Rozliczenie
Ekwipunek
Aktualizacje
12.07.24 Zakupy początkowe (+100 PD)
13.07.24 Surowce: maj - czerwiec
13.07.24 Osiągnięcie: Pierwszy krok, Jak za darmo to biorę (+160PD)
23.07.24 Zakupy (-30PD)
Genevieve Paganini née Rousseau fc. Maya Stepper nazwisko matki Harris data urodzenia 10 — II — 1956 miejsce zamieszkania Little Poppy Crest, Saint Fall zawód specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć, dziennikarka w stanie chwilowego spoczynku status majątkowy zamożna stan cywilny mężatka wzrost 165 centymetrów waga 52 kilogramy kolor oczu błękitne kolor włosów złoty blond odmienność medium umiejętność — stan zdrowia zdrowa znaki szczególne znamię nad lewym biodrem w kształcie złamanego pióra; blade, nieliczne piegi rozsypane po nosie; mały tatuaż na prawej linii żeber układający się w C'EST INÉVITABLE rozpoznawalność II (społeczniak) elementary schoolWITCHWOOD high school SALEM ELITE PREPARATORY SCHOOL edukacja wyższa BEACON HILL ACADEMY, M.A. dziennikarstwa moje największe marzenie to Elio i trzy małe bambini; powrót do dziennikarskiej kariery najbardziej boję się śmierci męża i niezapewnienia mu przyszłości, o której marzy; dusz zsyłanych przez los; utonięcia w wolnym czasie lubię dochodzenia dziennikarskie i z mężem (w tej kolejności); przemycać francuską kuchnię do włoskiego półświatka; czytać w hamaku i kłócić się o filozofię mój znak zodiaku to wodnik Gramofon był planetą — połączone w walcu ciała małymi księżycami. Claude wystawiał język, ilekroć odwracał się plecami do papy; Genny w odwecie przydeptywała czubek jego buta. Ból był proporcjonalny do ciężaru sześcioletniego ciała; brat mógłby strząsnąć ją jak muszkę owocówkę, ale wtedy kara wydłużyłaby się o kwadrans. W Manoir De L'authenticité słowa miały wartość nadrzędną — miarą ludzkiego życia była elokwencja — więc kara nie była karą; papa mówił dodatkowa lekcja tańca towarzyskiego i nastawiał igłę gramofonu na główną przyczynę kłopotów Genny. Pół godziny temu zapytała papa, êtes—vous communiste? — czerwień na gładko ogolonych policzkach ojca byłaby dowodem dostatecznym, gdyby nie krzyknął słucham?, zapominając o piekielnej zasadzie domu: w środy mówią po francusku. Maman uniosła wzrok znad książki i zapytała, czy w tym domu zdrowe zmysły wydzielają na kartki — ukryty za kanapą Claude (Genny, zapłacę ci pięć dolarów, jeśli zapytasz papy czy jest komunistą) zaczął śmiać się przez splecione na ustach dłonie. Dwie minuty później Genevieve potykała się o dywan; z nastawionego przez papę gramofonu dolatywało Na wzgórzach Mandżurii — starszy o cztery lata Claude bez trudu uniósł siostrę, okręcając ją wokół własnej osi w nie—walcowy, ale na wskroś braterski sposób. Genny — maman wiedziała, do czego zmierza kręcąca się karuzela rodzeństwa, zanim wybrzmiały zdławione przez muzykę słowa — Wzgórza skomponował Ilia Szatrow i był Rosjaninem! Tamtego dnia (żartobliwie i w rodzinnym sekrecie) ustalono, że Benoit Rousseau był, w rzeczy samej, idealistycznym socjalistą — jak inaczej przekonałby do ślubu pannę Harris? Przyszła nocą — była zima i za oknami ścielił się pierwszy śnieg, wypełniający świat mdłą poświatą odbijanego światła księżyca. Przyszła nocą — była zima, ale ona miała bose stopy; to pierwsze, co zapamiętała Genny. Zima, stopy, boso i własny szept — cichy, bardzo słaby; cała była słaba i mała, pięcioletnie dziewczynki nigdy nie powinny czuć, że muszą być silne — ostrożnie składający słowa w nie jest ci zimno? Przyszła nocą — była zima i cały dom spał, ale kobieta przy oknie wyglądała na rozbudzoną. Prośba o pomoc miała być pytaniem, tyle, że kończyła się niewłaściwym znakiem interpunkcyjnym; pomożesz mi. Przyszła nocą — była zima i szukała pomocy, wyciągając dłoń w stronę Genny. Odruch dziecka był silny — wyciągniętą rękę trzeba uchwycić, zwłaszcza dorosłego, szczególnie nocą, na dodatek w zimie. Przyszła nocą — pierwsza dusza, która próbowała odnaleźć łącznika między światem żywych i umarłych, w efekcie znajdując Genevievie; pierwsza dusza, która zdołała zaprowadzić ją aż do drzwi rezydencji. Przez uchylone skrzydło wpadło kilka osamotnionych płatków śniegu; zimno otuliło pięcioletnie ciało, a prośba zmieniła się w złość. Pomóż mi albo— Dłoń maman na ramieniu była ciepła; szarpnięcie w tył pierwszym, niedelikatnym dotykiem, którego Genny doznała w życiu. Była noc, zima i wszystko wydarzyło się wiele lat temu, ale Genevieve nigdy nie zapomni bólu w oczach matki — przepraszam. Medium mogą zostać tylko kobiety i tylko przez dziedziczenie; śledztwo zostało zamknięte, zanim je otworzono. Linia odmienności w rodzinie Harris była krótka i sięgała babci — rude włosy dawno temu straciły blask, ale ciężkiego, irlandzkiego akcentu nie wyzbyła się nigdy; po Wielkiej Wojnie przybyła do Bostonu z magią i odwagą, która wystarczyła, by dziadek poślubił ją wbrew nielicznym obiekcjom rodziny — Harrisowie rzadko wybierali łatwe ścieżki, za to zawsze stawiali na swoim. Od tamtej nocy — była zima i bielszy od śniegu okazał się tylko strach — maman wpajała Genny wszystko, co na temat odmienności wiedziała od własnej matki; umiejętność, szanowana w magicznym społeczeństwie, w szkółce uchyliła przed Genevieve drzwi do opieki doświadczonych medium — raz w tygodniu, aż do szesnastego roku życia, zrozumienie wpojonej w geny mocy płynęło z kościelnego źródła. Nie każdy aspekt opanowania odmienności był łatwy; zagrożenie płynące z opętań i niefortunne spotkania pierwszego stopnia, w trakcie których nerwy musiały zostać zapięte na krótką smycz, a opanowanie pomóc w zrozumieniu żądań duszy, przez lata kształtowały wiedzę i umiejętności Genevieve. Tego, w jaki sposób stawić czoła zmarłym, uczyła się od maman, z książek, z kościoła, wreszcie przez najbardziej wymagającego nauczyciela — doświadczenie. By zrozumieć dusze, musiała myśleć, jak one — w ciszy, skupieniu i przygotowaniu na każdą porcję bólu, który w sobie nosiły. Całą północą ścianę pokoju zajmował stary, dębowy regał — półki nie uginały się pod ciężarem książek za sprawą kunsztu stolarskiego lub magii (jedno nigdy nie wykluczało drugiego). Na eleganckich, skórzanych grzbietach lśniły litery, które przyciągały opuszek dziecięcego palca; sylaba po sylabie rozkodowywała sekrety autorów (Flaubert, Voltaire, Proust, de Beauvoir, Sand; za kilka lat nauczy się rozpoznawać, które z książek zostawiła na półce maman i dlaczego wszystkie były dziełem kobiecych piór), czytanie zmieniając w kunszt. Każde pomieszczenie w Manoir De L'authenticité musiało mieć na stanie przynajmniej pięć książek — niekiedy pełniły funkcje dekoracyjne (kuzyn Nicó lubił wylegiwać się na szezlongu i bezmyślnie kartkować tomik poezji Bécquera; o tym, że nie przeczytał nawet wersu, świadczył dobór lektury — Bécquer pisał po hiszpańsku, a kuzyn Nicó w tym języku potrafił powiedzieć tylko hola z akcentem cięższym od wina, które wypił do obiadu). Istnienie z filozofią, literaturą i sztuką dla mieszkańców rezydencji nie było przerywnikiem od obowiązków — było sensem istnienia. Martwi myśliciele nie mogli ich osądzać, nieżyjący autorzy bez skarg wysłuchiwali przemyśleń na temat nietrafionych metafor, docenieni dopiero po śmierci malarze musieli w milczeniu znosić uwagi co do gry światłocienia; rodzina Rousseau lubiła mówić dużo i rzadko na temat — Genny potrzebowała lat, by zachować pierwsze i oduczyć się drugiego. Miała dziesięć lat, kiedy dostrzegła, że maman próbuje naruszyć szklany klosz i wpuścić do wnętrza Manoir De L'authenticité powiew świeżości; Descartes zaczął kurzyć się na półce, na banicję skazany przez wielką Simone de Beauvoir. W pastelowym kosmosie pokoju Genny, klasyczna, francuska szkoła filozoficzna ścierała się z ruchem feministycznym; koktajl krwi Rousseau i Harrisów wydał dwa owoce — Claude i Genevieve dzielili ten sam upór, kolor włosów i umiejętność zgrabnego, przekonywującego usprawiedliwiania przed każdym, kto chciał słuchać (niewielu chciało) chwilowych niepowodzeń w Witchwood, odwołanych zajęć jazdy konnej i niezidentyfikowanych plam po kulinarnych eksperymentach w kuchni. Z eleganckich rękawów wysypywali nieoczekiwane utrudnienia, losowe przeszkody, niezależne od nas warunki obiektywne, opór materii, splot wydarzeń tyleż nieoczekiwany, co felerny w skutkach — w Manoir De L'authenticité nawet kłamstwo nie było po prostu kłamstwem. Zmieniało się w grę słów, a tych Genny od zawsze miała w nadmiarze. Cztery lata powinny być potężną różnicą wieku, ale Claude był synem swej rodziny — dorosłość polegała na prospekcie wygodnego małżeństwa i wspierania żony w karierze, lecz tylko pod warunkiem, że będzie dobrze płatna — z kolei Genny coraz częściej przejawiała skłonności rodziny Harris do zaprzęgania wszystkich rąk do pracy; szczególnie własnych. Szkolna gazetka w Witchwood szybko zyskała nową, domorosłą dziennikarkę — poza menu na stołówce, musieli pisać o tak pilnych tematach jak niedobór egzemplarzy Dumy i uprzedzenia w bibliotece oraz o notorycznych kradzieżach różowych gumek do mazania, co na kilka tygodni przekształciło Genny w dziennikarkę śledczą; nigdy nie schwytała winnego — szkolny złodziej został jej prywatnym Zodiakiem. Boli cię? Na samym początku nadal był sobą — carcinoma hepatocellulare w kartotece układało się w niezrozumiały marsz literek, który magiczni medycy i niemagiczni lekarze przekładali na ten sam żargon. Rak wątrobowokomórkowy brzmiał na dowcip, na dodatek bez możliwości zwrotu do nadawcy; nieśmieszny żart zamieniony w niezabawną rzeczywistość, gdzie osiemnastolatkowie chorują na nowotwór, a ich o cztery lata młodsze siostry próbują udawać, że świat wcale nie drży w posadach. Boli cię? Zadawała to pytanie każdego tygodnia, zawsze w poniedziałki — Claude mówił, że i tak nic nie może zepsuć tego dnia, nawet bzdurna troska bzdurnej Genny. Była więc punktualna: dokładnie o siódmej trzydzieści dwa pukała do drzwi jego pokoju ze śniadaniem na tacy, uśmiechem na ustach i świadomością, że za godzinę będzie w szkole. Całe Elite Preparatory wiedziało, że młody Rousseau zachorował na coś, co przytrafia się alkoholikom; to od francuskiego wina, mówili, chlają je do obiadu od szóstego roku życia, żeby nie dożyć wyższych progów podatkowych — przestali mówić, kiedy po wychowaniu fizycznym Genevieve podmieniła buteleczkę odżywki najgłośniej szczekającej Amelie na krem do depilacji. (Skoro on straci włosy, ona też nie musi ich mieć; dyrektor nie był pod wrażeniem — rozpogodził się dopiero na widok czeku od maman). Choroba postępowała powoli, ale nieubłagalnie; wrodzona hemochromatoza — odkąd zachorował Claude, coraz rzadziej sięgała po filozofię; z okładek przestało spoglądać zadumane oblicze przodka, zaczęły anatomiczne rysunki serc, wątrób i map ciała. Podstawy magicyny dopełniały drobny osesek magii, którą nosiła w sobie Genny; kościelna szkółka brutalnie weryfikowała prawdę — w umyśle, który potrafił alfabetycznie wymienić wszystkich malarzy renesansowych, zabrakło iskry podarowanej przez poświęcenie Aradii. Próby użycia magii odpychania kończyły się fiaskiem, wariacyjna zwykle zwracała się przeciwko niej, iluzji nie reagowała na najbardziej zagorzałe modlitwy — choć do tych nigdy nie było im po drodze; maman za mocno stąpała po ziemi, papa dryfował w obłokach, na wpojenie dzieciom silnej wiary w Piekło zabrakło przestrzeni. Nieliczne sukcesy w magii powstania umacniały skuteczne iskry w dziedzinie anatomii; Genevieve nigdy nie łudziła się lekarską karierą — nieistotne, ile mogłaby poświęcić dla brata i dlaczego własne marzenia — wiedzę dostosowując do skromnych, zdobywanych w pocie czoła umiejętności. Pierwszą inkantacją, który wykonała po otrzymaniu athame, było immunis ferreus, morbos repelle; Claude był wściekły, ale silny — przez dwa tygodnie od wykonania rytuału, do łóżka wrócił na tylko jedno popołudnie. W salonie coraz rzadziej rozbrzmiewał walc; rodzeństwo zaczęło nowy gatunek tańca — danse macabre miało trwać przez dziewięć kolejnych lat i cuchnąć szpitalnymi salami. Claude gasł powoli, sztucznie oświetlany i naświetlany, pompowany lekarstwami, nacinany skalpelami, pożerany kawałek po kawałku; gdyby ktoś zapytał Genny (nikt nigdy nie zapytał; dlaczego?), którego zwierzęcia boi się najbardziej, nie odparłaby rekina, niedźwiedzia, barghesta, cerbera. Jeszcze zanim na jej szyi zawisł pentakl, znała odpowiedź — najbardziej przerażający był rak. Gmachy Beacon Hill Academy nie oplatał bluszcz — Ivy League była światem poza; poza kręgiem zainteresowań, nie wiedzy i wyników SAT. Walka o studia była krótka, zaciekła i okupiona miesięczną ciszą na łączach Genny—papa — maman od lat powtarzała, że każde z jej dzieci ma pozyskać edukację; odkąd zachorował Claude, jego studia zniknęły z horyzontu zdarzeń. Narracja panny—niegdyś—Harris zmieniła liczbę osobową — zamiast dzieci, mówiła córka. Beacon Hill otworzyło wrota, umysł i serce; po czterech latach orbitowania wokół planety choroby brata — rytuały, zaklęcia, napary; Claude mówił Genny, jest piątek, powinnaś—, więc przerywała mu, zanim zdołał zasłużyć na przesłodzoną miętę — trafiła do galaktyki świateł. Studia zaprzęgły do pracy dłoń, talent pisarski i odrobinę matematyki; w połowie drugiego semestru zrozumiała, że bez odpowiedzialnego zarządzania funduszami, nie dotrwa do końca roku — w proszeniu rodziny o przypływ dodatkowej gotówki dostrzegała uzależnienie od woli mężczyzny (nawet, jeśli to tylko papa) — więc zrobiła to, co każda rozsądna dziewczyna na jej miejscu. Zaczęła spotykać się ze studentem ekonomii; po pół roku związku rozstali się w zgodzie, on bogatszy w doświadczenie, ona — w podstawy zarządzania. Dzięki temu noce stały się swobodniejsze i finansowo bardziej niezależne; studenci dziennikarstwa materiał do zaliczeń lubili zbierać w sobotnie wieczory — co z tego, że to nie przedmiot próbowali zaliczać? Pamięta, że niekiedy w te noce — weekendy rozświetlone neonami, muzyką i bliskością ciał — odnajdowały ją dusze; niektóre prosiły, inne groziły i żadna nie odchodziła dobrowolnie. Pamięta, że kiedyś — o kilka drinków za daleko, o pół skruszonego benzo za głęboko — odmówiła udzielenia pomocy. Pamięta, że ocknęła się dopiero nad ranem; kilkanaście centymetrów od złamanego obcasa płynęła rzeka Charles — dusza, która do niej przyszła, nie była wściekła — gdyby była, Genny nie przeraziłyby ciche sylaby. Kolejna odmowa wciągnie cię pod wodę. Mężczyźni w redakcji Zwierciadła niczym nie różnili się od mężczyzn na stacjach benzynowych, rusztowaniach, przejściach dla pieszych, w klubach, kasach biletowych i każdym miejscu, gdzie można napotkać l'homme w pełnej krasie samczego instynktu posiadania. Oni — panowie—dziennikarze, panowie—redaktorzy — też byli przekonani, że kobiety są kotkami i jako rozkoszne, puszyste i przepadające za śmietanką stworzonka, nie są w stanie zrozumieć praw i reguł obowiązujących dwunożne istoty z ich otoczenia. Połowa etatu w Zwierciadle — trzeci rok studiów, praktyki, telefon maman do brata, który, jak na Harrisa przystało, odpowiadał za pion redaktorski — szybko nauczyła Genny dostrzegania linii nakreślonej przez samych mężczyzn; nawet pod pieczą rodziny, która walczyła u boku sufrażystek, nie sposób uciec przed patriarchatem. Czasem trzeba założyć wyższe obcasy i stanąć mu na— Głowie. Po pół roku dzielenia dni pomiędzy wykłady i pracę, w Genny dostrzeżono trudną do wydestylowania mieszankę — lekkie pióro, dobre nazwisko, rozległe kontakty w Kręgu i crème de la crème; talent do przekonywania. Nad kieliszkiem wina wyławiała wartą uchwycenia nitkę — w połowie drugiej butelki wypruwała z rozmówczyni najświeższe plotki z wprawą londyńskiego Kuby. Genevieve przesiewała plotki przez dokładną szlamówkę; rozpoznanie kłamstwa nie było trudne dla kogoś, kto z kłamstwem obcował od dziecka i, dla dobra materiału, dopuszczał się go zawodowo. Pomówienia odrzucała na bok, rodowe niesnaski rozkładała na czynniki pierwsze, oskarżenia o zdradę poddawała pod osąd zazdrości; żaden z artykułów podpisanych G. R. nie mógł trącać tandetą, tanim chwytem ani niesprawdzoną bzdurą. Każdy gniewny list do redakcji katalogowała z uśmiechem na ustach — pewnego dnia odkryła, że personalnych skarg nie może zamknąć w segregatorze. (Więc zamknęła w ślubnej ramce na zdjęcie.) — postarajcie się przynajmniej, by was nie mogli strawić. Intymna geografia mężczyzny ma jedną wygodną (dla geografa) zaletę: oba bieguny, równik i dwa zwrotniki znajdują się na mapie zdumiewająco blisko siebie. Czasami tylko trzeba się wyprawić trochę dalej — do mózgu — aby zrozumieć do końca topografię podbrzusza mężczyzny. Zrozumienie Elio zaczęła od gniewu — w połowie kolacji zrozumiała, że ten konkretny okaz Paganini nie kumuluje go w pięści. Po czterech miesiącach wizyt na uczelni, wizyt pod redakcją — nigdy nie wszedł do środka; kuzyni Harris wyczuwali Paganiniego na milę — wspólnych weekendów, częstych kłótni i częstszych pogodzeń, Genevievie dopuściła do siebie podszyte bezradnością pytanie. Kiedy do tego wszystkiego doszło? W jaki sposób? Odpowiedź była jasna; to wszystko — ona ze świata szezlongu, filozoficznych dywagacji i bezcennych dzieł sztuki; on z półświatka przecinanych opon, wybitych szyb, podbitych oczu i dywanów w panterkę — stawało się powoli, niezauważalnie. Wypadali ze swoich nawzajem splatanych orbit, ruszali na samotne wyprawy w tę drugą, równoległą dziedzinę istnienia, by prędzej czy później powrócić na wspólną ścieżkę. Istnieli z sobą — zaskoczeni, zdziwieni i zniecierpliwieni tego, co tym razem miało ich czekać. Żaden scenariusz nie zakładał zdrady — a powinien. Elio miał zobowiązania wobec noszonego nazwiska; Genny miała dość dumy, żeby odejść i jeszcze więcej wściekłości, by opętać go trzy razy. Dacquoise był jego ulubionym ciastem — lekarze mówili, że nie powinien przyjmować cukrów, ale Claude zaśmiałby im się w twarz, gdyby wciąż miał siły. Każdego tygodnia piekła bezy i przekładała je kremem, by w poniedziałek — dokładnie o siódmej trzydzieści dwa — przynieść tacę ze śniadaniem. Już nie pytała, czy boli; Claude od lat był ulepkiem bólu. Po trzech kęsach odkładał łyżeczkę — Genny osobiście wybierała zastawę; kiedyś organizowali w domu zawody z savoir—vivre, jej aranżacja stołu nie miała sobie równych — i prosił, by opowiedziała mu historię. Niekiedy sięgała po mity, czasem po literaturę, coraz częściej po kłamstwa; zmyślane na bieżąco opowieści przenosiły ich nad Wzgórza Mandżurii, gdzie stepowy wiatr plącze końskie grzywy, a oni znów mogą ścigać się w siodłach. Czasami Claude prosił, żeby opowiadała o życiu — o studiach, Bostonie, o ciągłym douczaniu w magii anatomicznej lub tym i wszystkim, co lata temu odebrała mu choroba. Kiedyś poprosił, by opowiedziała o Elio; po raz pierwszy od ośmiu lat zaczęła płakać przy bracie. Tydzień później Claude mówił, że na randkę powinna założyć skórzaną miniówkę — Cavanagh wygląda na kogoś, kto lubi ten klimat; przez całą drogę do Hellridge, Genny nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie jego miał na myśli. Chwilę przed północą pierwotna randka była rozmytą akwarelą — zniknął Cavanagh i dziewczyna, z którą do ich stolika dosiadł się Paganini. Był tylko Elio z nieznaną blizną na dłoni (co sobie zrobiłeś? zapytała) i znanym uporem w oczach (wyjdź za mnie — on nie pytał nigdy, ani za pierwszym, ani za piątym razem). C'est inévitable od samego początku oznaczało: tak. W lewej dłoni trzymała dłoń brata, w prawej — słuchawkę. Elio drogę z Hellridge do Salem pokonał w czasie, który nie tylko sugerował złamanie połowy przepisów kodeksu drogowego, ale budził podejrzenia, że silnik w Ferrari poddano magicznym modyfikacjom. Zwlekała za długo — dzień, w którym Elio poznał jej brata, należał do jednego z lepszych; Claude mógł mówić, chociaż każdą sylabę przypłacał bólem. Zostawiła ich samych na kwadrans i nigdy nie dowiedziała się, o czym rozmawiali — Claude zmarł trzy tygodnie później i dotrzymał obietnicy. Po śmierci pozostał niemy; jego dusza wreszcie zaznała spokoju. Przez kolejne tygodnie czekała, aż spotka jego echo na ulicy, w sypialni, w kuchni, na spacerze, w pracy — we wszystkich miejscach, gdzie dotychczas odnajdywały ją zjawy próbujące domknąć niedokończony rozdział życia. Od tamtej nocy w Bostonie, Genny nigdy nie odmawiała duszom pomocy; za każdą próbą skontaktowania się z żywymi, z którymi pragnął porozmawiać zmarły, tkwił strach, że będzie zbyt opieszała — proroctwo bostońskiej duszy (kolejna odmowa wciągnie cię pod wodę) pogłębiało strach przed każdym zbiornikiem, w którym nie potrafiła dostrzec dna. Od strachu przed cudzą śmiercią większy był tylko strach przed własną. Maman miesiąc przed ślubem powiedziała, że zwolnienie ze Zwierciadła — po studiach Genevieve wiązała nadzieje z karierą pod szyldem rodziny matki; wuj był na tyle uprzejmy, by osobiście odmówić przedłużenia współpracy, zasłaniając się próbą uniknięcia oskarżeń o nepotyzm — było tylko początkiem. Życie z tym nazwiskiem — troska w jej głosie bolała mocniej od słów — będzie w połowie wykluczeniem, w połowie prawdopodobieństwem, że wieczorem wsiadając z zakupami do auta, ktoś cię zastrzeli. Genny znała ryzyko — znała też prawdę, która łączyła oba te scenariusze; Elio na to nie pozwoli. Pięć słów było czterema za wiele; zrezygnowała z dziennikarstwa i zmieniła własną przyszłość dla tylko jednego. Elio. Elio, który śmiał się z jej nawyku nieparzystych poduszek na kanapie, krzywił na próby ugotowania idealnego corzetti liguri, którym zamierzała wkupić się w łaski wszystkich ciotek, sióstr, kuzynek i matron Paganini, a kiedy był pewien, że nie patrzy, wyciągał z regału wazon w czerwone diabełki z gołymi pupkami. Elio, z którym opuściła weselny parkiet długo po tym, gdy zniknęli ostatni goście; Elio, którego brata pokochała tym samym rodzajem miłości, jaki żywiła wobec Claude'a. Elio, który miał krew na rękach i dusze na sumieniu; nieliczne ofiary familii przychodziły do niej po pomoc — słuchała opowieści o tym, kto pozbawił ich życia; o tym, że cierpiały w ostatnich chwilach istnienia; o tym, że mężczyzna, którego kocha, te same dłonie nurzał w krwi. Pomagała każdej z tych dusz i egzorcyzmowała własnego męża z życia; zwykle po tych odwiedzinach potrzebowała trzech nocy, by znów móc zasnąć u jego boku. Miłość wybaczała wszystko; miłość do Elio musiała wybaczać jeszcze więcej. Samospełniająca się przestroga maman odżyła siedem miesięcy po ślubie; w bostońskim barze była bezpieczna i otoczona dawnymi koleżankami ze studiów — kilka metrów od klubu, kiedy Elio spóźniał się kolejny kwadrans, bezpieczeństwo przestało istnieć. Pamięta tylko interwały — broń przytkniętą do pleców, męski głos przy uchu i zrozumienie, że napastnik był tylko jeden. Pamięta, że powiedział jeśli krzykniesz, odstrzelę ci dłoń i że uwierzyła w każde słowo — jego samochód cuchnął papierosami, droga do taniego motelu była krótka, recepcjonista niczego nie podejrzewał. W niewielkim, obskurnym pokoju kazał zadzwonić Genny po męża — przytknięta do policzka słuchawka była żółta i po piątym sygnale Genevieve była pewna, że Elio nie odbierze, ale— Podniósł słuchawkę i w cichym kochanie usłyszał strach, do którego Genny dotychczas nie była zdolna. Siedem miodowych miesięcy dobiegło końca; w obskurnym motelu, ze skutymi przed sobą dłoni, Genevieve dopełniała małżeńskiego kontraktu — rozcięta warga pulsowała bólem, serce pulsowało przerażeniem, świat pulsował w rytm wywarzanych drzwi i pierwszego ciosu. Ciemność zapadła długo później; najpierw był błysk noża i czerwień krwi, i broń mężczyzny, który był zwykłym dłużnikiem familii — kimś bez nazwiska, istotności i przyszłości; kimś, kto próbował wyrównać rachunki z Elio, do kosztorysu dodając Genny. Potem nastąpił huk — pamiętała, co Elio mówił o celowaniu, odbezpieczaniu i odrzucie, ale nawet on nie mógł przygotować jej na rozbryzg miękkiej tkanki. Później było uznanie; od siedmiu miesięcy nosiła nazwisko Paganini — tamtej nocy ludzie familii po raz pierwszy uwierzyli, że stała się jedną z nich. Na końcu były łzy — pozwoliła sobie na przerażenie dopiero, kiedy zamknęły się za nimi drzwi domu; to, co wydarzyło się tamtej nocy, nigdy nie wyszło poza jego próg. Na ich podwórku rośnie drzewo figowe. Lubi czytać w jego cieniu i pisać krótkie artykuły, których nikt nie przeczyta; przy leżaku drzemie pies — Genny nie musi odrywać wzroku od książki, by wiedzieć, że jest równie czujny co mężczyzna, od którego go dostała. Niespełna rok temu miała nadzieję — pośród liści jednej z gałęzi dostrzegła fioletowy owoc; kiedy wyciągnęła po niego dłoń, okazał się tylko cieniem. Postanowiła obwinić zmęczenie; od roku pracowała dla Palazzo w roli, która wcześniej nie istniała — Elio przekonał Valerio, Valerio poparł postulat u nestora, Genny ubrała w słowa plan na restaurację i zyskała etat. Praca nad poprawieniem wizerunku Palazzo zastępowała pustkę dziennikarskich snów — dbanie o pijar było tylko ziarenkiem kawy na tiramisu obowiązków. Genevieve miała pomóc w umocnieniu pozycji familii, zaczęła robić więc to, co potrafił każdy Rousseau — cyklicznie organizować tematyczne przyjęcia z przedstawicielami (choć zaproszenia otrzymywały głównie czarownice) Kręgu i ściągać do Palazzo każdego, kogo skusić mogła perspektywa spędzenia wieczoru w małej Italii. Od przyjęć, przez stypy, po wzniesienie pijaru na subtelną, ekskluzywną wyżynę — dziedzictwo Genevieve zmieszało się z włoską passatą energii i zaczynało wyglądać obiecująco. Wieczorem, za drzwiami sypialni, Genny pomyśli, że gdyby nie praca dla Palazzo, mogłaby zostać dżinnem. Chciała spełniać życzenia — to, które dzieliła z Elio, wystarczyło powtórzyć odpowiednią ilość razy, aż stanie się prawdą. |
Witaj w piekle!I pamiętaj... Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj. Sprawdzający: Charlotte Williamson |