First topic message reminder : Klub "Midnight Mirage" Wnętrze klubu jest w dużej zniszczone i zaniedbane, z ostrymi neonami i graffiti pokrywającymi ściany. Aby wejść do środka, trzeba zejść do piwnicy, co jeszcze bardziej potęguje podziemną i brudną atmosferę miejsca. Wystrój jest surowy i szorstki, co przyciąga pewien jednoznaczny typ klienteli. W całym klubie unosi się charakterystyczny zapach wilgoci. Pomimo mniej pożądanego wyglądu, klub ma pewien urok i energię, która sprawia, że odważniejsi, aczkolwiek spragnieni przygód, wracają chętnie po więcej. Sala taneczna jest przestronna, wyglądem przypomina stary magazyn z wysokim sufitem i metalowymi balkonami podwieszonymi nad tańczącym tłumem. Aby zamówić alkohol, należy przejść do niewielkiej sali obok, gdzie oprócz barów znajduje się kilka wąskich, wysokich stolików. Klub, starając się walczyć ze swoją nieciekawą reputacją, okazyjne organizuje wieczorki tematyczne, które mają na celu przyciągnąć mieszkańców lepszej części miasta. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Dekadę temu — w innym życiu — skrzyżowane przypadkiem ścieżki tworzyły błędny labirynt ślepego trafu. Był on — świeżo po szkole policyjnej, wciąż cuchnący stęchlizną tamtejszych strzelnic i błotem torów przeszkód — i drugi on — z niewiele większym doświadczeniem, ale gotowy przekazać strzępki zgromadzonej wiedzy świeżo upieczonej świni. Dekadę temu — w świecie, gdzie nie istniały palone pospiesznie notatki gwardii, sekrety zagnieżdżone w wymownym milczeniu i zmęczenie nielegalnie okupujące lokal pod oczami — byli oni; już nie nastolatkowie, jeszcze nie pełnoprawni mężczyźni. Trochę chłopcy, którzy spełnili marzenie z dzieciństwa; trochę starcy, którzy sukces odliczali przeżyciem kolejnego patrolu w szemranej dzielnicy. Trochę ludzie, trochę psy — trochę głupcy, którzy za mundur, odznakę i służbę przehandlowali zdrowe zmysły. Dekadę później byli inni oni — bardziej zmęczeni, równie głupi, bez odwrotu i alternatywnego końca; od pierwszego dnia znajomości Williamson i Venoir wiedzieli, że na końcu tej podróży czeka tylko śmierć. — Teraz jestem pospolitą kupką wkurwionego nieszczęścia. Mógłby polemizować co do wyziębionej; mroźny początek stycznia bezlitośnie przypominał mu, że zmianę kodu na trzy z przodu odhaczył dwa i pół roku temu. Jeśli starość zaczynała się po trzydziestce, był jedną nogą w grobie lub na oddziale pulmonologicznym; poranny kaszel palacza coraz częściej przypominał przedśmiertne rzężenie choleryka. Przed wpadnięciem w kałużę zupełnej irytacji — nie, żeby obecnie tryskał dobrym humorem; na to był zbyt trzeźwy — nieświadomie ratował go Yadriel. Jego powrót na łono matki—gwardii po dekadzie tułaczki w objętych ścisłym sekretem zakamarkach świata — teoria Williamsona obejmowała jezuicki zakon specjalizujący się w uprawie ziół; z drugiej strony woń marihuany mogła płynąć z trzewi Midnight Mirage, nie od Venoira — był zaskoczeniem. Barnaby wciąż nie zdecydował, czy miłym. Śledztwa z Yadrielem na pewno posiadały kluczową zaletę: obaj płynnie wchodzili w utarte role, żonglując słowami — nawet, jeśli było to tylko The Smiths — i spojrzeniami bez szczególnego nakładu sił. Dzięki temu przesłuchania były krótsze, a łamanie szczęk przyjemniejsze niż zazwyczaj. Kiedy płuca Williamsona wypełniał dym, słowa Venoira unosiły się w kierunku błyszczących nad ich głowami świateł. Tak dużo dźwięków, tak mało szczegółów; Yadriel wspiął się na wyżyny uprzejmości, nakłaniając barmana do wezwania właściciela tej marnej parodii klubu — a kiedy pan Brown zapytał, o co dokładnie chodzi, Barnaby odchylił nieznacznie głowę, z odsłoniętej kolumny krtani wydobywając nieoczekiwany ton. Uprzejmy. — Usiłowanie zabójstwa, więc liczę na szczerość. Tylko papieros w ustach powstrzymał go przed inną odpowiedzią — o gówno — która, chociaż doskonale odzwierciedlała jego obecny nastrój, nie wniosłaby do śledztwa zbyt wiele merytorycznej treści. Te słowa wciąż mogły paść; kiedy okrągły ludzik wycięty z kart komiksów zjawił się w ich zasięgu wzroku, rozpoczynając tyradę o prawach i nakazach, Barnaby wreszcie oderwał wzrok od histerycznych świateł nad ich głowami — skupienie spojrzenia zajęło mu o jeden kluczowy moment za długo. — Oficer Williamson, właściciel tej zacnej odznaki — błysnęło ponownie wyłuskane z kieszeni srebro i umyślna parafraza słów właściciela. — Panie Lincoln, wbrew pozorom mamy wspólny cel. Tym celem mogło być powybijanie sobie zębów, ale przynajmniej nie skłamał. — Pan chce, żebyśmy się stąd wynieśli jak najszybciej — wzrok Williamsona powędrował w kierunku Yadriela; coś w twarzy Venoira zwiastowało drapieżną ciekawość, odwiecznie dobry zwiastun. — Ja też wolałbym spędzać ten wieczór w milszych okolicznościach. Nie wiem, co zamierzał robić mój kolega... Może planował wyjść po mleko? — Ale zakładam, że zaglądanie pod spłuczki w Midnight Mirage nie znajdowało się na szczycie jego listy. Jeśli wierzyć opowieściom, nie tkwiło też na szczycie listy lokalnej ekipy sprzątającej. Dotychczas nieruchomy, wygodnie rozpostarty na barowym krześle Williamson poruszył się płynnie — nagle stał przy lepkim blacie, z wciąż tlącym się papierosem między palcami. — Zacznijmy uprzejmie, jeśli odpowiedzi przypadną mi do gustu — twarde grudki wyblakłego spojrzenia przesypały się przez powietrze i uderzyły o skąpy wąs barmana. — Będziemy kontynuować w tym samym tonie. Heart of Glass i zimny wzrok nad ich głowami; Williamson rozejrzał się po tej przekształconej z blaszaka, zagraconej, brudnej spelunie spojrzeniem kogoś, kto właśnie kupił dom na licytacji komorniczej i zastanawia się, które ściany wyburzyć, a które zostawić. — Wczorajszy wieczór, około dwudziestej trzeciej. W pełni zdrowy mężczyzna traci przytomność na wskutek ataku serca — lekko uniesiona brew to osąd — jakby pytał Presley, naprawdę? — Elvis nie ma aż tak złego repertuaru, żeby doprowadzać do zawału. Innych niż samego siebie, rzecz jasna. — Jeśli się nie mylę — a nie mylę; w tonie jego głosu zabrakło przestrzeni na zwątpienie. — Obaj byliście świadkami zdarzenia. Nie pyta — stwierdza. Czas na groźby i negocjacje — o jego cierpliwości nie mówiąc — właśnie dobiegł końca. percepcja: 9 (rzut) + 20 (bonus) + 14 (talent) = 43 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Williamsonowe usiłowanie zabójstwa, więc liczę na szczerość opakowane w rzekomą uprzejmość przecięło powietrze niczym świst ostrza, jeszcze zanim Venoir zdecydował się udzielić odpowiedzi wąsatemu barmanowi, szukającego takowej najwyraźniej u niego. Ton Barnaby’ego przywodził jednak Yadrielowi na myśl bardzo ulotny moment przed złośliwym natarciem ofiary śniegiem, a w najgorszym razie papierem ściernym — skądinąd znacznie skuteczniejszym, aniżeli sreberko zawijane skrupulatnie przez świstaka. Praca w policji zawsze niosła za sobą wysokie ryzyko wpisane w tę profesję, zwłaszcza w kraju, w którym zakup broni był śmiesznie łatwy i stanowił normę. Tyle że dołączenie do Czarnej Gwardii jedynie podbijało skalę zagrożeń. Obaj narażali się w każdym możliwym znaczeniu tego, czy to w mundurze, czy jedynie z odznaką na podorędziu, czy zaklęciem zastygłym na ustach i graniem z losem w kotka i myszkę. Gdyby w jakimkolwiek sporządzanym raporcie mieli uwzględnić williamsonowe o gówno przewijające się zaciekle na jakimkolwiek etapie śledztwa czy przesłuchań, to wówczas Yadriel nie chciałby pod nim złożyć podpisu ze swoim nazwiskiem. Nawet jeżeli je przemilczał przy okazaniu swojej odznaki, biorąc pod uwagę dwóch swoich krewniaków pracujących na komisariacie (ojca i starszą siostrę) i to, że jego umiejętności negocjatorskie zostały docenione ostatnio na łamach jednej z gazet na tyle, że zasłużył według nich na wzmiankę w artykule. Na ten moment chciał oprzeć całą rozmowę na wszystkich zasobach, które posiadał ze względu na wykonywany zawód, zwłaszcza w roli negocjatora policyjnego. Obicie czyichś szczęk traktował jako ostateczność, gdy wszystkie dyplomatyczne sposoby zawiodą, włącznie ze wzbudzaniem zaufania czy spokojnego, acz asertywnego powracania do interesujących go kwestii. — Na razie to tylko przyjazna pogawędka i proszę mieć to na uwadze. Na całe szczęście chwilę później z części przeznaczonej dla personelu wyłonił się całkiem szeroki właściciel, a Yadrielowi Venoirowi nie umknęło to, że nadmiernie się pocił — czy wynikało to z nerwów i stresu rozkładającego go od środka, czy nadprogramowego ruchu na zapleczu, w to zasadniczo nie zamierzał już szczególnie wnikać. Zacne lokum, dobre sobie, ale Yadriel powstrzymał się przed odruchowym prychnięciem. Przynajmniej koleś miał poczucie humoru. Idąc w ślad za Williamsonem również pokazał odznakę i dodając swoje skromne dane, jakby nie chciał wcisnąć się w dalszy ciąg wystrzeliwanych słów przez Barnaby’ego i zepsuć efektu, jakie te miały za sobą nieść: — Oficer Venoir. Skinął może z dwa lub trzy, jakby chciał zakomunikować Owenowi Lincolnowi, że nadążał za jego torem myślowym. Nie odrywał jednak uważnego spojrzenia od mężczyzny, tak jakby czekał na jakikolwiek bardziej podejrzany gest, aniżeli sam pozbawiony gracji wyrysowany w powietrzu półokrąg. Bingo. Oliwkowa koszula mężczyzny, poddająca się pod naporem potu i bujnego owłosienia ramion, pokazała mu rzemień z pentaklem. Venoir uśmiechnął się kącikowo. Kiedy Barnaby Williamson był w swoim żywiole, chyba nakręcony dodatkowo kolejną dawką nikotyny, która spowodowała wyrzut dopaminy w układzie nagrody w mózgu, Yadriel nachylił się bardziej poufale do przodu, wsparłszy się na ladzie. Wbił nieustępliwe spojrzenie w właściciela lokalu, tak jakby towarzyszący im barman stał się najwyżej nużącą częścią wystroju i został przez niego umyślnie pominięty. — Czy zapamiętał pan może nazwisko mojego partnera? W naszej społeczności jest ono dość znane… — zaczął Venoir rzeczowym tonem, robiąc nacisk na słowie naszej, przechylając nieco głowę w bok i mrużąc na krótki moment niebieskie oczy. — Swoją drogą ładny pentakl, ale jego obecność zmienia sprawę diametralnie. — To jedno zdanie wypowiedział na takim poziomie głośności, by docelowy rozmówca miał możliwość wychwycić ją bez większego problemu. Twarz Yadriela bardziej przypominała teraz mimikę wprawionego pokerzysty, lekko przecięta zarysem słabnącego uśmiechu. Nie było w nim jednak niczego okrutnego, czy złośliwego. Negocjator policyjny wrócił do kontynuowania rozmowy, dopiero po lekkim zwiększeniu między nim a Owenem Lincolnem dystansu i kiedy jego towarzysz zakończył swoje ostatnie zdanie. Yadriel Venoir nauczony doświadczeniem we wspólnej pracy trafnie odczytał z tonu wypowiedzi Williamsona, że nadszedł moment na negocjacje i zręcznie wplecione w nie groźby, więc zamierzał je przed nimi rozścielić niczym dywan. — Jak pan wie, panie Lincoln, w naszej społeczności są inne formacje niż policja i do tego niewymagające nakazów sądowych, więc delikatnie sugeruję panu, że ma pan z nią właśnie do czynienia i lepiej byłoby jej nie podpaść. Stąd uprzejmie panu polecam z nami współpracować i tego procesu nie utrudniać. Dzisiaj przyszliśmy akurat z pokojowymi zamiarami. — Venoir odsunął się nieco, zaprzestając opierania o blat miernej jakości i rozłożył ręce, jakby w ramach parodii chrześcijańskiego księdza podczas mszy – gesty, które widywał i wciąż go na swój sposób bawiły. — Proszę pana jedynie o szczerą rozmowę, po której wyjdziemy i skupimy się na naszym śledztwie, a pan zapomni o naszej wizycie. Nie oczekujemy od pana i stojącego obok barmana niczego ponad to. Zapewniam, że rozmowa to najlepsze rozwiązanie niż ucieczka przed tym, a w konsekwencji postawienie się w roli nie świadków, ale w świetle przeznaczonym dla podejrzanych. percepcja: 93 (rzut) + 13 (talenty) + 20 (modyfikator) = 126 |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
W życiu pana Licolna było tylko kilka (nie)świętości i jeszcze mniej kręgów w moralnym kręgosłupie. Tą najważniejszą były — a jakże — pieniądze. Właściciel klubu był przede wszystkim biznesmenem i dopiero później człowiekiem; jego matczyna potrzeba obrony jedynego dziecka, które posiada (a przynajmniej jedynego, o którym wie — nawet panowie Lincoln byli kiedyś młodzi i mają swoje za uszami) doszła do głosu w momencie zaburzenia klubowego miru przez wizytę funkcjonariuszy. Kaprawe oczka przeskoczyły z Yadriela na Barnaby’ego, potem z powrotem — Owen przeprowadzał skomplikowane zestawienie zysku oraz strat, a te drugie najwyraźniej nadal przeważały nad pierwszymi, bo nic w wyrazie jego twarzy nie wskazywało gotowości na obywatelską współpracę. — Tak, cóż — słowa oficera Williamsona nie tylko zabrzmiały jak znużona groźba — one tą groźbą były i nawet zadufany w sobie, nienawykły do sprzeciwu właściciel klubu musiał przyjąć do świadomości prosty fakt; na jego podwórku pojawił się nie jeden, ale dwa większe koguty. I właśnie zaczynali konkurs piania. — Nie mam wpływu na to, pod wpływem czego przychodzą do nas goście, zwłaszcza fani Elvisa — pan Lincoln wygładził lśniący materiał koszuli, nieświadomie po raz kolejny odkrywając rąbek pentakla; na poznanie sekretu, który dostrzegł wcześniej Yadriel, drugą okazję zyskał Barnaby. — Kto wie, co teraz sprzedają na tych ulicach. Proszek do prania w torebkach wykończyłby nawet bawoła! Uśmiech na ustach milczącego barmana wyraźnie sugerował, że jeśli w Sonk Road ktoś rozprowadzałby proszek do prania udający kokainę, to na pewno byłby to Owen Lincoln. Pan Brown nie odzywał się jednak; chyba wciąż trawił informację o podejrzeniu morderstwa. — Poza tym... — tyrada właściciela przerwana została obcesowo, za to dość skutecznie — wystarczyło, że Yadriel nachylił się w kierunku pana Lincolna, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. Owen słuchał go przez chwilę, pozwalając, żeby na okrągłej jak księżyc twarzy — teraz bladszej o odcień niż jeszcze moment temu — zagościło kilka sprzecznych emocji. Najpierw udawał niezrozumienie. — Nie wiem o czym pan mó— — ale nawet ono go zawiodło, kiedy słowa Venoira osiadły na opornej glebie; w magicznym świecie była garść nazwisk, nad których negowaniem należało się zastanowić dwa razy. I jedno z nich padło tego wieczora w Midnight Mirage. Z lekko rozchylonych ust pana Lincolna — teraz na jego twarzy gościło zdumienie — wytoczyły się ciche słowa; nadszedł czas rezygnacji i strachu. — Ach, kurwa mać — zarumienione, tłuściutkie policzki właściciela znów pobladły — teraz jego twarz naprawdę przypominała księżyc w pełni. — Oficerze Venoir, proszę wybaczyć. Gdybym wiedział, że to ten rodzaj przestępstwa, osobiście zawiadomiłbym gwardię, przysięgam. Ciche słowa, skierowane wyłącznie do uszu Yadriela, miały w sobie doskonale znaną Czyścicielom gorączkowość podszytą strachem — a może to strach podszyty był gorączkowością tłumaczeń? — Zapraszam do swojego biura, tam będziemy mogli rozmówić się swobodniej. Chłopak za barem jest... sam pan oficer wie — niesprecyzowany ruch dłonią odbił w jednym z sygnetów Owena barwne światła nad ich głowami; te same, które w kluczowym momencie oślepiły drugiego z gwardzistów. — Tam odpowiem na każde pytania, mam też lepszą whisky niż to, co lejemy za barem. Oficer Williamson może w tym czasie rozmówić się z Emilem. Kusząca obietnica — ale czy warta rozdzielenia ze współpracownikiem? Tę decyzję Yadriel musiał podjąć sam. Kiedy pan Lincoln walczył o swoje — całkiem dosadnie — przetrwanie, niecałe dwa metry dalej rozgrywała się odmienna, choć wcale nie tak niespotykana scena. Barman, znużony podsłuchiwaniem rozmowy, która toczyła się zbyt cicho, żeby dotrzeć do jego uszu, nachylił się nad barem. Czyszczony właśnie kufel zamarł w jego rękach, a przerzucona przez ramię szmatka upodobniała Emila do wyjątkowo taniej wersji barmana z westernu. — Panie władzo, psst — kierowane do Williamsona słowa były na tyle ciche, że nie mógł usłyszeć ich pogrążony w gęstych tłumaczeniach Lincoln ani słuchający jego wywodu Yadriel. — Mój szef plecie kompletne bzdury. Stałem wczoraj za barem i pamiętam tego faceta. Uśmiech na ustach młodego mężczyzny przybrał na sile; zupełnie, jakby pan Brown poczuł się pewniej, widząc zdenerwowanie szefa. — Lata świetności miał już za sobą i był trochę podpity, ale to wszystko. Potrafię rozpoznać ćpuna z odległości mili, a on nim nie był — czysty kufel stuknął o zdecydowanie mniej czysty blat. Barman nachylał się teraz, zniżając głos do tego samego poziomu, w którym toczona była rozmowa kawałek dalej. Szept podszyty egoizmem — w Midnight Mirage nie było miejsca na zwykłą, ludzką uprzejmość. Emile Brown milczał przez chwilę, obracając na blacie kufel — w efekcie brzegi szkła znów były pełne drobnych śladów po palcach. — Pamiętam też, że przystawiał się do jakiejś dziewczyny i jej chłopak nie był tym faktem zachwycony — słowa nadeszły dopiero po chwili i tym razem nie było wątpliwości, że ich odbiorcą miał być wyłącznie Barnaby. — Gdybym się dobrze zastanowił, przypomniałbym sobie, jak wyglądała. Ciemne brwi barmana podjechały nieznacznie do góry, a spojrzenie nareszcie uniosło się znad kufla. Emile nadal nonszalancko wspierał się łokciami o bar, teraz intencjonalnie wpatrując w policjanta — bo właśnie tym dla barmana był Williamson. Jedynie gliną. — Anulowanie mandatu za przekroczenie prędkości na pewno odświeżyłoby mi pamięć — uśmiech z lekkiego przeobraził się w zwyczajnie cwany. Barman, zmylony reakcją szefa, który zachowywał się tak, jakby drugi z policjantów właśnie miał odwiedzić gabinet po zastrzyk lewej gotówki, uznał, że to tylko kolejne umoczone, sprzedajne gliny — równie dobrze mógł spróbować ugrać coś dla siebie. — To jak? Jakby nigdy nic, z łokciami wciąż wspartymi o bar, wrócił do czyszczenia zabrudzonego na nowo kufla, tylko raz zerkając na właściciela klubu i Yadriela. Co do jednego Barnaby mógł mieć pewność; pan Brown nie kłamał, jego ton był szczery, chociaż napędzany próbą wykorzystania sytuacji do cna. Właściwa część przesłuchań dopiero się rozpoczyna! Przed Wami decyzja, co zamierzacie dalej: czy instynkt gwardzistów pozwoli na rozdzielenie się i zapoznanie z wersjami świadków na osobności? Yadriel — jeśli zdecydujesz się na pójście z właścicielem do jego biura, możesz założyć w kolejnym poście, że dotarliście na miejsce i zacząć zadawać pytania. Pan Lincoln jest czarownikiem i wie, że ma do czynienia z Czarną Gwardią, co wpływa na jego skłonność do współpracy i zapewnia wam modyfikator +10 do rzutów kością. Niezależnie od obranej taktyki i umiejętności, które wykorzystasz, by wydobyć informacje, próg powodzenia wynosi 50. Pamiętaj o dodaniu do k100 wartości używanej statystyki oraz ewentualnych modyfikatorów. Barnaby — możesz wykonać ponowy rzut na dostrzeżenie pentakla u właściciela klubu; wynik tego rzutu w przypadku powodzenia umożliwi ci jednocześnie usłyszenie dialogu Yadriela z panem Lincolnem. Próg zgodnie z zapowiedzią wzrósł o 10 i obecnie wynosi 80. To do ciebie należy decyzja, czy zostaniesz przy barze, żeby przesłuchać barmana — niezależnie od obranej taktyki i umiejętności, którą w tym celu wykorzystasz, próg powodzenia, by skłonić chłopaka do wylewności wynosi 50. Pamiętaj o dodaniu do k100 wartości używanej statystyki oraz ewentualnych modyfikatorów. |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Dwa mrugnięcia i pół papierosa później — bladego, ulotnego błysku na szyi właściciela nie mógł przeoczyć nawet Barnaby. Venoir i jego opanowanie wyrzuconej na plażę flądry nie zdradziło przed Williamsonem tajemnicy — dość miernie ukrywanej; pan Lincoln był subtelny jak portowa kurwa i posiadał równie wątpliwy gust w kwestii satyny — którą Yadriel musiał odkryć chwilę wcześniej. Właściciel kontynuował tyradę, mundurowi kontynuowali wpatrywanie się w niego, jakby był wyjątkowo uciążliwą, tłustą muchą, a barman kontynuował to, w czym okazał się najlepszy. Udawanie, że robi coś pożytecznego. — Zaskakująco wiele wie pan o środkach czystości. Owen Lincoln i niewiedza na temat tego, co dzieje się pod dachem jego zacnego przybytku, zdecydowali nie szli w parze. Venoir wiedział o tym doskonale; subtelne odciągnięcie uwagi właściciela i zniżona do szeptu rozmowa mogła dotyczyć wyłącznie jednego. Dzień dobry, proszę wybaczyć to drobne niedopowiedzenie, my, gwardziści, jesteśmy po prostu wstydliwi. Usta, zaciśnięte na filtrze papierosa, drgnęły mimowolnie — gryząca smużka dymu zdławiła uśmiech w zarodku, a gorączkowe tłumaczenia właściciela były wystarczającym dowodem. Ktoś właśnie poznał bardzo brzydką prawdę na temat nieuprzejmie powitanych gości i aktualnie próbuje uratować własną skórę; tę barmana oddając za bezcen. — Miłej zabawy, Venoir — krótkie spojrzenie w kierunku drugiego z Czyścicieli niosło w sobie ładunek dopowiedzeń — nie każdy gwardzista zrozumiałby obojętne wzruszenie ramion i lekkie uniesienie brwi; Yadriel rozumiał zawsze. Idź. Przesłuchaj. Będę grzeczny. To trzecie było jawnym kłamstwem, ale Venoir miał ograniczone pole wyboru; poza tym nikt nie powinien odmawiać dobrej whisky. Yadriel i Owen ledwie zniknęli za zakrętem, a barman już rozpoczynał opowieść o zdradzie, pokusie i interesowności — Williamson milczał przez większość tej historii, dogaszając papierosa w porzuconym na boku kuflu i zastępując obecność nikotyny zapalniczką; obrócił ją między palcami raz, drugi. W trakcie trzeciego westchnął ciężko; pan Brown właśnie popełnił pierwszy błąd. Był podpity i próbował szczęścia z młodszą dziewuchą?Zapalniczka pstryknęła cicho — kilka żółtych iskier wystrzeliło w kierunku baru, ale płomień uparcie odmawiał współpracy; zupełnie jak barman. Co za nietypowa, wiele zdradzająca historia. Tamtego wieczora w Midnight Mirage prawdopodobnie sześciu innych podstarzałych fanów Elvisa próbowało wepchnąć łapy pod bluzki dziewczyn, które mogły być ich córkami. Historia stara jak świat; im większe zagrożenie wyłysieniem, tym niższy wiek potencjalnej ofiary. I właśnie dlatego, ostatnie pstryknięcie zapalniczką posłało w powietrze kolejny rozbłysk żółtych iskier, nie ufam łysym. — Problemy z pamięcią? — uśmiech na ustach pochylonego nad blatem barmana przypominał zadowolonego kota, który spił całą śmietankę z barwnej miseczki. Barnaby odwzajemnił ten uśmiech; drgnięcie kącików ust nie dotarło do spojrzenia utkwionego w twarzy barmana — zimne jak prosektorium, przyćmione od gniewu oczy zmrużyły się lekko. Chłopak naprawdę sądził, że może przekupić policjanta. Wróć — chłopak naprawdę sądził, że ma do czynienia ze zwykłym, skorumpowanym policjantem. Williamson zaraz naprawi ten mały błąd. Jedna chwilunia. — Mam tu coś — niespieszne nachylenie nad barem zrobiło z nich wypaczone, lustrzane odbicia — przez chwilę po prostu tkwili naprzeciwko siebie, barman, policjant, dziesięć centymetrów pustej lady pomiędzy nimi, odłożona na bok zapalniczka. — Co pomoże ją odświeżyć. Palec — wskazujący, z wyblakłą blizną przypominającą chlaśnięcie na odlew — stuknął o lepki blat, zupełnie jakby Williamson prezentował rozmówcy lek na całe zło świata. Właściwie prezentował; Emile Brown przekonał się o tym sekundę później. W trakcie jednego wdechu rzeczywistość zakrzywiła się, skręciła w spiralę i zwęziła do płynnego ruchu dłoni; nie wymagał precyzji — najważniejsza była szybkość. W tym płynnym ruchu tkwiła nagromadzona przez ostatnią minutę irytacja; sześćdziesiąt sekund to dość czasu, żeby zdecydować, czy ktoś zasługuje na sympatię i sprawiedliwe traktowanie. Pan Brown nie zasługiwał. Ręka gwardzisty poderwała się z lepkiego blatu i runęła na tył nachylonej nad ladą głowy; palce zacisnęły się na twardej jak dwudniowa kajzerka czaszce barmana i wykonały jedyny słuszny w tych okolicznościach gest. Z pełnym impetem pchnęły jego łeb w kierunku lepkiego drewna. Przed pół sekundy panowała nieskazitelna cisza — i wtedy coś chrupnęło jak przegryziony paluszek. — Pan się... — zaplątane we włosy palce szarpnęły bezwładną głowę do tyłu tylko po to, żeby posłać ją na kolejne spotkanie pierwszego stopnia z barem. Emile Brown miał lekki, pusty w środku łeb; wszystko dlatego, że zamiast mózgu tkwiło w nim frajerstwo. — … dobrze przyjrzy. Głowa i blat pasowały do siebie idealnie, jak dwa duńskie, kolorowe klocki — dłoń gwardzisty przyciskała policzek barmana do lepkiej lady i najwyraźniej nigdzie się nie wybierała. Uścisk nie zelżał; Williamson wybrał uniwersalny język, zrozumiały dla każdego obywatela tego kraju. Narzecze przemocy. — I jak? Amnezja wyleczona? — każde jego słowo jest jak chlapnięcie kwasem, tak minimalnie, jedną kropelką gdzieś po ciele; cierpliwość, uczepiona rękawa Venoira, opuściła pomieszczenie dwie minuty temu. Na sali został tylko Williamson i jego nieodłączony towarzysz — pan wkurwienie. — Teraz zadam kilka pytań, a ty grzecznie odpowiesz — zdumiony, przerażony pysk barmana wyglądał na tle brudnego blatu jak renesansowy witraż. — Bo właśnie zostałeś grzecznym chłopcem, prawda? Jedno spojrzenie na skalę zniszczeń wystarczyło; niech się chłopak dłużej nie stresuje, że mógłby być modelem na paryskich wybiegach. Ta kariera po bliższym spotkaniu z barem już mu nie grozi. — Jak wyglądała dziewczyna? Była wysoka, niska, jaki kolor włosów miała, jakieś cechy charakterystyczne? — to, że pół minuty temu Williamson musiał — oczywiście, że musiał; kulturalny dialog donikąd nie prowadził — użyć przemocy, zrobiło wrażenie wyłącznie na jego ciele. Wciąż było rozstrojone, wściekle pompowało krew w żyłach, wprawiło serce w nierówny rytm wyjątkowo paskudnej reakcji — euforii. — Pamiętasz, czy chłopak nazywał ją po imieniu? Może przychodziła tu wcześniej i kojarzysz skądś jej buźkę? Stłumiona odpowiedź z poziomu blatu wywołała ciche cmoknięcie nagany — Barnaby poderwał głowę chłopaka znad baru, dopiero teraz podziwiając efekt wytężonej, policyjnej pracy. — Tylko wyraźnie, panie Brown. percepcja: 69 (rzut) + 20 (bonus) + 14 (talent) = 103 walka wręcz w ramach nakłonienia do zeznań: krytyczny sukces |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Venoir uniósł kącik ust w jedynym dowodzie powątpiewania prawdziwość zapewnień, podsumowując w ten sposób ochoczą przemianę pana Owena, który nagle postanowił współpracować. Yadriel już nie raz widywał osobników zapadających się w sobie, jak obłamana u podstaw instalacja, kiedy na granicy wzroku pojawiał się błysk odznaki policyjnej lub odsłaniało się przed nimi kartę Czarnej Gwardii. Kolejnymi występującymi symptomami poświadczającymi o trzymaniu kogoś w garści były zazwyczaj, lecz nie zawsze: odpłynięcie krwi z twarzy bądź przeciwnie oblanie czerwonymi rumieńcami lub plamami, nerwowe ruchy, napięcie postawy, błysk strachu w oczach lub nadpotliwość. Lincolnowi Owenowi zdawało się, że grunt osunął się spod nóg zupełnie z zaskoczenia i to w momencie, w którym Venoir zobaczył jego pentakl, przypominając mu, że podlega pod jurysdykcję jeszcze innej organizacji. W ostatecznym rozrachunku nikt nie powiedział, że z Williamsonem wyszliby stąd kulturalnie z posmakiem porażki na języku i z niczym, gdyby grzeczna próba uzyskania informacji spełzłaby na niczym. — Ma pan to wątpliwe szczęście, że przyszliśmy sami. — W głosie Yadriela wybrzmiała nuta politowania. Gorączkowość podszyta wyraźnym strachem od Owena była widoczna również w zmianie samej postawy, a także nagłej chęci do współpracy. Takim też sposobem Lincoln zmienił się w mysz, którą trzyma się za ogon i można zacząć dyktować jej warunki. Venoir podążając za właścicielem wątpliwej jakości lokalu, rzucił jeszcze przelotne, porozumiewawcze spojrzenie Williamsonowi, który został w ten oto sposób skazany na towarzystwo niemagicznego barmana. Biuro pana Owena negocjator policyjny porównałby do kanciapy woźnego, której dokładnie rozplanowany kosztorys szkolny jakimś tajemniczym zbiegiem okoliczności ominął lub w efekcie innych nieoczekiwanych wydatków ograbił z planowanego budżetu. Venoir przebiegł sceptycznym spojrzeniem po wystroju, lecz podarował sobie jakiekolwiek komentarz. Wkrótce jednak wzrok utkwił w przesłuchiwanym, przystanąwszy nieopodal drzwi, przez które tu przeszli. Yadriel odnotowywał u siebie pierwsze objawy znużenia i miał ochotę wycisnąć ze swojego rozmówcy wszystkie soki — na razie wyłącznie za sprawą rozmowy i umiejętności, które wykorzystywał na ogół w pracy policyjnej jako negocjator, lecz w ostateczności uwzględniał wykorzystanie magii. — Wspominał pan, panie Owen, że fani Elvisa byli bardzo unikatowi, zatem proszę przejdźmy do rzeczy: począwszy od zarysu uczestników zdarzenia, a przede wszystkim precyzyjnego opisu podejrzanych, a skończywszy na wszelkich detali, które mogą wydać się dla pana niezbyt istotne, a być może w świetle prowadzonego śledztwa, okaże się wręcz przeciwnie dla sprawy. Co tak naprawdę się tu wydarzyło? Jakiej podejrzani byli płci? Czy jest pan w stanie przytoczyć mi ich rysopis w możliwie jak najdokładniejszy sposób? — Venoir wsunął ręce do kieszeni czarnego płaszcza, dobierając rzeczowy i spokojny ton. Podążał badawczym spojrzeniem za mężczyzną, nie chcąc stracić żadnego szczegółu w postawie, stylu zachowania, mimice czy najdrobniejszej, acz niekontrolowanej zupełnie mikroekspresji. Gwardzista nie wydawał się również jakoś szczególnie zainteresowany przekupstwem w postaci alkoholu (warto podkreślić, że niewiadomego pochodzenia i zawartości), czy też zajęcia jakiegokolwiek miejsca. Venoir nie brał pod uwagę, by musiało to potrwać dłużej niż kilkanaście minut – z nakierowywaniem rozmówcy na właściwe tory z dala od ewentualnych dygresji. Yadriel miał nawet notes i długopis w wewnętrznej kieszeni płaszcza, więc mógł sięgnąć po niego w miarę potrzeby. Poza tym miał jeszcze parę innych punktów zaczepienia, gdyby pan Owen zaczął wycofywać się rakiem. — Proszę mieć również na uwadze, że robi to pan na tym etapie głównie w obronie siebie i własnego interesu, ponieważ wcześniejsze wykręcanie się od udzielenia jakichkolwiek informacji, raczej zrównuje pana niekorzystnie z podejrzanymi, a to niestety mogłoby się nałożyć niekorzystnym cieniem na funkcjonowanie tego lokalu. Takiego obrotu spraw na pewno wolelibyśmy uniknąć. perswazja: 84 (rzut) + 30 (bonusy) + 12 (talenty) = 126 |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
W drodze do biura Owen Lincoln był w stanie wyobrazić sobie dokładnie szesnaście różnych scenariuszy, według których mogła przebiec ta rozmowa. Większość z nich zakładała — może i był strachliwą myszą, za to odznaczającą się zdumiewającą wolą przetrwania — ochoczą współpracę z funkcjonariuszami, którzy jeszcze moment temu byli nikim więcej jak tylko spragnionymi łapówki świniami. Takich właściciel Midnight Mirage spotykał na swojej drodze często — ten klub funkcjonował wyłącznie dzięki kopertom wypchanym dolarami i odpowiedniej dawce uniżoności, którą mundurowi lubią wąchać z psią zaciekłością. To, czego pan Lincoln się nie spodziewał, to warstwa tkwiąca pod umundurowaniem; z policją radził sobie dobrze. Za to z Czarną Gwardią? Z nimi nie radził sobie nikt. Nie powinna dziwić drżąca dłoń, którą właściciel najpierw wskazał na fotel naprzeciwko siebie, a później sięgnął po dwie szklanki wyjętej spod biurka whisky ze średniej — a więc na standardy Midnight Mirage, wyższej — półki. Owen napełniał naczynia ze skupieniem, robiąc wszystko, żeby jak najwięcej uwagi poświęcić próbom nierozlania alkoholu i jak najmniej gwardziście, który już od progu zaczął całkiem zrozumiałą tyradę. Nie przyszli tu na pogawędki; pan Lincoln opadł na swoje miejsce z cichym jękiem. — Panie Venoir, dorosły mężczyzna przebierający się za Presleya, to unikat sam w sobie. Co mogę powiedzieć? — nerwowy śmiech prawie rozlał cenną kroplę alkoholu; Owen zakręcił butelkę zanim whisky zdążyła paść ofiarą jego nieuwagi. — Wszyscy ubrani byli jak Elvis, na biało, w cekiny, z włosami uklepanymi taką ilością żelu, że mogliby rozbijać głowami mur. Jeden z nich, może trochę grubszy od pozostałych, zaczął przystawiać się do dziewczyny młodszej od siebie. Znamy ten scenariusz. Jedną ze szklanek właściciel Midnight Mirage podał Yadrielowi — to, czy gwardzista zechciał ją przyjąć, było jego decyzją. — To nie spodobało się jej chłoptasiowi, ale był zbyt mikry, żeby wdawać się w bójkę. Padło kilka słów, ta dwójka, mieli może z dwadzieścia pięć lat, się oddaliła. Podpity Elvis najwyraźniej odpuścił zaloty, ale— Pan Lincoln przytknął szklankę do ust, pociągając porządny łyk alkoholu. Venoir nie musiał podkreślać, że w tym momencie Owen walczył o swoją skórę; utrudnianie śledztwa policji to jedna sprawa, słowo przeciwko słowu. Utrudnianie śledztwa kościelnego, to słowo przeciwko Lucyferowi. — Ten chłopak zatrzymał się na moment i chyba… raczej na pewno użył czaru. W klubie wypełnionym niemagicznymi. Cokolwiek to nie było, odniosło oczekiwany efekt, chwilę później Elvis padł jak długi, resztę już pewnie znacie — ciemne brwi Owena zmarszczyły się, zupełnie jakby wpadł na coś, o czym wcześniej nie pomyślał. — Dziewczynę pamiętam. Szczupła, ciemne włosy, ładna buźka, chociaż nie na pierwsze strony gazet. Może na trzecią, nadałaby się na plakat teatralny albo do reklamy z puszką rybną Deckenów. Ale ten chłopak… Kolejny łyk alkoholu najwyraźniej nie odświeżył Owenowi pamięci — pokręcił powoli głową, z nieudawanym zaskoczeniem przyznając to, czego Yadriel mógł zacząć się domyślać. — Nie pamiętam jego twarzy, a przecież stał tuż obok niej. Szczupły, niepozorny, wtopiony w tłum. Myśli pan, że— To, jak brzmieć miało pytanie, już na zawsze pozostanie tajemnicą — zanim Owen był w stanie dokończyć myśl, w biurze obaj mężczyźni najpierw usłyszeli płaski, stłumiony huk. A później ktoś zaczął wrzeszczeć. Okrąglutki pan Lincoln poderwał się na równe nogi i wyglądał na kogoś, kto bardzo nie chce sprawdzać, co dzieje się w miejscu, z którego dobiegał krzyk — zarówno właściciel, jak i Yadriel bez problemu mogli zlokalizować jego źródło. Bar. — Powinniśmy— Słowa nie wybrzmiały; wrzask nagle ustał. Cokolwiek nie działo na barze, właściciel zareagował z wahaniem — wyminął gwardzistę i ruszył w kierunku rozgardiaszu. Venoir mógł spróbować go zatrzymać, ale czy istniał w tym jakikolwiek sens? Przez otwarte drzwi biura oboje mogli usłyszeć kolejny okrzyk, który nadszedł po kilku momentach ciszy — Yadriel i pan Lincoln wyłapali tylko bełkotliwą końcówkę. — … alność policji! Pomocy! Kilkanaście metrów dalej i parę momentów wcześniej, w jaskrawym świetle klubowych świateł rozgrywała się zupełnie inna scena. Nie było wyciąganych spod biurka butelek z alkoholem ani uprzejmych negocjacji; kiedy tylko właściciel i drugi z funkcjonariuszy zniknęli z pola widzenia, barman rozpoczął swoją — w zamierzeniu, zmyślną — grę. Pan Brown z narastającą ciekawością obserwował jak oficer Williamson nachyla się nad blatem i podejmuje rękawicę; Emile oczyma wyobraźni widział owocną współpracę, cały pliczek anulowanych mandatów, może nawet drobną wskazówkę, gdzie najczęściej zatrzymują dilerów kokainą — w celach czysto naukowych, oczywiście. Jego spojrzenie podążyło za stuknięciem palca — blat nie należał do najczystszych, prawdę mówiąc, był trwale upierdolony i żadne starania nie mogły zmyć z niego wzmożonej eksploatacji. Opuszek policjanta dźgnął jedną z plam oskarżycielsko i zanim barman zdążył powiedzieć — moja siostra też dostała mandat, możemy renegocjować? — najpierw zobaczył rozmazaną plamę poruszającej się dłoni, sekundę później coś — ta sama ręka, która jeszcze chwilę temu była w zupełnie innym miejscu — opadło na tył jego głowy, a później— Właściwie, nawet nie zdążył wrzasnąć. Impet pchnięcia posłał głowę barmana na blat, dokładnie w miejsce, gdzie niewinnie tkwiła jedna z lepkich plam po rozlanym drinku. Najpierw nastąpił huk uderzenia — sekundę później dołączył do niego chrupot łamanej chrząstki. Emile Brown nadal nie wrzeszczał — chociaż próbował, bo nagle nos nie nadawał się do oddychania, więc rozchylił usta i próbował łapać nimi powietrze jak wyrzucony na brzeg szczupak — bo zanim zdołał zrozumieć, co się dzieje, jego głowa znów łupnęła o blat. — Co do— Bełkotliwy głos wydobywający się z jego ust w niczym nie przypominał tonu cwaniaczka, który chwilę temu domagał się anulowania mandatu. Teraz było to bulgotanie — złamany nos broczył krwią; teraz blat ubrudzony był czerwoną juchą, która dołączyła do wcześniejszych plam. Przyciśnięty do baru policzek nie mógł poruszyć się nawet o cal. Emile próbował podnieść głowę — bezskutecznie, później zakląć — ze znacznie lepszym efektem, a na końcu — chyba w ramach testu, czy nadal potrafi — wrzasnął. Ała, kurwa! poniosło się echem po pustej sali i zlało z dźwiękami muzyki, nie wywarło za to żadnego wrażenia na policjancie. Pytania padały niestrudzonym strumykiem, z którego Emile wyławiał co drugie słowo — ból pulsujący w głowie i złamanym nosie skutecznie rozpraszał uwagę, ale nawet z twarzą przyciśniętą do blatu, barman rozumiał jedno. Jeśli nie odpowie, kolejne uderzenie może rozłupać mu łeb. Próbował pokiwać głową; tak, jestem bardzo grzeczny, powiem wszystko, ale to tylko zaskutkowało kolejną salwą bólu. — P—p—p— — mówienie i oddychanie przez usta to trudne wyzwanie; pan Brown po głębokim hauście powietrza, wybrał to pierwsze. — Pamiętam tylko dziewczynę. Ciemne włosy, chuda, nawet wysoka, a—ale— Przerwa na wdech ustami posłała na blat wzdęty bąbelek krwi z nosa. — J—jej twarz była w gazecie jakiś rok temu. Pisali, że to lokalna aktorka, ł—łasa na pieniądze, że zabiła narzeczonego. Rodzina chłopaka p—posądzała ją— — przyciśnięty do baru Emile musiał przerwać; ból narastał z każdym momentem i nic nie wskazywało na to, że szybko się skończy. — P—posądzała o najgorsze i mieszała z b—błotem, chociaż ją uniewinniono. Nie pamiętam naz— Nagłe poderwanie głowy znad baru wyrwało z ust pana Brown stłumiony syk bólu — musiał zamknąć oczy, żeby nie wybełkotać czegoś żałosnego i skupić myśli. — Nazwiska. Imię brzmiało jak instrument. Tyle p—pamiętam! — ostatnie słowa dodał prędko, czując, jak krew ze złamanego nosa spływa na usta i niżej, po podbródku. Chyba pod wpływem obecności ciepłej juchy zdecydował się na krok ostateczny — zanim jego głowa znów powędrowała na spotkanie baru, krzyknął: — Brutalność policji! Pomocy! Stało się jasne, że czas tego przesłuchania dobiegł końca; Emile Brown wybełkotał wszystko, co wie. Yadriel — masz możliwość zatrzymania właściciela baru zanim ten na dobre opuści biuro lub udania się z nim w drogę powrotną do baru. Jeśli wybierzesz pierwszą z możliwości, to do ciebie należy wybór umiejętności, które w tym celu wykorzystasz. Próg powodzenia, by zatrzymać Owena w biurze, wynosi 60. Pamiętaj o dodaniu do k100 wartości używanej statystyki oraz ewentualnych modyfikatorów. Udanie się do baru z właścicielem nie wymaga rzutów. Barnaby — z uwagi na twój krytyczny sukces i II poziom popularności Lyry, barman był w stanie przypomnieć sobie szczegóły skandalu, o którym pisano w gazetach. Od tego momentu połączenie informacji w spójną całość nie powinno stanowić dla ciebie problemu; to, czy pomożesz barmanowi z obrażeniami (złamany nos, obfite krwawienie), jest twoją decyzją. Pamiętaj, że jest niemagicznym członkiem społeczności. Ta sama dotyczy ciebie, Yadrielu — możesz pomóc barmanowi po dotarciu do baru. Obaj powinniście również zadbać o to, żeby chłopak nie pomyślał o wniesieniu oskarżeń o napaść; taktykę i użyte do niej umiejętności pozostawiam wam. Nie ma progu powodzenia, jako, że ocena zależy od użytej argumentacji. Pamiętajcie o dodaniu do k100 wartości używanej statystyki oraz ewentualnych modyfikatorów. W celu przyspieszenia wątku, proszę o krótkie posty z reakcjami na uzyskane informacje w oparciu o zasadę 72—72 (72h od posta UP powinien pojawić się pierwszy post gracza, następnie w przeciągu kolejnych 72h kolejny post gracza — w przypadku przeoczenia terminu, UP doda post uzupełniający z możliwymi utrudnieniami). |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Strach płynie przez żyły, ścina krew, mumifikuje za życia i zawsze rozpoczyna się w ten sam sposób: od niedowierzania. To wszystko trwało kilkadziesiąt sekund — minutę i pół, wolniej zaparza się herbatę niż łamie nosy i wydobywa informacje — ale w ich trakcie zmianie uległa każda zasada, kręgosłup skręciło każde przekonanie, fikołka zrobił każdy fundament, w który pan Brown do tej pory wierzył. Jeszcze moment temu miał nadzieję — wyjątkowo niebezpiecznie uczucie, zwłaszcza w niekompetentnych mózgach — że policjant naprzeciwko pokiwa głową, zgodzi się na wszystko, a później weźmie ulepioną od taniego alkoholu kartę i zacznie zamawiać: a to drineczka, a to solone precelki i na końcu podziękuje za każdy strzępek wyrwanej po dobroci informacji. To, jak bardzo się pomylił, dotarło do niego o chwilę za późno; kiedy coś chrupnęło, jakby ktoś nagle rozdeptał z całej siły twardą skorupkę owoca. Zamiast anulowanego mandatu prawie otrzymał anulowanie nagromadzonych przed ponad dwadzieścia lat wspomnień. Brudny blat był jeszcze brudniejszy; na startym drewnie i wykrzywionej w bólu twarzy zastygła krew, tworząc słoną, lepką skorupę. Wystarczyłyby dwa, trzy kolejne uderzenia o kant lady, żeby chłopak zrezygnował z wyjątkowo głupiego pomysłu, by krzyczeć — Williamson musiał zmusić palce do poluźnienia uścisku zanim ręka bezwiednie wykonała następne szarpnięcie w tył. Autorefleksja nadchodziła rzadko; z każdym kolejnym miesiącem służby w Czarnej Gwardii było mu coraz trudniej przestać, coraz trudniej zatrzymać się krok przed posunięciem o krok za daleko. Tu nie chodziło o krew, tu chodziło o strach — strach to nie zawsze śmierć. Strach to nie kara. Strach to wskazówka. Bez strachu człowiek nie znałby własnych granic i czasami trzeba mu pomóc, aby poczuł ten lęk i zrozumiał, że właśnie ją przekroczył. — I co, panie Brown? Takie to było trudne? Emile Brown formułował zeznania tak, jakby stracił zdolność mówienia i na nowo uczył się tej sztuki — jak człowiek dotknięty afazją, chwilową luką w pamięci, krzywdą, po której wszystkiego trzeba się uczyć raz jeszcze. Jakby ze słów rozbijanych na czynniki pierwsze i obracanych w nieskończoność próbował zbudować coś nowego, coś trwałego, coś, za co kupi jednorazowy bilet na ratunek. Bełkotliwy potok słów był plątaniną zająknięć — tyle, że smakujące krwią słowa zazwyczaj są prawdziwe. Tym razem też są; po trzecim zdaniu coś pstryknęło w umyśle Williamsona, jakby w ukrytym mechanizmie zaczął działać dotychczas uśpiony trybik. Po czwartym i piątym odpowiedź była na wyciągnięcie nadal zaciśniętej na głowie barmana dłoni. Po szóstym — imię jak instrument — nie miał żadnych wątpliwości. — Co za niefart. Dla barmana czy Lyry Vanderberg? Williamson cofnął powoli dłoń; przyciśnięta do blatu twarz krzyczała o pomocy i brutalności policji, i to wszystko byłoby bardzo słuszne oraz trafne, gdyby nie drobny szkopuł — w krajobrazie rozciągniętym na barze niewiele było policyjnych akcji. Za to sporo czarnej ręki kościelnej sprawiedliwości. — Powinien pan dokładniej przecierać podłogi — o blatach nawet nie wspomni; w miejscu, w którym tkwiła głowa barmana, powstała niewielka kałuża skapującej krwi. — Łatwo poślizgnąć się na przeoczonej plamie. Nawet muzyka nie byłaby w stanie zagłuszyć wrzasków, które pan Brown zdążył z siebie wydobyć w krótkim odcinku czasu pomiędzy traceniem prostej linii nosa i bełkotaniem zeznań, dla których warto było odmrażać dupę w Sonk Road. Rodzina chłopaka posądzała ją o najgorsze. Ciche kliknięcie kliszy wspomnień — grudzień, blade światło jarzeniówek na komisariacie, Myers mówiący wygląda na taką, która nie ma odruchu wymiotnego i Peterson sugerujący ze śmiechem, że mogą się przekonać. — Na szczęście to tylko nos, ubezpieczenie powinno pokryć nieszczęśliwy wypadek w miejscu pracy — powolne mrugnięcie, głęboki wdech, krok w tył — powoli wracał do własnego ciała, odkrywając, jak paskudne było to miejsce. — Bo to był wypadek, prawda? Za moment wróci Venoir, prawdopodobnie z właścicielem; Owen Lincoln nie stanowił żadnego problemu. Czarna Gwardia to ci źli, ci chorzy, ci niszczący dla samego niszczenia — właściciel speluny na Sonk Road przekona się o tym już za moment, z pomocą bólu własnego pracownika. — Słowo przeciwko słowu, na dodatek — w jego uśmiechu nie było wesołości — utknęła za to ostra drzazga poczucia, że rok temu ktoś go oszukał; powinieneś zostawić ją z Myersem w pokoju przesłuchań. — Coś mi mówi, że pan Lincoln poprze moją wersję. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Krew i chrzęst łamanej kości — a wszystko to przy dźwiękach Blondie i The Tide is High; muzyka w Midnight Mirage miała doskonałe wyczucie czasu — były tylko preludium do zdławionej wymiany zdań. Emile Brown zrozumiał, że jest na przegranej pozycji: policja nie tylko pilnowała prawa. Czasami bywała ponad nim. Na pytanie Williamsona jedynie skinął głową, wzniecając tym nową falę bólu; kto uwierzy w jego wersję? Oficer pobił mnie w trakcie przesłuchania, świadkiem były brudne kufle? Nawet w przytłumionym cierpieniem umyśle brzmiało to niedorzecznie — barman wybełkotał coś, co brzmiało jak tak, poślizgnąłem wymieszane z co ja ci zrobiłem, człowieku? i tak naprawdę jedyną nadzieję mógł pokładać we właścicielu, który… Może to tylko łut szczęścia, może opieszałość, może rozgrywające się w barze sceny działały jak magnez na katastrofy — może to tylko przypadek albo dobra wola gwardzisty; o tym, co dokładnie zadziałało na korzyść właściciela Midnight Mirage, pan Lincoln nie dowie się już nigdy. Kiedy tylko do jego czujnych uszu dotarło echo krzyków i rozgardiasz w klubie, który już wkrótce zacznie wpuszczać pierwszych spragnionych lepkiego alkoholu oraz wątpliwej jakości muzyki gości, natychmiast ruszył w kierunku drzwi i bez trudu wyminął przesłuchującego go Venoira. Jak na kogoś o równie krótkich nóżkach i równie pokaźnym brzuchu, Owen poruszał się szybko — w kilkanaście kroków pokonał schody i drzwi dla obsługi, zza których nie tak dawno temu wyłonił się z przekonaniem, że klub nawiedzili spragnieni łapówki policjanci. To, co ukazało się jego oczom po pokonaniu ostatniego odcinka, zasługiwało na porządny łyk alkoholu — na szczęście dla samego pana Lincolna, miał go pod dostatkiem. — Co tu się sta— Bez względu na to, gdzie znajdował się Yadriel — czy właśnie opuszczał biuro, czy korzystał z nieobecności właściciela i prowadził w nim przeszukanie, czy też pokonywał ostatni odcinek drogi dzielący go od baru — nie mógł dosłyszeć ani rozmowy, którą Williamson właśnie dokańczał z barmanem, ani zdławionego głosu właściciela. Owen przeniósł spojrzenie na gwardzistę i nie musiał korzystać z ograniczonych zasobów wyobraźni, żeby domyślić się, co dokładnie zaszło przy barze. Nie musiał też zastanawiać się za długo, żeby wiedzieć, co dokładnie leży w jego najlepszym interesie. — Emile, w łazience dla obsługi jest apteczka, zrób coś ze sobą zanim zaczniesz pracę — zlany krwią barman, moment temu nawołujący o przemocy policji, w milczeniu przyglądał się właścicielowi; zaskoczenie w jego oczach szybko ustąpiło miejsca złości, która wreszcie przerodziła się w rezygnację. Barman nie wiedział, czego tak naprawdę szukali policjanci i że odznaka nie jest tym, czego obawiał się Owen; ostatnie, krótkie spojrzenie poświęcił blatowi, na którym nadal tkwiły krople jego własnej krwi — odchodząc w kierunku drzwi dla obsługi, nie spojrzał na Williamsona. Pan Lincoln miał do niego wiele pytań — z czy to naprawdę było konieczne? na czele, ale finalnie jego usta opuściły tylko trzy słowa. Jeśli czegokolwiek nauczyło go prowadzenie klubu w Sonk Road to tego, że nie warto rozpoczynać z góry skazanych na klęskę bitew; zwłaszcza takich, gdzie już została przelana krew. — To wszystko, oficerze? Barnaby mógł jedynie domyślać się, że Venoir zdołał wyciągnąć z właściciela informacje, które dorównywały tym uzyskanym przez niego; właściwe pytanie brzmiało — czy zamierzał podzielić się nimi z Yadrielem, który nadal nie nadszedł od strony biura? Yadriel — z uwagi na określone w poprzednim poście Zjawy zasady odpowiedzi na posta, w poście uzupełniającym właściciel opuścił już biuro. Wciąż masz możliwość udania się za nim lub przeszukania pomieszczenia, o ile tylko uznasz to za stosowne; w przypadku drugiego wyboru, pamiętaj o rzucie na percepcję. Próg nie jest określony. Konsekwencją nieodpowiedzenia na czas jest chwilowa niemożliwość przesłuchania barmana, jeśli wrócisz do baru, nie wiesz, gdzie się udał i tylko po śladach krwi możesz domyślić się, co dokładnie zaszło. Barnaby — jako, że uzyskałeś już komplet informacji i twój kolejny post pozwoli na rozliczenie wątku, możesz zdecydować się na opuszczenie lokacji. To, czy przekażesz zdobyte informacje Yadrielowi, zależy tylko od ciebie. W celu przyspieszenia wątku, proszę o krótkie posty z reakcjami w oparciu o zasadę 72—72 (72h od posta UP powinien pojawić się pierwszy post gracza, następnie w przeciągu kolejnych 72h kolejny post gracza — w przypadku przeoczenia terminu, UP doda post uzupełniający z możliwymi utrudnieniami). W przypadku opuszczenia wątku przez Barnaby'ego, Zjawa chętnie dalej poprowadzi narrację dla Yadriela, jemu również umożliwiając rozliczenie gry. |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Mała, lepka i czerwona; jedna z setek, które przez ostatnie trzy dekady nawiedziły to samo miejsce na tej samej dłoni, a mimo to — niepowtarzalna. Jeszcze nigdy nie miał na skórze kropli barmańskiej krwi; nowy okaz w bogatej kolekcji rozmazał się pod lekkim muśnięciem kciuka. Opuszek roztarł juchę i zamienił ją z niezauważalnej kropki w nierówną, rubinową smugę; ochota, żeby wytrzeć dłoń w materiał płaszcza, przegrała ze zrywem rozsądku, który po kwadransie wreszcie postanowił zawitać w myślach. — Panie Lincoln. Barman zniknął — razem z nim nieprzyjemne bulgotanie sylab, rozmiękłych od nadal broczącego nosa. Na jego miejsce, w akompaniamencie cichego zasapania i strachu gęstszego od lśniącej na blacie krwi, wkroczył właściciel; Williamson najpierw go usłyszał, później poczuł, na końcu — podnosząc wzrok znad własnej dłoni — zobaczył. Mocniej od jego pragmatycznych poleceń i odesłania barmana po apteczkę, dziwiła jedynie nieobecność Venoira. Też sobie wybrał, drugi utwór Blondie tego wieczora był drugim za wiele, moment na zwiedzanie. — Na pana miejscu poszukałbym za chłopaka zastępstwa — po barmanie został jedynie drobny chaos przelanej krwi i wciąż nucące w myślach echo łamanego nosa; pewne rodzaje chrzęstu zapadają w pamięć na długo. — W obecnym stanie mógłby serwować jedynie krwawą Mary. Też sobie wybrałeś, to akurat było zabawne; jednoosobowa publiczność po prostu nie doceniła żartu, moment na dowcipy. Usypany z serwetek kurhan błysnął zachęcająco zza baru; kiedy właściciel Midnight Mirage odliczał sekundy do momentu, w którym jego świat wróci — w przeciwieństwie do nosa barmana — na dawne miejsce, Williamson odwlekał wyjście o kolejną minutę. Przechylanie się przez blat trwało zbyt krótko, porywanie jednej serwetki ze stosika — jeszcze krócej. Kolejne dziesięć sekund poświęcał dłoni; ścierana ze skóry krew zabarwiła białą chustkę na rdzawy, brzydki kolor. — Liczę, że mój kolega nie leży ogłuszony w pańskim biurze — ten wieczór nie był kwintesencją subtelności, ale daleko mu do obłędu — gdyby Owen Lincoln zaatakował gwardzistę, doskonale przy tym wiedząc, komu rzuca wyzwanie, świt oglądałby zza krat. Gdyby tylko do kazamaty docierało słońce. — To byłoby na tyle — zabrudzona, ściśnięta w kulkę serwetka wylądowała na nie mniej brudnym blacie; zwycięsko ze starcia o czystość wyszła jedynie dłoń Williamsona — nawet śladu po rozmazanej smużce krwi człowieka, który pewnie właśnie wysmarkiwał chrząstkę nosa w papier toaletowy. — Proszę przekazać oficerowi Venoir, że dopełniam formalności w szpitalu. Czegokolwiek — albo kogokolwiek — Yadriel nie robił na górze, nie musiał się spieszyć — w przeciwieństwie do Williamsona. Psy, które złapią trop, trudno utrzymać na smyczy; Saint Fall to niewielkie miasto. Ukrycie się w nim to sztuka — zwłaszcza, kiedy nie tak dawno temu gazety replikowały twoją twarz. Pierwszy krok w stronę schodów nadszedł w ciszy; dopiero w trakcie drugiego Barnaby uznał, że właściciel Midnight Mirage zasłużył na konstruktywną opinię. — Wyjątkowe miejsce — jak na Sonk Road — jedynie klientela zawodzi. Może Owen Lincoln wyciągnie wnioski z noworocznej lekcji; lepsza od obitej mięśniami ochrony jest tylko ochrona, która zna magię i wie, czego wypatrywać u gości. z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Bełkotliwe, do tego pełne desperacji słowa, zduszone przez odległość i ściany: …alność policji! Pomocy!, wcale nie skłoniła Yadriela Venoira do ruszenia z odsieczą w tamtym kierunku. Właściwie nie wyglądał na szczególnie zaaferowanego. Barnaby Williamson zawsze potrafił rozrzucić dokoła siebie iskierkę chaosu, by ta w mgnieniu oka rozpełzła się w każdą możliwą stronę niczym dorodny, acz przebiegły chwast. Wbrew pozorom były wywiadowca docenił te najpewniej nieumyślne starania, by pozbyć się z tej przestrzeni Lincolna, pędzącego na ratunek swojemu podwładnemu, a który nie miał mu do powiedzenia zbyt wiele. Już chwilę później właściciel lokalu na Sonk Road zniknął mu z pola widzenia, a to pozwoliło Venoirowi niespiesznie rozejrzeć się po wnętrzu z większą uwagą i bez konieczności udawania szczególnej dyskrecji. Nie towarzyszył tym pochodzie, jak się zdawało nieszczęścia i rozsypanego smutku wokół ofiary, która zaliczyła spotkanie pierwszego stopnia z uprzejmością w języku oficera Williamsona, by nie móc w razie czego być powoływanym na świadka. Nie zmieniało to faktu, że za kolegą z pracy i tak by się Venoir wstawił, naginając delikatnie swoje nawyki służbisty, ot mrugnięcie okiem z czasów przyuczania do zawodu i zwykła sympatia. Gdy Venoir został sam na sam ze wszystkim, co należało do pana Owena — uznał, że to doskonała okazja, by znaleźć na niego i na tę podrzędną spelunę, jak najwięcej haków, które mogłaby odsłonić przed nim jego osobista kanciapa. Zamieszanie w części lokalu dostępnej dla klienteli, stanowiła idealne środowisko odciągające uwagę od jego skromnej osoby, a nie widział większego problemu, by później omówić odkryte fakty czy pozyskane informacje z Barnabym. Nie było wcale potrzeby, by zachowywali się podczas oddzielnego przesłuchania niczym bliźniaki syjamskie, mimo że nie raz i nie dwa zdarzało im się odgrywać rolę dobrego i złego gliny, gdzie ten podział wydawał się w ich przypadku iście oczywisty. Tymczasem gwardzistę interesowały jakiekolwiek pisemne dowody poświadczające o sprzecznych z prawem procederach odbywających się na terenie klubu: począwszy od przekupowania policji, potwierdzenia tuszowania okoliczności sprawy, z którą razem z Williamsonem tu właściwie przyszedł, jednak wyłapawszy inne, na te też nie zamierzał przymknąć oka, a skończywszy na czymś, co mogłoby pozwolić mu na wysłaniu odpowiedniego pisma do instytucji sprawującej zapobiegawczy i bieżący nadzór sanitarny, która mogłaby wówczas przeprowadzić na terenie obiektu stosowną, acz zapewne niezapowiedzianą kontrolę. Przeszukiwanie mienia bez odpowiedniego nakazu i przedwczesny przegląd dokumentacji? Cóż, to również ktoś musiałby mu sądownie udowodnić, jednak na niekorzyść potencjalnego zainteresowanego stał fakt styczności z czyścicielem Czarnej Gwardii, a sam Yadriel Venoir nie wyglądał, jakby się takimi detalami szczególnie przejmował. rzut na percepcję: 93 (rzut) + 13 (talenty) + 20 (modyfikator) = 126 |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Kontrolowana pożoga chaosu, która obejmowała kolejne fragmenty baru, oszczędziła wnętrze biura właściciela — Yadriel, słodko nieświadomy (za to słusznie domyślający się szczegółów) tego, co zaszło nad ladą, miał kilka minut, by kontynuować swoje przeszukanie. Można byłoby wiele powiedzieć o legalności jego działań; gdyby dziś występował w roli policjanta, żaden sąd nie uznałby dowodów. Pech — dla właściciela, nie Yadriela — chciał, że dziś mundur był czarny i bez odznak; Gwardia rzadko przejmowała się prawami niemagicznych. Lata doświadczenia w podobnych sytuacjach, gdzie czas jest ograniczony, a przeszukanie niekoniecznie mile widziane, pozwoliły oficerowi Venoir na skierowanie spojrzenia w najbardziej newralgiczne miejsca biura. Nawyki ludzkie są podobne, bez względu na szerokość geograficzną; w każdym pomieszczeniu istnieją punkty, które człowiek mimowolnie postrzega w kategoriach dobrej kryjówki. Wiedzą o tym złodzieje, wiedzą też mundurowi; z całą pewnością wie też Czarna Gwardia. Uwagę Yadriela natychmiast przykuła wyraźnie sfatygowana, zagięta w kilku miejscach i poplamiona na brzegu teczka, zupełnie jakby ktoś wylał na nią kawę. Wciśnięta pomiędzy równe rzędy oficjalnie opisanych segregatorów, na których grzbietach naklejono “rozliczenie 1984”, “rozliczenie 1983”, “dokumenty zdrowia” i “formularze”, przypominała smugę brudu na szybie; wystarczyło po nią sięgnąć, żeby w środku odkryć zaledwie dwie spisane ręcznie strony. Na pierwszej z nich ktoś w pośpiechu nakreślił datę — 3 stycznia, ok. 22, a następnie kilka nabazgranych słów “niniejszym zeznaję, że nie brałem czynnego udziału w wydarzeniach, które miały miejsce rzeczonego dnia. Jako biznesmen nie odpowiadam za pilnowanie magicznego porządku, jako że prowadzony przeze mnie przybytek jest miejscem ogólnodostępnym. Nie widziałem szczegółów zdarzenia, poza tym, że napastników było dwóch, ale tylko mężczyzna dokonał nadużycia magii. Powołuję się na którąś—tam, poprawkę, podpisano O. Lincoln”. Na drugiej z kartek Yadriel odnalazł coś, co mogło przypominać próbę nakreślenia czyjegoś portretu; tyle, że autor posiadał zerowe umiejętności artystyczne i uchwycił zaledwie owal twarzy. Ta była pociągła i szczupła, jakby model nie cierpiał na nadmiar funduszy wydawanych na jedzenie — włosy, które najwyraźniej próbowano narysować jako łagodne fale, nie zostały zamazane ciemnym tuszem, co mogło oznaczać, że miały być jasne. Szczegółów twarzy nie uchwycono zupełnie; tam, gdzie powinien znajdować się nos, oczy, usta, tkwiła pusta, biała kartka. Jedynie w górnym prawym rogu pismo właściciela klubu nakreśliło jedno zdanie: “bardzo wysoki i bardzo szczupły”. Yadriel, gdyby tylko chciał, zdążyłby ukryć obie kartki w kieszeni płaszcza i odłożyć teczkę na miejsce — kroki wracającego właściciela słyszalne były już z daleka. Po kilku sekundach skrzypnęły drzwi, a w progu pojawił się Owen Lincoln. — Oficerze Venoir, pański kolega — podejrzliwość na twarzy właściciela zniknęła, ale z trudem; omiótł wnętrze biura, jakby spodziewał się dostrzec, że zostało zdemolowane. — Opuścił lokal, miałem przekazać, że udał się do szpitala zadbać o formalności. Zamiast wejść do wnętrza, cofnął się o krok — w wyraźnym geście zaproszenia, by gwardzista zechciał podążyć w kierunku zwolnionego przejścia. — Wydaje mi się, że powiedzieliśmy już wszystko. Za pół godziny otwieram klub, muszę jeszcze — pozmywać krew z baru; wypowiedzenie tego na głos było zbędne — Yadriel sam zauważy szkody, kiedy ruszy do wyjścia — przygotować kasę. Gdyby Gwardia miała pytania, pozostaję do dyspozycji. Stało się jasne, że Venoir nie zdoła wyciągnąć z niego więcej; a to, co usłyszał bądź znalazł, było tylko poszlakami, które potwierdzały prawdziwość wysłanego przez Rzeczników zawiadomienia oraz rzucały istotną smugę światła na całą sprawę. Napastników było dwóch, ale tylko mężczyzna dokonał nadużycia magii. Yadriel — zgodnie z informacją w poście, mogłeś zdążyć zarekwirować odnalezione w teczce kartki, a pan Lincoln przez jakiś czas nie zauważy ich zniknięcia. Gdybyś chciał zadać mu kolejne pytania, możesz podąć taką próbę, choć stało się jasne, że jego gotowość do współpracy została wyczerpana. Twój kolejny post może być postem zt; z racji, że Zjawa nie jest Mistrzem Gry, nie może decydować o nieścisłościach związanych z prowadzeniem klubu — sprawa dotyczyła wyłącznie śledztwa zleconego przez Gwardię i to do tej kwestii odnoszą się odnalezione wskazówki. |
Wiek : 666
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Przy stopniowym przeszukiwaniu biurka w cieszącym się chwilowym spokojem, niezakłócanym przez właściciela tej pozornie strategicznej przestrzeni — Yadriel Venoir natrafił na rzeczoną teczkę przyozdobioną znaczącą plamą kawy, która subtelnie pofałdowała jej rogi, jednak dzięki temu wyjątkowo szybko przykuła jego uwagę. Wyróżniała się na tle poważniejszych segregatorów najpewniej gromadzących informacje o działalności lokalu na przestrzeni lat. Zawartość teczki okazała się skąpa, ponieważ jej zwartość składała się z ledwie dwóch kartek z odręcznym pismem, jak obstawił oficer Venoir, Owena Lincolna, stanowiąc dla niego zabezpieczenie na czarną godzinę (taką jak ta). Przebiegł wzrokiem pobieżnie po treści zamkniętej tuszem taniego długopisu i podstawił pod źródło światła ubogi rysopis potencjalnego podejrzanego (nie opiewał w wyjątkowo charakterystyczne szczegóły, ale był to jakikolwiek trop, za którym można było podążyć), by finalnie zgiąć papiery i wsunąć do wewnętrznej kieszeni czarnego płaszcza. Venoir zadbał o toby teczka wróciła na swoje miejsce, zanim w pomieszczeniu zawitał ponownie nieco rozproszony właściciel tegoż wątpliwego jakościowo lokalu, gwardzista przybrał pozę, jakby znudzony na niego oczekiwał, oparłszy się ręką o powierzchnię jego biurka. — Na tym więc możemy z powodzeniem zakończyć naszą rozmowę, jednak gdyby coś się panu przypomniało zachęcam do skontaktowania się z nami — oświadczył spokojnie Yadriel Venoir, lustrując spojrzeniem Owena Lincolna. Z wiadomych względów gwardzista dość subtelnie nawiązywał do tego, żeby następnym razem właściciel Midnight Mirage nie czekał aż stopa Czarnej Gwardii przekroczy próg jego klubu. Nie dodał, że będzie przyglądał się działalności lokalu na swój własny sposób. Informacją dotyczącą Barnaby’ego przyjął bez większych emocji, ponieważ Williamson potrafił sam o siebie zadbać i powątpiewał, by cokolwiek mu się poważnego stało, nawet jeśli wprowadzał gdzieś iskrę chaosu, która przeradzała się nierzadko w ciąg zdarzeń pokrytych językami ognia, którą Yadriel Venoir kwitował bezradnym rozłożeniem rąk. Negocjator policyjny skorzystał z niemej zachęty ze strony Lincolna, aby skierować się do wyjścia, a przejście do baru i zakrwawiony, brunatny blat zwieńczył wymownym i rzuconym na tyle głośno, by zostało to wyłapane: — Upraszam również, aby tu uprzątnąć. Ten blat jest jakiś wyjątkowo upierdolony, a w takich warunkach nie wypada przyjmować nawet najgorszego sortu klienteli. — Po tych słowach gwardzista skierował się niezwłocznie do wyjścia, jakoby śladem Barnaby’ego Williamsona, który wymknął się z piwnicznego, zawilgotniałego wnętrza klubu, w którym doszło do nadużycia magicznego. Oficer Venoir opuszczał go z przekonaniem, że sprawca był jeden, mimo dwóch uczestników zajścia, wykazując się bardzo dużym lekceważeniem wobec obowiązującego prawa. Po dotarciu do mieszkania mieszczącego się na Little Poppy Crest zamierzał bowiem na spokojnie przyjrzeć się skonfiskowanym dowodom i spisać z należytą dokładnością pozyskane informacje dla swojego partnera. z tematu |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Szczątkowe informacje, jakie udało się wam pozyskać od obsługi lokalu, powoli nabierały spójnej całości. Dziewczyna — sztuk jeden. Mężczyzna — sztuk jeden. Niemagiczny po zawale — sztuk jeden (aktualnie niekomunikatywny). To, co zostało przekazane w liście od rzecznika, zyskało dodatkowe fakty. Dziewczyna — znana, popularna, być może ładna. Informacje na temat gazet, plakatów i plotek, jakie szerzyły się na jej temat, pozwalały na identyfikację podejrzanej, ale to jaki dokładnie brała udział w całym zdarzeniu, należało dopiero wyjaśnić. Najpewniej z samą podejrzaną, chociaż znalezienie jej mogło zająć czas. Znacznie inaczej sprawa miała się na temat podejrzanego mężczyzny. Klub pełen ludzi (i Elvisów), na tle sobowtórów i uzurpatorów przeciętnie wyglądający ludzie mogli się oczywiście wyróżniać, ale łatwość, z jaką obsługa baru zdecydowała, że to oni byli sprawcami całego zajścia — to wydawało się nieco podejrzane. Wbrew obiegowym opiniom filmowców, czarownicy nie posiadali przy sobie wielkich kosturów, które na czubku miały kule wypełnione energią, nie ubierali szpiczastych tiar, na nosie nie mieli wielkich brodawek. Mieli pentakle schowane pod koszulą, znamiona czarownicy ukryte przed wzrokiem innych. Wtopieni w niemagiczne społeczeństwo, będący jego częścią i zdawkowym procentem. Wiedzieliście, że doszło do nadużycia magii, ale to, w jaki sposób i kto tego dokonał — to nadal pozostawało tajemnicą. Jak więc z takiej odległości, w takim tłumie, móc zidentyfikować podejrzanego? Prawie tak jak gdyby stało za tym coś więcej, być może podszytego... ekonomicznymi niesnaskami. Wasze zadanie było trudne, niemal niemożliwe, ale mieliście swoje tropy, które należało w najbliższym czasie sprawdzić. Dwa dni później, gdy obydwoje byliście w kazamacie, zajęci swoimi sprawami, do pokoju wszedł jeden z wywiadowców, aktywnie działający tylko na terenie Hellridge. Gideon — nazwisko nieznane, bo i nieistotne. Usiadł przy stole, jak gdyby nigdy nic, zaglądając w kubek wyjątkowo czarnej i cuchnącej kawy. — Ta akcja z Midnight Mirage. Ustaliłem tego podejrzanego. To Logan Fessenden — na stole przed sobą położył dwa zdjęcia mężczyzny. Był wysoki i dość szczupły, chociaż na jego ramionach wyraźnie odznaczały się mięśnie. Jego twarz była dość pociągła, miał złamany w trzech miejscach nos i wybitego przedniego zęba (co było widać na drugim zdjęciu, robionym z ukrycia w jakimś tanim pubie, gdzie obsługiwał gości). Włosy miał niemal siwe. — Barman i, że tak sobie pozwolę zażartować, udziałowiec w pubie „Nine Fine” w Sonk Road. Niemagiczny, ale niezbyt aktywny w życiu tego ich kościoła. Od trzech lat mają jakieś scysje z Midnight Mirage, ale nigdy nie interweniowaliśmy, bo nie nasza sprawa. Jak na moje oko, zrobili was w chuja i próbowali wrobić swojego wroga w ten syf — skwitował w końcu, a następnie wziął głęboki wydech, unosząc wyżej brwi. — Ale jak chcecie to sprawdzić to na zdrowie, ja mam co robić — i od niechcenia wstał z krzesła i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając was z tą informacją. Jest to pojedyncza ingerencja Mistrza Gry, który nie kontynuuje wątku. Mistrz Gry przypomina, że zgodnie z opisem odmienności Cienia, identyfikacja osoby jest utrudniona, a w przypadku sytuacji, w wyniku której doszło do ataku do niemagicznego, zamieszanie, tłum ludzi i gra świateł w lokalu, znacząco uniemożliwia rozpoznanie, kto rzuca czar. Takie wnioski należy traktować jako ludzkie domniemanie. Lyra została rozpoznana bez problemu (ze względu na wysoką rozpoznawalność), natomiast Cecil (jako cień i postać uczestnicząca w wątku, w wyniku którego odbywa się śledztwo) na ten moment powinien zostać anonimowy. Jako gwardziści nie możecie mieć też zupełnej pewności, czy czar został rzucony przez mężczyznę, czy kobietę, ale śledztwo może być dalej prowadzone na bazie tych informacji. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej