Kwiaciarnia „Czarna Dalia” Kwiaciarnia wchodzi w skład kompleksu domu pogrzebowego Bloodworth. To niewielki dodatkowy budynek, który kusi swoimi kwiatami i bukietami. Specjalizuje się w wieńcach pogrzebowych, ale można też w nim nabyć piękne bukiety i ozdoby z kwiatów, zawsze wykonywane na indywidualne zamówienie. Od samego progu w gości uderza bogata gama kwiatowych zapachów, która kręci w nosie. Na półkach, na ziemi, absolutnie wszędzie znajdują się wiadra pełne kwiatów ciętych, jak i doniczkowych. Nie wiadomo gdzie podziać wzrok, ale mały dzwoneczek na ladzie zaraz sprawi, że ktoś z zaplecza się zjawi gotowy przyjąć zamówienie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
12.01.1985 W kwiaciarni zawsze był ruch, a przynajmniej zawsze było co robić, zleceń nigdy nie ubywało, bo nie tylko te pogrzebowe przychodziły, choć w tym głównie specjalizowała się “Czarna Dalia”. Penelope Bloodworth od kiedy skończyła dwadzieścia dwa lata pracowała w kwiaciarni, a z czasem zaczęła nią zarządzać, co czyniła do tej pory. Choć nie musiała obsługiwać klientów oraz tworzyć wiązanek to nadal to robiła, ponieważ roliśny zawsze były jej pasją, a na kwiatach znała się jak mało kto. Wkraczając do wnętrza przepełnionego zapachami, które mogły odurzać, ubrana była w granatowy dwuczęściowy kostium składający się ze spódnicy i żakietu, nieodzowne perły pyszniły się na jej szyi, tak samo w uszach. Obcasy wystukiwały miarowy rytm na posadzce. W dłoni trzymała karteczkę z zapisaną drobny drukiem. -Mamy masę pracy. - Oznajmiła od progu szukając wzrokiem Vincenta. Młody mężczyzna była opryskliwy, nieprzyjemny, a nawet złośliwy, ale dostrzegła już jakiś czas temu, że bliskość kwiatów koi jego charakter; zmienia chłód w ciepło, gniew w spokój. Do tego miał niezwykłe wyczucie i potrafił tworzyć piękne kombinacje, a to sprawiało, że klienci chętnie wracali do Czarnej Dalii. -Za trzy dni ma się odbyć pogrzeb. Bardzo duży, mamy zamówienie na osiem wieńcy i jak zwykle opis mówi, że mają one być oryginalne, nietypowe i eleganckie. - Ceniła swoją pracę, oddawała się jej w pełni, gdy nie musiała zajmować się innymi sprawami, zwykle rodzinnymi, czasami jednak nie potrafiła schować swojej irytacji, gdy chodziło o klientów. -Zmarły był dość znany w świecie niemagicznym, miał trójkę dzieci i całkiem liczną rodzinę ze strony rodzeństwa. Mogą się rozdzwonić kolejne telefony w tej sprawie i przyjść listowne zamówienia. - Podeszła do kwiatów jakie mieli aktualnie na stanie. Przez chwilę dumała. -Mamy mało chryzantem jasnych, większość to rude i czerwone, ale to dobrze. Nikt kto składa takie zamówienie nie chce pospolitych odcieni. - Spojrzała na Vincenta. -Masz jakiś pomysł? Swoje już dawno miała zanotowane w głowie, ale nie chciała się nimi na razie dzielić z młodym pracownikiem, aby niczego mu nie sugerować. To co ceniła, to własne pomysły i wizje, które wcielał w życie. Nie było nic gorszego niż podcinanie skrzydeł, nawet tymi najdrobniejszymi gestami jak odbieranie możliwości wypowiedzenia się w jakieś kwestii. Swoimi poglądami czasami drażniła rodzeństwo, które posiadało własne rodziny, a Penny jako niezamężna ciotka była jedną z tych, która zawsze roztaczała nad nimi parasol ochronny, jednocześnie strofując i wskazując kierunek w jakim powinni patrzeć. Bywały dni kiedy słyszała, że za bardzo ich wszystkich rozpieszcza. Co było absurdem. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Vincent Sdunk
#2. outfit Nawet moja rodzina twierdziła, że nie nadawałem się do tej roboty. Ich opinie jednakowoż tylko utrzymywały mnie w przekonaniu, że Czarna Dalia była dla mnie idealnym miejscem. Nie miałem ręki, jeśli chodzi o rośliny i z całą pewnością nie powinno się mi ich oddawać do opieki. Potrafiłem ususzyć nawet najbardziej oporne rośliny. Lubiłem jednak zajmować się kwiatami, a w przypadku kwiaciarni na szczęście miałem do czynienia z okazami, których życie powoli się już kończyło. Nie musiałem się więc przejmować tym, że zwiędną i że będzie to moja wina. Kwiaciarnie miały to do siebie, że oferowały stały dochód. W końcu każdy potrzebował skorzystać z usługi kupienia bukietu. Ludzie obdarowywali się nimi na okrągło. Cieszyło mnie to, bo dzięki temu miałem stabilną pracę w dziedzinie, którą rzeczywiście lubiłem. W kwiaciarni spędzałem zdecydowanie zbyt dużo czasu. Często zostawałem na długo po swoich godzinach pracy, gdyż nie spieszyło mi się nigdy by wrócić do domu. Wnętrze to mnie uspokajało. Kalejdoskop barw i kształtów upijał i sprawiał, że można się było w tym wszystkim rozproszyć. Było to również idealne miejsce do malowania, dlatego moje szkicowniki pełne były obrazów roślin i na szybko złożonych bukiecików. Aktualnie przygotowywałem właśnie jeden z bukietów. Byłem dość staranny, jeśli o to chodzi, więc robienie ich zawsze zajmowało mi więcej czasu, niż powinno. Nie była to pewnie cecha, która była u mnie pożądana, ale tego dnia na szczęście nie było aż tak dużo pracy. Mogłem więc pozwolić sobie na szybkie zaprojektowanie kilku wzorów w swoim szkicowniku. Malowanie było moim największym hobby, więc nie powinno nikogo zaskakiwać, że starałem się to robić zawsze, kiedy tylko miałem ku temu okazję. Z pracy wyrwał mnie jednak chłód, który wdarł się do pomieszczenia. Spojrzałem w kierunku zamykających się już drzwi wejściowych, przed którymi stała właśnie Penelope. Kobieta szybko jednak zaczęła zmierzać w moją stronę. Lubiłem, że była bezpośrednia i nie traciła czasu na bezsensowne rozmowy. Nie przepadałem bowiem za ludźmi, którzy nie byli konkretni, a wydawało mi się, że takich było bardzo dużo. – Dobrze, że sprecyzowali wymagania – mruknąłem pod nosem, powracając do układania bukieciku. Był on złożony z pomarańczowych i żółtych kwiatów, które na żaden sposób mi się nie podobały. Uważałem te kolory za szczególnie ordynarne, zwłaszcza na tę porę roku. Z gustami się jednak nie dyskutuje. – Co do chryzantem, czy ogólnie? – zapytałem, zastanawiając się nad tym. Klienci chcieli coś oryginalnego i niebanalnego, jednak znając ludzi, nie oczekiwali czegoś odważnego. Miało być pewnie z klasą. – Może białe, fioletowe i różowe? – zapytałem. Była to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy. Przy takim zamówieniu trzeba jednak liczyć się z tym, co ma się akurat na stanie i co można szybko zdobyć. W końcu czas był dość ograniczony. Nie będą czekać z pogrzebem, żeby sprowadzać kwiaty, jeśli jakichś akurat nie będzie. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Nie raz widziała z okien domu jak w kwiaciarni nadal świeci się światło, a młody pracownik spędza w jej wnętrzu długie godziny po zamknięciu. Zastanawiała się co go trzyma, ale nigdy nie zadawała zbędnych pytań wychodząc z prostego założenia, że nie była to jej sprawa. Co jak co, ale wścibska Penelope nie była, chyba że chodziło o rodzinę, wtedy potrafiła być bardziej niż zabroczna. Nigdy też nie wyrzucała Vincenta z kwiaciarni, ponieważ za każdym razem zostawiał po sobie porządek i czasami zapomniane czy też zagubione szkice, które odkładała na półkę, gdzie mógł je znaleźć. -Jedno i drugie. - Odpowiedziała słysząc pytanie. Kiedy zaś rzucał propozycją kolorystyczną wyciągała rzeczone kwiaty i układała obok siebie. Przez chwilę przyglądała się im w lekkiej zadumie. -Bordo jest pięknym kolorem o tej porze roku. Zwłaszcza jak szron i śnieg osiądą na płatkach. - Oznajmiła po chwili. -Nie możemy zrobić wszystkich wiązanek takich samych. Będą kręcić nosem. - W swoim życiu miała do czynienia z ogromną ilością klientów i mało kiedy trafiali się tacy, którzy nie narzekali lub nie mieli wygórowanych oczekiwań, które ostatecznie okazywały się wymysłem ich wyobraźni i na miejscu mówili, że jednak wolą czystą klasykę. -Zachowajmy umiar. I skupmy się na tym, aby mogli określić je mianem - wytwornych. - Zwróciła się do Vincenta, po czym zaczęła wybierać kolejne kwiaty układając je na ladzie. - Trochę chryzantem, ale również gerbery, lilie, goździki i… anturium. - Kwiaty lądowały obok siebie. -Co sądzisz? Mieczyki i kalie? - Te pierwsze kojarzono z moralnością i siłą charakteru, kiedy te drugie symbolizowały współczucie. Wielokrotnie dzieliła się swoją wiedzą z zakresu symboliki kwiatów, kiedy przychodzili do kwiaciarni po coś innego niż wiązankę. -Podkłady z iglaków wstążki, powinni być zadowoleni. Wymięła Vincenta i udała się na zaplecze gdzie znajdował się cały asortyment materiałów do tworzenia bukietów, wiązanek i innych kompozycji kwiatowych. Nie minęła chwila jak wróciła z naręczem nożyczek, taśm i wszelkiej maści dodatków oraz podkładów pod wieńce jakie miały dzisiaj powstać. -Zabierajmy się do roboty. Z tymi słowami sięgnęła po lilie, a następnie po florety, które należało nasączyć wodą. Zerknęła na chwilę w stronę bukieciku, który wcześniej tworzył. -Dość nieciekawy dobór kolorów, nie da się go jakoś… uspokoić? - Żółć pogłębiała pomarańcz, ale nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Znała na tyle Vincenta, że sam nie zdecydowałby się na takie połączenie kolorystyczne. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Vincent Sdunk
W sumie nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy Penelope wie, że w kwiaciarni spędzam tak wiele czasu, którego nie muszę tutaj spędzać. Jeśli miałbym się jednak nad tym zastanawiać, to niewątpliwie doszedłbym do wniosku, że przed kobietą nic się nie ukryje. Byłem przekonany, że dałaby radę znaleźć koralik zakopany osiem metrów pod ziemią, jeśli naprawdę by go potrzebowała. Być może było to jednak podyktowane autorytetem, który do niej żywiłem. Nie znałem jej zbyt dobrze, nigdy też nie wypytywałem o życie prywatne, bo była moją szefową, a ja, pomimo iż w tym kraju wysławiany jest kapitalizm, nie sądziłem, iż nierozdzielanie życia prywatnego od osobistego jest cechą wspaniałego pracownika. I jak na ironię siedziałem w tym miejscu dłużej, niż powinienem, ale nie pracowałem, więc dla mnie liczyło się to jako czas wolny. – Bordowe będą ładnie wyglądać na śniegu – powtórzyłem za kobietą. Lubiłem ciemniejsze i wyraźniejsze kolory. Zdecydowanie bardziej do mnie przemawiały, gdyż odznaczały się zdecydowanie wyraźniej. Sam jednak od kolorów stroniłem. Nie każdy do mnie pasował. Miałem niesamowicie jasną karnację i jasne, rude włosy. Taka mieszanka sprawiała, że we wszystkim mogłem wyglądać mdło. Sam uwielbiałem ciemne kolory, a najczęściej można mnie było zobaczyć ubranego na czarno. Chociaż zdarzało mi się również eksperymentować, wychodząc ze swojej strefy komfortu, co było zresztą widać po moim dzisiejszym ubraniu. – Uwielbiam kalie – powiedziałem, skupiając swoją uwagę na rozkładanych przez Penelope kwiatach. Kwiaty, które wymieniała były dość oczywistymi wyborami. Prawda była bowiem taka, że każdy wieniec na pogrzeb składał się dosłownie z tych samych roślin. Rzadko zdarzało się, żeby któryś z klientów życzył sobie coś oryginalnego, chociaż pamiętałem doskonale mężczyznę, który na pogrzeb matki chciał wilka wiązanek konwalii. – Myślę, że kwiaty będą ostatnią rzeczą, którą będą się interesować w dniu pogrzebu, chociaż kto ich tam wie – wzruszyłem ramionami. Ja sam nie chodziłem na pogrzeby. Ostatni, na którym byłem, to pogrzeb mojego ojca, kiedy to wkładano do ziemi pustą trumnę, gdyż ciała nie znaleziono do tej pory. Obrządek należało jednak odbębnić. – Przyszedł pewien klient i właśnie taki bukiet sobie zażyczył – wyjaśniłem, żeby Penelope nie myślała, że nagle straciłem oko do kolorów i jakiekolwiek pokłady kreatywności. Spojrzałem spokojnie na swoje szkice. Nie były górnolotne, to prawda, ale nie da się przecież zrobić czegoś sensownego z rzeczy, które tego sensu nie mają i właśnie pomarańczowo-żółte bukiety były jedną z nich. Zwłaszcza zimą. – Chciałem tu dodać trochę niebieskiego albo więcej zieleni, jednak klient uparł się na pomarańcz – zacząłem się tłumaczyć. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Ciemne kolory miał w sobie pewną siłę i w odpowiedniej kompozycji wieńca potrafiły sprawić, że ten wyróżniał się na tle innych. “Czarna Dalia” zaś słynęła z tego, że nie ma sobie równych przy tworzeniu wieńców. Penelope z całych sił podtrzymywała tę renomę od kiedy skończyła 22 lata i odrzuciła oświadczyny tym samym sprzeciwiając się woli rodziców. Zerknęła jeszcze na Vincenta, który porzucił swoją czerń na rzecz innych kolorów i stawał się jednością z wielobarwnym, kwiatowym tłem. -Kalie dla ciebie - przesunęła kwiaty po blacie w jego stronę, a sama skupiła się na mieczykach, które wraz z innymi kwiatami i igliwiem zaczęła układać w kompozycje. Co jakiś zamierała i przyglądała się swojej pracy, by zaraz powrócić do dalszego układania. Ponownie zerknęła na pomarańczowy bukiecik. -Dodaj chociaż niebieską wstążkę do obwiązania, aby przełamać to natężenie barw. - Czasami bezguście klientów bywało zadziwiające. Nie widzieli jak kolory się ze sobą gryzły i źle wyglądały. Niestety, nie raz nie chcieli słuchać rad i sugestii. Jako wykonawcy musieli się zgodzić, pomimo tego, że miewali niestrawność z powodu samego projektu. -Kwiaty ich interesują w momencie kiedy oceniają wieńce innych. - Przełożyła dwa mieczyki na boki wieńca, aby zachować równowagę w kompozycji. -Wtedy najczęściej wracają z pretensjami i oczekują zwrotu wydanych pieniędzy. - Przyłożyła wstążki, uznając, że ciemniejsza lepiej pasuje do tego co właśnie stworzyła. -Nigdy ich nie oddajemy. - Dodała jeszcze i zaczęła zawiązywać oraz spinać pierwszy wieniec jaki był na liście do zamówienia. A skoro była mowa o klientach, drzwi do budynku zostały otwarte wpuszczając do środka kłąb zimnego powietrza. W progu stał starszy pan, który właśnie zdejmował czapkę. Siwe włosy rozsypały się w nieładzie, część sterczała na boki, a on mnąc czapkę w dłoniach podszedł bliżej. -Dzień dobry… - Zaczął niepewnie. -Czy można u państwa zamówić bukiet? Penelope uśmiechnęła się uprzejmie zapraszając mężczyznę gestem dłoni, aby podszedł bliżej. -Oczywiście, Vincent się panem zajmie. - Wskazała pracownika samej wracając do przerwanej pracy. Mężczyzna zaś oparł pomarszczone dłonie jak suszona śliwka na blacie. -Moja Maud będzie miała jutro osiemdziesiąte urodziny. - Zaczął staruszek.-Lubi gerbery… |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Vincent Sdunk
Być może to praca tutaj sprawiała, że moje umiłowanie do ciemnych barw słabło. Czernie uważałem za potężne barwy. Nie było w tym kolorze nic wyjątkowego, ale nie znałem osoby, która wyglądała w nim źle. Można było w nim przyciągać spojrzenia i jednocześnie nie zwracać na siebie uwagi. Od czasu do czasu coś we mnie wstępowało i zrzucałem swoją ciemną osłonę na rzecz czegoś lżejszego i bardziej żywego. Nie wiem, jak się z tym czułem i czy w ogóle ktoś zwracał na to uwagę, bo nigdy jeszcze nie spotkałem się z żadnymi komentarzami. Wydawało mi się, że mój ubiór nie odzwierciedlał tego, kim w rzeczywistości byłem. I nie chciałem by to robił. W oczach ludzi chciałem pozostać czystą kartą, którą zapełniali sobie na swój sposób, bez pomocy z mojej strony. – Dzięki – rzuciłem, biorąc kwiaty do ręki. Nie było ich dużo, jednak kwiaty te były dość okazałe i już pojedyncze sztuki potrafiły przyćmić pozostałe rośliny. Należało więc nie przesadzać z nimi i znaleźć ten złoty środek, który będzie idealny. Czasami jednak ciężko było znaleźć tę granicę, a o przesadę nie było trudno. Ostrożnie więc dobierałem kolejne sztuki. Starałem się, żeby nie różniły się między sobą zbyt mocno, bo to wprowadziłoby niepotrzebny chaos. Oczywiście nie można było dać identycznie wyglądających, bo to wyglądałoby również nienaturalnie. Natura nie przepadała bowiem za ideałami. Wszystko miało swoje wady i niedoskonałości. Niestety o ile ja potrafiłem to respektować, tak wiele osób niekoniecznie. Klienci często domagali się perfekcji, którą rzadko można było osiągnąć. – Powiem, że wstążka to prezent od właścicielki – zażartowałem, ale i tak miałem zamiar tak powiedzieć. Wstążka byłaby na pewno świetnym pomysłem, niemniej jednak nie wiedziałem, czy klient byłby zadowolony z takiego dodatku. Z właścicielką pewnie jednak nie chciałby dyskutować. Uśmiechnąłem się pod nosem z tego planu. – Nigdy nie oddałbym pieniędzy – zaparłem się, jakbym czuł w słowach Penelope oskarżenie, chociaż oczywiście go tam nie było. Nie miałem zamiaru oddawać nawet tych pieniędzy, które znalazłbym na chodniku. Rzadko chciałem oddawać nawet pożyczone pieniądze, co źle o mnie świadczyło, ale cóż… Powoli układałem kwiaty. Wiedziałem, że czas nas naglił, bo pogrzeby nie były czymś, na coś poświęcało się dużo czasu. Nie chciałem jednak, by wiązanka wyglądała nieatrakcyjnie, więc przekładałem kwiaty z miejsca na miejsce, dodawałem więcej zieleni tylko po to, by za chwilę zabrać ją z powrotem. W tym moim niezdecydowaniu była jednak metoda, bo całość z każdym kolejnym działaniem zaczynała prezentować się coraz lepiej. Pojawienie się kolejnego klienta wyrwało mnie jednak z pracy. – Gerbery… – zastanowiłem się, omiatając wnętrze kwiaciarni spojrzeniem. Z całą pewnością mieliśmy tutaj jakieś astrowate, nie wiedziałem jednak, czy aby na pewno były to gerbery. – Zaraz coś znajdziemy – powiedziałem, udając podekscytowanie. Wyszedłem szybko zza lady, przy której robiłem swoją wiązankę. Podchodząc do kwiatów szybko zauważyłem jednak, że nigdzie nie mogłem znaleźć gerber. Rozglądałem się jednak uważnie. – Mamy stokrotki afrykańskie, ale nie widzę gerber – powiedziałem, mrużąc oczy. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Zajęta swoją pracą, zdawała się nie zwracać uwagi na toczącą się rozmowę przy ladzie. Dobierała kolejne kwiaty do zielonych podkładów, co jakiś czas przyglądając się swojej kompozycji, by po chwili ją zmienić, coś przestawić, coś odjąć, a czegoś dodać. Nie spieszyła się, ponieważ wszystko musiało być niemal idealne. Mimo to, kątem oka zerkała na to co się działo. Staruszek zaś stał przy ladzie i czekał na opinię Vincenta. Widać, że chciał Maud sprawić przyjemność i bardzo tą sprawą był przejęty. Czapka w jego dłoniach zamieniła się w rulonik. Entuzjazm młodego człowieka przyjął z ulgą, ale też pewną obawą, że nie jest dość sprawny, aby mu dorównać szybkością i spostrzegawczością. -A te stokrotki, jak wyglądają? - Zapytał staruszek, ponieważ zupełnie nie znał się na kwiatach, ale wiedział jak wyglądają gerbery. Penelope widząc jak Vincent szuka uparcie czegoś co mogłoby choć po trosze spełnić oczekiwania klienta dostrzegła małe wiaderko nagietków upchnięte między różami, a goździkami. Niespiesznie, jakby szukała czegoś innego podeszła do tamtego kącika i wysunęła wiaderko nagietków. Następnie wyminęła Vincenta oraz starszego pana. Chciała dać możliwość wykazania się chłopakowi, a przejmując obsługę jedynie by mu zaszkodziła. -Bo wie pan… chcę, aby się uśmiechała. - Dodał jeszcze staruszek i dreptał za Vincentem chcąc zobaczyć kwiaty, o których mówił. Penelope zaś zniknęła niepostrzeżenie na zapleczu chcąc sprawdzić czy tam nie mają jakiś gerberów, ale jak na złość wszystkie wyszły. Sięgnęła więc po kartkę, na której zanotowała, że należy domówić właśnie te kwiaty. Kiedy zerknęła ponownie co się dzieje na sali, starszy pan pochylał się nad stokrotkami amerykańskimi, a następnie znów wodził wzrokiem za Vincentem. Penelope wróciła do układania swoich wiązanek i wieńców pogrzebowych. Zastanawiała się nad dobraniem odpowiedniej wstążki. -Choć pewnie i tak mnie nie pozna… Ostatnie słowa staruszka była rozdzierające i kobieta spojrzała na niego z pewną dozą współczucia w spojrzeniu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Vincent Sdunk
Czasami zastanawiałem się, co tak właściwie robię w tym miejscu, skoro nie przepadałem za ludźmi. Jakby nie było, kwiaciarnia istniała dzięki temu, że miała klientów, a więc w pracy ciągle narażony byłem na kontakty z ludźmi. Czyżbym był jakąś dziwną chodzącą sprzecznością albo człowiekiem, który lubi wystawiać siebie na próbę? Być może… Na szczęście kontakty z ludźmi nie zawsze były dla mnie szczególnie irytujące. Obecny klient nie wzbudzał we mnie żadnych emocji, a jeśli już, to staruszek był całkiem rozczulający. Rozumiałem go i to, dlaczego potrzebował konkretnych kwiatów. Chęć zrobienia komuś drobnej przyjemności była z całą pewnością miłym uczuciem zarówno dla osoby, która tą przyjemność dawała, jak i dla osoby która miała ją otrzymać. – Bardzo podobnie do gerber, bo to ta sama rodzina – powiedziałem. Nie chciałem się rozwodzić na temat podobieństw i różnic, bo nie byłem botanikiem, jednak jako osoba, która pracowała w kwiaciarni już jakiś czas, potrafiłem swoim laickim okiem wyłapać wszystkie subtelne różnice. Zakładałem jednak, że mężczyźnie by one nic nie powiedziały. Nie chciałem go również stresować zbyt mocno, a widziałem, że już teraz dość się denerwował. Zupełnie jakby samo przyjście tutaj było dla niego ważnym wyczynem. – Zaraz panu pokażę – powiedziałem, sięgając po wiadro, w którym umieszczone były stokrotki amerykańskie. Nie chciałem, by staruszek zbyt mocno się pochylał, jednak zanim zdążyłem wyciągnąć jakiś kwiatek, mężczyzna już był schylony. Szybko podałem mu jedną sztukę, żeby mógł się jej lepiej przyjrzeć. Rozejrzałem się jeszcze po wnętrzu i właśnie wtedy moją uwagę przykuło wiadro z nagietkami, które magicznie pojawiło się w pobliżu. – Mamy też nagietki – powiedziałem szybko, przechodząc do wiaderka z wymienionymi kwiatami. Schyliłem się po nie, gdy uderzyły mnie słowa klienta. Można powiedzieć, że mało rzeczy robi na mnie jakiekolwiek wrażenie, jednak jego słowa poruszyły pewną strunę. Nie należę do osób, które zbytnio się emocjonują. Byłem opanowany. Wizja zapomnienia była jednak przerażająca. Wspomnienia były bowiem tym, co nas kształtowało i określało to, kim byliśmy. Zapominanie odbierało cząstkę osobowości. Poczułem lekkie ukłucie żalu i współczucia. Jednak nie byłem taki bez serca, jak mogło się to wydawać nawet mnie. – Możemy wymieszać kilka rodzajów kwiatów – zaproponowałem, spoglądając na staruszka. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Staruszek pochylał się nad każdym pokazanym kwiatkiem. Słuchał uważnie słów młodego człowieka, ponieważ bardzo mu zależało, aby Maud się uśmiechała. Chciał znów zobaczyć w jej oczach błysk i tą iskrę, którą pokochał jak się spotkali pierwszego dnia. Patrzył teraz na stokrotki, ale widać, że nie był przekonany do ich wyglądu. Oczywiście, piękne i urocze, jak większość kwiatów, ale chciał aby było idealnie. Nie wiedział kiedy przebłyski świadomości żony będą trwały. Możliwe, że wszystko skończy się już jutro i nigdy więcej go nie rozpozna. Pragnął, aby każdy dzień był jak ten ostatni. Penelope patrzyła na całą scenę z dystansu, nie wtrącała się, a jedynie pomagała dyskretnie Vincentowi. Chłopak był pełen sprzeczności, z jednej strony nie pasował do tego miejsca, odległy, pływający we własnym świecie, a z drugiej - pasował idealnie. Kontrastował na tle kwiatów, ale świetnie się w nich odnajdywał. Po chwili namysłu wyszła tylnym wyjściem zostawiać go samego ze staruszkiem. Ten zaś właśnie dostrzegł nagietki, a na ozdobionej twarzy siatką zmarszczek pojawił się uśmiech. Taki szczery i pełen ciepła. -Tak, te są dobre. - Wskazał na kwiaty w wiaderku, a potem ujął trzy stokrotki. -I proszę dodać do bukietu te… - Podał wybrane kwiaty Vincentowi trzęsącą się ręką. Był kruchy, zdawało się, że większy podmuch wiatru może go poskładać i zmieść z powierzchni ziemi. Podreptał za Vincentem do lady gdzie obserwował jak ten sprawnie układa bukiet. Stał cierpliwie, ale oczy mu się zaszkliły. -Przypomina jej weselny bukiet… - Powiedział cicho, niemal szeptem, który rozdzierał przestrzeń tym wyznaniem. -Dziękuję - przejął bukiet w sękate dłonie oraz uiścił zapłatę. Następnie, noga za nogą, opuścił kwiaciarnię pozostawiając po sobie pustkę. Wtedy też to Penny wróciła niosąc na ozdobnej tacy dwie filiżanki kawy oraz kawałek ciasta dla Vincenta. Podała poczęstunek pracownikowi samej sięgając po swoje espresso oraz odpaliła papierosa uchylając okno. Nic nie powiedziała, jedynie kiwnęła głową uśmiechając się nieznacznie. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka