— Wciąż Piekielne Bestie? — Nevell posłał cioci Annice zaintrygowane spojrzenie, a choć sama jej wypowiedź sugerowała jasno po sięgnięcie po dalszy tytuł naukowy, tylko w obrębie Tajnych Kompletów. Nie mógł przecież definitywnie wykluczyć, że jej ambicja nie zmieniła swojej trajektorii. — Mnie Dorian namawia na podjęcie się magicyny i schlebia mi, że tak we mnie wierzy, ale nie uda mi się tego połączyć przy studiowaniu i pracowaniu w zakładzie. Doba ma tylko 24 godziny. — A poza nauką w walce o utrzymywanie stypendium Nevell również chciał mieć czas dla siebie i Cecila; w jakimś mniejszym stopniu na inne aktywności, choćby układaniu córki Hirama – Gwen pod siebie i sprawianiu jej małych radości. Poza tym Bloodworth jeszcze nie wiedział, czy ciągnęło go do magicyny w takim samym stopniu jak do medycyny, która bywała brudniejsza, jednak nie przekona się tego, dopóki nie spróbuje. Nie zmieniało to wprawdzie jego przechylenia w kierunku pracy z nieboszczykami – czy to jako patolog, czy jako koroner. Gdzieś z tyłu głowy czaił się przymus podsycany nevellową niechęcią do niemagicznych, w którym wypadałoby przypisane zostało do hasła magicyna. — A co po uzyskaniu tytułu? Chęć wykładania tego na naszej lokalnej uczelni?
— Czyli zmierza ku dobremu — ocenił skrzypek, skinąwszy głową. Nevellowi spadł kamień z serca, gdyż z takimi właśnie wieściami sam czuł się spokojniejszy. W jego oczach – po tych szarpaninach ciocia Annika zasługiwała na święty spokój, szyty pod własne oczekiwania i sprawy priorytetowe.
Przy zawieszonym między nimi pytaniu o rękę — tę lewą przekręcił z jednej strony na drugą aż nie poczuł ruchu kości nadgarstka, a raczej złożonej formacji stawów i więzadeł; tym razem nie towarzyszyło temu znajome chrupnięcie. Złamanie w nadgarstku ponoć zrosło się prawidłowo i nie dawało się we znaki w normalnym funkcjonowaniu. Schody zaczynały się przy zbyt długim graniu na skrzypach, w ramach charakterystycznego chwytu instrumentu. Towarzyszył temu dyskomfort wrzynający się w percepcję na tyle znacząco, by nie mogło to być ignorowane i nieprzyjemnym cierpnięciem.
— Podejrzewam, że zaleceniem byłoby jej złamanie, ale potrzebuje obu rąk — odpowiedział z zalążkiem uśmiechu, tak przynajmniej obstawiał Nevell. Nigdy też nie było odpowiedniego momentu na odpuszczenie sobie na pewien wycinek czasu jednej z kończyn. Bloodworth pozostawiał tę możliwość jako wchodzącą w grę, ale oddaloną w czasie, do chwili aż będzie to naprawdę niezbędne. Nic więc dziwnego, że szukał alternatyw na ten stan rzeczy, tym bardziej obawiając się, że z czasem się ten stan związany z cierpnięciem może zaostrzać. — Na razie zgłosiłem się do pani Faulkner, na pewno kojarzysz jej aptekę, być może uda się jej coś na to zaradzić, jeśli nie, to wrócę do punktu wyjścia.
Lustro w lesie nie okazywało się aż tak nietypowe, jak kobieta znikająca w nim; Bloodworth widział tylko jasne włosy i sukienkę. Na swój sposób wydawała się znajoma, jednak przypominało to posmak na języku, który się z czymś kojarzy, jednak nie sposób było niczego adekwatnego wyodrębnić z pamięci. Wzrok Nevella spoczął na gładkiej tafli lustra, a to jaki zapłonęła mu w głowie niczym pochodnia chęć niewątpliwie nie spotkałby się z aprobatą cioci Anniki. Jej może mam pewien pomysł, sprawiło, że skrzypek zdusił w sobie ten odruch. W skupieniu przyglądał się ustawianiu lusterka w smukłej dłoni, jednak to nieoczekiwanie skonfrontowało się z leśnym podłożem. Dźwięk pęknięcia został skonsumowany przez odgłosy przyrody, a Nevell odkrył je, kiedy schylił się po własność cioci Anniki, chwilę później ją jej przekazując.
— Wszystko w porządku? — skrzypek posłał swojej cioci przelotne spojrzenie, chcąc względnie monitorować sytuację, ale daleko mu było do wyciągnięcia zbyt pochopnych wniosków.
Wolną ręką w przelocie musnął łeb dzielnie czekającej na komendę Bunniculi. Chwilę później jego spojrzenie wróciło jak zahipnotyzowane do lustra, kusząc i kusząc. Niewiele myśląc i bez zapowiedzi Nevell wyciągnął lewą rękę w stronę tafli, próbując sprawdzić, czy ta zniknie wewnątrz, ukazując aktywne wejście na drugą stronę lustra. Równie dobrze lustro mogło nim nie być; okazać się zwykłym złudzeniem, którego urzeczywistnieniem byłby twardość i chłód szklanego materiału. A co jeśli faktycznie to było przejście, które umożliwiało podążenie za tamtą zjawą? Dlaczego, by nie spróbować? Najwyżej nic się nie stanie. A może była to tylko iluzja, czyhająca na ofiary takie jak oni? Gra świateł i przywidzenia wynikające z odbijanych promieni słońca?