Witaj,
Apollonie Laffite
ILUZJI : 2
NATURY : 1
POWSTANIA : 1
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 181
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 20
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2364-apollonie-r-laffite
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2386-apollonie-laffite
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2378-poczta-apollonie-laffite
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f256-ailes-de-verre
BANK : https://www.dieacnocte.com/
ILUZJI : 2
NATURY : 1
POWSTANIA : 1
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 181
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 20
TALENTY : 8
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2364-apollonie-r-laffite
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2386-apollonie-laffite
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2378-poczta-apollonie-laffite
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f256-ailes-de-verre
BANK : https://www.dieacnocte.com/

Apollonie Rosalie Laffite née Bloodworth

fc. Marion Pascale





 
nazwisko matki L’Orfevre
data urodzenia 01.11.1953
miejsce zamieszkania Salem
zawód oficjalnie mentorka i sponsorka młodych muzyków, wsparcie administracyjne domu pogrzebowego; od święta organizatorka i szara eminencja w galerii sztuki L'Orfevre
status majątkowy bogata
stan cywilny mężatka
wzrost 172
waga 65
kolor oczu błękitne z wyraźną, czarną obwódką
kolor włosów kasztanowy brąz z chłodnymi refleksami; w świetle słonecznym przebijają się pojedyncze, siwe włosy, które nadają całej fryzurze - na pozór - większego blasku
odmienność -
umiejętność -
stan zdrowia dobry, choć z widocznymi objawami przepracowania
znaki szczególne wyjątkowa charyzma i pewność ruchów, na plecach znamię czarownika  w postaci krótkiej, pojedynczej linii, co wskazywałoby jej nikłe, późno rozbudzone zdolności magiczne; kobiecość bijąca od każdego gestu i niski, przyjemny głos bez najmniejszej wady


magia natury:  1 (POZIOM I)
magia iluzji: 2 (POZIOM I)
magia powstania: 1 (POZIOM I)
magia odpychania: 0 (POZIOM I)
magia anatomiczna: 0 (POZIOM I)
magia wariacyjna: 0 (POZIOM I)
siła woli: 9 (POZIOM II)
zatrucie magiczne: 1

sprawność: 11
gibkość: POZIOM I
rzeźba: POZIOM I
szybkość: POZIOM I
taniec towarzyski: POZIOM I
jeździectwo: POZIOM II
tenis: POZIOM I
charyzma: 18
kłamstwo: POZIOM II
perswazja: POZIOM II
savoir-vivre: POZIOM II
wiedza: 20
język włoski: POZIOM II
zarządzanie i ekonomia: POZIOM II
wiedza o muzyce POZIOM II
historia: POZIOM I
literatura POZIOM I
talenty: 8
gra na fortepianie: POZIOM II
percepcja: POZIOM I
prawo jazdy: POZIOM I
reszta: 0



rozpoznawalność II (społeczniak)
elementary schoolSUNRISE
high school FROZEN LAKE
edukacja wyższaEKONOMIA, BACHELOR, HARVARD
moje największe marzenie toNIEZIDENTYFIKOWANE, wahające się pomiędzy gromadką dzieci, a chęcią ucieczki do europy
najbardziej boję się krzywdy dzieci, braku lojalności i samotności
w wolnym czasie lubiępogrywać na fortepianie, spijać wytrawne cabernet sauvignon i oddawać się zakupom
mój znak zodiaku to skorpion



Wspomnieniami żyje szara rzeczywistość.
Czerwony Cabriolet mruczał łagodnie, oddawał klimat mijanych krajobrazów Ligurii. Zmierzają do Monaco, karmią się luksusem, napawają wizją Saint Tropez. Zakupiony obraz dzierży swoje miejsce w bagażniku, w swoisty sposób wyznaczając trasę Apollonie w nienamacalnym wręcz kunszcie włoskiego artysty. Matka miała słabość do wszystkiego, co europejskie, a za Europę uznawała tylko to, co upatrywała za godne kobiety obytej ze sztuką w najznamienitszych formach. Włochy zadomowiły się w miejscu panny Bloodworth od maleńkości, co rusz zawłaszczając sobie, niczym najbrutalniejszy kochanek, miano pierwszych razy. Recioto, pocałunek, pokaz fortepianowy okalający San Marino kunsztem wrodzonego talentu. Na sam koniec kochanek, fidanzato, którego pierścionek porzuciła wraz z reprymendą w ciężkim głosie matki, która choć akceptowała wakacyjne ekscesy nastoletniej córki, nie mogła pozwolić, by ta wróciła do kraju z naruszonym stanie cnot niewieścich, toteż wakacyjny romans ledwie piętnastolatki ukróciła w siarczystym uderzeniu w policzek dwudziestolatka, ledwie następnego dnia częstując go amarone.
Za tę ekscentryczność pokochał matkę jej ojciec; wydawał się zaślepiony na rzucany co rusz urok manipulacji. Za tę ekscentryczność wybaczał jej wyjazdy, zdrady i za tę ekscentryczność wpijał się w jej ciało, świadom, że w imię dozgonnej wdzięczności, dzielił się nią ze światem. Lukrezia miała bowiem trzy słabości — młodych mężczyzn, włoskich malarzy i sztukę. Pomiędzy nimi nie było czasu na rodzinę, córka była ładnym dodatkiem do torebki Prady.
Tak ciężko było być jej dobrą córką, gdy, w istocie, było się idealną.

Minęło 17 lat.

Przed lustrem stoi teraz kobieta, która zdaje się nigdy nie zaznać spokoju. Ciężar niesionych traum i doznań wrył się w jej umysł, sprawiając, że nie potrafi się zatrzymać. Wszystko pozostaje za  nią, gubi kolejne chwile spokoju na zatrecenie się we własnej wizji świata – tej, w której nieustannie winna jest komuś coś udowadniać.  

 
—  ma sente un mostro che la tiene in gabbia

Gdy się urodziła, pojęła wraz z krwią dwie, niebywale istotne sztuki życia: śmierć i spryt. Jedno i drugie przynosiło korzyści, było narzędziem i przyszłością, którą przed sobą widziała. Chociaż sen spędzał z powiek fortepian, szkicownik i nauka włoskiego, to na ziemię sprowadzała ją dopiero nieubłagalna wizja przydatności. Nie znała spokoju, poza wakacyjnymi ekscesami na które udawała się z matką, każdy dzień od najmłodszych lat zaprzętały niezliczone zajęcia dodatkowe, które zaciskały wodze i wbijały wędzidło w dziewczęce podniebienie. Nie wychowywała się jako Bloodworth, była czystokrwystym L’Orfevrem, a miano to dotarło do niej wraz z zasłyszaną kłótnią rodziców, kindersztubę przemianowując tym samym w "twoje zasrane zasady". Nie mogła go zawieść, nie w społeczeństwie, w którym żyli. Wrodzone ambicje przekuła więc w stalową zbroję; wraz z późniejszą śmiercią brata stosunek ojca do ledwie córki miał przecież uległ zmianie, a swawolna kariera jej matki zostać ukróconą. Młoda Lonnie powinna być Bloodworthem, z krwi, kości i ducha. Nie była jednak przydatna w codziennych obowiązkach i niekiedy siłowej pracy, toteż od najmłodszych lat zaprzęgano ją do prac czysto administracyjnych, a czasem i związanych z planowaniem i zarządzaniem, w czym odnalazła się na tyle, by kontynuować to w trakcie studiów i po nich.

Szkółka kościelna była elementem, który wydawał się uciekać z myśli Lonnie. Już wtedy ojciec ubolewał, że córka nie potrafiła zbyt wiele z magii – mimo to, młodej Bloodworth upiekło się dzięki temu, że starszy brat zdawał się we wszystkim wdać w rodzinny biznes i spełniać wszystkie oczekiwania. Zaręczony tuż po szkole średniej, miał przejąć ojcowską część zakładu pogrzebowego, a w swoim specyficznym charakterze Anthony (takie imię miał później otrzymać syn Lonnie) pasował wybitnie do cynicznego, pełnego sprytu i obojętności stylu życia. Ludzkie cierpienie było w jego mniemaniu świetnym biznesem, który zawsze będzie przydatny. Co tu dużo kryć – miał absolutną rację i w tym jednym zgadzali się mimo drastycznej różnicy wieku. Ona sama, poza miłością do rodziny, kochała tylko muzykę i jeździectwo. Nie dziwił ją obrany przez matkę zawód kuratorki sztuki; nie dziwiły pieniądze, jakie potrafiła na tym zarobić – wszystko działało niczym genialny ekosystem, a jej matka łysemu sprzedałaby brzytwę. Ojciec, z 50 latami na karku, skupiony na idealnym synu i jego młoda żona, ledwie 35 letnia, skupiona na córce. Wszystko miało jednak ulec zmianie, na którą niezgrabnie zbudowana, patchworkowa rodzina, wydawała się nie być gotową.

Utrata syna była dla ojca koniecznością ukrócenia swawolnego życia drugiej małżonki, dla matki założeniem na wątłe ramiona kajdan małżeńskich obowiązków, zaś dla nastoletniej wówczas Apollonie zajęciem sławetnego miejsca najstarszego dziecka, choć młodszego od zmarłego brata o 18 lat, którego spuścizna rysowała się w konieczności zajęcia się rodzinnym biznesem. Przymuszona koniecznością, która idealną córkę wpędziła w miano pierworodnego dziecka, (obrawszy ówcześniej po skończeniu Sunset edukację w Frozen Lake), zgodnie z wolą ojca — rozpoczęła studia ekonomii na Harvardzie, którego wybór o tyle wstrząsnął rodziną, nie samym dostaniem się, bo oceny przez wrodzone ambicje miała wybitne, co wprowadził ich ten wybór w konieczność przekalkulowania kosztów takiej sposobności. Decyzja, zrodzona z przymusu o jednocześnie dogłębnie potępiona przez ojca, wsparła jednak naturalną smykałkę do interesów, które wydawały się odbiegać drastycznie od narzuconego przez matkę rygoru wychowawczego młodej kobiety — czas studiów okazał się czasem nie tylko nauki, ale także pracy w domu pogrzebowym i przy wystawach w galerii od strony matki, czym zaskarbiała sobie skromne wsparcie finansowe ze strony dziadków. W międzyczasie znajdowała dalsze momenty na szlify języka włoskiego, który towarzyszył jej od pierwszych chwil. Odnajdywała sposobności, otaczała się językiem i mimo, że nie wiedziała wtedy o przyszłości swojej kariery, za punkt honoru obrała utrzymanie umiejętności lingwistycznych na wysokim poziomie, co przychodziło jej dużo łatwiej, niż magia. W galerii miała pozostać, w niedopowiedziany sposób nawet do teraz — po bagatela 13 latach — dalej piastując tam miano szarej eminencji i wsparcia, do którego dzwoni się w środku nocy. Palce pianistki nie wspierały jednak malarstwa, choć pojedyncze portrety, pragnące zaskarbić sobie jej serce, wisiały w czeluściach amerykańskich i włoskich pracowni. Muzycy, to oni ją pociągali i z każdą wygrywaną nutą kruszyli kolejną perłę dociążąjącą kobiecą szyję.

Nie została młodą mężatka, równie młodą matką – zdążyła wszakże skończyć studia i zainwestować pierwsze lata w pracę w rodzinnym biznesie ojca. On sam, na przekór słowom pani szanownej teściowej Laffite, która nie kryła bliższej relacji z matką Apollonie niż jej ojcem, z uporem maniaka wskazywał jej, młodej dorosłej, że za nadto zbliżała się do panieńskiej rodziny matki, a to nie odpowiadało mu już tak, jak dawniej, gdy pod własną opieką miał syna z pierwszego małżeństwa. Odrealnione wymagania, skrajne oczekiwania – wpędzona w poczucie obowiązku i winy, której nie ponosiła ani odrobinę, starała się spełnić wszystko, co jej nakazano. Kosztem, jaki dopiero z czasem miała przekalkulować, w czym nie pomogła jej nawet edukacja ekonomii. Zdawać by się mogło, że uniemożliwiono jej znalezienie swojego miejsca na ziemi. Od dziecka przecież, zamiast niefrasobliwego oddania magii, kultywowała cechy dobrej córki. Jeździła konno, grała na pianinie, tańczyła i uczyła się o sztuce. Stanowiła odstępstwo, niekiedy w pewien sposób upraszczane do roli „głupiutkiej”, od całej rodziny, ale jednocześnie – w odziedziczonej krwi – znalazł sie charakter, który pozwolił jej na upartość, wprost nieproporcjonalną do szczupłego ciała.

— come una zattera che naviga in un fiume in piena

Nie wybijała się z tłumu wyrafinowaną urodą, nie kusiła blond włosami i perfekcyjną symetrią twarzy, a mimo to zaskarbiała serca i wodziła na pokuszenie, w umiejętnościach manipulacji powoli przerastając nawet osobę matki, która potęgi zawartej w charyzmie i kłamstwie uczyła ją od najmłodszych lat. To właśnie nimi miała zasłynąć po raz pierwszy w rodzinnych murach, obwieszczając prawdopodobieństwo zażegnania rodowego konfliktu w pełnej krasie. U drzwi stał bowiem kawaler Overton, który urzeczony kobietą ze zwaśnionego rodu, trzymał w dłoniach uwierające puzderko. Los jednak chciał, że to nie jemu podarowała dłoń w imię dozgonnej przysięgi, uczyniwszy to kilka lat później. Ale mężczyźni, niczym ćmy w półmroku letniej nocy, lgnęli nieustannie. I upadali do nóg. Każdy kolejny, jeden po drugim, niczym pionki w rozgrywce toczonej pośród salonowych ekscesów. Każdy kolejny, który zasmakował kłamstwa wypowiadanego ze skrojonych delikatnie ust - padał. Niczym pionki, niczym wieże, niczym gońce. To nie w talentach ukazano jej kobiecość, nie archetyp intelektualistki wpojono, a lawirującej pośród ludzi lwicy, która w uciśnieniu pilnowała stada. Świadomość intelektu była jednak o tyle gorsza, że podwójne życie wydawało się tworzyć personyfikację ideału; a najważniejsze w nim jest to, że wcale nie był idealny. Pękał rysa po rysie, fragment po fragmencie, odpadając niczym tynk z odrestaurowanej willi.
Dolce la vita, honey.

Dłoń karmiła się ciepłem delikatnej skóry brzucha; ledwie uderzenie małej stopy przebijało się przez jej ciągłość. Jedwab otulał z subtelnością, napawał optymizmem, gdy kolejny skurcz przeszywał kręgosłup. Lubiła czuć jego dłoń zaciskającą się na jej własnej, charakterystycznie chropowatą, silną i cierpliwie wspierającą. Kciuk pochłaniający fakturę wierzchu kobiecych palców, zachaczając co rusz o błyszczący w świetle dnia kryształ.
Nie płacz, Lonnie —  mówił.
I właśnie on, w zdrowiu i chorobie, pojawił się by zniszczyć budowany na niemoralnych murach popsucia fundament i postawić go na nowo, tak, jak zbudowali wspólny dom. Właśnie on oddał jej wszystko, a ona to wszystko przygarnęła —  i jako dobra córka, wdająca się w ojca, zapragnęła więcej niż mógł jej dać. Bo kochała go jako człowieka; jako duszę w której odnalazła zwierciadło i ciało, które się w niej zatapiało. Kochała, ponoć. W zdrowiu, gdy wydała na świat dwójkę jego dzieci i rozpoczęła własną, doskonale zasłyszaną w muzycznych szkołach Włoch i Ameryki działalność sponsorską. W chorobie, gdy trzaskała drzwiami, nie radząc sobie z nabytymi niegdyś traumami, a każde kolejne dziecię rodziło się przedwcześnie martwe. Każde kolejne dziecię rodziło się przedwczęsnie martwe, a strużki krwi rysowały pejzaże na jej udach.
W szczęściu, gdy głowa leżała na męskim ramieniu w spokojnym akompaniamencie muzyki, a męskie palce zaciskały się w cichym zaproszeniu na kobiecej talii. W strachu, kiedy powracała po wyjazdach do Mediolanu i rozpaczliwie poszukiwała tylko jednego, tylko jego.

Początkowo, po studiach, zajmowała się wspieraniem galerii sztuki rodziny matki i wsparciem rachunkowym biznesu Bloodworthów, a choć większość spoglądałaby na to z głębokim podziwem, jakoby matka dwójki dzieci i przykładana pani domu była w stanie tyle udźwignąć, to zaraz obok tego postanowiła – w formie udowodnienia teściowej, mężowi i całemu światu, że to jej ciężka praca zaprowadziła ją na szczyt – otworzyć własną działalaność, poszukując talentów muzycznych z Włoch, których sprowadzała i wspierała finansowo w dotarciu na amerykańskie szczyty sławy. Zatracała tym siebie, każdą chwilą czując, że łącząc tyle obowiązków, finalnie nie potrafiła połączyć ich z samą sobą i prywatnością, której wydawała się już nie mieć. Rozpęd wprowadzał ją też na salony, gdzie ukazywała światu swoje ambicje, obycie i godnie podkreślała nazwisko, które przyszło jej nosić. Nie chciała się identyfikować jednak tylko nim, a szersze wejście w towarzystwo miało mieć wydźwięk obecności jej, jako kobiety, i jej, jako Apollonie. Zdobywała znajomości, łagodziła niechęci i lawirowała pośród ludzi, swoim zaangażowaniem i przedsiębiorczością wzbudzając coraz większą uwagę. Nierozerwalny krąg, znajomości to rozwój, rozwój to znajomości. Atrybuty odziedziczone po matce finalnie niosły przydatność; na twarzy rysowała się maska idealnego życia, wypoczęcia i radości, która znikała wraz z momentem, gdy tępe spojrzenie wędrowało do odbicia persony, która nigdy nie była wystarczająca. Nawet wtedy, gdy nie było mężczyzny, który odmówiłby sobie jej towarzystwa.

Nie załkała ani razu; nie odpuściła, sącząc lodowane espresso w środku nocy. Nie połączyła też faktu przepracowania z utratą kolejnych ciąż, nie zauważyła stęsknienia w męskim spojrzeniu, gdy przebudzał się w nocy, aby przyciągnąć ją do siebie. Potrzebowała dziecka, podświadomie wprost, bo tylko ono nakazałoby się jej zatrzymać. A jednak, traciła na zdrowiu i traciła na marzeniu o kolejnej latorośli, którą skrzywdziłaby nieobecnością. Porzuciła własny talent, oddając się ledwie sporadycznym pogrywaniom na stojącym w salonie fortepianie i wsparciu muzyczym podczas pogrzebów ważniejszych person. Pracowitość odziedziczyła wraz z chęcią spełnienia wszelkich, rodzicielskich wymagań i nigdy, nawet po wydaniu na świat własnych latorośli, nie pojęła, że nie spełniała kluczowego elementu docenienia ze strony ascendentów — płci.

Trwała w tym i będąc sobą, powoli z siebie miała coraz mniej.
Pierwsze pieniądze, które zainwestowala w młodych muzyków, współdzieliła przecież z teściową.

Aby połączyć wszystkie oczekiwania, musiała osiągnąć absolutne mistrzostwo w zdyscyplinowaniu. Nie potrafiła też odpuścić, w poczuciu obowiązku spełnienia wypowiedzianych słów, nabawiła się czegoś na kształt kompleksu władzy, który jedynie karmił złamany wewnątrz umysł. Była dobra, była najlepsza we wszystkim, czego się chwytała, a słowa podziwu napędzały niezdrową machinę, która wspierała jej ambicje. Wieczory spędzała w dokumentach z domu pogrzebowego, pilnując wszelkiej klarowności i ścisłości; w ciągu weekendów wspierała organizację imprez z galerii sztuki, w tygodniu starała się być dobrą matką, żoną i panią domu, tłumiąc wyrzuty sumienia związane z  nieobecnością, podarowując rodzinie stricte materialne zadośćuczynienie. Czas, usilnie, spędzała z mężem oddając się w ramiona jego pasji czy poświęcając czas na wspólne wyjazdy do stajni. Spokój odnajdywała jedynie w jeździectwie i grze na fortepianie, ale każda poświęcona na to chwila - a było ich wiele, bo tylko to potrafiło skupić myśli - odbijała się niezadowoleniem w oczach otoczenia. Nie miała czasu na innych, ale miała na siebie. W tym także musiała być perfekcyjna, nie zatrzymała jej choroba, niedomiar czasu czy widok drastycznego wypadku; czego się nie podjęła, dążyła do chorobliwej wręcz perfekcji. Rutyna nie akceptowała zmienności, prędzej więc udawała się na poranny trening jeździecki niż zdołała odebrać dziecko wcześniej z zajęć dodatkowych.

Lód zaczął pękać.

Małe dzieci potrzebowały matki, mąż zdawał się znikać z jej życia i rozpryskiwać się, jak łamane na podłodze talerze. Dochodziła do momentu, w którym dziewięcioletnia córka lepiej znała swoje tutorki niż matkę, a syn okłamywał ją na temat bólu brzucha tylko po to, aby otrzymać więcej uwagi. Wszystko, mimo jej perfekcyjnej organizacji, wysuwało się z rąk i tylko chłodne spojrzenie męża przypominało o tym, co zdoła utracić, kiedy wykona o jeden krok za dużo. Syn zaczął wykazywać cechy, które powoli przerażały ją samą. Braki w edukacji magicznej ukazywały się i tylko usilne próby pozwalały na skutki. Bloodworthowie oczekiwali wsparcia, zresztą, oddana płynącej w jej żyłach krwi, naprawdę chciała wspiąć rodzinny biznes na piedestał. W sercu, mimo okrutności kunsztu manipulacji, odnajdywała także troskę, którą miast przelewać na własne dzieci, zdawała się momentami przelewać na swoich mentee. Finalnie, nie mogła odmówić sobie obecności na wydarzeniach kulturalnych, wyścigach i pokazach, zgrywając w oczach innych ułudną wizję kobiety idealnej. Wszystko, fragment po fragmencie, ogołacało ją do momentu, w którym zdołała zrozumieć swoją matkę. Chcąc pasować wszędzie, nie pasuje nidzie. Chcąc realizować siebie, zatraca to, co wpisane w nią od zawsze.

Pragnęła ucieczki, pragneła wolności. Od świata, od oczekiwań, od samej siebie.

—  aa dimmi le tue verità

   
Apollonie Laffite
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : mentor młodych muzyków, szara eminencja Galerii L'Orfevre
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.


Sprawdzający: Charlotte Williamson
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


24.07.24 Zakupy początkowe (+60 PD)


Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej