First topic message reminder : Prześwit Do gęstego lasu rezerwatu bestii rzadko docierają słoneczne promienie, jednak jest takie miejsce. Miejsce, od którego warto zacząć wędrówkę w tych stronach. To pojedyncza ścieżka prowadząca wgłąb tego miejsca, względnie bezpieczna, przynajmniej dla tych, którzy wiedzą, w jaki sposób przemieszczać się, aby nie ściągnąć na siebie uwagi dzikich bestii zamieszkujących te tereny. Rytuały w lokacji: Venatio Nocturna [moc: 67] Rytuał urodzaju [moc: 45] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Cisza nad nimi, cisza pomiędzy nimi, cisza w myślach, gardłach i przeszłości, która lubi milczeć, kiedy głos zabiera niewygodna przeszłość. Sandy — to będzie okrutne, ale szczere; szczerość zawsze ma w sobie dozę sadyzmu — na pierwszy rzut oka wygląda na przemawiającego ducha minionych dni; czasów, kiedy Stany Zjednoczone Ameryki Północnej były mniej zjednoczone, a bardziej skłócone, z kolei wartość ludzkiego życia wyceniano na butelki taniej whisky i koce zatrute nieznanymi na kontynencie chorobami. Balast tamtych dni nie powinien zaginąć w nurcie zapomnienia; porażający paradoks — historia czarowników była podobna. Najpierw mordowani, potem wykluczani, na końcu zamknięci w rezerwatach niewiele innych od tego, w którym zagrożone, piekielne bestie poszukują wytchnienia — to, że nadano im ładne nazwy; Deadberry, Salem, nie znaczy, że nie są dokładnie tym, na co wyglądają. Więzieniami, które mogą prędko przebranżowić właściwości ochronne i zmienić się w eksterminację; jeśli ktoś mógł zrozumieć, była to Sandy. Czy dlatego właśnie pyta, co Lanthier ma na myśli, mówiąc o dobrze czarowników? Ostrożne ważenie słów ukrywa się w ściółce dobre kilka jardów za nim; słowa same odnajdują rytm i nie biorą jeńców. — Nie masz dość świata, w którym musimy ukrywać się ze strachu przed przeszłością? Świata, gdzie przejaw magii jest karany przez Kościół i Gwardię; gdzie w niemagicznych rodzinach na świat przychodzą magiczne dzieci, które — o ile nie będą mieć dość szczęścia — uznawane są za opętane? — Przed tym, co wydarzyło się w Salem? Nigdy nie powinni zapomnieć, kto podpalał stosy pod czarownicami; przerażeni, zawistni, ksenofobiczni niemagiczni, którzy na przestrzeni ostatnich wieków nie zmienili się aż tak bardzo — nadal dzielą społeczeństwo na lepsze i gorsze; w czym różnią się od Kościoła i Kręgu? — Niewiele wiem o innych rezerwatach poza tym, który należy do mojej rodziny, ale— Wzrok nie ma w sobie nawet okruchu swobody; Ronan patrzy na Sandy i spodziewa się wszystkiego — zwątpienia, nierozszumienia, strachu. Prawda nie może być wygodna. — Od wieków godzimy się na to, żeby nasze życia były właśnie tym. Rezerwatem dla czarowników. Zamknięci w enklawach, ukryci przed światem, przygotowani na martyrologię, czyszczenie pamięci, odebranie pentakli, kazamatę; za złamanie sekretu magii nie uznawano taryf ulgowych. Jak w takim wypadku mają bronić się przed światem, w którym magia rozlewa się swobodnie, nieświadomi niemagiczni nagle zyskują moc Piekła, a nad wszystkim króluje strach? Blizna pod zarostem — Sandy jest zbyt spostrzegawcza dla własnego dobra — nie udziela odpowiedzi; przypomnienie porażki jest tak naprawdę odświeżeniem pamięci Matki — jej obecność była nagrodą za każdy ból i każde wspomnienie, które Sandy nieświadomie przywołuje cichym pytaniem. Jak ci poszło? W gardle — tuż pod zabliźnioną runą — kumuluje się śmiech; Lanthier przełyka go na rzecz słów. — Jak widać. Runa jest tylko początkiem — cienie pod oczami opowiadają własną historię; to, czego nie zdrada zmęczona twarz, dodają ciche słowa. — Paradoks wiary polega na tym, że umacnia się w obliczu niepowodzeń — ta płonąca w sercu Lanthiera nigdy nie była bardziej stanowcza; ból tamtego dnia i utrata Zuge były zapłatą za obecność Matki — od teraz wszystko, co robi, robi dla niej i dzięki niej. Powodzenie rytuału Venatio Nocturna i wdech chwilę po; obserwowanie Sandy w trakcie rzucania wody życia i zrozumienie, że moc, która dziś kieruje ich athame, płynie od Matki — a nad tym wszystkim świadomość, że robią to dla właściwych lokatorów Rezerwatu. Sandy jest bliska prawdy — wystarczy ją nakierunkować. — Druga wersja — nie ma groźniejszego drapieżnika od piekielnych bestii; tylko one mogą zagrażać sobie nawzajem — dlatego opiekunowie muszą zadbać, by zajmowały się mniej istotną zwierzyną. — Rezerwat ma być miejscem, w którym magiczne bestie będą mogły rozszerzać populację. W takim wupadku nieistotne jest, który magiczny gatunek zamieszkuje pobliskie bagna. Zwierzęta, szczególnie zamknięte na określonym terenie, migrują. A cerbery muszą jeść. Muszą też pić — Sandy pamięta i pamięta też ziemia, na którą rzuca rytuał; żaden z pięciu knotów nie zajmuje się ogniem, ale nie o efekt końcowy dziś chodzi — nadal mają czas. Krótkie skinięcie głową zbiega się w czasie z zacieraniem śladów pentagramu — Rezerwatu nie odnajdą niemagiczni, ale czarownicy też nie muszą być świadomi tego, że cokolwiek ciąży nad okolicą. — Dobry wybór rytuału, Sandy. Wrócisz tu za kilka dni i spróbujesz ponownie? — przelotnemu uśmiechowi towarzyszy stukot zebranych świec; przydadzą się na wypadek awarii prądu — o te w Cripple Rock nietrudno. — Chodźmy dalej. Część zbiegłych barghestów wróciła w rodzinne strony i— Mamy sporo szczątków w Rezerwacie i poza nim, ale politycznie poprawniej. — Z wyżywieniem musiała radzić sobie sama. Czas na brudną robotę — Lanthier nie czeka, aż Sandy zwątpi; krok wskazuje kierunek. Sandy, aby wytropić i dostrzec resztki ofiary zagubionego barghesta, musimy pokonać próg 200 na talent z dodatnim modyfikatorem za tropienie lub percepcję. Rzut wykonaj w kostnicy, by mieć lepszy pogląd na to, czy udało