I. Prosta droga prowadzi do Piekła.
Ashena urodziła się jako pierwsze dziecko państwa Asselin, zamieszkałego w niewielkim mieszkanku w Nowym Orleanie. Pani Asselin, o wdzięcznym imieniu Mahala, była z pochodzenia Cyganką, pracującą jako zielarka i uczącą się alchemii. Pan Tibere Asselin natomiast był potomkiem francuskich imigrantów, a do tego stolarzem, przynajmniej dla niemagicznej części miasta. Dla czarowników natomiast był doskonale znany jako twórca laleczek voodoo. Oboje rodziców bardzo kochało swoją córkę, której jako pół Cygance wcale nie było tak łatwo w życiu. Ojczystym językiem małej Asheny stał się angielski, ale Mahala uczyła ją kultury i języka swoich rodziców, często mówiąc do niej w tym języku, już od dzieciaka. Tibere trochę protestował, ale nie mógł nie ulec pięknym oczom swojej żony. Kilka lat później urodziła się młodsza siostra Ash, Jaelle. Nauka w szkole nigdy nie sprawiała Ashenie problemów, nawet jeśli nie każdy patrzył na nią przychylnie. To jednak dałoby się przeżyć, gdyby nie to, że dziewczynka okazała się urodzić rozszczepieńcem. Kiedy zaczęła przejawiać moce magiczne, zaczęła też w losowych sytuacjach uciekać z ciała, przeważnie wtedy, gdy była najbardziej zestresowana. Państwo Asselin szybko dostrzegli problem i zaczęli uczyć córkę panowania nad swoją zdolnością, oczywiście pod ich czujnym okiem. Oczywiście nie udawało się uniknąć wpadek, tak więc szybko rodzice zaczęli tłumaczyć to tak zwanym śnieniem na jawie, że ich córka błądzi w fantazjach i takie tam. Ashena upierała się także, by być jednostką samodzielną. Sama chciała chodzić do sklepu, sama chciała przebiec dystans od domu do szkoły, jako że nie mieszkali daleko od placówki i jak najwięcej rzeczy chciała robić sama. Nie było to jednak wystarczająco bezpieczne, by jej rodzice mogli się na to zgodzić, poszli więc na kompromis, w którym tata zaczął uczyć Ash umiejętności obrony. Nie był to żaden konkretny styl walki, zwyczajne podstawy, by ich latorośl była w stanie uciec przed bandami gangusów ulicznych. Kilka podstawowych ciosów we wrażliwe miejsca początkowo było w zupełności wystarczające, by nie próbowali zaczepiać Asheny, a doliczając do tego łatkę dziwnej i wiecznie zamyślonej miała względny spokój. Przez kilka lat udawało się ukrywać umiejętności Ashe przed niemagicznymi sąsiadami, ale w końcu ktoś przyuważył dziewczynkę, jak przypadkowo wyszła z ciała. Obawiając się kolejnego polowania na czarownice, skoro i tak nie patrzono na nich zbyt przychylnie, państwo Asselin zdecydowali się opuścić Nowy Orlean, w żadnym wypadku jednak nie obwiniając za ten stan rzeczy swojej córki. Na razie stanęło na Saint Fall w Hellridge, jako że Mahala miała gdzieś w pobliżu przyjaciół z dzieciństwa. W założeniu jednak miasto miało być tylko tymczasowym przystankiem...
II. Początki są zawsze najtrudniejsze. A potem już idzie z górki.
W Saint Fall Ashena nie potrafiła się odnaleźć. Miasto, wielkie i bardzo obce w porównaniu z Nowym Orleanem było zupełnie inne od tego, co znała, a poza tym jej geny rozszczepieńca nie pomagały. Dziewczynka często się „zawieszała”, ale przynajmniej coraz rzadsze było spontaniczne opuszczanie ciała. Łatka roztrzepanej przylgnęła do niej i tutaj, strasznie ją przy tym irytując. By zająć czymś myśli, gdy nie czuła się swobodnie wśród innych, zaczynała bazgrać na marginesie zeszytów, na pustych kartkach notatnika… Szybko okazało się, że po pierwsze, ma talent, a po drugie rysowanie ludzi sprawiało jej dużą przyjemność. I przyciągnęło kilkoro rówieśników, więc nie była już sama. Mając też kolegów i koleżanki zaakceptowała Saint Fall i przestała marudzić o powrocie do Luizjany – zapewne ku radości rodziców. Najprzyjemniejsze jednak zaczęło się w rok po przybyciu do Hellridge, nauka magii w szkółce kościelnej. Ashena była zachwycona nowymi możliwościami i tylko czekała, aż w końcu będzie mogła zacząć czarować na własną rękę. Możliwości, jakie dawała magia na lekcjach były wspaniałe. Nie raz i nie dwa potrafiła dziękować Piekielnej Trójce za to, że urodziła się czarownicą. Tyle, że z „roztrzepanej” stała się dzieciakiem pełnym energii, tak bardzo, że niekiedy rodzice nie mieli, co z nim zrobić. Jednak tutaj państwo Asselin mieli więcej znajomych, tych magicznych i zaufanych, spożytkowali więc energię córki na dalsze lekcje samoobrony, tym razem już pod pieczą innych osób, w tym i starszych kolegów. Podstawowe ciosy zamieniły się w nieco skuteczniejsze „techniki”, jeśli można było to tak nazwać. Samoobrona zmieniła się w regularne sparingi dla sportu, wyrabiając dziewczynie mięśnie i pewnego rodzaju refleks podczas uników. Mimo tego jednak cały czas kładziono jej do głowy, że to tylko dla samoobrony, a nie wywoływania bójek z kolegami – Ash starała się tego trzymać, ale nie zawsze wychodziło.
W szkole średniej część znajomości naturalnie się zakończyła, ale w zamian za nie pojawiły się nowe. Jej własna paczka znajomych, z którymi się trzymali, czasem psocili, pierwsze osoby, które bezwstydnie wykorzystywała do tworzenia rysunków. Mieli kilka zajęć razem, więc można powiedzieć, że widywali się praktycznie codziennie. Ashena nawet nie zarejestrowała, kiedy jakoś tak zaczęli ze sobą rozmawiać, a potem w całkowicie naturalnie zaczęli siadać razem, jeść razem, wychodzić razem... Po prostu stali się paczką przyjaciół na dobre i na złe, mogąc sobie wszystko powiedzieć, przegadać problemy, napić się nie do końca legalnych trunków i zwyczajnie pośmiać się czy spędzić czas. Ash czuła się częścią grupy i było to jedno z najlepszych uczuć, jakich mogła doświadczyć. To też pozwoliło jej się uspokoić, prawie nie miewała już tych losowych napadów z uczuciem bycia poza ciałem. Jasne, drobne wpadki się zdarzały zawsze, ale nikt nie łączył tego z jej odmienną naturą. Czasem żartobliwie nazywano ją „marzycielką”, a czasem „artystką”. Nikomu to za specjalnie nie przeszkadzało, zwłaszcza, że jej problemy z samokontrolą nie występowały regularnie. Zawsze też mogła wytłumaczyć się niewyspaniem albo zmęczeniem po sparingu. A swoje bóle głowy wywołane ćwiczeniami tłumaczyła w sumie wielorako, co w końcu stanęło na tym, że taka jej uroda. Nigdy też nie wykorzystywała informacji, w których posiadanie wchodziła podczas swoich seansów. No chyba, że ktoś próbował zagrozić jej bliskim. Szkoła średnia to były także pierwsze pocałunki, miłostki i niespełnione uczucia - Ash czuła, że z jej bandą mogła wszystko.
A kiedy nadszedł ten najważniejszy dzień uzyskania własnego pentaklu, była zupełnie inną dziewczyną niż ta, która przyjechała do Saint Fall. Całkowicie odnalazła się w tym miejscu, stała się bardziej pewna siebie i nawet nieco pyskata. Już nie dawała się tak łatwo zagiąć albo obrazić, całkiem chętnie się odcinała i czasem nawet wpadała przez to w kłopoty, nigdy nie bojąc się stanąć w szranki, zanim nauczyła się, kiedy należy milczeć. No i przede wszystkim, była już pełnoprawną czarownicą, która świętowała ten czas całą noc przy ognisku za domem, tańcząc, śpiewając i dziękując Lucyferowi, Lilith i Aradii. Wtedy także, jak każdy typowy Amerykanin zdała prawo jazdy, w końcu nie było osoby powyżej 16 roku życia, która nie potrafiłaby kierować pojazdem. Ułatwiło jej to również dojazdy do szkoły i poruszanie się między miastami, kiedy rodzice o coś prosili, a nie mogli załatwić tego sami. Można powiedzieć, że pozostałe dwa lata do końca nauki były sielanką. No, prawie.
III. Jeśli coś się wali, to musi walić się wszystko. Po kolei.
Zaczęło się niewinnie. Ostatni rok, egzaminy, dużo nauki. Między nią a jej chłopakiem zaczęło się psuć, częściej się kłócili, aż w końcu rozstali się, z wielkim hukiem. Ashena kompletnie się załamała, więc kiedy padł pomysł wspólnego wyjazdu, zgodziła się bez wahania. No przecież nie będzie płakać za tym dupkiem, nie? I faktycznie, wspólny wyjazd był tym, czego Asselin potrzebowała. Było super, a oni byli młodzi, roześmiani i... tak cholernie głupi. Do dzisiaj ze szczegółami Ash pamięta tamten dzień. Tamtego faceta włamującego się do ich vana. Jej przyjaciela, który zaczął się przemieniać, bo jak się okazało, był zwierzęcopodobnym. Spanikowała wtedy, jak oni wszyscy i... On po prostu nie żył. Nie chcieli tego, ale on nie żył i to była ich wina. A mimo to wszyscy zgodzili się na udawanie, że była to wina włamywacza.
Od tego momentu nic już nie było takie samo. Przez pierwsze dni, tygodnie Ash panicznie wręcz bała się, że ktoś dowie się o tym, co wydarzyło się na ich wypadzie. Wracało to do niej w nocnych koszmarach, przez co odizolowała się od znajomych, zaczynając mieć problemy nawet z kontrolowaniem swoich umiejętności rozszczepieńca. Jej kontrola poszła w drzazgi, jakby nigdy się jej nie nauczyła. Chciała im o sobie powiedzieć, ale jednocześnie strach, że jej nie przyjmą, zaciskał jej gardło. Zresztą po całej tej sytuacji jakoś nikomu nie paliło się do następnych kontaktów. Rodzicom powiedziała, że to wszystko przez tego dupka i zerwanie. Nie wnikali, oferując jej potrzebne wsparcie. Zawiesiła wtedy sparingi, zawiesiła znajomości, zawiesiła wszystko. Rodzice nie pytali, czemu tak nagle skończyła się przyjaźń ich wszystkich, nie pytali, czemu zamknęła się we własnym pokoju. I tak było wiadome, że Ash nie powie niczego, czego nie będzie chciała, bo mimo wszystko była skrytym dzieckiem. Jej wędrówki poza ciałem tylko dokładały jen bagażu. Nie powiedziała więc o byciu rozszczepieńcem, zachowała to głęboko w sobie, bo nie było już sensu tego wyciągać. A może po prostu była zbyt przerażona, by to zrobić. Potem nadszedł koniec roku, koniec szkoły... Rozeszli się, każde poszło w swoją stronę, do pracy, na studia...
Ashena zdecydowała się pójść na kierunek magii odpychania. Owszem, wszyscy sądzili że z jej talentem do rysunku powinna przejąć biznes ojca z laleczkami, ale dziewczyna traktowała to teraz bardziej w kategorii dorywczego zajęcia. Oczywiście, że zamierzała pomóc ojcu, ale chciała nauczyć się więcej o magii odpychania. Potrzebowała tego. Długie noce spędzone na przemyśleniach uświadomiły jej, że gdyby wtedy potrafiła obronić się magią, a nie pięściami – które nie miały szans w starciu z bronią – do niczego by nie doszło. Nie byłoby przemiany, bo nie bałby się na tyle, by to zrobić. Ashe nie chciała dopuścić, by kiedykolwiek coś takiego się wydarzyło ponownie, dlatego chciała poznać głębiej magię odpowiedzialną za obronę. Siebie. Obronę innych. Rasistowskie odzywki od niektórych nie pomagały. Historię o wypadku przemilczała, ale tłumacząc wybór studiów kładła duży nacisk na konieczność chronienia się przed obcymi, także zachowanie młodszej, ciut naiwnej siostry, było tu bardzo pomocne. Zwłaszcza, gdy któregoś dnia Ashena wróciła cała w siniakach i z rozwalonym łukiem brwiowym – złe miejsce, zły czas i nieco zbyt pyskata dziewczyna. Obiecała także ojcu, że kiedy skończy pierwszy stopień magii odpychania na pewno zajmie się magią powstania, by potem z czystym sumieniem przejąć po nim biznes – zresztą ten biznes też będzie trzeba chronić, bo nie każdemu może spodobać się taka rodzina jak ich, nie w pełni biała ze względu na korzenie Mahali. Wybory dziewczyny zostały więc zaakceptowane, bez większych problemów.
Leandera poznała całkowicie przypadkiem, kilka lat wcześniej, kiedy wpadł na nią i zniszczył jej szkicownik. Och rozpętało to ogromną kłótnię, prawie nawet doszło do rękoczynów i zakończyło się obrazą ze strony ich obojga. Jakże okrutnym za to momentem była chwila, gdy uradowana Mahala uszczęśliwiła córki informacją, że w pobliżu Saint Fall osiedlił się niewielki cygański tabor i okazało się, że niszczyciel rysunków należy do niego. Z czasem jednak polubiła Leandera, stali się sobie całkiem bliscy, choć nie aż w takim stopniu, jak grono jej przyjaciół ze szkoły średniej. Ale wystarczająco, by potem, z czasem, zaczęła patrzyć na niego troszeczkę inaczej, w zupełnie innych kategoriach.
A szkicownik jej odkupił. I jeszcze nauczył strzelać z pistoletu, dla samoobrony, jak mówił. I pokazał jej kilka ciekawszych ciosów.
IV. Kiedy zabraknie zemsty, zabraknie i wszystkiego.
Była na pierwszym roku studiów, gdy młodzi ku radości obydwu rodzin postanowili się pobrać. No, Leander lekko utyskiwał na wybrany kierunek, ale obietnica zajęcia się biznesem ojca później jakoś go przekonała. Ash powoli zaczynała odzyskiwać szczęście. Teraz miała własną rodzinę, a niedługo potem zaszła w ciążę i urodziła syna. Zamieszkali razem z taborem Leandera, liczącym trzy rodziny, na niewielkim osiedlu, liczącym zaledwie 6 czy 7 domków. Ashe bardzo lubiła swoich sąsiadów, nikomu z nich nie przeszkadzało ich pochodzenie. Rok później na świat przyszedł drugi syn małżeństwa. Ashenie udało się także skończyć studia i otrzymała tym samym stopień praktyka. Leander jednak coraz częściej przebąkiwał o nierównościach społecznych, problemach i konieczność rozwiązania ich. Zresztą nie musiał mówić wiele, bo i sama Ash to zauważała, chociażby w stosunku do ich małej rodziny. Może nie ze wszystkich stron, ale nadal. Mężczyzna mimochodem napomykał o organizacji, która dążyła właśnie do wyrównania tych podziałów, zajęcia się biednymi i pomocy im. O misji czarowników, o ich darze magii, że zostali wybrani. Powoli przekonywał Ashenę, która zgadzała się z mężem, ale jednak teraz bardziej interesowało ją wychowanie dzieci. Mimo wszystko jednak sama zauważała to wszystko, te nierówności, te spojrzenia, ten klasowy podział, którego nienawidziła. Kiedy więc Leander zaproponował jej, że zapozna ją z członkami tej organizacji, zgodziła się bez wahania.
Niestety nie zdążył.
Ashena miała wtedy 23 lata, przejęła część klienteli ojca, tą mniej wymagającą, dla reszty natomiast była zwyczajnie pośrednikiem pomiędzy ich potrzebami a samym Tiberem, który razem z żoną wrócił do Nowego Orleanu i całkiem dobrze radziła sobie z mężem, który zajmował się wytwarzaniem kadzideł w firmie rodziny O'Ridley. Dzień czy dwa wcześniej widziała, jak Leander kłócił się z dwoma sąsiadami, ale nie chciał powiedzieć jej, o co. Ashe nie pytała, uznając to za nic ważnego. Oj jakże się pomyliła. Tamtego pamiętnego dnia po prostu wyszła z domu, zostawiając dzieci pod opieką siostry. Na pewno poszła po coś do miasta, to miał być krótki spacer, ale niespodziewanie zeszło jej ciut dłużej, niż przypuszczała. A kiedy wróciła do domu, do taboru… Okazało się, że nie było do kogo wracać. Płonęły trzy domy - jej i dwóch pozostałych rodzin z taboru Leandera. Któryś z sąsiadów musiał zauważyć pożar wcześniej i zawiadomić odpowiednie służby, Ashena była tam jednak przed nimi, chcąc ratować z ognia własne dzieci, co zaskutkowało poparzeniami na dłoniach. Skończyłoby się pewnie gorzej, gdyby jeden z sąsiadów jej nie odciągnął, dosyć solidnie przy tym obrywając. Przybyła Gwardia, możliwe, że ją przesłuchiwali, ale była w zbyt dużym szoku. Chyba nawet nie mieli jej tego za złe – straciła właśnie rodzinę, w tym dwójkę małych dzieci. Przygarnęła ją do siebie koleżanka ze studiów - Asselin nie była w stanie mieszkać w pobliżu zgliszczy swojego domu - dając Ashenie czas na znalezienie czegoś swojego. Ash powinna załamać się kompletnie po czymś takim, ale była ze zbyt twardej gliny ulepiona. Na załamanie czas przyjdzie później, tak sobie powtarzała, teraz trzeba było pomścić przelaną krew.
To właśnie wtedy Asselin zaczęła w swych modlitwach kierować się bardziej ku Lucyferowi. Wszelkie poglądy, których nabrała z wiekiem, słowa kierowane przez męża, zwracające uwagę na problemy społeczeństw teraz zbladły, a wszystkie myśli kobiety skierowały się w stronę zemsty. Chciała wiedzieć, kim byli ci zwyrodnialcy i przede wszystkim chciała ich śmierci. Dlatego modliła się o siłę, by to przetrwać, by pomścić swoich. Wróciła do dawnych treningów, wprawdzie na własną rękę, ale ciało pamiętało to, co trzeba. Drugie przesłuchanie przez Gwardzistów w osobie Sebastiana Verity już zapamiętała całkiem nieźle. Mogła i trochę więcej powiedzieć z tego, co pamiętała, ale i tak jedynym celem jej życia stała się zemsta. Ku jej zaskoczeniu mężczyzna nawet nie próbował jej przekonać, że nie warto, mówiąc, że Lucyfer da jej siłę. Ashena była skłonna się z nim zgodzić, dlatego coraz więcej jej modlitw kierowało się ku Rogatemu Diabłu, widząc w nim jedyną szansę na siłę i przede wszystkim dopadnięcie mordercy. Bardziej zaskakujące było jednak to, że nie było to jej ostatnie spotkanie z Veritym. Potrzebował dodatkowych informacji, zadawał pytania, opowiadał o Lucyferze… Ashena była skłonna tu i teraz iść z bronią i sztandarem Lucyfera, by nikogo innego nie spotkało to samo co ją. Udzielała Gwardziście wszystkich niezbędnych informacji, w zamian dostając wiadomości. Tak też dowiedziała się, że było ich dwóch, choć już wcześniej domyślała się tego, z opisów sąsiadów. W pewnym momencie zaczęła zdawać sobie sprawę, że Sebastian jej pomaga, że pomaga jej w zemście, że mówi o wiele więcej, niż powinien w stosunku do zwykłego cywila. Aż w końcu któregoś dnia dostała okazję do zemsty. Bez pytań zgodziła się pójść z Veritym, by na końcu trasy dostrzec... własnego sąsiada. Tego samego, który kłócił się z Leanderem. Nawet nie obejrzała się za siebie, nie spojrzała na Gwardzistę, po prostu poszła po swoją zemstę. Ale nie zabiła go od razu. Najpierw dokładnie wypytała, dlaczego i kim był wspólnik mordercy. Dopiero wtedy zabiła zmaltretowanego mężczyznę, nie przejmując się tym, że sama też trochę oberwała, w końcu morderca nie miał za dużej ochoty tak szybko rozstać się z życiem. Zemsta dokonała się, choć tylko w połowie.
V. Czasem zemstę i sprawiedliwość oddziela bardzo cieniutka linia.
Jeden nie żył, drugi pozostawał na wolności. I Sebastian dał jej możliwość, by móc wytropić go samej. Odwlec w czasie zemstę, ale dokonać jej samej, jako oficer, zgodnie z prawem. Z Lucyferem. By dostać siłę, która pozwoli jej ochronić innych przez podobnym losem. Nie miała się nad czym zastanawiać, jego ofertę przyjęła bez wahania. I tak właśnie wstąpiła do Czarnej Gwardii. Nie spodziewała się tylko tego, na co właściwie się pisała.
Treningi szeregowej były mordęgą, wymagając od niej wysiłku, którego nigdy wcześniej nikt od niej nie wymagał. Ashena była jednak uparta. Wróciła do panieńskiego nazwiska, posługując się nim w oficjalnych dokumentach jako wdowa. Zresztą nazwisko po mężu było zbyt ciężkie do wymówienia dla innych. Czas, w którym była szeregową, był chyba najtrudniejszą nauką w jej życiu. Skupiła się już całkowicie na podnoszeniu swoich umiejętności walki, które jak na początek nie były wcale takie złe. Sparingi za czasów szkolnych przydały się jej, teraz jedynie nie obawiała się już zadawać tych ciosów. Łyżką miodu osładzającą gorycz były też studia nad magią odpychania. Teraz, w Gwardii, przydawały się idealnie, a Ashena nie przepuściła żadnej okazji, by douczyć się więcej i więcej. Nie poddała się, przeszła go, choć czasem myślała, że sobie nie poradzi. Nikt nie przygotował jej na cały ten trud, ba, nikt jej nawet nie ostrzegł. Ale czego nie zrobi matka, by pomścić własne dzieci i uchronić inne przed podobnym losem. Nie wahała się praktycznie przed niczym, zaczęła też i częściej używać swojej zdolności rozszczepieńca. Jej kontrola nie była może idealna, ale wystarczająca, by wpadki nie były aż tak częste. Nadal mimo najszczerszych chęci jednak się zdarzały i w taki też sposób wiedza o jej przypadłości trafiła wprost do dowódcy. Ash spodziewała się chyba wszystkiego, poza tym, co spotkało ją rzeczywiście. Nakaz treningów, pilnowania się i… stawienia się ponownie, gdy awansuje na oficera. Za sugestią dowódcy zaczęła też uczyć się podstaw zachowań w różnych sytuacjach społecznych, choć jeszcze wtedy nie miała pojęcia, o co właściwie chodzi. Po dwóch latach udało jej się otrzymać upragniony awans na oficera i od razu skierowała się do biura dowódcy, zgodnie z dawnym rozkazem. I właśnie tak została Wywiadowcą – jej umiejętności odmieńca były idealne w tym fachu, a wiara w Lucyfera czysta i niezachwiana. Ashena nie miała także problemów z rozkazami, a ponieważ chrześcijaństwo zawsze mówiło o miłosierdziu i przebaczaniu, Ash ze swoim pochodzeniem nie miała większych problemów, by przenikać w struktury Chrześcijan. Tym więc się zajęła, sprawdzając informacje, pozyskując nowe, wyszukując potencjalnych zdrajców i siejąc zamęt wśród chrześcijańskich społeczności, tak bardzo przeciwnych Lucyferowi. Zaczęła swą misję od Nowego Orleanu, wpadając najpierw do rodziców, zatroskanych o jej los i jej rodzinę. Państwo Asselin było bardziej niż szczęśliwe widząc, że ich córka nie załamała się, a jedynie skierowała się mocniej w stronę ich wiary w Piekielną Trójcę. Stad też ojciec próbował delikatnie nakłonić ją, by przejęła biznes po nim, nie nalegał jednak ze względu na okoliczności. Ash nie wyprowadzała go z błędu, mimo pracy w Gwardii nadal robiła laleczki, choć bardziej dla znajomych. Księgę voodoo jednak od ojca przyjęła, uznając, że kto wie, może kiedyś. Ale to właśnie w Nowym Orleanie, w miejscu, gdzie spędziła dzieciństwo, podczas jednej z czarnych mszy, Ashena doznała oświecenia. To, co wydarzyło się jej rodzinie, było karą. Było karą dla niej za to, co stało się tamtego pamiętnego dnia na wyjeździe. A skoro to była kara zesłana przez Piekielną Trójcę za to, co zrobiła, jej celem nie powinna być zemsta. Powinna być nim sprawiedliwość niesiona w imieniu Lucyfera. Ochrona tych, którzy byli jego wyznawcami. To oświecenie dało jej dalszy cel w życiu, pozwoliło spojrzeć nieco inaczej na świat. Nadal szukała mordercy swojej rodziny, ale z zupełnie inną motywacją. Chciała sprawiedliwości, nie zemsty. W końcu nawet ją zyskała, ale nie było już samosądu, jak w alejce. Był wyrok i egzekucja. I świadomość, że kiedy skończy się jej posługa jako wywiadowcy, będzie chciała zostać protektorką i chociaż tak odpokutować dawny grzech. Pochodzenie pół Cyganki sprawiało jednak, że szybko zapadała w pamięć inwigilowanym ludziom. Dzięki swoim zdolnościom była skuteczna w wyłapywaniu informacji, ale często musiała zmieniać miejsca pobytu. W końcu jednak po czterech latach uznano, że lepiej, by wróciła do Saint Fall, co też niezwłocznie uczyniła, domykając ostatnią z prowadzonych przez siebie spraw. Po powrocie do miasta nie spodziewała się praktycznie niczego, jedynie postanowiła sobie, że tym protektorem zostanie. I o dziwo udało jej się, została przeniesiona z Wywiadowców do Protektorów i tam już została, sumiennie wykonując nowe obowiązki.