First topic message reminder : Prześwit Do gęstego lasu rezerwatu bestii rzadko docierają słoneczne promienie, jednak jest takie miejsce. Miejsce, od którego warto zacząć wędrówkę w tych stronach. To pojedyncza ścieżka prowadząca wgłąb tego miejsca, względnie bezpieczna, przynajmniej dla tych, którzy wiedzą, w jaki sposób przemieszczać się, aby nie ściągnąć na siebie uwagi dzikich bestii zamieszkujących te tereny. Rytuały w lokacji: Venatio Nocturna [moc: 67] Rytuał urodzaju [moc: 45] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Hudson wiedział, że zapuszczając się w głąb Rezerwatu Bestii zupełnie sam, bardzo się narażał. Nie było o miejsce, które mieszkańcy okolic w pierwszej kolejności wybierali na spokojne przechadzki, by cieszyć się łonem natury. Tu nieuważnego wędrowca mogła spotkać bardzo bolesna i okrutna śmierć z łap tutejszych istot, jeśli miał pecha spotkać na swojej je na swojej drodze. Był to też element sprawdzianu. Percival jednak nie obawiał się bestii, zawierzając swój los i życie Piekłu. Ufał swojemu prefektowi, wierzył w to, że musi pokazać, ile jest wart i nie miał zamiaru zawrócić. Nawet w momencie, kiedy poczuł czyjąś obecność. Wpatrując się w sylwetkę mężczyzny, słysząc jego głos, nazywający go po imieniu, otworzył szeroko oczy i nawet nie zauważył, jak łzy wzruszenia stanęły mu w oczach. To był ten sam głos, był o tym przekonany, który przed laty usłyszał w swojej wizji, kiedy to zbliżył się niebezpiecznie blisko łap Ponurego Żniwiarza. Głos, który był jak światło odganiające mrok, gwiazda ukazująca drogę zagubionym. -Panie mój! - wykrzyknął i padł przed nim na kolana. W jego głowie zmieszała się bezgraniczna radość, uwielbienie oraz strach. Nie mógł uwierzyć, że oto sam Lucyfer przyszedł do niego, lecz szybko uświadomił sobie jeszcze coś: taki zaszczyt nie mógł spotkać zwykłego czarownika. Utwierdził się w tym przekonaniu, kiedy tylko usłyszał wybrzmiewającą w swoim umyśle pochwałę dla swojej sztuki magicznej. “Pokaż mi” Czuł na sobie wyczekujące spojrzenie. “Pokaż mi” - Rezonowało w całym jego ciele. Kierując się tylko i wyłącznie przeczuciem, intuicją, która nigdy go nie zawiodła w sprawach biznesowych, podniósł się z ziemi, dumnie wyprostował, po czym po kolei zaczął się rozbierać. Drogie elementy ubrania lądowały w błocie i resztkach śniegu. Pokażę ci wszystko, co mam. I kiedy staną przed Panem swym kompletnie nagi, względnie bezbronny, skupił całą swoją wolę, by uczynić swoją skórę i mięśnie półprzezroczystymi, by pokazać mu, że nie ma przed nim żadnych sekretów. Każdą cząstkę swojego ciała, każdą kość i ścięgno, a przede wszystkim, szaleńczo bijące serce, chciał oddać Lucyferowi. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Rentier i inwestor
Nie odwrócił wzroku. Lucyfer panował nad wszystkim, co widoczne i niewidoczne. Nad magią, mocą, historią i jaźnią. Dzięki jemu w twoich żyłach płynęła teraz siła godna i zdolna poruszać wody i lądy, przenosić góry, kruszyć kamienie. To ona i to dzięki niemu, teraz mogła kierować wszelkie twoje zdolności na każdą molekułę twojego ciała, pozwalając by trudny talent biokinezy całkowicie przejął nad nimi kontrolę. Lucyfer nie odwrócił wzroku, lecz na jego twarzy nie pojawił się żaden wyraz mogący ci, chociaż w drobnym stopniu wskazać na zadowolenie lub rozgoryczenie. Jego mina była tak samo beznamiętna i poważna jak na samym początku, a ty, choć chłód powietrza smagał nagie plecy i nogi, mogłeś mieć wrażenie, że przerwanie tej magii nie będzie dobrym rozwiązaniem. — Przybyłeś we właściwym czasie i jesteś właściwą osobą. Czuję w tobie wiarę, ale ta nie jest dostateczna, bo nie znasz jeszcze prawdy — zaczął mówić spokojnie, poruszając się wokół ciebie. Stopniowo odchodził od drzewa, wykonywał kolejne kroki, jak gdyby obserwował cię z oddali. Nagle pstryknął. Uniósł wysoko dłoń i pstryknął, a wokół was rozpętała się pożoga. Krąg ognia okalający całą polanę, lecz nie smagający okolicznych drzew, dawał ciepło, które rozlewało się po twojej skórze. On dalej mówił niewzruszony, pozostając w jego obrębie. Świat wokół jak gdyby chciał przestać istnieć. — Przez wieki zastanawiano się jak uchronić się przed niebiańskim gniewem, jak odnaleźć mnie, aby poprosić o ochronę. Usłyszałem ich i objawiłem się, nauczając o dziejach, które niewiele osób miało okazję pojąć. Jedyną ich ambicją było zbliżenie się do swojego Stwórcy, do mnie, a ja nie pragnąłem konfliktu. Rozpętał go Gabriel — dopowiedział, pozwalając ciszy rozpłynąć się wokół, a ogień wzniecił się tylko wyżej, choć jego przerażający gorąc już cię nie dosięgał. — Do tej pory knuje, aby pozbyć się mnie, twoich braci i ciebie z powierzchni Ziemi, lecz ty się nie ulękniesz. Gdy nadejdzie wojna ich zazdrości, proroctwo się wypełni. Magia zawładnie światem i nikt spośród moich wyznawców nie będzie od niej odcięty — wykonał trzy szybkie kroki w twoją stronę, a jeśli patrzyłeś w dół, to mogłeś zobaczyć, że ładne buty zostawiają tam ślady kopyt, pod którymi gleba jakby się żarzyła. — A ty, Percivalu, staniesz się orędownikiem słów proroctwa. Swoim głosem i mocą wprowadzisz na świat pokój i rozlejesz na jego powierzchni magię. Jak i twoi przodkowie zwracający się do mnie, tak ty otrzymasz w dłonie swe dary mające nieść siłę. Wyrzeczenia przerodzą się w potęgę, a moje słowa w prawdę. Ty będziesz ich głosem. Ty i twoi bracia i siostry. Ty i moja armia, przed którą ulękną się Niebiosa — skończył, przystając dobre 2-3 metry od ciebie. — A gdy będziesz wierny temu, co prawdziwe, tak przez twe żyły przepłynie żywe złoto, bo tylko Ja mogę tego dokonać. Pragniesz tego, Percivalu? — dał ci czas by mówić. Dał ci czas by pytań — jeśli takie pytania miałeś. Krąg ognia wokół dalej płonął, dalej nie chwytał się drzew. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Nawet nie spodziewał się pochwały. To, że Pan jego nadal tu był, nie zniknął, nie rozpłynął się w powietrzu jak poranna mgła, a i nie spopielił go swoją piekielną mocą, było świadectwem tego, że Percival Hudson jest na dobrej drodze. Stojąc tak kompletnie nagi, czując niespodziewany przypływ sił, oszałamiającą potęgę, która płynęła w jego żyłach, dzięki której był w stanie sięgnąć po rzeczy, o których tylko marzył i które tylko malowała jego wyobraźnia. Od tego wszystkiego kręciło się w głowie. Jeśli jest w stanie teraz osiągnąć coś podobnego, to gdzie leży ta granica, której nie da się przekroczyć? A może w ogóle ona nie istnieje i tylko trzeba to udowodnić? Odkryć, co leży dalej, jak robili to Hudsonowie od zawsze, zanim stali się leniwymi, strachliwymi wrakami? Mężczyzna z nieukrywanym uwielbieniem wpatrywał się w Lucyfera, chłonąc jego obecność całym sobą i nie mogąc się nasycić. Wiedział, że nadal nie zna wszystkich sekretów — nie zamierzał nawet twierdzić, że jest inaczej. Pragnął poznać prawdę za wszelką cenę, więc kiedy dookoła nich zatańczyły płomienie, nie cofną się, ani nie próbował ponownie wrócić do swojej postaci. Chłonął wszystkie słowa swojego Pana, jedynie przez chwilę zaciskając mocniej szczęki, kiedy ogień zbliżył się na tyle, by poczuć ciepło, które lada chwila mogła zmienić się w przeraźliwy, palący żar, gotowy niszczyć wszystko na swojej drodze. Spalić słabą tkankę w ciągu sekundy. Jednak to się nie stało. -Chcę walczyć dla ciebie, Panie mój, z zakłamaniem, z oszustwem plugawego Gabriela, żeby nawet niemagiczni przejrzeli na oczy. I niech Niebiosa upadną, bo są skupiskiem obrzydliwego kłamstwa i wypaczenia. — Słowa Hudsona płynęły z głębi duszy. Brzmiały twardo, były pełne pasji, jakiej sam dawno nie czuł. — Zrobię wszystko, by się to stało. Pragnę tego całym sercem. Marzył o tym, by niebiesko-zielone ścieżki, jakie odznaczały się pod jego bladą skórą — żyły, przypominające koryta rzek albo drogi, zmieniły się w świecącą złotym blaskiem mapę. Wypełniły go mocą. Pomogły zniszczyć wszelkie ograniczenia. -Panie mój, widziałem Erosa. Mówił on wiele rzeczy, ale zdradził mi coś jeszcze... Powiedział, że przekazałeś mu wiedzę, jak dostać się do Niebios. — Percival oblizał usta. — Panie, jak to zrobić? Czuł, że serce wali mu jak szalone. Musiał wykorzystać ten moment najlepiej, jak się da. -Jeśli też Eros był pierwszym z jeźdźców… Kto będzie następny? Jakich znaków wypatrywać, że zbliża się drugi? Pytań było tak wiele. Gdyby tylko udało się przedłużyć ten czas, zamknąć jak owada w bursztynie… To było jedynie marzenie. Było jeszcze coś, czego czarownik pragnął wiedzieć. -Dałeś, Panie, mojej rodzinie ogromny dar i wielką odpowiedzialność, lecz życia nasze nie trwają długo, a i pamięć się zaciera. Błagam, wskaż nam drogę do bram Piekieł, byśmy mogli chronić je w sposób, który cię zadowoli. Czuł, jak kolana zaczynają mu drżeć. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Mimo obaw uznał, że zada to nurtujące jego i wiele pokoleń Hudsonów pytanie. Był gotów na wszelkie konsekwencje, będąc szczerze przekonanym, że robi dla rodziny i przyszłości ich społeczności coś ważnego. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Rentier i inwestor
Lucyfer spoglądał na ciebie zadowolony. W swojej dziwnej formie — ludzkiej, podobnej tobie — był inny niż na ikonach, rycinach i witrażach w Kościele Piekieł. Setki drobnych czarnych żyłek przecinających jego bladą męską skórę. To magia, która w nim płynęła — potężniejsza niż cokolwiek co spotkałeś na swojej drodze i niż cokolwiek co spotkasz. — Będziesz dobrym sługą — odpowiedział z kiwnięciem głową, przystając na twoje słowa o niebiosach i pragnieniach. Nie mówił zbyt dużo, pozwalając, by otaczający was ogień przemawiał sam za siebie. Jego moc była nieposkromiona — tego mogłeś być pewien. — Nie jesteś na to gotów, Percivalu. Niebo jest pilnie strzeżone, a słudzy Gabriela knują, by jego bramy nigdy nie ujrzały człowieka obdarzonego moją magią. Ale przyjdzie na to czas, gdy wspólnie z braćmi staniesz oko w oko z najgorszą niebiańską siłą, a ta ulęknie się ciebie. Gdy opowiem ci historie, ta będzie niepełna. Musisz najpierw stać się czarownikiem pewnym swej siły, przed którym ziemska warstwa nie skrywa krzty tajemnicy. Wtedy zaś przyjdzie czas na sfery wyższe — odpowiedział enigmatycznie, wyraźnie sugerując, że nie jesteś przygotowany, aby zrozumieć ten sposób. Nie był jednak cierpki w swoich słowach. Mówił spokojnie i beznamiętnie. Krąg ognia zdawał się zbliżać, co na twoim ciele mogło wywołać krótkie ciepło, lecz nie gorąc, nie pieczenie, nie parzenie. Ogień twojego Ojca nie mógł cię przecież skrzywdzić. Wykonał w przód kolejne kroki, znajdując się może 3-4 kroki od ciebie. Chociaż płomienie wokół tliły się już jakiś czas, dopiero gdy się zbliżył, mogłeś wyczuć, że pogrążony jest w woni siarki. Intensywny zapach Piekła podążał z Lucyferem wszędzie, gdzie ten się udał. — Czekasz prostej odpowiedzi, Percivalu? — jego wzrok wpatrywał się teraz w ciebie. — Odpowiem tak: ten, kto ma zrozumieć — już wie. Ten, który nie chce wiedzieć — nigdy się nie dowie. Gorsou bada sprawę, jemu powierz