Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
Sad Przydomowy sad to nie tylko najbardziej powszechne jabłonki - ich samych można wypatrzyć tu trzy odmiany - ale też wiśnie, śliwy i gruszki. W słoneczne, ciepłe dni rozbrzmiewają tu symfonie wygrywane przez ciężko pracujące pszczoły - zimą śnieżny puch otula drzewa na wzór miękkiej kołdry. W jednym miejscu pod płotem znaleźć można wspartą drabinę, gdzieś indziej można napatoczyć się na porzucone wiadra i pojemniki czekające na owocowe zbiory. W jednym krańcu sadu mieści się też pasieka - pięć kolorowych uli odgrodzonych od reszty ogrodu niewysokim płotkiem. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji
Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
14 VI 1985 r. - Kiedy ostatnio to robiłeś, Orlovsky? – spytała i uniosła brwi znacząco. – Drzewa. Kiedy ostatnio ogarniałeś jakiekolwiek drzewa? Zaczynam mieć obawy, czy nie upierdolisz sobie jednak tych palców, jak dam ci piłę. Przesadzała. Johnny pracował u niej nie od dziś i nigdy dotąd nie miała (większych) powodów do narzekania. Czasem zrobił coś po swojemu – czyli dokładnie nie tak, jak chciała. Czasem się rządził. Czasami nie przyjeżdżał, choć się umawiali. W gruncie rzeczy pracował jednak solidnie; pierdolił mniej, niż Joel (w obu znaczeniach, jakie mogły przyjść do głowy); czasem po prostu z nią pogadał; nie wpieprzał się w jej życie nieproszony. Chociaż – tego ostatniego nie mogła już być taka pewna. Nie, skoro nie tak dawno temu zasypiała w ramionach kogoś o do złudzenia podobnym (żeby nie powiedzieć, że tym samym) nazwisku, i skoro te minione tygodnie były– Claire nie była pewna, jak wyglądają relacje Johnny’ego z jego bratem, ale jeśli podobnie, jak wyglądały jej z Aidenem – Orlovsky młodszy mógł już teraz wiedzieć za dużo o tym, co dwa dni temu robił Orlovsky starszy. Finnegan nie należała jednak do wstydliwych i z pewnością nie zamierzała przekładać dzisiejszej roboty. Czekała ich przecież mała wycinka, a to było znacznie ważniejsze niż cokolwiek, co mogła zobaczyć w oczach Johnny’ego. Niezależnie, czy powodem była obawa o palce Orlovsky’ego, czy jednak prosty fakt, że tak drastyczne działania nie były tak naprawdę potrzebne – piły mu ostatecznie nie dała, podobnie jak żadnych innych narzędzi. Zamiast tego – skrzynka z chemikaliami. Tym podlać chore drzewa, tym nawieźć inne; tu domowy roztwór na opryskanie owadów, a tu młotek, bo wypadałoby przy okazji poprawić tę czy inną sztachetę w niewysokim płocie. Do tego rękawice, ciuchy robocze – te same, które leżały u niej od samego początku, odkąd uznali, że zamiast wozić je w te i z powrotem, równie dobrze Johnny może je zostawić – i obietnica piwa w cieniu sadu, gdy uporają się już z robotą. Claire doskonale rozumiała, że grunt to odpowiednia motywacja – a o tę ostatnią w przypadku Johnny’ego było stosunkowo łatwo. - Staraj się tylko tego wszystkiego nie wdychać – poinstruowała, wpuszczając Orlovsky’ego między owocowe drzewka. – Nie umrzesz od tego, ale wolałabym, żebyś mi się nie porzygał pod jabłonką. Ani nigdzie indziej. Dopiero wydawszy ostatnie dyspozycje Finnegan odetchnęła cicho i przysiadła na jednym z pustych wiader przy wejściu do sadu, grzebiąc po kieszeniach za papierosami. Znalazła, zapaliła, zaciągnęła się z cichym westchnieniem. To nie tak, że nie miała co robić. Końcówka jabłek sama się nie zbierze, podobnie jak ścieżki się nie odchwaszczą. Tylko, że– Nawet Claire miała momenty, gdy jej się nie chciało. Nawet Claire lubiła czasem usiąść na dupie i popatrzeć, jak inni robią za nią. Nawet Claire zdarzało się zatrzymać na chwilę i przygryźć wargę mocno na wspomnienie– - Dawno cię nie było – zauważyła lekko wspierając się plecami o ogrodzenie i wodząc za Johnnym wzrokiem. – Nie mów, że znalazłeś lepszego pracodawcę. Złamałbyś mi serce. – Uśmiechnęła się pod nosem przelotnie. Dawno go tu nie było, bo dawno go nie potrzebowała – tak to mniej więcej wyglądało. Zatrudniła go niespełna miesiąc temu i gdy w ciągu pierwszego tygodnia bezwzględnie go wykorzystywała – a to podlewanie, a to wysprzątanie gołębnika, a to jakieś większe zakupy czy przycięcie drzewek, tak potem– Z ogrodem sobie radziła, gołębie chwilowo również nie potrzebowały większej atencji, samochód stał w warsztacie. Tak naprawdę, nawet z tym sadem poradziłaby sobie sama, tylko że– Być może przez te pierwsze parę dni zdążyła polubić Johnny’ego na tyle, by w którymś momencie zwyczajnie chcieć się z nim znów zobaczyć. Być może trzy tygodnie to dość długo, by Claire uświadomiła sobie, że mężczyzna w zasadzie od wejścia stał się jej kolegą, a nie po prostu wynajętym typem od grzebania się w ziemi i oleju silnikowym. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
Miesiąc minął, czas już był najwyższy, żeby zabrać Forda z pobocza, bo by go ktoś naprawdę rozkradł na części i byłoby, mimo wszystko, szkoda. To jedyne, co Johnny miał, mógłby zacząć o niego bardziej dbać. I zacznie, ale musiał jak widać swoje odleżeć i poczekać, bo Johnny ani się nie chciał bratu z naprawą narzucać, ani się sam nie nadawał do zaglądania pod maskę, bo jedyne co wiedział, to gdzie chłodnica ma wlew. No i będąc quasi bezrobotnym wcale się nie ma tyle czasu, jakby się mogło innym wydawać. Trzeba robić rzeczy takie jak... uzupełnianie lodówki w dzisięciopaki, pytanie Charliego co porabia, szwendanie się po łąkach złudzeń i unikanie odwiedzin u matki, to nie są takie proste rzeczy. Ryk silnika (i to ten z kategorii przyjemnych) zapowiedział przyjazd pracownika miesiąca i Johnny zaparkował, może trochę za blisko furtki, ale nikt mu tutaj za to mandatu nie wlepi. Drzwi trzasnęły, a on pojawił się między jabłonkami, (już nie taki) młody bóg, chociaż nie wypada stosować tego określenia, jak zwykle ze szklanką w dłoni, z którą się nie rozstawał i niech mnie Lucyfer zdzieli, jeśli w którejś sesji Orlovsky nie będzie trzymał drinka. Jak to się działo, że mu się te drinki nie wylewały podczas jazdy Fordem na nieutwardzonych drogach? Magia. Widząc Claire głową jej tylko skinął, spoglądając na nią spod powiek ciężkich, z wiecznie sennym spojrzeniem, żeby nie powiedzieć smętnym. - Kiedy robiłem co? Drzewa kiedy robiłem? Nigdy żadnego. - Wszedł jej w słowo kiedy tak głupio pytanie skonstruowała i sięgnął do kieszeni jeansów, za które pewnie mógłby dostać niezłą sumę, ale nie był aż takim desperatem, żeby gacie z dupy sprzedawać, bo miały metkę. Z tej kieszeni wyjął zmiętą paczkę, z paczki papierosa, wtykając go między wargi, prześlizgując wzrokiem od drzewa do kobiety, czekając, aż przestanie się dzielić obawami, zdążył się zaciągnąć, upić łyk i znowu zaciągnąć. - No... - Pociągnął nosem, przecierając dłonią twarz, tylko te dwa palce z kiepem trzymając ostrożniej. Kiedy ostatni raz ogarniał drzewka? - Z piętnaście lat temu. To coś zmieni? - Spojrzał na nią, szczerze wątpiąc, że go odprawi teraz, bo jak już zdążył ją poznać, to będzie wolała wszystko nadzorować, nie było więc mowy, żeby coś zjebał. Zresztą. Kiedyś nie był taki najgorszy w te prace ogrodowe i lubił je, nawet, jeśli nosiły miano bojowego zadania od starego w sobotę o szóstej rano. Czegokolwiek mogłaby chcieć się doszukać w jego spojrzeniu, to tego nie znalazła. Johnny średnie miał pojęcie o życiu uczuciowym brata, a nawet całkiem był pewien, że gdyby chłop babe miał, to by z nią mieszkał i fajnie. A do tej pory żadnej kobiety w jego domku nie uświadczył. Skupił się na skrzynce z narzędziami i instrukcji, który specyfik był do czego, nawet raz głową skinął, żeby nie myślała, że on sobie tylko tak stoi i ćmi fajkę w cieniu drzewa. Chociaż musiał ją zgasić w końcu, wziąć skrzynkę, bo w drugiej dłoni szklanka, można powiedzieć, że był jednoręki. - Jasna sprawa, będę rzygał za płot. - Mruknął, idąc za nią jak cień, chociaż nie uśmiechała mu się perspektywa cofania się treści żołądkowych, dopiero co zjadł pyszną jajówę na boczku. Poza tym, że byłoby to rzecz jasna mało estetyczne i bardzo upokarzające, a Johnny trochę balansował na granicy niebezpiecznej obojętności i resztek motywacji, żeby się z dna odbić. W którą stronę się przechyli szala to już czas pokaże. Ilekroć przyszło mu coś zrobić u Finnegan na chacie to myślał o tym, że tak wyglądałoby jego życie, gdyby nie starał się dawno temu wyrwać z Wallow. I myśl ta zaczynała mu powoli ciążyć, a wspomnienia o tym, jak wyglądało jego życie jeszcze kilka, kilkanaście miesięcy temu zaczynały być abstrakcyjne. Nie podobało mu się to, ale co miał zrobić? Zostało mu podlewać drzewka. I się przebrać, skoro już tak te ciuchy robocze tu zostawiał. Zresztą szkoda by było dwóch rzeczy: tych jeansów upierdolić i tej rzeźby nie zobaczyć. - Nie znalazłem. - Przyznał, zapinając guziki flaneli w kratkę, bo jak pracować, to tylko w takiej. Zatrzymał się tylko na chwilę, spoglądając, czy nie krzywo pozapinane, ale nie. Zanim zaczął podwijać rękawy zdążył wetknąć między wargi kolejnego papierosa. - Ale nie będę cię oszukiwał ptysiu, że nikogo innego nie szukam. - Zerknął w stronę kobiety, a prawda była taka, że się na razie nie zapowiadało na to, żeby miał się gdzieś zaczepić. A nawet jeśli to co, nie wpadłby, gdyby poprosiła? Pewnie, że by wpadł. Schylił się, zabierając z trawy swoją szklankę, którą tam odstawił jak mu przyszło spodnie przebrać i zabrał się za pierwsze drzewo chorowite. Taki obraz jego, gwiazdy co się z ziemią boleśnie zderzyła, z kiepem w ryju, drinkiem w lewej ręce i spryskiwaczem na szkodniki w prawej. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country
Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
Johnny się przebierał, Claire patrzyła. Próbowała udawać, że tego nie robi, tylko za pierwszym razem – potem machnęła na to ręką, podobnie jak na fakt, że Orlovsky, obiektywnie rzecz biorąc, z pewnością nie był najlepszym pracownikiem, jakiego mogła sobie zatrudnić. Chcąc fachowej pomocy, powinna pewnie rozejrzeć się w okolicy farm Padmorów, albo może chociaż zaanonsować swoją ofertę w którymś z tych kolorowych magazynów ogrodniczych. Zamiast tego jednak spotkała Johnny’ego i choć może w latach szkolnych nie trzymała się z nim jakoś blisko, odezwała się w niej jakaś lokalna, wiejska solidarność. Orlovsky potrzebował pomocy. Ona też. Układ doskonały. No więc, Johnny przebierał się, Claire przyglądała. Orlovsky nazwał ją ptysiem, ona, chcąc nadać mu jakiś pseudonim, byłaby pewnie mniej sympatyczna. To nie było nic osobistego – przez ostatnią dekadę Finnegan zgorzkniała, język jej się wyostrzył. Nic osobistego. Wszyscy obrywali od niej tak samo. Zamiast przyklejać ludziom metki – zamiast przyklejać Johnny’emu metkę westchnęła więc tylko cicho. - Przecież wiem – przyznała. Bo istotnie, wiedziała. To było jasne od początku – Johnny powinien zaczepić się gdzieś na etat, Claire nie mogła mu go dać. Finnegan potrzebowała pomocy od święta, Orlovsky dopływ zielonych powinien zapewnić sobie raczej stały. - A moje serce nie jest z porcelany, nie rozsypie się tylko dlatego, że czyjeś pieniądze zapachną ci lepiej – podkreśliła. Złamane serce to słabość, na którą Claire nie mogła sobie pozwolić. Słaba – słaba była ostatnio w ramionach drugiego z Orlovskych i wciąż nie do końca potrafiła się w tym odnaleźć. Na żadną inną bezradność nie była gotowa. Poza tym – jak złamać coś, co już od dawna jest w strzępach? Johnny zabrał się do pracy, Claire z większym zaangażowaniem zabrała się do palenia. - Wallow – rzuciła nagle. – Jak powitało swojego syna marnotrawnego? – spytała może trochę zbyt bezpośrednio, może zbyt oschle, ze szczerą jednak ciekawością. Myślała o tym czasem – o powrocie. Z Aidenem opuścili rodzinną miejscowość w czasie, gdy Claire wciąż jeszcze była naiwna, pełna obaw, wiary w ludzi, przeróżnych tęsknot. Teraz wciąż towarzyszyła jej przynajmniej połowa z tego, ale już inaczej. Wtedy, niedługo po przeprowadzce do Saint Fall, powrót do Wallow w ogóle nie wchodził w grę. Teraz podobny pomysł był ciekawym scenariuszem do rozważenia. Ćwiczeniem myślowym, któremu Claire od czasu do czasu się poddawała. Jak powitałoby ją Wallow, gdyby wróciła? Czy poznałaby dom, z którym wiązało jej się tak wiele dobrych wspomnień? Czy poznałaby dom, który kiedyś pachniał cynamonem i wanilią? A las – czy tamtejszy las wciąż powitałby ją jak swoją? Czy potrafiłaby odnaleźć ścieżki, którymi lata temu włóczyła się regularnie z tatą, z bratem, wreszcie – zupełnie sama? Czy znalazłaby to drzewo, na którym Aiden wyrył pierwsze litery ich imion, krzywe A i C na pamiątkę obietnicy, że zawsze – zawsze – będą trzymać się razem? Odetchnęła głęboko, nikotynowy dym podrażnił jej gardło. - Nie uwierzę, jeśli stwierdzisz, że powitano ci z otwartymi ramionami – takie rzeczy to przecież tylko w filmach. – Ale powiedz chociaż, że nie poszczuli cię psami. – To było dużo bardziej prawdopodobne. Wszystko przecież zmienia się tak szybko. Rodzinny dom staje się terenem wroga; ulice, na których za dzieciaka zdarło się kolana, przestają istnieć wyparte jakimś nowym pomysłem, nowym planem, ścieżkami, których jeszcze pięć lat temu nie było na żadnych mapach. Czy jadąc do Wallow, rozpoznałaby w nim swoje Wallow – czy byłoby jej już zupełnie obcym? Do Wallow było blisko. Mogłaby pojechać. Nie zrobiła tego już od bardzo wielu lat. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
Nie musiała nawet udawać, że nie patrzy, co za różnica, był do tego przyzwyczajony. I nawet, wyjątkowo, wcale nie chodziło o tete a tete z kobietami. U szczytu kariery gdziekolwiek grywał przez garderobę przewijało się tyle osób, że gdyby się wstydził przebierać - a nie pamiętał kiedy po raz ostatni prawdziwy wstyd odczuwał - to by się nie wyrobił absolutnie z niczym, a w show biznesie czas to pieniądz. I jakkolwiek chciałaby go nazwać, gdyby jej przyszło do głowy, odwdzięczyć się miło czy nie, tak musiałby to puścić mimo uszu, bo sam miał tendencje do nadawania kobietom zdrobnień sytuacyjnych, w zależności od tego, z czym mu się w pierwszej chwili skojarzyły. Claire mogłaby być kwiatuszkiem, ale była na twarzy pyzata, blada i piekła. Ciastka piekła. Ptyś nasunął się sam. Nie wątpił, że jej serce nie pęknie, jak sobie znajdzie robotę inną, nie był pewien, czemu poczuła potrzebę, żeby go o tym zapewnić, ale przyjął ją w milczeniu, zerkając tylko na chwilę w stronę kobiety, nie przerywając opryskiwania drzewa, więc tylko czekać, aż się zamieni w simorośl skoro się zaangażował. Papieros przykleił mu się do wargi dolnej, tak było wygodnie, żeby rozmawiać swobodnie, popalać i pracować. Dał sobie chwilę na odpowiedź, chociaż niekoniecznie dlatego, że się namyślał, ale Johnny chyba po prostu taki już miał sposób bycia, jak głos, powłóczysty, bo i gdzie mu się miało spieszyć. Na pewno nie na scenę. - Moim zdaniem wcale. - Ani mu się nikt w ramiona nie rzucił, ani nie rzucił, ale w niego, błotem. Nie doszły do niego słuchy, żeby go jakieś plotkary lokalne czy żule pod sklepem obgadywały, że wrócił gwiazdor wielki. Wręcz przeciwnie, Johnny był całkiem przekonany, że nikogo tutaj nie obchodził jego powrót. Może tylko matka była na dobrej drodze do zawału. Ale z tym już nie bardzo miał co zrobić, poza kiwaniem głową, gdy już rodziców odwiedził i zjedzeniem posłusznie zupy, bo czegokolwiek by Orlovska nie powiedziała, tak stanu rzeczy nie zmieni. Rodzice byli chyba ostatnimi osobami, przed którymi chciał się tłumaczyć. Nie dlatego, że wstyd mu było, a dlatego, że mu się kurwa nie chciało, bo jakie to już miało znaczenie? Wsunął butelkę z preparatem na chwilę pod pachę, żeby dopalić papierosa i zgasić go butem na suchej od słońca ziemi. - Wallow żyje w swoim własnym uniwersum, ptysiu. Myślę, że małe mam znaczenie dla mieszkańców dopóki czegoś do społeczności nie wniosę. A pewnie nie wniosę, a przynajmniej nie za dużo. - Prawda była taka, że niby wiocha jak wiocha, zbitek ludzi, którzy wiedzieli o sobie wzajemnie aż za dużo, nawet, jeśli byli obcy, ale jednocześnie prawa tam panowaly niepisane, których trzeba przestrzegać, a które obcych jakoś omijały, bo nigdy nie zostawali na dłużej. Jego w Wallow nie było na tyle długo, że był już obcy. Obserwował chwilę tę ziemię suchą, co to ją butem rozkopał, dopóki głowy nie odchylił do tyłu, czując, jak mu w karku strzyka lekko, bo to wiek już ten. Wrócił do pracy, na chwilę tylko zerkając znów w stronę kobiety, z niemym pytaniem, czy to akurat drzewko też opryskać, czy od razu do następnego. Gdy doszedł do ostatniego został mu ostatni łyk ciepłego już drinka, więc wróciwszy do skrzynki z narzędziami odstawił szklankę na ziemię. - Co ci tu jeszcze choruje? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country
Claire Finnegan
NATURY : 12
SIŁA WOLI : 22
PŻ : 182
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 8
TALENTY : 18
Wcale. Nawet nie była zaskoczona. Czym innym jest łudzić się, że miejsca, które się zostawiało, wciąż o tobie pamiętają – a czym innym rzeczywiście w to wierzyć. Claire raczej nie wierzyła. Nie wierzyła, że wracając do Wallow, zastałaby tam coś więcej niż tylko parę z grubsza znajomych ulic. Nie rozczuliłaby się na widok wiejskiego sklepiku, który wciąż stał w tym samym miejscu co zawsze, a lokalni strażnicy Teksasu – ci, co to zawsze dzielnie dyżurują na ławeczce pod całodobowym – nie powitaliby jej w żaden specjalny sposób; ot, nazwali od kierowczniki, mademoiselle czy pięknej z nadzieją, że słodkie słówka zarobią im parę groszy. Drzewo z inicjałami jej i Adeina już dawno było pewnie wycięte, przecinka w lesie bezpowrotnie pozmieniała spacerowe ścieżki, a ich dom nie tylko nie pachnie już cynamonem i wanilią, ale też zupełnie nie wygląda jak ich, bo minęło już, kurwa, tyle lat, że– Westchnęła tylko ciężko zamiast komentować, wydmuchnęła przez nos ostatni kłąb dymu, zgasiła papierosa pod butem i podjęła decyzję, że pracować dzisiaj nie będzie. I że Johnny też tak naprawdę wcale nie musi; że opryskaniem drzewek mogli zacząć i mogą też zakończyć ten cały dzień, bo zamiast pracować mogą równie dobrze posiedzieć, popierdolić, pogapić się w niebo czy w Cripple Rock doskonale widoczne ze szczytu Hillview. To nie był dzień na pracę. To nie był dzień na– W zasadzie na nic. Pokazała mu, które drzewka czekały na swoją dawkę chemii. Co ci jeszcze choruje? Parsknęła cicho. Z potrzebą drugiego papierosa walczyła tylko przez chwilę, tylko dla pozorów. - Głowa – odparowała bez wahania i uśmiechnęła się krzywo. Ogród sobie radził. Sad sobie radził. Ona też sobie radziła – chociaż w tym zestawieniu chyba wciąż najgorzej. - Weź to zostaw – rzuciła krótko. Jeszcze raz obrzuciła spojrzeniem sad i chwasty, płot do poprawienia, parę desek do odmalowania. Odetchnęła głęboko, poprawiła się na wiadrze. – Zmieniłam zdanie. Zostaw to wszystko – powtórzyła. – Napij się ze mną dzisiaj. Tyle wystarczy. Piwo czekało na werandzie – to, które lubiła ona i jakieś drugie, do wyboru, wybrane na chybił trafił w lokalnym sklepie (przynieś, Johnny; powinno być jeszcze zimne). Narzędzia i chemikalia mogły wrócić do składziku (odnieś, jak chcesz; albo to też zostaw, chyba mi dzisiaj wszystko jedno), pusta szklanka Johnny’ego prosiła się o trafienie do zlewu – lub do śmietnika. - Charlie – rzuciła potem, gdy Orlovsky wrócił, gdy praca była już melodią przyszłości, jakąś komiczną prowizorką usprawiedliwiającą obecne nieróbstwo. – Charlie się stęksnił? – spytała, może naiwnie, może bez większego zainteresowania. Potrzebowała mówić, choć nie wiedziała co. Potrzebowała rozmawiać, choć nie była pewna, czy akurat z Johnnym. Wyciągnęła nogi przed siebie, kapsel z butelki zdarła o skraj wiadra, które robiło jej za siedzisko. Znów paliła, piła, czubkiem buta grzebała w przesuszonej ziemi. - Czy może na wejściu kazał ci wypierdalać? Czy gdybym chciała go odwiedzić, też tam będziesz? Czy gdybym przyszła, i gdyby trzymał mnie jak ostatnio – czy słyszałabym twój głos zza ściany? Charlie nie wyglądał na takiego, który własnemu bratu zamknął by drzwi przed nosem – ale pozory przecież mylą. Charlie nie wyglądał też na takiego, który cokolwiek, kogokolwiek brałby na własność, a jednak skóra Claire wciąż jakby piekła tam, gdzie jeszcze jakiś czas temu różowiły ją ślady pasa. Pozory, złudzenia, omamy, wyobrażenia. Finnegan karmiła się tym. Kolekcjonowała je. Hodowała je przez długie lata tylko po to, by potem coś sobie myśleć, na coś mieć nadzieję, czymś się łudzić. |
Wiek : 32
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Cukiernik w "Pączku w Maśle", handlarka informacji