Witaj,
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2319-dorian-bane-park
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2349-dorian-bane-park
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2350-dori-mori-boom
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2351-poczta-doriana-bane-parka
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f263-raventree-hall
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2431-rachunek-bankowy-dorian-bane-park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2319-dorian-bane-park
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2349-dorian-bane-park
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2350-dori-mori-boom
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2351-poczta-doriana-bane-parka
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f263-raventree-hall
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2431-rachunek-bankowy-dorian-bane-park

Dorian Yuusei Bane-Park

fc. Seonghwa Park





 
nazwisko matkiPark
data urodzenia 3 IV 1951
miejsce zamieszkania Eaglecrest, Saint Fall
zawód Chirurg ogólny, Ratownik, dorywczo model
status majątkowy Zamożny
stan cywilny Kawaler
wzrost 178
waga 61
kolor oczuciemno brązowe, w odpowiednim świetle wydają się czarne
kolor włosów czarne
odmienność n/d
umiejętność Biokineza
stan zdrowia Zdrowy na ciele i umyśle
znaki szczególne Znamie czarownika w kształcie królika na żebrach, wygląd mieszańca, mały tatuaż-napis wewnątrz ramienia "Fix on"


magia natury: 10 (II)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 0 (I)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 15 (II)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 10 (II)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 2
Rzeżba:I(1)
Udżwig: I (1)
charyzma: 2
Dowodzenie: I (1)
Perswazja: I (1)
wiedza: 25
Magicyna: III (15)
Teoria Magi: I (1)
Botanika: I (1)
J. Angielski: III (0)
J. Japoński: II (6)
Wiedza o sztuce: I (1)
Literatura : I (1)

talenty: 6
Zręczne palce: II (6)
reszta: 0



rozpoznawalność I (anonim)
elementary schoolSkyline
high schoolFrozen Lake
edukacja wyższa Tajne Komplety - Magicyna - Biegły
Saint Fall Univeristy-Medycyna - Lekarz medycyny

moje największe marzenie toByć dumą dla rodziny, założyć oddział intesywnej opieki medycznej na oddziale magicznym, pomóc jak największej ilości osób
najbardziej boję się Motyli, Burzy, utraty rodziny
w wolnym czasie lubięModeling, eksperymentowanie z wyglądem, kupowanie biżuterii, myszkowanie u rzemeślników, układanie klocków
mój znak zodiaku to Baran



Prolog
October&April


Moja historia zaczyna się w sercu Nowego Jorku, na Manhattanie, gdzie dorastała moja mama, Hana Park. Jako drugie pokolenie japońskich imigrantów, mama wywodziła się z hermetycznej społeczności azjatyckich imigrantów. Życie w tej społeczności toczyło się wokół rodzinnego biznesu dwóch pralni oraz pielęgnowania magicznych umiejętności, przekazywanych w lokalnej szkółce kościelnej.

Mama, najmłodsza z czwórki rodzeństwa, wyróżniała się nie tylko talentem magicznym, ale i ciekawością świata, która wykraczała poza utarte schematy. Marzyła o odkrywaniu tajemnic kosmosu i studiowaniu magicznej kosmologii. Te marzenia pchały ją do chęci  przeprowadzki do Hellridge. W przeciwieństwie do reszty rodziny, mama pragnęła kontynuować naukę na wyższej uczelni. Jednak świadomość skromnych możliwości finansowych rodziny, która koncentrowała się na prowadzeniu pralni, zmusiła ją do zrezygnowania z tych planów.

Z drugiej strony stał mój ojciec, Magnus Bane. Pochodzący z zamożnej rodziny lekarskiej z Bostonu, Tata dorastał w otoczeniu luksusu i prestiżu. Jego rodzice pracowali w oddziale magicznym szpitala Saint Fall, a on sam kształcił się na magicznego medyka i zwykłego lekarza, przygotowując się do pracy w szpitalu im. Sary Madigan. Mimo imponujących osiągnięć i możliwości studiowania na Harvardzie, tata odrzucił tę szansę. Wiedział, że łączenie nauki na prestiżowej uczelni z tajnymi kompletami  będzie niezwykle trudne. Jego priorytetem była pomoc potrzebującym popratycnów. Nie mniej wykorzystał szanse rezydentury w Nowym Yorku

Los połączył moich rodziców na jednej z potańcówek. Początkowo ich relacja nie była idealna - pierwsze spotkanie zakończyło się kłótnią, której szczegóły mama skrzętnie ukrywa. Jednak z każdym kolejnym spotkaniem ich połączenie stawało się coraz silniejsze. Miłość rozkwitała mimo sprzeciwu obu rodzin. Rodzina mamy marzyła o tradycyjnym związku z mężczyzną z ich społeczności, a rodzice taty obawiali się reakcji otoczenia na mieszany związek. W tamtych czasach takie relacje nie były powszechnie akceptowane, a prawo dotyczące małżeństw mieszanych dodatkowo utrudniało formalizację ich uczucia.

Mimo przeciwności losu, rodzice zdecydowali się na wspólne życie. Zamieszkali w małym, wynajmowanym mieszkaniu, podążając za marzeniami o lepszej przyszłości. tata nie planował na stałe wiązać się z Nowym Jorkiem, a mama widziała w przeprowadzce szansę na rozpoczęcie wymarzonych studiów w tajemnych kompletach. Ich miłość stanowiła fundament ich nowego życia, opartego na wzajemnym wsparciu i zrozumieniu. Ukrywając swój związek przed światem, pielęgnowali w zaciszu domowym uczucie, które dało początek mnie – wyjątkowej mieszance japońskich korzeni i amerykańskiego ducha.

Moje narodziny stały się symbolem połączenia dwóch światów, dając początek nowej historii, naznaczonej siłą miłości i odwagą przełamywania barier. Wzrastałem w atmosferze wzajemnego szacunku i zrozumienia, czerpiąc inspirację z niezwykłej historii moich rodziców, którzy nauczyli mnie, że prawdziwa miłość i pasja mogą pokonać wszelkie przeszkody.

Rozdział pierwszy
Let's make our own constellation


Choć urodziłem się w tętniącym życiem Nowym Jorku, nie dane mi było długo cieszyć się atmosferą tego wielkiego miasta. Moi rodzice mieli w planach przeprowadzkę, a ja, jako najstarszy z trójki synów, stałem się świadkiem ich kolejnych kroków na drodze życia.

Tata, odbywał właśnie trzeci rok rezydentury, nabywając kolejne umiejętności medyczne. Mama, pragnąc zachować niezależność, dorywczo pracowała, gdy tylko pozwalały na to obowiązki domowe. Nie chciała być postrzegana jako utrzymanka, lecz jako partnerka kierująca się prawdziwą miłością, a nie chęcią bogactwa.

Gdy rezydentura taty dobiegła końca,  opuściśmy tętniący życiem Nowy Jork i przenieśliśmy się do Saint Fall, rodzinnego domu taty. Tam zamieszkaliśmy w okazałym domu, gdzie z otwartymi ramionami przywitała mnie oraz moją mamę babcia. Ona od samego początku pokochała mnie bezgranicznie, nie zwracając uwagi na pochodzenie mojej mamy. Sytuacja wyglądała jednak inaczej z dziadkiem. Początkowo uprzedzony do Hany, przez długi czas nie akceptował jej w pełni. Moja mama wytrwale walczyła o jego zaufanie i miłość, udowadniając mu swoją dobroć i oddanie dla rodziny. Po wielu staraniach w końcu zdobyła jego serce, co przyniosło ogromną ulgę i radość całej rodzinie, spajając ją jeszcze mocniej.

W tym czasie moja mama Hana rozpoczęła studia na kierunku kosmologii magicznej. Niestety, ze względu na narodziny mojego brata Oriona, kiedy miałem zaledwie sześć lat, musiała przerwać naukę. Początkowo odczuwałem pewien strach przed nowym członkiem rodziny, obawiając się utraty uwagi rodziców, której i tak miałem niewiele. Z czasem jednak pokonałem te lęki i z radością obserwowałem pierwsze kroki Oriona.

Ja sam w tym czasie rozpocząłem swoją edukację w szkółce kościelnej, a później w zwykłej szkoły podstawowej. Już w tamtym okresie dane mi było doświadczyć na własnej skórze skutków rasizmu, choć wtedy nie do końca rozumiałem to zjawisko. Obserwowałem, jak niektórzy rodzice zabraniają swoim dzieciom bawić się ze mną, a nawet wypowiadają nieprzyjemne komentarze pod adresem mojej rodziny. Nie rozumiałem, dlaczego tak się dzieje, bo przecież byłem taki sam jak inne dzieci. Nie potrafiłem pojąć, że moje pochodzenie może być powodem do dyskryminacji.

W wieku ośmiu lat nadeszła ta długo oczekiwana przez moich rodziców chwila – przebudzenie magii w moim ciele. To był moment, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci, choć z początku nieco zamazany przez chorobę, która mnie wtedy dręczyła. Wszystko zaczęło się, gdy przechodziłem silne przeziębienie. Czułem się okropnie, leżąc w łóżku, otoczony moimi ulubionymi zabawkami, w tym moim wiernym pluszowym misiem- Theo.

Pewnego popołudnia, kichnąłem a mój miś, który leżał obok, uniósł się w powietrze. Najpierw zaczął delikatnie latać nad moją głową, co wywołało we mnie ogromne zdziwienie. Nim zdążyłem zrozumieć, co się dzieje, kolejne kichnięcie, miś zmienił kolor na jaskrawozielony, potem na błękitny, a na końcu na wszystkie kolory tęczy jednocześnie. W pokoju panowała atmosfera chaosu i magii, którą ciężko opisać słowami.

Rodzice, usłyszawszy hałas i moje okrzyki, wbiegli do pokoju. Widok latającego misia i zmieniającego się w zawrotnym tempie kolorów sprawił, że ich oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Wiedzieli, co to oznacza – moja magia się przebudziła. Jednak sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. W pokoju zaczęły dziać się inne niesamowite rzeczy – książki zaczęły się otwierać same, zabawki tańczyły w powietrzu, a zasłony falowały jakby unosił je niewidzialny wiatr, wszystko w akompaniamencie moich kichnięć i kaszlu.

Rodzice wiedzieli, że muszą szybko zareagować. Działali szybko i zdecydowanie. Wzięli mnie za ręce, a mama podała mi lek, który chwilowo tłumił moje magiczne zdolności. Efekt był niemal natychmiastowy – wszystkie latające i zmieniające kolor przedmioty opadły na ziemię, a pokój wrócił do normalności. Udało się zapobiec większej katastrofie, ale wiedzieli, że to dopiero początek.

Po tym incydencie, moi rodzice zdali sobie sprawę, że nadszedł czas, aby zacząć mnie uczyć, jak kontrolować nowo nabytą moc. Mimo że miałem od tego szkółkę, rodzice, sami będący czarodziejami, z cierpliwością tłumaczyli mi podstawy kontrolowania energii, koncentracji. Pokazywali mi, jak przekierować swoją moc w sposób bezpieczny i jak unikać niekontrolowanych wybuchów magii.Codzienne ćwiczenia stały się naszą rutyną. Rodzice wymyślali różne zadania i zabawy, które miały pomóc mi opanować moje zdolności

Gdy miałem dziesięć lat, na świat przyszedł mój najmłodszy brat – Kylo. Powiększenie rodziny przyniosło nowe wyzwania i radości. Obserwowałem, jak Kylo rośnie i rozwija się, a ja sam wkraczałem w kolejny etap dorastania, coraz bardziej poznając otaczający mnie świat. Moje dzieciństwo było pełne miłości, ale także wyzwań, które nauczyły mnie, jak ważna jest rodzina i jak wielką siłę ma wytrwałość i determinacja.

Rozdział Drugi
Stranger in the Strangeland



Wspominając swoje dzieciństwo i młodość, czasem zastanawiam się, czy moje życie było naprawdę nudne. Kochająca rodzina, chęć nauki, plany i marzenia - to wszystko wypełniało moje dni. Jednak gdy nadeszła pora na szkołę średnią, rzeczywistość stała się o wiele bardziej brutalna.

Pierwsze świadome doświadczenia z rasizmem uświadomiły mi, jak bardzo różnię się od otaczających mnie osób. Mój naiwny koncept bycia "takim samym jak inni" rozpadł się na kawałki. Choć w głębi serca nadal wierzyłem w tę ideę, bo przecież byłem człowiekiem, krwawiącym tym samym kolorem krwi co oni, brutalna rzeczywistość dawała o sobie znać.

Mama tłumaczyła, że ci ludzie chcą jedynie wyładować swoje frustracje na słabszych lub po prostu mi zazdroszczą. Trudno było mi to zaakceptować, zwłaszcza w okresie dojrzewania, kiedy hormony buzowały.

Aby uchronić się przed potencjalnymi przykrościami, zacząłem wycofywać się z życia towarzyskiego. Skupiłem się na nauce w szkole, czując niemożliwą do zignorowania presję, by osiągać jak najlepsze wyniki. Szczególną uwagę poświęcałem przedmiotom, które miały mi pomóc w przyszłych studiach magicznych i kontynuacji tradycji rodziny Bane. Nikt tego ode mnie nie wymagał, ale czułem wewnętrzny obowiązek tak postąpić.

Poza nauką, wiele czasu poświęcałem opiece nad młodszymi braćmi. Orion, odziedziczywszy więcej po ojcu, miał nieco łatwiejsze życie, a Kylo wydawał się idealną mieszanką obu pochodzeń. W późniejszych latach często słyszałem, że mam bardziej matczyny charakter niż ojcowski.

W okolicach trzeciego roku nauki w szkole średniej poznałem Aveline, dziewczynę z sąsiedniej klasy, która kochała rysunek i malowanie. Pewnego dnia powiedziała mi, że jestem piękny i chciałaby spróbować uchwycić moją "eteryczność" na papierze. Początkowo odmówiłem, myśląc, że to okrutny żart z jej strony, ale ona z uporem maniaka prosiła mnie, bym chociaż spróbował.

W końcu dałem się jej namówić i tak rozpoczęła się nasza współpraca. Stałem się muzą Aveline. To spotkanie było dla mnie ogromnym krokiem w kierunku akceptacji siebie i swojego ciała. Zacząłem celebrować swoją inność i wyjątkowość, uświadamiając sobie, że na świecie są ludzie, którzy docenią mnie bez względu na podziały rasowe. Zobaczą we mnie po prostu człowieka.

Wtedy też w pełni zrozumiałem słowa mojej matki, które tak długo przetwarzałem. Stałem się bardziej pewny siebie i nauczyłem się ignorować rasistowskie zaczepki. Zrozumiałem, że słowa innych nie mają znaczenia, dopóki sam nie nadam im mocy. Choć wiadomo, że te cięższe komentarze na temat mojej rasy, nie przechodziły tak łatwo i na długo pozostawały w mojej pamięci.

Odkryłem również w sobie pasję do mody. Piękne ubrania, fryzury i dodatki stały się dla mnie sposobem na wyrażanie siebie. Zacząłem eksperymentować z różnymi stylami, odkrywając swoją androgeniczność. Uświadomiłem sobie, że ubrania i moda nie mają płci, a ja mogę być kim chcę, wyrażając to poprzez swój wygląd.

Dorastanie w cieniu rasizmu nie było łatwe, ale stało się katalizatorem mojego rozwoju osobistego. Odkryłem w sobie siłę i odwagę, nauczyłem się akceptować siebie i celebrować swoją inność. Moda stała się moim sposobem na wyrażanie siebie.

Rozdział trzeci
Long and Lost


Zacząłem studia na lokalnym uniwersytecie, studiując medycynę, a równocześnie na tajnych kompletach zgłębiałem jej magiczny odpowiednik. Łącząc te dwie dziedziny, mieszkałem wciąż z rodzicami, co pozwalało mi całkowicie oddać się nauce i skupić się na rzeczach, które były dla mnie istotne. Nadal byłem muzą Aveline, przynajmniej do momentu, gdy wyjechała do Bostonu na studia artystyczne.

Próbowałem też swoich sił jako model, choć nie każdy chciał  mieć kogoś takiego jak ja na pokładzie. Jednak gdy już ktoś mnie przyjął, trzymałem się tej osoby kurczowo, starając się wykorzystać każdą daną mi szansę.

Choć początkowo studiowałem medycynę i jej magiczny odpowiednik z poczucia obowiązku, z czasem odkryłem, że te kierunki przynoszą mi ogromną satysfakcję. Pragnąłem pomagać innym, leczyć i chronić. Mój instynkt "matkowania" stawał się coraz silniejszy, a chęć bycia najlepszym w tym, co robię, motywowała mnie do dalszej nauki.

Skupiłem się na nauce magii anatomicznej, która wydawała mi się kluczowa do bycia dobrym medykiem. Magia ta pozwalała mi zgłębiać tajniki ludzkiego ciała i leczyć choroby oraz urazy w sposób, który tradycyjna medycyna nie mogła zapewnić. Moim celem było osiągnięcie mistrzostwa w tej dziedzinie, aby móc skutecznie pomagać innym.
Moja fascynacja magią anatomiczną pogłębiła się, gdy przypadkowo natrafiłem na księgi opisujące biokinezę.
Nie mogłem jednak zignorować zaklęć ofensywnych. Choć wolałem skupić się na uzdrawianiu, wiedziałem, że umiejętność obrony jest równie ważna. Zaklęcia ofensywne miały w sobie pewną kuszącą moc, ale zdawałem sobie sprawę, że ich użycie musi być odpowiedzialne i przemyślane. Każda magiczna umiejętność powinna służyć dobru, a nie destrukcji.

Moja druga pasja to magia natury, która miała ogromny potencjał w lecznictwie. Pozwalała na poznawanie fauny i flory, co było nieocenione w pracy medyka. Dzięki niej mogłem lepiej współpracować z zielarzami i unikać oszustw. Zrozumienie roślin i ich właściwości leczniczych dawało mi dodatkową przewagę w leczeniu pacjentów.
Manipulacja pogodą również wydawała mi się interesująca. Wyobrażałem sobie, jak mogłaby pomóc. Jednak szybko zdałem sobie sprawę, że ta dziedzina wymagała ogromnej cierpliwości i precyzji, której mi brakowało. Mimo to, szanowałem tę formę magii za jej  możliwości.

Nauka biokinezy była dla mnie długą i trudną przeprawą, która trwała praktycznie całe studia. Zacząłem od teorii, przesiadując godziny w bibliotekach i zgłębiając księgi, bo bez solidnego fundamentu wiedzy teoretycznej daleko bym nie zaszedł. Nie wahałem się także wypytywać profesorów o dodatkowe źródła i literaturę, chcąc poszerzyć swoje horyzonty i zdobyć jak najwięcej informacji.

Początkowo moją motywacją była jedynie chęć manipulowania własnym wyglądem, co w pewnym sensie miało być skuteczniejszą formą wyrażania siebie
Na początku, jeśli chodzi o zmianę wyglądu, były to małe zmiany – subtelne modyfikacje skóry, pasemko włosów czy kolor oka. Musiałem nauczyć się precyzyjnie kontrolować swoją energię i skoncentrować się na każdym detalu. Proces był powolny i często frustrujący, ale wiedziałem, że każda mała zmiana przybliża mnie do opanowania tej dziedziny biokinezy. Każdego dnia poświęcałem godziny na ćwiczenia. Zamykałem się w swoim pokoju, z dala od oczu rodziny, by skupić się na doskonaleniu techniki. Na początku, po każdej sesji, czułem się wyczerpany – jak po przebiegnięciu maratonu. Z czasem jednak moje ciało zaczęło się adaptować, a ja coraz lepiej radziłem sobie z kontrolowaniem energii..

Kiedy opanowałem podstawy, zacząłem eksperymentować z większymi zmianami. To był kluczowy etap, gdzie musiałem zachować szczególną ostrożność. Manipulowanie kształtem twarzy, długością włosów czy strukturą wymagało precyzyjnej kontroli i głębokiego zrozumienia anatomii. Używałem lustra, by śledzić postępy i zapisywałem szczegółowe notatki, aby analizować, co działa, a co nie. Gdy natrafiłem na zapiski dotyczące biokinetycznej regeneracji i odporności, moje początkowo płytkie pobudki nabrały zupełnie nowego wymiaru. Uświadomiłem sobie, że biokineza ma ogromny potencjał w pracy medyka, stając się cudowną kartą atutową, którą mógłbym wykorzystywać.

Kiedy już byłem pewien, że to opanowałem w zadowalającym mnie stopniu zmiany wyglądu, przyszedł czas na naukę samouzdrawiania. Magia anatomiczna, której uczyłem się równocześnie, była solidnym narzędziem z zakresu uzdrawiania i pomagała mi pojąć naturę samouzdrawiania oferowaną przez biokinezę. Zacząłem od małych cięć i ran, aby wyczuć, jak działa ta umiejętność w nieco nienaturalnym dla mnie stanie. Używanie siły woli nie było łatwe – mimo że rany na początku były niewielkie, zawsze czułem się, zmęczony.

Po godzinach spędzonych na zajęciach zamykałem się znowu w swoim pokoju, testując samoleczenie na sobie. Ciąłem się i nakłuwałem w najmniej widocznych miejscach, aby rodzina nie miała pytań i nie martwiła się o moje zdrowie psychiczne. Choć może to wydawać się drastyczne, wiedziałem, że robię to dla większego dobra.

Dopiero na ostatnim roku studiów zacząłem naprawdę czuć, jak biokineza powinna działać. Nauczyłem się, jak kierować swoją energię, ile jej potrzebuję i z jaką precyzją powinienem to robić. Każdy sukces, każde udane samouzdrawianie dodawało mi pewności siebie i utwierdzało w przekonaniu, że jestem na właściwej drodze.

Moja wewnętrzna potrzeba zakończenia tego, co zacząłem, była największym motorem napędowym. Z każdym dniem stawałem się coraz lepszy, a biokineza z narzędzia manipulacji własnym wyglądem przekształciła się w potężne narzędzie uzdrawiania. Była to droga pełna wyzwań, ale wiedziałem, że warto ją przejść.

Łączenie studiów medycyny i magii, a także rozwijanie umiejętności biokinezy, pochłaniało mnóstwo czasu, ale wiedziałem, że to inwestycja w moją przyszłość. Wybór ratownictwa jako specjalizacji magicznej zaskoczył wielu. Bliscy spodziewali się, że z moimi talentami i determinacją zostanę genetykiem, egzorcystą, a może nawet łamaczem. Jednak ja pragnąłem być blisko ludzi i nieść im szybką, skuteczną pomoc. Ratownictwo dawało mi taką możliwość, a myśl o dodatkowej specjalizacji z genetyki, która również mnie fascynowała, kiełkowała w mojej głowie.

Niedługo po ukończeniu studiów magicznych na poziomie biegłego moi rodzice wzięli ślub. Po ponad dwudziestu latach związku i w obliczu coraz bardziej przychylnego klimatu dla małżeństw mieszanych, zdecydowali się na formalizację swojego związku. Uroczystość była skromna, rodzinna, z poszanowaniem tradycji obu stron. Niestety, rodzina ze strony mamy nie pojawiła się na ceremonii, nie potrafiąc wybaczyć jej wyboru i nadal kierując się ksenofobią wobec ojca i jego rodziny. Nawet wizja wnuków nie zmiękczyła ich serc, a wręcz pogorszyła sytuację, utwierdzając ich w przekonaniu o "zanieczyszczeniu" krwi rodu.

Po ślubie rodziców pojawiła się propozycja ujednolicenia nazwisk moich i braci. Choć doceniałem gest, nie byłem do niego przekonany. Lubiłem swoje nazwisko w obecnej formie, gdyż odzwierciedlało ono dziedzictwo obu rodzin, z którym czułem się silnie związany. Nawet jeśli jedynym łącznikiem z matczyną stroną była ona sama, więc jako jedyny nie zmieniłem nazwiska, moi bracia skrócili je, Orion wybrał nazwisko ojca, a Kylo panieńskie matki.

Rozdział czwarty
Set me Free


Po ukończeniu studiów nadszedł czas na prawdziwe życie. Dzięki hojności moich rodziców, którzy założyli dla mnie konto oszczędnościowe w dzieciństwie, dysponowałem środkami na dobry start w dorosłość. Za część pieniędzy kupiłem niewielki, ale uroczy domek w cichej i spokojnej okolicy Egelcrest. Chociaż mógłbym mieszkać z rodziną, pragnąłem się usamodzielnić. Bliskość szpitala, w którym miałem rozpocząć staż i rezydenturę, była dla mnie niezwykle istotna. Pozostałe środki postanowiłem zainwestować, by zapewnić sobie stabilną przyszłość.

Brak presji związanej z osiąganiem najwyższych ocen na studiach pozwolił mi wreszcie w pełni zakosztować życia. Imprezy, poznawanie nowych ludzi, eksperymenty i odkrywanie siebie w sferze miłosno-seksualnej – to wszystko wypełniało moje dni. Nie interesowały mnie schematy i ograniczenia płciowe. Liczył się dla mnie sam człowiek, jego osobowość i to, co mogliśmy sobie nawzajem zaoferować. Kilka krótszych związków, przelotne znajomości na jedną noc, przyjaciele z pięknymi dodatkami i małe grono bliskich przyjaciół – tak wyglądało moje życie towarzyskie. Nie czułem potrzeby wiązania się z jedną osobą na dłużej. Pragnąłem wykorzystać młodość i wolność, której brakowało mi w okresie dorastania. W ten sposób przeżywałem swój własny bunt przeciwko systemowi.

Oprócz pracy stażysty i rezydenta, nadal łapałem się mniejszych zleceń związanych z modelingiem. Chociaż te zlecenia były rzadkie, chciałem poświęcić się pracy całkowicie. Praca w szpitalu pochłaniała mnie bez reszty, jednak wciąż nie byłem pewien, czy na stażu wybrałem odpowiednią specjalizację. Dopiero po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że chirurgia ogólna była dla mnie najlepszym wyborem. Mogła otworzyć ona drzwi do nowej, rozwijającej się dziedziny – intensywnej opieki medycznej. Choć w okolicy nie było oddziału tego typu, podczas dłuższego pobytu w Bostonie miałem okazję poznać jego funkcjonowanie w niemagicznej wersji OIOM-u i utwierdziłem się w przekonaniu, że chcę poświęcić się ratowaniu życia nie zwykłych ludzi, ale moich magicznych pobratymców.

W mojej głowie zaczął kiełkować pomysł założenia w przyszłości oddziału intensywnej opieki medycznej dla magicznych w szpitalu. Zdawałem sobie jednak sprawę z ogromu wyzwań, jakie wiążą się z taką inicjatywą. Potrzebna była wiedza, interdyscyplinarny zespół i przede wszystkim doświadczenie. Z determinacją rozpocząłem zdobywanie kolejnych szczebli kariery, wiedząc, że to dopiero pierwszy krok na drodze do realizacji mojego marzenia. W tym celu nawiązałem kontakty ze specjalistami, uczestniczyłem w konferencjach i szkoleniach, a każda nowa umiejętność była dla mnie cenną cegiełką w budowie mojego przyszłego oddziału.

Interludium
I am flesh and I am bone
Rise up,  like glitter and gold


Po ukończeniu studiów rozpocząłem rezydenturę w szpitalu im. Sary Madigan. Już od pierwszego dnia poczułem ciężar odpowiedzialności spoczywający na moich barkach. Pracowałem długie godziny, często kosztem snu i odpoczynku. Świat medycyny jest intensywny, a dni były wypełnione niekończącymi się rundami po oddziałach, asystowaniem przy zabiegach i nieustanną nauką.

Chirurgia Ogólna
Pierwsze asystowanie przy operacji było dla mnie momentem przełomowym. To była operacja wycięcia wyrostka robaczkowego, a ja miałem wspierać głównego chirurga, doktora Reynoldsa, który był jednym z najbardziej doświadczonych chirurgów w szpitalu. Pamiętam, jak drżały mi ręce, gdy po raz pierwszy dotknąłem skalpela. Byłem nerwowy, ale determinacja i skupienie pomogły mi przejść przez ten

stresujący moment. Po operacji doktor Reynolds pochwalił moją precyzję i spokój, co dodało mi pewności siebie.
Z czasem zacząłem prowadzić operacje pod nadzorem bardziej doświadczonych kolegów. Jedną z pierwszych takich operacji była cholecystektomia, czyli usunięcie pęcherzyka żółciowego. Był to skomplikowany zabieg, który wymagał precyzyjnych cięć i dużej ostrożności. Dr. Reynolds ponownie był obecny, gotowy interweniować w razie potrzeby. Podczas operacji musiałem zmierzyć się z niespodziewanym krwawieniem. Szybka interwencja i opanowanie sytuacji sprawiły, że operacja zakończyła się sukcesem. To doświadczenie nauczyło mnie, jak ważna jest umiejętność szybkiego podejmowania decyzji i zachowania zimnej krwi w stresujących sytuacjach.

Po kilku latach intensywnej nauki i praktyki, zacząłem samodzielnie przeprowadzać operacje. Był to moment, na który długo czekałem. Moja pierwsza samodzielna operacja to laparotomia eksploracyjna, czyli otwarcie jamy brzusznej w celu zdiagnozowania problemu. Operacja przebiegła pomyślnie, a pacjent szybko wracał do zdrowia. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że obrałem właściwą ścieżkę kariery.

Jednak nie wszystko szło gładko. Były momenty, które wystawiały mnie na próbę. Jednym z takich trudnych momentów była operacja usunięcia guza trzustki. Pomimo dokładnego przygotowania, podczas operacji doszło do komplikacji, które wymagały natychmiastowej interwencji. Pacjent przeżył, ale rekonwalescencja była długa i skomplikowana. To doświadczenie nauczyło mnie pokory i uświadomiło mi, jak ważne jest bycie przygotowanym na najgorsze scenariusze.

Ratownictwo


Nadal mam nie jasne poczucie że ta dziedzina była jeszcze w powijakach, ale szybko rozwijała się, aby sprostać rosnącym potrzebom społeczności magicznej. Zawsze pociągała mnie adrenalina i chęć bezpośredniej pomocy w sytuacjach kryzysowych, dlatego ten wybór wydawał się naturalnym krokiem w mojej karierze.

Szkolenie ratowników było intensywne. Uczyliśmy się nie tylko zaawansowanych technik medycznych, ale również strategii działania w terenie. Pierwsze wypady w teren były dla mnie wyjątkowo stresujące, ale również ekscytujące. Pamiętam, jak po raz pierwszy musiałem udzielić pomocy czarownicy, która doznała silnej reakcji alergicznej na magiczne zioło. Była to sytuacja kryzysowa, wymagająca natychmiastowej interwencji. Dzięki szybkiemu podaniu odpowiedniej mieszanki, udało mi się ustabilizować jej stan, co dało mi ogromną satysfakcję.

Jako ratownik, często pracowałem poza szpitalem, pojawiając się w terenie i oferując doraźną pomoc. Współpracowałem z innymi ratownikami, tworząc zespół, który potrafił szybko reagować na różne zagrożenia. Było to wyjątkowe doświadczenie, wymagające zarówno fizycznej wytrzymałości, jak i szybkiego myślenia. Wiele razy musieliśmy transportować chorych lub rannych do szpitala, co nie zawsze było łatwe, zwłaszcza w trudnych warunkach terenowych.

Nie zawsze wszystko szło gładko. Pamiętam pewną akcję ratunkową, gdzie musieliśmy zabezpieczyć obszar po wybuchu eksperymentalnego eliksiru. Była to chaotyczna scena, pełna rannych i przestraszonych ludzi. Pomimo naszych najlepszych starań, kilku osobom nie udało się pomóc na czas. Te chwile były dla mnie trudne, ale nauczyły mnie jak ważna jest współpraca zespołowa i że nie zawsze będę w stanie uratować wszystkich

Jednym z najważniejszych zadań było zabezpieczanie dużych wydarzeń magicznych. Pamiętam szczególnie jedno, podczas wielkiego festiwalu w okolicach Wallow. Nasz zespół musiał być gotowy na wszystko – od drobnych urazów po poważne wypadki. Byliśmy tam, aby zapewnić bezpieczeństwo uczestnikom i szybko reagować w razie potrzeby. Było to ogromne wyzwanie logistyczne, ale także doskonała okazja do pokazania naszych umiejętności i zgrania zespołu.

Aktualna codzienność lekarska
Każdy dzień zaczyna się dla mnie wcześnie. Wstaję o piątej rano, aby mieć czas na szybki jogging po okolicy. Po porannej przebieżce biorę prysznic, zjadam lekkie śniadanie i wypijam mocną kawę, która jest nieodłącznym elementem mojego poranka.

Około siódmej rano jestem już w szpitalu , gotowy na pierwszy obchód po oddziałach. Sprawdzam stan pacjentów, którzy przeszli operacje poprzedniego dnia, oraz przygotowuję się do zaplanowanych na dzisiaj zabiegów. Jako chirurg ogólny, moje zadania są zróżnicowane – od prostych zabiegów, takich jak usuwanie wyrostka robaczkowego, po bardziej skomplikowane operacje, jak resekcja guza jelitowego.

Operacje są często bardzo intensywne i wymagające. Każda z nich może przynieść niespodziewane wyzwania. Pamiętam jeden przypadek, kiedy podczas rutynowej operacji doszło do poważnego krwawienia. Szybkość i precyzja działania były kluczowe. Dzięki wsparciu mojego zespołu udało się opanować sytuację, a pacjent szybko wracał do zdrowia. Takie momenty przypominają mi, jak ważna jest współpraca i zaufanie w zespole operacyjnym.

Po zakończeniu porannych obowiązków często przesiadam się na prace w terenie, aby wziąć udział w działaniach ratowniczych. Praca jako ratownik dla magicznych jest dynamiczna i pełna nieprzewidywalnych sytuacji. Wzywani jesteśmy do różnorodnych zdarzeń – od wypadków magicznych po nagłe choroby. Jednym z takich przypadków była interwencja podczas wybuchu eliksiru w jednej z pracowni alchemicznej. Musieliśmy szybko ocenić sytuację, udzielić pomocy poszkodowanym i przetransportować ich do szpitala.

Radzenie sobie ze stresem jest nieodłączną częścią mojej codziennej rutyny. Staram się znaleźć chwilę na odpoczynek między operacjami i wyjazdami. Czasami to tylko kilka minut na kawę, ale to pomaga mi naładować baterie. Medytacja i regularne ćwiczenia również są dla mnie ważne – pomagają mi zachować równowagę psychiczną i fizyczną.

Wieczorami, jeśli nie jestem na dyżurze, staram się znaleźć czas dla siebie. Lubię czytać książki, zwłaszcza te związane z medycyną i magią, aby ciągle poszerzać swoją wiedzę i kreślić plany na otworzenie oddziału OIOM dla magicznych, albo układam kolejne klocki, które akurat sobie kupiłem albo mam ochotę zbudować jej jeszcze raz, nawet czasem robię sobie prywatne pokazy mody i eksperymentuje z ubraniami oraz wizerunkiem z pomocą przyjaciółki biogenezy .Czasem spotykam się z przyjaciółmi lub rodziną, co pomaga mi na chwilę oderwać się od codziennego zgiełku, jednak nawet w domowych pieleszach jestem zawsze gotowy, gdyby miało przyjść jakieś powiadomienie ze szpitala.


Epilog
We could be immortals


Minęło wiele lat od czasu, gdy rozpocząłem swoją podróż w świecie medycyny. Choć czas mijał, wiele aspektów mojego życia pozostało niezmienionych. Zyskałem specjalizację lekarską i, co nieuniknione, większe uzależnienie od kofeiny. Początek mojej kariery był trudny – niełatwo było przekonać pacjentów, by zaufali azjatyckiemu lekarzowi. Dopiero z czasem, dzięki ciężkiej pracy i determinacji, zaczęli dostrzegać moje umiejętności, a nie kolor skóry.

Życie traktuje mnie dobrze. Regularnie spotykam się z rodziną, pielęgnuję swoją wiedzę i umiejętności. Choć rzadko, wciąż przyjmuję mniejsze zlecenia związane z modelingiem. Moje serce nadal pozostaje wolne, co daje mi swobodę skupienia się na swojej karierze i pasjach.

Ostatnio coraz częściej myślałem o adopcji zwierzęcia. Towarzystwo czworonożnego przyjaciela mogłoby ożywić mój dom i wprowadzić do niego więcej radości. Jednak nadmiar pracy i obowiązków budzi we mnie obawy, że nie będę w stanie zapewnić mu odpowiedniej opieki i uwagi. Wciąż się waham, ale myśl o posiadaniu zwierzęcia nieustannie krąży w mojej głowie.

Moim największym marzeniem jest założenie oddziału intensywnej opieki medycznej dla magicznych istot. To wyzwanie, które wymaga ogromnego zaangażowania i poświęcenia, ale jestem pewien, że uda mi się je zrealizować. Droga do celu jest długa i kręta, ale z każdym dniem jestem bliżej jego osiągnięcia.

Ciągle się rozwijam, zdobywam nowe doświadczenia i poszerzam swoją wiedzę. Nie zrażam się niepowodzeniami, bo wiem, że są one jedynie częścią procesu nauki i wzrostu. Napędza mnie pasja i ambicja stworzenia czegoś wyjątkowego, czegoś, co pomoże innym. Dążę do czegoś więcej niż tylko zwykłej egzystencji. Pragnę zostawić po sobie ślad, zrobić coś, co będzie miało znaczenie dla innych.


Dorian Bane-Park
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

     
Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


15.07.24 Zakupy początkowe (-560 PD)
16.07.24 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej