Witaj,
Avi Lebovitz
ILUZJI : 3
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2298-avi-lebovitz#31562
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2358-avi-lebovitz#33271
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2442-poczta-aviego#36667
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2361-rachunek-bankowy-avi-lebovitz#33412
ILUZJI : 3
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2298-avi-lebovitz#31562
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2358-avi-lebovitz#33271
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2442-poczta-aviego#36667
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2361-rachunek-bankowy-avi-lebovitz#33412

Avi Lebovitz

fc. Nicholas Galitzine





 
nazwisko matki Burns
data urodzenia 11 kwietnia 1962
miejsce zamieszkania Salem
zawód początkujący impresario, nauczyciel żonglerki
status majątkowy zamożny
stan cywilny kawaler
wzrost 180
waga 76
kolor oczu ciemny brąz
kolor włosów ciemny brąz
odmienność -
umiejętność -
stan zdrowia zdrowy
znaki szczególne znamię na prawej kostce przypominające paproć, kilka blizn po oparzeniach na dłoniach i plecach, mniej i bardziej udane tatuaże na rękach i plecach


magia natury: 0 (I)
magia iluzji: 3 (I)
magia powstania: 0 (I)
magia odpychania: 5 (II)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 8 (II)
zatrucie magiczne: 1

sprawność: 10
gibkość: I (1)
rzeźba: I (1)
szybkość: I (1)
udźwig: I (1)
żonglerka: II (6)
charyzma: 8
aktorstwo: I (1)
kłamstwo: I (1)
perswazja: II (6)
wiedza: 9
literatura: I (1)
zarządzanie i ekonomia: II (6)
język francuski: I (1)
język włoski: I (1)

talenty: 15
prawo jazdy: II (6)
zręczność dłoni: II (6)
rysunek: I (1)
tatuatorstwo: I (1)
fotografia: I (1)
reszta: 2 pso



rozpoznawalność I (anonim)
elementary schoolFreedom Trail Elementary
high school Beacon Hill Academy
edukacja wyższa -
moje największe marzenie tozostać wielkim cyrkowym impresario
najbardziej boję się stracić swoje miejsce w świecie
w wolnym czasie lubięszybką jazdę autem, rysunek, książki detektywistyczne, suto zakrapiane imprezy
mój znak zodiaku to baran


Nie jest łatwo dorastać jako najstarsze (nawet jeśli tylko o kilka minut) z czternaściorga rodzeństwa. Ojciec to sobie lubi pofolgować, ale każde z nas (na swój sposób) kocha, pozwalając nam na wszystko. To istny cud, że jeszcze żyjemy. Cud, albo po prostu moje wielkie serce. Cała ta dzieciarnia nigdy nie była moim obowiązkiem, ale nie mogłem tak po prostu zostawić ich samych sobie. Na miarę swoich możliwości starałem się ich pilnować, poduczać i dyscyplinować. Raczej dobry ze mnie opiekun, bo żadne z młodych nie zginęło, nie wpadło pod samochód, ani nie złamało kończyn (na mojej warcie). Największą jednak więź udało mi się nawiązać z bliźniakiem. Chciałbym powiedzieć, że ramię w ramię kroczyliśmy przez życie, zawsze się wspierając, ale to nie do końca prawda. Za dzieciaka okrutnie mu zazdrościłem. Stale chorowałem, miałem jakiś wybitnie słaby organizm. Cały czas przeziębienie, trawiasta grypa, albo śluzowatość — przeznaczenie chyba Lucyfera w sercu nie ma, bo żadnej litości! Ira zdążył już wtedy wejść na arenę i zacząć ćwiczenia, a ja cierpiałem pod pierzyną, przeklinając resztę świata. Słabość organizmu zagwarantowała mi ciągłe zainteresowanie matki, co nawet mi się momentami podobało, choćby kiedy dostawałem dodatkową porcję deseru, ale takie zagłaskiwanie było na dłuższą metę męczące. Z biegiem czasu udało nam się gdzieś tam z bratem nawiązać nić porozumienia, jego ciągła chwiejność była konfundująca, a każdy wyolbrzymiony do granic możliwości problem wprawiał w zdumienie, ale chyba udało mi się na tyle wyćwiczyć swoją cierpliwość, że znalazłem na niego sposób. Dziś może i nie jesteśmy wielkimi przyjaciółmi, ale to chyba najbliższa osoba, jaką mam.

Zawsze ceniłem sobie pozytywne nastawienie ojca. Artystyczna dusza kazała mu optymistycznie spoglądać na świat, wszędzie dostrzegać cenną możliwość rozwoju, bądź wyrażenia się w jakiś sposób. Nie przeszkadzało to jednak ojcu w zarządzaniu cyrkiem. Ma smykałkę do interesów, pozbierane przez wiele lat liczne kontakty i niemałą renomę w naszym świecie. Jaki miało to na mnie wpływ? Od samego początku wiedziałem, jaki jest plan na moją przyszłość. Tak, jak ojciec, miałem zostać Wielkim Impresario. Za dzieciaka jeszcze nie do końca wiedziałem, z czym to się je. Miałem świadomość, że chodzi o szeroko pojęte zarządzanie cyrkiem, ale żeby wdawać się w szczegóły? Nie, nie interesowało mnie nic, poza motywowaniem artystów, czy brylowaniem w towarzystwie. Widziałem starego Lebovitza, który kradł wszelką scenę, zawsze wiedząc, w jaki sposób zażartować, jakiego argumentu użyć, by przekonać nieprzejednanych, jak wesprzeć i skarcić. Doskonale wyczuwał, jaki kto ma nastrój i co do niego przemawia. Często sięgał do swoich umiejętności wybiórczo, przymykając oko na narzekania i podkolorowywał sytuację, twierdząc, że z każdych tarapatów da się wyjść. Czy wychodziło mu to na dobre? Zawsze w to wierzyłem, pozwalając sobie zachłysnąć się mocy jego perswazji, nie dostrzegając wad. Zrozumienie przyszło wiele lat później, ale o tym za moment.

Problematyczna chorowitość dobiegła końca wraz z pierwszym ujawnieniem się moich umiejętności magicznych w wieku lat dziewięciu. Tak bardzo chciałem już wejść na arenę, wychylając się ku podrzucanym przez Bertiego piłkom, że te wpadły w moje ręce i otoczyły wirującym kręgiem. Oczywiście, że ich nie złapałem, moja zręczność była wtedy na absolutnie zerowym poziomie, ale czułem się niezwykle dumny! To wtedy ojciec wreszcie zgodził się, bym zaczął wychodzić na scenę, kiedy Ira już świetnie radził sobie pod okiem naszej macochy. Najpierw rozciąganie, ćwiczenie szybkości, później weszła żonglerka. Piłki, obręcze, maczugi, dalej pojawiły się noże i pochodnie. Najbardziej podobał mi się taniec z ogniem. Miałem zaledwie dwanaście lat, kiedy stary Tim (wcale nie był taki stary, jak tak dzisiaj mogę ocenić) podpalił moje poiki i śmiał się szyderczo, gdy z braku ostrożności pozbawiłem siebie brwi i rzęs. Nikt na mnie specjalnie nie naciskał i nie wymagał wielkiej biegłości, w końcu nie miałem być estradową gwiazdą, co trochę wzmagało moje niezadowolenie i przekreślało marzenia, ale póki nikt nie zakazał mi ćwiczeń, doskonale się bawiłem. Na arenie ćwiczyłem wytrwale, nie chcąc cofać się przed niczym. Za punkt honoru postawiłem sobie osiągnąć biegłość w cyrkowych sztukach i tam zamierzałem podążać. Do serca brałem sobie wszelkie uwagi, zaciskałem pięści i brałem głębszy oddech, podejmując się kolejnej próby. Upór i zdecydowanie przyświecają mi do dziś.

Szlifowania sztuk cyrkowych nie przestałem nawet wtedy, kiedy zaczęła się szkoła. Razem z bratem chodziłem w Bostonie do Freedom Trail Elementary, a później do Beacon Hill Academy. Trudno mi było mieszać się z niemagicznymi i nie opowiadać o czarach. Z początku wciąż plątał mi się język i coś tam przebąkiwałem o magii, ale szybko się z tego wykręcałem, mówiąc, że chodzi o cyrkowe sztuczki. Raczej średnio mi szło w nauce, wciąż się wierciłem i gadałem na lekcjach, zdecydowanie bardziej wolałem zajęcia ruchowe od tych wymagających siedzenia w ławce. Z reguły wkradałem się w łaski rówieśników, prędko zrzeszając sobie szerokie grono przyjaciół, ale mam w sobie to nieznośne poczucie sprawiedliwości i za każdym razem, gdy widzę, jak ktoś się na kimś znęca, nie mogę przejść obok tego obojętnie. Nie, nie prałem się po mordach, unikając fizycznych ciosów (dobra, przyznaję, z początku narobiłem sobie wielu siniaków), za to na większe bohaterstwo mogłem sobie pozwolić w szkółce kościelnej. Z magii zawsze byłem dość przeciętny, ale i tutaj ojciec na mnie nie naciskał. Lubiłem magię iluzji, z której korki dostawałem od członków trupy. Prostych tricków używam do dziś do zabawiania ludzi. Wyczarowanie tęczy, sypiącego się z nieba brokatu, duplikuję przedmioty i wystrzeliwuję fajerwerki — ot, pierdoły, ale tyle mi wystarczy. Podobnie polubiłem się z magią odpychania, jaka przydawała się podczas szkolnych przepychanek. Gdy tylko dostałem pentakl, niejednokrotnie grzmotnąłem kogoś zaklęciem, lądując później na dyrektorskim dywaniku. Co poradzić — było warto! Wpisanie się do Księgi Bestii wspominam jako wspaniałe doświadczenie, z dumą dzierżyłem w dłoniach athame i zawiesiłem pentakl na szyi. Nie jestem jakoś przesadnie religijny, nie spotka się mnie w pierwszym rzędzie podczas czarnej mszy, ale mam szacunek do płynącej z Piekła magii i z tymże szacunkiem traktuję czarownicze atrybuty.

Zanim ukończyłem szkołę musiałem oczywiście oddawać się lekcjom ze starym Lebovitzem. Między praktykowaniem magii, kuciem historycznych dat i teoretycznych zawiłości, byłem sadzany przed nudnymi księgami, wymagającymi liczenia i logicznego myślenia. Ojciec dzielił się ze mną wszelką wiedzą, zarówno z zakresu ekonomii i rachunkowości, jak i zarządzania ludźmi. Matma była okrutnie monotonna, i taka zresztą jest do teraz, ale lawirowanie między tabelkami i wyszukiwanie nieścisłości stało się moim konikiem. Co zrobić, żeby zaoszczędzić, gdzie przyciąć koszty, ile więcej władować w marketing, gdzie szukać najtańszych materiałów do budowy nowych atrakcji? Zapoznałem się z wszelkimi cenami, wymieniłem uśmiechy z dostawcami, nauczyłem się targować. Mamy z ojcem zwyczaj, że co tydzień przysiadamy do rozliczeń i sprawdzamy, co można jeszcze zrobić, żeby uświetnić nasz cyrk. NASZ, do czego przywiązuję szczególną wagę, bo może i każdy z trupy nazywa The Lebovitz Circus swoim domem, to ja traktuję go jak największy skarb. Jestem mocno związany zarówno z biznesem, co każdym członkiem ekipy i dołożę wszelkich starań, byśmy zaznaczyli się w artystycznej historii świata.

Co do tej światowości, to zawsze często wyjeżdżaliśmy. Podróżowaliśmy nie tylko po Stanach, ale i Europie. To wtedy musiałem liznąć trochę obcych języków, żeby dogadać się z różnymi dostawcami, albo zarządcami terenów, na których rozkładaliśmy namioty. Oczywiście nie szczędziłem sobie wycieczek, gdy tylko była chwila wolnego. Dzięki temu podszlifowałem swój francuski i włoski, tym samym nabijając sobie punktów u miejscowych dziewcząt. Ah tak, bo dziewczęta, to moja największa miłość! Zaraz po cyrku i szybkiej jeździe samochodem, ale o tym swoim ukochanym nie wspominam. Tak, tak — ukochanym! Bo to, co poza pasją do piękna i sztuki odziedziczyłem po ojcu, to głębokie, gotowe pomieścić niezliczone pokłady miłości serce. Nie uważam, by stan zakochania zaliczać do słabości. Czy to nie wspaniałe, dać się ponieść szaleństwu, gorącemu uczuciu, które błyskawicznie ogarnia całe ciało i popycha do skrajności? Nie zliczę, ileż to razy wyznawałem miłość po grób i obiecywałem wspólną ucieczkę, ale Lucyfer mi świadkiem — za każdym razem było ono szczere! Teresa, Monica, Juliette, Daphne, Sybilla, Ellie, Giovanna, Chiara… Czy pamiętam je wszystkie? Imion może niekoniecznie, ale smak ust i miękkość ciał jak najbardziej! Czy w swej miłosnej podróży ograniczałem się wyłącznie do kobiet? Tu też nie do końca, bo czymże jest przyczepiona etykietka i bezwzględny konwenans w obliczu uczucia? Oczywiście, że łamię je wszystkie po kolei, bo zwyczajnie nie mogę stawać na drodze ku związaniu ze sobą dwóch (trzech? czterech?) ciał.

Ale jeszcze wracając do mojej cyrkowej kariery! Wspominałem, że nigdy nie miałem być wielką gwiazdą, ale nie stało to na przeszkodzie, by dawać pojedyncze występy. Wychodząc na arenę, czułem się, jak ryba w wodzie, niezależnie od tego, co miałem robić, bo improwizacja, to moje drugie imię. Żonglerka? Plucie ogniem? Przez moment byłem nawet ringmasterem! Przywdziewałem barwny frak i nieco podniszczony już cylinder, by w obliczu donośnej muzyki i gromkich braw zapowiadać kolejnych artystów. Tak, łasy jestem na wiwaty i zwracanie na siebie uwagi nie sprawia mi żadnego problemu, ale wiem też, kiedy należy oddać światło komuś innemu. Równie dobrze czuję się przecież na zapleczu, gdzie idę w ślady ojca. Wspieram cyrkowców, dopinam zamki kreacji, zawiązuję naprędce buty i upewniam się, że każdy pije odpowiednio dużo wody. Ludzie mi ufają i mam siłę przebicia. Najpierw traktowali mnie z szacunkiem przez wzgląd na to, że jestem synem swojego ojca, ale później sam na to zasłużyłem. Potrafię wyperswadować upartemu tancerzowi, że nie powinien występować z kontuzją, jak i namówić nieśmiałego do pochwalenia się talentem. Perswazję ćwiczyłem jednak głównie podczas rozmów z kontrahentami. Na początku głównie towarzyszyłem ojcu i przyglądałem się jego metodom, finalnie sam zacząłem chodzić na spotkania. Potrafię się targować, tak oczarować i zakręcić rozmówcę, żeby dał mi to, czego potrzebuję. Rzadko raczej sięgam do kłamstwa, co najwyżej trochę ponaciągam prawdę, ale nie ugnę się przed niczym, by postawić na swoim. Niższe ceny za wynajem pola namiotowego? Proszę bardzo! Dostawa świeżych warzyw i pitnej wody prosto do cyrkowej kuchni? Nie ma sprawy! Pertraktacje z drukarnią, żeby ulotki wydrukować na wczoraj bez dodatkowej opłaty? Bułka z masłem! Swoje metody dostosowuję do konkretnego rozmówcy po tym, jak go trochę poobserwuję. Nie mam oporów, by się gimnastykować i sypać komplementami, czy rzeczowo podejść do sprawy, wskazując konkretne liczby. Po godzinach, poza przesiadywaniem nad księgami rozliczeń, ćwiczę z dzieciakami. Nasza trupa nierzadko podróżuje ze swoimi pociechami i kiedy prawdziwe gwiazdy przygotowują się do swoich występów, ja instruuję młodzież, jak radzić sobie ze sprzętem bez (wielkiego) uszczerbku na zdrowiu. Aby pracować z najmłodszymi, trzeba mieć nerwy ze stali. Nie można się załamywać przy drobnym potknięciu, czy na widok rzewnych łez. Upieram się o zasady bezpieczeństwa i wykazuję niezwykłą cierpliwością, wspinając się na szczyt tolerancji. Dzieciaki to pozwalają nieźle ćwiczyć siłę woli. Wiecie co jeszcze pozwala wyćwiczyć w sobie mocne nerwy? Wypadki przy pracy. Każdego tygodnia jestem świadkiem licznych incydentów, chociażby przy użyciu magii. Na zapleczu często panuje chaos i tylko łut szczęścia oszczędza nam prawdziwej tragedii. Na porządku dziennym są jednak poparzenia, złamania, czy wybijające się przez skórę kości. Mamy na miejscu swojego medyka, ale kto zajmuje się podtrzymywaniem ofiar na duchu? Oczywiście, że ja. Siedzę przy tych biedakach, mając tuż obok siebie tryskającą z rany krew i powstrzymuję mdłości, przybierając na twarz uśmiech. To nigdy nie jest przyjemny widok, ale nie ma szans, że zostawię kogoś w potrzebie.

Nie samym cyrkiem człowiek żyje! Za dzieciaka, kiedy jeszcze byłem przykuty do łóżka i tak czujnie mi się przyglądano, czy nie blednę za bardzo, czy nie kicham i nie kaszlę, to pozostawało mi wyłącznie ślęczenie nad książkami. Polubiłem się z fantastyką i kryminałami. Matka, a później i macocha powtarzały, że to nie literatura dla mnie i podsuwała jakieś idiotyczne bajki, ale to, co mnie interesowało, to akcja! Powieści detektywistyczne, w szczególności te o Sherlocku, skradły moje serce (tak, tak, jak wiele innych rzeczy) i sięgam do nich po dziś. Podobnie zresztą Władca Pierścieni, czy bardziej stosowne dla młodzieży Opowieści z Narni. Staram się być w miarę na bieżąco z pozycjami, które wychodzą na rynek, ale wiadomo, że różnie z tym bywa. W tamtym czasie sięgałem także po papier i ołówek. Rysowałem postacie, które opisywano w książkach i byłem ze swoich dzieł bardzo dumny, nawet jeśli pochwały ze strony rodziców, czy trupy miały być tylko grzecznościowe. Umiejętność ta przydaje mi się teraz podczas ćwiczeń tatuażu. Stary Joe (tak, ten już jest stary) oprócz rzucania nożami do seksownych asystentek (oj Melody, słodka Melody), zajmuje się także ozdabianiem ciał. Początkowo tylko mu się przyglądałem, tym prostym symbolom wychodzącym spod drżącej ręki dzierżącej igłę, ale prędko zapragnąłem sam po nią sięgnąć. Dziabanie szło mi różnie, więc na starcie ćwiczyłem na świńskiej skórze, żeby wyrobić sobie rękę, potem zająłem się własnym ciałem, aż wreszcie inni zaufali mi na tyle, by podsunąć swoje. Nie wiążę z tym planów na przyszłość, ale to umiejętność, na którą da się wyrwać laski. Na co jeszcze można je złowić? Na szybkie samochody! Po raz pierwszy za kółkiem usiadłem mając lat czternaście, kiedy ledwo jeszcze sięgałem pedałów i nie do końca widziałem to, co znajduje się przed autem. Może i było to mało bezpiecznie, ale kto by się przejmował? Z biegiem lat zdałem egzamin i powiem wam jedno — nie ma nic lepszego w świecie (poza cyrkiem, gromkimi brawami i gorącą miłością) od pędzenia ulicami! Pozwalam sobie ponieść się adrenalinie, ale nie tracę głowy w ryzykownych sytuacjach. Dostosowuję się do wszelkich zmian terenu i warunków pogodowych, nie daję się zaskoczyć i zawsze podejmuję wyzwanie.

Zdarza mi się uczestniczyć w wyścigach, na które jeżdżę specjalnie do Bostonu, albo po prostu zaczepiam ludzi tam, gdzie akurat jestem i widzę, że ktoś szpanuje swoją furą. Moja do najnowszych nie należy, ale to jedna z moich miłości. Boska Betty prezentuje się doskonale, zwłaszcza kiedy wsmaruję w nią tonę wosku, by wręcz można było się w niej przejrzeć. Nie oszczędzam jej, wciskając pedał gazu, w ostatniej chwili wyrabiając na najostrzejszych zakrętach, ale dobrze o nią dbam. A ileż to miłości zadziało się na tylnym siedzeniu!

I tak w sumie docieramy do dnia dzisiejszego. Uciekłem z domu rodzinnego do własnego kawalerskiego mieszkania w Salem. Żyję zwykle w ciągłym biegu, dzieląc swój czas między pracę w cyrku, szkolenie dzieciaków, ćwiczenie tworzenia dziarek i przesiadywanie za kółkiem. Na zeszłe urodziny dostałem aparat fotograficzny i choć z początku nie bardzo wiedziałem, na co mi się to przyda, tak teraz mi się podoba. Najczęściej uwieczniam na kliszy to, co dzieje się na zapleczu cyrku. W mieszkaniu zrobiłem sobie nawet małą ciemnię, a najfajniejsze zdjęcia prezentuję tym, którzy na nich są. Odbitki przechowuję w swoim albumie, bo lubię czasem analizować to, co się na nich dzieje, przyglądać się twarzom, uchwyconym gestom, radości i smutkowi. Zrobiło się nostalgicznie, co? Wobec tego kończę, mam show do poprowadzenia!
Avi Lebovitz
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : przyszły impresario, nauczyciel żonglerki
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.


Sprawdzający: Judith Carter
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


18.07.24 Zakupy początkowe (+40 PD)
21.07.24 Zakupy (-450 $)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej