Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Salon Pomieszczenie inspirowany japońskimi korzeniami Doriana. Dominuje ciepła, ziemista kolorystyka z odcieniami pomarańczu, brązu i beżu. Centralnym punktem jest duża okrągła grafika na ścianie, przypominająca tradycyjne azjatyckie malarstwo tuszem. Wnętrze wyposażone jest w szarą narożną sofę, pomarańczowe poduszki podłogowe i drewniany stolik kawowy. Przeszklone drzwi wpuszczają naturalne światło oraz są wyjściem na tylni ogród, a półki z dekoracjami oraz licznymi ksiązkami dodają artystycznego charakteru. Całość dopełnia dywan w pasujących kolorach, tworząc przytulny, harmonijny klimat. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
12 czerwca 1985 5:27 Dorian obudził się długo przed dźwiękiem budzika, który miał go wyrwać z łóżka tego poranka. Choć to był weekend, dzisiejszy dzień był dla niego wyjątkowy — miał umówione spotkanie z tajemniczym jegomościem, którego poznał w szpitalu. Przewracając się leniwie z boku na bok, jeszcze przez chwilę walczył z pokusą, by zostać pod ciepłą kołdrą. W końcu, z westchnieniem rezygnacji i determinacji, wstał i skierował się do łazienki, by doprowadzić siebie do stanu akceptowalnego wśród ludzi. Mimo wczesnej pory wiedział, że nie może pozwolić sobie na byle jaki wygląd. Nawet jeśli zamierzał wskoczyć w zwykłe dresy, musiał wyglądać jak człowiek gotowy na ważne spotkanie, a nie jak ktoś, kto dopiero wstał z łóżka. Był przekonany, że paradując w wygodnym, sportowym stroju przy Arlo, pokaże, że potrafi wyglądać dobrze nawet bez wyszukanych strojów, że potrafi być swobodny i elegancki jednocześnie. Pierwsze krople wody z prysznica uderzyły o jego skórę, budząc go ostatecznie do życia. Chłodny strumień orzeźwił go natychmiast, rozwiewając resztki snu i rozpraszając mgłę zaspania, która wciąż osnuwała jego myśli. Każdy zimny szok był jak impuls przypominający mu o dzisiejszym wyzwaniu, które czekało tuż za rogiem. 5:48 Dorian zszedł na dół, odświeżony i ubrany w luźne, szare spodnie dresowe, które miękko opadały na biodra, oraz czarny tank top, ledwo zakrywający mu ramiona. Na to narzucił bluzę — nie tylko dlatego, że poranne chłodne powietrze wciąż gryząco przypominało o nocy, ale także po to, by otulić się ciepłem po orzeźwiającej kąpieli. Jego kroki cicho rozbrzmiewały na schodach, jakby nie chciał zakłócać spokoju w domu, który jeszcze tonął w półmroku wczesnego poranka. Gdy wszedł do salonu, jego wzrok padł na widok rozciągniętego na kanapie Kylo. Chłopak spał w absolutnym chaosie — jego niesforna blond czupryna była rozczochrana jakby stoczyła nocną bitwę, policzek miękko wtulał się w poduszkę, a z uchylonych ust leniwie spływała ślina, tworząc małą plamkę na tkaninie. Widok był jednocześnie komiczny i rozczulający. Dorian uśmiechnął się pod nosem, kiwając głową z pobłażaniem. Kylo wylądował tutaj po imprezie, bo stąd było bliżej niż do ich rodzinnego domu, choć pewnie sam piegus nie przypuszczał, jak krótki będzie jego sen. — Wstawaj, gwiazdeczko, do siódmej ma cię tu nie być — mruknął Dorian, sięgając po poduszkę i uderzając nią w nogę brata. Kylo tylko coś zamruczał, bezwładnie machnął ręką i rzucił „tak, tak, oczywiście”, jakby próbował odpędzić natrętną muchę. Dorian dobrze wiedział, że te mruknięcia nie przełożą się na jakiekolwiek działanie — to była kwestia czasu, aż znowu odpłynie w sen. Westchnął i zerknął na zegar. Kylo może i zignorował pobudkę, ale Dorian nie miał na to czasu. Zadania czekały, a zegar tykał nieubłaganie. Bez dalszych ceregieli złapał klucze, naciągnął kaptur i wyszedł z domu, gotowy zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem tego dnia. 6:34 Wracając do domu, wciąż czuł w powietrzu słodki zapach świeżo upieczonych ciast, które niósł z pobliskiej piekarni. W jego torbie spoczywały prawdziwe rarytasy: wilgotne i rozpływające się w ustach kawałki brownie, soczysty apple pie, klasyczny bostoński cream pie, a także bogato czekoladowy devil food cake. Nie zapomniał też o swoim bracie, Kylo – dla niego wziął ulubiony lemon bar, z myślą, że nie będzie mógł narzekać, iż został pominięty. To miała być mała niespodzianka, drobny gest troski. Wchodząc do mieszkania, od razu zauważył, że Kylo nie ma w salonie. Jednak z łazienki dobiegły stłumione odgłosy wody, co sugerowało, że brat tam się zaszył. Odetchnął z ulgą – będzie miał jeszcze chwilę, żeby przygotować wszystko przed siódmą, zanim zjawi się jego gość. Czasu nie było zbyt wiele, ale zdąży – musiał zdążyć. Zdecydowanym krokiem ruszył do kuchni, gdzie na blacie rozłożył zdobyte ciasta, starannie układając je na większym talerzu. Każdy kawałek miał wyglądać perfekcyjnie. Ale to nie wszystko – przed nim była jeszcze inna misja. Śniadanie dla Kylo. Nie mógł przecież dopuścić, żeby młodszy brat był głodny, zwłaszcza że sam Dorian doskonale wiedział, jak bardzo obaj kochali omuraisu. To jedno z niewielu dań, które potrafił zrobić bez pomocy gotowych półproduktów, a co więcej, robił je z prawdziwą dumą. Dziś musiał się wykazać, zrobić wszystko, by posiłek był idealny. Najpierw zajął się porcją dla Kylo, delikatnie i precyzyjnie formując omlet, tak aby był dokładnie taki, jak brat lubił – puszysty, z idealnie płynnym wnętrzem, wypełniony aromatycznym ryżem z sosem. Na drugą i trzecią porcję przyjdzie czas, bliżej przyjścia gościa. Jeszcze tylko ustawił kawiarkę na kuchence – aromat świeżo zaparzonej kawy będzie idealnym dopełnieniem tego poranka. Wszystko musiało być perfekcyjnie. 6:49 Kylo spokojnie zajadał śniadanie, a Dorian krzątał się po salonie, starając się ogarnąć przestrzeń. Jego dłonie sprawnie składały pościel, wygładzając każdy fałd koca, jakby chciał, żeby wszystko było perfekcyjnie na ten wyjątkowy poranek. Za oknem poranne słońce leniwie wlewało się do pokoju, delikatnie ocieplając atmosferę. W myślach Dorian widział ich, jak siedzą przy stoliku, z filiżankami kawy, w towarzystwie delikatnych rozmów i śmiechu, może nawet trochę nostalgii. To tutaj, w salonie, postanowił, będą spędzać ten uroczy poranek ze swoim gościem. Próbował rozmawiać z Kylo, ale brat – zaspany, z ciężkimi powiekami, jakby z trudem walczył, by nie zasnąć na talerzu – odpowiadał półsłówkami. Jego głęboki, chropowaty głos brzmiał, jakby dopiero budził się z jakiegoś odległego snu. Każda próba rozmowy kończyła się krótkim pomrukiem, a Dorian wiedział, że Kylo wcale nie ma ochoty na dyskusje. To nie przeszkadzało mu jednak kontynuować swoich działań. Z wyczuciem poprzenosił na stolik wszystko, co mogło się przydać do śniadania – naczynia, sztućce, serwetki – wszystko musiało być na swoim miejscu. Czuł dziwną radość z tej porannej krzątaniny, jakby każdy drobny ruch był przygotowaniem do czegoś większego, do spotkania, które miało nastąpić. Kiedy wszystko było gotowe, ruszył do kuchni, by przygotować swoją i Arlo porcję omuraisu. Z wprawą uformował omlety, dbając, by były równie idealne, jak ta dla Kylo. To będzie dobry dzień, pomyślał. Musi być. 7:03 Z domu Doriana wyszedł młody mężczyzna, z wyglądu bardziej chłopak niż dorosły. Nie był zbyt wysoki, a jego szczupła sylwetka skrywała się w luźnych ubraniach o intensywnym, malinowym odcieniu, który nadawał mu nieco wyrazistości, mimo rozespanej twarzy. Jego oczy wciąż miały w sobie odrobinę porannej mgły, jakby nie do końca obudziły się z nocnego snu. Twarz zdobiły urocze piegi, które częściowo ginęły pod niesfornymi, jasnymi włosami, opadającymi na czoło. Szedł powoli, jakby odrobinę zmęczony, memłając w ustach resztkę lemon bara – kawałka, który Dorian wziął specjalnie dla niego. Jego krok nie był zbyt zdecydowany, jakby nie do końca wiedział, dokąd się kieruje. Po prostu szedł przed siebie, w nieokreślonym kierunku, jakby świat nie miał dla niego żadnych granic. Tymczasem Dorian, skupiony na swoich obowiązkach, właśnie kończył przygotowania do śniadania. Salon wyglądał idealnie – na stoliku czekały już talerze z jedzeniem, ciasta starannie ułożone obok sztućców. Brakowało tylko kawy, ale Dorian jeszcze nie wiedział, jaką dokładnie preferuje jego gość, więc postanowił chwilę poczekać. Wiedział, że to śniadanie musi być perfekcyjne – zarówno dla jego gościa, jak i dla niego samego. Odczuwał lekką presję, choć starał się tego nie okazywać. Miał jeszcze coś do zrobienia, choć nie mógł sobie przypomnieć, co dokładnie, gdy nagle do jego uszu dotarł dźwięk dochodzący od drzwi. Bez chwili wahania ruszył w ich stronę, a na jego twarzy pojawił się szeroki, serdeczny uśmiech, który wydawał się niemal zaproszeniem samym w sobie. Otwierając drzwi, przywitał swojego gościa z ciepłem w głosie – Widzę, że jesteś bardzo punktualny – powiedział z zadowoleniem, robiąc gest zapraszający do środka i wskazał mu drogę, prowadząc go do salonu, gdzie czekało już przygotowane śniadanie. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Nie spał dobrze. Od miesięcy nie spał dobrze. Kiedyś sen swobodnie układał się pod powiekami. Przyciskał policzek do poduszki, nakrywał się kołdrą i zasypiał w przeciągu kilku sekund. Obecnie ten proces trwał znacznie dłużej. Owszem, bywały noce, kiedy nie budził się w środku nocy, wówczas zazwyczaj druga połowa łóżka była zajęta, jednak nie dzisiaj; dzisiaj ręka natrafiła na pustą przestrzeń, pozbawioną obecność ciepłego ciała. - Chyba powinienem przestać pić kawę pod wieczór - mruknął sam do siebie, zapatrując się w paczkę papierosów, jak zwykle oczekującą na niego na szafce nocnej. Ujął ją w palce, wyślizgnął się z łóżka i przeszedł na balkon. Poranek przywitał go słońcem, który zajrzał mu prosto do oczu, gdy oparł się o balustradę. Zmrużył powieki, wsuwając papierosa do ust. Myśl, że aż do wieczora mieszkanie będzie stało puste, gryzła go w szyje, jak wełniany, gruby sweter. Dwa niesforne maluchy i właściciel burzy loków obecnie przebywali kilkadziesiąt kilometrów stąd, w stolicy Massachusetts - Bostonie. Ciche westchnienie ulotniło się spomiędzy jego warg wraz z dymem. Donośne dzyn-dzyn rozproszyło jego myśli. Wyrzucił peta do stojącej obok drzwi butelki i w piętnastu krokach pokonał odległość, jaka dzieliła go od telefonu stacjonarnego. Podniósł słuchawkę, ale na krótkie "halo" odpowiedziała mu cisza. - Jeśli nie masz ochoty mówić, rozłączam się - powiadomił rozmówce i odłożył słuchawkę na widełki; kolejny głuchy telefon. Otworzył mały notes i złapał w palce ołówek; na zapełnionej do połowy kartce nakreślił datę i godzinę, konsultując ją uprzednio z zegarkiem. Mieszkanie opuścił kwadrans później, tym razem wyrzekając się swojego porannego rytuału - kawy. Odległość, która dzieliła Deadberry od Eaglecrest, a wiec kilku kilometrowy odcinek drogi, odważył się pokonać intensywnym truchtem, by odnowić stary zwyczaj porannego joggingu. Fasada domu jednorodzinnego, zwanego Ravantree Hall, pojawiła się na jego drodze półtorej godziny później; wyjął z kieszeni pomiętą kartę, by zweryfikować swoją pamięć i, upewniwszy się, że to właściwy adres, nacisnął dzwonek do drzwi. Otworzył je znajomy lekarz. Powitany uśmiechem, odpowiedział tym samym. - Pracuję nad tym - korzystając z jego zaproszenia, wślizgnął się do środka, rozglądając się dyskretnie, jak to miał w zwyczaju, po pomieszczeniu, jakby miał do czynienia z potencjalnym miejscem zbrodni; ile trupów ukryłeś w szafie, panie doktorze? Dawno przestał walczyć z wypracowanymi na przestrzeni lat nawykami, chociaż wypracował z nimi pewien kompromis. Nie prześwietlił kartotek policyjnych w poszukiwaniu mężczyzny o personaliach Dorian Bane-Park, co uznał za swój prywatny sukces. - Wybacz mój stan, ale wróciłem do porannego joggingu. Za jego słowami opowiadały się potargane włosy, kilka kosmyków przyklejonych do spoconej skóry i towarzysząca mu lekka zadyszka - dowód na to, jak przez ostatnie kilka miesięcy zaniedbał swoją kondycje. Musiał wziąć się w garść, jeśli chciał przeżyć maraton wędrówek, którym zagroziła mu kilka dni temu Finnegan. - W drodze minąłem innego Azjatę. Twój krewny, czy zwykły zbieg okoliczności? - zapytał, zanim zdołał ugryźć się w język; gratuluję dedukcji, detektywie Havillard, mruknął sarkastycznie do własnych myśli, włączyłeś dyktafon? Przeszedł z korytarza do salonu. - Przyjemnie tu - skomplementował wystrój wnętrza. - Więc masz japońskie korzenie? - nie znał się na architekturze, ale za to był wielbicielem kinematografii, zwłaszcza filmów klasy B, dlatego powiązanie wystroju salonu z Azją, konkretnie z Japonią, przyszło mu łatwo. Zazwyczaj nie prowadził przesłuchań przed śniadaniem. Wędrówka spojrzenie Arlo skończyła się na stole; mebel uginał się pod ciężarem zestawy i śniadania. A więc to co wcześniej intepretował jako żart, nie było przejawem poczucia humoru Doriana, a czymś zupełnie odmiennym - przejawem gościnności; na kawie i rytuale wizyta w jego domu się nie skończy. - Każdego natręta - odwrócił się w kierunku Doriana, by złapać z nim kontakt wzrokowy - który zjawi się na progu twojego mieszkania ledwo po siódmej, witasz śniadaniem? - Chociaż zapewne nie w tej kolejności. Podejrzewał, że scenariusz jego poranków zwykle bywał inny - zazwyczaj żegnał ich śniadaniem. Zdjął mały podręczny plecach, do którego wsunął dwa zestawy świec rytualnych i kilka innych drobiazgów, takich jak butelka wody, licząc, że tyle wystarczy i magia tym razem daruje mu pokazu swojej złośliwości. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Zaśmiał się cicho na słowa Havillarda, a jego głos miał w sobie nutę żartobliwego ciepła. – No dobrze, wybaczę ci ten stan, w końcu poranny trening jest przecież kluczowy – powiedział z uśmiechem, który zdradzał, że mimo wszystko rozumie, co to znaczy być wykończonym. Jego dom emanował czystością i porządkiem, niemal zbyt perfekcyjnym jak na codzienne życie. Minimalne oznaki tego, że ktoś tu faktycznie mieszka, zdradzały, że albo Dorian miał obsesję na punkcie czystości, albo zwyczajnie nie spędził w tym tygodniu wiele czasu w domu. Z lekkim uśmiechem na ustach patrzył na Arlo, który wyglądał jak ktoś, kto właśnie wrócił z wojny – zmęczony, przygnieciony ciężarem własnych myśli i wysiłku, z cieniami pod oczami i rozczochranymi włosami. To było aż zbyt oczywiste, że potrzebował chwili odpoczynku. Dorian prawie słyszał w swojej głowie słowa, które cisnęły się na usta: "Chodź, zrób sobie drzemkolot na kanapie". Tak, drzemkolot – termin, który Arlo kiedyś wymyślił, a które sobie zapisał w kajecie na potem, chwila czy to napewno był drzemkolot? – Potrzebujesz się przejść do łazienki, żeby przemyć twarz? – zapytał po chwili troskliwie, spoglądając na niego z nieco większą uwagą, jakby próbując ocenić, czy Arlo zaraz mu nie padnie jak długi, chociaż pewnie śniadanie i kawa załatwią sprawę. Na wzmiankę o "innym Azjacie" udawał, że nie do końca wie, o co chodzi, choć w jego oczach błysnęło coś figlarnego. Po chwili uśmiechnął się lekko i odpowiedział, jakby z drobną nutą rozbawienia: – Metr siedemdziesiąt wzrostu, blondyn, ubrany w malinowe dresy i wcinał lemon bar? Tak, to brzmi znajomo. To mój najmłodszy brat – Kylo – powiedział z ciepłym uśmiechem. W sumie mógł się spodziewać, że tamta dwójka musiała się minąć. Trochę go to bawiło, ale nie miał nic do ukrycia. Na moment przemknęło mu przez myśl, że mógłby się z tym trochę zabawić, może wciągnąć Arlo w drobną grę słowną, ale widząc zmęczoną twarz gościa, postanowił odpuścić. Dziś nie był dzień na takie żarty. – Tak, zgadza się, od strony mojej matki jestem trzecim pokoleniem – powiedział spokojnie, a w jego głosie nie było ani cienia wyrzutu, wręcz przeciwnie – wydawał się zadowolony. Nie miał nic przeciwko temu swoistemu przesłuchaniu, w gruncie rzeczy było to dla niego nawet zabawne. Może powinien sam zacząć przepytywać Arlo? Jednak Dorian wolał to robić w bardziej subtelny, naturalny sposób, poprzez lekkie, niezobowiązujące rozmowy, które same w sobie odkrywają więcej, niż człowiek mógłby przypuszczać. Na pytanie, czy jest taki dla każdego natręta, poczuł nagłe, nieprzyjemne ściśnięcie w brzuchu. To uczucie przyszło jak fala, przypominając o tamtej feralnej nocy, o wspomnieniach, które wolałby zostawić za sobą. Przez jego myśli przemknęły obrazy – bolesne, niewyraźne, ale wystarczająco silne, by na moment wytrącić go z równowagi. Przypomniał sobie, dlaczego w ogóle doszło do tego spotkania. Mimo to szybko odzyskał kontrolę nad sobą, strzepując ten cień z twarzy, i spojrzał na rozmówcę z rozbawieniem, jakby tamten ciemny moment nigdy się nie zdarzył. – Tylko dla takich, którym to obiecałem listownie – zaśmiał się lekko, próbując rozładować napięcie. Kto by się spodziewał, że Dorian, choć słowny, naprawdę dotrzyma swoich „groźnych” obietnic? Chyba żodny się nie spodziewał tego. Co do innej kolejności poranków, to od bardzo dawna nie zdarzało mu się żegnać kogoś śniadaniem, a już na pewno nie witać. To było rzadkie, niemal egzotyczne wydarzenie w jego życiu. Zazwyczaj, jeśli ktoś już zostawał na noc – najczęściej Kylo, albo ktoś, kto naprawdę potrzebował kanapy – poranki były szybkie, a goście znikali, zanim dom wypełnił się zapachem kawy. Brakowało czasu. Zawsze brakowało czasu. Dorian przez moment pozwolił sobie na ciche marzenie – chciałby, żeby jego poranki wyglądały inaczej. Żeby nie były puste, żeby nie musiał poświęcać ich na pośpiech i rutynę. Na razie jednak musiał zadowolić się tym, co miał – chwilą spokoju, porankiem z gościem, odrobiną ciepła w codziennej gonitwie. Przeszedł do kuchni, by zalać kawę dla nich obu. Z wprawą przygotował cukiernicę i dzbanek z mlekiem, nie zapominając o żadnym szczególe. Po chwili wrócił z tacką, na której znalazło się wszystko, co było potrzebne do idealnej filiżanki kawy. Z delikatnym uśmiechem postawił ją przed gościem, gotowy do dalszej rozmowy, która miała rozgrzać ten poranek jeszcze bardziej. – Jak się mają twoje dłonie? – zapytał, kiedy ponownie opadł na kanapę, zerkając na Arlo z subtelnym zainteresowaniem. Pytanie to padało już wcześniej, w liście, ale od tamtej chwili minęło sporo czasu. W takich momentach, kiedy życie toczy się swoim chaotycznym tempem, wszystko mogło ulec zmianie .W jego głosie kryła się troska, choć próbował ją zamaskować spokojem i swobodą, jakby to była tylko kolejna luźna rozmowa. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Gdy zerknął na mężczyznę, którego minął w drodze do Raventree Hall - na około metr siedemdziesiąt wzrostu, farbowane, blond włosy, azjatyckie rysy twarzy, nieobecne spojrzenie - w malinowym dresie, zastanawiał się, czy nie był pod wpływem środków odurzających. Potem posunął się w swoich refleksjach o krok dalej i dopuścił do głosu zawodowe skrzywienie. Pomyślał, że byłby pierwszym podejrzanym na jego liście, gdyby po zameldowaniu się pod drzwiami mieszkania lekarza, odkrył, że są lekko uchylone, w środku panuje nieład, a jego właściciel leży nieprzytomny na posadzce w kałuży krwi. Ten scenariusz się nie sprawdził. Bane-Park był cały i zdrowy. Jedyna dolegliwość, na jaką cierpiał, zapewne chronicznie, to sine ślady zmęczenia pod oczami. Czyby cierpieli na ta samą przypadłość - deficyt snu, niespokojnie przespaną noc? Wszystko wskazywało na to, że drzemkobus tym razem nie zabrał ich tam, gdzie powinien - do krainy snu. Poczuł na sobie jego czujne spojrzenie; nie boi się, nie zemdleję, chciał mu zakomunikować choćby niewerbalnie, wymownym gestem, ale Dorian go uprzedził. - Nie odmówię - przyznał oszczędnie i, podążając ze wskazówkami lekarza, trafił do łazienki. Romans z umywalką zakończył minutę później; przemył twarz pod chłodną wodą i zerknął na swoje odbicie w lustrze, włosy tęskniły za grzebieniem. By prezentować się nieco lepiej, przeczesał je palcami, doprowadzając je do względnego porządku. Podejrzenia Havillarda się sprawdziły - i w przypadku pokrewieństwa z młodym Azjatą, i te dotyczące pochodzenia Doriana, jednak nie kontynuował tematu. Domyślał się, co sprowadziło tu jego rodzinę - amerykański sen. Spełnił się czy nie? Za wcześnie na takie pytania. - Wygląda na to, że zadałem niewłaściwe pytanie - zawtórował mu i także się zaśmiał, czemu towarzyszyły rozbawione iskry w spojrzeniu; choć odczuwał zmęczenie, przywykł do jego istnienia, a więc nie wpływu ani na jego koncentracje, ani na samopoczucie, przynajmniej obecnie rozdrażnienie nie odnalazło drogi do emocji. Czuł się swobodnie rozluźnienia, jakby ciężar, jaki powitał go, gdy tylko opuścił łóżko, zelżał z jego barków - Wybacz, rzadko od tej porze prowadzę przesłuchania - nie pamiętał, czy wcześniej, w szpitalu, zdradził Dorianowi, że był policjantem. Chyba się tym nie pochwalił i szczerze mówiąc nie było czym. Stanowa policja w Hellridge nie cieszyła się szczególnie dobrą sławą; zbyt często zarzucono jej brak kompetencji i korupcje, choć ta druga, zbiegiem czasu, zaczęła być, ku uciesze Havillarda, skutecznie zwalczana; sam zazwyczaj podążał ścieżką wytyczoną przez procedury. - Jak często składasz takie obietnice? - i to osobą, które ledwie znasz?, dopowiedział w myślach. Dorian był ufny, czy po prostu samotny? Ani nie zadał na głos tego pytanie, ani nie szukał na niego odpowiedzi, zamiast tego zastąpił swoją ciekawość innymi słowami: - Długo tu mieszkasz? Usiadł przy stole, odprowadzając gospodarza do innego, sąsiadującego z salonem pomieszczenia - podejrzewał, że jego plecy zniknęły w kuchni, bo po chwili wyczul w powietrzu intensywny, zbawienny zapach kawy. Jego nieobecność wykorzystał, by lepiej przestudiować wzrokiem wnętrze pomieszczenia, a potem profilaktycznie zerknął na zwartość talerza. - Ból odzywa się coraz rzadziej, właściwie od kilku dni milczy - przyznał, bo nie czuł już bólu w opuszkach palców, gdy zamykał je na zapalniczce, długopisie, słuchawce telefonu, czy jakimkolwiek innym przedmiocie, który znajdował się w zasięgu jego dłoni i akurat był mu niezębny do funkcjonowanie - i paznokcie zaczęły się regenerować, więc wszystko zmierza ku lepszemu. Dorian nie mógł przyłapać go na kłamstwie z prostej przyczyny - nie kłamał, choć nie zdziwiłby się, gdyby lekarz zechciał rzucić okiem na jego nadal zabandażowane palce, by zweryfikować jego słowa, lecz wtedy Havillard musiałby głośno zaprotestować. Nie zjawił się tu w tym celu. Ujął w dłoń kubek; jego zwartość parowała. Zignorował obecność i mleka, i cukru, którymi gardził, przynajmniej jako forma dodatku do kawy. Nie zważając na to, że może poparzyć sobie język, a nawet ściany przełyku - chęć, by zaopatrzyć organizm w dawkę kofeiny była znacznie silniejsza - zbliżył krawędź kubka do ust i uraczył podniebienie kilkoma łapczywymi łykami napoju. Zwykle z samego rana opróżniał go duszkiem, ale oszczędził lekarzowi takiego widoku. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Kylo zdecydowanie nie był pod wpływem żadnych używek – może czuł gdzieś w tle echo kaca, ale w gruncie rzeczy po prostu nie dosypiał. Brak snu odbijał się na jego twarzy, ale mimo zmęczenia nie narzekał. Ubrał dresy starszego brata, które były nie tylko wygodne, ale miały też swoją zaletę – ich wyrazisty kolor sprawiał, że był widoczny z daleka. Może dzięki temu uniknie potrącenia na zatłoczonym korytarzu, a i w domu z łatwością go zauważą, nawet jeśli snuje się nieco ospale. Pod względem snu Arlo i Dorian byli niemalże lustrzanymi odbiciami. Obaj nie wysypiali się tak na sto procent, ale Dorian wypracował sobie pewien sposób na ukrywanie swojego zmęczenia – starannie dbał o swój wygląd, maskując wszelkie oznaki niewyspania. Jednak nawet najlepsze kremy i techniki pielęgnacyjne nie potrafiły w pełni ukryć głębokich cieni pod oczami, które przypominały o wielu bezsennych nocach. Byłoby całkiem zabawnie, gdyby śniadanie i cały Rytuał skończyły się... śpiulkoparty. Wyobraź sobie: oboje gotowi by odprawić rytułał, nagle zasypiający przy stole, zmęczenie biorące górę nad obowiązkami. Dorian wskazał Arlo drogę do łazienki, a sam ruszył do kuchni. Gdy Arlo sie pokazał lekko odświeżony uśmiechnął się do niego – Wybaczam – odparł z lekkim uśmiechem, bez cienia zdziwienia. – W końcu to tylko ludzka ciekawość. Ale jeśli chodzi o poranne przesłuchania, to chyba niezbyt idealna pora, prawda? Myślę, że lepiej byłoby, gdybyśmy spotkali się w okolicach lunchu żebyś skuteczniej mnie przesłuchiwał – dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej, jakby cała sytuacja była dla niego bardziej zabawna niż irytująca. Dorian szybko zorientował się, że ma do czynienia z policjantem, ale zręcznie ukrył tę wiedzę. Nie chciał od razu odkrywać wszystkich kart. Może w odpowiednim momencie, podczas dalszej rozmowy, wciągnie go w subtelny dialog, który wyciągnie na powierzchnię więcej niż sam Arlo mógłby chcieć ujawnić. Dorian lubił takie gry – cenił sobie rozmowy, które były jak taniec, delikatne balansowanie między pytaniem a odpowiedzią. Spotkanie z Arlo wydawało się czymś, co mogło przerodzić się w coś więcej. W końcu Arlo robił wrażenie gościa, z którym można nie tylko dobrze się dogadać, ale spędzić czas w swobodny, lekki sposób. Taki „ziomek”, jak to się mówi – ktoś, z kim rozmowy płyną naturalnie, a cisza nie jest niezręczna, tylko kojąca. Kiedy padło pytanie, czy często składa takie obietnice, Dorian na chwilę zawiesił wzrok i zamyślił się. Zastanawiał się, jak najlepiej odpowiedzieć, nie zdradzając za wiele, a jednocześnie wciągając Arlo jeszcze głębiej w tę subtelną grę słów i gestów. – Szczerze mówiąc, to chyba pierwsza taka obietnica od dłuższego czasu – powiedział z wyraźnym spokojem, patrząc na Arlo z delikatnym uśmiechem. W jego głosie słychać było szczerość, ale w głębi duszy czuł lekki niepokój. „No co?” – pomyślał. Przecież nie miał nikogo, kogo mógłby zapraszać na takie poranne spotkania. Teraz jednak zaczęło go dręczyć pytanie, czy nie zostanie źle zrozumiany. Nie chciał, żeby Arlo odebrał jego gest opacznie – chodziło mu jedynie o zwykłą uprzejmość, o troskę. Po prostu chciał upewnić się, że Arlo zje coś porządnego na śniadanie. W końcu dbałość o drugiego człowieka była dla Doriana czymś naturalnym. Wkońcu był króliczą mamą dla swoich braci – Mieszkam tutaj już kilka lat, ale dopiero na wiosnę skończyłem remont i meblowanie – dodał, lekko wzruszając ramionami, jakby chcąc zbagatelizować czas, który spędził w tym tymczasowym chaosie. – Wcześniej to było życie na kartonach i pustce – przyznał, a w jego oczach można było dostrzec cień wspomnień. Wyraźnie cieszył się, że wreszcie wszystko jest na swoim miejscu. Na talerzu przed nimi leżał skromny, ale aromatyczny omlet z jajek i ryżu, nadziewany marchewką, pieczarkami i cebulą. Obok omletu stał ketchup – dla smaku, jeśli ktoś miałby ochotę na dodatkową nutę. To było zwyczajne śniadanie, ale takie, które Dorian potrafił zrobić sam, co sprawiało mu pewną satysfakcję. Nie były to wprawdzie naleśniki ani klasyczna jajecznica, ale proste danie, które dawało energię na rozpoczęcie dnia. Cały ten moment, choć codzienny, był dla niego ważny. Może nie chodziło tylko o jedzenie, ale o to, że mógł się nim z kimś podzielić. – Dobrze to słyszeć – odparł z uśmiechem, choć w jego oczach kryła się ulga, że najgorsze jest już za nim. – Teraz najgorsza część to czekanie, aż te paznokcie odrosną... Na szczęście nie będzie boleć – dodał z lekkością w głosie. Nie miał najmniejszej ochoty patrzeć na jego rany, nie teraz, gdy przed nimi było spokojne śniadanie i chwila relaksu przy kawie. Chciał po prostu cieszyć się tym momentem. Jeśli Arlo poprosi to spojrzy na place swoim lekarskim okiem Podczas gdy Arlo z dystansem podchodził do mleka, dla Doriana było ono prawdziwym dopełnieniem porannej kawy. Uwielbiał, kiedy ten mleczny akcent łagodził intensywność smaku. Rano dawał mniej mleka, tylko tyle, by nadać kawie aksamitny posmak, który delikatnie otulał kubki smakowe. Później w ciągu dnia, kiedy potrzebował więcej energii, serwował sobie prawie mleczną kawę. Gdy spojrzał na Arlo, który w pełni zaangażował się w picie swojego napoju, Dorian nie mógł powstrzymać się od cichego śmiechu w duchu. – Wygląda na to, że byłeś naprawdę spragniony po tej porannej przebieżce – rzucił z rozbawieniem, obserwując, jak Arlo niemal wessał się w swój kubek. Sam po chwili również uniósł swój do ust i wziął spory łyk kawy, czując, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele. Ten moment spokoju, prostoty, miał w sobie coś wyjątkowego – tak jakby te drobne rzeczy, wspólne śniadanie i śmiech, sprawiały, że dzień nabierał jaśniejszych barw. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Dostrzegł pewne podobieństwo między sobą a Dorianem - nie podpisali paktu porozumienia z czasem i snem, ale zauważył też różnice. Dorian lubił bawić się słowami, dekorować nim rzeczywistość. Arlo natomiast nie był wielbicielem aluzji i słownych potyczek; zwykle mówił to, co siedziało mu na wątrobie, zwykle nie wkładał do swoich ust pięknego bukietu słów. Nie był tez urodzonym kłamcą - nie roztaczał wokół siebie iluzji, nie krył swoich emocji w pokerowych maskach obojętności, nie próbował nikogo zwabić w sieć utkaną z pozorów. - Pytanie zapisane na trzech stronach czekają- rozbawienie rozlało się na jego twarz. - Dlatego następnym razem zapraszam na lunch - wyszedł od razu z propozycją - jednak pozwól, że zjemy go w knajpie, bo niestety moje kulinarne eksperymenty zwykle kończą się romansem z muszlą klozetową. Gotowanie nie znalazło się na liście jego umiejętności, dlatego jego studenckie zżycie w głównej mierze opierało się na diecie pudełkowej, która spotykała się karcącym spojrzeniem matki. - Wiec moje ego czuje się mile połechtane - przyznał, choć w tonie głosu nadal pobrzmiewała żartobliwa nuta; wcale się takie nie czuło; zjawił się tu w konkretnym celu - by pomóc, przynajmniej na chwile, lekarzowi uporać się z niechcianym napływem emocjami; kto go tak roztroił? nagła śmierć pacjenta, którego stan, choć rokował dobrze, nagle się pogorszył? miłosny zawód? W pierwszym odruchu chciał spróbować wyperswadować mu ten pomysł, jednak jego kompetencje w tym zakresie były ograniczone, tak samo jak znajomość ludzkiej psychiki, nie był terapeutą; potrafił prowadzić przesłuchania, ale rozmowy o emocjach wykraczały poza ten obszar. Widocznie lekarz obdarzył go wystarczającym kredytem zaufania, by wezwać sztab kryzowy w liczbie jednej osoby i zwrócić się do niego z prośbą o pomoc, ale to upoważniała Arlo do ingerowania w jego życie, zwłaszcza te emocjonalne. - Efekt imponuje - skwitował, bo dawno nie przebywał w aż tak spersonalizowanym mieszkaniu. Sam, odkąd przeprowadził się do swojego, zmienił w nim trzy rzeczy - kolor ścian (odświeżył je dwa lata temu), łóżko w swojej sypialni, a raczej sam materac i uszczelkę w kuchennym zlewie. - Sam wszystko zaprojektowałeś czy pomoc projektanta była jednak niezbędna? Życie na kartonach, w pustym mieszkaniu było mu dobrze znane i choć dawno nie solidaryzował sie z uczuciem żalu ściskającym za serce, cień, który przebiegł przez twarz Doriana i przez chwile zakotwiczył w jego spojrzeniu, nie był mu zupełnie obcy. Nie był też pretekstem do kontynuowanie tej rozmowy. Skupił się zatem na zawartości talerza, by trud, jaki Dorian włożył w uszykowanie im śniadania, nie poszedł na marne; doceniał ten gest; zwykle jego śniadanie ograniczyło sie do dwóch kaw i trzech papierosów, ale przemilczał ten fakt. - Ciekawe połączenie - przyznał, nabierając na widelca odrobinę jajka, ryżu i marchwi; podejrzewał, że właśnie kosztował potrawę wywodzącą się z kraju kwitnącej wiśni, jednak czekał aż Dorian sam podejmie ten temat; tym razem nie chciał oddać ślepego strzału. - I smaczne - dodał, kiedy przełknął pierwszy kęs tej osobliwości. Powinien powiedzieć "smacznego" przed konsumpcją, ale zupełnie zapomniał o dobrych manierach. Dorian musiał mu wybaczyć ten brak taktu. Rozsiadł sie wygodniej w krześle, gdy, z kubkiem kawy w ręce, mógł w końcu dopełnić swój poranny rytuał. Brakowało mu tego - śniadania w towarzystwie kogoś, kto poprawiał mu humor. Evan o tej porze zwykle jeszcze spał i nie chciał go budzić. - Kawa to niezbędny składnik mojej diety. Nie wyobrażam sobie bez niej poranka - wyznał, bo to nie pragnienie skłoniło go do łapczywej degustacji kawy, przynajmniej nie tylko. Organizm cierpiał na deficyt kofeiny i dopominał się jej, odkąd opuścił mieszkanie. - Przyznaję uczciwie, że pije około siedmiu kaw dziennie - bardziej precyzyjnie osiem, lub dziewięć, ale to nieistotne. - Wiem, co zaraz powiesz. To nie zdrowe, powinieneś zmienić nawyki żywieniowe - uśmiechnął się lekko, zerkając na Doriana znad kubka - ale starego psa trudno nauczyć nowych sztuczek. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Zaśmiał się serdecznie, jego głos pełen był ciepła i lekkości, jakby wspomnienia wywołały na chwilę dawną radość. — Tak, pamiętam te wszystkie pytania. Naprawdę musiałeś się nieźle napocić, żeby mnie wtedy złamać. Może powinienem je wypróbować na moim... przyjacielu, bo inaczej nie wyciągniesz z niego ani słowa — mówił z szerokim uśmiechem, choć jego oczy zdradziły coś więcej. Na krótką chwilę, niczym mignięcie, pojawił się w nich cień smutku, jakby wspomnienie bólu przebiegło przez jego myśli. Rozmowa z Evanem zawsze była wyzwaniem, prawdziwą sztuką, pełną uników i nieuchwytnych myśli. — Zgadzam się na ten układ — odparł z nieco figlarnym tonem, a jego spojrzenie nagle ożyło. — Mam nadzieję, że znalazłeś jakąś naprawdę dobrą knajpę, bo bez porządnego jedzenia nie ruszamy. Tylko jest jeden problem... — jego wzrok przeszył rozmówcę z lekkim zamyśleniem. — Jak myślisz, ile nam zajmie umówienie się na to przesłuchanie? Czy w ogóle uda nam się zgrać w ciągu miesiąca? — zaśmiał się krótko, jakby z nutą rezygnacji. Dorian westchnął w duchu, przypominając sobie własne przygody z gotowaniem. Nigdy nie był mistrzem kuchni, ledwie potrafił przygotować proste dania, które pozwalały mu przeżyć. Żywił się głównie tym, co oferowała szpitalna stołówka, a później tym, co dało się znaleźć w miejskich restauracjach. Gotowanie było dla niego raczej koniecznością niż przyjemnością, sztuką przetrwania w świecie, gdzie na prawdziwe smaki brakowało czasu i chęci. To, z czym zmagał się Dorian, trudno było nawet nazwać — nie potrafił tego uchwycić ani zrozumieć, nawet sam dla siebie. Nie był to zawód miłosny, bo jak mógłby zakochać się w kimś, kto był zaledwie cieniem, migoczącym wspomnieniem sprzed kilku tygodni? To było raczej jak przytłumienie tego, co obudził w nim Gilbert — próba uciszenia emocji, które na nowo rozpalały go od środka, zbyt intensywne, by je znieść. Nie chciał znów znaleźć się na granicy, jak wtedy, tamtej nocy oraz gdy jego myśli rozpraszały się podczas pracy, nie pozwalając skupić się na niczym konkretnym. To wszystko było zbyt męczące, przytłaczające, niczym nieznośny ciężar, którego nie potrafił zrzucić. Trzymał się tych myśli uparcie, niczym rzep przyczepiony do ubrania, choć bardziej przypominał kamień w bucie — uparty, niewygodny, trudny do zniesienia, ale zbyt łatwy do pozbycia się, gdyby tylko zdecydował się go wyrzucić. — Potrzebowałem pomocy projektanta — zaczął z lekkim uśmiechem, starając się odciągnąć myśli od wewnętrznego chaosu. — Musiał mnie hamować, kiedy moja wyobraźnia zbyt mocno się rozkręcała i przypominać, że przestrzeń jednak ma swoje granice. Nie wszystko da się upchnąć w czterech ścianach, choćbym nie wiem jak bardzo próbował. Ostatecznie wylądowaliśmy w tej niezwykłej mieszance estetyki Japonii i minimalizmu, co, mam wrażenie, rzadko spotyka się w czasach, gdy wszędzie królują jaskrawe kolory, esy i floresy — mówił, spoglądając przez okno na starannie zaprojektowany ogród — Wolę w domu mieć spokój i porządek, taką małą oazę, gdzie mogę odpocząć po pracy — dodał cicho, niemal szeptem, jakby to było jego osobiste wyznanie. Patrzył w dal, wciąż zatopiony w widoku zieleni za oknem, po czym przeniósł wzrok na stolik, na jedzenie, które czekało, by się nim zajął. W tym momencie, otoczony spokojem i towarzystwem, wydawało się, że dla niego to tylko zwykła codzienność — mała chwila wytchnienia w zgiełku życia. — Mama często robiła to na śniadanie, gdy zostawał ryż z poprzedniego dnia. Smacznego — powiedział z ciepłym uśmiechem, który rozjaśnił jego twarz, a potem sam sięgnął po omlet. To danie zawsze miało dwie pewne rzeczy: ryż i jajka, ale reszta była niespodzianką. Co znalazło się w środku, zależało od tego, co akurat kryła lodówka — resztki warzyw, kawałki mięsa czy cokolwiek, co nie chciało się zmarnować. Był to prosty sposób na wykorzystanie resztek, ale zawsze smakowało jak dom, jak coś znajomego i ciepłego, choć Dorian rzadko przyrządzał go tak jak jego mama. Nieczęsto miał okazję w taki sposób zagospodarować to, co zostało. Gdy mężczyzna pochwalił smak, Dorian poczuł nagły przypływ dumy — to ukłucie satysfakcji, że coś, co stworzył, było nie tylko jadalne, ale i docenione. To ciche, ukryte zadowolenie, które nie potrzebowało wielkich słów, a tylko cichej aprobaty. Po skończonym posiłku Dorian wygodnie opadł na kanapę, czując, jak miękkie poduszki otulają jego plecy. W dłoniach trzymał kubek z parującą kawą, której ciepło powoli wlewało się w jego ciało, rozpraszając resztki porannej senności. Siedział tak, leniwie sącząc napój, jakby w każdym łyku znajdował chwilę wytchnienia i spokojnego przebudzenia do nowego dnia. Kawa miała w sobie coś magicznego — jakby z każdym kolejnym łykiem budził się na nowo do życia, krok po kroku odnajdując spokój i harmonię w tym małym porannym rytuale. — Wiem, że to będzie trudne, żeby coś zmienić, i powiem ci szczerze, że to naprawdę niezdrowe. Kiedy ostatni raz mierzyłeś sobie ciśnienie? Nie masz większych problemów z układem trawiennym? Nie czujesz się rozdygotany? A jak ze snem? — zapytał łagodnym tonem, bardziej z troski niż z chęci wykładu o tym, jak łatwo można doprowadzić się do ruiny. Jego spojrzenie było miękkie, pełne zrozumienia, bez cienia osądu. — Wiem, że każdy z nas ma swoje słabości i uzależnienia. Wyjście z tego to ciężki, mozolny proces, a nawet kiedy myślisz, że już się z tego wyrwałeś, wystarczy chwila nieuwagi i nagle znowu tkwisz w tym samym kołowrotku. Dlatego nie zamierzam cię na siłę ciągnąć za uszy — bo wiem, że to nie działa — dodał spokojnie, z cichym westchnieniem. — Jedyne, o co cię proszę, to żebyś bardziej zwracał uwagę na to, co dzieje się z twoim ciałem. Słuchaj go, kontroluj swoje zdrowie i sygnały, które ci wysyła — uśmiechnął się ciepło, z delikatnym błyskiem troski w oczach. Było w tym jego spojrzeniu coś serdecznego, coś, co mówiło, że nie chce zmieniać świata na siłę, ale chce być obok, wspierać, gdy tylko będzie potrzeba. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
- Czy ja wiem? - pozwolił sobie na chwile udawanej zadumy. - Mam do tego dryg. Większość przyszła sama - wyjawił takim tonem, jakby dzielił sie z nim niebywale tajną informacją, nie przeznaczoną dla uszu każdego. -I jestem pewny, że znajdziesz dla mnie czas w ostatnim tygodnia miesiąca. A twojemu przyjacielowi nie wystarczy dobry trunek, by rozwiązać język? Evan też taki był; rzadko mówił o sobie, większość informacji wyciągnął od jego ciotki, która była bardziej rozmowna; on dużo kwestii zbywał milczeniem, najpewniej zakładając, że nie są warte uwagi Havillarda, a tymczasem Arlo chciał wiedzieć o nim wszystko; chciał poznać jego życie bezcenzury, budować na fundamencie zaufania ich związek. Wrócił myślami do Doriana; chociaż, po utrzymaniu jego pierwszej listu, zastanawiał się przed jakim emocjami próbował uciec, nie zaspokoił swojej ciekawości - ani teraz, ani potem. Każdy przynajmniej raz w swoim życiu chciał się do czegoś odciąć. Havillard akceptował ten s tan rzeczy. - Jak bardzo musiał się natrudzić, by wybić ci niektóre pomysły z głowy? - dopytał, choć pytanie miało charakter retoryczny, wiec nie oczekiwał odpowiedzi; nieco się z nim droczył, o czym świadczyła zabłąkana między słowami subtelna nuta ironii. - Wypracowanie kompromisu się opłaciło. Przytaknął - mieszkanie jako miejsce, gdzie panował ład i porządek był dla niego wizją odległą, z dwoma, szalejącymi po kątach urwisami. Milo od pewnego czasu robił wszystko, by wyprowadzić go z równowagi, choć dotąd nie osiągnął swojego celu. - Tajest, panie doktorze - zasalutował z udawanym przejęciem, ubierając słowa w żartobliwy ton. Choć jego postaw sugerowała, że był daleki do przyznania Dorianowi racji. Gdzieś tam, pod sklepieniem czaszki, musiał przyznać mu racje. Miewał problemy ze snem. Jego relacja z własnym organizmem bywała trudna. Czasem czuł napady gorąca, zapewne powodowane nagłym wzrostem ciśnienia. Zdarzało się, że jego puls nagle przyśpieszał. Czasem żołądek nie chciał z nim współpracować, a skonsumowane wcześniej treści pokarmowe usiłowały wyjść tą samą drogą, co weszły. Czasem drżały mu niekontrolowanie dłonie. Czasem na karku pojawiły się krople potu. Jaką postawisz diagnozę, panie doktorze? - Chociaż nie planuje w najbliższych tygodniach wylądować na twojej kozetce, to badaniu kontrolnemu nie mogę odmówić. Następny miesiąc? - zaproponował drogą kompromisu, nie rezygnując z uśmiechu. Czuł, że Bane-Park wróci do tego tematu, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja, a on nie mógł w nieskończoność bagatelizować sygnałów, jakie wysłał mu organizm i troszczyć się o zwartość portfeli podatników. Ostatni łyk kawy, zanim dotarł do fusów, wylądował w jego przełyku. - Człowiek wielu talentów - skwitował; dawno nie jadł równie dobrego śniadania. Minąłeś się z powołaniem pasowało tu jak ulał, ale lekarzem też był dobrym. - Wiec jak? Przystępujemy do operacji na otwartym sercu? Oni tu gadu-gadu - coraz bardziej cenił sobie chwile dzielone z Dorianem, ale nie mógł zapominać o obowiązkach; był środek tygodnia, poranek, miał kilka spraw na głowie - on musiał być za dwie godziny po drugiej stronie miasta. W tym celu musiał jeszcze, choćby na krótko, wrócić do mieszkania. Przebrać się, zabrać broń służbową i legitymacje. Wrócić na służbę. - Masz proch rytualny? Sięgnął po plecach, którego porzucił na kanapie. Wyjął z niego zestaw świec. Dorian mógł się jeszcze wycofać. Wystarczyło słowo, gest. Havillard jednak nie miał zamiaru go do tego namawiać. To wykraczała poza granice ich relacji. Gdzieś tam w bliżej nieokreślonej przestrzeni funkcjonował jego przyjaciel, który miał do tego większe prawo. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
-Powiem ci szczerze, nie wiem, czy to ja nie padłbym pierwszy na mecie tego wyścigu,- rzucił z uśmiechem, który krył w sobie nutę rozbawienia. -Choć wiesz, zawsze mogę trochę oszukiwać i udawać, że popijam wodę albo jakiś sok zamiast drinka- Słowa płynęły z niego lekko, w luźnym, pogodnym tonie, jakby dzielił się z kimś najzwyklejszą myślą, a nie ryzykownym pomysłem. No tak, teraz było ich dwóch. Choć znał Evana od lat, to każda rozmowa z nim przypominała emocjonalny tor przeszkód, coraz bardziej irytujący i wymagający. Ich ostatnia rozmowa była doskonałym przykładem tego, jak irytujący potrafi być Evan ze swoim ukrawaniem wszystkiego i prowokacjami, które wbijały się w jego cierpliwość jak ostre igły. Mimo to, gdzieś w głębi serca zaakceptował go w całej jego chaotycznej okazałości, z każdą wadą i przywarą, które czasami wywoływały w nim dziką chęć przytulenia Evana – ale tak mocno, jakby chciał wycisnąć z niego całą tę nieznośną irytację. Na pytanie Arlo widać było, że zaczął się zastanawiać, i to na długo. Myśli krążyły w jego głowie jak niespokojne ptaki, nieustannie walcząc o przestrzeń w zatłoczonym umyśle. Czy można było odwieść go od tego pomysłu? Nie. Nawet gdyby miał już nigdy więcej nie zobaczy Gilberta, to uczucia i emocje buzowały w nim jak burza w letnią noc, pełna gwałtownych piorunów i szalejących wichrów. Czuł się, jakby gonił za czymś nieuchwytnym, za cieniem, który zawsze wymykał mu się spod palców. Jedna noc, jedno przypadkowe spotkanie, kilka słów, łyków wina – a on zachowywał się jak napalony nastolatek, który nie potrafi przestać obsesyjnie analizować każdej chwili. Pamiętał wszystko jak przez mgłę, lecz jednocześnie tak wyraźnie, że czuł niemal fizycznie każdy gest i każde spojrzenie. Wspomnienia wracały falami, a on niemal czuł, jak jego ciało reaguje na te myśli; jak zbyt często zanurzał się w zimnych kąpielach, desperacko próbując zgasić ogień, który w nim płonął. Ale zamiast ugasić, ogień ten zdawał się tylko jeszcze bardziej rozgrzewać, topiąc resztki zdrowego rozsądku. Pił coraz więcej, jakby alkohol mógł wygłuszyć ten wewnętrzny krzyk, ale im więcej pił, tym bardziej wspomnienia wracały – wypalone jak tatuaż na skórze. Jak mógł do tego dopuścić? Jak to możliwe, że jedna osoba potrafiła wywrócić całe jego życie do góry nogami? Słabości i pragnienia, o których istnieniu nawet nie wiedział, teraz uderzały z całą siłą. Czy to ignorowane potrzeby ciała i duszy w końcu dopadły go, ugryzły boleśnie, przypominając o sobie? Wszystko na to wskazywało. Spojrzał na Arlo, jego oczy puste, jakby wciąż błądził gdzieś między wspomnieniami a rzeczywistością. – Wybacz, Arlo, ale chyba na razie nie ma takiej siły, która mogłaby zmienić moją decyzję – powiedział, choć wydawało się, że żart umknął gdzieś w natłoku jego myśli. Dopiero teraz, z trudem, wracał na ziemię. – Tak, kompromis jest idealny... Dziękuję ci jeszcze raz, Arlo, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. – Jego głos, mimo całego zamieszania, brzmiał ciepło i szczerze, jakby chciał powiedzieć więcej, ale zabrakło mu słów. Spojrzał na Arlo wymownym wzrokiem, który mówił więcej niż słowa: "Przecież i tak tego nie zrobisz, prawda?". W głębi duszy wiedział, że Arlo pewnie nie ma czasu na takie rzeczy, zajęty jak zawsze swoimi sprawami, a jeszcze przyznać się przed samym sobą, że rzeczywiście powinien iść do lekarza na podstawowe badania? To już byłby prawdziwy koszmar. Przypominał sobie niejedną sytuację, kiedy pacjenci zgłaszali się zbyt późno, a wtedy zostawały już tylko najdrastyczniejsze metody leczenia. Dlatego tak bardzo zależało mu, żeby Arlo uniknął tego losu, zanim będzie za późno. – Brzmi jak realny termin dla nas obojga – powiedział z lekkim uśmiechem. – Najwyżej daj wcześniej znać, żebym mógł zejść do ciebie. No chyba że będę akurat na akcji albo przy operacji, wtedy niestety będziesz musiał trochę poczekać. – Jego ton był żartobliwy, próbując rozładować napięcie, choć w słowach kryła się nuta troski. Cieszył się, że chociaż zrobili jakiś mały postęp – te drobne kroczki naprzód, które powoli przesuwały ich w stronę celu. Arlo podał przynajmniej przybliżony termin, a czy dotrzyma obietnicy, to już inna historia. Dopił resztkę kawy, która ostygła w kubku, i z cichym stukotem odstawił go na stół, jakby tym gestem zamykał kolejny rozdział tej rozmowy. – Tak jest, czy mam się przebrać w strój operacyjny, czy może to, co mam na sobie, też przejdzie? – rzucił półżartem, choć w jego głosie dało się wyczuć nutę autentycznego rozbawienia. Wiedział, że czasu nie mają za wiele – popołudniowy dyżur Doriana w weekend nigdy nie wróżył spokojnych chwil, a lista rzeczy do ogarnięcia wydawała się nieskończona. Ale mimo to starał się złapać te krótkie momenty, które pozwalały mu na złapanie oddechu. Gdy usłyszał wzmiankę o prochu, od razu wstał, jakby w jednym impulsie. Wszedł na kanapę, balansując z gracją na krawędzi, by dosięgnąć drewnianego pudełka ukrytego na półce. Jego ruchy były pewne, choć widać było, że robi to już niemal automatycznie – tyle razy zdarzało mu się sięgać po ten przedmiot. Otworzył wieko i wyjął z wnętrza proch, którego szukali. – Tak jest, szefie – zażartował, schodząc ostrożnie i podając mu składnik z lekkim uśmiechem, jakby to była tajemna broń, od której zależy los. Teraz wszystko mogło się zdarzyć – albo nic. Czekała ich ta cienka granica między oczekiwaniem a rozczarowaniem, a w jego głowie krążyło pytanie, czy to w ogóle pomoże w sposób, w jaki by chciał. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
- Wylewanie za kołnierz ma sens, jeśli natrafisz na trudnego przeciwnika - przyznał, ale nie z własnego doświadczenia; nigdy nie wylewał za kołnierz, choć też rzadko odnajdował drogę do kieliszka, zazwyczaj jego przygoda z alkoholem kończyła się na jednym piwie. I wiedział, że wątroba była mu za to wdzięczna, bo kiedyś, dawno temu, nie miał dla niej litości. Chociaż nadal słyszał w głowie tubalny głos jednego z detektywom z bostońskiego wydziału zabójstw: gdy popracujesz tu trochę dużej, zmienisz nastawienie. I poniekąd miał racje. Nadal pamiętał wyplute przez fale na brzeg pokryte wodorostami po części oskórowane ciało. Nie śpieszył się. Czekał na jego ostateczną decyzje, ale podejrzewał, jaka padnie odpowiedź. Od Doriana biła determinacja i woń desperacji; dostrzegł ją w jego oczach, a nawet nakreślonych na kartce papieru słowach. - Jasne - przytaknął - po prostu chciałem mieć pewność - że tego chcesz, zostało w przełyku. - Daj spokój - wzruszył, jakby tym gestem chciał powiedzieć "drobnostka". - Podziękujesz, jak na kontach świec zatańczy płomień. Poza tym już podziękował - kawą i śniadaniem. Takie dowody wdzięczności były więcej nie wystarczające. - Poczekam, naturalnie. Odkąd awansowałeś na stanowisko mojego ulubionego lekarza, inna opcja w ogóle nie wchodzi w grę. Na chwilę zamilkł. Na chwilę zatonął w sidłach refleksji. Widocznie udzieliły mu się emocje dociśnięte na twarzy Doriana. Zanim powiedział cokolwiek, Dorian przejął pałeczkę. Uśmiechnął się na nowo. - Nie wiem - rozłożył ręce w geście bezradności, z trudem panując nad mimiką twarzy, choć tlacy się na ustach uśmiech skutecznie obnażał przed rozmówcą jego intencje. - Wstyd przyznać, ale nie znam procedur - zawiesił spojrzenie na twarzy Doriana. Spróbował się poczuć, jak przed ważnym egzaminem, albo wtedy, gdy pierwszy raz wylądował na dywaniku komendanta pod zarzutem - słusznym - przekroczenia swoich kompetencji, jednak nie przewidział jednego, kiepski był z niego aktor. - Oblałem czwarty semestr - kontynuował jednak, wchodząc w buty kogoś, komu szansa na dostatnie życie przeleciało koło nosa - a potem nie pozostało mi nic innego, jak okłamywać wszystkich dookoła, że skończyłem studia na wydziale medycznym z wyróżnieniem. - Śmiech łaskotał go w górną część podniebienie. Zagłuszenie ponaglającej myśli - Szybciej, Arlo, szybciej, bo zaraz się zapowietrzyć - przychodziło mi z coraz większym wysiłkiem. - Jak się pewnie domyślasz nie dopuścili mnie do stołu operacyjnego, więc jestem w tym miejscu, w którym jestem - założyłem prywatną praktykę i zawodowo zajmuję się amputacją emocji. W trakcie tego monologu, Dorian potwierdził jego podejrzenia i poddał mu proch rytualny; w trakcie tego monologu rozsypał go na wzór pentagramu, świece wylądowały tam, gdzie powinny, a w dłoni Havillarda pojawił się athame. - Zamknij oczy i pomyśl o emocjach, których chcesz się pozbyć oraz osobie, której dotyczą- po chwili z jego wydobyła się krótka, klarowana instrukcja, która na moment zawisła w powietrzu. - Tylko bez zbędnych sentymentów. - Są o kant dupę potłuc, choć sam nie mial zbyt wielkiego doświadczenia w tym zakresie. Powiedzmy, że ominęły go pierwsze zawody miłosne, choć żyła w nim świadomość, że sam był obiektem jednego z nich. Wczoraj, tuż przed snem, odszukał stary, zdezelowany podręcznik i zapoznał się z inkantacją. Powtórzył ją kilka razy w głowie, by ją utrwalić, zapisać na zwojach pamięć. Nic skomplikowanego, przeszło mu wtedy przez myśl, ale obecnie był jednego zdania. Nigdy wcześniej tego nie robił. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Głęboki wdech, a potem równie głęboki wydech. - Abi dolor, abi amor - pierwsze słowa opuściły jego usta, gdy ostrzem wskazywał kolejne świece - jedną, drugą... - [b]Cor meum in saxum vertit et nihil amplius sentire possum… - trzecią, czwartą i piątą. Spróbuje go nie zawieść. Rytułał Pani Smith (st 45), k100+5 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Stwórca
The member 'Arlo Havillard' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 62 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Jego usta uniosły się lekko, tworząc subtelny uśmiech, gdy wsłuchiwał się w odpowiedź Arlo. Spojrzenie, pełne zrozumienia, otuliło Arlo ciepłem, – Rozumiem doskonale – odparł, jego głos był miękki, niemal kojący. – Sam czasem upewniam się kilkakrotnie, czy pacjent naprawdę czegoś pragnie. – Na koniec zdania cichy, ciepły śmiech wyrwał się spomiędzy jego warg, dodając scenie lekkości.– Teraz dziękuję ci za coś innego – dodał łagodnie, ton głosu wciąż miękki jak aksamit. – Obiecuję za rytuał podziękuję dopiero, kiedy wszystko się zakończy – obiecał, a jego uśmiech, wciąż obecny na twarzy, zdradzał delikatne rozbawienie. Chwilę później uśmiech, tak subtelny jak powiew wiatru, przerodził się w cichy, radosny chichot, gdy kolejne słowa Arlo wywołały w nim falę szczerego rozbawienia. – Kurde, czyli teraz będę Twoim lekarzem pierwszego kontaktu? – rzucił z pogodnym uśmiechem, a w jego głosie pobrzmiewała nutka rozbawienia. Ta myśl, choć nieco zaskakująca, wyraźnie mu odpowiadała. – Mi to pasuje! – dodał z entuzjazmem, machając ręką, jakby wszystko było już przesądzone. W głębi jednak wiedział, że to stanowisko było trochę nieformalne, niemal na przekór biurokratycznym wymogom. Nie był do końca pewien, czy mógłby zostać oficjalnym lekarzem pierwszego kontaktu, ale prawda była taka, że nigdy go to szczególnie nie interesowało. Poza tym, kiedy już pełnił rolę lekarza w pierwszym kontakcie, robił to trochę po swojemu – na telefon, po godzinach, zawsze dostępny, tak jak kiedyś był dla Evana, gdy obaj mieszkali w Bostonie. Był wtedy kimś więcej niż tylko lekarzem – był przyjacielem, wsparciem, gotowym przyjść z pomocą o każdej porze. Dorian z uwagą wsłuchiwał się w opowieść Arlo, a jego mimika stopniowo stawała się coraz bardziej zagadkowa. Z każdą chwilą, gdy monolog Arlo się rozwijał, na twarzy Doriana malowało się coraz większe zdezorientowanie, jakby nie mógł zdecydować, czy jego rozmówca stroi sobie z niego żarty, czy mówi całkowicie poważnie. W jego oczach pojawiło się coś na kształt wewnętrznej debaty, próbując rozstrzygnąć, ile w tej opowieści jest prawdy, a ile zwykłego bajdurzenia. – Pamiętaj o oddychaniu – rzucił, gdy zauważył, że Arlo chyba za długo mówi na jednym wdechu. – Wdech, wydech – dodał z delikatnym uśmiechem. Jednak chwilę później, gdy monolog dobiegł końca, Dorian wybuchł śmiechem, może odrobinę zbyt głośno, nie mogąc już dłużej powstrzymać rozbawienia. Ocierając łzę, która z rozbawienia spłynęła mu po policzku, spojrzał na Arlo z szerokim uśmiechem. – Człowiek wielu talentów, widzę! – rzucił, ledwo powstrzymując kolejny napad śmiechu. – Nie dość, że zajmujesz się demonicznymi mocami, w oryginalny sposób pozbywasz się paznokci, chyba masz coś wspólnego z policją, to jeszcze jesteś mistrzem w amputacji emocji. Na noc – kontynuował, z wyraźnym rozbawieniem w głosie – jest coś, czego nie robisz? Oczywiście poza operacjami? – zapytał, pełen luzu, ale wciąż rozbawiony całą sytuacją, jakby sam nie mógł uwierzyć w ten wybuchowy koktajl umiejętności i dziwactw, które właśnie przed nim wyłożono. Kiedy pentagram został dokładnie rozsypany, wkroczył do jego środka, czując delikatne mrowienie napięcia w powietrzu. W zgodzie z instrukcjami, skupił się na myślach o Gilbercie. Przypomniał sobie, co ten człowiek w nim obudził – intensywne, dzikie emocje, które towarzyszyły mu tamtej nocy i każdej kolejnej. Każde wspomnienie niosło w sobie ukrytą tęsknotę, pragnienie posiadania go, zatrzymania przy sobie na zawsze, jak ptaszka uwięzionego w klatce. Czuł jak bardzo chciał znów usłyszeć jego głos, poczuć dotyk, pociągnąć ten łańcuszek, który teraz był w jego rękach, jakby był symbolem nieodwracalnych zmian jakie zaczął Gilbert i relacji jaka się nawiązała nie będąc zdrową, przynajmniej dla Doriana. Na chwilę zapadła go gorączka – ta sama, która towarzyszyła mu tamtej pamiętnej nocy. Przez moment poczuł, jakby zanurzał się znowu w chłodnej głębinie wanny, gotów zatopić się w niej bez reszty, może nawet na zawsze. Powietrze wstrzymał na sekundę, a myśli skomplikowane i niepokojące zaczęły krążyć wokół niego niczym drapieżne ptaki. „Oddychaj, Bane” – przypomniał sobie w duchu, próbując uspokoić wirujące w głowie emocje. Utrzymał je jednak na granicy świadomości, wciąż dryfując po wspomnieniach tamtej nocy, która na zawsze zostawiła ślad w jego sercu i umyśle. Zamknął oczy, pozwalając, by głos Arlo, który zaczął inkantację, poprowadził go głębiej w rytuał. Słowa wypowiadane przez Arlo, z każdą kolejną sylabą, zanurzały jego świadomość coraz bardziej, aż poczuł, jak przez jego ciało przeszło dziwne, niepokojąco znajome uczucie. I nagle… cisza. Czy to rzeczywiście cisza, czy tylko mu się wydawało? Może to był efekt placebo, jakieś omamienie? Powoli otworzył oczy, wciągając głębszy oddech, jakby próbował złapać coś realnego, coś namacalnego. Spojrzał na Arlo, jego twarz pełna mieszanki nadziei i niepewności. – Udało się? – zapytał, a w jego głosie zabrzmiała nuta wątpliwości, jakby nie był pewien, czy właśnie przekroczył jakąś niewidzialną granicę, czy to wszystko było tylko iluzją. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Niby za co?, chciał zapytać, ale ostatecznie się na to nie zdobył. Szybki rachunek sumienia podpowiadał mu, że Dorian nie był mu nic winny. To on zaciągnął u niego dług wdzięczności. Przyszedł tu, by go spłacić. Dlatego, po chwili, machnął na jego słowa rękę, w ramach podkreślenia, że nie ma za co. - Zgadza się - przytaknął. – Wpadłeś jak śliwka w kompot - uśmiechnął się nieco łagodniej; to groźba i obietnica jednocześnie. Dr Bane-Park, gdy nie był akurat na dyżurze, odbierał telefony w środku nocy? – Pewnie już nie możesz się doczekać, jak zajrzę do ciebie ledwie żywy, co? - skwitował jego entuzjazm; widocznie Dorian nie lubił nudzić się w pracy. Snuł swoja opowieść, a wyraz twarzy lekarza sugerował, ze nie mógł sie zdecydować czy mu wierzyć, czy jednak nie wierzyć. Podpowiedzią było rozbawienie, jakie towarzyszyło słowom policjanta. Dorian w końcu zrozumiał i nagrodził go salwą śmiechu. - Tak, to ja! - nie był równie wstrzemięźliwy co jego rozmówca i zaśmiał się, gdy tylko nadarzyła się ku temu odpowiednia okazja. – Zapomniałeś o zabójczym uśmiech, ale reszta sie zgadza, choć lista moich zalet jest jeszcze dłuższa - zgrywał się, rozbawiony; już miał go za narcyza? Musiał się skupić, ale obecnie bolał go brzuch; śmiech to same zdrowie, ale w kontrolowanych dawkach, obecnie ta przyjemność wymknęła się spod kontroli.- A najlepsze zostawiłem na koniec, ale potrzymam cię jeszcze w niepewności. Nie od razu z ust wydobyły się słowa. Dał mu czas. Na podróż w głąb siebie. Na zlokalizowanie swoich emocji. Na poznanie ich źródła. Na ponowne nazwanie ich. Na wyobrażenie sobie tych wszystkich słodko-gorzkich chwil z osobą, której imię stawało mu ością w gardle i pozostawało gorzki posmak rozczarowania na języku. Każdy tego potrzebował - czasu. Na rozliczenie się z przeszłością rzucającą aa barki emocjonalny ciężar; bagaż, którego nie mógł udźwignąć; zbyt przytłaczjący, by go znieść. Ktoś mógł nazwać to ucieczką, ale nie Havillard; emocje wkrótce wrócą, znowu zaatakują, znowu ujrzą światło dzienne. Co wtedy? Przyjmie ten cios od losu, znowu poprosi go o przysługę, a może zwalczy tę potrzebę, weźmie się w garść i się z nimi rozprawi? Już tam jesteś? Znalazłeś te miejsce?, chciał zapytać, ale nie przerywał ciszy; zerknął ku niemu wyczekująco, oceniając stan, w jakim się znalazł. Powieki miał przymknięte, twarz udekorowaną nienazwanymi emocjami. Znajdował się w kakofonii własnych słabości. Detektyw nie przedłużał więcej jego cierpienia i nie zwlekał ani chwili dużej. Z gardła wyszły słowa. Poczuł jak magia wypełnia ciepłem komórki jego skóry i wspina się po zwojach skóry. Piekło przyjęło jego prośbę. Świece zapłonęły. - Owszem, udało - przytaknął chwile później, chowając athame; jego ostrze błysnęło mu w dłoni. - Ale na własną rękę musisz ocenić, czy ta interwencja była skuteczna. Rzucałem go pierwszy raz w życiu. Jak wrażenia?, chciał zapytać, prawie radosnym tonem, ale ugryzł się w język; kiedy indziej zaspokoi swoją ciekawość, teraz Dorian musiał oswoić się z nową rzeczywistością. Jak się może czuć ktoś komu zabrano emocji? Jak ktoś, kto kiedyś czerpał z życia garściami, uprawiając sporty ekstremalne, a nagle przez paraliż stal się kaleką? Natychmiast pomyślał o swoim byłym partnerze policyjnym. On na to zasłużył, powtarzał sobie za każdym razem, gdy podgryzały go wyrzuty sumienia; były jak mróz szczypiący w nagie policzki - bezlitosne, bo inny bardziej subtelny głos w jego głowie szeptał - nikt na to nie zasługuje, nawet ten skurwiel. I wierzył mu nieco bardziej. Impuls podpowiadał mu, że najwyższy czas rozładować napięcie, więc, z lekkim wysiłkiem, wcisnął na usta uśmiech. - Mówiłem, że najlepsze zachowałem na koniec - zapiął zamek błyskawiczny plecaka i dopiero wtedy odnowił kontakt wzrokowy. – Rozgryzłeś mnie- przyznał z uznaniem i złożył dłonie do oklasków. – Mam powiązania z policją.. Zupełnie szczerze, są dość luźne. Zatrzymali mnie latem 79 za zakłócenia porządku publicznego. I jeszcze, chyba z czystej frustracji, że złapali nie tego, co mieli, podrzucili mi cukier puder – nakreślił w powietrzu cudzysłów – i usiłowali wmówić mi, że to mój towar - od razu bylo widać, że kłamał. Nie potrafił łgać w żywe oczy. Zdradzało go rozbawienie goszczące w spojrzeniu i lekko drwiący ton głosu. – Wcale nie. Arlo Havillard, detektyw policyjny, miło poznać. - Może od tego powinien zacząć. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Dorian czuł wdzięczność, że Arlo w ogóle zgodził się na ten osobliwy plan. Mimo wszystkich wątpliwości, chciał pomóc, a to już znaczyło dla Doriana więcej, niż mógł wyrazić słowami. Było to naprawdę ogromne wsparcie, które rozświetlało ciemności niepewności. — Wolałbym, żebyś jednak wrócił cały i zdrowy — rzucił z lekkim uśmiechem, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta troski. — Ale jeśli mam być szczery, to przynajmniej będziesz pacjentem z najbardziej pomysłową dokumentacją medyczną w historii tego szpitala — dodał, śmiejąc się serdecznie, po czym zawadiacko pokazał czubek języka. Jego poczucie humoru, jak zwykle, rozładowywało napięcie, choć nie ukrywało do końca lęku, który tkwił gdzieś głęboko. Dorian, z tym swoim wiecznie przerywanym snem, doskonale nadawałby się na lekarza dostępnego przez całą dobę, gotowego na każde wezwanie. Ale na szczęście, takie sytuacje stawały się coraz rzadsze. Telefon, dzwoniący w środku nocy, który zmuszał go do nagłego biegu na blok operacyjny lub udziału w akcji ratunkowej, powoli stawał się wspomnieniem, a nie codziennością. Mimo to, ten stan czujności wciąż tkwił w nim głęboko, jak niepisana obietnica, że jeśli ktoś będzie go potrzebował, zawsze stanie na wysokości zadania. — Zabójczy uśmiech i nieodparty czar... prawdziwy diament, który powinno się zamknąć w sejfie, żeby nikt go nie ukradł — powiedział, wciąż rozbawiony, a w jego oczach igrały iskierki. I choć wypowiedź była żartobliwa, coś w niej oddawało prawdę o Arlo. Faktycznie, posiadał te cechy — przyciągający uśmiech, którym potrafił rozpromienić nawet najbardziej ponure chwile, oraz charyzmę, której trudno było się oprzeć. Dorian patrzył na niego i nie mógł się nie uśmiechnąć. Było oczywiste, że Arlo działał na ludzi jak magnes. W tej chwili to on sam, choć całkowicie platonicznie, był zauroczony tą nieodpartą aurą. Może Arlo był przystojnym mężczyzną, ale nie do końca odpowiadał preferencjom Doriana, więc idealny materiał na przyjaciela którego chce się trzymać blisko. Mimo to, potrafił dostrzec i docenić jego urok, zarówno ten zewnętrzny, jak i wewnętrzny, które czyniły go tak wyjątkowym w oczach innych. — To brzmi trochę... niepokojąco — zażartował Dorian, zachowując żartobliwy ton. — Mam tylko nadzieję, że nie okaże się, że wlewasz mleko przed płatkami. — Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Każda chwila spędzona w towarzystwie Arlo była jak oddech świeżego powietrza — pełna śmiechu, ale też subtelnych odniesień, które nie pozwalały zapomnieć, jak bardzo Arlo potrafił intrygować i budować historię. Dorian doskonale zdawał sobie sprawę, że te wszystkie emocje, które teraz tak starannie tłumił, powrócą. Dokładnie za miesiąc, jak fala, której nie da się zatrzymać. Mimo to, w głębi serca był dobrej myśli. Miał nadzieję, że ten czas pozwoli mu spojrzeć na wszystko z dystansem. Może dzięki temu, bez ciężaru teraźniejszych uczuć, będzie w stanie lepiej przeanalizować, co naprawdę się wydarzyło. Kiedy emocje wrócą, będzie już gotowy. Nazwie je, zrozumie, posegreguje w odpowiednie szufladki, a potem zamknie na klucz. I wtedy będzie po wszystkim, przynajmniej na to liczył. Nie miał jednak złudzeń, że Gilbert dotrzyma swojej obietnicy, że wróci. Właściwie, Dorian w głębi duszy modlił się, by tak się nie stało. Chciał wierzyć, że przez najbliższy miesiąc, a najlepiej jeszcze długo po nim, nie będzie musiał stanąć twarzą w twarz z przeszłością. Bo choć udawał, że jest gotów, że zmierzy się z tym jak kamień, wiedział, jak łatwo można go było znów wciągnąć w to emocjonalne tornado. Ale tym razem... chciał wierzyć, że będzie inaczej. Jeśli nawet zobaczy Gilberta ponownie, zamierza być na tyle silny, by nie dać się porwać temu tsunami uczuć, które niegdyś nim targało. Wiedział, że chwilowa słabość jest nieunikniona, ale zamierzał ją zagłuszyć, jak tylko potrafił. Znowu schowa się za swoją pracą, zatonie w ambicji, która zawsze dawała mu sens i pozwalała odciąć się od tego, co raniło. Jego życie stanie się pustelniczą rutyną, gdzie jedynym towarzyszem będzie zawodowa satysfakcja. A może, tym razem, uda mu się nie poddać? Może rzeczywiście wyjdzie z tego niezmieniony, silniejszy i niewzruszony jak nigdy wcześniej? Kiedy usłyszał potwierdzenie, że wszystko się udało, Dorian zamrugał dokładnie trzy razy, jakby testując na sobie rzeczywistość tego, co właśnie usłyszał. Wziął głęboki oddech i z pewną obawą przywołał te wspomnienia, które zawsze przyciągały ze sobą kakofonię emocji, bólu i chaosu. Jednak tym razem... było inaczej. Zamiast hałasu, zapanowała — Cisza... wszystko ucichło... spokój na morzu — powiedział, a jego głos rozbrzmiewał jak promień słońca przebijający się przez chmury po burzy. Jego twarz rozjaśniła się, niemal jakby wewnątrz zapłonęło małe słoneczko, rozpraszając wszelkie cienie. — Dziękuję Ci, Arlo... tak bardzo Ci dziękuję za to — wyszeptał, a w jego oczach błysnęła iskra, głęboki brąz nagle nabrał ciepła i miękkości, jakby ciężar został zdjęty z jego duszy. Czuł spokój, prawdziwy i upragniony. Jakby mógł wreszcie wrócić do swojego życia sprzed tamtej nocy, jakby nic się nigdy nie wydarzyło. Gilbert wciąż gdzieś krążył w jego myślach, ale teraz był tylko cieniem samego siebie, wykastrowanym z dawnej mocy. Wydawał się wyciszony, niemal obojętny, jak odległe wspomnienie, które kiedyś było ważne, ale teraz nie wywoływało już emocji. Był jedynie bladym śladem w pamięci, przypomnieniem, że kiedyś istniał, lecz nie niósł już ze sobą tego destrukcyjnego impaktu. Teraz Gilbert stał się tym, czym zawsze miał być — pustym cieniem, niknącym gdzieś na peryferiach świadomości. Dorian spojrzał na Arlo z zaciekawieniem, starając się odgadnąć, jaką kolejną tajemnicę ten ma zamiar przed nim odkryć. Jego twarz, pełna skupienia, niemal zdradzała próbę rozszyfrowania nowego wątku opowieści, zanim został on wypowiedziany. Z każdym słowem, uśmiech Doriana stawał się coraz szerszy, aż w końcu nie mógł się powstrzymać. Choć starał się nie wybuchnąć śmiechem, nie do końca mu to wychodziło — z jego ust wydobył się lekko zduszony chichot, który tylko potęgował komizm sytuacji. — Handlarz nielegalnym cukrem pudrem? Uuuu, to grubo... Może powinienem zgłosić Cię do lokalnego barona cukrowego? — zażartował z błyskiem w oku, ledwie powstrzymując kolejny napad śmiechu. — Miło mi Cię poznać, Panie Detektywie. Czy teraz powinienem zwracać się do Ciebie z jakimiś specjalnymi tytułami? Może jakieś honoryfikacje? Czy po prostu "Arlo" wystarczy? — dodał, mrugając porozumiewawczo, wciąż utrzymując lekki ton. Po chwili przeniósł wzrok na stół, jakby przypominając sobie o czymś ważnym, co dopełni ich rozmowy. — Chcesz jeszcze jedną kawę? A może do tego kawałek ciasta? — zapytał z uśmiechem, proponując kolejną chwilę spokoju i śmiechu w ich małym, prywatnym świecie pełnym niewinnych żartów i życzliwych docinek, zanim znowu zmierzą się z szarą rzeczywistością. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model