nam się natknąć na truchło sarny. tropienie: 50 + 20 (modyfikator) + 10 (talent) = 80 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Milczy. Cisza zaczyna być zbyt częstym gościem w tej rozmowie, przynajmniej ze strony Sandy. Oczy i uważne spojrzenie utrzymujące się na twarzy Ronana świadczą o tym, że słyszy go, słucha i rozumie słowa, które do niej wypowiada. Nie wie jednak, czy się z nim zgadza. Nie wie też, czy się nie zgadza. Przez wiele lat jej świat był całkiem inny. Urodziła się w rezerwacie – innym niż ten – i w tymże rezerwacie miała pozostać. Pozostałaby, gdyby nie człowiek, którego poznała ostatniego dnia szkoły; niebawem miała się spakować i wrócić z Bostonu do Mashpee. Zostałaby i nie dostrzegła problemów zamkniętego świata, gdyby nie tamta osoba. — Ptak wychowany w niewoli nie wie, że pozbawiono go wolności. To powód, dla którego zdecydowała się uciec od rodziny, jaką miała stworzyć. Pozostawić swoją córkę dla należnego jej życia, dla braku ograniczeń, które zbudowałyby mury rezerwatu i obciążenie genetyczne, jakie po niej otrzymała. Carol zginęłaby w świecie, w którym żyła Sandy. Jakaś część jej musiałaby umrzeć, aby stworzyć kolejną posłuszną kukłę, która miałaby podtrzymywać tradycję, kiedy jej matka byłaby na to za stara. Matka Sandy zachłysnęła się przeszłością i pogrążała się w swoim fanatyzmie każdego dnia, sądząc, że może stworzyć plemię, jakie istniało w dniu, w którym Aradia chodziła po świecie. Ale. — Ptak wypuszczony z niewoli miota się, bo nie zna poza nią niczego więcej. To była jej historia. Gdyby nie Daniel, nie byłoby jej tutaj. Gdyby nie to spotkanie, nie dostrzegłaby, że w jej życiu może czegoś brakować. Gdyby nie jego obecność, gdyby nie te lata, które razem spędzili, nie dostrzegałaby pełni życia, nie pomyślałaby nawet, że mogłaby tam zostać, bo żyłaby tym, czym kazano jej żyć – obowiązkami, własnym darem rozmowy z duszami i władania duchami. Dobrem plemienia, za które już była odpowiedzialna, choć ledwie osiągnęła wiek pełnoletni. Potem ich zabrakło – jedynych powodów, dla których wolnością mogła się zachłysnąć – i zrobiła to, co każdy ptak na jej miejscu by zrobił. Wróciła tam, skąd pochodziła. Pozwoliła zakuć sobie kajdany i usadzić w złotej klatce, dając mylne wrażenie sprawczości – ale to nie było to samo. Wiedziała, że czegoś jej brakuje. Że to nie jest życie. Że to, co zrobiła, było złe. Dla niej. Dla Daniela. Dla Carol. Więc miotała się. Uciekła po raz kolejny, ruszając w ślad za tym, co straciła. Wszystko po to, aby po drodze pozwolić się zjeść żywcem własnemu sumieniu i własnym wątpliwościom. Po to, aby zrozumieć, że szczęście być może na zawsze będzie już poza jej zasięgiem. Że może nigdy go nie zazna – bo niewola ją skrzywiła, a wolność rozpieściła. Pogoń za nią zaś – zgubiła. — To, co mówisz, jest idealistyczne. Zerwanie kajdan, brak potrzeby ukrywania się. – To byłoby możliwe. Plemię jej pokazało, że można żyć obok niemagicznych, jeżeli tylko rozumieją. Ale to była zaledwie grupka ludzi, gdzie grupce ludzi do całego świata? – Ale to również niebezpieczne. Człowiek wypuszczony na wolność, gdy całe życie spędził w pewnym ustroju, gdy nie zna niczego więcej, będzie zagubiony. A zagubiona dusza popełnia najwięcej błędów, podejmuje decyzje, które odbiorą jej szczęście, wprowadzi chaos. Zgubi sama siebie. Nie patrzy już na Ronana. Krótkie mrugnięcie jest kontrolnym rozproszeniem łez, rozchylone wargi dyskretnie nabierają powietrza, aby rozwiązać supeł wiążący gardło żalem. — Potrzeba nowych praw, nowych rzeczywistości. Nowych celów, ukazania nowej ścieżki, którą należy podążyć. Być może kogoś, kto nimi pokieruje. Tylko to może zapobiec klęsce tysięcy zagubionych dusz. Sandy jej nie znalazła. Remedium na wszystkie te problemy. Nie potrafi sama ukoić swojego bólu i nie potrafi sama odnaleźć celu, za którym mogłaby podążać. Nie jest w stanie więc dostrzec blasku tej wizji, nie potrafi odnaleźć rozwiązania. Nie potrafi więc wyobrazić sobie, jak wszyscy ci czarownicy zachłystujący się wolnością mogliby żyć dalej. Jak odnaleźliby się w nowym świecie? Ona nie potrafiła. Może ktoś potrafiłby ich pokierować. Nie ona. Czy Ronan? Jak widać jest wymowne, choć nawet odrobinę bolesne. Szkoda. Wolność jest piękna. Ale wolność to także obowiązek. Odrywa się od pentagramu, kiedy rytuał nie wychodzi, a następnie kiwa głową na polecenie. Skoro jej zlecono – tak zrobi, wróci tu za jakiś czas, spróbuje po raz kolejny. Tymczasem rusza w ślad za Ronanem, tym razem nie spoglądając już na niego, a wokół siebie. Zrozumiała. Martwa zwierzyna, tego poszukują. Jeśli jej doświadczenie nie myli, prędzej ją poczują niż zobaczą. O ile pozostanie coś więcej poza kośćmi. Tropienie: 42 + 5 + 12 (talent) = 59 + 80 = 139 |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Zamiana ról, przekreślenie scenariusza — tym razem didaskalia ciszy przypadają jemu. Milczy, kiedy Sandy ostrożnie dobiera słowa, w cieniu drzew poszukując podpowiedzi. Milczy, gdy pierwsze sylaby ostrożnie zakradają się pomiędzy szum świeżych, wciąż rosnących liści — wiosna w rozkwicie, magiczny świat w degradacji. Milczy, kiedy z pojedynczych słów powstaje przypowieść, która tak naprawdę jest wyjawionym sekretem; Ronan nie musi znać przeszłości Sandy, by zrozumieć. Czasem łatwiej myśleć o sobie jak o bestii — o zwierzęciu — niż człowieku; uczucia są wtedy prostsze, strach instynktowny, a przyszłość? To tylko kwestia przetrwania. — Ptak powinien dostrzec prostą prawdę — była prosta czy po prostu prostsza? Prostsza od pogodzenia się z myślą, że żadne z nich nie ma wpływu na to, co w twarz rzuca im świat; prostsza od życia w obawie przed tym, co może przynieść jutro. — Lepiej miotać się na wolności w poszukiwaniu własnego miejsca — złota klatka to wciąż klatka; wysokie mury i ogrodzone rezerwaty chronią przed zagrożeniem, ale to więzienia bez godzin wizytacji. — Niż spędzić resztę życia w niewoli i niewiedzy tego, co mu odebrano? Odpowiedź na wyciągnięcie ręki, ukryta pod zarostem, na zawsze wyrzeźbiona w ciele — zabliźnione R do końca jego dni będzie przepustką, którą otrzymał do magicznego gaju; uwięzione w nim zwierzęta istniały w idylli i nieświadomości — w mrzonce, która prędzej czy później zawsze okazuje się mrożonką. Zaczyna topnieć, kruszeć i znikać. To samo dzieje się teraz ze światem magii; rozmrażają go uchylone wroga Piekła — woda zbiera się w pęknięciach po lutowym trzęsieniu i kwestią czasu jest, aż zaleje pierwsze domy. Wkrótce ci, którzy nie potrafią pływać, zaczną tonąć — nierozumiana magia zaleje ich płuca, zakrztusi, zabije; Wesley Carter był pierwszą ofiarą. Trupem—fundamentem, na którym tamci próbowali zbudować własny świat. Sandy mówi: idealistyczne; Ronan myśli — jedyne słuszne. To, co próbują osiągnąć z pomocą Matki i czemu zapobiec, dla wielu może być herezją, dla innych ideałem — dla Lanthiera to jedyna droga, którą powinien podążać i jedyna, na którą próbuje kierować innych. — Kim bylibyśmy bez ideałów, Sandy? Szarą masą, zlepkiem cudzych przekonań; dokładnie tym, co od wieków skutecznie kształtuje Kościół. Cień uśmiechu na ustach Lanthiera to obietnica, że nie wszystko stracone — determinacja w spojrzeniu to zwiastun, że najlepsze właśnie nadchodzi. — Nawet, gdybym potrafił — nie potrafi; w lesie słowa są koniecznością, nie sposobem na przetrwanie — nie ująłbym tego lepiej. Każda idea potrzebuje przewodnika. Każda wiara — boga. Na ten świat wkroczył jedyny słuszny; mieszka wśród nich i czeka na właściwy moment, by sięgnąć po to, co jej należne. — Każda zmiana potrzebuje oddanych ludzi, którzy gotowi byliby zaryzykować utratą wszystkiego, co posiadają, byleby zmienić świat na lepsze — milczenie byłoby bezpieczniejsze, ale do Piekła z tym scenariuszem, gdzie ciszę wpisano w powoli budowany rytuał ich zachowań. — Ludzi, którzy rozumieją, że rewolucje nigdy nie są bezkrwawe. Ludzi, którzy wiedzą, że mogą nie dożyć dnia, gdy sprawa, o którą walczyli, odniesie zwycięstwo— Podniesiony znad gruntu wzrok ma w sobie ciężar i powagę, i świadomość, że jest za późno, żeby się wycofać. — A mimo to gotowi są zaryzykować. Tak, jak ja teraz. — Nie dla siebie, ale dla innych. Dla własnych dzieci albo cienia nadziei, że nasi bracia i siostry nie będą musieli dłużej ukrywać się w mroku i strachu przed tymi, którzy nie rozumieją ofiarowanej przez Piekło mocy — wzrok Lanthiera nadal przesuwa się po okolicy, szukając śladów obecności barghestów; słowa, które płyną, są nieprzemyślane. Są szczere. Są prawdziwe. Są drogowskazem, za którym mogła podążyć. — Jeśli jesteś kimś takim, Sandy — jesteś? Spójrz mi w oczy; jesteś? — Powinnaś pomodlić się do Lilith. Ptak, który miota się na wolności, w końcu musi odpocząć, a nie ma wygodniejszych objęć— Wdech, sekunda ciszy, pierwsza plama krwi na ziemi przed nimi; są blisko. — Od objęć Matki. Blisko sedna i blisko celu — nie tylko tego na trawie Rezerwatu. — Wyłączne ona rozumie, że Aradia nie poświęciła własnego życia po to, by owoc jej męczeństwa żył w zamkniętych rezerwatach niewiele innych od tego, w którym właśnie jesteśmy — jeszcze parę kroków; jeszcze kilka słów. Lanthier odgarnia nisko zawieszoną gałąź — w ślad za tym gestem podążą obraz, którego zazdrośnie strzegł las. — Tylko Lilith może nas uratować przed— Piekielne sześć kroków od nich, na zielonym kobiercu trawy, rozszarpana łania odsłania gardło; krew zdążyła wsiąknąć w ziemię, do nadgryzionego truchła zleciały się muchy — Ronan nie odwraca wzroku. Sandy też nie powinna, bo— — Podzieleniem tego samego losu. Martwe, zasnute bielmem oko patrzy na nich błagająco; Lanthier nie ma dla niej niczego poza współczuciem. — Przez setki lat czarownicy pełnili rolę ofiar — wzrok, powoli odrywany od truchła, wraca do twarzy Sandy; już rozumiesz? — Najwyższy czas zostać drapieżnikiem. To nie puste idee; to samoobrona. tropienie: 99 + 30 + = 129 + 139 = 268 Sandy, znaleźliśmy resztki czegoś, co wygląda na młodą sarnę; ślady po ugryzieniach sugerują, co stało za śmiercią zwierzyny, a stan rozkładu wskazuje na maksymalnie dobę po ataku. Aby uprzątnąć lub w jakikolwiek sposób ukryć truchło, możemy sięgnąć po magię bądź bardziej konwencjonalne sposoby. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Z dzisiejszego spotkania wyniesie z pewnością jeden wniosek. Ronan był idealistą. Mogłaby mu poniekąd zazdrościć. Jej ideały umarły w którymś momencie, przy którejś fatalnej w skutkach decyzji, a każda z nich doprowadziła ją do momentu, w którym jest teraz. W którym nie ma już nic. Ronan mówi – lepiej szamotać się w poszukiwaniu prawdy, Sandy nie jest przekonana. Sandy myśli – Ronan nigdy nie musiał szamotać się na wolności, bo nigdy nie zaznał niewoli. Może nie niewoli w secesyjnym tego słowa znaczeniu; takiej niewoli nie zaznała i Sandy, bo jej lud był zbyt dumny i zbyt butny, aby pozwalać sobie zakuć kajdany (rdzenni mieszkańcy woleli pójść na wojnę niż dać się podporządkować), ale niewoli, w którą zakuwa Cię własna rodzina. To jest najgorszy rodzaj niewoli. Sandy myśli i nie wie. W tym momencie, w tej chwili, chyba wolałaby wybrać to, co jest bezpieczniejsze – wrócić do rezerwatu i nigdy nie zaznać innego życia. Jednak wie, że już dotknęła tego, czego dotknąć nie powinna – i już nigdy o tym nie zapomni. Piękniejszym byłby świat, gdyby tej niewoli nie było. Wtedy każdy żyłby w świetle prawdy i wolności. Nikt by się nie ograniczał. Nie byłoby łańcuchów, nie było kajdan. Wtedy – wtedy jej życie byłoby zupełnie inne. Wtedy – wtedy nie byłaby ptakiem szamoczącym się na wolności. Znałaby ją i nie bała się każdego podmuchu wiatru. Wystawiałaby pióra im naprzeciw, bo znałaby ich siłę i potrafiła się z nimi zmierzyć. Wtedy nie musiałaby poświęcać wszystkiego, aby to ta druga, mniejsza istotka mogła żyć na wolności. Idealistyczne, to prawda. Ale poniekąd sama tę walkę dla idei rozpoczęła. Sześć lat temu, gdy po raz ostatni gładziła pyzatą buźkę Carol, śpiącą w łóżeczku. Gdy po raz ostatni na nią patrzyła, jeszcze nim wyszła z domu. Na zawsze. Dałaby wszystko, aby dotknąć jej jeszcze raz. Ale nie miała już nic, bo już raz wszystko oddała – za jej bezpieczeństwo i za jej szczęście. Za jej wolność. Matka. Czy naprawdę może być przewodnikiem? Czy naprawdę może dać schronienie, czy naprawdę może poprowadzić czarowników do wyjścia z ukrycia? Czy naprawdę coś, co dzisiaj nazywa idealistycznym, może stać się rzeczywistością? Ronan mówi – czas stać się drapieżnikiem. Sandy wie, że choć świat jest połączony ze sobą, tak ludzka natura jest bardziej skomplikowana. To walka o przetrwanie, owszem. Ale walka o ideę. — Początki ustroju mojego plemienia sięgają dni, w których Aradia chodziła po ziemi. Wtedy toczyła się też wojna pomiędzy ludźmi białymi a nami. Moje plemię wybrało neutralność, ale jedna z córek uciekła do modlących się miast, które miały być schronieniem. – Być może po raz pierwsze opowiada komuś tę historię. Być może sama w sobie jest zaskoczeniem pod katem otwartości Hensley. – Wojna zmieniła swoje oblicze, a nam przestano ufać. Rdzennych mieszkańców zaczęto wysiedlać, a potem chwytać w niewolę, zakuwać kajdany. Nasza przodkini uciekła, ale zamordowano ją, gdy próbowała wrócić do azylu. Do domu dotarła dopiero jej córka, i ona rozpoczęła tworzyć ustrój, który działa do dzisiaj. Ustrój, w którym magiczni żyją razem z niemagicznymi, a każdy zna swoje miejsce. Pierwsza plama krwi zwiastuje, że są już blisko. — Wierzę, że świat to coś więcej niż podział na ofiarę i drapieżnika. Rewolucje nie są bezkrwawe, ale nie trzeba stawać się tyranem. Przystajemy przy młodej sarnie, która mogła umrzeć zaledwie dzień temu. Stopień rozkładu był nieznaczny, choć ciało wystawione na temperaturę zaczęło wydzielać woń. — Można zbudować świat, w którym ludzie nie są sobie równi, lecz wciąż doskonale działa, właśnie dlatego, że każdy ma swoje miejsce. Każdy jest potrzebny. Śmierć nigdy nie jest najlepszym rozwiązaniem. Widziałam jej zbyt wiele. Od samej maleńkości. Była czymś, co Sandy akceptowała, co było naturalnym następstwem życia – ale jego odbieranie kończyło się tym, czego doświadczała ona i wszystkie inne medium. Niedokończonymi sprawami. Żalem, smutkiem i nieszczęściem – ze strony żywych, jak i umarłych. — Wolałabym uwierzyć w świat, w którym żadna ze stron nie musi kończyć w ten sposób. W symbiozę, nie antybiozę. To być może nie nastąpi za mojego życia, ale jeżeli moja córka nie musiałaby się ukrywać… i nie byłaby katem. Jeżeli Matka pomogłaby stworzyć taki świat. Wtedy będę skłonna pójść za nią. Wtedy być może stałaby się również azylem dla jej myśli. Dla jej poczucia winy. Wtedy być może sprawiłaby, że jej życie nabrałoby sensu. Wzrok Sandy prześlizguje się w stronę Sandy i chociaż z odmętów myśli wyplątuje się zaklęcie, którego mogłaby użyć, tak pustka na piersi przypomina, że nie odzyskała jeszcze pentaklu. — Jest jakieś miejsce, w którym możemy je zutylizować? Mogliby je spalić, gdyby mieli ogień. Sandy go nie ma. Ronanie, jeżeli masz chęć, możesz wypatrzeć, że Sandy nie ma ze sobą pentakla. Próg powodzenia rzutu na percepcję wynosiłby 50, dodając do wyniku wartość percepcji i talentu. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Ronan to idealista. Prawda—nieprawda. Może—być może. Chyba tak; prawdopodobnie. Jeśli wiara w zmianę to idealizm, niech się stanie — może być idealistą, nazywano go gorzej. Wierzy w przyszłość, bo przeszłość nie ma dla niego niczego, co dobre, łagodne i pozbawione przemocy. Ronan budzi się, oddycha, żyje i stawia kroki w rytm przekonania, że świat — ich świat; świat, w którym czarownicy nie będą musieli schylać karków i krwawić za fakt istnienia — przestanie kurczyć się z dekady na dekadę, aż znikną pod zakurzonym butem niemagicznych. Każdego dnia zaciska dłoń na pentaklu i wie, że moc nie nadeszła dlatego, że była im należna; Aradia musiała okupić ją krwią. Więc oni — kowen, on sam, Jackie — muszą okupywać przyszłość, w której ta sama moc nie zostanie oddana w niepowołane ręce, tą samą ilością krwi, potu i poświęcenia. Im dłużej mówi Sandy — a mówi sporo; więcej, niż przez telefon i całe poprzednie spotkanie — tym mocniej Lanthier rozumie. Czasem to nie strach przed wolnością podcina skrzydła; niekiedy to wiedza, że nieistotne, jak szeroko zostaną rozłożone, lot może być krótki i zakończony boleśnie. Cripple Rock dookoła nie ocenia cichych słów — każda sylaba znika w szumie drzew i nie milknie nawet w obliczu śmierci. Rozszarpana łania nie usłyszy tego, co zamierza powiedzieć Lanthier; gdyby była w stanie, nie powiedziałaby nikomu. Sekrety Rezerwatu są sekretem tych ziem — legendą, która wsiąka w poszycie razem ze wznoszonymi do Lilith modlitwami. Sandy powiedziała, że wierzy w coś więcej niż podział na ofiarę i drapieżnika; nie wie — może nie chce zauważać? — że czasem ludzie nie mają wyboru. Świat przywykł do wpisywania ich w ciasne foremki; ty będziesz owca, ty wilkiem. Matka ma dość tych podziałów — nie pragnie przelewu krwi, ale utrzymanie status quo będzie tylko inną formą katowania magicznych; tylko coraz ciaśniejszym rezerwatem. Lucyfer ma swoje bzdury o rozlaniu magii na świat — o tym, by każdy zaznał łaski magii, a Lanthier nie może uwierzyć, że żaden z zgrzybiałych członków tamtych nie zadał sobie dotychczas krótkiego, prostego pytania. Byli starzy, powinni pamiętać. Jak myślicie — co z dostępem do magii zrobiłby Mao Tse Tung? Siedemdziesiąt milionów śmierci to mało? Dajcie mu pentakl i zobaczcie, co się stanie. Dokładnie tego pragnie Lucyfer — rzezi tych, których przerośnie magia; przelania krwi tych, którzy nie przyjmą wiary. Ukrycia zbrodni za ideałami i łaskawym ofiarowaniem szansy — dokładnie tego pragnie uniknąć Matka; w przeciwieństwie do niego, nie jest dyktatorem. I dokładnie to Sandy powinna usłyszeć. — Jeśli nie szukasz tyrana, ale przewodnika— Tej, która wskaże drogę, zamiast wciskać ją w gardła i patrzeć, jak dławią się nią przerażone dzieci. — Matka będzie tą, która może cię poprowadzić. Tak, jak uczyniła to twoja przodkini — symbioza, nie antybioza; mogą to osiągnąć. Mogą dotrzeć dokładnie do tego — do świata, w którym istnienie obok siebie będzie uwarunkowane upewnieniem, że magia przestanie być powodem do ukrywania się i zacznie wyznacznikiem świetności. — Lilith pragnie świata, gdzie każdy zna swoje miejsce. Świata, w którym odpowiedzialność za to, jak będzie wyglądać przyszłość naszych dzieci, wreszcie trafi w ręce czarowników. Koniec z przysięganiem w sądach na fałszywą księgę; koniec z niech Bóg chroni Amerykę, bo Boga od dawna nie ma. Są tylko ofiary — hekatomby ciał i oceany krwi przelane w wojnach niemagicznych, dla których świat zawsze będzie podzielony na tych, którzy zasługują na życie i tych, których można poświęcić w imię większego dobra. — Jeśli w tej walce zostanie przelana krew, nie będzie płynąć dlatego, że chcemy tego my. To, jak będzie wyglądać świat, którego pragnie dla nas Matka, leży w naszych rękach. Nie podążają ślepo wyznaczoną ścieżką; są jej kamieniami milowymi. Są przyszłością dla siebie, dla swoich dzieci, dla całego magicznego świata — są nadzieją, że za trzy pokolenia nie znikną pożarci przez drapieżniki. Utkwiony w Sandy wzrok mimowolnie wychwytuje ciężką nieobecność; brak pentakla, brak magii — do tego sprowadzi się świat, jeśli nie zaczną działać. — Kolejnym razem pamiętaj zabrać pentakl. Rezerwat to niebezpieczne miejsce, a magia to dar — uniesiona do policzka dłoń reaguje odruchowo; bzyczenie komara równie dobrze może być echem tysięcy, które w tym lesie pogryzły go przez lata. — Jeśli zaczniemy dobrowolnie z niego rezygnować, w końcu zostanie nam odebrany. Albo oddany — bezmyślnie, bez sensu, bez planu. Oddany i zniweczony, bo dokładnie to robią niemagiczni; srają na wszystko, co w zasięgu ich wzroku. — Nie powinniśmy jej zostawiać, mięso może być zainfekowane — nieruchoma, rozszarpana sarna przyciąga owady; w pokrwawionych strzępach ran już zalęgły się larwy. Dla ukrócenia tego bytu przewidziano tylko jedno zaklęcie — Ronan bez wahania składa sylaby i zbiera magię, przesądzając los szczątek. — Vitailapada. Nikt nie powinien oglądać tego, do czego zdolna jest pozbawiona opiekuna bestia; krok w tył chroni przed pierwszym podmuchem ognia i skłębioną czernią dopiero kumulującego się dymu. Będą musieli zaczekać, aż truchło zacznie dogasać — płomienie nie powinny się rozprzestrzenić, ale przezorność nigdy nie zabiła. — Dość na dziś. Prawdy czy pracy? Jedno i drugie nie musi się wykluczać; szerzenie słowa Lilith to praca, którą wyceniono w walucie oddania. percepcja na pentakl Sandy | 88 + 15 = 103 Vitailapada | próg 70 | 43 + 21 + 10 (ekwipunek) = 74 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Sandy mówi dzisiaj dużo. O wiele więcej niż podczas ostatniego spotkania, choć gdyby miała znaleźć jeden powód, dla którego tak właśnie się dzieje, nie potrafiłaby go wskazać. Nie umie znaleźć miejsca, w którym konkretnie temat zaczyna płynąć, od słowa do słowa, od zmiany po Matkę. Pomódl się do niej, bo ona będzie Ci przewodnikiem. Być może. Czy Matka potrafiłaby zrozumieć poświęcenie, którego dokonała Sandy? Czy w jej oczach dostrzegłaby zrozumienie zamiast potępienia? Ona sama spoglądała, jak Aradia, jej córka, zstępuje z Piekła na ziemię i dokonuje cudów, jednocząc nefilim, a potem przelewa własną krew, otwierając Wrota Piekieł. Ona sama podjąć musiała niezmiernie ciężkie decyzje. Ale czy zrozumiałaby, że matka czasem musi odejść – dla dobra dziecka? Matka nie jest tyranem – Matka jest przewodnikiem. Pragnie świata dokładnie takiego samego, jakiego pragnie Sandy. Uporządkowanego. Takiego, w którym nie trzeba się ukrywać. Gdzie każdy czarownik może decydować o własnym losie. Nie zamykać się w niewoli, żeby, paradoksalnie, poczuć choć odrobinę wolności. — Mówisz tak, jakbyś doskonale wiedział, czego pragnie Matka. Stwierdzenie podszyte jest niezadanym pytaniem – skąd? Wzrok zatrzymuje się na dłużej na twarzy Ronana, a potem i na bliźnie wyłaniającej się spomiędzy zarostu. Jeden ślad tego, że Ronan pragnął zmiany. Sandy, z kolei, pragnęła sprawiedliwości. — Nie zrezygnowałam z niej. Cień speszenia powinien przemknąć przez jej twarz, ale zamiast tego po prostu odwróciła spojrzenie, by utkwić je w martwym cielsku sarny. — Chciałam kogoś ochronić. – Czyjś dobytek, w tym przypadku. Pozbyć się złodziei, pomimo faktu, że byli czarownikami. Szacunek okazać można, jeżeli na niego się zapracuje. Pozbawiając kogoś dobytku dla własnej chciwości, z tego szacunku się rezygnuje. – Zwrócą mi go jutro. Czarna Gwardia miała inne zdanie na ten temat. Samowolka, zapewnie tak to nazwali. Gdyby zamknęła oczy i udała, że nic nie widzi, według nich, wyszłoby lepiej. Czy wyszłoby lepiej dla człowieka, którego miejsce próbowali okraść? — Nie jestem w stanie zrezygnować z magii. – Ronan, być może, zapomina. A być może po prostu nie wie, jak to jest, gdy rodzisz się odmienny. – I bez pentakla Piekło jest ze mną. Do przywoływania duchów nie potrzebowała żadnego z nośników ani atrybutów czarodzieja. Nie robiła tego wyłącznie dlatego, że ingerencja ducha w ciało innego człowieka pozostawiała po sobie trwały ślad na psychice. Ale czy na pewno? Niedawno to zrobiła. Chciała inaczej, a to pozostało jej ostatnią deską ratunku. I zadziałało. Przed nimi buchnął ogień. Objąwszy ciało martwej sarny, spalał je powoli na ich oczach. Przykry widok. Zwierzę było młode, miało przed sobą jeszcze wiele do przeżycia, dopóki nie spotkało na swojej drodze drapieżnika. Sandy nie dyskutuje. Przyjmuje skinieniem głowy polecenie Ronana, choć ma wrażenie, że nie zdała się na zbyt wiele dzisiaj. Ale być może takie są pierwsze dni w pracy. Na polach Padmore’ów umiejętności nie miały znaczenia, a innego stałego zatrudnienia nie miała. Być może to będzie jej rola przez następne tygodnie – stać z boku i obserwować. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Jak dotarli do tego miejsca? Nie w głębię lasu, gdzie martwa sarna stała się symbolem, cisza wyrozumiałością, a dźwięki echem przeszłości — ale do miejsca, gdzie prawda i rzeczywistość zlewają się w jedno, domagając wyjawienia. Sandy po długim monologu mówi coraz mniej — to dobrze; dięki temu Ronan jest w stanie dostrzec w niej coś, co posiadała od samego początku — ten pierwiastek zagubienia, który wyleczyć mogła tylko najpotężniejsza istota. Tylko Lilith. — Być może wiem, czego pragnie Matka — teraz ostrożnie, Lanthier; ostrożnie. — Być może w naszym świecie zachodzą zmiany, o których nie usłyszysz w kościelnej nawie, Sandy. Wzrok ma w sobie ciężar, który ciężko nazwać; ten ołowiany, obły balast, który od lat przyciąga go do ziemi i sprawia, że każda decyzja zapada z pełną świadomością odpowiedzialności. Ta sama odpowiedzialność kwitnie w Sandy — przebija się przez ciche wyznanie zagubienia pentakla i przejawia w przypomnieniu, że Piekło kroczy ślad w ślad za nią; nieistotne, jak daleko ucieknie i ile pentakli zdejmie z szyi. Do tego momentu Lanthier nie miał pewności — teraz wie. Sandy nie potrafiłaby zrezygnować z magii; więc Sandy będzie chciała jej strzec. — Próba chronienia innych to dobra motywacja. Niekiedy myślę, że właśnie po to otrzymaliśmy dar — utkwione w kobiecie spojrzenie doszukuje się pęknięcia w masce spokoju; w zamian dostrzega cierpliwość i determinację. — Aby uchronić ten świat przed końcem, który jest coraz bliżej. Tym, który jest już wśród nich — teraz mogą tylko próbować odwrócić bieg zadanych szkód. — To, co teraz powiem, musi zostać między nami. Nawet, jeśli nie będziesz czuć się przekonana, dla własnego bezpieczeństwa zapomnij. Nie zamierza uciekać się do gróźb; nie mówi tobie nie uwierzą, mnie tak. Lanthier stawia na szali tajemnicę, ale robi to z pełną świadomością, odpowiedzialnością i gotowością do poniesienia konsekwencji. Truchło sarny powoli dogasa; w zamian powinna zapłonąć nadzieja, choć ciężko o nią, kiedy przemowa zaczyna się od: — Rozpoczęła się Apokalipsa. Sandy nie musi go znać, żeby wiedzieć, że to nie żart — ludzie oczy są nośnikami duszy, a ta Lanthiera wie, że medium rozczyta ją bez trudu. — To, co wydarzyło się z końcem lutego i teraz, w kwietniu, jest skutkiem ubocznym walki, w której każde z nas będzie musiało obrać strony — my albo oni; nie będzie niczego pomiędzy. — Mówiłaś, że pragniesz dla córki świata, w którym nie będzie musiała bać się tego, kim jest. Świata, gdzie magiczni nie będą uginać karku ze strachu i płonąć na stosach tylko dlatego, że piekielna moc wybrała ich na swych orędowników. Żaden rodzic nie pragnie krzywdy własnego dziecka — jeśli jest inaczej, traci prawo do tego miana. — Lilith chce dla nas dokładnie takiej rzeczywistości, a wiem o tym— Albo teraz, albo nigdy; gryzący dym próbuje wedrzeć się w oczy, ale Ronan nie mruga — utkwione w Sandy spojrzenie szuka zwątpienia. — Dzięki ludziom, którzy od setek lat przekładają jej motywacje ponad kłamstwa, którymi karmi nas Kościół i fałsz, który głosi Lucyfer. Tylko łaska Matki powstrzymuje grymas próbujący wtargnąć na usta; na niechęć jeszcze przyjdzie czas — dziś ma przemawiać prawda. — Sandy, jeśli naprawdę chcesz świata, w którym będziesz oceniania nie przez pochodzenie, ale to, jaką moc w sobie nosisz — być może bez pentakla, za to zawsze bliska piekielnej mocy; przed momentem przyznała to sama. — Matka będzie twoją przewodniczką. Matka będzie twoją opiekunką. Matka będzie tą, dla której stajemy do walki z nadzieją, że przyszłość będzie należeć do czarowników, nie ludzi, którzy do niedawna palili nas na stosach. I zrobią to znów, gdy tylko odkryją, że nie zdołali wyplewić magii do końca; wkrótce czarownicy zaczną płonąć w ten sam sposób, w który na ich oczach płonie łania — wiara, że niemagiczni zaakceptują Lucyfera, była nawina. Tamci ludzie byli naiwni; naiwni i krótkowzroczni. — Istnieje grupa ludzi, którzy wierzą w głoszone przez Lilith racje i uznają jej wyższość nad Lucyferem. Matka— Jeśli mówić o niej, to tylko z szacunkiem — głos nie opada do szeptu; tu prawda może wybrzmiewać odważnie. — Ona zwraca się bezpośrednio do nas. Wiem, czego oczekuje, bo powiedziała o tym wprost, prawdziwsza niż ja i ty razem wzięci — może brzmieć na szaleństwa, ale taki los tych, którzy głoszą prawdę; świat wyciąga ich poza nawias i nazywa obłąkanymi. — Jest potężna. Jest wyrozumiała. Jest kochająca, ale przede wszystkim, jest matką. Czasem wymagającą od nas poświęceń, ale nadal pełną miłości. Jeżeli uważasz, że jesteś gotowa stanąć do walki w jej imieniu — wszyscy będą musieli, prędzej czy później; nie każdy musi przelewać krew — nie czarowników — ale każdy powinien być gotowy na powierzenie Lilith własnej wiary. — Jeśli to jej będziesz chciała poświęcać modlitwy, czas i własne życie, mogę sprawić, że staniesz się częścią nas. Zrozumiesz wtedy, że nie jestem w tym sam, a wszystko, co właśnie wyznałem, ma realny wpływ na świat, w którym istniejesz ty i twoja córka. Na ile poświęceń rodzic gotowy jest dla własnego dziecka? Ronan zna odpowiedź; uniesiona do blizny dłoń mówi — na każde. — Są wśród nas ludzie, którzy wyznają Lucyfera i pragną oddać magię wszystkim. Wszystkim, Sandy — przerażająca wizja, która już się dzieje; otwarte wrota Piekieł zebrały pierwsze, krwawe żniwo wśród czarowników — brak szacunku dla ich żyć był tylko początkiem końca. — Także tym ludziom, którzy od wieków mordowali twoich pobratymców. Możesz stać się częścią legionu, który próbuje powstrzymać ten proces. Częścią grupy, która w imię Matki i dla Matki dąży do świata, gdzie magia należy do tych, którzy znają ciężar jej odpowiedzialności. Ludzi, którzy pragną zamknąć bramy Piekła i upewnić się, że moc nie trafi w niepowołane ręce. Czy zrozumie? Czy uwierzy? Czy dochowa tajemnicy? Nie poszerzą swoich szeregów bez podjęcia ryzyka; Lanthier stawia na szali własne życie, ale to nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy robi to dla Matki. — Nie zmuszę cię do wyboru. Nie postawię ultimatum, że masz podjąć decyzję już dziś, ale jeśli— Nie musisz stać z boku, Sandy. Możesz być częścią tej zmiany. — Jeśli tej nocy zmówisz modlitwę do Lilith i tylko Lilith, i poczujesz, że ta wreszcie została wysłuchana, być może nieświadomie podążałaś drogą, którą dawno temu wyznaczyła dla ciebie Matka. Każdy zaczyna żywot w jej objęciach; dlaczego nie mieliby kończyć go w tym samym miejscu? |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Słowa spadają z ust Ronana – usta Sandy milczą. Wracają do punktu wyjścia, do samego początku, do pierwszego spotkania, podczas którego on poszukiwał słów i starał się, a ona myślała tylko – dlaczego. Za moment wróci myślą właśnie do tamtych zdarzeń, bo zapytanie dlaczego powinno być podstawą całej tej konwersacji. Na przykład: dlaczego mówisz to właśnie mi. Może dlatego, że Sandy niewiele mówiła. Może dlatego, że wiele skrywała, że potrafiła milczeć wtedy, kiedy inni czuli potrzebę gadania, paplania i dzielenia się wszystkim, czego tylko się dowiedzieli. Sandy nie czuła, aby jej zdanie i jej przeżycia były istotne, więc o nich nie mówiła. Często nie rozumiała, że w oczach innych ma znacznie większą wartość niż w odbiciu lustrzanym. Musiała mieć jakąś wartość dla Ronana, skoro właśnie dzielił się z nią tym, czym nie podzieliłby się z każdym innym pracownikiem Rezerwatu. Prawda? Słowa nie padają, ale uważne spojrzenie bada twarz Ronana. Jej brwi nieznacznie się marszczą w braku zrozumienia, w niezadanym pytaniu – skąd wiesz? Ale Ronan na tym nie kończył. A Sandy mu nie przerywała. Słowa napawały jeszcze większym zdumieniem i odbierały mowę. Rozpoczęła się Apokalipsa. A to, co się dzieje ze światem, to jej skutki uboczne. To brzmiałoby jak gadanie panikarza – ale Ronan nie wyglądał na takiego, który wpadał w panikę z byle powodu… no i… Spojrzenie nieznacznie przesunęło się na R skryte pod zarostem. Nie spytała, co konkretnie się stało, że musi nosić ślady tejże blizny na ciele. A może właśnie jej o tym opowiadał. A więc Apokalipsa. Rzeczy, o których nie mówiono w Kościele – walka, której inni nie byli świadomi, ale toczyła się pod ich nosami. I ludzie wierni Lilith, którzy pragną utrzymać stan rzeczy takim, jakim jest. Może z wyjątkiem konieczności ukrywania się. Lilith jest pomiędzy nimi i… wypowiada wojnę Lucyferowi? Bądź też ludziom, którzy Lucyfera uznają za wyższego i chcą rozdać magię wszystkim… Do jakich katastrof mogłoby to doprowadzić? To, co jest obecnie, to nie jest równość. Ale równość nie oznacza sprawiedliwości. Nie każdy może być prezydentem, nie każdy może ratować życia. Nie każdy może być wspaniałym naukowcem i w końcu – nie każdy może uszczęśliwiać ludzi. Po prostu. Świat nie jest równy. Próba uczynienia go równym może przynieść prawdziwą apokalipsę, bo oddanie władzy w ręce, które nie są do niej upoważnione, kończą się tragedią. Magia to nie tylko przywilej. Magia to ciężar i magia to odpowiedzialność. Rozdanie jej wszystkim… to będzie prawdziwa zagłada dla świata. — Nie wszystko jest dla każdego – odpowiada mu cicho, chociaż w jej głowie wciąż panuje istny chaos. Chaos, którego już od dawna we własnej głowie nie czuła. – Świat powinien być sprawiedliwy. Ale sprawiedliwość nie oznacza równości – zagubione spojrzenie na moment odnajduje ponownie twarz Ronana. Miała tyle pytań. Dlaczego Apokalipsa się rozpoczęła. Co ją sprowokowało. Dlaczego właśnie teraz. Skąd to wszystko wiedzą. Gdzie teraz jest Matka. Co się stanie, jeżeli naprawdę zamkną wrota Piekieł – czy wtedy jedynym królestwem będzie świat środkowy? Co z duszami, które winny znaleźć się w tym dolnym? Czy jeżeli zamkną wrota piekieł, magia pozostanie na ziemi, a może zostanie wessana z powrotem do wnętrza? I wreszcie. Dlaczego dowiaduje się o tym sześć lat po tym, jak jej istnienie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie? Wzrok Sandy ucieka. Chociaż jeszcze przed chwilą ważyła jego słowa, teraz zdaje się je trawić tym mocniej i tym bardziej intensywnie. Być może nieświadomie podążałaś drogą, którą dawno temu wyznaczyła dla ciebie Matka. Czy mógł to być prawdziwy powód? Nie. Wtedy opuściła dotychczasowe życie, bo nie chciała, aby jej córka żyła w niewoli. Żeby została zniewolona przez rezerwat, który pochłonął duszę Sandy – i pochłonąłby też i Carol, gdyby nic nie zrobiła. Sama również nie chciała żyć w ten sposób, ale jej życie było wtedy jednym wielkim chaotycznym kłębowiskiem, które doprowadziło ją do momentu, w którym jest teraz. Chciała po prostu uchronić własne dziecko. Czy możliwym jest, aby wraz z tą decyzją, weszła na ścieżkę Matki, która obserwowała ją, aż do tego momentu…? Czy wszystko to, co przeżyła, czego doświadczyła i co straciła, miało poprowadzić ją właśnie tutaj? Tutaj, do miejsca, w którym Ronan opowiadał jej o Apokalipsie. O walce. O Matce i jej sprzeciwieniu się Lucyferowi wobec rozsiania magii po całym świecie. — Musiałbyś być szalony, aby wymyślić taką historię. – Szaleńców nie brakuje, ale Sandy potrafi obserwować ludzi. Ronan nie jest jednym z nich. Nie tego pokroju. – Nie wiem, co powinnam o tym myśleć. – Mówi szczerze. Podnosi znów głowę, wzrokiem już nie ucieka. Jest jeszcze bardziej zagubiona niż na samym początku tego dnia. – Mam wiele pytań i nie wiem, komu powinnam je zadać, a… domyślam się, że i tak nie powiedziałeś mi wszystkiego. Sandy by tak zrobiła, gdyby należała do grupy wyznawców Matki, którzy działają z cienia i ich obecność w magicznym świecie nie jest wciąż jeszcze jawna. Nie pyta o więcej. Tyle jej wystarcza, a to i tak o wiele zbyt wiele. Nie wie, co zrobić. Tak naprawdę, szczerze, po raz pierwszy od bardzo dawna. Nie wie również, co w tej sytuacji powinna. Poukładać to sobie, zastanowić się – to zrobiłby rozsądny człowiek. Być może na tym powinna się oprzeć. — Chcę to wszystko przemyśleć. Sama. I wtedy dam Ci odpowiedź. Nadchodzący weekend jest dobrą okazją ku temu. Będzie miała bardzo dużo czasu na to, aby uporządkować dręczący jej głowę chaos i wyciągnąć z niego wszelkie wnioski, które powinna wyciągnąć. I, być może, faktycznie zmówić modlitwę do Lilith. Może powie jej dokładnie to samo, co powiedział Ronan. Że ostatnie lata jej życia miały doprowadzić ją właśnie do tego miejsca, w którym staje się częścią czegoś więcej. Nie dla siebie samej – ale dla przyszłości. Dla dzieci. Dla Carol. |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Błąd, słuszny wybór, pomyłka, doskonały traf? Osądzać mogła go tylko Matka i historia; ta pierwsza być może uczyni to wkrótce, tej drugiej nigdy nie będzie obchodził ukryty w cieniu drzew Lanthier. Słowa płynące z jego ust padają na grunt i nadal nie wie, czy umysł Sandy to podatna gleba — co, jeśli okaże się skałą? Co, jeśli pomylił się w osądzie? Co, jeśli— Nie czas na wahanie. Nie ma miejsca na zwątpienie. Nie może być mowy o pomyłce. Gdyby nie chciała słuchać, przerwałaby mu w połowie — słowa, zdania, opowieści o końcu świata, miała wiele okazji i tyle samo możliwości. Zamiast tego Sandy słucha i Ronan zaczyna wierzyć; na tym świecie nie ma przypadków. Są tylko splecione ścieżki losów, dzięki którym wiara w Matkę może wydostać się z cienia kłamstw Lucyfera i dotrzeć do tych, którzy chcieli słuchać, słyszeć i dostrzegać. Lanthier wierzy w instynkt; ten sam, który podpowiadał mu, że Sandy będzie gotowa poznać ułamek prawdy. Ten, który kieruje głową, gdy ta porusza się w pionie, góra—dół, potakująco. Echo słów niknie w zielonym kobiercu Cripple Rock; ten sekret dołączy do tysięcy innych, które skrywa las. — Zgadza się, Sandy. Nie wszystko jest dla każdego — ważne, że zrozumiała; ważne, że podziela opinię, która wprawia w ruch trybiki końca świata. — Magia nie jest dla każdego. W niepowołanych rękach będzie zagładą; będzie ogniem, który rozleje się spod stosów i pochłonie świat — Matka próbuje powstrzymać zagładę, a Sandy być może wkrótce będzie córką gotową jej w tym pomóc. To zrozumiałe, że potrzebuje czasu; gdyby był na jej miejscu, na własną rękę zacząłby szukać oznak Apokalipsy i nie spodobałyby mu się zgromadzone dowody. Jeśli Sandy rozejrzy się po Cripple Rock, sama dostrzeże, że omeny są wszędzie, a historia Ronana z potencjalnego obłędu szybko zmieni się w niepotencjalnie niebezpieczną prawdę. — Nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, przynajmniej nie teraz — jest tyle szczegółów, które przemilczał; to, skąd wzięła się blizna na krtani; to, że muszą mierzyć się z czarownikami wierzącymi w kłamstwa Lucyfera; to, że upadłe anioły znalazły się na ziemi; to, że Lilith jest wśród nich, realniejsza od wszystkiego, co Sandy kiedykolwiek ujrzała w życiu. Lanthier nie prosi o wiele — wyłącznie o milczenie, w zamian ofiarując czas; dokładnie tyle, ile będzie potrzebowała, by zrozumieć, że oblicze prawdy ma twarz Lilith. — Zastanów się nad tym, co usłyszałaś — zniżony do szeptu głos nie pogania. — Gdybyś chciała zgłębić prawdę— Jedyną słuszną; jedyną, w którą powinna uwierzyć. — Gdybyś uznała, że droga, którą przygotowała dla nas Matka, jest dla ciebie właściwa, zadzwoń. Napisz. Przyjedź. Bez względu na to, co zdecyduje, Matka będzie na nią czekać; bez względu na to, czy postanowi uwierzyć od razu, czy zacznie się wahań, Ronan zamierza o nią zawalczyć. — Nie musisz być sama, Sandy — to okrutna ścieżka i pozbawiona oparcia; bez względu na to, które pobudki wybierze Sandy, powinna pamiętać, że— — Jeśli zaprosisz Lilith do swojego życia, nigdy nie będziesz. Zyska Matkę, braci i siostry; zyska też coś o wiele cenniejszego — cel i wiarę, i zrozumienie dla tego, kim jest. Dziś Lanthier nie zamierza naciskać ani wpychać ją w ramy zawierzenia modlitw Lilith; Sandy musi zdecydować sama, tylko wtedy będzie gotowa na poświęcenia, które podjąć musi Kowen. — Wróć za kilka dni ponownie spróbować z rytuałem. To istotny element i prawda, o której powinna pamiętać — bez względu na to, czy uwierzy w Matkę, w Rezerwacie zawsze będzie dla niej miejsce. Droga powrotna przebiega podobnie do tej przebytej w kierunku prześwitu — ale tym razem towarzyszy im milczenie. oboje z tematu |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser