Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
First topic message reminder : Salon Kanapa za duża jak na jedną osobę, przestrzeni dość, by urządzić tu plac zabaw przynajmniej dla dwójki kilkulatków. Kolekcja poduch i książek - wszak książki w tym mieszkaniu znajdują się absolutnie wszędzie - magazyny branżowe rzucone niedbale na ławę stolika kawowego, dekoracje na półkach wybrane trochę na chybił trafił, a jednak zaskakująco ze sobą współgrające. Serce mieszkania Franceski na pierwszy rzut oka wydaje się być jednym wielkim bałaganem - dopóki nie przyjrzeć mu się dokładniej, dostrzec pozornie nieistniejące zależności. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
W ciągu ostatnich tygodni dowiedziała się paru rzeczy. Po pierwsze, Avi był chaosem, prędkim jak wiosenny wiatr, tak samo beztroskim i ciepłym, i tak samo jak ten wiatr rozwiewającym w jej życiu wszystko, czego nie zdążyła upilnować. Po drugie, Avi był znacznie ciekawszy niż jakiekolwiek wykłady, na które mogłaby pójść i jakiekolwiek dyżury, które mogłaby jeszcze wziąć. Może i nie mógłby nauczyć jej, jak odróżnić udar od porażenia Bella, i może nie byłby w stanie podpowiedzieć jej jak poradzić sobie w sytuacji katastrofy masowej na pokładzie wycieczkowca, ale za to wprowadzał do jej życia tak strasznie dużo kolorów, o których istnieniu których nie miała pojęcia, i sprawiał, że wszystkie troski stawały się jakby mniejsze. Po trzecie i może przy tym najważniejsze – Francesca uświadomiła sobie, że strasznie za nim tęskni, i że te kilka wspólnych popołudni, które udało im się wyrwać, to zdecydowanie zbyt mało. Jednocześnie jednak tak bardzo bała się nazwać tego, co czuje – bo to wszystko za wcześnie; zbyt szybko; zbyt nierozsądnie – że w efekcie trwali w jakimś dziwnym czymś, co było– Czymś, co sprawiało, że Frankie każdego dnia obawiała się, że Lebovitz machnie na nią ręką i stwierdzi, że nie warto. Było miło, ale to chyba nie ma perspektyw, mógłby powiedzieć, miałby do tego pełne prawo, i Paganini niczego nie bała się bardziej jak tego, że dokładnie to zrobi. Że któregoś dnia się z nią pożegna – i nie zobaczą się już nigdy więcej. Że nie będzie mogła już odruchowo poprawiać mu rozczochranych kosmyków, muskać opuszkami palców linie tatuaży tam, gdzie były grubsze i łatwiej wyczuwalne, i że– Avi przytulił ją mocno i Frankie odetchnęła powoli, głęboko, pozwalając podobnym obawom rozwiać się na wietrze. Może i się bała, może niepokoiła się za każdym razem, gdy kończyli rozmowę przez telefon i gdy zaczynała nadinterpretować każde drgnienie tonu Aviego – ale to przecież nie dlatego już od dobrych paru dni nosiła przy sobie żeton na cyrkowe atrakcje, i nie dlatego specjalnie nie uprzątnęła dzisiaj swojego kocofortu, licząc na to, że może będą mogli posiedzieć w nim razem. Zupełnie straciła głowę. Z pewną dozą zakłopotania i, jednocześnie, rozczulenia patrzyła jak Avi się rządzi. Robił to od początku, mądralował się od pierwszej rozmowy i panoszył się w jej mieszkaniu jak u siebie już od pierwszej wizyty. I Frankie – o dziwo – zupełnie to nie przeszkadzało, a teraz była mu wręcz za to wdzięczna. Z bezgłośnym westchnieniem ulgi pomaszerowała za nim nie tyle po to, by go pilnować, co raczej dlatego, że zwyczajnie chciała być blisko, jak najbliżej – nawet jeśli oznaczało to przemaszerowanie z nim przez mieszkanie zupełnie bez sensu. - Z gruszką. Puszystą – uściśliła, uzmysławiając sobie jednocześnie, że nie wie, czy Aviemu to cokolwiek mówi. Na ile znał się na magicznych ingrediencjach? – To trochę takie czary – wyjaśniła na wszelki wypadek i uśmiechnęła się ostrożnie. – To znaczy, nie trochę, tylko to po prostu czary. Ale dobre. To znaczy, w tej gruszce są dobre. Jest po niej... Miło – stwierdziła wreszcie średnio kreatywnie, ale całkiem zgodnie z prawdą. Odruchowo przyjęła kieliszek wina – szczerze mówiąc, nie patrzyła co wybrał; nie miało to większego znaczenia, i tak miała same dobre – i raczej drogie. - Ja... Tak – przyznała, roześmiała się lekko, w jej głosie brzmiała jednak rezygnacja typowa dla domorosłej pracoholiczki. – Odpoczywam. Głównie czytam. Prawie nie wychodzę spod koca – oznajmiła, grzecznie spowiadając się z minionych godzin. Zapewnienie Aviego, że istotnie o siebie dba, było dla niej nagle bardzo ważne, wręcz najważniejsze. Na wzmiankę o teleporadach parsknęła cicho. - To tak nie działa – oznajmiła, bo choć może i podskórnie czuła, że słowa Aviego były żartem, instynkt wyjaśnienia był silniejszy. Samo poczucie humoru Frankie też zresztą miało swoje wzloty i upadki – tego dnia zaliczało raczej to drugie. – Ratownicy nie udzielają porad. Ani żadnych innych porad, tak naprawdę. My po prostu... Jedziemy. Robimy swoje – zawahała się, wreszcie sapnęła cicho. – Zresztą, nikt i tak nie chciałby słuchać medyka, który nie potrafi zadbać choćby o samego siebie – mruknęła, smętnie zezując na bandaże na dłoniach. Zaprotestować chciała tylko raz, gdy nie pozwolił jej zabrać zupełnie niczego – poddała się jednak szybko, bo było coś słodko ujmującego w tym, jak się o nią troszczył. Bo to była troska, prawda? Musiała być. Z sapnięciem opadła w koce i poduchy. Podwinęła nogi pod siebie, poprawiła koszulkę, wsparła się o podłokietnik i... Nie. Tak nie było dobrze. - Możemy zrobić u mnie. Kiedyś – zapewniła bez zastanowienia, za to z pełnym przekonaniem, uśmiechając się szerzej na opowieść Aviego. Fort z całego mieszkania? Brzmiało świetnie, szczególnie jeśli zadbać wcześniej o odpowiednio wiele wolnych dni, przygotować zawczasu coś dobrego do jedzenia, zadbać o filmy i– Delikatne rumieńce były wyrazem rozmarzenia, nie wstydu. - Toasty? – powtórzyła z roztargnieniem i chrząknęła cicho, wracając na ziemię. – Tylko czerwonym. I szampanem. – Nie mieli ani jednego, ani drugiego, ale to nie miało znaczenia. Frankie uniosła lekko kieliszek w wyraźnym sygnale, że savoir-vivre może i zna, ale nie zawsze respektuje. – Może za– Zawahała się, przez krótką chwilę wpatrując się tylko w Aviego. W jej ciemnych tęczówkach kryło się wszystko to, czego nie potrafiła ubrać w słowa. - Za nasze spotkanie na skwerze? I Amnesię? – zaproponowała ostrożnie i uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – I za to, że możemy– – zawahała się. – Że– – Przygryzła dolną wargę czując, że – znowu – się rumieni. Co może było i dobre, biorąc pod uwagę towarzyszącą jej ostatnio niezdrową bladość. - Nie jestem w tym dobra – westchnęła z rezygnacją. – W toastach – uściśliła dla pewności. Z uśmiechem skryła się na chwilę za kieliszkiem i upiła ostrożny łyk. Zimne, słodkie, dość łagodne, by nie szumieć w głowie zbyt szybko. Casale del Giglio, na pewno. Tylko oni takie robią. Milczała przez chwilę, jakby niepewna, o czym tak naprawdę mieliby rozmawiać – przy Avim zdarzało jej się to często; nie potrafiła zacząć rozmowy tylko po to, by potem, gdy już wpadli na taki czy inny temat, nie umieć przestać gadać. - Avi? – zaczepiła wreszcie, odetchnęła powoli i ostrożnie odchyliła koc, którym zdążyła się już w międzyczasie opatulić. – Może– – zacięła się. – Chodź bliżej – rzuciła wreszcie, może trochę za szybko, może za cicho i z wyraźnym zakłopotaniem. Uśmiechnęła się niepewnie. – Chciałabym– Mógłbyś mnie przytulić? – spytała powoli. – Chyba– – Odetchnęła głęboko. – Nie śpię ostatnio dobrze. Nie czuję się dobrze. I chyba po prostu– – Przygryzła dolną wargę mocno. – Chyba też po prostu się stęskniłam. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Avi Lebovitz
ILUZJI : 3
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Krzątanie się po kuchni nigdy specjalnie Lebovitza nie pasjonowało. Nie zna się na gotowaniu, ani pieczeniu, za to rewelacyjnie radzi sobie z jedzeniem. To dlatego nie oponuje, gdy pada propozycja słodkich wypieków, nawet jeśli te nie wyszły spod ręki Francesci. - Puszysta gruszka brzmi zachęcająco. Mnie tam po każdym cieście jest miło, ale skoro to magiczne wypieki, to odmawiać nie będę. - Oczywiście, że zdaje sobie sprawę z istnienia magicznych składników, jak i kosztował dań z wykorzystaniem takowych. Nie pamięta niestety, które z nich mają jakie właściwości. Zawierza tu jednak w pełni gospodyni, ślepo wierząc, że nie podsunęłaby mu niczego trującego. - A-a! Tak nie mówimy - gani ją od razu, kiedy przebąkuje coś tam o medyku, który o siebie nie dba. - Wypadki każdemu się zdarzają, nawet profesjonalistom. Ja tu jestem chodzącym przykładem. - Unosi obie dłonie i porusza palcami, pokazując pokrytą bliznami skórę. Ileż to razy został podziurawiony, czy poparzony? Ona sama miała okazję go łatać, widziała też, że niespecjalnie się tym całym zranieniem przejmował. - Ale tak, cieszę się, że teleporad nie prowadzisz, dzięki czemu masz więcej czasu na odpoczynek. - No i na mnie. Propozycję wspólnie budowanego fortu przyjmuje z zadowoleniem, w końcu właśnie o to mu chodziło! Nie jest to plan na dziś, ale na najbliższą przyszłość z całą pewnością. Dzierży uniesiony lekko kieliszek, czekając, aż Paganini wyprodukuje jakiś konkretny toast. Błądzenie i zamieszanie w słowach wyłącznie wzmaga jego rozbawienie. - W takim razie ja go wzniosę za twoją uroczą nieśmiałość, która sprawia, że nawet niezręczność jest piękna. Za spotkanie, za twoje towarzystwo, i za to, że wino smakuje lepiej, gdy się je dzieli z kimś takim jak ty - mówi, co mu ślina na język przynosi, bez skrępowania i zastanowienia, ryzykownie kładąc wszystko na jednej szali. Upija kilka małych łyków wina, które smakuje dla niego tak, jak każde inne, a mimo to o wiele słodsze właśnie dzięki obecności czarownicy. Cisza odrobinę się przedłuża i jest to moment, w którym Lebovitz zastanawia się, czy to czas na przesłuchanie kasety, kiedy w przestrzeni salonu wybrzmiewa kobiecy głos zdradzający nieśmiałą prośbę. Odwraca się ku niej, próbuje złapać kontakt wzrokowy, ale przygryziona warga pobudza wyobraźnię - Frankie, oh Frankie - ileż by dał, by ją w tym drobnym geście wyręczyć. Z pewnym ociąganiem odwraca spojrzenie od jej ust, by z uniesionymi brwiami przyjąć niecodzienną prośbę. Zamknięte w piersi serce łomocze coraz prędzej, kiedy dochodzi do niego sens wypowiadanych słów. Oto spełnia się kolejne z jego małych, tlących się w sercu marzeń — a nawet nie ma dziś urodzin! - Kim jestem, by ci odmawiać, Frankie? - pyta retorycznie, dopiero wtedy przybierając lekki uśmiech na twarz. Od razu zmniejsza dzielącą ich odległość i wyciąga ramię zachęcająco, by przywołać ją do siebie i zamknąć w ciepłym uścisku. Wolną ręką zgarnia leżący obok koc i przeciąga go na nich, pozwalając, by czarownica opatuliła ich tak, jak sobie tylko zamarzy. - Dlaczego nie śpisz dobrze? Jakieś myśli cię dręczą? - pyta nieco ściszonym głosem, korzystając z bliskości. Bez skrępowania sięga dłonią jej twarzy i odgarnia kosmyk ciemnych włosów za jej ucho, by zaraz przejść dalej i przesunąć wierzchem palca po rumianym policzku. - Powiedz tylko słowo, a zaraz rozwieję wszystkie twoje troski. - Jest tego absolutnie pewien, bo nawet jeśli problem dotyczy czegoś, co jest poza jego zasięgiem, znajdzie sposób, by przychylić jej Piekła. Potrzeba pomagania ludziom jest jedną z jego najsilniejszych cech. Głębokie serce mięknie momentalnie, kiedy tylko natrafia na kogoś w potrzebie. Stanie na rzęsach, poruszy fundamentalnymi prawami rządzącymi światem, byleby tylko rozwikłać problemy, byleby wywołać uśmiech na czyjejś twarzy. - Poza tym, jeśli potrzebujesz chwili wytchnienia, mogę spakować cię do walizki i zabrać do domu. I tak teraz nie pracujesz, nikt się nie obrazi, jak znikniesz na parę dni. - Albo na zawsze. - Jak dobrze już wiesz, mam ciszę i spokój, oraz wspaniały widok na ocean. Do tego Ghostbusters i Karate Kid na VHSie. No i oczywiście służę swoim towarzystwem, a to, jak również doskonale wiesz, jest jedyne i niepowtarzalne - zachęca ją dalej teatralnym głosem, ale nie sądzi, by Paganini zdecydowała się ot tak u niego zostać. Kilka spotkań, przesiadywanie na kanapie i wspólne wywoływanie zdjęć w ciemni nie są niczym nadzwyczajnym, co przekraczałoby granicę przyzwoitości, a chyba na niej najbardziej zależy Francesce, kiedy tak cały czas wzbrania się przed bliskością. Do teraz, oczywiście, bo zachodząca w niej zmiana sprawia, że na twarzy Lebovitza wykwita tym szerszy uśmiech zadowolenia z postępów. Wystarczyło tylko delikatnie popchnąć, zachęcić, pozostać sobą i czekać, aż panna sama podejmie decyzję. Czy dziś zdecyduje się postawić kolejny krok? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : przyszły impresario, nauczyciel żonglerki
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
W ciągu ostatnich dni bardzo dużo myślała – miała za dużo czasu, za dużo zmartwień, za dużo wszystkiego, co sprzyjało melancholii i rozważaniu tych wszystkich co by było, gdyby. Avi takim gdyby wartym rozważenia stał się w Amnesii – wcale nie tak dawno temu – ale dopiero teraz, uziemiona w we własnych czterech ścianach, zastanowiła się nad nim tak. Tak – czyli od serca, będąc szczerą z samą sobą. Tak – czyli na poważnie, w miarę rozsądnie starając się– Tylko że to w ogóle tak nie działało. Genny miała rację, rozsądek naprawdę nie miał tu nic do rzeczy. Nie do końca. Tak czy inaczej, Frankie myślała i im dłużej to robiła, tym bardziej była przekonana, że z Avim było jej lepiej. Tylko tyle i aż tyle. Gdy był obok, łatwiej było jej się śmiać – także z własnych głupot, własnej nieśmiałości, własnych potknięć. Gdy był obok, wszystko, co w sobie krytykowała, stawało się nagle mniej ważne – z rangi problemu nie do przejścia, jakiegoś powodu do wstydu spadało do kategorii co najwyżej małej uciążliwości. Tak jak teraz – Francesca burczała na swoją niekompetencję, Avi wskazywał, że nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. I jeszcze jedno, jeszcze jedna rzecz, która była ważna, i do której Frankie doszła dopiero teraz, gdzieś między lękiem, koszmarami dręczącymi ją od wypadku, samotnością w pustym mieszkaniu i tą straszną tęsknotą za każdym razem, gdy Lebovitz odprowadzał ją do domu – po kinie czy spacerze – i wracał do siebie. Jedna rzecz. Cały zamęt w głowie cichł jej, gdy Avi ją przytulał. Chłopak nie mylił się, Francesca rzeczywiście opierała się, unikała zbyt szybkiej poufałości, chorobliwie wręcz uczepiła się tej przyzwoitości, o którą – w swoim mniemaniu – powinna dbać jako najmłodsza latorośl Paganini. Niemal w popłochu umykała na każdy gest Aviego, który przekraczał jakieś wymyślone przez nią granice – a Avi takich gestów miał sporo, bo przecież, tak jak z ekscytacją opowiadała to swojej szwagierce, był bezpośredni, zupełnie beztroski i niczym nieskrępowany. A jednak, nawet mimo tych ucieczek, chowania się do skorupki niczym jeden z tych ślimaków które lata temu lubiła obserwować w ogródku nonny – nawet mimo tego bardzo prędko zorientowała się, że– Ramiona Aviego były bezpieczne – nie tak, jak objęcia Valerio, ale wcale nie gorzej; po prostu inaczej. W ramionach Aviego miękła, zapominała o wszystkim, co kłopotało ją przez cały dzień. Kiedy przytulił ją po raz pierwszy, drgnęła niepewna, co zrobić. Potem – potem nie potrafiła już się zapierać. Nie potrafiła nie lgnąć, samej go nie szukać. Teraz Lebovitz mówił tak pięknie i choć gdzieś podświadomie Frankie czuła, że mogła wcale nie być pierwszą, której tak słodził, nie przeszkadzało jej to jakoś specjalnie – i tak rumieniła uroczo i uśmiechała, przede wszystkim uśmiechałam czując, jak serce tłucze jej się w piersi. Wzniosła z nim ten toast, umykając wzrokiem, skrępowana. Gdy ponownie uniosła oczy, lśniły jej jasno, ślizgając się po rozczochranej czuprynie, policzkach chłopaka, jego dłoni obejmującej kieliszek. Kieliszek, który finalnie odstawiła – podobnie nie sięgnęła po herbatę ani nawet po ciasto – by podpełznąć do Aviego gdy tylko jej na to pozwolił. Z cichym westchnieniem przyjemności – nie planowała tak wzdychać, samo jej się wyrwało – wtuliła się w bok chłopaka, ciasno opatuliła ich kocem i przymknęła oczy. Czując na policzku muśnięcie palców, uśmiechnęła się miękko. W tej jednej chwili wiedziała już, że chciała właśnie tak – dzisiaj, jutro, za tydzień, codziennie. Tak było jej dobrze. Bezpiecznie. Tak czuła się– Czuła się akceptowana. Lubiana. Chciana. Czuła się dość komfortowo, by stopniowo rozluźnić sztywne ramy, w jakie wcisnęła się już lata temu – by trochę mniej się pilnować, trochę śmielej po prostu być sobą. - Mam koszmary – wymamrotała więc teraz cicho w ramię Aviego, bo gdy na co dzień unikała przyznawania się do słabości, tutaj, teraz, wydawało się zupełnie naturalnym, że powinna o nich mówić. – Od– Od tego wypadku. Na Alchemików – wyjaśniła cicho. Wahając się przez chwilę, ostatecznie ostrożnie objęła chłopaka pod kocem, wsparła dłoń na jego piersi i pogładziła lekko. - Nie sądzę, żebyś mógł coś z tym zrobić – kontynuowała półgłosem. – Muszę raczej– To znaczy, to minie. Ja po prostu– – Odetchnęła powoli. – Po prostu bardzo się bałam – ucięła krótko. To jednak nie było takie proste. Wcale nie chciała wracać tam, na ulicę, w te płomienie, ten ból, tę rozpacz. Chrząknęła cicho. Nie chciała o tym rozmawiać. Oddychając spokojnie w rytm oddechu Aviego, ostrożnie, jakby na próbę zaczęła gładzić. Sunęła opuszkami palców przez materiał koszulki chłopaka, nosem otarła się lekko o jego szyję, odruchowo wciągając głębiej jego zapach. Uniosła głowę tylko raz, gdy zaskoczył ją propozycją. - Ja– – zająknęła się. Szeroko otwarte, sarnie oczy utkwiły w Lebovitzu. Niepewność Frankie była aż nadto wyraźna – dziewczyna spoglądała na chłopaka jakby oczekując, że ten stwierdzi zaraz, że żartował. Musiał żartować, znali się przecież tak krótko, nie było powodu, dla którego miałby chcieć zabrać ją do siebie; mieć ją u siebie nie przez godzinę czy dwie, ale przez cały dzień i noc, i kolejny dzień i– To przecież było za wcześnie. Za wcześnie, prawda? Dlaczego w takim razie serce biło jej tak szybko – tak radośnie – na samą myśl, że rzeczywiście mogliby to zrobić? Rzeczywiście mogłaby z nim pojechać. Mogliby oglądać filmy, obżerać się chipsami, patrzeć, jak ocean za oknem stopniowo uspokaja się wraz z nadejściem nocy – albo wręcz przeciwnie, zaczyna szaleć, zupełnie nieskrępowany – i mogliby zasnąć– Razem. Wciągnęła powietrze głęboko. Znów oparła policzek na ramieniu chłopaka, dłoń gładząca lekko pierś chłopaka wczepiła się w niego nieco mocniej, jakby Frankie potrzebowała upewnić się, że Avi nie odtrąci jej zaraz, ubawiony jej naiwnością. - Mój brat by się martwił – stwierdziła powoli, ostrożnie. Nie była to prawda, wszak martwiliby się obaj, a nie tylko jeden. – Ale może– – Myślała intensywnie, nie od razu uświadamiając sobie, że dłoń zsunęła jej się na brzuch chłopaka, że palce odruchowo znalazły sobie zajęcie, mnąc brzeg koszulki Aviego. Może mogłaby powiedzieć Valerio, że nie będzie jej przez chwilę – że potrzebowała chwili oddechu, odpoczynku od Saint Fall; że potrzebowała uspokoić głowę. Wiedział przecież, że miała kolegów. Koleżanki. Nie sprawdzał jej aż tak, nie kontrolował aż tak. Nie robił tego, prawda? Może rzeczywiście mogłaby spakować walizki – może Lebovitz mógłby jej z tym pomóc – i może kolejną noc mogłaby spędzić już w Salem, oglądając zdjęcia w ciemni Aviego albo jeden z tych filmów, których wcale nie dooglądałaby do końca, zasypiając przytulona do chłopaka. I może– Nie podnosząc głowy, zerknęła w górę. Prześlizgnęła się wzrokiem wzdłuż linii szczęki Aviego, sięgnęła jego policzka i ust. Uśmiechnęła się niepewnie bez słowa, jeszcze bardziej zakopała ich pod kocem. - Może rzeczywiście mogłabym pojechać do ciebie – przyznała, starannie dobierając słowa. – Na te parę dni zwolnienia, jakie mi zostało. Albo krócej, jakbyś musiał jednak Jakby praca– – zaplątała się. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA