Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
14 VI 1985Miami, FlorydaAnaica Laguerre, Javier RiveraPotrzebowała trzech godzin, by ochłonąć. Dwóch wypalonych na balkonie skrętów, by przestać miotać się po pokoju jak zaszczute zwierzę w klatce. Kwadransa na prysznic tak gorący, że skóra piekła ją potem jeszcze przez co najmniej trzy razy tyle czasu. Wszystko poszło zupełnie nie tak. Zaraz po powrocie z Everglades bez słowa wysiadła z samochodu i wzięła do Javiego klucze, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, że po tym wszystkim ona zajmie pokój, a on pozostanie w samochodzie. Na wygnaniu. Kiedy mieli spotkać się z powrotem? Nie wiedziała. Kiedy znów mieliby porozmawiać? Nie miała pojęcia. Czy w ogóle umieliby rozmawiać? W danej chwili – bardzo wątpiła. Trzy godziny, dwa szlugi i jeden gorący prysznic potem wciąż nie miała odpowiedzi na te pytania, za to było jej coraz bardziej źle. Kolejną godzinę później zamówiła kolację z hotelowej restauracji i zjadła ją, tępo wpatrując się w jakiś durny film włączony na chybił-trafił na hotelowym telewizorze. Po następnych sześcdziesięciu minutach przebrała się w koszulkę nocną i położyła do łóżka, by tam przewracać się z boku na bok przez kolejne dwie godziny. Może trzy? Nie była pewna, nie patrzyła na zegarek. Wiedziała tylko, że gdy wreszcie wygrzebała się spod pościeli i owinęła się hotelowym kocem, było już ciemno. Hotelowe korytarze były nieprzyjemnie ciche. Włączające się na ruch lampki śledziły każdy jej krok aż do głównego wyjścia. Jedna, mrugająca lampa na parkingu zasnuła caly plac upiornymi cieniami. Bose stopy plaskały cicho na chodniku, gdy niczym duch przemykała się do stojącego niedaleko chevroleta. Gryząc mocno dolną wargę, zatrzymała się przy aucie i, po ledwie chwili wahania, zapukała ostrożnie w okno. - Chodź na górę, Javi – powiedziała tylko, gdy mężczyzna odblokował i uchylił drzwi. Sądząc po nazbyt przytomnym spojrzeniu, on też nie spał. - Wróć ze mną na górę – poprosiła, a on bez słowa poszedł za nią. Nie odzywali się w drodze ani potem, w pokoju. Patrzyła, jak Javi nie zaprząta sobie głowy zrzucaniem ciuchów czy prysznicem i tak, jak stal, układa się na brzegu łóżka. Coś kłuło ją pod żebrami gdy spoglądała, jak wiele miejsca jej zostawił. Jak dużo przestrzeni zachował, by się odgrodzić. Wpełzła z powrotem pod kołdrę i jeszcze przez dobrą chwilę leżała na plecach, wpatrując się tępo w sufit, skubiąc nerwowo brzeg kołdry i wsłuchując w nierówny oddech Javiego. W którejś chwili westchnęła bezgłośnie i przekręciła się na bok, twarzą do mężczyzny. Z wahaniem – pytająco – musnęła jego plecy. Nie odwrócił się od niej, ale też jej nie odtrącił. Przez parę minut upewniała się, że nie otrzyma od niego nic więcej, nim ostrożnie przysunęła się bliżej, tak blisko, aż zaczęło grzać ją jego ciepło. Najpierw przytuliła policzek. Potem wsparła dłoń na jego plecach. Wreszcie objęła go niepewnie, ostrożnie gładząc jego pierś. Nagiej skóry nie szukała. Zamknęła oczy pozwalając, by niespełna pół godziny później bicie serca Javiego ukołysało ją do niespokojnego, męczącego snu. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Nie był pewien upływającego czasu – nie wziął zegarka, kiedy jechali na farmę – ale nieważne, jak długo leżał na tylnym siedzeniu samochodu wpatrzony w podsufitkę, dla Javiego trwało to istne wieki. Z własnej nieprzymuszonej woli wcisnął Anie klucz do pokoju, izolując się od niej, ale czuł się z tym zwyczajnie źle. Z tym i z całą sytuacją, w jakiej się znaleźli. Nie mając nic innego do roboty, obracał w głowie wszystkie wydarzenia po kolei, analizował, co mógł zrobić lepiej i w którym momencie powinien był przytemperować swoje uczucia – lub poprosić Anę, by to zrobiła. W efekcie rozbolała go tylko głowa i nie była to wina absolutnie fatalnego podparcia karku na siedzeniu Chevroleta. Był zły na Mike'a, zły na Anaikę, zły na tę pieprzoną Laurel, której nigdy na oczy nie widział i przede wszystkim zły na siebie, ale nie na aligatory. To one były ofiarami, bez wahania zapewniłby o tym każdego. Światło dnia przygasało stopniowo malując niebo na róże i żółcie, których nie było widać przez szyby auta, aż wreszcie zapadła noc i Javi boleśnie zdał sobie sprawę, że nie wiedział, od czego miałby teraz zacząć rozmowę z Aną. Kręcił się na siedzeniu, sam na sam z wszystkimi paskudnymi scenariuszami, jakie podsuwała mu głowa, nie dając nawet strzępka nadziei na rychły sen. W końcu zaczął się modlić – po cichu, w dźwięku własnych słów znajdując trochę pocieszenia. Kiedy Laguerre zapukała w szybę, drgnął zaskoczony, po ledwie chwili wahania otwierając drzwi – wyglądała jak siedem nieszczęść zawinięta w koc i z bosymi stopami. Przyszła go zabrać, kończąc wygnanie, na które sam się wysłał. Poszedł za nią potulnie, choć bez słowa, naciągając na głowę kaptur przed wejściem do budynku hotelu, wciąż wystarczająco przytomny, by ukrywać się przed postronnymi, tylko... Droga od auta do pokoju nie była zbyt długa, ale już pod drzwiami, gdy Anaica otwierała zamek, czuł się jakby przebiegł maraton. Z pozwoleństwem na oddech, spięcie i stres całego dnia zdawały się odpuścić w jednej chwili, zostawiając po sobie miękkie kolana i drżące dłonie. Zsunął tylko buty za progiem, nadeptując niedbale na zapiętki, wciąż ubrany kładąc się na samym brzegu łóżka – w absurdalnym przekonaniu, że nie mógł lub nie powinien brać niczego więcej. Nasłuchiwał, kiedy Ana również się położyła i wsunęła pod kołdrę, której nawet nie dotknął. Czekał, aż jej oddech się wyrówna, sygnalizując sen, pewien że sam nie zmruży nawet oka, ale przez dłuższy moment leżeli tak po prostu w pełnej napięcia ciszy, aż materac ugiął się pod jej ciężarem, a Laguerre wyciągnęła do niego rękę. Wzdrygnął się lekko, besztając się w myślach za taką reakcję, ale poza tym nie zrobił nic, pozwalając jej przysunąć się, wyciągnąć dłonie nieco dalej. Sen, który w końcu przyszedł, był płytki i czujny. Obudził się, kiedy za oknem było już jasno, a ręka Any wciąż przerzucona przez jego bok leżała luźno na wysokości piersi. Mrugając, próbując pozbyć się porannej mgły z oczu, nie potrzebował dużo czasu, by wszystko sobie przypomnieć – co stało się wczoraj i co doprowadziło do tego punktu. Całe ciało bolało go od napięcia, był upocony po całym dniu, a mimo mrugania coraz wyraźniej kręciło mu się w głowie, mimo mrugania. Potrzebował chwili, by zdać sobie sprawę, że jedno oko znów było ludzkie, a drugie widziało jak aligator, tworząc mieszankę, z którą nie radził sobie mózg. Javi znów zamknął oczy, ciasno zaciskając powieki i wzdychając cicho w poduszkę, zanim ostrożnie i bardzo powoli, uważając, by nie skaleczyć jej skóry pazurami lub ich pozostałościami, przesunął rękę Any, samemu wstając z łóżka. Wolno, podpierając się rękoma o ścianę, przeszedł przez pokój, zaszywając się w łazience. Zdarcie z siebie przepoconych ciuchów nie było trudne, szczególnie gdy Javi zwyczajnie pierdolnął je byle gdzie na podłogę, ale musiał spojrzeć, by ustawić wodę w prysznicu, przez chwilę walcząc z mdłościami. Tyle dobrego, że gdyby się zrzygał, łatwo byłoby to uprzątnąć z kafli. Nadstawiając głowę pod strumień wody, stał tak po prostu, kołysząc się lekko na miękkich nogach, z ręką wspartą asekuracyjnie o ścianę. Przez chwilę wydawało mu się, że usłyszał jakieś głosy w pokoju, ale zaraz zrzucił to na szum wody. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Nie spała dobrze, ale, o dziwo, głęboko. Dość głęboko, by nie umieć wyrwać się ze snów nawet wtedy, gdy zaczęły ją fizycznie męczyć – i dość, by nie była świadoma, gdy Javi obudził się pierwszy i zostawił ją w łóżku samą. Poranek, gdy wreszcie ją zastał, przyszedł w towarzystwie zaschniętego gardła i spierzchniętych ust, pleców obolałych od wczorajszego spięcia i gęstej, nieprzyjemnej mgły niewyspania zasnuwającej jej myśli. Ziewnęła szeroko i przeturlała się na plecy, dopiero po chwili uzmysławiając sobie, że jest sama. Łóżko po stronie Javiego wciąż jednak było ciepłe – musiał wstać stosunkowo niedawno. Z cichym sapnięciem wtuliła nos jeszcze na chwilę w jego poduszkę, głęboko wciągając zapach Rivery. Wstała niechętnie, dopiero wtedy, gdy wzrok padł jej na hotelowy zegarek. Zmarszczyła brwi lekko. Pamiętała, że zamawiali śniadania. Jeśli się nie myliła, prawdopodobnie za dziesięć, piętnaście minut przyjedzie ktoś z tacą pełną pieczywa, słodkich bułeczek, mięs, dżemów i białego sera – a do tego z dzbankiem kawy i herbaty. Ziewnęła jeszcze raz i wygrzebała się z pościeli, od niechcenia zgarniając burzę loków na tył i przeciągając się leniwie. Gdyby rozjechał ją walec drogowy, czułaby się chyba podobnie jak teraz. Obsługa hotelowa dotarła dokładnie po kwadransie. Anaica nie przejmowała się narzucaniem szlafroka – półprzytomna, tworzyła drzwi tak, jak stała, rozczochrana, zarumieniona po nocy, z koszulką nocną sięgającą ledwo do połowy ud. Tym razem nie było w tym jednak celowości, Ana była zwyczajnie zbyt zmęczona, by się ubierać. Poza tym – potrzebowała prysznica. Gdy wszystkie talerze, talerzyki, miseczki i kubki zostały już rozłożone na stoliku pod ścianą, Ana odetchnęła powoli i mimowolnie zerknęła ku drzwiom łazienki. Cichy szum wody nie ustawał, sugerując, że Javi potrzebował nie tyle prysznica, co raczej restartu wszystkich systemów. Co było całkiem znajome – i tutaj, teraz, także bardzo kuszące. Ana nie pogardziłaby tym samym. Wywaleniem wszystkiego, co wczoraj, rozpoczęcia dzisiaj na nowo, z czystą kartą. Tylko przez chwilę rozważała, czy bardziej zależy jej na prysznicu, czy może jednak na kolejnym skręcie. Zaraz potem z bezgłośnym westchnieniem pomaszerowała do łazienki. Była przekonana, że Javi ją słyszał, a jednak... Przygryzła wargę mocno. Nie była pewna, czego się spodziewała. Nie udawania, że nic się nie stało – nie była aż tak naiwna – ale chyba, mimo wszystko, liczyła że będzie jakoś... Lepiej. Łatwiej. Prześlizgnęła się wzrokiem po rzuconych niedbale ciuchach mężczyzny i, nie zastanawiając się nad tym specjalnie, zebrała je i poskładała starannie, odkładając potem na szafkę. Przez krótką chwilę przyglądała mu się niepewnie zza prysznicowej szyby, by wreszcie odetchnąć głęboko, wyślizgnąć się z własnej koszulki i dołączyć do niego w kabinie. Woda była chłodniejsza, niż Ana preferowała – usiana piegami skóra szybko pokryła się gęsią skórką. Gdyby się uprzeć, może właśnie dlatego Laguerre przylgnęła do pleców Javiego bez słowa, i może właśnie po to – szukając porannego ciepła – objęła go mocno, wspierając jedną dłoń na jego piersi, drugą na brzuchu. Może. Może. Przez krótką chwilę przytulała policzek do jego pleców, pozwalając, by wilgoć jeszcze bardziej napuszyła jej loki – a potem przykleiła je w strąkach do jej policzków, szyi, pleców. Przez krótką chwilę zaciskała oczy kurczowo, wyobrażając sobie Javiego raczej niż faktycznie na niego patrząc. Przez krótką chwilę chciała poudawać. - Hej, Javi – rzuciła wreszcie cicho i odbiła na łopatce mężczyzny miękki całus. Palce odnalazły garść łusek na piersi Rivery i Ana zdławiła w zarodku odruch, by cofnąć dłoń. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Choć od dłuższego czasu chciał powiedzieć komuś o swojej odmienności, Javi chyba nie zastanawiał się wystarczająco dużo nad tym, jak to będzie wyglądać, kiedy nie wszystko, co składało się na jego drugą naturę, zostanie z miejsca zaakceptowane. Wiedział na pewno, że nie byłby z tego powodu szczęśliwy, ale nie wybiegał dalej, nie śmiąc nadawać kształtu zdruzgotaniu, które czaiło się tuż za rogiem. Po prostu zwracał myśli w innym kierunku, zalewał mózg następnymi kwestiami i przebodźcowywał go tak długo, aż temat nie zakopał się znów gdzieś głęboko. A teraz był nieprzygotowany i kompletnie nie wiedział, jak radzić sobie z sytuacją, w której znalazł się z Aną. Najłatwiejszym wyjściem byłoby zostać pod prysznicem tak długo, aż woda wreszcie rozpuściłaby jego durny łeb i spłukała resztki odpływem – wszyscy zadowoleni, problem posprzątany, tylko rura czy dwie do przepchania. Odetchnął cicho, cienkim strumykiem wypluwając zaraz wodę, która wpadła mu do ust. Jeśli nie dałby rady poprowadzić rozmowy z Anaiką, czekał go przynajmniej telefon do Mike'a, by spróbować jakoś naprostować wczorajsze zajście i postarać się poprawić sytuację zwierząt na wybiegu Laurel. Niestety nie ufał, że faktycznie się tym zajmie, a Javiemu za bardzo zależało na tych łuskowatych paskudach. Kręciło mu się w głowie od miksu niewyspania i nierówno cofających się efektach przemiany, gdzieś za drzwiami łazienki czekała kobieta, którą znów powinien przeprosić, a przy okazji obiecać poprawę... Zapowiadał się świetny dzień. Najlepszy. Gorzkie przemyślenia, że będzie szczęściarzem, jeśli Ana nie zażąda, żeby kupił jej bilety na samolot z powrotem do Maine, zakradły się nieproszone, wykrzywiając usta Javiego w grymasie ledwie chwilę zanim drzwi do łazienki się otworzyły. Usłyszał to mimo szumu wody, która wciąż lała mu się na głowę. Podkręcone wciąż zmysły wyczuły wątły zapach marihuany, którą Laguerre zapewne wypaliła wczorajszego wieczora na hotelowym balkonie. Nie przywitał się, niepewny czy w ogóle może – czy Ana chciała mieć cokolwiek z nim wspólnego, nawet jeśli tuliła się do niego w nocy. Miała w końcu czas oprzytomnieć. Odetchnął głęboko – westchnął – kiedy po prostu znalazła się bliżej i objęła go w pasie, w dziwnym odbiciu tego, jak zasnęli parę godzin wcześniej. - Hej – odpowiedział na dziwnie brzmiące przywitanie, prostując głowę na tyle, by woda przestała się po niej lać. Wciąż wsparty o ścianę, na ślepo podniósł wolną rękę i nakrył nią jedną z dłoni Any, mocno zaciskając na niej palce. Był skołowany i wciąż nie wiedział, co powinien, ale odruchowo wyciągał ręce po czułość, którą chciała mu dać – nie był w tym względzie lepszy od małego dziecka, wciąż jeszcze nierozumiejącego świata. - Przepraszam za bałagan – wypalił nagle, zdając sobie sprawę, że żeby wejść pod prysznic Anaica musiała skakać nad brudnymi ubraniami, które porozrzucał po podłodze. - Ciuchy. Nie... Oczy mi wariują – wyjaśnił ze wstydem, czując jak wnętrzności skręcają mu się na samo nazwanie jednej ze słabości, z jakimi czasem miał do czynienia. - To nie tak, że nie chcę na ciebie patrzeć – dodał szybko, przekręcając głowę, jakby chciał obejrzeć się przez ramię, ale wciąż zaciskał powieki. - Tylko mdli mnie od nawet chwili. Nie przez ciebie, to... Mózg nie daje rady z dwoma obrazami. Tłumaczył się, wpychając w to niepotrzebną ilość szczegółów – Any zapewne w ogóle to nie obchodziło – ale skoro już mieli przed sobą problem potencjalnie nie do rozwiązania, Javi nie chciał zaogniać sytuacji. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Złapał ją za rękę i Ana odetchnęła z ulgą, jeszcze mocniej przytulając policzek do jego pleców. Zaczął mówić – i Laguerre odetchnęła głęboko, kręcąc głową lekko. - To nie ma znaczenia – stwierdziła po prostu na bałagan. Bo rzeczywiście nie miało. Oczy – oczy za to miały znaczenie. Anaica odchyliła głowę lekko i może przez chwilę rozważała odwrócenie Javiego ku sobie, szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu. - Hej, Javi. Zwolnij – rzuciła cicho i uśmiechnęła się przelotnie. – Jest w porządku. Nie patrz. Oszczędzaj się, dopóki... Dopóki znów nie będzie jak trzeba. Nie musisz... – Odetchnęła głęboko. – Zadbam o ciebie – stwierdziła po prostu, gładząc go lekko. Dokładnie to zamierzała zrobić. Zadbać. Zaopiekować się. Upewnić, że nie jest mu źle. To ostatnie zaś uwzględniało nauczenie go, że... - To normalne, mon cœur – stwierdziła nagle, pozornie bez kontekstu. – To normalne, że w związku pojawiają się problemy. To... – zawahała się, wreszzcie roześmiała cicho. – To nie oznacza, że cokolwiek się zmieniło. To nie oznacza, że nie chcę być z tobą – stwierdziła prosto. Nagle widziała wyraźnie, że dzisiejsze wycofanie Javiego nie było ucieczką, definitywnym zatrzaśnięciem drzwi, które dopiero co zaczęli przed sobą otwierać. To była bezradność. Niepewność. Lęk? Pewnie też. - Nie czuję się dobrze z tym, co wczoraj – kontynuowała spokojnie, jednocześnie wyłuskując dłoń spod dłoni mężczyzny i wychylając się zza Javiego na chwilę, by sięgnąć po szampon. – I ty pewnie też nie... Pochyl głowę, mon chéri – wtrąciła z przelotnym uśmiechem, zaraz potem wyciskając trochę szamponu na ręce i wmasowując go niespiesznie w mokre, posklejane loki Rivery. - Na pewno będziemy musieli porozmawiać. Zobaczyć, co możemy z tym zrobić i... I tyle. – Wzruszyła lekko ramionami. To nie było tak proste, jak brzmiało, ale z drugiej strony – to naprawdę nie był koniec świata, jeśli oboje byli gotowi spróbować. Zrobić wszystko, by jakoś... Coś wypracować. To pierwsze, ale na pewno nie ostatnie spięcie, z którym będą musieli sobie poradzić – Ana nie miała złudzeń, ale nie była też gotowa się poddawać. Zależało jej na Javim. Zależało chyba bardziej niż umiała pokazać. - Poza tym, nie musimy tego robić teraz. Rozmawiać – mówiła dalej, czule mydląc włosy Rivery i, parę chwil później, pozwalając, by mężczyzna wyprostował się i opłukał głowę pod deszczownicą. – Byłoby dobrze dzisiaj, ale... Nie teraz. Nie musimy tak zaczynać dnia – stwierdziła po prostu. Odstawiła szampon i wyciągnęła się po butelkę z żelem pod prysznic. Ścisnęła ją lekko i dmuchnęła sobie w nos zapachem tropikalnych owoców nim wycisnęła trochę na rękę. Pokrywając potem pianą kark, ramiona i plecy Javiego, masowała go z wyczuciem, ostrożnie uciskając spięte mięśnie. W głowie – planowała. Że najpierw pomoże ogarnąć się jemu, potem zajmie się sobą. Że zjedzą śniadanie – nakarmi go, jeśli będzie trzeba. Że może uda jej się znaleźć jakiś sposób, by przesłonić niezmienione oko – musiało chodzić właśnie o to, z jakiego innego powodu miałby widzieć na dwa różne sposoby? – i w ten sposób trochę ułatwić Javiemu życie aż do czasu, gdy jego ciało znów wróci do w pełni ludzkiej postaci. Apaszka. Na pewno brała jakąś apaszkę, w założeniu do spinania włosów – ale teraz mogła być jak znalazł także jako tymczasowy środek zaradczy na wariujący wzrok. Z pewnością to sprawdzi, potem, gdy wyjdą już spod prysznica. No więc – kark, ramiona, plecy. Przedramiona i dłonie, pośladki i uda. Obróciła go potem łagodnie ku sobie, pod wpływem impulsu ucałowała go lekko tuż ponad obojczykiem tuż przed tym, nim zaczęła mydlić jego pierś i brzuch. Unosząc głowę na chwilę i przypadkiem chwytając jego spojrzenie, uśmiechnęła się łagodnie. - Jest w porządku, Javi – powtórzyła cicho. – Poradzimy sobie – stwierdziła z przekonaniem, którego Rivera wyraźnie potrzebował. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Przepraszał i tłumaczył się, bo nie wiedział, co innego mógłby zrobić, nawet jeśli własne słowa wybrzmiewały mu w uszach jakoś koślawo i żałośnie. Zdawał sobie sprawę z ułomności, jaką sam wyhodował, nie wchodząc wcześniej w dłuższe – czy też zwyczajnie poważne – związki, wycofując się z każdego, zanim zaczął wymagać pracy. Nie dlatego, że nie chciał się wysilać, a dlatego że w którymś momencie pojawiłyby się pytania o sekrety, znikanie, nie odbieranie telefonów. Może nie doceniał swoich byłych partnerek, z miejsca zakładając, że żadna z nich nie zechce zostać, gdy zobaczy łuski, albo że chlapnie o dwa słowa zbyt dużo przy nieodpowiednich osobach. Za duże ryzyko. Wtedy uważał, że nie warte świeczki, a dziś... Dziś był bliżej stwierdzenia, że jednak było warto. Spróbować zaufać. Sapnął cicho, kiedy Ana kazała mu zwolnić i bez złośliwości, jakiej można by się spodziewać, mówiła, że to było w porządku, że nie mógł na nią spojrzeć, nie czując przy tym mdłości. Więcej, że zadba o niego – Laguerre użyła bardzo prostych słów, ale policzki Javiego zalały się szkarłatem, jakby co najmniej recytowała mu poematy zapewniające o sile jej uczucia. Mógł mieć czterdzieści – prawie czterdzieści jeden – lat na karku, a czuł się w tej chwili jak dziecko odbierające jedną z najważniejszych lekcji w życiu i było mu z tym cholernie dziwnie. I miło. Miło chyba też, jeśli tak mógł nazwać ciepło, jakie rozlało mu się we wnętrzu klatki piersiowej. Spokój i opanowanie Any powoli, kropla za kroplą wlewały mu się do głowy, uwalniając część napięcia, jakie zgromadził w ciele. Posłusznie pochylił głowę, gdy o to poprosiła i westchnął cicho, czując we włosach palce. Mówiła o rzeczach, które ją kuły, o tym że nie czuła się dobrze z tym, co wydarzyło się wczoraj, ale sposób w jaki to robiła, wyraźnie kontrastował z doświadczeniami Javiego, trochę go jeszcze konfundując. - To brzmi tak prosto, kiedy o tym mówisz – zauważył cicho, zanim dostał sygnał do wyprostowania się i spłukania szamponu. Zagarnął mokre włosy z czoła, odruchowo wyginając nieco plecy i nadstawiając się pod dłonie Any. - Chciałbym – stwierdził po dłuższej chwili namysłu, gdy cisza która zaległa między nimi, przeciągnęła się. Dziwnie było mu po prostu stać i nie widzieć mimiki kobiety. - Porozmawiać dzisiaj. Chyba. Wczoraj szło nam średnio – powiedział, pozwalając sobie na trochę szczerości, skoro Ana podchodziła do tego wszystkiego tak rozsądnie. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, czy to nie jakiś podstęp, ale dłonie przesuwające się po rozsianych jeszcze gdzieniegdzie łuskach zwalniały tylko na chwilę i nie uciekały zaraz tam, gdzie skóra była gładka. Obrócił się powoli, na chwilę rozchylając nieco powieki i łowiąc spojrzenie Anaiki – widok jej uśmiechu wart był ucisku w skroniach i świeżych zawrotów głowy. Roześmiał się cicho, może nieco histerycznie, na powrót zamykając oczy i podpierając się o ścianę. - Jesteś niemożliwa. W ten dobry sposób. Najlepszy – mówił, paplając urywanie. Odruchowo zaczął kręcić lekko głową, ale zaraz przestał, czując jak żołądek zaczął się buntować na niekontrolowane ruchy i kazał znów zastygnąć w miejscu. - Chciałbym ci uwierzyć, tak od razu. To po prostu... – przygryzł lekko wnętrze policzka. - To nie takie proste. I to nie twoja wina – urwał na moment, zanim z wyraźnym wahaniem dodał jeszcze: - Zapytaj mnie kiedyś, w jakiś lepszy dzień, czego się nauczyłem od Ramona. Poza podstawami mojej pracy. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Czuła, w którym momencie zaczął się rozluźniać. Nie nagle, ale powoli – jak stopniowo narastająca mżawka, jego mięśnie leniwie rozprężały się pod jej dłońmi, jeden po drugim. Niektóre opierały się, jakby wciąż nieprzekonane; inne puszczały tak, jakby wystarczyło musnąć je ostrożnie, by przypomniały sobie, jak to jest odpuścić. Anaica w ciszy odszukiwała kolejne ciasne węzły i cierpliwie rozplątywała je, kierując się raczej instynktem i – powoli budowaną – znajomością ciała Javiego niż faktyczną wiedzą. Nigdy nie uczyła się masażu, nie potrafiła robić go profesjonalnie – ale w Kolorowych przecież nie raz pomagali sobie z przetrenowanymi mięśniami, naciągniętymi ścięgnami czy, zwyczajnie, z nerwowym spięciem pleców czy ramion. Uśmiechnęła się przelotnie na prostotę. To nie było proste, a ona nie czuła się wcale tak spokojnie, jak na to wyglądało – ale na jej własny dyskomfort przyjdzie czas. Nie zamierzała go bagatelizować, zbywać machnięciem ręką – po prostu na chwilę, jedną krótką chwilę, był dla niej niższym priorytetem niż wyraźne zagubienie Javiego. To było w jakiś sposób rozczulające, jak bardzo to wszystko – to wszystko, co wiązało się z byciem z drugim z człowiekiem – było dla Rivery nowe. Na ten moment liczyło się to, że chiał. Chciał próbować, chciał rozmawiać, a gdy dało mu się chwilę, potrafił przyznać to na głos. To było dużo. To był naprawdę doskonały początek. - Rzeczywiście, nienajlepiej – zgodziła się z łagodnym rozbawieniem, gdzie i średnio Javiego, i jej nienajlepiej były dosyć łagodnymi określeniami jak na impet, z jakim rozbili się wczoraj o wzajemne przekonania. Nie ciągnęła tego tematu, bo – tak jak wspomniała – nie musieli rozmawiać o tym teraz. Nie chciała rozmawiać o tym teraz. Jeszcze nie. Roześmiała się lekko na nieporadne komplementy. Gdy zabrakło jej żelu na dłoniach, wycisnęła go jeszcze trochę, napełniając łazienkę świeżą chmurą tropikalnych aromatów. - Wiem – stwierdziła spokojnie na jego zapewnienia. – Nie spiesz się. To... – Zawahała się, przez chwilę nie bardzo wiedząc, jak ubrać w słowa to, co czuła. Wreszcie po prostu stanęła na palcach i pocałowała mężczyznę miękko. Potem nie spieszyła się z cofaniem, uśmiechając przelotnie wciąż przy jego ustach. - Zapytam. Kiedyś. Kiedy nie będziesz się tego spodziewał – wymruczała w niespecjalnie kreatywnym żarcie. Domyślała się, że nauki, o których mówił Javi, raczej nie były przyjemne. Mogły nie być takimi, które by pochwalała. Wiedziała, że kiedyś zapyta, i że to pytanie będzie jednym z wielu mających pomóc jej poznać Riverę lepiej. Chciała poznawać go każdego dnia przez kolejne lata, dekady. Nie sądziła, by kiedykolwiek miała dosyć. Była pewna, że zawsze będzie coś nowego, co będzie mógł jej powiedzieć, pokazać. Uporawszy się z namydleniem Javiego, przełączyła deszczownicę na prysznic i sięgnęła po słuchawkę. Ostrożnie spłukiwała kolejne chmurki piany, czasem polewając mężczyznę tylko, czasem pomagając sobie dłonią, zbierając resztki żelu z jego skóry. Gdy zaś nie zostało już nic do spłukania, z westchnieniem przytuliła się do piersi mężczyzny, przez krótką chwilę więżąc prysznicową słuchawkę między nimi i pozwalając, by ciepła woda rozluźniała spięte mięśnie. Nic nie mówiła. Bycie rozsądną było męczące, a ona była zagubiona wcale nie mniej niż Javi. Jej zagubienie dotyczyło po prostu czegoś zupełnie innego. - Daj ręce, mon cœur – rzuciła w którejś chwili cicho, odwieszając słuchawkę. – Nie otwieraj oczu, po prostu wysuń dłonie. Gdy to zrobił, wycisnęła w nie trochę szamponu i łagodnie poprowadziła jego ręce do własnych włosów, zaraz potem znów przytulając się do mężczyzny, z westchnieniem wspierając czoło na jego barku. Nie bagatelizowała swojego dyskomfortu. Z nim też musieli sobie poradzić. - W Everglades – powiedziała cicho, nie unosząc wzroku. – Podobało mi się. Naprawdę – zapewniła z przekonaniem. To było ważne – dla Javiego, ale dla niej też. Powinien wiedzieć. Musiał wiedzieć. O reszcie porozmawiają później. - Nigdy nie sądziłam, że małe aligatory są takie zabawne – wymamrotała. W jej słowach przebrzmiał cień uśmiechu. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Wzorce Javiego odnośnie związków były raczej jednotorowe – kłócąc się, jego rodzice zwykle stawiali na nogi cały dom, a różnice zdań rzadko kiedy spotykały się ze spokojną dyskusją. Nie znosił tego od najmłodszych lat, ale potem każda z jego chwilowych dziewczyn robiła sceny, gdy w czymś się nie zgadzali. Carmen z mężem też nie odbiegali od tego schematu i Javiemu wydawało się, że tak to zwyczajnie już musi wyglądać – że wrzaski stanowiły nieodłączną część spięć na linii kobieta-mężczyzna. Biorąc pod uwagę żywy charakter Anaiki i jej pyskatość, w życiu by się nie spodziewał, że będzie mówić do niego tak... Rozsądnie. Spokojnie. Chyba jeszcze nie wierzył, że może być w ten sposób zawsze – albo przynajmniej czasami. Coś w nim miękło na każde kolejne zapewnienie oraz delikatny dotyk, budziło potulność i rozdmuchiwało uczucie, które już w sobie hodował od pewnego czasu. Mruknął tylko, kiedy go pocałowała, na ślepo wyciągając rękę i przesuwając ją wzdłuż ramienia Any, cofając ją dopiero, gdy zaczęła przeszkadzać jej w zadaniu zmycia z niego całej tropikalnej piany. Uśmiechał się lekko, jeszcze chwiejnie, chętnie nadstawiając się pod jej ręce i obejmując drobniejsze ciało, kiedy skończyła, wspierając się na nim. Wielu rzeczy mógł nie wiedzieć, ale przytrzymanie Laguerre było bardzo proste, upewnienie się, że nie złoży się jak harmonijka pod ciężarem własnych słabości. Kciukiem rysował jej na łopatce krzywe kółka, tylko przelotnie przypominając sobie, że to chyba tam znajdowało się jej magiczne znamię – łuska aligatora, tak powiedziała jej babcia. Ciekawe czy teraz, kiedy już wiedziała, Ana wciąż była zadowolona z tej interpretacji. Wcześniej wydawała się z niej wręcz dumna. Nie zapytał, bo to nie było odpowiednie miejsce i czas. Z pewnym oporem wycofał dłonie z jej pleców, gdy poprosiła, bez zmysłu wzroku niepewny o co mogło Anie chodzić, ale bardzo szybko zrozumiał – Laguerre nie kazała mu zgadywać. Z mokrymi lokami pod palcami, zaczął spieniać na nich szampon, masując delikatną skórę głowy w podobny sposób do tego jak jeszcze przed chwilą ona robiła to dla niego. Zamarł na moment na wspomnienie Everglades, powoli wypuszczając powietrze na stwierdzenie, że podobało jej się tam. I że uważała małe aligatory za zabawne. Parsknął cicho, czując pod zamkniętymi powiekami wilgoć, która nie miała nic wspólnego z prysznicem. Pochylił się, przyciskając do czoła Any długiego całusa. - Małe jełopki – powiedział z rozczuleniem, którego nie potrafił się pozbyć. - Brzmią jak lasery z tych filmów z kosmitami, a tak naprawdę tylko wołają o kurczaka. Albo kulkę do zabawy – rzucił, wracając do mycia kobiecie włosów. Kiedy skończył, sam poprosił, żeby podała mu żel - spod prysznica oboje wyszli pachnąc jak chemiczne tropiki. Z ręcznikiem zawiniętym na biodrach, Javi dał się podprowadzić do łóżka i po chwili bezruchu, kiedy Ana wyciągała ze swojej walizki komplet czystych ubrań, podniósł rękę, osłaniając jedno z oczu – nie był pewien które aż do momentu, gdy rozchylił powieki. Wyostrzone szczegóły i większy kontrast w ruchu od razu zdradziły, że na widoku pozostało żółte, gadzie ślepie. Przez moment myślał o tym, by zamienić ręce, ale Ana już wstawała od walizki, ubierając się w jeden ze swoich wygodnych, wakacyjnych kompletów, w których wyglądała świetnie. Zresztą, w czym Anaica wyglądała źle? Javi był przekonany, że nawet gdyby ubrała się w worek po ziemniakach, wciąż zwracałaby uwagę. - Podasz mi coś, czy wolisz tak do rosołu? – spytał, celując w żart, który wybrzmiał nieco płasko wypowiedziany głosem, w którym wciąż jeszcze przebijało się zmęczenie. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
To nie tak, że Ana zawsze była rozsądna, że zawsze wiedziała, co powiedzieć. To nawet nie tak, że za aktualnym spokojem stało coś więcej niż lęk – paniczny lęk – że, gdyby Javi nie był gotowy słuchać, gdyby nie chciał z nią rozmawiać, bardzo łatwo mogliby to wszystko stracić. To. To, co zaczynało być dobrze, zaczynało kojarzyć się z domem. Rivera niewątpliwie kiedyś się tego dowie – tego, jak często Anaica się bała; tego, że jej rozsądek często był wymuszony, wyuczony, ot, mechanizm obronny, który wcale nie zawsze działał jak trzeba. Kiedyś z pewnością Ana opowie mu, jak wyglądał ten czy inny jej poprzedni związek – i jak często sobie nie radziła. Ale nie dziś. Dziś żadne nie miałoby na to siły. Nie spieszyła się z odsuwaniem, jeszcze dłuższą chwilę po tym, gdy Javi namydlił ją całą, zostając w jego ramionach. Nic nie mówiła, przytulała się tylko – i uśmiechała tak samo miękko i na buziak złożony na jej czole, i na rozczulający komentarz odnośnie małych gadów. Potem, po wyjściu spod prysznica, wytarła siebie i pomogła wytrzeć się Javiemu. Zaprowadziła go z powrotem do pokoju, ubrała się prędko – i uniosła głowę, gdy spytał o własne ciuchy. Patrzył na nią jednym, gadzim ślepiem i Anaica przekrzywiła głowę lekko, przyglądając mu się uważnie. - Wolę tak – stwierdziła bez skrępowania i uśmiechnęła się szerzej, finalnie rzuciła mu jednak bokserki. Ot, żeby zamiast kołdry włażącej w tyłek miał chociaż minimum komfortu. Grzebiąc przez chwilę we własnej walizce, wykopała też apaszkę, o której myślała wcześniej – ją także rzuciła Javiemu, przekonana, że się domyśli. No bo co innego miałby z nią zrobić, niż tylko zasłonić sobie jedno oko? Przeciągnęła się jeszcze leniwie na środku pokoju, po raz kolejny zastanowiła, czy aby na pewno nie wypaliłaby kolejnego skręta (chyba już nie potrzebowała) i wreszcie wróciła do łóżka, przedtem przenosząc tylko ostrożnie tace z jedzeniem z szafki na materac łóżka. Sama usadziła się gdzieś między koszykiem ze słodkim pieczywem a talerzem z kilkoma rodzajami wędlin do wyboru i zerknęła na Javiego pytająco. - Co byś zjadł? – spytała i uśmiechnęła się przelotnie. Przez dobrą chwilę podsuwała mu wszystko, o co poprosił – początkowo podając mu talerzyk z kolejnymi przekąskami, potem z rozbawionym uśmiechem pozwalając mu jeść z jej ręki, przygryzając przy tym lekko jej palce i oblizując je z miodu czy dżemu. Nie opierała się też, gdy w którejś chwili odwdzięczył jej się tym samym i śmiało zjadła część swojego śniadania z jego dłoni. Niewiele w tym czasie mówili, wciąż jeszcze – mniej lub bardziej świadomie – odwlekając moment, gdy będą musieli wrócić do Everglades i wszystkiego, co tam się wydarzyło. Dopiero potem, gdy z zamówionego śniadania pozostały już tylko smętne resztki, i gdy rozsiedli się wygodniej, z plecami wspartymi o zagłówek łóżka i kubkami kawy i herbaty w dłoniach – dopiero wtedy Anaica odetchnęła powoli. Jedną dłoń już od dobrej chwili miała wspartą na udzie Javiego, gładząc je lekko – nie przestała teraz, ale w jej ruchach wyraźnie pojawiło się jakieś wahanie. - No dobrze – powiedziała powoli. – Ty zaczniesz czy ja mam? – spytała ostrożnie. Tak, jak przedtem bez większego trudu wspięła się na wyżyny spokoju i rozwagi, tak teraz chyba nie była pewna, czy potrafi. Po pierwszym, porannym spięciu zmęczenie – głównie to tkwiące jej w głowie – przypomniało o sobie z podwójną siłą, a w raz z nim powróciły obawy, niepewność, bezradność. Nie była pewna, czy umiałaby zacząć. W tym przypadku wolałaby chyba, żeby cała ta rozmowa wyszła od Javiego. Oparła mu głowę na ramieniu. Przygryzając wnętrze policzka lekko, zaczepiała je raz za razem, kąsając nerwowo. Mimowolnie zacisnęła dłoń mocniej na kubku z herbatą, zakołysała nim lekko. Śmiało, Javi. Miejmy to za sobą. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Przez krótką chwilę mignęła mu myśl, czy jednak nie powinien zmienić, które oko zasłaniał i nie drażnić Anaiki ani jej nadszarpniętych nerwów. Wyglądałoby to cokolwiek dziwnie, gdyby nagle zaczął machać rękoma przed twarzą, ale robił już dziwniejsze rzeczy, by nie pozwolić swojemu sekretowi wyjść na jaw – kiedyś wyskoczył przez okno sypialni na parterze, bo łuski zaczęły mu się przebijać po obu stronach kręgosłupa, a był na dobrej drodze, by zostać rozebranym. Dziewczyna nie chciała się z nim potem więcej umówić, ale jakoś to przełknął. Były rzeczy ważne i ważniejsze. Teraz jednak pozostał w chwilowym bezruchu, dając Anie moment, by zdecydować, co myślała na widok żółtego ślepia i odetchnął bezgłośnie, kiedy go nie skomentowała. Plamy łusek to jedno, w zasadzie można było się upierać, że to jakiś egzotyczny problem dermatologiczny, ale pazury, kły i pionowe źrenice odbierały cząstkę człowieczeństwa, rozbudzając pierwotny ludzki strach przed drapieżnikiem. Jeśli Ana się bała, nie dała tego po sobie poznać, wygrzebując z walizki wielokolorowy supeł materiału, który po rozwinięciu okazał się być apaszką w kwiatowy wzór. Javi parsknął krótko, jedną ręką składając ją na kolanach w całkiem zgrabny pas nakładających się na siebie warstw i po kilku przymiarkach znalazł sposób, by przewiązać oko tak, żeby prowizoryczna opaska nie zsuwała mu się z głowy. Działało całkiem nieźle. W każdym razie wystarczająco, by znów miał dwie wolne ręce. Nie podmienił oka, które odsłaniał, chyba zachęcony do tego faktem, że Ana nie kazała mu ubierać niczego, co przykryłoby plamy łusek wyraźnie odcinających się od naturalnego koloru jego skóry. Czuł się z tym dziwnie. Częściowo dobrze, nie musząc się nagle ukrywać, ale dziwnie. Trochę jak owad nabity na szpilkę pod lupą. Albo żaba z flakami wywleczonymi na zewnątrz na makabrycznej lekcji anatomii. Śniadanie minęło zaskakująco spokojnie, wywołując cień nadziei, że może wcale nie będą musieli rozmawiać o Everglades. Że tak jak w przypadku innych par, które Javi miał w swoim życiu blisko, temat zejdzie gdzieś na drugi plan i nigdy nie zostanie rozwiązany wprost, ale z biegiem czasu uzna się go za coś, co nie wymaga już dyskusji. Nigdy nie uważał, by było to dobre rozwiązanie, ale zaczynał rozumieć, czemu ludzie zgadzali się funkcjonować w ten sposób. Alternatywa była zwyczajnie przerażająca, dlatego drgnął wyraźnie, gdy Anaica nawiązała do tematu, dając mu wybór, które z nich miało zacząć tę rozmowę. Zacisnął mocniej palce na kubku kawy, kołysząc nim lekko. Mógł powiedzieć, żeby ona zaczęła. Stchórzyć i wycofać się, korzystając z prawa wyboru, które mu dała. To brzmienie jej głosu i wyraźnie wymuszona ostrożność podniosły mu drobne włoski na karku, chociaż kobieta wsparła się o jego ramię, jakby nie było w tej całej sytuacji nic nienormalnego. Może to wyostrzone zmysły odczytywały więcej. A może to zwykły ludzki niepokój kazał interpretować w najczarniejszych barwach. - Chyba... Chyba nie wiem, jak zacząć – powiedział, marszcząc lekko brwi i czując, jak materiał apaszki przesunął mu się delikatnie na twarzy. - Chociaż technicznie rzecz biorąc, właśnie to zrobiłem? – rzucił, czując się bardzo, bardzo głupio. Nie żeby dla Javiego to było jakieś nowe uczucie, przecież robił w życiu wiele głupstw. Popukał palcem w bok kubka, wydobywając z niego jakąś bliżej niedoprecyzowaną melodię, w szaleńczym tempie przewalając własne myśli i szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Czegoś, co mogłoby usatysfakcjonować Anę, wyjaśnić jej, dlaczego stało się to, co się stało – czy może powinien od razu zacząć przepraszać? Skłamać, że uważał, że przesadził i przychylić się do tego, jak twierdziła, że nie mógł zrównywać ludzi i aligatorów? Coś przewróciło mu się w żołądku na samą myśl. - Nie wiem, czy każdy tak ma. W sensie zwierzęcopodobny, bo żadnego innego nie spotkałem – zaczął niepewnie, wpatrując się uparcie w zawartość swojego kubka. - Ale dla mnie aligatory są jak rodzina. Tak samo ważna jak ta ludzka. To takie... Rozdarcie? Między dwoma gatunkami. Należę trochę tu i tu – mówił, kompletnie nie mając pojęcia, czy czegoś takiego oczekiwała od niego Anaica, ale... Raz powiedział jej prawdę i chyba chciał mówić ją dalej. Próbować w każdym razie. - Mówiłaś, że nie rzuciłem się Mike'owi do gardła, kiedy powiedział mi o... O sprzedaży – powiedział oględnie, podnosząc rękę i pocierając nerwowo ramię. Nagle poczuł się jeszcze dziwniej, zaskakująco niekomfortowo, choć zwykle nie miał problemu z nagością i dłonią nakrył plamę łusek. - Ale prawie... Chyba prawie złamałem mu wtedy nos. Albo w ogóle złamałem? Nie do końca pamiętam, ale krew mu się z niego lała. Strasznie się darłem. Tylko, że wtedy byliśmy sami, a wczoraj... – urwał na moment, szukając odpowiednich słów. Wreszcie zdecydował się na te najprostsze: - Wczoraj nie. Ta empatia działa bardziej, kiedy są obok. Umilkł na chwilę, odruchowo wbijając paznokcie w skórę, palcami zahaczając chropowatą granicę między łuską a ciałem i ciągnąc, drapiąc, jakby gdyby się wystarczająco postarał, mógł je zedrzeć i nie pozwolić im odrosnąć. - Dla ciebie to wariactwo, ale nie potrafię inaczej. Mogę tylko udawać. Kłamać. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Javi mówił, że nie wie jak zacząć, ale Anaica nie potrafiła mu z tym pomóc. Milczała więc, z głową wspartą na jego ramieniu i czekała, dając mu tyle czasu, ile potrzebował, by poukładać myśli. W tym samym czasie jej własne galopowały, miotały się w jakimś szalonym tańcu, nie dając się pochwycić. Była pewna, że gdy to ona będzie miała się otworzyć, wcale nie będzie jej łatwiej. Jeśli zdziwiła się, w jaki sposób zaczął, jakich sformułowań używał – nie dała tego po sobie poznać. Gładziła jego udo i niespiesznie sączyła własną herbatę, w zamyśleniu przyglądając się parze ulatującej z kubka. Choć nic nie mówiła, nie kiwała głową, nie pochrząkiwała na znak, że słucha – naprawdę to robiła. Chwytała każde słowo Rivery i obracała je w głowie jak wyjątkowo ciekawą zagadkę logiczną, dla której potrzebowała znaleźć rozwiązanie. Póki co – poszukiwania te szły jej raczej średnio. Jej mina nie zmieniła się, gdy wspomniał poprzednie starcie z Mikiem. Nie cofnęła też ręki, wręcz przeciwnie – bez słowa przesunęła ją i ułożyła na dłoni Javiego, tej samej, która drapała łuski, jakby chcąc zedrzeć je z własnego ciała. Nie rób tego, zdawał się mówić prosty gest Any. To jesteś ty. Nie krzywdź się. - To nie wariactwo – powiedziała wreszcie powoli. – Tylko... Odetchnęła głęboko, pozbierała skotłowane myśli. - Bałam się – zaczęła, starannie dobierając słowa. Nie zamierzała kłamać, nie chciała kłamać. Złagodzenie własnych uczuć byłoby kłamstwem. Wybranie zbyt delikatnych słów byłoby kłamstwem. Javi natomiast zasługiwał na szczerość, nawet, jeśli prawda – ta wczorajsza – miała być bolesna. Oboje na tę prawdę zasługiwali, bo tylko tak będą mogli w ogóle myśleć o budowaniu czegoś razem. A przecież chcieli budować. Ona chciała. - Bardzo się wczoraj bałam – kontynuowała więc powoli, wciąż w połowie pełny kubek kołysał się w jej dłoni. – Wtedy, jeszcze przed wyjazdem, powiedziałam, że twoja odmienność nie ma dla mnie żadnego znaczenia, ale chyba... – Odetchnęła powoli. – Chyba się pomyliłam. Pospieszyłam. Milczała przez chwilę. Wypowiedziane słowa pozostawiły na jej języku gorycz, a na ramionach ciężar, który chciała z siebie czym prędzej zrzucić. Wiedziała, jak brzmiały jej słowa i była niemal pewna, że wie, jak zrozumie je Javi. Mężczyzna zinterpretuje je zupełnie nie tak, jak trzeba. - Twoja odmienność ma znaczenie – zaczęła znowu, przelotnie zerkając na Javiego. – Wszystko, co się na ciebie składa, ma znaczenie, a ja byłam cholernie naiwna sądząc, że jest inaczej. I zakładając, że to będzie takie proste, ot, kolejna festynowa ciekawostka, która... – Urwała i wciągnęła powietrze głęboko. - Chodzi mi o to, że chyba po prostu nie brałam pod uwagę o czym tak naprawdę mówisz, gdy mówiłeś, że jesteś zwierzęcopodobnym. Nie znałam żadnego dotąd – albo przynajmniej nie wiedziałam, że znam. Słyszałam to, co mówią wszyscy, ale te historie są przecież tak skrajne, że aż nieprawdopodobne. Nikt normalny w nie nie wierzy. Więc po prostu nie wiedziałam. Nie mogłam wiedzieć, kim tak naprawdę jesteś. Znów przerwa, znów chwila na oddech, na łyk herbaty, na uświadomienie sobie, jak szaleńczo rwie się jej serce w piersi. - Bałam się wczoraj i nie mogę obiecać, że nie będę bała się znowu – powiedziała powoli. – Jeszcze nie mogę. Ale kiedyś – chciałabym. Chciałabym... Chciałabym się ciebie nauczyć. Poznać. Zrozumieć. Bo teraz – zaśmiała się krótko, z wymuszonym rozbawieniem. – rozumiem niewiele. Mówisz – empatia. Rozdarcie między gatunkami. Rozumiem słowa, ale nie rozumiem, o czym mówią. Nie potrafię... To znaczy... – Przygryzła wnętrze policzka mocniej. – Potrzebuję czasu – stwierdziła wreszcie. – Nie czasu bez ciebie – zastrzegła z przekonaniem. – Po prostu czasu, żeby się oswoić. Nauczyć. I może – może zrozumieć, jak mogłabym ci pomóc. Kiedy. Co mogłabym zrobić, żeby wczoraj się nie zdarzało – dokończyła trochę bardziej niepewnie. Milczała przez dłuższą chwilę. Dłoń znów wróciła na udo mężczyzny, znów rozpoczęła swój nerwowy rytm na nagiej skórze mężczyzny. - Nie kłamałam mówiąc, że wczoraj nic nie zmienia w kontekście nas – dodała cicho, ostrożnie nie dlatego, że nie wierzyła w to, co mówi, co raczej – z obawy, że nie nada tym słowom odpowiedniego wydźwięku. Odpowiedniego znaczenia. – Nadal cię chcę, Javi. Bardzo. Ze wszystkim, kim jesteś. – Kim, nie czym, bo wbrew temu, Rivera nie był przecież zwierzęciem. Był kimś pomiędzy, kimś zupełnie innym, nowym. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Wcale nie był pewien, czy dobrze zaczął i czy tak właśnie powinno to wyglądać, ale kiedy raz przepchnął słowa przez gardło, następne formowały się niemal same. Choć raz wrodzona gadatliwość do czegoś się przydawała. Ana mu nie przerywała i z jednej strony było to dobre, bo pozwalało swobodnie wyrzucić każdą jedną myśl, jaka pojawiła się Javiemu w głowie, a z drugiej wywoływało narastający z chwili na chwilę niepokój. Bo skoro nic nie mówiła, mogła myśleć absolutnie wszystko – na przykład to, że jego tłumaczenie było dziecinne i że nijak nie przystawało do oczekiwań, które miała. Że wcale nie chciała rozmawiać o tym, co wywołało wczorajszą sytuację, tylko czekała na zapewnienia, że się to więcej nie powtórzy. Gdyby tego potrzebowała, Javi obiecałby jej wszystko, mając pełną świadomość, że nie jest w stanie niczego zagwarantować. Wykrzywił nieco usta, kiedy Ana przesunęła dłoń, powstrzymując go przed dalszym drapaniem zmian na ciele i przyznała się do strachu. Tylko zagryzając dolną wargę i przesuwając ją w zębach, powstrzymał się przed gorzkim śmiechem – bo czy właśnie nie wywołał dokładnie tych uczuć, jakie próbowali zaszczepić w młodych czarownikach i czarownicach wszyscy przeciwnicy odmienności? Czy nie potwierdził, że strach przed innymi - i idące za nim prawo do obrony każdymi dostępnymi środkami – był słuszny? Nie odsunął się dlatego, że kolejne słowa Laguerre zrzuciły mu do żołądka ciężki kamień, puszczając serce w chwilowy pęd tak szaleńczy, że od szumu krwi w uszach zakręciło się Javiemu w głowie. Niespecjalnie wiedział, po co mówiła coś jeszcze – czy nie powiedziała już przecież wystarczająco? Żelazisty posmak krwi z przegryzionej wargi podrażnił coś w jego mózgu i zaswędział w dziąsła, kazał szukać bezpiecznej kryjówki. Przed Aną? Jej słowami? Nie był pewien. Tam, gdzie wcześniej odmówił sobie śmiechu, teraz nie przełknął go już, naiwne stwierdzenie, że przecież ludzie nie mogli wierzyć w historie o zwierzęcopodobnych kwitując suchym parsknięciem i lekkim pokręceniem głową. Fakt, większość z nich była przerysowana, wyolbrzymiona tak, by wywołać pożądany efekt, ale czy sama ledwie chwilę temu nie przyznała się do strachu, jaki czuła? Czy ludzie jako gatunek z zasady nie bali się wszystkiego, co chociaż odrobinę różniło się od ich wyobrażeń o świecie? Odstawił na szafkę ledwie napoczęty kubek kawy, zaciskając i rozprostowując na zmianę palce dłoni, próbując ukryć jej drżenie. Marszczył brwi, bo Ana z jakiegoś powodu wciąż mówiła i w pewnym momencie musiał zdusić potrzebę, by zasłonić jej usta. To wszystko nie miało najmniejszego sensu – to że najpierw mówiła o strachu i potrzebie czasu, a potem zrozumieniu i oswajaniu. Robiła mu w głowie mętlik i ulga, która odczuł, gdy zapewniła, że to co się wydarzyło, nie zmieniło jej uczuć, nie była euforią – bliżej jej było do czegoś na kształt zrezygnowania. Głębszego odetchnięcia po przetrwanym sztormie, w którym za burtę wypadł kosztowny towar. Przekrzywiając głowę, Javi spojrzał na Anaikę pojedynczym okiem, przez chwilę po prostu się jej przyglądając – chyba wciąż szukając jakichś oznak fałszu, a gdy żadnych nie znalazł, powoli wyjął kobiecie z rąk kubek z herbatą i wychylił się nad nią, odstawiając go tak samo, jak zrobił to wcześniej ze swoim. Sięgnął potem do jej policzka, obejmując go dłonią, kciukiem wodząc przez chwilę po miękkiej skórze i odruchowo licząc rozsiane po niej piegi. Szukał słów, które mógłby zaoferować, ale wyjątkowo żadne nie chciały przyjść – pochylił się więc tylko, ostrożnie muskając ustami jej wargi, a gdy nie zaprotestowała, przycisnął do nich mocny pocałunek. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Emocje odmalowywały się na twarzy Javiego jak kolejne plamy barw – odcieni szarości raczej niż żywych żółci czy czerwieni. Anaica widziała, jak przekręcał się ten kalejdoskop uczuć, ale nie przestała mówić. Musiała wyrzucić wszystko, co leżało jej na sercu. Rivera też powinien. Musieli wyrzygać wszystko, wytrzewić się, wypruć watę ze środka – i potem wsadzić to wszystko z powrotem, tylko inaczej. Nie chodziło przecież o to, żeby zaczynali od zera, wymazując wszystko, co przedtem. Chodziło o to, by na tym, co wczoraj, zbudowali kolejne jutro. Ana mówiła więc, zmuszając się do przełykania gorzkiego bólu, jaki sprawiały jej grymasy Javiego. Krzywdziła go, w jakimś sensie chyba robiła właśnie to. Wierzyła jednak, że tak trzeba. Że to najlepszy sposób. Może po prostu nie znała innego. Gdy skończyła, zaczęła czekać – na słowa, kontrargumenty raczej niż wyjaśnienia. Na te ostatnie przyjdzie czas później, za dzień, dwa, może za tydzień, gdy minie pierwszy szok i gdy gotowa będzie spróbować zrozumieć. Usiąść, pomyśleć, a nie tylko drżeć, gdy zimny dreszcz przebiegał jej po plecach na wspomnienie ognia w ślepiach – nie oczach – Javiego i warkotu – nie słód – rwącego mu się z gardła. Anaica czekała, zamiast słów dostała jednak nagłą bliskość; kubek herbaty wyjęty z jej dłoni; zapach Rivery, gdy się nad nią pochylił; ciszę, która była... Była. Laguerre nie była pewna, jaka. Odruchowo wtuliła się w dłoń mężczyzny, gdy objął jej policzek. Musnął jej usta pytająco i Ana rozchyliła wargi w niemym zaproszeniu. Pocałował ją, i westchnęła cicho, z tęsknotą, albo może z ulgą – i oddała pieszczotę bez grama zawahania. Za pierwszym pocałunkiem przyszedł kolejny. I jeszcze jeden. I jeszcze. Anaica brała je sama i oddawała sama, każdy kolejny tak samo miękki jak poprzedni, tak samo niespieszny, jak poprzedni – a jednak, w jakiś trudny do opisania sposób, coraz bardziej desperacki. Przekręciła się trochę na materacu, wsparła ramieniem o zagłówek łóżka, usadzona na boku przysunęła się bliżej. Przesunęła dłońmi wzdłuż jego odsłoniętych ramion, sięgnęła wyżej, objęła go za szyję. W którejś chwili ciemne oczy podbiegły wilgocią, słonymi kroplami ulgi, niechlubnym dowodem napięcia towarrzyszącego jej od wczoraj. Gdy jeden z pocałunków okazal się być tym – na ten moment – ostatnim, Anaica wciąż została blisko, z czołem wspartym o czoło Javiego, nogami przerzuconymi przez jego uda, jedną dłonią wciąż wplecioną we włosy mężczyzny, drugą – badającą delikatnie jego doskonale znajome rysy twarzy. - Powiedz coś, mon cœur – wyszeptała cicho. – Powiedz coś, bo nie wiem... – zaczęła, urwała jednak zaraz, potrząsnęła głową, zamknęła mu usta kolejnym pocałunkiem. Kochała go tak bardzo mocno. Tego też wczoraj nie zmieniło. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Pocałował ją, bo wyjątkowo nie wiedział, jak złożyć słowa – nawet te najgłupsze, które przecież zawsze przychodziły mu bez większego problemu. Matka śmiała się kiedyś, że powinien zostać politykiem, bo przegadałby każdego oponenta, ale istniała zasadnicza różnica między mówieniem dużo, a mówieniem o rzeczach które naprawdę miały znaczenie. A Anie nie chciał wciskać kitu, nawijać makaronu na uszy, czy lać wody, w fali mniej lub bardziej gładkich słów nie przekazując niczego istotnego. Nie zasługiwała na to. Tak po prostu i zwyczajnie. Może i nigdy wcześniej nie zależało mu na nikim tak bardzo jak na niej, ale nie potrzebował mieć porównań czy wcześniejszych doświadczeń, by wiedzieć, że chciał starać się być dla niej dobry. Tam, gdzie wcześniej był ostrożny i niepewny, z pocałunku na pocałunek coraz wyraźniej czuł wdzierającą się desperację, potrzebę bycia jak najbliżej. Brał i oddawał Anaice oddechy, którymi się dzieliła, obiema dłońmi obejmując jej policzki, jakby bał się, że w którymś momencie Laguerre się opamięta i ucieknie. Mogłaby. Tak naprawdę nie miał prawa jej za to szczególnie winić. Westchnął, czując, jak ciasny supeł zakopany głęboko w trzewiach rozluźnia się nieco, kiedy objęła go za szyję i przytrzymała bliżej, jakby bała się dokładnie tego samego z jego strony. Poprosiła, żeby coś powiedział, po czym sama znów zamknęła mu usta, nie dając Javiemu dojść do głosu – a powoli, bardzo powoli jakieś słowa zaczynały przewijać się z tyłu jego głowy, drapać we wnętrze czaszki i domagać wypowiedzenia. W pewnym momencie mocniej przytrzymał policzki Any, odsuwając się tylko na tyle, by nie zdołała przycisnąć kolejnego pocałunku do jego ust. Przesunął kciukiem po jej podpuchniętej dolnej wardze, uśmiechając się lekko, gdy sapnęła z niezadowoleniem. - Chciałaś, żebym mówił – przypomniał, przekrzywiając nieco głowę, gdy poczuł jak apaszka zasłaniającą oko zsuwa mu się nieco po włosach. Podniósł jedną z rąk, naciągając ją z powrotem ciasno. - Muszę cię przeprosić – zaczął cicho, z wyraźnie rzednącą miną i wzrokiem uciekającym gdzieś w bok. - Za bycie takim egoistą – przyznał po chwili zawahania. - Że nie powiedziałem... Nie pokazałem ci wcześniej. Postawiłem cię w okropnej sytuacji – dodał, opuszczając powoli dłoń z jej policzka na ramię, odruchowo głaszcząc miękki materiał koszulki, którą założyła. - Nie zasługujesz na takie traktowanie – powiedział z przekonaniem wybrzmiewającym twardo nawet w cichszych tonach jego głosu. - Nie zasługujesz – powtórzył po chwili, marszcząc nieco brwi. - Postaram się być lepszy. Nie chciałbym... Nie chcę, żebyś się bała, kiedy... Kiedy... – urwał ze sfrustrowanym sapnięciem, pocierając skroń. Powoli wrócił spojrzeniem do twarzy Anaiki, wspierając głowę na zagłówku łóżka. - To brzmiało dużo lepiej w mojej głowie. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
W którymś momencie ją zatrzymał i choć sama poprosiła przecież, by coś powiedział – cokolwiek – to teraz wcale nie była zadowolona. Desperacka potrzeba bliskości wezbrała w niej jak narastająca, gwałtowna fala tsunami, grożąc przelaniem się przez wszelkie możliwe tamy. Każde słowo, które mogła powiedzieć, groziło rozsypaniem się Any na garść drobnych kawałków. Każde słowo, które mógł dać jej Javi, mogło sprawić, że Anaica pęknie jak mydlana bańka, jak balonik nadmuchany o jeden oddech za mocno. Javi jednak ją zatrzymał i Laguerre westchnęła tylko z echem niezadowolenia, nutą obaw, cieniem niepewności. Znów otarła się o jego dłoń – i słuchała. Nie zmuszała go, by na nią patrzył, gdy wolał uciec wzrokiem. Nie popędzała, gdy słowa plątaly mu się w ciasne węzły i nie próbowała poprawiać gdy wydawało jej się, że już wie, że domyśla się, co chciał powiedzieć. Nic nie mówiła. Skinęła ostrożnie głową na przeprosiny – w porządku, Javi – choć to przecież nie do końca tak, że powinien przepraszać. Może i mogli to wszystko rozegrać lepiej, może wcale nie musieli zaczynać od Florydy. Cała wczorajsza sytuacja to jednak przecież nie wina Javiego. Ot, splot różnych zdarzeń który zawiązał się tak, a nie inaczej. Potem mówił o niej, o tym, że chciałby dać jej więcej, że nie chciał, żeby się bała, i że– - Nie musisz być lepszy – zaprotestowała cicho. – Nie chcę, żebyś był lepszy. – Bo rzeczywiście, nie chciała. Nie chodziło przecież o to, by cokolwiek w nim naprawiać. Nie było w nim nic, co wymagałoby naprawy. Może coś do przegadania. Może coś, z czym będzie musiała się oswoić i może coś, co mogliby spróbować ukształtować inaczej, wspólnie ulepić w dłoniach jak plastelinę. Ale nic do naprawy. Nic do bycia lepszym. Wyrwał jej się zdławiony śmiech, chichot złamany groźbą czającego się gdzieś z tyłu szlochu. - W porządku. W porządku, Javi – powiedziała tym razem na głos, cicho, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w to jego – złote, gadzie ślepię nieschowane za apaszką. Wyciągnęła się do niego i tym razem nie dała się powstrzymać – zreszyą, czy Rivera w ogóle próbował oponować? – śmiało wracając do pocałunków. Znów wolno, znów miękko, znów tak, jakby każdą z tych pieszczot chciała wyrazić to wszystko, czego nie umiała słowami. W którejś chwili trochę niezgrabnie, trochę chwiejnie przemieściła się na materacu i wspięła Javiemu na kolana. Rozsiadła się okrakiem na jego udach i uśmiechnęła niepewnie, czule gładząc jego pierś. Pochyliła się nad nim jeszcze zanim zdecydował się podnieść głowę zza zagłówka. Ucałowała jego czoło, powieki, skronie, wyraźnie zarysowane policzki, żuchwę. Starannie odmierzała kolejne czułości, jedna po drugiej, bez pośpiechu, skrupulatnie wytyczając ścieżki na nagiej skórze Javiego. Dotarłszy do szyi, z cichym westchnieniem wsparła się na mężczyźnie mocniej, niemal całym ciałem – i wyciągnięta na nim jak kocię, złożyła jeden, drugi, trzeci leniwy pocałunek na delikatnej skórze, poprzez czułości smakując jego ciało, pieszczotami kontrując spięcie, którego Rivera – podobnie jak i ona – od wczoraj nie mógł się pozbyć. Gdy jej pocałunki zaczęły zostawiać ślady – nie agresywną, zachłanną czerwień; raczej nieśmiały, mówiący o czułości róż – zawahała się tylko na jedną, krótką chwilę; przez jeden krótki moment przyglądała się odbiciu własnych ust na karmelowej skórze mężczyzny. Zaraz potem zostawiła kolejne i jeszcze jedno – nie tyle świadomie, co po prostu jako naturalną konsekwencję niespiesznych, zaangażowanych czułości. Drugi raz zawahała się później, gdy na szyi Javiego nie było już miejsca, którego by nie ucałowała. Odsunęła się nieznacznie, tylko na tyle, by móc spojrzeć na mężczyznę wygodniej. Odetchnęła głęboko, pieszczotliwie przeczesała mu włosy. - Bardzo cię kocham, Javi – wyznała cicho, gryząc dolną wargę nerwowo. – Tak bardzo mocno i od tak strasznie dawna. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa