszonym ostatkami zimowego pyłu lutym, oprócz skromnie obchodzonych urodzin wraz z przerwaniem styczniowej kalendarzowej kartki, znosić była zmuszona nader rozemocjonowane pogłoski o tym kto z kim i gdzie planuje spędzić jego czternasty dzień. Walentynki nie należały do świąt, które miała w zwyczaju obchodzić. Nie byłyby pewnie też uroczystością którą nosiłaby w pamięci, gdyby nie drobny dopisek pod wytłuszczoną czternastką w terminarzu, czy powszechne poruszenie które corocznie dotrzymywało Świętemu Walentemu kroku. Samotne celebrowanie opierające się na trwonieniu otrzymanej przeddzień wypłaty na nowe kasety bliskich jej gustowi wykonawców, stało się jej preferowanym planem na każdy nadchodzący dzień zakochanych. Tak również miało być i tego roku. Wyselekcjonowała nawet w sklepie muzycznym świeżutko wypuszczone “Meat Is Murder” na którego premierę gorączkowo czekała wraz z dniem jego zapowiedzi. Póki, całkiem znienacka, zalążek kretyńskiego pomysłu nie wszczął wypuszczać swoich korzeni głębiej i głębiej w jej i tak wątpliwego kalibru rozsądek. Może to efekt uboczny przywiązania do grupki, w której pewna dwójka nieustannie posyła sobie mdląco maślane spojrzenia, a może to w końcu ten cholerny Walenty zasiadł na jej karku domagając się należytego obchodzenia swojego jakże fundamentalnego święta (przy okazji intensyfikując jej wystarczająco dolegliwą skoliozę). Tak czy inaczej, z trudnych do określenia pobudek, Thea nie miała zamiaru spędzić tego dnia upita własnym marazmem, wsłuchując się w przytłaczająco pasujące Heaven Knows I'm Miserable Now. Tego dnia upije się jedynie dobrej jakości alkoholem, w towarzystwie kogoś cieleśniejszego niż The Smiths. A do głowy od razu przyszli jej kandydaci perfekcyjni. “Oh no proszę, wyjdź gdzieś ze mną!” naprzykrzała się tego dnia biednej Teresie, skomląc żałośnie niczym domagające się uwagi szczenię. Do mieszkania Fogartych wparowała z butelką wytrawnego wina i namiętną nadzieją na spędzenie walentynek w towarzystwie swojej najdroższej bandy wyrzutków. Zastając w nim jedynie Teresę, szybko i bez większych przeszkód zmieniła plany. ”Oferuję niezapomniane wrażenia i darmowe wino. Los złączył nas dziś w parę, bǎobèi, nie możemy się z tym kłócić! kontynuowała swój wywód, aż dziewczyna w końcu nie uległa jej uporczywym prośbom. Thea chciała wierzyć, że to zasługa wprost promieniującego od niej uroku osobistego i ślicznego uśmiechu, ale w rzeczywistości z pewnością przekonała ją wzmianka o winie. — Częstuj się do woli, ja muszę zawieźć nas na miejsce w jednym kawałku — rzuciła, położywszy butelkę białego Chardonnay na jej kolanach. — W schowku powinien być otwieracz. Bez wątpienia przyłożyła ciut więcej uwagi do własnej aparycji tego dnia—koszulę doprasowywując dokładniej niż miała zwyczaj, choć i tak większość bawełnianego materiału zatopiła się w masywnym sztruksie jej kurtki. Ubrała nawet ładniejszy ze skórzanych zegarków jakie posiadała, który prócz spóźnionego o godzinę czasu, do zaoferowania miał jedynie atrakcyjną prezencję. I pomyśleć, że wcale nie o randce myślała, opuszczając tamtego wieczora mieszkanie. Mijając neony sklepowych witryn i żółte glansy lamp ulicznych w akompaniamencie cicho szemrającego w radiu I Want to Know What Love Is, wnet poczuła gorącą falę zdenerwowania buchającą jej w twarz. Ścisnęła nieco mocniej kierownicę zbierając myśli z krętych szlaków możliwości, na jakie przypuszczalnie wkroczyć mogłyby ich rozmowy, skupiając się do ostatka na wijącej się przed nią drodze i niosącym się głosie Lou Gramma. Finalnie po znacznym oddaleniu się od głównej części Saint Fall, wzięła ostry zakręt w lewo, wjeżdżając na obszerny samochodowy parking. — Tada! — ogłosiła z uśmiechem po zgaszeniu silnika. — Nie za przereklamowane jak na twoje gusta, prawda? Grają ‘Dzieci Kukurydzy’. Kino samochodowe było znacznie popularniejsze czternastego lutego, a fakt, że na miejsce przybyły dość późno, na pewno nie sprzyjał bliskości względem ekranu w jakiej udało jej się zaparkować swój gruchot. Jednak nawet znalazłszy się w tyle nie powinny mieć znacznego problemu z chłonięciem ekranizacji powieści Kinga. Przynajmniej taką miała nadzieję. — Masz na coś ochotę? Popcorn, cola? |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Teresa Fogarty
Pod powiekami znów prześlizgiwały się jej koszmary. Były gęste, cuchnęły krwią i potem, gryzły w nozdrza duchotą rozkładu. Gdy zamykała oczy, niezmiennie miała wrażenie, że coś w jej umyśle się rozpada, drobne części rozsądku wydostają się z mechanizmu, pozostawiając nagi nabłonek uczuć — win, wciśniętych w najodleglejszy zakątek świadomości. W koszmarach była bezbronna, w koszmarach nie umiała zacisnąć pięści i przekroczyć linii zobojętnienia. Gdy zamykała oczy traciła kontrolę. Tego dnia znów wróciła o brzasku słońca, gdy pierwsze promienie nieśmiało zaglądały przez okna starego mieszkania. Nie miała siły iść do własnego łóżka, każdy krok wydawał się walką o przeżycie i to wyjątkowo nierówną, skończyła więc na kanapie, odpływając w nieświadomość niemal w tym samym momencie, w którym zmrużyła powieki. Wtedy pojawiły się one: wystrzały, smugi krwi na mokrym betonie, zapach śmierci niemal namacalnie pochylający się nad bielą operlonej potem skóry Teresy. Dygotała każdą komórką ciała, choć ludzka, uśpiona powłoka nie zadrżała ani razu. Wybudzając się na twardych, kanapowych poduszkach z cichym westchnięciem, z migreną pulsującą pod skronią, nawet nie wiedziała, czy minęło zalewie kilka godzin, czy zmartwychwstała po długich dniach. Powoli, jak starzec wymagający podparcia laski, powędrowała do kuchni, wygrzebując opakowanie tabletek, zapijając je mętnym płynem pozostawionym w jednej ze szklaneczek obok zlewu, pochłaniając ją jednym haustem, zdolna przysiąc, że cokolwiek w siebie wlała smakowało i piekło w przełyk jakby dało się tym udrażniać rury. Może dało. Cecil zawsze miał kiepski gust do alkoholu. A potem zniknęła na długie minuty pod ciepłym strumieniem prysznica, zeskrobując z siebie cały strach i błoto, zaskarbione poprzedniej nocy. Nie, stanowcze i umęczone wydostało się z jej ust, na błagania Thei. Ocierała ręcznikiem wilgotne włosy, z przyodzianą firmową miną — pustką, okazyjnie przedzieraną przez delikatnie uniesioną brew — dokładnie tą samą, którą pozostała zastygając na jej twarzy jak maska dziesięć minut później, gdy opierała się już o zagłówek samochodu Sheng, próbując ukryć pod skorupą siebie samej, że właściwie nie miała nic przeciwko tej wycieczce. Potrzebowała takiego dnia, uśmiechu Thei i kolejnej butelki kiepskiego alkoholu. Chwyciła butelkę, grzebiąc gorączkowo w schowku w poszukiwaniu korkociągu, rozchmurzając się na ten ulotny moment, gdy pozwalała sobie na uchodzenie za coś więcej, niż naburmuszonego pięciolatka. — Absolutnie — ostatecznie wydobyła z siebie uśmiech, bez ceregieli popijając wino z butelki, podając je Sheng, gdy dotarły do celu. Nie miała nawet pojęcia, że to dziś — czternasty lutego zmył się z trzynastym w obsydianowej mgle, nie pozwalając połączyć odpowiednich faktów. — Tort wiśniowy bądź kulkę w łeb, ale wątpię, żeby mieli tu aż tak bogaty asortyment. — Rozsiadła się wygodnie, opierając nogi o deskę rozdzielczą i uchylając okno, by w spokoju móc zapalić papierosa. — Pij. Stary Mike twierdzi, że alkohol wyostrza zmysły, a ja nie śmiem się kłócić ani z losem, ani z jego mądrością. - Wykrzywiła usta w łobuzerskim grymasie, wskazując na butelkę pozostawioną Thei, wbijając wzrok w ekran. Zwykle lubiła ciszę — nie doskwierała jej, nie stawała się nieznośnie natrętna w swojej barwie. Tym razem, kręcąc się na fotelu, nie mogąc utrzymać spojrzenia na klatkach filmowych pędzących na bieli ekranu, zaczęła niemożebnie ją mierzić. — Kłamałam — mruknęła w końcu, wyciągnąwszy z kieszeni paczkę pa papierosów i sięgnęła po butelkę od Thei, zapijając nią wyznanie, jakie musiało w końcu wyparować z jej ust. - Wiesz, nie znoszę Kinga. |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : geszefciarz, szmugler
Stwórca
The member 'Teresa Fogarty' has done the following action : Rzut kością '(S) Zakochani' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Thea nigdy nie skakała ze spadochronem. Sama myśl o rzuceniu się w niebiański bezkres, zdana jedynie na kawałek szmaty upchnięty naprędce w plecak przy pomocy Lucyfer wie jakich czarów, przyprawiała ją o nudności. Nie wspominając już o tym, że bezspornie brakowało jej odpowiednich umiejętności by zagwarantować sobie bezpieczne nurkowanie wśród puchowych obłoków. Nie próbowała też swoich sił w tresurze dzikich tygrysów. Choć przepadała za kotami maści i wielkości wszelakiej, przeczuwała, że ten nie byłby na tyle entuzjastycznie nastawiony na perspektywę ekstatycznego miziania za uchem. Relacja łącząca ją z Teresą wydawała się chwilami równie wymagająca co skok ze spadochronem czy próba tresury dzikiego kota. Samo uproszenie jej na ten spontaniczny wypad było niczym ich namiastka. Lubiła wierzyć, że obcowanie z nią nie grozi bezwarunkowym rozbiciem głowy o solidny beton, czy rozszarpaniem przez spiczaste kły jak w pozostałych przypadkach. Pewna być niemniej nie mogła, tak jak nie zawsze stuprocentowo pewna była czy Fogarty pała do niej sympatią chociażby znikomych rozmiarów. Prawdę mówiąc wyczucie Teresy przychodziło jej z największym trudem na tle bezprecedensowej serdeczności Lyry i unikalnej wrażliwości Cecila—zderzając Theę z niezłomnym, zimnym spojrzeniem i bolesnymi kusańcami po każdym nieudolnie rzuconym żarcie. Mimo to, bezsprzecznie, to właśnie wywołanie uśmiechu na tej pokrytej całunem nieprzystępnej maski twarzy, przepełniało ją tak bezkresną satysfakcją, że każde karcące spojrzenia i zaczepne ciosy w potylicę była w stanie znosić bez znacznych przeszkód. Swojej sympatii, natomiast, względem tej odgrodzonej murem od całego świata dziewczyny pewna była tak jak tego, że niebo jest błękitne. — Robisz to na własną odpowiedzialność, wiesz? — westchnęła ciężko, po czym pociągnęła długi łyk z otrzymanej butelki. Cierpkie wino przełykała łatwiej, niż wzmiankę o wyśnionym wystrzale w głowę. — I nie mówię tu o jeździe po pijaku. Po alkoholu kłapie dziobem jak szalona. Bardziej niż zwykle, mam na myśli. — zaśmiała się krótko, palce zacisnąwszy wokół szklanej szyjki. Cisza od dawna stylizowała się na jej rywala. W dławiącej oziębłością afonii nade wszystko doszukiwała się ogółu tego, co straszne i negatywne. Jako że to właśnie milczenie przerywać zwykł ton ostrej reprymendy, poprzedzany odbitą rykoszetem od jej kretyńskich defektów i decyzji zamachniętą otwartą dłonią. To właśnie ono wieściło wielorakich rodzajów cierpienia, które stłumić, jeśli w ogóle, udawało jej się jedynie smolnym mezzosem własnego głosu. Ergo jej wykształcony z czasem przymus bajdurzenia. W narastającej kołem ciszy czuła jak paralelnie nasila się w niej zdenerwowanie, frenetycznie szukając w migotających przed jej oczami klatkach tematu do płynnego podczepienia się. Nawet mimo nietrudnej imersji w leniwie rozwijającej się akcji filmu, przyczajony gdzieś w cieniu świadomości narastał niepokój—zwilgatniając kościste dłonie i spinając zatopione w koszulnianej bawełnie mięśnie. Po jej lapidarnym przerwaniu, mruknęła równie krótko, obwieszczając tym Teresie, że mimo skupionych na Kingowskich kukurydzianych polach oczu, ma jej kompletną uwagę. Gdzieś przez sekundę, niczym kapiąca wzdłuż skroni kropla potu, po jej twarzy przepłynęło rozczarowanie kolejnym ubytkiem we własnej poznawczości. Szybko i skrupulatnie okryte maską dowcipu i wesołości. — Jeszcze powiedz, że tak naprawdę nie nazywasz się Teresa — uśmiechała się, swoje hebanowe spojrzenie skupiając na jej twarzy. Doszukując się, tak naprawdę, cholera wie czego. — Często kłamiesz w mojej obecności? Może tak naprawdę wcale Cię nie znam. Może tak naprawdę wyznała coś intymniejszego, niż sugerowałby figlarny ton. Bolało, w pewnej mierze, jak mało wiedziała o dziewczynie siedzącej tuż przy niej. Zastanawiało ją, czy winnym było tu jej łapczywie opychające się czasem wolnym zaangażowanie w życie zawodowe, czy też sam kazus jawnych różnic jakie je dzieliły. Możliwie sama angażuje się niewystarczająco. Jednakże siedzą właśnie samotnie w jej skromnym fiacie, popijając tanie wino i oglądając film, który możliwie pod koniec wieczora żadnej nie przypadnie do gustu, w dzień czternastego lutego z jej inicjatywy. Nawet jeśli uprzednio zaniedbywała znajomość z Teresą, to tej nocy za priorytet obrała sobie upewnienie się, że wbrew każdemu wyświetlonemu kiepskiemu filmowi i jeszcze kiepściejszym żartom, osoba jej towarzysząca wspomni ten dzień z najsubtelniejszym choćby uśmiechem. Wtem, jakby na żałosne zawołanie gdzieś z odmętów jej świadomości, w jej polu widzenia pojawił się amor. Niewielki, dumnie dzierżąc w dłoni swój atrybut wraz z koszykiem pełnym łakoci, przechadzał się dumnie krętymi ścieżkami zaparkowanych na kinowym placu aut. — Osłodzę Ci czas, który zmuszona jesteś spędzić ze mną. — ogłosiła, opuszczając szybę w dół w momencie, w którym karzeł znalazł się przy jej samochodzie. Naturalnie, najuczciwszą ceną jest ta za darmo. Jednak przy nieprzepartym bezliku obchodzących walentynki par, wydane na lizaki dwa dolary, co najwyżej, rozkiełznywały w niej radość z absencji jakichkolwiek zer na cenie. Odwróciła się z powrotem do Teresy z szerokim, dumnym uśmiechem i czerwonymi serduchami trzymanymi oburącz. — Uroczo, co? — zaśmiała się, podając dziewczynie jeden z lizaków. — Donoszą nawet zagrychę. Kochane te amory. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz