Witaj,
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t244-orestes-zafeiriou#592
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t357-orestes-zafeiriou#1067
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t356-poczta-orestesa-zafeiriou#1066
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f82-archaios-2-1
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1176-rachunek-bankowy-orestes-zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t244-orestes-zafeiriou#592
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t357-orestes-zafeiriou#1067
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t356-poczta-orestesa-zafeiriou#1066
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f82-archaios-2-1
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1176-rachunek-bankowy-orestes-zafeiriou

Orestes Zafeiriou

fc. Giò Mitrano





 
nazwisko matki Undergrove
data urodzenia 29 — IX — 1953
miejsce zamieszkania Saint Fall — Little Poppy Crest
zawód właściciel rodzinnego biznesu — antykwariatu Archaios
status majątkowy przeciętny
stan cywilny kawaler
wzrost 180 centymetrów
waga 75 kilogramów
kolor oczu joński błękit
kolor włosów głęboki brąz
odmienność Słuchacz
umiejętność
stan zdrowia niepijący alkoholik; alergia na kurz
znaki szczególne znamię przywodzące na myśl skrzydła ważki — rozpostarte tuż nad lewą kością biodrową; rozpierzchnięta konstelacja tatuaży na przedramionach obu rąk, obojczyku oraz piersi — ten ostatni będący odzwierciedleniem magicznego znamienia

magia natury: 0 (I)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 0 (I)
magia odpychania: 5 (II)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 21 (III)
siła woli: 19 (II)
zatrucie magiczne: 3

sprawność: 2
szybkość: I (1)
walka wręcz: I (1)
charyzma: 2
kłamstwo: I (1)
perswazja: I (1)
wiedza: 20
historia: II (6)
wiedza o sztuce: II (6)
język starogrecki: II (6)
łacina: I (1)
ekonomia i zarządzanie: I (1)
talenty: 14 (12 + 2)
wróżbiarstwo: II (6)
percepcja: II (6)
gotowanie: I (1)
prawo jazdy: I (1)
reszta: 5 PSo



rozpoznawalność I (anonim)
elementary school Skyline
high school Paradise High
edukacja wyższa -
moje największe marzenie to zapewnienie kuzynowi stabilnej przyszłości, rozwinięcie działalności antykwariatu, bezpieczeństwo bliskich oraz przyjaciół, własna rodzina
najbardziej boję się powrótu do nałogów, bliskości alkoholu w wyjątkowo drażliwe dni, znalezienie nowego, równie groźnego uzależnienia i rozczarowanie tym najbliższych
w wolnym czasie lubię historię antyczną, tajniki malarstwa, stare książki, starą grekę, nowe filmy, domową kuchnia i sekrety wróżbiarstwa
znak zodiaku waga


you keep on digging at the crossroads

Ánthrōpos métron.
Kiedy się uśmiecha — a nie sposób się nie uśmiechać cytując Protagorasa — zmarszczki w kącikach jego oczu pogłębiają się łagodnie. Zestaw skojarzeń jest nieunikniony; mężczyzna po przejściach, człowiek z przeszłością, Odyseusz smagany wiatrami życia; wie wszystko to, czego ty dopiero musisz się nauczyć.
Człowiek jest miarą wszystkich rzeczy.
Nie znasz go — i ja też go jeszcze nie znam. Dopiero od kwadransa wiem, jak oddycha, gdy pochyla się nad książką; wtedy świat dla niego nie istnieje. Oprócz świata z tej książki — o postrzępionym grzbiecie i pożółkłych stronach, które on, nadal z uśmiechem na ustach, traktuje z najwyższą ostrożnością. Tkwi w tym pewna intymność; żaden mężczyzna nie powinien być tak ostrożny, tak łagodny, tak pełen szacunku wobec nieożywionego przedmiotu — ten rodzaj dotyku zarezerwowany jest dla kobiety, kochanki, żony; choć istnienie tej ostatniej poddał w wątpliwość brak złotego blasku obrączki.
Mogę zadać pani pytanie?
W jego głosie słychać nie tyle nadzieję, ile pewność, że zaraz otrzyma taką odpowiedź, do jakiej zapewne przywykł — i to ta pewność zaskakuje mocniej od słów. Nie treść, lecz forma; w ustach innego mężczyzny ten ton zakrawałby o paskudny rodzaj samczego przekonania o własnej nieomylności — w jego wykonaniu jest dokładnym przeciwieństwem, czymś z pogranicza ciekawości i doświadczenia. Zadał to pytanie setki razy i setki sekund spędził na cierpliwym wypatrywaniu odpowiedzi; a kiedy ta nadeszła, był gotowy.
Czy historia rozbita na tysiąc odłamków przestaje być historią?
Zaskoczone milczenie to tylko kolejna, przewidywalna odpowiedź — sądząc po uśmiechu, nieco szerszym, odrobinę odważniejszym niż moment temu, ten gatunek reakcji znał równie dobrze. Może dlatego nie czeka na słowa: wie, że nie nadejdą.
Osobiście wolę myśleć, że tworzy tysiąc samodzielnych opowieści.
Dopiero teraz przygląda się uważniej — jego twarzy, którą w nienachalnym półmroku antykwariatu uznała za znacznie starszą. Iluzoryczna sztuczka miejsc takich jak Archaios — za kontuarem nie powinni czyhać młodzi mężczyźni o spokojnym uśmiechu i dłoniach, w których drzemie cud poznania. Wąskie przestrzenie między zakurzonymi regałami nie są naturalnym środowiskiem dla wesołych oczu i tego niedorzecznego kosmyka włosów opadającego na czoło — nieistotne, ile razy on odgarniał go z czoła (sześć w przeciągu kwadransa; policzyła wbrew sobie), zawsze wracał w to samo miejsce. Długo później — już po powrocie do domu; antykwariat będzie dla niej tylko przelotnym wspomnieniem wyniesionym z rozgardiaszu dnia — uzna, że to właśnie za sprawą tego kosmyka odnalazła odwagę, by zadać własne pytanie.
Czy ma pan czas na tysiąc pierwszą opowieść?
Upojenie zaskoczeniem, które gości w jego spojrzeniu, jest ulotną przyjemnością. Pozytywna odpowiedź rozpoczyna się od dłoni — ponieważ u niego wszystko rozpoczyna się i kończy na dłoniach; ma najdłuższe palce, jakie kiedykolwiek widziała u mężczyzny i ładne usta, które zagryza w chwili zawahania. Nie wie, czy to zauważył — ma nadzieję, że nie — ale przez ostatnie sześćdziesiąt sekund wpatrywała się w te usta, jak gdyby wypełnione sokiem z malin, których chciałaby skosztować. Jedliście kiedyś maliny w środku zimy?
Ona nie; jeszcze nie.
Zawsze znajdę czas na nową historię; zaparzę herbaty.

you conjure specters from the black moss

Hèn oîda hóti oudèn oîda.
Ta historia zawsze rozpoczynała się od tych samych słów.
Wiem, że nic nie wiem.
Opowieść o rodzicach nie była balladą; nie zasługiwała nawet na miano mitu — te pierwsze zawsze były o miłości, te drugie o nauczce, a w historii Evy i Orpheusa zabrakło wszystkiego: miłości, nauczki, Adama i Eurydyki.
Nie wiem, skąd przybyła ani dokąd zmierzała. To nie było istotne.
Ilekroć wspomnienia wypływały na powierzchnię rzeczywistości, głos wuja nasączony był smutną rezygnacją. Nie lubił, nie chciał i nie zamierzał rozmawiać o starszym bracie — ale czy preferencje, ochota i zamiary miały znaczenie w starciu z nieuniknioną ciekawością dziecka, które nigdy nie poznało rodziców? Ulysses Zafeiriou był cynikiem, egoistą i marzycielem — żadna z tych cen nie wykluczała poprzedniej i każda z nich płynęła w greckiej krwi — wiedział więc, że próba zbycia bratanka z góry skazana była na klęskę. Opowieść zawsze zaczynał od hèn oîda hóti oudèn oîda — przyznanie się do niewiedzy pełniło marną namiastkę gestu Piłata; umywał ręce od tragedii.
Los, wbrew czyimkolwiek planom, postawił ją na jego drodze — albo to jego wniósł, jak potężną, betonową tamę, na przekór jej pędowi życia.
Fatum dokonało niemożliwego; sprawiło, że Eva zjawiła się znikąd i trafiła w to samo miejsce, w którym czekał Orpheus; najprawdopodobniej była to alejka z makaronem w lokalnym Hillards.
Nie wiem, czy naprawdę nazywała się Eva. Choć wśród nas nie było żadnego Adama, imię to z perspektywy lat wydaje się aż nazbyt wymowne.
Tę historię wuj opowiedział tylko dwa razy — i dwukrotnie przerywał nagle w tym samym momencie tylko po to, by powoli, odwlekając nieuniknione, zapalić papierosa. Dym wypełniał jego płuca oraz pustkę w sercu, w której kiedyś mieszkał Orpheus.
Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety. Pięknej nie ordynarnie; w niczym nie przypominała dziewczyn z okładek Playboya.
Pierwszy raz opowieść wybrzmiała, kiedy Orestes miał sześć lat — niecałe trzy miesiące przed narodzinami Perseusa. Wtedy nie wiedział, czym jest Playboy — znał za to obrazy Vermeera, dzieła Klimta i pociągnięcia pędzla da Vinci; w jego umyśle matka wyglądała jak Dziewczyna z perłą, klimtowska Danae albo błękitna dancerka z obrazu Degasa. Chciał wierzyć, że ta kobieta — zupełnie obca, z definicji zepsuta — zasługiwała na to, by zostać uwiecznioną na kontrafakcie z dowolnej epoki. Ulysses mówił o niej w detalach; o brązowych włosach z lekko rdzawym odcieniem; o ciemnych oczach i ustach, które uchodziły za skore do uśmiechu — przynajmniej do momentu, w którym nie wykrzywiał ich grymas niechęci.
O własnym bracie nie mówił wiele.
Z jakiegoś powodu boję się przywoływać jego obraz; być może o duchach nie powinno się rozmawiać. Jednak jestem ci to winien, nawet jeżeli miałbym ściągnąć na siebie gniew.
Twarzy ojca nie musiał uzupełniać wyobrażeniami; Ulysses pieczołowicie przechował dziesiątki jego zdjęć. Na każdym z nich — rozpoczynając od czarno—białych, wytartych fotografii, przez wyblakłą sepię, aż po feerię barw zaklętą w nieruchomym obrazie — Orpheus uśmiechał się szeroko. Ten uśmiech był dowodem opowieści wuja — przywoływał echo żywiołowości, energii i pasji do życia, które sprawiały, że ojciec wydawał się wypełniać każdy zakątek świata, w którym się pojawił. Własne ciepło przelewał na karty tarota i rozczytywanie tajemnic herbacianych fusów; ta informacja — dla dziecka zawrotnie istotna — była bodźcem pchającym Orestesa w tajniki wróżbiarstwa. Poznawał je po sąsiedzku; starowinka mieszkająca ulicę od Archaios pamiętała zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda — o czym wspominała przy każdej wizycie w antykwariacie — i wiedziała, że najgłębsze sekrety ludzkiej natury znajdują odbicie na dnie filiżanek.
Rozmawialiśmy z sobą po angielsku i grecku, ale nigdy nie wyczułem, który język był mu bliższy. Może oba były tak samo dalekie?
Orestes nigdy nie zapytał, w którym języku ojciec wypowiedział pierwsze słowo; wiedział za to, że jego pierwszym było nie.
Może próbował — bezskutecznie — poprosić nim tatę, żeby go nie porzucał?
(Nie zostawiaj mnie.)
W tym momencie historii wuj przerywał po raz drugi — papieros w jego dłoni skurczył się o połowę, siwa smużka dymu ulatywała w kierunku sufitu. Ta sama — i zarazem o zupełnie odmiennej naturze — smuga zasnuwała jego spojrzenie; znajdował się w przeszłości, w samym sercu rozdrapanej rany bolesnych wspomnień.
Wzięli ślub, kiedy już — a może dlatego, że? — była w ciąży. Ich małżeństwo trwało cztery miesiące; przez trzy go zdradzała.
Niedopałek wydał z siebie cichy syk protestu, kiedy wujowska dłoń cisnęła go w odmęty szklanki.
Czwartego miesiąca to on zdradził — nie ją, ale mnie.
Coraz cichsze słowa i coraz wyraźniejszy ból; na tym etapie opowieści nie było miejsca na uśmiech.
Bo widzisz, Orestesie. My, Grecy, możemy odebrać sobie życie tylko w dwóch przypadkach.
Smutne spojrzenia, jedno podobne do drugiego — melodie głosu, w którym jest więcej tęsknoty niż akordów.
Osmańskiej albo kobiecej niewoli.