swoje pytania — zacisnął zęby mocniej, odsłaniając je, a ty dostrzegłeś, że wnętrze jego ust jest całkowicie czarne, a zamiast kropli śliny, zbiera się tam szkarłatna krew. Stał niedaleko, a jednak nie podchodził bliżej. — Boga nie ma. Bóg zniknął, a Gabriel ukrywa to na każdym swym kroku. Wszystko zaczęło się dawno temu, gdy jeszcze Niebiosa były naszym domem. Znaki? Szukasz znaków? Patrz na ziemie i morze, tam je znajdziesz. Szkarłatne i jasne. Kto ma zrozumieć — ten już wie — enigmatyczny, ale i bezpośredni Lucyfer, w końcu odwrócił się do ciebie plecami, spoglądając w niebo. Jego włosy były przerzedzone. Krąg ognia wokół nie zmalał, płomienie się podnosiły. Z ruchem jego dłoni, gdy rozłożył je szerzej, jak gdyby kierując ku górze, żar wzniecił się, teraz unosząc znacznie wyżej ponad drzewa. Gdyby proste ludzkie prawa imały się diabła, las spłonąłby w minuty, tymczasem oprócz ciepła i intensywnego zapachu siarki, nie było tam żadnego zagrożenia. Dym w końcu zaczął kłębić się w środku okręgu. Mogłeś poczuć go w płucach, jak powoli poddusza cię i odbiera tlen. Nie na tyle, by zemdleć, by poddać się, nie na tyle, by kaszleć — wystarczająco, by w twojej głowie świat zawirował. — Przecież znasz drogę — odwrócił się na ostatnią z twoich próśb, z łagodnym wyrazem twarzy. — Ziemia się zatrzęsła. Czy wiesz dlaczego, Percivalu? Czy wiesz, co skrywa twoja kopalnia? — wystarczyło pstryknięcie palcami — zrobił to szybko — a ty bez możliwości powstrzymania tego odruchu upadłeś na ziemię, twarzą w mokrą trawę, przed oczami wciąż mając jego obraz. — Nie pozwól obcym wejść do mojego domu, choćby i nosili pentagram na piersi. Dopóki nie czczą mego imienia do tej pory Gabriel może chwycić ich za gardła. Takie zadanie ci wyznaczam. Strzeż mojego królestwa przed obcym. Gdy podniosłeś oczy, Słońce było w zenicie, minęło dobre 5, może 6 godzin. Byłeś ubrany, po zdjętych ubraniach, wypalonym kręgu wokół, śladach kopyt — nie zostało nic. Mistrz Gry bardzo dziękuje za wątek i wyrozumiałość w kwestii jego tempa. Zostałeś Prymicjantem Kowenu Dnia. Możesz dokończyć wątek w tym miejscu lub potraktować mój post jako "z tematu" dla siebie. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki. W razie pytań zapraszam. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
31 marca, 1985 roku Cisza towarzyszyła jej w ostatnich dniach, jak wierna przyjaciółka. Tamtego dnia nie powiedziała chyba ani słowa, zamykając się w pokoju pod pretekstem nauki. Nie było to nawet kłamstwem — to, co robiła, można śmiało zakwalifikować, jako naukę. Sterta książek, które przeszukiwała, jedynie rosła, ale ona wiedziała, że nie znajdzie w nich żadnych nowych informacji, oprócz tego, co już wie. Siódmego marca rzucono na nią rytuał minionych dni — dlaczego, co jej odebrano oraz kto to zrobił, to odpowiedzi, których żaden podręcznik nie mógł jej udzielić. Nieważne, jak bardzo Winnie wierzyła w ich moc. Potrzebowała ciszy, potrzebowała spokoju, aby móc skupić się na tym, co wydarzyło się siódmego marca — co wydaje jej się, że się wydarzyło — by dzięki temu być może dojść do tego, kto— Od początku. Poranne promienie słońca przebijały się przed gęste korony drzew. Pamiętała to miejsce z wycieczki krajoznawczej, którą uczelnia zorganizowała im w zeszłym roku. Mieli oglądać z bliska, jak wyglądają piekielne bestie, aby lepiej rozpoznawać, gdy ktoś został przez nie zaatakowany. Pan Lanthier, który ich oprowadzał, był nawet miły. Jego dwóch synów budziło w niej niepokój. Mogła przysiąc, że jeden z nich bawił się kamieniem, gdy pytał, czy ma dwanaście lat. Przeklęte, leśne gnomy. Mówił, że to jedne z nielicznych miejsc, gdzie można złapać trochę słońca. Potrzebowała słońca — potrzebowała Lucyfera — oraz magii, która krążyła w ziemi rezerwatu. Ciężko było o bardziej magiczne, naturalne miejsce w całym Saint Fall. Znacznie lepiej jej się tutaj myślało, niż z zatłoczonym Gniazdku, czy w bibliotece, a nawet w antykwariacie. To ostatnie było najlepszym kandydatem, ale— Bała się poznać przy kimś odpowiedzi. To było coś, co musiała odnaleźć sama. Przysiadła na ziemi po turecku, dłonie kładąc na kolanach. Słońce łaskotało ją delikatnie w nos, a ona zamykając oczy, próbowała przypomnieć sobie na nowo ten dzień. Szukała czegoś, co nie pasowało; co wydawało się inne i nielogiczne z całą resztą, ale nawet jej pamięć miała przecież ograniczenia. Spotkanie kowenu mogło być oczywistym kandydatem, ale— Biblioteka nie dawała jej spokoju. Pamiętała, że płakała — pamiętała stres i przytłoczenie, jak coś ciążyło jej na sercu, ale nie mogła sobie przypomnieć co. Czyżby to był moment, w którym wspomnienie zostało jej odebrane? Nie; nie odebrane — zmodyfikowane. Tak przynajmniej twierdził opis rytuału, który znalazła w podręczniku ojca od magii wariacyjnej. Był on trudny. Nie każdy czarownik byłby w stanie go wykonać, co znacznie zawężało pulę podejrzanych. Jeśli miało to miejsce w bibliotece, to— — Edgar — powiedziała cicho, otwierając oczy. Wpatrywała się przez moment w biedronkę, która leniwie szła po źdźble trawy, aby ostatecznie podłożyć jej palca. Zaczęła wspinać się po nim, a Winnie zmarszczyła brwi, zastanawiając się dlaczego. Wydawało jej się, że Ed zna się na magii wariacyjnej lepiej, niż przeciętny czarownik, ale nie była pewna. Czy mógłby rzucić na nią tak potężny rytuał? Być może; pytanie pozostawało — dlaczego miałby? Coś musiało się wydarzyć w bibliotece. Coś, co doprowadziło ją do płaczu; jak inaczej wyjaśnić to, że nie mogła przypomnieć sobie jego powodu? Świadomość — a raczej teoria spiskowa — przyszła nagle. Co, jeśli powiedziałam coś o kowenie? Nie była najlepszym kłamcą, a natłok informacji o nadchodzącej apokalipsie mógł ją przytłoczyć do tego stopnia, że powiedziała koledze ze studiów za dużo. Może — tylko może — on zdecydował, że chce uchronić siebie przed konsekwencjami tej wiedzy. Winnifred musiała przecieżby powiedzieć Gorsou, gdyby się wygadała, a Gorsou z pewnością rzuciłby na chłopaka podobny rytuał, by tylko utrzymać działanie kowenu w sekrecie. Była to teoria szyta luźnymi nićmi, ale jedyna, jaką miała. Jedyna, która nie sprawiała, że wzbierało jej się na wymioty. Jedyna, z którą była w stanie się skonfrontować. — Trzy wdechy, Winnie — powiedziała od samej siebie, próbując uspokoić pędzące serce. Dookoła nie było nikogo. Tylko ona, magia i Lucyfer. On jej nie zawiedzie; nie mógł jej zawieść, był przecież ojcem wszystkich czarowników. Ojcowie nie zawodzą. Dużo czytała o łamaniu rytuałów. Nigdy jeszcze nie próbowała; ale dużo czytała. Teoria kazała skupić magię na ofierze — w tym przypadku ofiarą była ona sama — oraz wypowiedzieć słowa inkantacji. Prosta w zrozumieniu łacina nie pozostawała dla niej problemem. To skupienie tak potężnej dawki magii stanowiło wyzwanie. Nie mogła po prostu, ot tak, wypowiedzieć słowa i liczyć na cud. Lucyfer był pomocny, ale nie aż tak. Odłożyła biedronkę i przyłożyła otwarte dłonie do wilgotnej od rosy ziemi. Energia była wszędzie — w każdym drzewie, roślinie i powietrzu. Krew Aradii wsiąknęła w tę ziemię, aby ofiarować im moc i chociaż to pentakl służył za pośrednika, to wyczucie jej obecności dookoła było równie ważne, co w środku. Magia anatomiczna była biała — czysta i lecznicza. Smakowała wanilią. Smakowała domem. — Frangere ritus solvo — powiedziała, wyraźnie akcentując każde słowo. Skupiła się na tym, by cała magia, która tu była — słońce, które łaskotało jej nos, powietrze, które szczypało jej policzki i jej własny oddech, który napędzał maszynę organizmu do życia — znalazła się w jednym miejscu. Jej pentakl zadrżał, a ona zacisnęła oczy. Jedynie przywrócone wspomnienia mogą być dowodem na to, że się udało. rzucam na łamanie rytuału korzystając ze statystyki magii anatomicznej [20] moc rytuału: 94 niezależnie od wyniku, Winnifred z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Stwórca
The member 'Winnifred Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 58 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
3 maja, 1985 Ronan & Sandy Wymarzony pierwszy dzień w pracy? Na pewno nie taki. Otacza ich cisza; zmęczone Cripple Rock milczy, jakby zbierało siły przed kolejnym wstrząsem. Od dokładnie tygodnia czas to zepsuty kołowrotek — coś kręci się, klekocze, wypełnia powietrze suchym dźwiękiem trzasku, ale w tym echu brak równego taktu, w rytm którego wskazówki zegara mogłyby wreszcie ruszyć przed siebie. Ronan orbituje; cały czas leci przed siebie po zapętlonej osi spod znaku dwudziestego szóstego lutego. Odzyskał pentakl, kontrolę i ręce; wreszcie może zaciskać w nich przedmioty bardziej wymagające niż ołówek — chociaż w dwa dni po; bo po można by nazwać kolejnym etapem Apokalipsy, gdyby tylko to słowo nie zostawiało w ustach metalicznego posmaku krwi — nie potrafił utrzymać między palcami nawet tego. Trzeci maja pojawił się nagle — zalał świat słońcem i obietnicą lata, z której Rezerwat nie potrafił czerpać radości w obliczu wtórnego wstrząsu. Sandy nie mogła przekroczyć granicy Cripple Rock w gorszym momencie — tak uznałby ktoś, kto w katastrofizmie dostrzega wymówkę. Lanthier ma na ten temat inne zdanie; Sandy nie mogła przekroczyć granicy Cripple Rock w lepszym momencie. Czekał na nią przy głównej bramie Rezerwatu — ich ostatnie spotkanie to tylko wspomnienie zawieszone we wciąż chłodnym powietrzu. Tym razem nie ma kurtek i przemarzniętych czubków nosów; koszula na barkach Ronana to czarno—zielona szachownica, sprane bojówki pamiętają świat sprzed narodzin gremlinów, odzyskany pentakl znajomo ciąży na szyi i twierdzi, że wcale nie tęsknił. W głównym budynku Rezerwatu — tak naprawdę to piętrowa, drewniana chata o woni sosnowych igieł, żywicy i mokrej sierści — na Sandy czekał komplet dokumentów; papierologia zaczęła się od imię, nazwisko, numer telefonu, o, a tu niżej osoba kontaktowa w razie nieszczęśliwego wypadku. Kwestia czasu aż będą mieli okazje wykręcić ten numer. Lanthier nie pytał; o to, kto przywiózł ją z Wallow, jak minął jej kwiecień, czy wzięła obiad, jaką kawę pije, czy wiesz, dokąd w Rezerwacie tupta jeż, Sandy? Ze świstka papieru odczytał fakty: nazwisko, imię, data urodzenia, numer ubezpieczenia społecznego, grupa krwi, pani Hensley, nie może być pusta. Tak na wszelki wypadek. Pół godziny później nad głowami mają tylko las, przed sobą prześwit, za sobą — dobry kwadrans ciszy. Oczywiście, że to Lanthier przerywa ją pierwszy; w milczeniu zbyt głośno słyszy własne myśli. — Muszę się do czegoś przyznać. Kilka dni temu prawie zginąłem; świat dobiega końca; wrota Piekieł stoją otworem; Lilith jest wśród nas. Musi minąć kilka sekund; przefiltrowuje prawdę przez sitko i wybiera lśniące ćwierćszczerości. — Moja żona przygotowała dla ciebie powitalną babeczkę, ale— Wzruszenie ramion wyglądałoby niewinnie, gdyby nie było dziełem chłopa wymiarów Lanthiera. — Ostatnie dni były stresujące dla każdego w Cripple Rock, Sandy. Ten cukier po prostu mi się należał — pod ciemnym zarostem ukrywa uśmiech i runę; ta druga swędzi, szczególnie w bezsenne noce, kiedy wspomnienia przypominają teatr cieni rozgrywany pod powiekami. — Mam dla nas plan na dziś, ale najpierw przegląd prasy — wkrótce będą na miejscu; prześwit to miejsce, które wabi pozorami — plamy światła dodają otuchy po długiej wędrówce przez gęsty półmrok lasu; niestety, słońce zwabia nie tylko motyle. — Czytałaś Piekielnik? Spokój jego spojrzenia można odmierzać ciszą dookoła — w oczekiwaniu na odpowiedź, milkną nawet trele. ekwipunek: pentakl, zestaw zielonych świec (x2), rzemyk ze srebrną zawieszką z lepidolitem, naszyjnik z wielobarwnych koralików, kora drzewca w kieszeni koszuli, rytualna mieszanka skutki poeventowe: 3 & 3 (nie dzieje się nic)[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ronan Lanthier dnia Sro 14 Sie 2024 - 20:02, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Czego się spodziewała po nowej pracy? Absolutnie niczego. Dni ciągnęły się rytmem jednostajnym, przerywanym nieoczekiwanymi zwrotami, jak na przykład odnalezienie małego rannego szopa i szybka, dość spontaniczna adopcja (a potem perswazja wobec swojego współlokatora, że ten szop na pewno nie jest i nie będzie szkodnikiem, a da się go całkowicie udomowić). Tych dni było kilka, były nieliczne, i tylko wybijały ją co jakiś czas z nieskończonej rutyny codzienności coraz bardziej spychających na dno. Tylko czasem przypominały jej, że miała uczucia inne niż całkowita obojętność. Jadąc więc na siedzeniu pasażera po raz pierwszy w stronę nowej pracy, nie czuła za specjalnie nic. Nie miała żadnych oczekiwań, poza odrobiną spokoju pośród zwierząt, które bywały zdecydowanie lepszymi towarzyszami niż znaczna część ludzi. Ludzie wciąż ją peszyli, choć nie zawsze tak było. Kiedyś, dobre dziesięć lat temu, potrafiła żyć w Bostonie i cieszyć się z tego; cieszyć się z bliskości z drugim człowiekiem, cieszyć się z zabaw, cieszyć się z rozmów. Teraz o wiele bardziej ceniła spokój i ciszę. Jej nowy pracodawca miał inne zdanie na ten temat, ale zdążyła już przywyknąć do faktu, iż Ronan zwyczajnie potrzebował zapełnić pustkę słowami. Nie tolerował ciszy i choć tego Sandy nie potrafiła zrozumieć (mieszkał w końcu i pracował w lesie – to zdecydowanie mniej hałaśliwe miejsce niż centrum większego miasta), tak po prostu przyjmowała ten fakt z obojętnością. Nawet jeśli słowa na dzień dobry, po wypełnieniu wszelkiej dokumentacji, są dość nieoczekiwane. Moja żona przygotowała dla Ciebie babeczkę, ale ją zjadłem. Nie rozumie, po co w ogóle jej to mówi. Wzrok przenosi w milczeniu na bok jego twarzy, gdy idą obok siebie w gęstwinę leśną, choć teraz ten spacer staje się nieoczekiwanie mniej przyjemny. Może to po prostu kwestia rozmowy z Marvinem i tego jego zaszczepiania ostrożności. Wciąż chciał tutaj przyjechać i poznać Ronana, a Sandy wciąż twierdziła, że jest dużą dziewczynką i sama sobie potrafi poradzić. Jedno chce się zaopiekować, drugie twierdzi, że jest samodzielne, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że oboje bywali równie uparci. Nie wie teraz, czy Ronan po prostu żartuje, czy chciał czymś zabić ciszę, czy jego słowa są po prostu podszyte szyderstwem. Miała o wiele większy dar do rozumienia ludzi martwych niż tych żywych. Ci chodzący jeszcze po świecie środkowym bywali znacznie bardziej skomplikowani, a Sandy nigdy nie zadała sobie trudu, aby próbować ich zrozumieć. Nie musiała. Całe plemię miało jej słuchać, bo miała być jego Matką. Cóż, już nie będzie. Ale rozumieć ludzi się nigdy nie nauczy. — Wszystkich pracowników tak witacie, czy tylko mnie? – słowa mogą być dość cierpkie i zdradzające, że żart nie został ani zrozumiany, ani przyjęty. Można by nawet posunąć się o krok dalej i zinterpretować tylko mnie jako kobietę pochodzenia rdzennego; inną niż Wy. Indianie byli z natury podejrzliwi wobec tych „białych” swoich kolegów, a szczególnie ci mieszkający w rezerwatach. Sandy tam już nie mieszkała, ale korzeni nie da się tak po prostu wyciąć. Tak naprawdę wcale nie interesuje jej ta babeczka (choć fakt, że ktoś o niej pomyślał, był miły), o wiele bardziej problem ma ze słowami Ronana, które być może powinna przepuścić przez palce, albo wypuścić drugim uchem. Być może. Temat na szczęście się zmienia, choć orientowanie się, co dzieje się w świecie (albo chociażby pod własnym nosem) nie jest najmocniejszą stroną panny Hensley. — Niedokładnie. – Ostatnie wydanie znalazła w kuchni na stole i miała zamiar wrzucić je na stos, dokładnie tam, gdzie lądują wszystkie gazety chomikowane przez Marvina, gdyby wzrok nie zatrzymał się na pierwszej stronie i nagłówku krzyczącym Kolejny wykreślony rok? – Ostatnio pojawiły się kolejne aberracje. Zniszczyły jakąś część Rezerwatu? – inaczej Ronan by chyba nie pytał. To musiało chodzić o to. Prawda? Ekwipunek: athame, zestaw świec zielonych x2, królicza łapka na choinkę[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Sandy Hensley dnia Sro 31 Lip 2024 - 15:47, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Fantomowa słodycz babeczki zmieniona w popiół — rozłożysta ścieżka przeistoczona w wąski, usłany jeżynami szlak, które czepiają się nogawek, jakby próbowały zatrzymać ich w pół kroku. Lanthier ich nie dostrzega; oduczył się, kiedy był dzieckiem. To, co przyswoił w dorosłości, to trudna sztuka dostrzegania zmian w kobietach — twarz Sandy za sprawą kilku słów przechodzi ewolucję z zamkniętej w zamknięcie—spękaną; jakby była wyschniętą na słońcu skorupką. — Co sugerujesz? — gdyby głos był owocem, ten Sandy zasłużyłby na miano agrestu — cierpki, kwaśny, pozbawiony dostępu do słońca; rozbrzmiewa echem w myślach Lanthiera przez kilka ciężkich sekund, w trakcie których Ronan dobiera słowa po raz pierwszy od ich pierwszego spotkania. — Jeśli seksizm, muszę cię zmartwić. Takie to martwiące, Lanthier? — Jako wierny syn Lilith, szacunek do kobiet odnawiam każdego dnia po zmroku — ostrożnie dobierane słowa i jeszcze ostrożniej stawiane kroki; co to za świat, w którym miłość do Matki wymaga subtelności? Powinni móc wykrzykiwać ją każdej nocy, zamiast ukrywać się w cieniu. — Jeśli słowo, którego nie wypowiem— Śmiało, Ronan; to podstawa wolności i demokracji. Powiedz przed całą klasą, co zaczyna się na r— i kończy sufiksem przeznaczonym dla chorób? — Patrz odpowiedź pierwsza, tylko zmień kobiety na odmienność — wzrok — barwy pobliskiej kory na drzewach i spokojniejszy od pradawnych sosen, którymi usłany jest Rezerwat — próbuje uchwycić spojrzenie Sandy. — Jakąkolwiek, bo dokładnie tego naucza nas Matka. Wszyscy są jej dziećmi; zgadzasz się ze mną, Sandy? W jedno popołudnie Lanthier nie zmieni rzeczywistości, nie wymaże przeszłości, nie zmieni świata — może jedynie złożyć nie—obietnicę. Sandy powinna wiedzieć; im szybciej zrozumie, z tym mniejszą obawą będzie pojawiać się co rano w miejscu pracy — tutaj była tylko i aż kobietą. Była swoimi kompetencjami i gotowością do nauki; była kimś, kto nie bał się zmienić własnego życia i budzić ze świadomością, że może stracić kilka cennych palców przez swoją lub cudzą nieuwagę. Wąska, zwierzęca ścieżka przed nimi za kilka jardów przeobrazi się w polanę, na którą po długiej przeprawie w półmroku spadnie fala złotych promieni; zanim tam dotrą — Niektórzy opiekunowie twierdzą, że coś — zmarszczone brwi, nasłuchiwanie w ciszy; las tętni spokojnym życiem, obserwując ich z wysokości zielonych koron — albo ktoś zamieszkał gęstwinę. To podstępne tereny i zdecydowanie nie powinno się ich odkrywać w pojedynkę, więc jeśli doniesienia będą się powtarzać— Szerokie ramiona unoszą się i opadają; każdy dzień to nowe ryzyko — nawet, jeśli jest czkawką otwartych wrót Piekła. Sandy o tym nie wie; Ronan nie ma pewności, czy kiedykolwiek będzie mogła się dowiedzieć, ale jako medium— Czy dusze mogą zdradzić jej ten sekret? — Pewnie ruszymy odkryć, co dokładnie ukrywa przed nami Rezerwat. Liczba mnoga w tym miejscu to konieczność — opiekę rzadko wykonuje się samemu, chyba, że ktoś nie lubi ciężaru głowy na karku. W teorii dzisiaj nie zagraża im żaden cerber z otchłani; Lanthier planuje łagodny początek i krwawy — chociaż nie dla nich — koniec. — Dziś chciałbym zabezpieczyć teren rytuałami. Po trzęsieniu ziemi i magicznych aberracjach, las potrzebuje naszej pomocy przy wzrastaniu. Lekkie skinięcie głową wskazuje kierunek — na wprost, tam, gdzie słońca jakby więcej; przez odruch zapomina o tym, co od kilkunastu dni skrywa się pod zarostem na krtani — zabliźnione R wciąż zaskakuje go każdego poranka w lustrze. Sandy, jeśli masz ochotę, możesz dostrzec runę pod zarostem — w tym celu wykonaj rzut na percepcję z progiem powodzenia 50. W Twoim poście dotrzemy również na niewielką polanę prześwitu — możesz założyć, że Ronan wskazał okolicę do wykonania rytuału i podjąć swoją próbę. Rytuały mogą być zabezpieczające lub wspomagające — przy ich rzucaniu, obowiązuje nas forumowa mechanika. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Co sugerujesz? Sandy nie rozumie pytania. Ronan wie, co sugeruje mu Sandy. Więc Sandy nie odpowiada. Nie wychwytuje również jego spojrzenia. Celowo. Wie, że Ronan wypatruje jej oczu, lecz ona hardo spogląda w jeden punkt przed nimi, jeszcze przez parę chwil. Ronan jednak nie wie, co sugeruje mu Sandy. Ze wszystkiego, co mogłaby mu zarzucić (a było tego niewiele, bo nie znała go prawie wcale), nie był to ani seksizm, ani dyskryminacja ze względu na odmienność. Ronan o niej wiedział, a więc Sandy nie pomyślała, że może chodzi o inny rodzaj odmienności. Ten, o który chodzi naprawdę. Więc Sandy mu odpowie. — Sugeruję powód – zaczyna cierpliwie i cicho, choć nie przypomina już zahukanej dziewczyny, którą była, gdy ostatnim razem się widzieli – dla którego tacy jak ja zamykają się w rezerwatach przed takimi jak Ty. Dopiero wtedy spojrzenie Sandy kieruje się w jego stronę. Oplata twarz, zagląda w oczy barwy brązu (zupełnie jak jej) i widzi w nich niewiele. Syn Lilith brzmi dumnie w jego ustach, a Sandy jeszcze nie wie, jak bardzo dumnie. I chcąc odwrócić wzrok, w oczy rzuca jej się szczegół, którego nie widziała wcześniej. Oczy mrużą się, zatrzymując spojrzenie na kształtnej i wyraźnej literze R na szyi. Wypalonej? Wyrytej? Nie było jej wcześniej. Nie obłapywała go wprawdzie spojrzeniem, aby znać każdy mankament jego ciała, ale blizna układająca się w kształt jednej z liter alfabetu to szczegół, którego się ani nie jest w stanie przeoczyć, ani się nie zapomina. Pytanie zastygło w jej oczach, gdy spojrzenie ponownie przenosi się na twarz mężczyzny idącego obok. Nie wybrzmiało. Zna go za słabo, aby wtrącać się w to, co spowodowało przybycie nowej blizny na ciele. Nawet tak bardzo charakterystycznej. Choć pytań mogłaby mieć przynajmniej z tuzin. Wsłuchuje się w słowa Ronana z uwagą. Nie w kręgu jej zainteresowań leżały nowinki ze świata, nawet jeśli te ostatnie były niepokojące. Dwudziesty szósty lutego, dwudziesty szósty kwietnia. Ktoś szalony mógłby pomyśleć, że to nie jest przypadek. Las nie ucierpiał. Ronan przynajmniej o tym nie mówił. Ale wspominał, że rezerwat doczekał się nowego lokatora. W głowie wertuje wszystkie znane jej stworzenia, które mogłyby się zadomowić w tych rejonach lasu. — Być może to zbłąkany obłudnik. – To jedyne, co przychodzi jej do głowy. Nie sprawdzą tego, jeżeli tam nie pójdą – a z tego, co rozumie, nie w tamte rejony niosą ich kroki. Idą w zupełnie inną stronę, a Sandy zaczyna rozumieć, że wysnuła zbyt śmiałe wnioski. Las jednak ucierpiał, w jaki jednak sposób? Ronan szczędzi jej tej informacji. — Co zostało zniszczone? – dopytuje więc, bo nie udało jej się wychwycić tych szczegółów w Piekielniku, a źródło bezpośrednie miała właśnie przy sobie. Docierają w końcu na miejsce. Pomiędzy gęstwiną wyziera słońce, a płaszczyzna idealna jest do jakiegokolwiek zabezpieczenia terenu. W jaki sposób? Zbyt mało o tym wie, żeby stwierdzić. — Jakie zwierzęta tu żyją? – pyta więc. Nie była stałym bywalcem Rezerwatu, dlatego nie wie, co powinna chronić. Widzi natomiast naturę, która mogłaby potrzebować wsparcia. Rośliny, które powinny się rozwijać – i które stanowią pożywienie również dla bestii. Właśnie dlatego zacząć chce od nieskomplikowanego rytuału, lecz bardzo pomocnego. Zestaw świec zielonych rozłożony jest w każdym koniuszku usypanego starannie pentagramu, gdy Sandy wyciąga athame, aby wskazać na każdą z nich, inkantując: — Terra ferax, plus mihi dabit fructum. Percepcja: 71 + 20 + 13 = 104 | znamię zauważone Rytuał urodzaju | próg: 35 | magia natury: 20 |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Stwórca
The member 'Sandy Hensley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 25 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Im głębiej w las, tym dalej w smutek. Sandy ma w oczach coś, co Ronan zbyt szybko nazywa urazą; utkwiony w drogę przed nimi wzrok ukrywa prawdę, strzeże sekretu szczerości, wyznacza granicę — płot, który wznosi, jest za niski. Lanthier przerzuca przez niego nogę i ryzykuje bolesną nauczką, ale wierzy, że warto; dla poznania czyichś pobudek, zawsze warto. — Cywilizacje budowano na uprzedzeniach. Cały ten kraj wzniesiono na niewolnictwie; rezerwaty były próbą ostatecznego uciemiężenia i kontrolowania tych, którzy ocaleli przez setki lat rzezi — właśnie dlatego dziś przemierzają jeden; właśnie dlatego każdego dnia walczą o przedłużenie istnienia bestii będących nimi tylko z nazwy. Te prawdziwe żyją na wolności i ustanawiają prawa, które zamykają ludzi, zwierzęta i czarowników w enklawach. — Przeszłość nie powinna być zapomniana, ale naszą rolą — naszą? Nie istnieli oni; Sandy była nowym cieniem w gęstwinie Rezerwatu — to, czy godnym zaufania, Lanthier właśnie wsuwa pod mikroskop. — Rolą teraźniejszości jest zrobić wszystko, żeby przyszłość wyglądała inaczej. Cisza trwa ulotny moment; w kierunku nieba podrywa ją szmer splątanych gałęzi i spokojne słowa — pierwsze ziarno, które próbuje odkryć, czy padnie na podatny grunt. — Szczególnie dla czarowników. Podtrzymane spojrzenie dostrzega subtelną zmianę; wzrok Sandy opada niżej, na ukrytą pod zarostem runę. Blizna swędzi sporadycznie i nie boli nigdy — w cieniu drzew łatwo o niej zapomnieć; w zaciszu domu trudno oderwać od naznaczonej skóry dłoń. Pytanie zastyga w oczach Sandy — wymijająca odpowiedź przelewa się przez usta Ronana. — Próbowałem coś zmienić. Siebie? Magię? Świat? Przyszłość? Wszystko po trochu z mizernym skutkiem; przypomnienie porażki ukrywa pod zarostem i każdego dnia odtwarza dotykiem. Z każdego niepowodzenia płynie lekcja — gdyby nie była gorzka, nie byłaby miarodajna. Przeszłość strzela pod ciężarem buta razem z suchą gałązką; są coraz bliżej, ale to nie poszukiwania domniemanego obłudnika będą celem wyprawy. Teorię Sandy zwieńcza ciche hm—m, po którym Lanthier — dla odmiany — milknie na moment. Przez korony drzew przebija się słońce, głos obok formuje coraz więcej pytań; dokładnie to miało być celem. Niech pyta, niech szuka, niech czuje, że w tym miejscu dokładnie to powinna robić. — Głównie ogrodzenie w niektórych częściach Rezerwatu i flora. W samym Cripple Rock coraz częściej można natknąć się na pozostałości tego, czym żywiły się zbiegłe barghesty — brudna robota, którą muszą wykonać; pierwszy dzień pracy w Rezerwacie i zbieranie szczątków rozszarpanej sarny nie rokowałby dobrze na przyszłość. Zaczeka z tym zleceniem dla Sandy z tydzień; osłoneczniona polana i wymienianie lokatorów z najbliższego sąsiedztwa to przyjemniejsze zajęcie, a Lilith mu świadkiem, że o takie w Rezerwacie trudne. — Magiczne? — wszystkie nie byłoby przesadzoną odpowiedzią; w najgłębszej kniei ukrywa się sam cerber. — Okolicę prześwitu, gdzie właśnie docieramy, upodobały sobie kołysanki. Kilka razy nad pobliską polaną widziałem ogniki, ale skubańce uciekają, kiedy tylko wyczują człowieka. W słowa zaplątuje się pajęcza sieć ciepła; Ronan mówi o magicznych bestiach w ten sam sposób, w który mógłby mówić o własnych synach, gdyby tylko ktoś zapytał (nie, żeby trzeba było; czasem brak pretekstu to wciąż pretekst). — Mamy, rzecz jasna, barghesty, ale też biesy, więc wychodzenie poza wskazane ścieżki po zmroku odbywa się na własną odpowiedzialność. Na terenie Rezerwatu znajdują się trzy zbiorniki wodne, w tym dwa naturalne. Dzięki temu dom odnalazły kelpie i ałbasty — do etapu wody przejdą później; zamieszkujący tamte tereny lokatorzy nie zawsze lubią wizytacje. — Na moczarach spotkasz prawie każdą istotę, która lubi tereny podmokłe. Błotniki, kałużki, samotniki śmierdzące. Słowa cichną razem z powstaniem ostatniego ramienia pentagramu — Sandy płynnie zabiera się do pracy, Lanthier kilka kroków dalej robi to samo; usypana przez niego figura jest mniejsza, zupełnie, jakby próbował skondensować płynącą przez pentagram moc. Zielone świece u szczytu każdego ramion czekają na swoją kolej — Ronan czeka, aż Sandy skończy swój rytuał, którego znajoma inkantacja i błysk pięciu rozpalonych knotów zasługują na lekkie skinięcie głową. Ładnie. Teraz czas na ryzykownie. — Chciałbym, żebyś spróbowała wyjaśnić, dlaczego wybrałem swój rytuał — athame w jego dłoni odbija światło słońca i wyraźnie tęskni za księżycem; to, o co zamierza poprosić magię, będzie obowiązywać tylko w nocy. Nabrane w płuca powietrze pomaga skupić myśli i intencję; rytuał przeznaczony jest dla natury i to ona będzie czerpać z niego korzyści. — Venatio nocturna, bestias noctis efficaciores facere. Niech jednak najpierw zaczerpnie moc z Lanthiera; czy wystarczającą? rytuał Venatio Nocturna | próg 65 | k100 + 21 skutki uboczne: k60 — 9 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Stwórca
The member 'Ronan Lanthier' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 46 -------------------------------- #2 'k60' : 22 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
Sandy nie może się nie zgodzić, ale mogłaby kontynuować dyskusję. Uprzedzenia się pojawiły, odkąd Wy tu przyjechaliście, matka zapewne byłaby dumna, słysząc, jak córka zwraca się do „białych” tymi słowami. Ale po pierwsze – Sandy wcale nie chce, aby matka była z niej dumna, a po drugie – nie o to tutaj chodzi. Dlatego milczy. Milczy i słucha tego, co ma jej do powiedzenia Ronan. Bądź co bądź, został jej nowym chlebodawcą. Powinna się przynajmniej postarać. Nawet jeśli za szczególnie miła dla niego nie będzie (miła w odczuciu przeciętnego człowieka – w swoim własnym jest uprzejma w stopniu bardzo wysokim). Milczącą uwagą przyjmuje jego uwagę idealistyczno-filozoficzną i mogłaby przytaknąć; taka była prawda, większość ludzi stara się jej nie dostrzegać. Lekka zmarszczka na czole pojawia się, gdy pada dedykacja szczególna dla czarowników, a po chwili pogłębia się, odmalowując na twarzy również zdumienie, gdy Ronan podchwytuje jej wzrok i wyznaje, że ostatnio musiał coś przeżyć. A więc tajemnicze R na szyi w rzeczy samej mogło być wynikiem magii. Rytuału? Być może. Sandy nie znała tego rodzaju magii. — Dla czarowników? – pytanie mogłoby nie paść; w tym kontekście odpowiedź wydaje się oczywista. Lepszy świat dla czarowników brzmi idealistycznie. Uroczo. Sandy nie wie, czy wierzy, że jakakolwiek zmiana mogłaby się jeszcze dokonać, ale wie, że dopóki żyła w wiosce, w pewnej hierarchii, gdzie każdy wiedział, czym się zajmowała i darzył szacunkiem jej dary, było bezpieczniej. Nie każdy mógł władać magią, ale nie każdy też potrafił polować. Sandy nie potrafiła. Potrafiła za to rozmawiać z duchami i przywoływać dusze. W plemieniu każdy pełni jakąś funkcję. Świat to nic innego jak jedno wielkie plemię z pozamazywanymi granicami i zapomnianymi więzami. Każdy pełnił jakąś funkcję. Nie każdy mógł być aktorem. Nie każdy mógł być politykiem. Nie każdy mógł być matką, nie każdy mógł być rybakiem. Nie każdy mógł być czarownikiem. Każdy mógł akceptować różnice i nie utrudniać pełnienia obowiązków dla innych. — I jak Ci poszło? – Obchodzi Cię to, Sandy? Właściwie to tak. Skoro szedł obok niej, to znaczy, że żył i nic mu się nie stało. Nie za dużo w każdym razie. Co próbował zrobić i co osiągnąć? Cóż, teraz przynajmniej miał jej ciekawość. Nie do końca pytała o całą rozpiskę zwierząt żyjących w Rezerwacie – część z nich widziała podczas ostatniej kawalkady. Interesowało ją raczej, jakie zwierzęta żyją tutaj, konkretnie w tym miejscu. Nie w każdym rejonie można w końcu spotkać cerbera, nie w każdym zamieszka ognik albo – bądź co bądź – kołysanka, którą właśnie wspomniał Ronan. Przyjmuje tę mocno rozwiniętą odpowiedź skinieniem głowy, bo przynajmniej dostała to, o co pytała. A więc kołysanki. Wobec czego dlaczego właśnie inkantował rytuał wspierający nocnych drapieżników? Kołysanki nie były drapieżnikami. Usypiały małe dzieci nucącymi melodiami i ogólnie rzecz biorąc były niegroźne, chociaż fakt faktem – żyły w nocy. Były łatwe do oswojenia i raczej nie potrzebowały polować. Przyjazne. Dzieci je lubiły. Dlaczego ten rytuał? Nic jej się nie zgadzało. Gdyby na terenie żyły jakieś nocne drapieżniki – zrozumiałaby. Chociaż może… Kącik ust drga, bo jedyna myśl, jaka jej przychodzi do głowy, jest równocześnie absurdalna. — Jedynym wyjaśnieniem, jakie odnajduję, jest, że bestie, które są ofiarami drapieżników, które właśnie wspomogłeś, zwiększyły swoją populację aż zanadto. Lub też odwrotnie, bestie są na wyginięciu, bo mają problemy ze znalezieniem zwierzyny. Świat natury bywał brutalny. Nieważne, jaką opcję wybrał Ronan – żyły tutaj istoty, które potrzebowały wody. Właśnie dlatego chwyta za drugi komplet świec i rusza na sam środek pentagramu, dzierżąc już athame w dłoni. To będzie ostatnie, co dzisiaj zainkantuje, w kwestii rytualnej przynajmniej. — Fontem aquae purae elicit, solo naturali adhibitum. Woda życia | próg: 70 | magia natury: 20 | siła woli: 15 |
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Stwórca
The member 'Sandy Hensley' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 44 -------------------------------- #2 'k60' : 18 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty