Min-Ho Song
ODPYCHANIA : 10
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 13
TALENTY : 17
22.06.1985 Kilka minut przed północą Znajdź mnie, uwolnij mnie od tego zżerającego zwątpienia, daremnej rozpaczy, horroru snu. Środek nocy. Ocknęła się nagle, wciągając powietrze jak topielec wynurzający się z ciemnych głębin. Znowu to się stało. Znowu została opętana, brutalnie wyrwana z własnej woli. Znowu okazała się za słaba, bezbronna wobec tej mrocznej siły. Ale tym razem... to nie był on. Nie malarz, który nawiedzał ją wcześniej w tym roku, lecz ktoś inny. Ktoś o wiele bardziej złowrogi, emanujący czystą furią i niszczycielską żądzą. Gniew kogoś, kto czerpie przyjemność z destrukcji. Spojrzała na swoje ręce. Były zmasakrowane. Skóra poszarpana, paznokcie połamane jakby stoczyła walkę z czymś, czego nie mogła kontrolować. Farba – grube, lepkie warstwy farby – oblepiała jej dłonie, zaschnięta i obca, jakby ciało nie należało do niej. Przerażona, rozejrzała się po pracowni. I zamarła. To, co zobaczyła, sprawiło, że serce zamarło jej w piersi. Chaos. Obrazy, które wcześniej były jej dumą i radością, teraz wyglądały, jakby przeszło przez nie tornado. Część płócien była nieodwracalnie zniszczona, rozszarpana na strzępy, pokryta przypadkowymi, brutalnymi pociągnięciami pędzla. Inne zostały jedynie poturbowane, ale... najgorsze było to, co ujrzała na środku pracowni. Jej opus magnum, najważniejsze dzieło, które miało być ukoronowaniem jej pracy, teraz wyglądało jak ofiara drapieżnika. Rozdarte, zniszczone w znacznej części, jakby coś wpadło w szał i rozszarpało je własnymi pazurami. Zakryła usta drżącą dłonią, starając się stłumić krzyk rozpaczy. Chłód. Ten lodowaty, przenikający wszystko chłód zaczął na nowo przesączać się przez jej ciało, wspinając się w górę kręgosłupa. Czuła go w każdej kości, w każdej komórce. I wtedy go usłyszała. Głos. Ten sam, który zawsze pojawiał się w takich chwilach, ten który szeptał w jej umyśle, przypominając, że nie jest już sama. Nigdy nie była. Wycofała się gwałtownie, serce biło jej jak oszalałe, a zimny pot spływał po karku. Czuła, że traci grunt pod nogami. Musiała zobaczyć, co stało się z resztą mieszkania. Kiedy weszła do kolejnego pomieszczenia, fala paniki uderzyła w nią jeszcze mocniej. Nie było lepiej. Wszędzie panował chaos – meble były poprzewracane, przedmioty porozrzucane, jakby jakaś siła z furią przeorała każdy zakątek jej domu. Lampa połamana, niektóre książki i niektóre ubrania w strzępach, poduszki podarte jak by były ofiarami większej zwierzyny. Skąd tyle gniewu? Jak to możliwe, że istota mogła przelewać taki ogrom furii przez jej ciało? W jej sercu wciąż rezonowało uczucie tej bezsilnej destrukcji, której była narzędziem. Jej wzrok padł na telefon, z długim kablem wyciągniętym na całą długość, leżał za oknem, jakby został wyrzucony w desperackim akcie szału. Z sercem w gardle rzuciła się do okna, próbując go wyłowić, zanim upadek na ziemię uczyni nieodwracalne szkody. Kiedy udało jej się odzyskać urządzenie, odetchnęła z ulgą – wydawał się cały. Wsunęła go drżącymi rękami na parapet, próbując uspokoić rozszalałe myśli. I wtedy to poczuła. Ten sam zew, który usłyszała tamtego dnia na plaży. Ten sam, który pojawiał się zawsze, gdy zostawała sama, bez świadków, pozostawiona na łaskę własnych myśli i tej mrocznej obecności. Nie myśląc, automatycznie usiadła na parapecie, czując jak zimne, nocne powietrze owiewa jej twarz. Jej nogi swobodnie zwisały w dół, jakby zapominała, gdzie się znajduje. Wiatr lekko ją otrzeźwił, ale nie mógł zagłuszyć tego, co czuła w środku – gniew, ból i przenikliwy, lodowaty chłód, który nie opuszczał jej ani na chwilę. Był jak cień, który czaił się tuż pod skórą, gotów w każdej chwili pochłonąć ją całkowicie. Spojrzała na telefon w dłoni. Bez zastanowienia wybrała numer. Pamiętała go doskonale, jakby był wypalony na jej pamięci – widziała każdą cyfrę, wizualizowała ją, jakby była tam zapisana. Sygnał. Ten nieznośny, przeciągający się sygnał, dzwoniący w nieskończoność. Czas zdawał się wydłużać, jakby był rozciągany przez niewidzialne ręce. Jej nerwy były napięte jak struny, gotowe pęknąć w każdej chwili. Wreszcie, po tym, co wydawało się wiecznością, połączenie zostało odebrane. Jej ciało natychmiast się wyprostowało, jakby osoba po drugiej stronie mogła ją zobaczyć przez aparat. – Hiram... – Jej głos ledwo przeszedł przez zaciśnięte gardło. Brzmiał cicho, słabo, jakby musiała wyrwać każdą sylabę z głębi siebie. Wciąż dochodziła do siebie, wciąż nie była sobą, a strach i zmęczenie dławiły ją. Głos drżał, łamiąc się w powietrzu niczym cienka nić. – Ja... Przepraszam, nie powinnam była dzwonić tak późno... ale... – urwała zakrywając usta. Co miała powiedzieć? Co właściwie chciała od niego usłyszeć? Mogła zadzwonić do Riela, ale ten miał własne problemy, zbyt wiele na głowie, by teraz zajmować się jej chaosem. Ernest... Nie. Nie mogła. Nie chciała pokazać mu tej części siebie, tej odsłony swojego życia, która była zbyt mroczna, zbyt niebezpieczna. A Hiram? Był trzecią osobą którą tu znała bardziej, której mogła zaufać, choćby w pewnym sensie. Nie była pewna, czy go rozumiała, ale potrzebowała go teraz. Potrzebowała tego znajomego, choćby zimnego i beznamiętnego głosu, który przypomni jej, że jeszcze istnieje coś realnego, coś, co nie rozsypuje się w proch pod dotykiem tej ciemnej mocy. – Ja... ja naprawdę nie chciałam... – jej głos zadrżał jeszcze mocniej, pękając pod ciężarem emocji. Nie była w stanie powstrzymać drżenia, które przenikało ją od środka, a oczy mimowolnie skierowały się w dół. Spojrzała na ulicę rozciągającą się poniżej, zimną i pustą, jakby była odległym snem. Pustka zdawała się ją wzywać, jej urok był niepokojąco silny, jakby zapraszała ją do siebie, oferując ukojenie, ciszę... koniec. Czuła, jak ciemność w niej się rozrasta, jak powoli odciąga ją od rzeczywistości. „Hiram pewnie miałby na to jakieś ładne określenie we francuskim...” – pomyślała gorzko, uśmiechając się do siebie z przekąsem. Jego dystans, jego chłodna elegancja. Z pewnością znalazłby słowa, które opisałyby to wszystko w sposób, który byłby niemal poetycki, pięknie brzmiący. Ale co z tego? Ona nie potrzebowała poezji, nie teraz. Potrzebowała kotwicy. |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Artyska, kartowróżka, medium, pracowniczka atykwariatu
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Nie spał. Czuł na sobie spojrzenie pary świecących w ciemności ślepi; należały do kota Lonnie; eskorta jego wzroku nie opuszczał Laffite od godziny. Odkąd wyplątał się z pościeli i przeszedł do gabinetu. Czul jak po ramieniu przesuwa się materiał szlafroka, gdy sięgnął do szuflady po cygaro, ale go nie zapalił. Obrócił go między palcami i odłożył obok oprawionej w czarną skórę książki. Cichym westchnieniu dał upust swoim emocjom. Nie mógł spać. Nie pozwalały mu na to kłębiące się pod kopuła czaszki myśli. Przejrzał całą biblioteczkę, upewniwszy się, że poukładana nań książki, głównie o tematyce prawniczej, leżały równo na półkach. Na jednej z nich dostrzegł ślad obecności dziecięcych, lepkich palców. - Czeka nas powazna rozmowa, Tony - mruknął pod nosem, nawet nie biorąc pod uwagę za odpowiedzialna z tą zbrodnie była Gwen; ona nigdy by czegoś tego nie zrobiła, nigdy nie weszłaby do jego oazy spokoju bez pozwolenia. Zawsze pukała, gdy chciała mu towarzyszyć. Zawartość filiżanki parowała, gdy podniósł ją na wysokość ust. Zaciągnął się intensywną wonią herbaty i wygiął usta w niezbyt przekonującym grymasie uśmiechu. Noce poza domem, gdyby otaczały go smukłe, kobiece ramiona, byłyby mniej dokuczliwie od pustki, która obecnie mu towarzyszyła? Chciał wierzyć, ze nie, zanim nie dosięgnie go nieprzyjemne, rwące poczucie winny. W końcu druga połowa lóżka uginała się pod ciężarem żony, której ciało mógł zamknąć w objęciach, a jednak wyślizgnął się łózka możliwie jak najbardziej bezszelestnie. Po szklankę wody, mruknął w myślach, ale szklana wody nie zadowoliła jego podniebienie. Poniósł wzrok. W gabinecie panował półmrok. Świeciła się tylko jedna świeca, zapalił ją, wnosząc modlitwę do Lucyfera, w swojej własnej, spersonalizowanej intencji. Odchylił się na krześle, uprzednio przeczesując włosy. Miękkie, wygodne obicie siedziska jeszcze bardziej zapadło się pod jego ciężarem. Prawie zasnął, lecz z letargu wybudził go dźwięk telefonu. Sięgnął mimowolnie dłonią po słuchawkę i przycisnął ją do ucha. - Słucham? - głos mial zachrypnięty, sprawiał wrażenie nieobecnego. Nawilżył koniuszkiem języka pokryte spiekotą usta. Najpierw ciche, wypowiedziane jakby przez zaciśnięte zęby Hiram, potem reszta ledwie wypowiedzianych słów zawisła na linii; przez chwile słyszał tylko jej oddech - nierówny, przyśpieszony, szumiący w słuchawce. Poznał głos po jej drugiej stronie. Należał do artystki poznanej ledwie miesiąc temu i chociaż postanowił pomóc zaistnieć w świecie, opieka, która wokół niej roztoczył, nie obejmowała nocnych rozmów. - Mario - wyszeptał łagodnie jej imię, łykiem kawy spłukując z ust zaskoczenie. W odpowiedzi otrzymał głos drżący od emocji. Dreszcze niepokoju sunął płytko pod jego skórą - najpierw po karku, potem wzdłuż linii kręgosłupa. Co się stało? Zabiła natrętnego kochanka i nie wiedział, jak dalej obchodzić się z martwym ciałem? Wybacz, choć związałem się z Bloodworthami, nie zagłębiłem się w ich technikę balsamowania ciał. - Co się stało? - Musnął opuszkiem palca obrączkę połyskującą na palcu. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Min-Ho Song
ODPYCHANIA : 10
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 13
TALENTY : 17
Słysząc swoje imię, "Mario", poczuła dreszcz, który powoli spłynął po jej plecach, lecz nie był to zwykły dreszcz strachu. Był ciepły, niemalże paraliżujący, jakby nagle częściowo ożyła. Tak, on znał to imię – właśnie tak się przedstawiła. Było to łatwiejsze niż próbować wytłumaczyć mu, jak poprawnie wymawiać "Min-ho". Ale mimo tej świadomej decyzji, jej ciało nadal drżało, jakby wciąż stała na zimnym wietrze w cienkiej sukience, kompletnie bezbronna. Myśli krążyły wokół jednego, mrocznego scenariusza: by po prostu skończyć z tym wszystkim, oddać się oceanowi, pozwolić, aby lodowate fale objęły jej ciało, zmiażdżyły je i stały się jej nowym, ciemnym niebem. W głębi siebie wiedziała, że nie przetrwałaby tego naporu, tego ciśnienia, ale nie chodziło już o przetrwanie. Chodziło o wyzwolenie. Nagle, uderzyła się w policzek, otwartą dłonią, gestem tak gwałtownym, że aż zabolało. Dźwięk uderzenia rozbrzmiał w ciszy, prawdopodobnie słyszalny nawet przez telefon. „Min-ho, wróć do siebie,” próbowała przemówić samej sobie, zmusić się do skupienia. Skupić na głosie. Skupić na Hiramie. — Ja… naprawdę nie chciałam… — jej głos łamał się z każdym słowem, jakby zaciskał się na niej niewidzialny sznur. — Ale on... on miał w sobie tyle gniewu... tyle smutku i przemocy... Kazał mi to zrobić...-Z każdą próbą wykrztuszenia kolejnych słów, głos coraz bardziej dusił się w gardle. Brzmiała jak ktoś, kto walczy nie tylko z lękiem, ale i z samą sobą. Jej ciało drżało, a słowa wydawały się utknięte, jakby zacięły się w gardle. Nie wiedziała, co powiedzieć dalej. Czy przyznać się do słabości? Do tego, że duch, posiadł jej ciało i rozgościł się w jej mieszkaniu, zniszczył je niemal doszczętnie, a większość strat była nie do naprawienia? — Nie ma już ognistej łąki... — wydusiła z trudem, nawiązując do obrazu, który Hiram tak bardzo chciał od niej kupić. Czy to była kara za to, że nie oddała mu go dobrowolnie? A jeśli tak, co jeszcze mogło ją czekać, jeśli nadal będzie się opierać? Co jeszcze mógł jej odebrać? |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Artyska, kartowróżka, medium, pracowniczka atykwariatu
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Odłożył filiżankę na spodek i, póki słyszał w słuchawce jej szeleszczący oddech, czekał, aż przerwie ciszę, która zapadła z jej inicjatywy, jakby chciała zamanifestować swoja obecność lub zbudować większe napięcie. Cisza, z sekundy na sekundę, coraz bardziej gęstniała. - Mario - kolejny szept, inicjacja rozmowy. Niepokój rozlewający się po ciele w formie przenikający pod skórę dreszcz. Trzask w słuchawce. Odłożyła słuchawkę, pomyślał, a na krawędzi świadomości ukształtowała ssie myśl, by wyjść poza swojej strefy komfortu i skorzystać z tuneli rozciągający się pod Salem i Saint Fall, by jak najszybciej pokonać dzielący ją od niej dystans kilkadziesiąt kilometrów. Było go stać na ten gest? Na tej przejaw czułości? Zupełnie bezinteresowny, nie oczekując nic w zmian? Do tej pory myślał, że żyjąca w nim empatia już dawno skapitulowała, ale być może nadal się w nim tliła, w śladowych ilościach, ciążyła jak kamień na dnie żołądka. Jak wyglądał strach, który zaglądał jej do oczu? Rozszerzył jej źrenice, wygiął twarz w grymasie ból, zadrżał jej dłońmi? Czego od niego oczekiwała, wydzwaniając w środku nocy? Że rzuci wszystko i zamelduje się, jak bezpański kundel, na progu jej mieszkania? Zbierze łzy z jej policzka? Otoczy ramionami i zapewni ze wszystko będzie dobrze? Dzieci i Lonnie spały. Nie chciał ich obudzić. To był zwykły późny wieczór. Noc, jak każda inna. Maria nie była warta nieprzespanej nocy i pytającego spojrzenia żony. Nie była wartego jego troski, zaangażowania i czasu. Zerknął na zegarek. Dwie i pół minuty. Tyle trwało jej przedłużające się milczenie. Usłyszał donośny plask, potem długo nic. - Mario - powtórzył, ale ton jego głosu nie zdradził zniecierpliwienia; siedział bezruchu, ignorując pomrukującego w kącie pomieszczenia kota. Kilka kolejny sekund dudniło mu w głowie jak bicie serca w piersi. Słyszał nieznośne tik-tok zegara zawieszonego na ścianie; zazwyczaj mu nie przeszkadzał, a teraz, w tej ciszy, wydawało mu się odliczał czas do końca jego łagodności. "Ja" i potok słów zwieńczony głośnym wydechem. Właśnie tak, Mario, wdech i wydech. - Usiądź, Mario, porozmawiamy - wykrzywił usta w nieudawanym uśmiechu; w zaciszy własnego gabinetu gdzie nikt nie patrzył i nie widział, mógł zdjąć przylegająca do skóry maskę. - Kogo wpuściłaś do mieszkania i dlaczego...? Tym razem to jemu głos ugrzązł w gardle. Nie ma już ognistej łąki. Kobieta, która stała w płomieniach, odeszła. - Opowiedz, co się stało - głos miał pewny, ale nie pozbawiony miękkiego wyrazu troski. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Min-Ho Song
ODPYCHANIA : 10
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 13
TALENTY : 17
Nie spodziewała się, że Hiram rzuci wszystko i przyjdzie do niej. Taka myśl nawet nie przemknęła przez jej umysł. Hiram nie był tego typu człowiekiem. Zresztą, wystarczał jej jego głos – jedyny most, który trzymał ją jeszcze w jakiejkolwiek rzeczywistości. Nie potrzebowała wiele. Pragnęła rozmowy, choćby tylko słuchać go, chłonąć każde słowo, które mógłby jej ofiarować. W jej oczach Hiram nigdy nie mówił o rzeczach błahych, nie należał do tych, którzy tracą czas na trywialne sprawy. Zawsze poruszał konkrety. Przewidywała, że gdyby się rozgadał, to o rzeczach, o których ona nie miała pojęcia, a jej własne myśli odbijałyby się od bariery językowej, nieznajomości terminów, których Hiram używał z taką swobodą. Mówił teraz do niej, ale czy już zaczynała go irytować? Kiedy straci cierpliwość? Kiedy rzuci telefonem z gestem wyrażającym: "Przestań marnować mój czas"? Z każdą chwilą czuła się coraz mniejsza, nic nie warta, jak cień we własnym życiu. Czyż nie wiedziała od samego początku, że ktoś taki jak Hiram nigdy nie mógłby naprawdę jej potrzebować? Myśl ta została brutalnie przerwana, kiedy jego ton nagle się zmienił, a on zaczął ją instruować. — Siedzę, cały czas — powiedział, a w jej myślach natychmiast pojawiło się dopowiedzenie: "Z nogami przerzuconymi przez parapet, opierając się o pustkę, która mnie wzywa." Nie miała odwagi wyjawić mu, że sama znajduje się na krawędzi, że stoi nad przepaścią, gotowa się zanurzyć. Może jednak powinna? Wtedy przynajmniej wiedziałby, gdyby nagle zamilkła... na zawsze. — Nie wpuściłam nikogo — jej głos był słaby, niemal nieobecny. — On przyszedł sam… ten duch… on mnie opętał. Jej oczy zaczynały piec, a gardło ściskało się od niewypowiedzianego bólu. Właśnie wyznała Hiramowi swoją największą porażkę. Jako medium, doświadczone w kontakcie ze światem duchów, była bezradna wobec tej siły, która teraz zawładnęła jej ciałem. Tak, opętania nie były jej obce, na oddziale psychiatrycznym doświadczała ich często, W Maywater to było trzecie, lecz to okazało się najgorsze. Dwa poprzednie przypadki miały inne cele – duchy chciały stworzyć coś jej rękami. Ten jednak zniszczył wszystko, co zbudowała, rozerwał na strzępy to, co było jej dziełem, jej duszą. Każde opętanie zostawiało ją w tym samym miejscu – w mrocznej otchłani, gdzie jedynym wyjściem wydawało się ostateczne zakończenie wszystkiego. — Nie pamiętam, jak do tego doszło… ani co działo się przez te kilka… może kilkanaście godzin… — mówiła powoli, z trudem tłumiąc drżenie głosu. — Ocknęłam się niedawno w pracowni, z rękami poranionymi… i…-Nie dokończyła. Słowa ugrzęzły w jej gardle, zgniecione przez narastający szloch. Próbowała go powstrzymać, zdławić go siłą woli, bo to nie było miejsce ani czas na płacz. Ale widok pracowni, rozbitych fragmentów jej dzieł – tych cząstek jej samej – przełamał wszelkie bariery. Trzymała się resztkami sił, ale wewnętrznie wszystko w niej krzyczało, rozrywane przez chaos, który pozostawił po sobie duch. Nie obchodziła jej reszta mieszkania...pracownia została naruszona i to z jej własnej winy. |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Artyska, kartowróżka, medium, pracowniczka atykwariatu
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Opętał? Co z ciebie z medium, Mario, że dajesz się zniewalać duchom? Na tafli jego zwykle gładkiego czoła, czego zasługą był pewien rytuał, pojawiła się podwójna zmarszczka zaskoczenia. Jeszcze pięć uderzenia serca temu nie brał tej opcji pod uwagę. - Ten duch... - wstał, owijając jedną z dłoni wokół przewodu telefonicznego. Wbił spojrzenie w ciemny krajobraz majaczący za oknem, który rozciągał się na podwórze Ailes de verre. - Nadal jest w tobie? Podszedł do barku, w którym przechowywał swój niedawno zakupiony nabytek - Napoleona. Nalewający rdzawy trunek do szklanki, wsłuchiwał się cierpliwie w szloch po drugiej stronie słuchawki. Dlatego zadzwoniła - by się wypłakać, pożalić? Próbując sobie zwizualizować uczucia, jakie obecnie targały Marią, spróbował sobie wyobrazić, jak kontroluje go nieznana siła - niematerialny byt. Jak demoluje każdy skrawek gabinetu. Zrzuca papiery i książki na podłogę, rozrywa je na strzępy. A potem, kilka godzin później, budzi się z transu. Przez chwilowe otępienie i zamroczenie nie wie gdzie jest. Rozglądała się dookoła, Czuje się tak, jakby to był tylko zły sen, który zaraz się skończy, ale koszmar, wbrew kiełkującej w sercu nadziei, się nie kończy, trwa dalej, w czasie rzeczywistym. Ocknęła się ledwie kilka chwil temu i wybrała jego numer telefonu. Zapamiętała go czy wizytówkę miała pod ręką, a może potrzebowała jedynie pretekstu, by usłyszeć jej głos? Poza nim nie miała nikogo, do kogo mogłaby zadzwonić? - Mario - kolejny raz wyszeptał jej imię w słuchawkę, niemal czule. Poniósł szklankę na wysokość ust i zasmakował pierwszy łyk alkoholu, czując jak przełyk zalewa przyjemne ciepło. - Musisz o siebie zadbać. Idź do szpitala, by cię o opatrzyli - gdy po tym incydencie na drobnych, zgrabnych dłoniach artystki zostanie pamiątka w postaci blizn, przestaną być tak atrakcyjne. A nazajutrz przyjadę do Saint Fall i sam, na chłodno, bez zbędnych sentymentów i emocjonalnego przywiązania ocenię straty, dodał w myślach, choć ta perspektywa dopiero do szkicowała się pod sklepieniem jego czaszki. - Myślałaś, by zabezpieczyć mieszkanie rytuałami? - zasugerował po chwili; to był dobry pretekst, by zjawić się na progu jej mieszkania i wykorzystać słabości, jakie sie w niej odezwały, gdy otworzyły się stare, ledwo zabliźnione rany i znowu zostały posypane solą przykrych zdarzeń. Słyszała echo wspomnień z dnia, kiedy niemal straciła życie? Na usta Hirama zmaterializował się cierpki uśmiech. - Pomogę we wszystkim. Bezinteresowność miała oblicze manipulacji, bukiet kłamstw obleczony w piękną laurkę obłudnej troski. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Min-Ho Song
ODPYCHANIA : 10
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 13
TALENTY : 17
Jej myśli były rozbiegane, pełne napięcia i niepokoju. W końcu musiała przyznać przed sobą samą – była beznadziejnym medium. Jej wrażliwość na duchy, ta nieustająca podatność, wydawała się jej czymś, co towarzyszyło jej od zawsze, jakby przebudziła się z nią. Może to Poltergeist w jakiś sposób otworzył ten dar? Nigdy wcześniej o tym nie myślała. Po prostu przyjęła to jako nieodłączną część siebie, jak coś, co było zapisane w jej naturze, mimo że nie potrafiła się w tym odnaleźć. — Nie ma go... już go nie wyczuwam — powiedziała, próbując uspokoić drżenie w głosie. Ale nawet teraz, gdy mówiła, słowa były pełne niepewności, ledwo kontrolowanego lęku. Hiram wypowiedział jej imię z czułością, jakby każde słowo przynosiło ciepły deszcz w zimny, mroczny wieczór. Tak dawno nie słyszała takiej delikatności, takiej troski, skierowanej w jej stronę. Na dźwięk słowa „szpital” lekko zadrżała. Szpitale były dla niej synonimem cierpienia, miejscem pełnym zmarłych, których dusze krążyły wokół niej, uderzając w jej wrażliwość z każdej strony. Każda minuta spędzona w takich miejscach była torturą. Były to chwile, w których jej umysł i ciało nie były w stanie poradzić sobie z nadmiarem bodźców. Szpitale to piekło, do którego nie chciała wracać, nie tylko przez ten fakt ale też że spędziła w nim sporo czasu samotnie na oddziale psychiatrycznym, bez względu na to, że jej dłonie wyglądały teraz, jakby zmierzyły się z czymś dzikim i brutalnym. Usłyszała jego propozycję – chciał jej pomóc, zabezpieczyć mieszkanie, zapewnić, że już nigdy nie będzie musiała się bać. — Hiram... Wybacz, ale nie mogę... Nie stać mnie na twoją pomoc. Ani na szpital... Przepraszam, nie mogę tego przyjąć — odparła miękko, choć z wyraźnym wysiłkiem, opierając się o framugę okna. Z każdą chwilą jej głowa stawała się coraz cięższa, jakby cały świat zaczynał się wokół niej kręcić. Musiała się trzymać żeby nie upaść Cisza zapadła między nimi, gęsta i długa, zanim odważyła się znowu przemówić. Jej głos był ledwo słyszalny, jakby skrywał sekret, który bała się ujawnić. — Jaki jest twój sens życia, Hiram? Co sprawia, że nadal wybierasz życie? — spytała cicho, z nutą desperacji. Musiała to wiedzieć. Co popychało kogoś takiego jak on? Co mogło być dla niego źródłem siły? Wątpiła, by to była tylko oranżeria. W tym musiało być coś więcej, coś głębszego. |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Artyska, kartowróżka, medium, pracowniczka atykwariatu
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Nie ma go. Już go nie wyczuwam, usłyszał i zmył gorycz z przełyku kolejnym łykiem koniaka. Ale może wrócić, prawda?, rzucił w przestrzeń własnego umysłu. Podszedł bliżej okna. Z ciemności wysunęła się kilka majaczących w oddali kształtów. Zmrużył oczy, by się im lepiej przyjrzeć. Kot otarł się o jego nagie kostki, mrucząc przeciągle, jakby ta czynność sprawiła mu przyjemność. Wzdrygnął się. Od kiedy sierściuch Lonnie - nawet nie pamiętał jego imię - okazywał mu tylko uwagi? - Znasz mnie. Nigdy nie wybaczam - chciał się zaśmiać, ale tego nie zrobił; śmiech zdławił w przełyku, bo uświadom sobie, że nie potrafił się śmiać. Od dawna był zblazowany, niekompletny. Od dawna jego emocje przebywały gdzie indziej. Poza nim. W małych, spreparowanych zwłokach. Poza zasięgiem jego wzroku. - Potraktuj to jak formę zaliczki. Nadal czekam na obraz. Pamiętasz? Szklanka znowu odnalazła drogę do ust. Nie był dobry, miłosierny. Nie prowadził fundacji charytatywnej. Nie wspierał nowy, obiecujących artystów za ładny uśmiech. Im szybciej to zrozumie, tym lepiej. Echo jego słów ucichło. Milczenie wypełniło nie tylko przestrzeń jego ucha, ale tez pokoju. Kot zniknął. Był sam, ale cisza go nie dotyczyła. Od sklepienia czaszki odbijało się tysiące myśli. Dudniły jak słoń w składzie porcelany. W końcu głos Marii przełamał cisze. Westchnął bezgłośnie. A więc przed nim egzystencjalna terapia. - Wybieram siebie - swoje aspiracje, swoje pragnienia, swoje cele, swoje pasje, swoje hobby, swoje przekonania, swoje nazwisko, swoje dzieci, swoją żonę, świat, który zbudował, wykreował, uczynił swoim, siebie.- Tylko siebie, Mario. Życie nie jest moją własnością - blady uśmiech wypełzł na jego usta, przychodzi i odchodzi, ale o tym wiesz. Kontaktujesz się z tymi, co odeszli. Balansujesz między życiem a śmiercią. Opuszki palców lewej dłoni mimowolnie otarły się o nieprzyjemną w dotyku strukturę blizny pod grdyką. Dowód na to, że to nie on wybrał życie, życie wybrało jego. - Wszystko to, co mnie otacza nadaje mu sens. Co myślę, co czuje, co widzę i pielęgnuję. Miała racje. Oranżeria to jedynie przystanek. Miejsce, gdzie lubił się zaszyć. Pobyć sam. Życie nie było jego własnością, ale Maria stopniowo się nią stawała. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Min-Ho Song
ODPYCHANIA : 10
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 13
TALENTY : 17
Przez chwilę milczała, próbując poskładać swoje chaotyczne myśli w spójną całość. Cisza ciążyła między nimi, ale w końcu przerwała ją cichym, lecz zdecydowanym głosem: — Tym bardziej tego nie przyjmę... Nie znoszę mieć długów, zwłaszcza takich, ponieważ od tego zaczniesz— powiedziała, spoglądając na nocny krajobraz, który rozciągał się przed nią niczym mroczna zasłona. Wiedziała, że są pewne rzeczy, które zdradzają o człowieku więcej, niż by chciał. W jego przypadku wydał go obraz. Ten, którego nie chciała mu sprzedać. Teraz leżał zniszczony, kilka metrów dalej, jak martwe ciało w cieniu jej wspomnień. — Co będzie następne? Na czym mnie jeszcze złapiesz, aby wciągnąć mnie w swoją sieć? Aż w końcu pozwolę ci łaskawie mnie "kupić"? Tak, jak było z tym obrazem... Jej głos zadrżał, pełen gorzkiej ironii. Wiedziała, że mógł próbować udawać – maskować swoje prawdziwe intencje pod płaszczykiem bezinteresowności. Ale nie była na tyle naiwna, żeby mu uwierzyć. Gdyby tamtego wieczoru nie naciskał na odkupienie czegoś, co dla niego było nieosiągalne, może wtedy miałby szansę. Może wtedy uwierzyłaby, że naprawdę kieruje nim jakaś nuta altruizmu. Ale Hiram nie należał do tego świata. Nie był księciem z bajki, który ratuje zagubionych, ani przyjacielem, który poda rękę, gdy wszystko się wali. W jej oczach był chłodny, wyrachowany, zawsze kalkulujący. Przypomniała sobie Oranżerię – tam też chciał od niej czegoś więcej, czegoś, na co nie była gotowa. Uciekła wtedy. Gdyby nie tamto ogłoszenie, nigdy by go nie spotkała ponownie. Nigdy nie znalazłaby się w tej sytuacji. Ale co by było z nią teraz? Pustka, którą czuła w środku, prawdopodobnie już dawno by ją pochłonęła. Słuchała go dalej, choć jego odpowiedź nie była dla niej zaskoczeniem. Właściwie, czego mogła się spodziewać po kimś takim jak on? Nie oczekiwała od niego głębokich myśli ani filozoficznych rozważań. Wiedziała, że Hiram zawsze był w uprzywilejowanej pozycji. Jednak druga część jego wypowiedzi ją poruszyła. „Wszystko, co mnie otacza, nadaje temu sens.” Czy to naprawdę było takie proste? Tak oczywiste? Jeśli tak, dlaczego ona nie potrafiła tego zrozumieć? Może dlatego, że nie miała tego, co on – sensu, celu, powodu, by walczyć o swoje życie. Jej wola dawno zgasła, a tożsamość rozmyła się przez lata. Tyle duchów zamieszkało w niej, że zatraciła własne „ja”. Stała się zlepkiem obcych energii, pozbawionym jakiejkolwiek indywidualności. Może rzeczywiście śmierć byłaby dla niej wyzwoleniem. — Rozumiem. W sumie... Twoja oranżeria idealnie odzwierciedla ciebie i twoje myśli — powiedziała, uśmiechając się lekko, choć w jej uśmiechu było coś niepokojącego, coś, co zdradzało głęboką wewnętrzną pustkę. W tamtej chwili poczuła, jak każda rozmowa z Hiramem przypomina sieć. Im bardziej próbowała się z niej wyplątać, tym głębiej w nią wpadała. A może to ona sama, zagubiona w cieniach przeszłości, pozwalała się złapać? |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Artyska, kartowróżka, medium, pracowniczka atykwariatu
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Pobłażliwy grymas ukształtował się na jego ustach. Mylisz się, Mario. Omamiłem cię wcześniej, w oranżerii. Tam straciłaś głowę dalej. Potem poszedłem o krok dalej. Zjawiłem się na progu twojej pracowni. Spojrzałem na obraz, który uczynił cię kompletną, a ty wyjawiłeś mi skrywany pod sercem sekret, a teraz dzwonisz w środku nocy, budujesz napięcie, dławisz strach w przełyku zaciskasz zęby, szlochasz. - Patrzysz na to wszystko ze złej perspektywy - przeczesał wolną dłonią włosy; fryzura już dawno się rozpadła pod naporem poduszki; czuł się tak, jakby przyłapała go na akcie intymności, choć jego jednym przejawem niesubordynacji wobec własnych zasad było picie herbaty o północy, w blasku księżyca, w towarzystwie znienawidzonego, kociego lokatora, pupila Apollonie. - Nie da się kupić czegoś, co jest bezcenne. Wydaję mi się, że już to ustaliliśmy. Wtedy nie próbowałaś wyprowadzić mnie z błędu. Co się zmieniło? Ufasz mi, Mario, wiesz o tym. Dlatego dzwoniłaś. Mówisz mi to, czego nie mówisz nikomu innemu. Powoli, stopniowo, zapadasz się oblepiającej cię sieci, tak jak ja teraz, w miękkim obiciu skurzonego fotela. Przymknął powieki. Wsłuchał sie jej oddech po drugiej stronie słuchawki. Był zmęczony. Był kurewsko zmęczy. Teraz to poczuł. Niewidzialny ciężar na barkach spychał go w dół. A jedynym rzeczywistym punktem odniesienia był głos Marii, przebijający się przez parawan układających się w głowie myśli. Oranżeria jest tylko odbiciem moje próżności, chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język. - Oranżeria to echo moich pragnień - mruknął cicho, w słuchawkę, oczy nadal miał zamknięte. Śnił na jawie. O niej. O jej potarganych na wietrze włosach. O jej stopach zanurzonych w piasku. Jej lekkim, nieśmiałym uśmiechu. Ufnie spoglądającej na niego parze ciemnych oczu. To wszystko, co mi dasz, Mario? Kruchość nieprawdziwych wspomnień? - Motyle, kwiaty. Prawdę powiedziawszy są jak plaster. Przynoszą ukojenie. Też to czułaś, prawda? |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Min-Ho Song
ODPYCHANIA : 10
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 13
TALENTY : 17
Co właściwie się zmieniło? Co wywołało tę nagłą, irracjonalną reakcję? Zdała sobie sprawę, że kluczową rolę odegrały emocje ducha, który dopiero co odszedł. Jego gniew wciąż tlił się w jej wnętrzu, przesiąkając jej myśli i czyny, a Min-ho swoją niechęcią do przyjęcia pomocy dolał oliwy do tego wewnętrznego pożaru. Może powinna go przeprosić? Tak, to byłby najlepszy ruch, chociaż jednocześnie nie do końca chciała to zrobić. Ale musiała. — Przepraszam... To chyba po prostu zbyt wiele. Wróćmy do tego później... — urwała, a w głowie dokończyła myśl "Najlepiej nigdy". Miała nadzieję, że kiedy wytrzeźwieje z emocji ducha, będzie w stanie myśleć bardziej logicznie, bez tej chaotycznej burzy w sercu. Teraz była to zła chwila na podejmowanie takich decyzji. Zresztą, nawet bez tego zamętu odmówiłaby jego pomocy – ale bez tej tyrady, którą powinna była zachować dla siebie. — Może rzeczywiście chodzi o pragnienia… ale co stoi na przeszkodzie, by wszystko było naraz? Choć może nie powinnam się wypowiadać w takich kwestiach, skoro jestem tylko kimś z zewnątrz — podsumowała krótko. Prawda była taka, że nie znała Hirama na tyle, by osądzać go w pełni. W jej oczach był tym, kim chciał, by go widziała – tajemniczym Panem Motylem, którego pragnęła odkryć. Chciała poznać prawdziwego Hirama… Ale wiedziała, że nigdy do tego nie dojdzie. Był iluzją, mglistą postacią, którą sam stworzył, by trzymać ją na dystans. — Tak, chwilowe ukojenie… chwilowe wypełnienie pustki, która zieje w nas wszystkich. Przypomnienie domu, który nigdy nie będzie w zasięgu ręki — powiedziała, jej ton przesycony melancholią. — Ale takie plastry, Hiram, nigdy nie utrzymają cię na powierzchni. W końcu utoniesz. Poddasz się ciśnieniu, a to, co cię pochłonie, nigdy nie zostanie do końca zbadane. Jej słowa zawisły w powietrzu niczym cień nad przepaścią. Czuła, że zarówno ona, jak i Hiram dryfują na granicy czegoś nieznanego, czegoś, co mogło ich w każdej chwili pochłonąć. Znowu spojrzała na ulicę która coraz głośniej wzywała ją zewem pustki |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Artyska, kartowróżka, medium, pracowniczka atykwariatu
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Zawsze chodziło o pragnienie - czasem było zamknięte w ambicji, czasem w przyjemnym, ciepłym dreszczu przebiegającym wydłuż linii kręgosłupa, czasem w chwili radości, cichym śmiechu wibrującym w powietrzu. Chwilowe ukojenie, wybrzmiały słowa po drugiej stronie słuchawki i zabrzęczały wyraźnie w przestrzeni jego czaszki. Uśmiechnął się kącikiem usta, podchodząc bliżej okna. Ulice Salem tonęły w mroku. Wydawało mu się, że ta sama ciemność zerknęła do jego umysłu i wyciekała ze słów Marii. Chwilowe wypełnienie pustki, powtórzył za nią w myślach. Przez chwile wyobraził sobie, że portret jej twarzy odbijał się od czystej, wypucowanej na błysk szybie. Widział wyraźnie jej łagodne rysy, jej usta wykrzywione w jego ulubionym grymasie - delikatnym zarysie uśmiechu, równie delikatnym co jej dłonie, które raz spotykały się z jego własnymi. Nie zamknął wówczas jej palców w silnym, pewnym uścisku. Nie przyciągnął ją do siebie, nie zamknął ich ust w zaborczym pocałunku. Na płótnie wspomnień pozostał jej obraz, rozmyty przez smugi bezlitośnie upływającego czasu. Gdyby mógł ją dotknąć, przycisnąć jej drżące, drobne ciało do swojego, otoczyć jej skórę ciepłem swojego oddechu, zapełniłaby swoją obecność pustkę, która bezlitośnie mu towarzyszyła? Odwrócił się plecami od okna, mara zniknęła z zasięgu jego spojrzenia, była jedynie echem podgryzającego w trzewia pragnienia, który został rozpalony przez jej głos na nowo. Było nieznośne, drażniące, bo nie znajdowało się w zasięgu jego dłoni, ale może w tym tkwił jego urok, może dlatego nadal tlił się w nim ten żar, podsycany przez świadomość, ze nie mógł jej tknąć, jak zakazanego, orientalnego owocu? A tymczasem jej słowa zawisły w powietrzu i zacisnęły się na jego gardle pięścią strachu, który przez ułamki sekund chciał odebrać mu dech w piersi. Oparł się o parapet, spojrzeniem przeczesując ukryty wpół mroku pokój. Zawsze uciekał przed tym, co nieznajome, kurczowo zaciskając palce na tym, co nie pozwalało mu uciec od swojej własnej rzeczywistości, pozbawionej górnolotnych uniesień. - Może właśnie o to w tym wszystkim chodzi, Mario? - odezwał sie po chwili nieco krepującej ciszy, która zapadła, tym razem świadomie z jego inicjatywy. - By w końcu, rzucić się w tą otchłań, poddać się jej bez reszty i zatonąć? Na tle świadomości zatliła się myśl, ze chciałby zatonąć. W jej zapachu, dotyku jej palców, smaku jej ust, całkowicie i bezwarunkowo kierując się pierwotnym instynktem, by chociaż przez chwile zakotwicz w jej boleśnie małej egzystencji. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO
Min-Ho Song
ODPYCHANIA : 10
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 13
TALENTY : 17
Zegar wybił północ, a wraz z nią nadeszło to duszące, nieprzerwane milczenie. Cisza wypełniła pokój jak ciężka mgła, której nie sposób było rozwiać. Pragnęła rozbić tę gęstą zasłonę, błagać, żeby mówił dalej, by usłyszeć choć jedno jego słowo. Ale siły ją opuściły. Zew, który tętnił w jej głowie, stawał się coraz bardziej nieznośny, prawie rozdzierający. "Powiedz coś... proszę. Spraw, żebym jeszcze chwilę mogła unosić się na powierzchni. Nie pozwól mi zatonąć. Choć na moment bądź moją kotwicą." Słowa te kłębiły się w jej myślach, ale żadne z nich nie potrafiło prześlizgnąć się przez zaciśnięte wargi. Strach dusił ją od środka – bała się prosić, bała się znów przekroczyć granicę, która już teraz była napięta jak cięciwa łuku. Wiedziała, że to, co miała z Hiramem, było zbyt kruche, zbyt niestabilne. Nadszarpnęła już ich relację, a proszenie o więcej wydawało się szaleństwem. Hiram był tylko cieniem w jej świadomości, ledwo dostrzegalnym, ale pragnęła go. Pragnęła wyciągnąć rękę, złapać go, przyciągnąć bliżej, poczuć jego chłód, jego dystans, choć wiedziała, że to wszystko ich dzieliło. Był tak blisko, a jednak tak odległy, zamknięty w świecie, do którego nigdy nie powinna była nawet próbować zajrzeć. Oni byli jak dwie planety na skrajnych biegunach, obracające się w odrębnych, nieprzenikających się orbitach. Ich światy nigdy nie miały prawa się zetknąć. Nigdy nie powinni się spotkać, nigdy nie powinni wymienić choćby jednego słowa. A ona? Ona nigdy nie powinna była trzymać jego dłoni. Wiedziała, że miał żonę, rodzinę, uporządkowane życie, które zbudował daleko od jej chaosu. A mimo to coś w nim nie pozwalało jej odejść. Był w nim magnetyzm, który przyciągał ją jak ćmę do płomienia – fascynacja tym, co nieosiągalne. Chciała go zrozumieć, zobaczyć jego prawdziwą naturę, odkryć, co kryło się za maską, którą nosił. Przypomniała sobie Hanbina – ostatnią taką fascynację. Znowu mężczyzna, który był poza jej zasięgiem, nieosiągalny, nierealny. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego zawsze pociągali ją ci, których nigdy nie mogła mieć. Dlaczego zawsze wybierała tych, którzy byli poza granicami jej świata? Może nigdy nie powinna była dzwonić. Może powinna była zostać sama z własnym bólem, z własnymi demonami, zamknięta w tej samotności, która była jej jedynym towarzyszem. W końcu usłyszała jego głos, a wraz z nim nadeszła ulga, tak nagła, że znowu mogła oddychać spokojnie, jakby jego słowa były tlenem, którego tak rozpaczliwie potrzebowała. Ale pod tą chwilową ulgą krył się niepokój. Czuła, że to, co powiedział, nie było tym, co powinna usłyszeć. Milczała, spuszczając wzrok, niezdolna do odpowiedzi, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. — Rzucić się w to... i poddać się bez reszty? — wyszeptała, niemal do siebie, jakby nie do końca wierzyła, że wypowiada te słowa. Czy to, co teraz czuła, było czymś naturalnym? Czy to ten zew, który od zawsze tętnił w jej głowie, w końcu znalazł swoje potwierdzenie? Ten głos w jej wnętrzu, który popychał ją na krawędź, teraz mówił jeszcze wyraźniej "Poddaj się. Przecież on potwierdził twoje myśli. Nie ma już odwrotu." Było to tak przerażająco łatwe. I... normalne? Skoro to właśnie było sednem tego wszystkiego, czemu miałaby się temu opierać? Wzięła gwałtowny oddech, próbując na siłę poskładać chaos, który burzył się w jej umyśle, jak huragan próbujący rozerwać ją od środka. Ale zamiast walki, nadeszło poddanie. Po krótkiej chwili ciszy odezwała się znowu, a jej głos wydawał się dziwnie spokojny, jakby w pełni pogodziła się z losem, który na nią czekał. — Dziękuję ci, Hiramie… za wszystko. Za to, że pokazałeś mi swoje uwięzione piękno — wyszeptała. — A teraz... teraz zatonę w otchłani. Bez reszty, bez oporu. Nie czekając na jego odpowiedź, odrzuciła słuchawkę na bok. Połączenie nie zostało przerwane, ale dla niej wszystko już się skończyło. Czuła, jak jej ciało zaczyna drżeć, ale jej umysł był teraz dziwnie spokojny, jakby ciemność, która od dawna ją otaczała, w końcu znalazła swoje miejsce. Jej nogi były pierwsze, które poddały się, jakby ciało wreszcie zrozumiało, co ma zrobić. Upadła. Nie wiedziała, kiedy reszta jej ciała dołączyła do tego nieodwracalnego ruchu. L'appel du vide – to tak nazywało się to zjawisko, ten przemożny impuls, którego tak uparcie doświadczała. Czuła, jak jej ciało tonie w ciemności, jak otchłań ją pochłania, a ona poddaje się temu bez reszty, z zamkniętymi oczami. Ta ciemność była jak kołdra, ciasno oplatająca każdy fragment jej istnienia. Nie walczyła. Nie próbowała już uciec. Otulona przez nią, przeżywała swoje własne, ponure studium zatracenia. |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Artyska, kartowróżka, medium, pracowniczka atykwariatu
Hiram Laffite
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 172
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 3
TALENTY : 17
Gdyby wiedział, że balansowała na krawędzi, dobierałby słowa staranniej do zaistniałej sytuacji. Gdyby wiedział, że dryfowała na pograniczu życia ze śmiercią, odnalazłby w sobie zagubione ochłapy empatii. Gdyby wiedział, że kilkoma słowami zdecydował o czyimś życiu, pierwszy raz od dawna zaczęłoby gryź go sumienie. Gdyby wiedział, jaka krucha była jej psychika - jak tafla lustra uginająca się pod naporem zwiniętej w pieść dłoni - przedłużyłby chwile milczenie do granic możliwości, by w końcu powiedzieć, że skok z otchłani to pokusa, którą trzeba w sobie zwalczyć. Gdyby wiedział, jakie targały nią emocje, nie podsycałaby w niej myśli samobójczej. Jednak nie wiedział, a ta niewiedza paliła go teraz ogniem w przełyk. - Mario - jej imię wybrzmiało w przestrzeni między ustami a słuchawką telefonu. Odpowiedziała mu cisza - niesforna, niepokojąca cisza, zakłócona przez szelest słabnącej jakości połączenia. A potem usłyszał huk i długo, długo nic. Huk, który potwornie zahuczał mu w przestrzeni umysłu. - Mario - powtórzył głośniej, słysząc w głowie jej słowa: teraz zatonę w otchłani. Bez reszty, bez oporu. Kto wyciągnie ku tobie dłoń, gdy zaczniesz tonąć?, rzucił w przestrzeń własnego umysłu, odkładając słuchawkę na biurko. Skoncentrował się na kłębiących się w głowie myślach. Wygodni je z głową, jedną po drugiej, potem sięgnął do swojej świadomości, dalej głębiej, dryfował na jej powierzchni, szukał znajomej barwy głosu, szukał znajomego uścisku w dolnej partii żołądka, ale odnalazł tylko pustkę, a potem pojawił się irytujący dźwięk przerwanego połączenia. rozmowa telefoniczna dobiegła końca |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : STARSZY SPECJALISTA KOMITETU DS. BEZPIECZEŃSTWA MAGICZNEGO