you're dedicated to a lost cause

Nípson anomḗmata mḕ mónan ópsin.
W łagodnie zmrużonym spojrzeniu tkwiło rozbawienie — sam musiał przyznać, że jego wyznanie brzmi absurdalnie, niczym skrajnie przesadzony wyimek z nieprawdopodobnej fantazji.
Zmyj grzechy moje, nie tylko twarz moją.
Papier pod palcami był szorstki i kruchy; wiele ostrożności i jeszcze więcej cierpliwości kosztowało go zadbanie, żeby Percy — ośmioletni i do szpiku kości udręczony myślą o kolejnej lekcji greki, którą oferował mu starszy kuzyn — nie rozlał na książkę niczego, co w niewyjaśniony sposób mogło znaleźć się w jego rękach. Zazwyczaj największym zagrożeniem był sok jabłkowy; rzadziej — i, jak na gust Orestesa, nadal stanowczo zbyt często oraz, przedziwnym trafem, tylko podczas lekcji łaciny — wiadro wody, z którym Perseus zamierzał zrobić Lucyfer—wie—co.
Od zarania Archaios było ich małą ojczyzną; namiastką opuszczonej przez przodków wyspy, skąpanym w tajemnicach i ciepłym świetle azylem, w którym spędzili dzieciństwo i w którym mieli wydorośleć. Wspólne wspomnienia powstawały na gładkich panelach, między regałami, w sekretnych zakątkach, zalanym słońcem parapecie antykwariatu, gdzie przesiadywali w deszczowe dni i wydawało im się, że to najpiękniejsze miejsce na świecie. Nawet jeśli kilka ulic dalej asfalt był gładszy, lepiej pachniało, było bardziej kolorowo i nie spotykało się dziwnych panów w obszarpanych ubraniach — w Archaios istniało to, czego nie posiadały pachnące świeżą farbą sklepy i zamrożone w bladym świetle jarzeniówek galerie.
Między tymi ścianami oddychała przeszłość, a wraz z nią świeża pamięć śmiertelnej paniki, napadu zwierzęcej histerii w miażdżącym serce uścisku — uporczywe wspomnienie pierwszego przejawu talentu, który od dnia narodzin drzemał pod skórą, w zwiniętych fałdach umysłu i pod ciepłym uściskiem jego dłoni.
Pamięta — tamten wtorkowy wieczór piątego czerwca; pamięta smak truskawek na języku i zimny metal szkatułki; pamięta nagłe ukłucie w wątłej, ledwie dziewięcioletniej piersi — jak gdyby serce padło ofiarą dawno zapomnianej tęsknoty — i strach.
Rzeczywistość zawieszona w melasie — tamtego czerwcowego wieczora świat nie zastygł w bezruchu; spowolnił, zmarkotniał, rozmazał się na krawędziach jak tusz, na który skapnęła kropelka wody, ale wciąż uparcie parł naprzód. Instynkt przekonywał organizm, szepcząc bezpośrednio kościom, dłoniom, gęsiej skórce: zawróć, zawróć, zawróć, ale na postawienie kroku wstecz było zbyt późno. Niepozorna szkatułka ukazała mu przeszłość — moment sprzedaży, stworzenia i śmierci ostatniego właściciela; zimnego ciała na zimnej posadzce, zawróć, zawróć.
Nie zawrócił, nie obejrzał się, i gdy wir rozmytych obrazów wyciągnął w jego kierunku długie wici półprzezroczystej mgły, on w odpowiedzi wyciągnął do nich rękę — niech dotkną, niech posmakują.
Niech się rozstrzygnie.
Wstąpił w biel i źródło szeptów — a one rozsunęły się przed nim.
Nieoczekiwany zryw talentu — dla wuja będącego źródłem dumy, dla Perseusa zazdrości, dla samego Oresa: obaw — był mu obcy; tak, jak obca była jego matka. Przez to obca była też cząstka jego samego, i to cząstka niezbędna do uchwycenia sensu wszystkiego, co poeci górnolotnie nazywają wszechrzeczą, filozofowie — spiritus movens, a co sam Orestes w pewne dni nazywał darem, w inne — przekleństwem.
Kim jestem? Kim byłem, a kim będę?
Żaden dziewięciolatek nie powinien rozstrzygać tych pytań.
Wuj Ulysses traktował odmienność bratanka jako dar, którym nie można się przesadnie chwalić, tak jak i on nigdy przesadnie nie obnosił się z własną wiedzą — lecz nawet jemu nie udało się oprzeć pokusie, jaką dla każdego antykwariusza byłby Słuchacz. Orestes został synem, który stał się ciałem — nigdy nie poddawał w wątpliwość intencji wuja, który z pomocą Kościoła odkrywał i pomagał kontrolować głębie ukrytego w chłopcu talentu; dopiero lata później nadeszła refleksja i zrozumienie.
Tamtego czerwcowego wieczora jego życie i przyszłość stały się zakładnikiem odmienności; przez kolejne lata, aż do śmierci Ulyssesa, zdobywał potrzebną wiedzę i wyostrzał szósty — siódmy? — zmysł, który pozwalał mu rozróżniać falsyfikaty od oryginałów. Wsparty cennymi katalogami kopistów, otoczony nagromadzoną przez dziesiątki lat historią, osaczony przeszłością, która znajdowała się — całkiem dosłownie — na wyciągnięcie ręki, mógł zdziałać cuda. Swojej użyteczności dowodził już jako nastolatek, dokonując amatorskich analiz Mary Cassatt, Josepha Stelli i doskonale podrobionego Pollocka, w którym pomylono jeden jedyny barwnik — mistrz Jackson nigdy nie stosował błękitu pruskiego.
Na dodatek szepty zdradziły mu prawdziwe pochodzenie obrazu.
Wuj nie kupował już antyków; zamiast nich przybywało akwarel, gwaszy, drzeworytów, akwafort, dzieł wszelkich technik i wszystkich mistrzów pod warunkiem, że ci byli martwi.
Śmierć zawsze windowała cenę — i to jej historie Orestes słyszał najwyraźniej.

you dwell apart inside a black box

Kakòs anḕr makróbios.
Ten, kto uważa, że życie toczy się dalej, jest albo głupim ignorantem, albo fałszywym pocieszycielem, który wiedzę o świecie czerpie z telewizji — a już z pewnością nigdy nie był na pogrzebie człowieka pełniącego setki ról; ojca, matki, wuja, mentora, nauczyciela, najsroższego sędzi i najwyrozumialszego spowiednika.
Człowiek zły żyje długo.
Jak dobrą istotą musiał być więc Ulysses Zafeiriou, by umrzeć w wieku trzydziestu ośmiu lat?
Ideę kondolencji wymyślił idiota, który nie wiedział, że są rzeczy, których nie da się wyrazić. Ich życie — życie chłopców Zafeiriou; przecież żaden z nich nie zdążył zapracować na miano mężczyzny; jeden dopiero rozpoczął kościelną szkółkę, drugi ledwie ją ukończył — wcale nie toczyło się dalej.
W noc śmierci Ulysessa zatrzymało się na tym fotelu w salonie. Osiemnastego grudnia, o dwudziestej trzeciej zero pięć.
Pierwszego tygodnia po odejściu wuja zupełnie nie pamięta; jak gdyby ktoś precyzyjnie żyletką wyciął te dni z jego pamięci. Później nie mógł pamiętać — na rozpamiętywanie przeszłości i bólu zabrakło czasu; kolejne batalie o prawo opieki nad Perseusem pochłaniały energię, pieniądze i sen. Ten ostatni nie nadchodził ze strachu; pod zamkniętymi powiekami zawsze powracał obraz szpitalnego korytarza i tamtejszych ścian pomalowanych w odcieniach jasnego brązu — jedynej barwy na świecie, która doskonale odbija światło jarzeniówek i rozprasza je w ten dziwny sposób, by na policzkach nie widać było łez, gdy ktoś płacze. To pewnie przypadek, ale w szpitalach bardzo fortunny.
Kiedy ostatni z biurokratycznych dokumentów został podpisany, a opieka nad niepełnoletnim kuzynem — czy historia musiała zatoczyć okrutne koło; czy osiemnaście lat temu Ulysses czuł to samo, adoptując bratanka? — z batalii stała się wiktorią, Orestes nareszcie zyskał czas, by odczuwać żałobę i ból.
A ból — ten spóźniony, odwlekany miesiącami — był okropny. Potęgował się w ciszy i rozrastał jak nowotwór; ukrywał się pod uśmiechem, którym Ores próbował zapewnić kuzynowi namiastkę domu. Jego żałoba była żałobą samotności — wlokła się miesiącami niby niedoleczona angina lub katar. Wielu próbowało mu pomóc, ale nawet dziś, ponad dekadę później, trudno przebić się przez całun, w który oblekł się lata temu; przyjaciele rodziny i ludzie Kościoła mieli dobrą wolę i z pewnością najlepsze intencje.
Tyle, że nie powinni pytać, jak Orestes się czuje; bo Orestes nienawidzi tego pytania.
Jak może się czuć ktoś, kto utracił połowę rodziny?
Jak może się czuć ktoś, kto na każdym kroku słyszy człowieka, którego nie było już wśród żywych? Jego talent przestał być zaletą; przepoczwarzył się w jarzmo i przekleństwo. W dziką kartę; w opętańczy taniec na zmysłach. Trzy miesiące po śmierci wuja próbował pozbyć się fotela, w którym zmarł Ulysses.
Od dotknięcia wezgłowia do mglistej wizji minęły dokładnie cztery i pół sekundy; wtedy po raz pierwszy w życiu usłyszał wcale nie chcąc słyszeć.
Drugą próbę podjął tydzień później — kiedy mdłości nareszcie zelżały, a strach był tylko irytującym echem.
Tym razem nawet nie zdążył wziąć wdechu; a szepty zaczęły brzmieć jak krzyk.
Zaskakujące, jak wiele elementów do siebie pasowało i uruchamiało system zapadek. Bezsenność i śmierć, żal i żałoba, bezradność i dławiący balast obowiązków uchyliły w jego umyśle wrota przez które coraz częściej — nieproszone, nieubłagane, niechciane — przedostawały się podszepty przeszłości.
Dotykał kubka, zachłystując się mglistym obrazem zatęchłej fabryki gdzieś w Michigan.
Rozlewał mleko i wiedział, że niedługo później zrobiono z dającej je krowy zupełnie inny użytek.
Okręcał bandaż wokół skręconej kostki Perseusa i dostrzegał jego pierwszy pocałunek niespełna dwa tygodnie wcześniej; i słyszał swój własny głos, pełen wyrzutu — dlaczego mi nie powiedziałeś?
Kiedyś mówiliśmy sobie o wszystkim.

Może dlatego, że w pocieszaniu był do dupy — i należy to to wyartykułować całkowicie klarownie: do dupy. Od dawna musiał mieć też zadatki na cynika, bo mimo opłakanej sytuacji uczuciowej — swojej; Perseus najwyraźniej radził sobie doskonale — nawet przez moment nie rozważał złożenia broni w nierównej walce z rzeczywistością. W grę wchodziło całkowite odcięcie się od świata, zostanie eremitą lub podjadającym korzonki traw ascetą, lub, w tych najgorszych momentach, rozważał przywdzianie habitu, ale nawet jego szaleństwo miało granice.
Uciszenie szeptów i wyrzutów sumienia okazało się łatwe: wystarczył alkohol.
Najpierw zapijał tęsknotę za wujem; zazwyczaj uśmierzała ją litrowa butelka wina, których kilka krat Ulysses — podobnie jak antykwariat — pozostawił im w spadku. Potem, gdy wuj i jego wspomnienia zanikały, zapijał szepty — przestały go nawiedzać, kiedy zaczął nosić rękawiczki, ale w każdym człowieku istnieje ograniczona dawka cierpliwości, która zezwala na krępowanie dotyku materiałem.
Pewnego dnia zaczął pić, bo mógł — dla samego faktu ucieczki przed rzeczywistością albo dlatego, że ptak za oknem śpiewał zbyt głośno. Gdy nie mógł znaleźć powodu, żeby pić, pił z rozpaczy i bezsilności, i dlatego, że wszyscy rówieśnicy pili; poza tym przyszłość na rauszu nie przerażała aż tak bardzo.
Nie pamięta, kiedy z wina przeszedł na tani burbon; bo wino działało zbyt wolno, a burbon był bardziej skuteczny. Poza tym zmieszany z colą wyglądał przy śniadaniu zupełnie niewinnie — to była pierwsza z dobrych rad, które otrzymał od Joy.
Wtedy nie mógł spojrzeć w przyszłość — dopiero z perspektywy lat wszyscy jesteśmy prorokami — lecz gdyby potrafił, być może jego życie potoczyłoby się inaczej. Dziś wie, że jej nie kochał, ale wtedy — kiedy plany były nieistotne i nic nie miało większego znaczenia niż właśnie opróżniana butelka, przyprawiający o ból głowy ryk muzyki oraz ogłuszająca kakofonia podziemnych koncertów — Joy błyszczała w ostrym świetle reflektorów jak Hekate. Z pijacką pasją powtarzał, że nigdy nie widział piękniejszej kobiety, nawet jeśli wziąć pod uwagę dzieła Rafaela lub Ghirlandaio; nawet jeśli wziąć pod uwagę jego pierwszą, prawdziwą miłość, Simonettę Vespucci.
Dwudziestoletni i ślepo zakochany, i otumaniony — kiedy burbon przestał pomagać, to kokaina była ich najlepszą przyjaciółką — wizją wspólnej przyszłości, ignorował to, co prawdziwe. A prawdziwy był — od zawsze i już na zawsze — tylko Perseus; jego nieskażony grzechem uzależnień Percy, o którego obawiał się nawet, gdy leżał półprzytomny na lepkim linoleum w kuchniach obcych ludzi. Jego osamotniony, opuszczony Perseus — jedyna nieskalana miłość, na którą Orestes nie zasługiwał.
W takich chwilach żaden alkohol i żaden opiat nie mogły zagłuszyć obawy o oddech, o uśmiech, o to, co będzie za rok, za dwa, za pięćdziesiąt lat; a gdy mnie przy tobie zabraknie?
Dwa dni przed szesnastymi urodzinami kuzyna porzucił Joy — nie tyle porzucił, co pożegnał na wieki; tylko Orestes mógł zakończyć związek radosnym cura, ut valeas.
Dzień przed szesnastymi urodzinami kuzyna podjął pierwszą i ostatnią próbę handlu pochodną ergoliny.
Dzień po szesnastych urodzinach kuzyna usłyszał zarzut posiadania narkotyków.
Dwa dni po szesnastych urodzinach kuzyna przekonał się, że za posiadanie czterech gram LSD grozi do siedmiu lat więzienia. Chyba miał szczęście — skazano go na dwa i pół.
Cura, ut valeas; powinien wiedzieć, że takie deklaracje nadzwyczaj często są początkiem nieszczęść.

you couldn't handle my affliction

Thálassa kaì pŷr kaì gynḗ, kakà tría.
Czasami należy zapomnieć — siebie, własne imię, najboleśniejszy wycinek życia. Może trzeba zapominać aż do momentu, w którym nie zrodzi się tęsknota za samym sobą.
Morze, ogień, kobieta — trzy nieszczęścia.
Ponad dwa lata w więzieniu były aktem zapominania.
Nie mierzył upływu czasu dniami; na początku punktem odniesienia był strach — nieuchronny w miejscu wzniesionym z betonu, krat i grzechów. Otaczała go pustka, którą nawiedzały zjawy przypadkowo dotkniętych przedmiotów; w więzieniu nie przysługiwały rękawiczki, ostrożność i zrozumienie dla daru pulsującego pod dłońmi w rytm bijącego serca — bardziej od współwięźniów, obawiał się wyjawienia tajemnicy i konsekwencji, które gotowa była wymierzyć Czarna Gwardia.
Przecież wiedzieli, gdzie przebywał i gdzie miał trafić; czyściciel odwiedził go już w areszcie, rekwirując athame i pentakl; zacierając niewygodne wspomnienia niemagicznych funkcjonariuszy; zadając pytanie, które zadziałało skuteczniej od wszelkich wariacji ewentualnych gróźb.
Dałbyś się za niego pociąć?
Nie musiał wyjawiać imienia — obaj wiedzieli, że w życiu Orestesa istnieje tylko jedna wartościowa osoba; i nie był nią on sam.
Na najdrobniejsze kawałki, nawet pod rygorem skafizmu.
Ponure przytaknięcie czyściciela zastąpiło słowa; zamiast a więc radzę, żebyś trzymał magię w ryzach, wybrzmiała tylko cisza — jedna z wielu, które dopiero miały nadejść.
Przez pierwszy miesiąc w więzieniu budził się zlany potem, konwulsyjnie drżąc jak epileptyk, rozpaczliwie próbując powstrzymać pozbawioną pentakla magię i szepty rozlegające się z każdego zakątka surowych murów; gryzł jak oszalały poduszkę, kołdrę, prześcieradło, materac, własną dłoń — wszystko, by powstrzymać słowa. Gdy konwulsje mijały, a niezrozumiały bełkot gnił w zarodku, Orestes trwał po  przebudzeniu w obłąkańczej malignie — zesztywniały, nieruchomy, ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt na ścianie celi, niereagujący ani na głos, ani na krzyk, ani na potrząsanie; najpierw przerażał współwięźniów tą cichą walką z samym sobą, a potem długą, zupełnie niezrozumiałą dla nich trupią nieobecnością.
Gdy mozolnie wracał do rzeczywistości — kiedy zaczynał rozumieć, gdzie jest, z jakiego powodu, co tutaj robi — ze zwieszoną głową jak karcony za nieposłuszeństwo chłopczyk wysłuchiwał opowieści o tym, jak kurewsko odjebany odjazd zaliczył. Kamraci z celi uważali go za najbardziej wymózgowionego świrusa w pensjonacie; dopiero po trzech miesiącach dowiedział się, że wymózgowiony oznaczał nie tylko szalonego, ale też inteligentnego, chorobliwie i nieuleczalnie opętanego wyrzutami sumienia. Mieli rację; podstawówkę w Skyline ukończył bez trudu, Paradise High z wyróżnieniem, szkółkę kościelną — z gorącym uściskiem dłoni nauczyciela łaciny i zadowalającymi osiągnięciami w dziedzinie magii odpychania oraz wariacyjnej. Przez kilka tygodni oddzielających ukończenie szkółki i śmierć wuja miał odwagę wierzyć, że rozwinie wiedzę wariacyjną; że może dorównać w talencie odpychania co bardziej leniwym przedstawicielom czarnej gwardii. Żaden z tych planów — mimo nocy spędzonych nad zapomnianymi przez świat księgami, które nie mniej zapomniane dłonie spisały płynną łaciną — nie doszedł do skutku; zbyt prędko w jego życiu zaczęła się walka o kuzyna i przegrane bitwy o trzeźwość.
W więzieniu zapomniał o niespełnionych marzeniach; tutaj nigdy nie rozmawiano o rozczarowaniu. Nigdy nie rozmawiano też o tym wydarzeniu — tym najważniejszym, przełomowym, tam jeszcze na wolności. Dla nich istniało tylko tu i teraz; tu — w betonowych murach, teraz — w paraliżującej powtarzalności. Dlatego tworzyli własne historie — o współwięźniach, o sobie, o swoich kobietach, o bliskich, o winach i zadośćuczynieniu. Orestes nie mówił wiele; dla mężczyzn w zakładzie karnym w Bangor był niespodzianką; ludzie ich pokroju nie lubią niespodzianek. Wiedzieli, że nie otrzymywał żadnych listów, nigdy nie wzywano go na widzenia. Konsekwentnie nie wdawał się w żadne spory, a gdy go — zwykle po to, by sprowokować — celowo obrażano, nie reagował i zwykle oddalał się w najdalszy kąt celi, brał gazetę lub otwierał książkę; czytał. Dopiero po sześciu miesiącach opowiedział im jedną z tysiąca historii — w więzieniach, szczególnie gdy zgasną światła, opowieści są koniecznością.
Ona zawsze dokładnie wie, co chcę jej powiedzieć. Nawet wtedy, gdy milczę.
Te historie były jak dotyk prawdy; potrzebował ich, aby nie postradać zmysłów i żeby czuć, że przyszłość nadal ma sens. Dla snutych w niewoli zimnych krat opowieści zatrzymywał się w powierzchownym pędzie, by nabrać sił przed powrotem na wolność. Czasami historie miały długość kilku zdań; innym razem — trwały eony. Kolekcjonował je tak, jak inni kolekcjonują znaczki.
My, Grecy, uważamy, że wyznać swoje uczucia kobiecie to jak pozwolić wziąć się w niewolę.
Po przebudzeniu myślał o tych wszystkich słowach, zdaniach, opowieściach i opiniach, które wymieniali w innym świecie; w czasach, kiedy on był wolny i trzeźwy, i pełen nadziei na przyszłość.
Kiedy widziałem ją po raz ostatni, chyba na nią krzyczałem. Po grecku.
Chyba; nie pamięta. Był pijany, a ona wściekła — splotła dłonie na blacie stołu i wyglądała jak nauczycielka karcąca wyjątkowo opornego na wiedzę ucznia; wtedy nie pamiętał, ale dziś jest pewien — uwielbia jej dłonie. Na serdecznym palcu prawej ręki ma maleńką bliznę; nigdy nie zapytał o jej historię. I wtedy przypomina sobie, że już nigdy nie będzie miał prawa zapytać — chociaż ta blizna wciąż tam jest, teraz tuż nad nią pobłyskuje obrączka.
Prawie nigdy nie mówię po grecku, chyba, że najważniejsze rzeczy. Ale wtedy zapomniałem albo...
W więzieniu drzemie wiele tęsknot; najbardziej dotkliwe objawiają się podczas opowieści, marazmu lub w każdym momencie między pobudką a zaśnięciem — i zwykle są tęsknotą za nikotyną.
Albo to była najważniejsza rzecz.
Kiedy budzi się rano, nie otwiera oczu od razu — czeka. Przez minutę albo dwie myśli o jej przebudzeniu i o jej szczęściu — wtedy sam, przez osmozę, także stara się być szczęśliwy.
Historię o Helen opowiedział tylko raz; znacznie częściej słowami ożywiał Perseusa. Chłopca — już mężczyznę? — który przez cały ten czas ofiarował mu nic; nic, czyli zastaw na poczet ich wzajemnych rozrachunków i odkupienia win. Nic — czyli zasłużoną porcję wyrzutów sumienia, że przez długie miesiące oddalali się od siebie, aż opuścili wspólną galaktykę.
Taką astronomię rozumiał.
Przez dwa lata, trzy miesiące i dziewiętnaście dni — skrócona o sześćdziesiąt dób kara była nagrodą za dobre sprawowanie; dlaczego więc smakowała jak popiół? — tęsknił, pokutował i odkrywał siebie na nowo. Tęsknił: za kuzynem, za bliskimi sercu, za Archaios. Pokutował: za winy przeszłości i błędy przyszłości. Odkrywał: człowieka, którym mógł się stać, gdyby nie przedwczesna śmierć wuja. Do Saint Fall wracał z dokładnie wyliczoną sumą pieniędzy na bilet, kropelkami zimnego potu na karku i wymiętą, złożoną na pół kartką, gdzie więzienny psycholog schludnym pismem nakreślił: dwanaście kroków Anonimowego Alkoholika. Droga do wybaczenia.
W ostatnią noc za zimnymi prętami złożył obietnicę — po cichu, bez świadków; wie, że najtrudniej jest spełnić przyrzeczenia złożone samemu sobie, zwłaszcza te wypowiedziane szeptem lub pomyślane w tajemnicy.

and when I couldn't relax on account of my panic attacks
you told me you had

Iskhýs mou hē agápē toû laoû.
Teatralne miauknięcie zmusiło wzrok do uniesienia się znad kart; wytarte symbole tarota lśniły w półmroku z urokiem dorównującym jedynie złotym paciorkom kociego spojrzenia.
Miłość ludzi jest moją siłą.
Rdzawy ogon opieszale musnął łydkę, zupełnie jakby jego właściciel karcił pochylonego nad stołem człowieka — oto kot, istota doskonała, po raz kolejny musiał przypominać swojemu niewolnikowi o tym, że Słuchacz nie wielbłąd; pić musi.
Widzisz, Jakubie — biało—ruda sierść zalśniła w ciepłym świetle przesączającym się przez archaiczną przysłonę abażuru. — Karty powiedziały wyraźnie: to, czy kot zwiastuje nieszczęście, zależy wyłącznie od tego, czy jest się człowiekiem, czy myszą.
Jakub nie jest pod wrażeniem; niewiele jest w stanie zadziwić Jakuba. Znajda, która ostatnie pięć lat spędziła w ciepłym azylu Archaios, znała tajniki magii, Słuchaczy i wróżbiarstwa nie zgorzej od swego greckiego nieszczęśnika; Orestes natknął się na porzucone, niespełna tygodniowe kocię trzy tygodnie po opuszczeniu więziennych murów. Pokonywał poranny szlak niedoli — każda wyprawa do sklepu, w którym sprzedawano alkohol, była dla niego prywatnym traktem cierpienia — kiedy monotonię rześkiego świtu zakłóciła istotka ocierająca się o śmierć. Kocię wymagało leczenia, cierpliwości i ciepła; po dwóch dniach karmienia strzykawką zasłużyło na imię — Jakub wydawał się równie adekwatnym, co Behemot — i od tamtej pory było nierozerwalną częścią antykwariatu. W kocim półświatku Jakub był niezwykle wyedukowanym kotem; to on całymi dniami, drzemiąc na parapecie w plamie słońca, słuchał wywodów Orestesa — o petersburskich złotnikach zeszłego stulecia, amerykańskim pop—arcie i greckiej kuchni. Ta ostatnia była jego ulubionym tematem — być może dlatego, że kiedy Ores gotował, na posadzkę spadały smakowite kąski; a może dlatego, że wieczorami — kiedy Perseus wracał z pracy i tragicznych randek, a ścisłe grono przyjaciół wypełniało niewielką kuchnię nad Archaios — to zawsze kolana Orestesa były najwygodniejszym miejscem, z którego Jakub mógł obserwować jak jego ludzie piją greckie wino, jedzą souvlaki i musakę, i próbują powtórzyć — przecież bardzo proste — koinà tà fílōn.
Jakub był pomrukującym cicho świadkiem rehabilitacji społecznej swojego człowieka — przenikliwym, kocim spojrzeniem obserwował Orestesa pochylonego nad zakurzonymi księgami; widzisz, Jakubie — zaczynał roztargnionym tonem, bo kiedy w zasięgu jego dłoni znajdowały się zapisane drobnym drukiem strony, roztargnienie było nieuniknione — kiedyś ja i magia wariacyjna bardzo się lubiliśmy.
Niedopowiedzenie dekady, ale Jakub nie wiedział; o marzeniach pogrzebanych przez uzależnienie i o bladym płomyku nadziei, że po wyjściu z więzienia — po rozpoczęciu nowego życia, które przecież budował na zgliszczach starego — wciąż jest dla niego szansa. Orestes zaczął ostrożnie; od prawa jazdy. Zdanie jednego egzaminu było bodźcem — jakby ten podbity przez wydział komunikacji świstek był podsumowaniem grzechów przeszłości. Szeleszczące pod palcami podręczniki i zapisane schludnym pismem notatki — te pierwsze czytał sumiennie, z przypisami, adnotacjami i bibliografią, nad tymi drugimi skupienie było trudniejsze; wystarczyła przelotna myśl, że to dłoń Helen tak zabawnie zawijała każde “s”, a koncentracja wylatywała przez uchylone okno; raz odsłuchał notes o teorii wariacji i przez tydzień nie potrafił spojrzeć jego właścicielce w oczy — wskrzeszały dawno zapomnianą wiedzę. Przyswajał magię wariacyjną na nowo, z ciężarem doświadczeń i determinacją, której brakowało mu przed dekadą, kiedy dorosłość pukała do drzwi, a osierocony Perseus zasypiał na kanapie, udręczony łzami. Tym razem Orestes nie miał wymówek — dlatego na biurku zaczęły piętrzyć się księgi poświęcone rytuałom wariacyjnym; dlatego czasami — to były wymówki, ale innego rodzaju — z wahaniem podnosił słuchawkę, żeby zadać Helen dręczące go pytania; a te zwykle poruszały się watahami.
To, o czym Jakub nie wiedział — wszak był tylko kotem — wykraczało poza złote plamy słońca, coraz śmielej rzucane czary wariacyjne pulsujące w powietrzu i pachnącą kuchnię.  
To, o czym Jakub nie wiedział — wszak był tylko kotem — wykraczało poza złote plamy słońca i pachnącą kuchnię. Jego kociej percepcji wymykały się historie odsłuchiwane z przedmiotów na zapleczu, gdzie dostęp otrzymywali tylko magiczni obywatele miasta, i tajemnice wyczytywane z herbacianych fusów oraz starych kart — ten przywilej Orestes ofiarował również zwykłym śmiertelnikom. Kot nie mógł wiedzieć, że człowiek, którego kochał, żył tylko siłą rozpędu; i gdyby się zatrzymał, nie potrafiłby wyruszyć w dalszą drogę. Kot nie mógł wiedzieć o tym, że jego człowiek był alkoholikiem — ponieważ nim jest się zawsze, nieistotne, że od ponad pięciu lat nie miał w ustach nawet kropli. Jakub nie wiedział, że Orestes każdy dzień zaczyna od myśli: sześć lat, pięć miesięcy, dwanaście dni bez picia — i że rozpoczyna tym mozolną walkę, żeby się nie poddać i pobiec do pierwszego sklepu gnany lękami, które trzeba na trzeźwo przetrwać.
Widzisz, Jakubie — kiedy Orestes chciał powiedzieć coś ważnego, zawsze rozpoczynał od tych słów. — Bardzo łatwo jest zerwać z alkoholem; wystarczy nie pić przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
To, czego nie dodawał na głos, ukrywał w uśmiechu.
Prawdziwą sztuką jest nie zacząć ponownie.


— e n o u g h

Historia dobiega końca — wraz z nią wysycha źródło wymówek. Po herbacie w filiżance pozostał jedynie nierówny szlak fusów; wpatruje się w niego z uporem, nie do końca rozumiejąc, skąd ta zwłoka. Tysiąc pierwsza opowieść wybrzmiała — pora opuścić mgłę przeszłości i wrócić do mułu teraźniejszości.
Zapomniał pan odpowiedzieć. Czy ten obraz jest coś warty?
Ich spojrzenia symultanicznie opadają na zapomniany skrawek płótna; w tym świetle nawet ona zaczęła rozumieć pobożność tego życzenia — jego pobłażliwy uśmiech to odpowiedź, której mogła oczekiwać. Kiczowaty oleodruk z drugiej połowy dziewiętnastego wieku — pan Zafeiriou musiał być dumnym właścicielem potężnej siły woli, by nie wybuchnąć śmiechem. Matka Boska trzymająca na rękach małego Chrystusa przypominała nabrzmiałą alkoholiczkę w ostatnim stadium choroby — Jezus nie wyglądał lepiej. Właściwie przypominał zabiedzonego, pomarszczonego staruszka zminiaturyzowanego do rozmiarów niemowlęcia.
Niestety nie przedstawia żadnej wartości i znalezienie kupca będzie bardzo trudne.
Prawda ubrana w parlamentarne słowa — kiedy z jej ust wyrywa się mimowolny śmiech, on sięga po pustą filiżankę po herbacie.
Proszę się nie martwić, uwolnię panią od tego szkaradziejstwa; odkupię je za wróżbę z fusów.
Jej uśmiech wdzięczności utonął w przelotnej myśli jak długo miejsca podobne do tego przetrwają w czasach, w których pogoń za nowoczesnością wypiera zamiłowanie do przeszłości? Wiedziała, że Archaios — ze swoimi drewnianymi panelami, niezliczonymi księgami i skąpanymi w złotym świetle zakątkami — przejdzie do podkolorowanej nostalgią historii.
Wiedział też o tym on — człowiek, którego rany przeszłości nadal się goiły; może zbyt wolno, może z tendencją do blizn, jakich nie zatrze nawet czas. Wiedział, że nowy rok, nowa dekada, nowe tysiąclecie zakradną się do Saint Fall bez ostrzeżenia; wiedział też, że skupiony w tym mieście światek bezradnych, niedopasowanych, samotnych, zagubionych, topiących w etanolu swe smutki, poturbowanych przez los do krwi, kości i duszy odmieńców będzie trwał.
Bo smutek, nieszczęście i samotność są wieczne — i tak długo, jak istnieją, istnieć będzie to miejsce. Ich mały, starożytny świat ksiąg, antyków oraz zapomnianych historii, które należy rozbić na tysiąc drobnych kawałków i stworzyć z nich tysiąc nowych opowieści — bo w Archaios zawsze będzie ktoś, kto ich wysłucha.

Orestes Zafeiriou
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


04.02.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
04.02.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
11.02.23 Osiągnięcie: Głowa rodziny (+60 PD)
12.02.23 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD)
04.03.23 Darmowa karta zmiany
05.03.23 Osiągnięcie: Cegiełka (+25 PD)
27.04.23 Aktualizacja postaci o ego
15.05.23 Wydarzenie: Na całej połaci krew cz.1 (+150 PD)
21.05.23 Rozwój postaci (+1 siły woli, -100 PD)
21.05.23 Zakupy (-80 PD)
12.06.23 Surowce styczeń-luty
10.08.23 Osiągnięcie (+10 PD)
10.08.23 Kalendarz (styczeń-luty) (+30 PD, +1 PSo); Zjawa (+5 PD)
11.08.23 Wydarzenie: W czasie deszczu dzieci się nudzą (+25 PD)
01.09.23 Surowce marzec-kwiecień
21.10.23 Zakupy (-25 PD)
24.10.23 Opowiadanie z rozwojem magicznym I, II (+20 PD)
24.11.23 Aktualizacja statystyk postaci
05.01.24 Zakupy (-30 PD)
26.01.24 Opowiadanie z rozwojem magicznym III (+10 PD)
26.01.24 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu I (+10PD, +46$)
28.01.24 Aktualizacja postaci (+2 PSo)
5.02.24 Urodziny forum
01.03.24 Wydarzenie: Pomożecie? Pomożemy! (+30 PD)
05.03.24 Wydarzenie: Na rany Aradii (+10 PD)
19.03.24 Wydarzenie: Little Poppy Has a Little Problem (+50 PD)
20.04.24 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu (+10 PD; + 46$)
20.04.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+90 PD, +3 PSo)
22.04.24 Osiągnięcie: Jubilat, Siódme poty, V.I.P., Pozdrowienia do więzienia, Fajtłapa, Iniemamocny, Hehe nice, Mały cukiernik, Na mój gwizdek, Wróżbita Maciej (+355PD)
22.04.24 Surowce: maj - czerwiec
23.04.24 Rozwój postaci: magia wariacyjna 15->19, siła woli 16->19 (-700PD)
29.06.24 Opowiadanie z rozwojem magicznym I (+10PD)
30.06.24 Opowiadanie z rozwojem magicznym II (+10PD)
18.09.24 Zakupy (-65 PD)
24.09.24 Opowiadanie z wykonywaniem zawodu (+30 PD; +252 $)
02.10.24 Rozwój postaci (+2PSm do magii wariacyjnej; -200 PD)
15.10.24 Zakupy (-25 PD)
18.10.24 Czarna msza: świece
10.11.24 Osiągnięcie: 100 na liczniku, Szanowny Panie, Modniś, Nie zadzieraj z fryzjerem, Zakupoholik, Zaobrączkowany (+215 PD)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej