Siłownia "Club 88" Założony pod koniec marca ’85, Club 88 jest świeżynką i swego rodzaju ewenementem na sportowej mapie Bostonu. Siłownia mieści się w prywatnym domu na obrzeżach miasta i, w porównaniu do innych miejsc tego typu, jest nieprzyzwoicie wręcz mała. Jedna sala jest niewiele większa od przestronnego salonu; szatnie jeszcze niedawno mogły być pokojem dziecięcym czy sypialnią – teraz po prostu poprzedzielaną dostawionymi ściankami; łazienka nie odbiega specjalnie wystrojem od przeciętnej łazienki domowej. Największym dziwactwem jest natomiast rezerwowanie sobie wejścia na godziny – co ma sens z perspektywy rozmiarów lokalu, za to zupełnie odstaje od reguł panujących u konkurencji. Mimo całej nietypowości miejsca, Club 88 cieszy się jednak zaskakującą popularnością zarówno wśród mieszkańców Bostonu, jak i przyjezdnych, którzy zdążyli już o tym miejscu usłyszeć. W efekcie nieduża sala obłożona jest zwykle od rana aż do późnej nocy, do szatni potrafią tworzyć się kolejki, a dostanie się do łazienki wymaga pewnej logistyki i zakończenia ćwiczeń w precyzyjnie wybranym momencie, by zdążyć wskoczyć pod prysznic zanim zrobi to ktoś inny. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
22 V 1985 r. Jak powiedział, tak zrobił – Javier podjechał po nią z samego rana i jakkolwiek dziwnie było jej siedzieć na fotelu pasażera zamiast na siodełku własnej bestii, musiała docenić, że chociaż raz nie była zmuszona skupiać się na drodze. Tym razem miało to znaczenie, bo ostatnie dwa tygodnie były jedną wielką drogą przez mękę. Była pewna, że to widać. To – całe to niedospanie, lęk, niepokój, którego nie mogła się pozbyć. Odbijały się na twarzy Frankie sinymi cieniami pod oczami, nienaturalną bladością, włosami w nieładzie większym niż zazwyczaj. Dłonie drżały jej lekko, choć starała się to ukrywać, a spojrzenie – zwykle lśniące jasno – teraz było przygaszone wyczerpaniem. I kruki. Jebane kruki, które wciąż wlokły się za nią jak ponury omen i nie przeszkadzały im ani próby odpędzania ich zza szyby (odlatywała na chwilę – i zaraz wracały), ani jej krzyki (nie krzyczała dużo, frustracje jednak coraz trudniej było utrzymać na smyczy), ani wreszcie gorące łzy (na te zdawały się gromadzić w jeszcze większej chmarze, jeszcze bardziej tłoczyć na parapetach jej mieszkania). Teraz też były. Krakały ponuro, gdy wsiadała do samochodu Javiego i potem, gdy już w Cripple Rock schodzili do tunelu. Chwilę spokoju miała tylko pomiędzy, w drodze między Saint Fall a punktem przesiadkowym. Nic dziwnego, że zasnęła wtedy niemal od ręki, zwijając się na fotelu pasażera w słodkiego rogala. Przez samą drogę przez tunel niewiele się odzywała. Rozglądała się po wciąż dość surowym, żeby nie powiedzieć – obskurnym przejściu. Wzdrygnęła raz czy dwa na dziwne szelesty, z prawej czy z lewej. I tylko szła – parła przed siebie szybkim krokiem, wciskając dłonie głęboko w kieszenie skórzanej kurtki. W którymś momencie Rivera zapytał wreszcie o kruki – widziała, że nosił się z tym w zasadzie od samego początku. Teraz wyszli właśnie z tunelu i ptaki już tu były, kłębowisko czarnych piór i gardłowych krzyków. Naraziłaś się komuś?, pytał Javier i Frankie zaśmiała się krótko bez cienia wesołości. Opowiedziała mu wszystko. O wizycie na skwerze, nachalnych gołębiach, przelotnie wspomniała o Avim – i, w większych detalach, o cygance. O późniejszym wyjściu do klubu, dwóch drinkach i problemach z przypomnieniem sobie, co było później, nie mówiła. Jej otwartość mimo wszystko miała swoje granice – tym ciaśniejsze, im bardziej kłopotliwe czy zwyczajnie żałosne były sytuacje, do których musiałaby się przyznać. Gdy Rivera przyznał, że spotkał tę samą cygankę, i że jemu też wywróżyła czyhającą za rogiem śmierć, Francesca parsknęła. W jej głosie brzmiał cień histerii. Odetchnęła głębiej dopiero, gdy dotarli na miejsce. Kruki nie znikły, widziała je za oknami siłowni – sam lokal jednak... Było w nim coś, co uspokajało. Podała nazwisko, gdy na wejściu zapytano o rezerwację. Uśmiechnęła się miękko, gdy wskazano im pokrótce co gdzie jest – szatnie, łazienka, jedna sala. Z tej ostatniej dobiegała muzyka i jakieś pojedyncze głosy. Było zaskakująco spokojnie. Przebrała się szybko, w jednym z boksów zmieniając ciuchy na legginsy i luźną koszulkę. Spięła włosy w ciasny kucyk i odetchnęła powoli, przelotnie zerkając w lustro. Wyglądała jak śmierć na chorągwi. Przynajmniej pod tym względem przepowiednia cyganki się sprawdzała. Z Javierem spotkała się ponownie już na sali. Poza nimi było tu jeszcze dwóch innych mężczyzn, co oznaczało, że albo lokal w ciągu najbliższej godziny zdąży się jeszcze zapełnić, albo, że tak wczesne godziny w środku tygodnia nie cieszyły się aż taką popularnością. Albo, że po prostu mało kto wiedział jeszcze, jak tu trafić. - Nogi czy ręce? – rzuciła lekko w dużym uproszczeniu i uśmiechnęła się przelotnie. Ani ona zwykle nie planowała swoich ćwiczeń w ten sposób, ani – chyba – nie robił tego Javier. Teoretycznie tak zwykle było najlepiej – wybierać określone partie mięśni, które chciało się ćwiczyć, planować pod to odpowiednie ćwiczenia. Dzisiaj Frankie planów nie miała żadnych poza tym, by się zmęczyć – bólem przetrenowanego ciała zagłuszyć lęk, frustrację przepalić w odpowiedniej porcji wysiłku. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Już pierwszy rzut oka na jej twarz wystarczył, by Javier zaczął się martwić. Znał niedospanie, lepką ciężkość powiek, gdy budzik wyrywał z łóżka zbyt wcześnie, ale to co ciemną smugą zaległo pod oczami Franceski do pary z nienaturalną bladością cery, było czymś więcej. Mała Paganini wyglądała na wyczerpaną w sposób, który mogło zacząć leczyć dopiero kilkanaście godzin nieprzerwanego snu pod miękką pierzyną – nie musiał być medykiem, by o tym wiedzieć. I kruki. Świadomie zwrócił na nie uwagę dopiero, gdy obsiadły mu samochód, bezczelnie paradując po masce, nawet gdy ruszył już spod mieszkania Frankie w stronę Cripple Rock. Dopiero zwiększenie prędkości zachęciło je do zabrania się precz z wrzaskiem skargi. Bijąc się przez chwilę z myślami nie zdążył zaproponować, by przełożyli to wyjście na inny dzień, bo dziewczyna już spała. Zwinięta na fotelu pasażera, wisząc nieco w zapiętych pasach. Powinien był ją odwieźć do domu i stanowczo nakazać zostanie w łóżku – zrobiłby to, gdyby nie wiedział, jak bardzo uparta potrafiła być mała Paganini. Jak stanowczo reagowała na wskazywanie jej własnych ograniczeń, nawet w dobrej wierze. W drodze do tunelu wzdychał tylko pod nosem, zerkając na nią co jakiś czas i szturchając lekko, gdy przyszedł czas zejść pod ziemię. Wyciągnął z tylnego siedzenia jej torbę i razem z własną zarzucił na ramię, gdy Francesca kompletnie zapomniała, że coś powinna ze sobą zabrać. O ptaki zapytał ją głównie po to, by nie zasnęła idąc, robiąc dziwną minę, gdy okazało się, że w krótkim odstępie czasu oboje zostali napadnięci przez tą samą zawodzącą cygankę i podziękował sobie w duchu, że nie żal mu było tych piętnastu dolarów, które wcisnął jej do ręki. Po drugiej stronie, w drodze pod adres, który zapisała, dwukrotnie chwytał ją za ramię i zatrzymywał, gdy prawie weszła na ulicę, prosto pod koła nadjeżdżającego samochodu, przyprawiając go o parę siwych włosów. Prawie bał się spuścić ją z oczu, gdy w budynku poszła do osobnej szatni, rozbudzony lepiej niż po kubku mocnej kawy. Miał tylko nadzieję, że Frankie nie spuści sobie na głowę ciężarków, jeśli na sali odwróci na chwilę wzrok. W jasnym świetle jarzeniówek wyglądała jeszcze bladziej, przełknął jednak tę uwagę, pocierając odsłonięte ramię. - Oho, to teraz robimy tak na poważnie? – rzucił zamiast tego, gdy zapytała, na których partiach chciał się skupić. - Zgłaszam nieprzygotowanie, nie kupiłem jeszcze zapasu odżywek białkowych. I na pewno nie zgolę się na łyso – zastrzegł, odbijając w kierunku żartów, bo przecież ta metoda rzadko go zawodziła. Zaszurał czubkiem sportowego buta o podłogę, wskazując jej miejsce, w którym rozłożono kilka mat. - Chodź, porozciągamy się najpierw i będzie można pomyśleć. Tobie może nic nie strzeli, jak od razu pójdziesz na maszynę, ale ja muszę dbać o kręgosłup. I kolana. I ręce. Cholera, od dawna nie podnosiłem nic, co nie było narzędziami w robocie – paplał niespecjalnie składnie, bo to wychodziło mu dobrze i zwykle zachęcało też innych do mówienia. - Może poza Aną. Ale to było tylko z łazienki do sypialni i się nie liczy. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Javier przesadzał, wcale nie była aż tak nieprzytomna. W porządku, może raz się po drodze zagapiła. No może dwa razy. Ale to wcale nie tak, że sobie nie radziła. Wcale. Wszystko było jak należy, w doskonałym porządku. Mniej więcej taką stanowczą tyradę usłyszałby, gdyby znała choć połowę jego przemyśleń i obaw. Zrzucanie na siebie ciężarków, też coś. Na zgłaszane obiekcje parsknęła cicho, co istotnie należało uznać za spodziewany sukces. Żarty Rivery rzeczywiście zwykle działały. I wtedy, rok temu, gdy spotkali się na siłowni po raz pierwszy – i teraz, te niespełna dwanaście miesięcy później, gdy wstydziła się mężczyzny (trochę) mniej i potrafiła mu już pyskować (trochę) bardziej. - To świetnie, bo gdybyś się zgolił to musiałabym powiedzieć Valerio, że ktoś chyba cię szantażuje. Takich rzeczy nie robią normalni ludzie, nie z własnej woli – stwierdziła z przekonaniem jednocześnie przeciągając się lekko. Nie protestowała na propozycję rozgrzewki i pomaszerowała na maty za Javierem. Może i rzeczywiście jej ciało poradziłoby sobie lepiej bez odpowiedniego rozciągania na starcie, co nie znaczyło, że byłoby to rozsądne. Nie byłoby – i najpewniej tak czy inaczej by potem to odchorowała, choćby większymi zakwasami niż to konieczne. Nie chciała się styrać aż tak. W efekcie uklękła na macie obok Javiera i uśmiechała się coraz szerzej na całą listę komponentów, o które musiał szczególnie dbać. - W sumie racja – zgodziła się bezczelnie. – W twoim wieku to już nie przelewki – pokiwała głową ze zrozumieniem. – Umówiłeś się już do ortopedy? Albo w ogóle lepiej, od razu do geriatry? Wiesz, jakie są te terminy w służbie zdrowia. Zaklep sobie miejsce już teraz, bo potem może być zapóźno – zakończyła sentencjonalnie i zaraz parsknęła cicho. Strategia na żarty – zdecydowany sukces. Już nawet nie ziewała tak strasznie. A potem nie ziewała już wcale, bo Javier wywołał mały dramat. Na wzmiankę o Anie zmarszczyła brwi – nie przypominała sobie, by Rivera kiedykolwiek o niej wspominał. Nietrudno było jednak zgadnąć, że to pewnie jakaś jego znajoma. Kobieta. Partnerka. Bo skoro ją dźwigał, to... Zmarszczyła brwi jeszcze bardziej. - A czemu w zasadzie musiałeś ją dźwigać? – spytała, bo była medykiem i jako taki to oczywiste, że myślała o różnych rzeczach. Złamaniach. Przepuklinie kręgosłupa. Paraliżu? To już dosyć skrajne, ale przecież nigdy nie wiadomo! – Co się sta... – urwała w połowie. Tempo, w jakim jej policzki przybrały barwę głębokiej purpury było naprawdę godne podziwu. - Z łazienki. Do sypialni – wydukała, czerwieniejąc jeszcze bardziej. Miała zawał. Musiała mieć zawał. Albo udar. Serce biło jej w piersi zdecydowanie zbyt szybko, krew szumiała w skroniach zdecydowanie za bardzo. - Javier. Nie możesz mi mówić takich rzeczy – upomniała go stanowczo, jednocześnie robiąc koci grzbiet – głównie po to, żeby po prostu na niego nie patrzeć, a nie że dla faktycznego rozciągania. Bo teraz miała przed oczami których nie mogła odzobaczyć. To nie tak, że nie wyobrażała sobie Javiera wcześniej. Była normalną, dorastającą dziewczyną (to, że tak naprawdę była już w pełni dorosła wciąż jeszcze wypierała z głowy), pełną marzeń, tęsknot – i frustracji. A Rivera był atrakcyjny. Prosta sprawa. Więc sobie wyobrażała. Pamiętała aż za dobrze, jak wyglądał bez koszulki – na siłowni albo na basenie, gdzie też czasem się umawiali. Była sobie w stanie całkiem nieźle wyobrazić, jak musiał wyglądać niosąc jakąś kobietę na rękach. Pewnie całkiem atrakcyjną. Nie, nie całkiem – bardzo. Ta Ana - była bardzo atrakcyjna, idealna. Na pewno. To nie wyobrażenie Javiego sprawiło, że policzki piekły ją tak strasznie. - Nie możesz, Rivera, serio – burczała wygięta na macie, gryząc mocno wnętrze policzka. Niósł. Z łazienki do sypialni. Ciekawe, czy Avi też by tak umiał. Nie, to głupie pytanie – na pewno by umiał, żonglował przecież, a to wyrabiało odpowiednie partie mięśni, żeby sobie poradził. No więc, tak, Avi z pewnością mógłby ją tak nieść. Między pokojami. Albo na kanapę. Albo stół. Nie była jednak pewna, czy chciałby, bo to jednak przecież... No, nie musiał, prawda? Wcale nie musiał chcieć. Ben nie chciał, więc Avi też przecież mógł nie chcieć. Bo, w gruncie rzeczy, dlaczego miałby? Dogadywali się zaskakująco dobrze, tak, ale choćby po tej ostatniej imprezie – tej, z której tak niewiele pamiętała – to szczerze wątpiła, by myślał o niej cokolwiek poza tym, że jest durna, może rozczulająca, ale na pewno nie atrakcyjna i... Ale, z drugiej strony, mógłby chcieć. To byłoby ciekawe, sprawdzić, czy rzeczywiście może podnieść ją bez trudu, i jak to by było, opleść jego biodra udami. Czy trzymałby ją wtedy za pośladki, czy raczej może... Na Trójcę, opanuj się, kobieto. To wcale nie było takie proste. Jej serce było zdecydowanie zbyt łatwe, zbyt kochliwe – a jej wyobraźnia zbyt bujna. Sapnęła głośniej, niż sobie życzyła i z jeszcze większym zapamiętaniem kontynuowała ćwiczenia. Koci grzbiet. Wyciąganie się z przyklęku przed siebie. Rozciąganie nóg, rąk, rozluźnianie stawów. Z całą dumą, na jaką było ją stać, udawała, że policzki wcale jej tak nie pieką. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Wiedział, że kiedy zacznie wymieniać coraz to nowe partie ciała, na które musiał zwracać uwagę w wieku lat czterdziestu i z pracą wymuszającą w większości zgarbienie nad biurkiem, Frankie zaraz odbije jakiś komentarz. Zaraz zacznie wypominać, że właściwie to już powinien szukać przytulnej kwatery i kupować gustowną trumnę, może nawet planować całą ceremonię pogrzebową. Niewiele się pomylił, wywracając tylko oczami na tego geriatrę. - A po co mi terminy, przyjdę do ciebie. Będzie trzeba to coś sobie złamię, żeby się kwalifikowało pod ratowanie, a resztę się zrobi przy okazji – rzucił, choć wcale a wcale nie planował niczego sobie łamać. Dłonie i palce miał zbyt cenne w kontekście pracy, a z gipsem na nodze szybko dostałby szału, musząc siedzieć na miejscu. Dlatego nie, nic z tych rzeczy nie wchodziło w grę, ale Frankie nie musiała o tym wiedzieć. Od początku chodziło mu tylko o to, by nieco dziewczynę rozbudzić i wywołać na jej twarzy choć cień uśmiechu, który mógłby odwracać uwagę od ciemnych worków pod oczami. Usadzony na macie, powoli kręcił już głową po okręgu, rozluźniając stawy, kiedy zauważył, że jeden z jego rzuconych lekko komentarzy, wywołał w mózgu dziewczyny zwarcie. Było to niemal komiczne patrzeć, jak buzię zalewa jej fala purpury, nie zatrzymując się tylko na policzkach – Javi prawie spodziewał się, że zaraz z uszu zacznie jej uciekać para. Uśmiechnął się leniwie, jak gdyby nigdy nic przechodząc do rozluźnienia mięśni ramion, powoli kręcąc nimi kółka, zadowolony z siebie, jakby dokonał małego cudu najpierw zamykając buzię małej Paganini, a potem wywołując jej burczenie. Roześmiał się wtedy – cicho, nie całym sobą, nie chcąc zwracać nadmiernej uwagi pozostałych obecnych w klubie osób. - Och proszę cię, to wcale nie było wulgarne – zaczął, nieświadom ścieżek, po jakich błądziły teraz myśli Franceski. - Poza tym oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi – wyciągnął jedną z nóg przed siebie, wyciągając się do niej, by chwycić stopę i rozciągnąć plecy. - Chyba, że nikt z tobą o tym nie rozmawiał. Chodzisz jeszcze do pediatry? – odpłacił się za jej wcześniejszy komentarz, rzucając jej łobuzerski uśmiech tylko przez chwilę, bo zaraz pochylił się do własnego kolana, tkwiąc przez dłuższą chwilę w jednej pozycji, zanim przerzucił się na drugą stronę. - Poza tym – podjął znowu, gdy podniósł się z maty, przyciągając do tułowia jedną nogę po drugiej. - Chyba po prostu chciałem ci powiedzieć. O Anie – rzucił, marszcząc lekko brwi. - Każdy typ, któremu bym tylko o niej wspomniał zaraz by pytał, czy fajne cycki i ruchanie dobre – wzruszył ramionami, zapominając, że stał wciąż na jednej nodze i zachwiał się lekko, zaraz odzyskując równowagę. - Zresztą nic dziwnego, jakby sam się o to proszę – parsknął krótko, zerkając na Frankie, która skończyła już swoje kocie grzbiety. - Ale teraz to coś innego, wiesz? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Wraz z jednym, prostym i rzeczywiście niespecjalnie wulgarnym stwierdzeniem Javiego nic, o czym rozmawiali wcześniej, nie miało już znaczenia. Wyobraźnia Frankie, wybitnie bujna i kolorowa, łatwo wpadała w pętle – a pętla bieżąca była nieprzyzwoita, pełna rumieńców, rwanego oddechu i nagiej skóry. Uciekała więc spojrzeniem od Rivery - i tylko raz, na pediatrę sapnęła cicho i uniosła środkowy palec w powszechnie rozumianym wyrazie oburzenia. Uśmiechu Javiego nie widziała, ale mogła się domyślać, że tam był – łobuzerski, taki sam jak wtedy, gdy poznali się po raz pierwszy; on, jej ówczesna, siłowniana miłość i ona, sierota jeszcze większa niż dzisiaj, podskakująca z zaskoczenia, gdy Javi ni z tego, ni z owego znalazł się tuż obok, by pomóc jej z ćwiczeniem. Ochłonęła wystarczająco, by rozmawiać dopiero wtedy, gdy Rivera mówił dalej i nagle okazało się, że... Mówił nie do końca to, czego się spodziewała. - A fajne cycki? I ruchanie? – palnęła bez zastanowienia, spoglądając na niego z dołu. Gdy Javi wstał, by kontynuować rozgrzewkę, Frankie pozostała na macie, niespecjalnie przykładając się do ćwiczeń, za to – wyjątkowo przykładając się do rozmowy. Poza pierwszym, durnym komentarzem była przecież doskonałym słuchaczem i świetnym rozmówcą, szczególnie jeśli chodziło o uczucia. Po własnej uwadze pogłębiła więc jeszcze własną czerwień na policzkach, zaraz jednak odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się miękko. - No to mi opowiedz – rzuciła lekko, jeszcze przez dobrą chwilę nie zbierając się z maty, ale też nie robiąc kocich grzbietów – ani też niczego innego. – Przecież widzę, że się zakochałeś – stwierdziła prosto, tym razem już bez specjalnego skrępowania. Zadra, która kłuła ją gdzieś pod żebrami ostatnio za każdym razem, gdy ktoś mówił o własnym szczęściu, może i nie była łatwa do zignorowania – Paganini miała już jednak dość wprawy, by udawać, że wszystko w porządku. Poza tym, przecież naprawdę cieszyła się, gdy komuś, kogo znała i lubiła, się układało. Nie lubiła, że nie układało się jej samej – coraz bardziej tęskniła za tą całą wielką miłością, tymi westchnieniami i motylami w brzuchu, dla odmiany odwzajemnionymi – ale to już zupełnie inna historia. Kilka niedbałych ćwiczeń później pozbierała się z maty, w głowie przypominając sobie rzeczy, które nagle wybitnie pasowały do tego, co jej mówił. Już od jakiegoś czasu bywał rozkojarzony – sądziła, że przez przepracowanie, tak typowe dla nich obu, ale teraz dochodziła do wniosku, że może wcale nie. Zdarzało mu się być rozdrażnionym – dotąd uważała, że może przez szczególnie uciążliwe zlecenia, albo może przez jakieś spięcia ze współpracownikami czy siostrą; i znów, teraz wychodziło na to, że powód mógł być zupełnie inny. Wreszcie – wspominał czasem o jakichś wyjściach, imprezach, kobietach i jakkolwiek te były dla niego (jak już wiedziała) typowe, to czy częstotliwość podobnych opowieści w ostatnim czasie nie mogła jednak sugerować bolączek wymagających utopienia w alkoholu czy takich czy innych ramionach? Teraz już z pewnością potrzebowała usłyszeć całą historię. Zaczekała, aż Javi dokończy rozciąganie i ruchem głowy, bez słowa, wskazała pobliski drążek. Od wyciskania ciężarów wolała dzisiaj się popodciągać – może w zasadzie porobić tylko to, tak długo, jak długo starczy jej sił. Obok znajdowało się przy tym dość innych sprzętów, by Javi mógł wybrać coś dla siebie – i by wciąż mogli rozmawiać. - Ana – rzuciła nagle i zerknęła na Riverę z uśmiechem. – Jaka jest? – spytała lekko. Drzazga w jej własnym sercu zakłuła tylko trochę bardziej. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Właściwie spodziewał się już po Frankie, że podrzucając jej tekst, który mogłaby podłapać, by być bezczelna, to właśnie dokładnie to zrobi – i zrobiła, wywołując u Javiego nieeleganckie wywrócenie oczami. Gdyby była kimkolwiek innym, właśnie zmyślałby ile to powierzchni płaskich i niepłaskich zdążyli zwiedzić oraz jaki procent sąsiadów jednej i drugiej kamienicy miał już ich dość. Przerysowywałby walory Any, naturalnie chcąc wywołać zazdrość i kazał się innym obejść smakiem, nawet jeśli ustalili coś innego, tylko... Cóż. Frankie nie była Valerio, Charliem, Barnabym ani innym samcem odpornym na podobne odzywki, choć czasem próbowała sprawiać inne wrażenie, jakby koniecznie chciała już dorosnąć. Rumieńce, które przypadkiem u niej wywołał, świadczyły, że miała jeszcze przed sobą długą drogę – zresztą, czy w ogóle kiedykolwiek musiała się znaleźć na tym samym etapie rozwoju co niekoniecznie poważni typkowie starsi od niej? Przecież widzę, że się zakochałeś. Prychnięcie było odruchem o wiele szybszym niż świadoma myśl, wyuczonym zaprzeczeniem, które miało trzymać od niego ludzi przynajmniej na dystans wyciągniętej ręki i rozwiewać ich co śmielsze oczekiwania. Oczekiwanie oraz próby zagarniania sobie czegoś, czego Javier nie był gotowy im dać. To, że zareagował tak teraz, sprawiło, że spiął się, gdy zrozumiał, co zrobił i zmarszczył brwi, dopiero po chwili wracając do porzuconego ćwiczenia. Komentarz Frankie był bardzo prosty i zapewne podparty jakimiś obserwacjami – choćby jego własnymi, miękkimi określeniami sprzed kilku chwil. Sam powiedział, że to coś innego i wciąż tak uważał, ale nie potrafiłby tego nazwać zakochaniem. Słowo nie przeszłoby mu przez gardło, zduszone strachem, jakie mogłyby być jego konsekwencje. Za wcześnie. Było dużo za wcześnie, chociaż znali się tak długo. W efekcie prychnięcie było jedyną reakcją na proste stwierdzenie małej Paganini poza ciszą, która na chwilę zaległa między nimi, gdy dokańczali się rozciągać. Coś nieprzyjemnego i kłującego drgnęło w piersi Javiego, kiedy bez natychmiastowej zmiany tematu na lżejszy, przez moment został sam na sam ze swoimi przemyśleniami. Ana zasługiwała na to, żeby być z kimś, kto ją kochał, tak naprawdę. Z kimś, kto by nie widział poza nią świata i traktował jak księżniczkę. Chociaż wczoraj poszli na randkę, rozmawiali o tym, czego chcieli, nie mógł uciszyć cichego głosiku, który szeptał, że nie podoła. Bo przecież nie wiedział, jak to jest tak naprawdę być z kimś i sam to sobie zrobił. Kiedy dokończył swoje niedbałe już po komentarzu Frankie rozciąganie, przeszedł z nią te dwa, trzy kroki w kierunku drążka, samemu przystając przez poukładanymi w zgrabny rządek hantlami. Wybrał dwa nieco cięższe niż zwykle, ustawiając się w niedużym, wygodnym rozkroku wystarczająco blisko, by wciąż móc słyszeć słowa Paganini, gdyby jakieś padły. Nie byłoby to w sumie zaskakujące – w końcu on milczał, choć zwykle ciężko było mu zamknąć usta, a ludzie z natury zwykli uważać ciszę za coś niewygodnego. Odetchnął cicho, gdy zapytała o Anę, nie drążąc już kwestii jego uczuć oraz nadawania im jakichś konkretnych nazw. Powoli zaczął podnosić hantle w górę, rotując ciało raz w jedną, raz w drugą stronę, mówiąc głównie wtedy, gdy wracał do pozycji wyjściowej, wypuszczając oddech. - Lubi być w centrum uwagi – zaczął od najbardziej oczywistej prawdy na temat Anaiki, którą można było zinterpretować przynajmniej na kilka różnych sposobów. - Na scenie, bankietach, nieważne. Kiedy jestem z nią sam nawet bardziej. Jest bezczelna i pewna siebie. Łatwo się śmieje i sama też lubi opowiadać żarty – mówił, nie pilnując oddechów aż tak jak powinien, ale przecież inaczej nie byłby w stanie odpowiadać na pytanie Frankie. Jej zainteresowanie wydawało się szczere, bez złośliwego podtekstu. Zerknął na dziewczynę podciągającą się dzielnie na drążku, uśmiechając się lekko, prawie zapominając już, że przed chwilą spiął się na jej sugestię. - Kiedy źle się czułem i poprosiłem, żeby ktoś przekazał jej, że się nie zobaczymy, przyszła po występach sprawdzić, co ze mną – ton Javiego mimowolnie nabrał miękkości, kiedy zamiast wymieniać kolejne cechy kobiety, postanowił przytoczyć konkretną sytuację. - To było zanim... ale przed... Nieważne – pokręcił lekko głową. - Zajęła się moją żałosną dupą, chociaż nie musiała. Nie chciał mówić, że jej obecność jednocześnie wszystko pogarszała i poprawiała. Że ściągnęła go ze skraju jakiegoś ataku – paniki lub niepokoju, nigdy nie wiedział – i po prostu była, a to znaczyło przecież o wiele więcej niż cokolwiek innego. - W skrócie, jest zajebista – dodał po chwili, potrzebując jakimś głupim tekstem rozwiać tę nagłą powagę. - I cycki też ma zajebiste. I tyłek. Zerknął w bok, dłuższą chwilę przyglądając się Frankie coraz wolniej podciągającej się w górę. - Panienka potrzebuje wsparcia? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Uniosła brwi, zaskoczona. Nie takiej reakcji się spodziewała. Nie prychnięcia, skoro jeszcze przed chwilą Javier wyraźnie się rozczulał. Sam powiedział przecież, że to było coś innego niż dotąd – relacja, która znaczyła dla niego więcej niż wszystkie, które przerabiał wcześniej. Sam też przecież zaczął ten temat, co już samo w sobie świadczyło, że to było ważne. Teraz jednak mężczyzna prychał cicho i Frankie nie wiedziała, co przez to rozumieć. W efekcie pozwoliła mu trawić. On robił swoje ćwiczenia, ona swoje. Ona poszła potem na drążek, on wybrał hantle. Wciąż byli na tej samej sali, a jednak ich ścieżki rozeszły się na chwilę, układając się równolegle, a nie, jak dotąd, w jednej linii. Javier milczał i Frankie też milczała, i była to sytuacja co najmniej niecodzienna, bo Rivera przecież zwykle się nie zamykał, a i Paganini – mając już mężczyznę w jakimś stopniu oswojonego – odzywała się przecież śmiało, często zupełnie niepytana. Teraz tkwili w ciszy, która może i nie była tak całkiem niewygodna, ale z pewnością nie była też tą kojącą, komfortową. Zapytała o Anę, bo nie chciała tak całkiem porzucać tematu – ale nie sądziła, by miała prawo drążyć uczucia Javiera, skoro on sam najwyraźniej nie do końca sobie z nimi poradził. Słowa Rivery stanowiły dziwny soundtrack do jej ćwiczeń. Podciągała się nierówno, trochę za szybko, zupełnie nie tak, jak powinna – była jednak zbyt przerażona, zbyt wyczerpana, zbyt złakniona fizycznego bólu, braku tchu, strumieni potu na plecach. W porównaniu do jej potrzeb, słowa Javiera były irracjonalnie spokojne i słodkie. Wywoływały na jej twarzy łagodny, zadowolony uśmiech – wzbudzały rozczulenie, które miała przecież dla każdego, kto był jej choć trochę bliski, a komu się układało. Frankie lubiła słuchać o ludzkim szczęściu. Lubiła brzmienie ludzkiej radości, to, jak ekscytacja, euforia, czułość drżały w każdej sylabie. Te same słowa budziły w niej jednak także zazdrość, której wcale nie chciała czuć; ból, z hodowaniem którego radziła sobie przecież doskonale sama. Ana w ustach Javiera wychodziła na świetną kobietę. Doskonałą. Francesca nie potrafiła opędzić się od myśli, czy o niej ktoś tak mówi. Czy ktoś będzie o niej tak mówił. Podciągała się raz za razem, mięśnie na jej plecach pracowały, stopniowo tylko płonąc coraz bardziej, opierając się coraz bardziej. Frankie nie przestawała jednak – ani wtedy, gdy zakłuło ją między łopatkami; ani wtedy, gdy ramiona zaczęły rwać ją w sposób, który trudno było zignorować. Nie mogła przestać, bo przecież zadała pytanie, Javier odpowiadał, a jednak coraz bardziej chciała, żeby przestał. Na ostatni, prymitywny komentarz roześmiała się krótko, nie do końca szczerą wesołością maskując gorycz. Gorycz, z której wcale nie była dumna. Tylko przez moment rozważała, że powinna chyba coś powiedzieć. Stwierdzić, że Ana brzmi na świetną dziewczynę. Może zażartować – coś o tym, że Rivera robi się miękki i że to nie przystoi. Może zapewnić, że życzy im wszystkiego, co najlepsze i naprawdę bardzo się cieszy, że Javier spotkał kogoś, kto tak go zachwyca. Finalnie nie powiedziała zupełnie nic, bojąc się, że żadne słowa nie zabrzmiałyby odpowiednio szczerze – a Rivera nie zasługiwał przecież na jej humory. W którymś momencie zwolniła. Paliły ją dłonie, przedramiona, ramiona, plecy. Mogłaby się puścić. Zeskoczyć z drążka, zrobić chwilę przerwy i... - Nie – zaprotestowała tyleż samo na własne myśli co pytanie Javiera. Podciągnęła się raz. Drugi. Przy trzecim ręce drżały jej już zdecydowanie za bardzo. Powinna się puścić albo poprosić o pomoc, wiedziała o tym. Poddać, w ten czy inny sposób. Nigdy tego nie robiła. Drgnęła, czując nagle podtrzymujące ją przedramię. Wypuściła powietrze z sykiem. Javier jej nie trzymał, nie o to chodziło. Po prostu podłążył rękę pod jej splecione nogi, dał minimum oparcia, którego potrzebowała, by wciąż być w stanie pracować. Góra, dół, góra, dół. Ręce wciąż paliły. Plecy też. Grawitacja przegrywała z oparciem, jakie Rivera jej dał, ignorując jej odmowę. To nie był pierwszy raz, kiedy to robił. To nie był pierwszy raz, kiedy nie potrafiła podziękować inaczej, jak po prostu go nie odpędzając. Gdy wreszcie puściła się, zeskakując na podłogę, koszulkę miała mokrą od potu, słone krople drażniły jej oczy. Pochyliła się i otarła buzię zadartą nieznacznie koszulką. - Cieszę się, Javier – rzuciła nagle cicho, z ociąganiem. Chrząknęła cicho i uniosła na mężczyznę niepewne spojrzenie. – Naprawdę. Chcę, żebyś wiedział, że naprawdę się cieszę, że... – No, to jak szło to wszystko, co powinna powiedzieć? – ...że ci się układa. Nawet nie wiesz, jak słodko brzmisz, gdy mówisz o Anie – drobna uszczypliwość, by się tu nie porzygali od nadmiaru cukrów. Westchnęła cicho. - Chyba po prostu jestem trochę zazdrosna – przyznała zaskakująco szczerze. Zaraz uniosła ręce w obronnym geście. – Wiem, co powiesz. Masz jeszcze czas, wszystko w swoim czasie, bla, bla – parsknęła cicho. – Tylko, że ja chyba nie... – Przygryzła wnętrze policzka. – Nie jestem pewna, czy umiałabym czekać do osiemdziesiątki. Czy ile ty tam teraz masz – rzuciła z bezczelnym uśmiechem nieudolnie maskującym jej faktyczne uczucia. Sięgnęła po butelkę wody odstawioną wcześniej na podłogę, wsparła się ramieniem o maszynę do ćwiczeń i upiła kilka łyków. Ręce paliły ją nawet przy tak niewielkim wysiłku, jak podnoszenie butelki – a przecież raptem zaczęli ćwiczenia. - Ja się nawet z nikim nie całowałam, Javier – wypaliła nagle i zaczerwieniła się, oszołomiona własną szczerością – i, chyba przede wszystkim, frustracją. – Nie chodziłam z nikim za rękę, nie tak, nie mówiąc już o... Odetchnęła z sykiem, plastik butelki wygiął się pod silniejszym naciskiem dłoni. - No. Więc chyba po prostu jestem zazdrosna – podsumowała krótko i parsknęła z gorzkim rozbawieniem. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Okazywało się, że potrafił opowiadać o Anie, nie wchodząc na grząski temat własnych uczuć do niej, czy zwyczajnie nie próbując ich już nazywać – bo przecież tak czy siak były aż nadto widoczne dla postronnych. Sam często analizował w ten sposób ludzi. Ich ton głosu, gdy o kimś lub o czymś mówili, ich mimikę, drobne tiki, nie miał więc złudzeń, że Frankie mogła robić wobec niego dokładnie to samo. Nie chciał słuchać, jak zinterpretowałaby jego zachowanie, jakie nadała mu metki – chciał to odkryć sam, mieć więcej czasu na spokojne przyjrzenie się temu, co buzowało mu w sercu. Pytania o pomoc w ćwiczeniach użył jako sposobu na nakierowanie jej uwagi w inną stronę i wcale nie był zaskoczony, gdy odmówiła. Frankie robiła to często, uparcie próbując radzić sobie ze wszystkim samej. Rozumiał to – rozumiał, bo do pewnego momentu swojego życia, Javi też chciał czuć, że ma nad wszystkim kontrolę i ze wszystkim sobie poradzi. Ta część o kontroli wciąż była w jego kontekście prawdą, ale nauczył się, że czasem pozwalanie ludziom na to, by mu pomagali, było pozwoleniem na to, by w ten właśnie sposób okazywali, że im zależy. Bez słów, czynami. Dlatego nie przejął się odmową dziewczyny, odkładając ostrożnie hantle na podłogę i podchodząc bliżej, podkładając jej rękę pod splecione nogi, by nie wisiała całkiem bezwładnie. Milczeli dłuższą chwilę, Frankie podciągała się coraz wolniej, a on nie szukał na siłę nowego tematu. Cofnął się, gdy zeskoczyła z drążka, ocierając buzię koszulką i wrócił do pozostawionych samym sobie hantli, zmieniając ćwiczenie – wciąż chciał wyjść z tej małej, dziwnej siłowni z poczuciem, że się nie opierniczał, nawet jeśli później miał jechać do Maywater i wraz z Charliem pomagać w porządkowaniu zniszczeń. Ledwie zdążył wziąć ciężarki do rąk, unieść je raz z rękoma ugiętymi w łokciach, gdy mała Paganini zaskoczyła go, wcale nie zmieniając tematu na coś lżejszego i łatwiejszego do przełknięcia. Ustawił się tak, by móc patrzeć na nią bez wykręcania głowy i słuchał, kontynuując swoje ćwiczenia. Sapnął cicho, wywracając oczami na oczywistą uszczypliwość, marszcząc lekko brwi wraz z jej przyznaniem się, że była zazdrosna. Wcale by jej nie powiedział, że wszystko w swoim czasie, ale nie zapytała, tylko założyła, że gadałby tak samo jak jej rodzice albo bracia. Cóż. Źle trafiła, jeśli dokładnie tego oczekiwała, nie przerywał jej jednak, pozwalając wylać żale, które ją uwierały. Hantle równo szły za głowę i wracały do pozycji wyjściowej, a mięśnie rąk Javiego zaczynały satysfakcjonująco ciągnąć. - Frankie – zaczął, gdy wszystkie słowa, też te zaskakująco szczere i surowe opuściły już usta dziewczyny, a jej twarz zrobiła się czerwona już nie tylko z wysiłku. - Nie będę powtarzał głupot, że trzeba z czymś czekać, bo tak. Sami dobrze wiemy, kiedy tego chcemy i pierdolić takie gadanie. Dopóki nikomu nie dzieje się krzywda – powiedział, oddychając nieco ciężej. - A po drugie – pochylił się, odkładając na chwilę hantle na podłogę. - Twoje braki można łatwo nadrobić. Choćby zaraz. Nie musisz czekać na księcia, który zwali cię z nóg – dał Frankie ledwie moment, by przyswoiła znaczenie jego słów, zanim dodał: - Rada od staruszka – uśmiechnął się kątem ust z cieniem rozbawienia. - Nie warto czekać i nie dowiadywać się, czego naprawdę chcesz i co lubisz. Oczywiście możesz – wzruszył lekko ramieniem – ale z zasady zawsze bardziej żałuje się rzeczy, których się nie zrobiło. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Nie miała tego w planach. To znaczy, w zasadzie nigdy nie planowała rozmów o uczuciach, ale już na pewno nie brała ich pod uwagę układając jakieś wyjścia z Javierem. Ich relacja po prostu nie była taka. Może z racji różnicy wieku, może dlatego, że był mężczyzną, a może zwyczajnie przez to głupie zauroczenie, którego nabawiła się na początku – Frankie nie sądziła, by potrafiła (i chciała) rozmawiać z Riverą o tym, co czuje, czego się boi, o czym marzy. A jednak byli tutaj, na siłowni, ze skórą zroszoną potem – i uczuciami na języku. Pożałowała swojej otwartości tuż po tym, jak skończyła mówić. Przez chwilę unikała spoglądania na Javiera, a gdy wreszcie to zrobiła, mężzyzna ćwiczył już z hantlami w dłoniach. Francesca odetchnęła bezgłośnie. Upiła jeszcze jeden łyk wody, zakręciła butelkę i, po chwili wahania, rozsiadła się na maszynie nieopodal. Ręce rwały ją już zdecydowanie za bardzo, by mogła nimi zrobić coś jeszcze – tym razem postawiła więc na nogi. Zakładając odpowiednio sarysfakcjonujące obciążenie na maszynę, ułożyła się potem na niezbyt szerokiej ławeczce i, zapierając nogi na specjalnej platformie, uniosła ją powoli, aż do niemal pełnego wyprostu w kolanach. Przytrzymała tak chwilę, zanim ponownie zaczęła uginać nogi i kontrolowanie opuszczać ciężar. Góra, dół, góra, dół. Ćwiczyła w równym, niespiesznym rytmie, koniecznością skupienia się i pracą nad oddechem usprawiedliwiając fakt, że na komentarze Javiera nie odpowiadając od razu. Nagle znów intensywnie czerwone, palące rumieńce też łatwiej było zrzucić na wysiłek niż rojące się w głowie myśli, obrazy tak łatwo wywołane do tablicy przez Riverę. Twoje braki można łatwo nadrobić. Bezczelny, szlag by go trafił. - Tobie chyba dawno nikt w zęby nie dał, co? – wymamrotała, oddychając ciężko pod dźwiganym ciężarem. Góra, dół. – Ja nie... To w ogóle nie o to... Och, na Trójcę, Rivera – zagderała, plącząc się w zeznaniach. Jeden problem polegał na tym, że Javier był na począktu jej gym crushem i doskonale o tym wiedział. Umówmy się, że Francesca nie była zbyt tajemnicza i nieoczywista – nie, w niej dawało się czytać jak w otwartej księdze. Od pierwszego zagadania – wtedy, gdy zupełnie nie spodziewając się towarzystwa, podskoczyła z piskiem na pierwsze cześć ze strony stojącego nagle obok Rivery – jasnym było, że gapiła się na Javiera zbyt często, by mogło chodzić tylko o to, jaką technikę wybierał, by ćwiczyć własne ciało. No więc, to był problem. Zupełnie inną przeszkodą był fakt, że Frankie była beznadziejnym, zupełnie przegranym przypadkiem skrajnej romantyczki, która właśnie musiała czekać na księcia. Nie potrafiła inaczej. Chyba. Nigdy nie próbowała, nie odważyła się inaczej. - Chyba muszę. Czekać – wymamrotała więc teraz, silniej zaciskając ręce na brzegach ławeczki. – To znaczy, nie że mi ktoś każe, tylko ja... – zawahała się, wreszcie sapnęła cicho, wyraźnie sfrustrowana. – Nie umiem tak – stwierdziła prosto, nie umiejąc – i nie chcąc – mówić o tym jak wielkie (i jak bardzo naiwne) miała marzenia. A więc – nie umiem tak. W domyśle nie umiem dać dupy za talerz zupy. Milczała potem przez chwilę, skupiając się w pełni na zmaganiach z ciężarami. - Twoja Ana – zapytała nalge. – Spotykasz się z nią teraz, tak? To co to w ogole za sugestie, że móglbyś... że moglibyśmy... – znów zaplątała się, policzki znów piekły ją boleśnie. – Przecież ty masz kogoś. Takich rzeczy nie robi się za plecami – burknęła, sfrustrowana i zażenowana własnym wstydem i zagubieniem. Góra, dół. Góra, dół. Gdy wreszcie odwiesiła platformę na zaczep, uda drżały jej tylko trochę mniej niż ręce. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Lubił się czasem droczyć z Frankie, gdy jasnym stało się, że jej zauroczenie – które oczywiście schlebiało mu nie mniej niż zainteresowanie ze strony każdej innej kobiety – zaczęło się rozmywać. Wcześniej też, ale miał z niego zupełnie inny rodzaj satysfakcji, w jakiś sposób przypominający gonienie płochliwego króliczka, a mała Paganini ze względu na swoje nazwisko i instynkt przetrwania Javiego, nie mogła zostać do końca potraktowana jak jeden z nich. Nie. Javier nie miał ochoty tłumaczyć się z jej uwodzenia, a aktualne sugestie, że jej braki dawało się łatwo nadrobić? To już byłby świadomy wybór. Decyzja, którą sama podjęła. Albo żart, jeśli zdecydowaliby się go w ten sposób potraktować. Dla Javiego to nie były kwestie życia i śmierci czy powód do wstydu – mógł sobie w ich kontekście pozwolić na dużą elastyczność. Dostosować się tak, jak dostosowywał się do wielu innych rzeczy. Roześmiał się nieskrępowanie, gdy zasugerowała, że jego zęby dawno nie spotkały się z czyjąś pięścią i kręcąc lekko głową, z rozbawieniem które rozpychało mu się przyjemnie we wnętrzu klatki piersiowej, sięgnął znów po hantle. Poranny niepokój związany ze zmęczeniem Franceski i podążającymi za nią ptakami, rozmył się, zszedł gdzieś na drugi plan. Przez chwilę przestał być istotny. - Jasne. Skoro tak ci pasuje – stwierdził spokojnie, dostosowując znów oddech do regularnych ruchów rąk obciążonych hantlami i skupiając się na tym, by w swoim wcześniejszym entuzjazmie nie przywalić sobie którymś w głowę. Podniósł odruchowo wzrok na brzmienie imienia Any, zastygając na moment, do ćwiczeń wracając dopiero, gdy Frankie skończyła mówić, koniec zdania akcentując sfrustrowanym burknięciem. - Spotykam się z nią – przytaknął, wciąż jeszcze nie do końca rozumiejąc nowe, ciepłe uczucie, jakie wywoływał w nim ten fakt. Minęła raptem jedna noc od ich rozmowy w Palazzo, to chyba całkiem normalne, że nie zdążył jeszcze dostatecznie uważnie przyjrzeć się swojej nowej sytuacji. Przetestować ją w jakiś sposób. - Ale nam nie pasują te same zasady co innym – przyznał po chwili namysłu jak rozsądnie ująć w słowa ich sposób na bycie razem. - Nie robię za jej plecami nic, na co się nie zgodziła. I na co ja się nie zgodziłem dla niej. Można w ogóle mówić w takim układzie, że coś jest za plecami? – spytał, choć było to raczej pytanie retoryczne. - Poza tym, Frankie – podjął znów, ciężej wypuszczając powietrze i krzywiąc się lekko na napięcie w ramionach. - Ja ci przecież nie proponuję ślubu czy wierności do grobowej deski. Na to pewnie by się obraziła – stwierdził, specjalnie obracając to stwierdzenie w żart, zamiast wściekła używając łatwiejszego do przyswojenia widma kobiecego foszka. - Ale poza tym mam dużo swobody. Ona też – wzruszył lekko ramieniem, ślizgając się ledwie po powierzchni tego układu, nie mając najmniejszego zamiaru wchodzić w kwestie potencjalnej zazdrości czy innych komplikacji. Nie sądził, by chciał o tym z Frankie rozmawiać – nie że jej nie ufał, po prostu nie miała w tych sprawach doświadczenia. - Różne rzeczy pasują różnym ludziom – dodał sentencjonalnie, stawiając tym samym metaforyczną kropkę na końcu tej dyskusji. Tak mu się przynajmniej wydawało, bo czasem językiem chlapał szybciej, niż zdążył pomyśleć. - Także jakbyś zmieniła zdanie, znasz mój adres – rzucił z uśmiechem, który można było zinterpretować wedle uznania. Miał takich cały arsenał. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
W tej jednej chwili Frankie była wzorcowym przykładem zwarcia wszystkich systemów odpowiadających za to, jak była bystra, rezolutna, wygadana. Intensywnych rumieńców na dłuższą metę nie dało tłumaczyć się tylko wysiłkiem fizycznym, podobnie jak jakiegoś dziwnego błysku w spojrzeniu. Ciało może i skupiało się na zmaganiach z ciężarami, ale głowa – zupełnie nie. W głowie panował chaos. W głowie bardzo łatwo zawitały obrazy nieprzystające damie, w których była ona i Javier, w sytuacjach o których kiedyś, oczywiście, już myślała, ale to było dawno temu i w ogólnie nie... Wciągnęła powietrze głęboko, zażenowana sobą tym bardziej, im bardziej Rivera był spokojny. Nie było też przesadą stwierdzenie, że nie do końca rozumiała, o czym mówił. Nie pasowały im powszechnie znane zasady? Czyli jakie właściwie? Wierność, lojalność? Troska o siebie na wzajem, dbanie, żeby... Frankie podskórnie czuła, że to nie tak, że to nie o to chodzi. Tylko, że w takim razie nie była pewna, o co – za to była absolutnie pewna, że nie chce tego drążyć, nie chce pytać. Nie była chyba na to gotowa. Javier obracał wszystko w żart – Francesca walczyła o życie w nierównych zmaganiach z własnym wstydem i skołowaniem. Gdy odwiesiła ciężary z powrotem na stojak, jeszcze przez chwilę leżała na ławeczce, oddychając ciężko. Myśli jej galopowały. Myślała o tym, co mówił Javier. O tym, że – czysto hipotetycznie – mogłaby wstać teraz i go pocałować. Tak po prostu. Zrobić to, czego przecież jeszcze te kilka, kilkanaście miesięcy temu tak bardzo chciała. Co więcej, mogłaby przyjść do niego. Zostać na noc. Zobaczyć, jak... Tylko, że to nie było przecież takie proste. To nie do Javiera biło szybciej jej serce. Podniosła się do siadu i przetarła czoło przedramieniem, ścierając krople potu. Koszulka lepiła jej się do ciała, oddech wciąż rwał się czasami. Nogi jej drżały, ręce też. Policzki piekły. - Ty to jednak jesteś durny – wymamrotała – w teorii – opryskliwie, choć tak naprawdę bez faktycznego przekonania. Bo Javier nie był durny – przynajmniej nie teraz. Teraz po prostu wszedł nią na grząski teren tematów, w których Paganini się nie odnajdywała. Pragnień, z którymi nie umiała jeszcze do końca sobie radzić. I przecież to ona sama zaczęła ten temat. Nieopatrznie. Głupio. Nie spodziewając się, w jakim kierunku to pójdzie. Tak czy inaczej, nie zdobyła się na żadną definitywną odpowiedź ani teraz, ani do końca wspólnego treningu, ani pod prysznicem, ani przez całą drogę powrotną. Nie przyjęła propozycji Javiego – to chyba była propozycja – ani jej jednoznacznie nie odrzuciła. Przez resztę czasu rozmawiali już tylko o pierdołach. Żadnych uczuć, żadnych filozoficznych dywagacji, żadnych rozważań o tym, w czym i jak entuzjastycznie mógłby pomóc jej Rivera. Potem, już we własnym mieszkaniu, długo jeszcze miotała się, szarpiąc się z własnymi emocjami – a późniejsza noc była jedną z tych, o których za żadne skarby nie chciałaby mówić, skrępowana własną tęsknotą. [Javi i Frania zt] |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA