Witaj,
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2265-francesca-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2276-francesca-paganini#31175
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2277-poczta-franceski-paganini#31177
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f254-sycamore-street-3-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2278-rachunek-bankowy-francesca-paganini#31178
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2265-francesca-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2276-francesca-paganini#31175
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2277-poczta-franceski-paganini#31177
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f254-sycamore-street-3-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2278-rachunek-bankowy-francesca-paganini#31178

KalendarzFrancesca Paganini



Stan zdrowia


Zdrowa

Szafa


Na co dzień
Przede wszystkim wygoda. Raczej spodnie niż sukienka, krój luźny zamiast przylegającego. Koszule o szerokich rękawach są zawsze dobrym wyborem, podobnie jak niezawodne jeansy. Z biżuterii tylko zestaw bransoletek z rzemienia, makijaż jedynie taki, by ukryć cienie pod oczami, zamiast obcasów - trampki. Na ramieniu zwykle mniej lub bardziej ciężki, znoszony plecak.


Oficjalnie
Wcielenie elegancji. Jak przystało na córkę swojej matki, Francesca wie, jak powinno wyglądać się na salonach. Pogardzane na co dzień obcasy w wydaniu oficjalnym są zdecydowanym must have, podobnie śliczne sukienki - często o barwie czerwonego wina. Makijaż raczej ostrożny, tyle, by podkreślić sarnie oczy i usta. Biżuteria dobrana ze smakiem, zwykle coś z kolekcji prezentów otrzymanych od braci czy rodziców.


Transport



Suzuki RG500
Dwuletnie, soczyście czerwone Suzuki to prezent od braci na odebranie dyplomu praktyka - i jednocześnie wypieszczone dziecko Frankie, która o motor dba nierzadko lepiej niż o siebie samą.



Przedmioty



Apteczka pierwszej pomocy
Francesca nie wychodzi z domu bez apteczki, wyznając zasadę, że nawet będąc poza pracą pozostaje medykiem. Frankie skrupulatnie pilnuje ważności zgromadzonych w apteczce specyfików i uzupełnia zapasy, chcąc mieć pewność, że gdy przyjdzie co do czego, będzie gotowa do działania.


Walkman
Muzyczne upodobania Frankie to wszystkiego po trochu. Obok kaset ulubionych Depeche Mode w kolekcji znalazło się miejsce także na Prince'a, Tinę Turner, Madonnę, The Cure czy Bon Jovi - i wiele więcej.


Wspomnienia


1985

maj-czerwiec | miesiąc-miesiąc



Ostatnio zmieniony przez Francesca Paganini dnia Czw 25 Lip 2024 - 20:18, w całości zmieniany 6 razy
Francesca Paganini
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2265-francesca-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2276-francesca-paganini#31175
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2277-poczta-franceski-paganini#31177
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f254-sycamore-street-3-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2278-rachunek-bankowy-francesca-paganini#31178
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2265-francesca-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2276-francesca-paganini#31175
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2277-poczta-franceski-paganini#31177
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f254-sycamore-street-3-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2278-rachunek-bankowy-francesca-paganini#31178

MAJ-CZERWIEC1985



MAJ



Szpital im. Sary Madigan
1 V 1985 r. | Zakończona

Wykonywanie pracy

Dzisiaj na karocach, ogarniesz zabawki, powiedział jej dzisiejszy opiekun zajęć i Frankie rozpromieniła się, bo, w przeciwieństwie do innych rezydentów, uwielbiała wszystko, co wiązało się z cyklicznym przeglądem wyposażenia karetek, sprzątaniem ich, dbaniem o to, by były gotowe do służby.
A potem pańszczyzna na papierach, dodał medyk i uśmiech zrzedł Frankie z twarzy, bo nie było nic gorszego jak pisanie raportów, na które nie było czasu wcześniej.


Szpital im. Sary Madigan
3 V 1985 r. | Kayla Rossi | Zakończona (6)

- Hej, cukiereczku!
Nie pamiętała, kiedy przywitała się z Kaylą w ten sposób po raz pierwszy. Na pewno nie w ciągu pierwszych tygodni, bo wtedy pamiętała jeszcze, czego ją uczono – nie spoufalać się z pacjentami, nie przywiązywać się, nie traktować ich jak swoich przyjaciół. To musiało być więc później – może wtedy, gdy wlewane w dziewczynę przeciwbólówki wyraźnie przestawały już działać, wymuszając podawanie większych dawek; może wtedy, gdy któregoś dnia szczególnie uciążliwy przedstawiciel opieki społecznej nie chciał dać dziewczynie spokoju nawet wtedy, gdy w jej oczach pojawiły się łzy – łzy, których Rossi chyba nawet nie była świadoma; a może wtedy, gdy jeden z kolegów Frankie, ratownik, tak jak i ona, zwrócił jej uwagę, że popełnia kardynalny błąd, spędzając z Kaylą tyle czasu.
Niezależnie, kiedy to było, od pierwszego użycia słodkiego terminu Francesca sięgała po niego regularnie – i zawsze z tym samym szerokim, miękkim uśmiechem, nawet jeśli wcale nie było się z czego cieszyć.


Starodrzewie
6 V 1985 r. | Aurora Marwood | Zakończona (6)

- Och, w końcu – westchnęła wreszcie Francesca, gdy rozłożyły już koc, ustawiając kosz w jednym z jego rogów. Panna Paganini rozwaliła się zaraz na miękkim, wyciągając na całą długość koca i przeciągając z przyjemnością.
Nawet słodkości zapakowane przez Aurorę, fantastyczny romans, w którym się teraz zaczytywała i perspektywa plecenia wianków – obiecały sobie jakiś czas temu, że w końcu to zrobią; Frankie chciała się nauczyć – nie radowały jej tak, jak możliwość rozprostowania pleców na kocu, w cieniu jednego z drzew, i wsłuchanie się w ptasie trele.


Skwer gołębi
8 V 1985 r. | Avi Lebovitz | Zakończona (5)

Bingo

Ściągnęła okulary z nosa gdy tylko pierwszy gołąb przysiadł tuż obok zajętej przez nią ławeczki. Za pierwszym pojawił się drugi i trzeci, a za nimi prędko przybyły kolejne, dumnym gruchaniem obwieszczając swoją obecność. Jeden ptak nastroszył się, siadając na oparciu ławki; inny dreptał raz w lewo, raz w prawo, kręcąc przy tym zabawne kółka.
Możliwe, że była paranoiczką, ale, na wszystkie kręgi piekieł – one się na nią gapiły. Wszystkie. Niezliczone pary ciemnych oczek świdrowały ją wzrokiem raczej niespecjalnie sympatycznym.
Frankie sapnęła cicho. Poznawała te spojrzenia, znała je aż za dobrze. Była przekonana, że Valerio patrzy podobnie na każdego ze swoich – z ich, ich rodziny – dłużników.
Haracz. O to w tym wszystkim chodziło.



Amnesia
8 V 1985 r. | Avi Lebovitz | Zakończona (9)

Gdyby rano ktoś jej powiedział, że po pracy najpierw będzie opędzać się od stada nachalnych gołębi, potem dostanie w twarz przepowiednią rychłej zguby, a finalnie pójdzie pić, tańczyć, bawić się z przypadkowo poznanym promyczkiem amantem – popukałaby się w głowę i uznała swego rozmówcę za niespełna rozumu. Bo ta wizja była przecież nieprawidłowa w tak wielu punktach! Gołębie to jeszcze, karmienie ich nie było dla Frankie aż taką abstrakcją. Ale cygańska wróżbitka? Avi? I – najbardziej nieprawdopodobne – impreza? No nie. No przecież to nie miało żadnego sensu.
Tylko, że wychodziło na to, że jakiś miało.


Rozmowa telefoniczna
9 V 1985 r. | Avi Lebovitz | Zakończona (5)

Pierwszy telefon wykonała po to, by zamienić się dyżurami - bo nawet myślenie o szpitalu bolało.
Potem wlała w siebie półtorej litra wody, przy czym to wciąż było zbyt mało, by zaspokoić jej pragnienie.
Potem przegrzebała domowe zapasy leków, by wziąć coś na ból głowy; by podpiąć sobie jedną z kroplówek na kaca, które trzymała raczej dla swoich braci niż dla siebie; by wziąć jeszcze trochę czegoś na ból.
A potem wykonała drugi telefon - po trzech próbach (jednym numerze, który nigdy nie istniał; drugim, pod którym nikt nie odebrał; trzecim, pod którym ktoś odebrał, ale z pewnością nie był Avim) z zapisanego na dłoni, rozmazanego numeru udało jej się wreszcie odcyfrować ten prawidłowy.
- Żyję, ale co to za życie - wymamrotała bez powitania, przekonana, że brzmi jak siedem nieszczęść. Musiała tak brzmieć, bo właśnie tak się czuła.



Deepwood Park
9 V 1985 r. | Genevieve Paganini | Zakończona (6)

Krok, krok, krok, wszystkie w rytm obcasów Genevive.
- Genny? – zapytała nagle, tknięta pewną myślą. – Jak to było, jak poznałaś Elio?
Nigdy jej o to nie pytała, nigdy się nawet nie zastanawiała, ale ostatnio myślała o bardzo wielu rzeczach, o których nie myślała nigdy wcześniej. I dzisiaj, po Amnesii i po Avim – cokolwiek to zestawienie znaczyło – też się zastanawiała, za dużo, za szybko, zbyt intensywnie.


Obwoźna lodziarnia
10 V 1985 r. | Benjamin Verity II | Niezakończona

Plecak pełen książek ciążył jej na ramieniu jeszcze zanim na dobre zagłębiła się w miejskie zaułki. Ledwo opuściła Komplety, a plecy rwały ją od słodkiego ciężaru podręczników, zeszytów, pieczołowicie dobranego zestawu przyborów piśmienniczych, studenckich scrubsów upchanych byle jak na dnie torby, bo i tak miały pójść do prania. Słodki ciężar, też coś.
Nic tego dnia nie było słodkie.
Był to mianowicie jeden z tych dni, gdy nawet pracoholizm Frankie nie wystarczał, by ukoić jej nie ubrane w większe słowa, za to wciąż nieodmiennie uciążliwe rozmyślania. A Francesca, jak przystało na młodą damę pełną romantycznych ideałów, myślała dużo (za dużo) i intensywnie (zbyt intensywnie).
Zderzenie się z kimś na trasie było wisienką na torcie dnia, który i tak nie miał jej już – jak sądziła – zbyt wiele do zaoferowania.
Potrzebowała chwili, by go rozpoznać – najpierw głos, potem zapach perfum, dopiero na końcu sylwetkę. Chyba wyrwało jej się westchnienie.


Rozmowa telefoniczna
11 V 1985 r. | Elio Paganini | Zakończona (2)

Ostry dźwięk telefonu świdruje jej uszy bez krzty miłosierdzia. Po drugiej stronie – znajomy głos, choć powitanie zgoła niestandardowe.
- Elio. – Tylko krótką chwilę rozważała robienie wyrzutów, może rzucenie żartem. Poprzestała na imieniu, powitaniu dobrym jak każde inne.
Przecież i tak wiedział, że go kocha, że miło go słyszeć, że...
- Coś. – Zmarszczenie brwi Frankie słychać było w lekkim drgnięciu jej tonu, potknięciu na jeden, krótkiej sylabie. – Co się dzieje? – Pyta, czasu na odpowiedź daje jednak niewiele.
- Jesteś u siebie? – Ostatni pytajnik to jednocześnie chwila, gdy gotowa jest rzucić słuchawką, zabrać plecak i wyjść – tylko po to, by zaraz być u brata. Bez zbędnych pytań, bez niepotrzebnej zwłoki.


Casa del Sole
11 V 1985 r. | Elio Paganini | Niezakończona

Nożyc w końcu nie kupiła, nie zajechała nawet do weterynaryjnego, jak się odgrażała – choć bardzo ją kusiło.
- Jestem! – zawołała radośnie od wejścia, bo, jak obiecała – była, dokładnie dwadzieścia siedem minut od odłożenia słuchawki.
Jak mogłaby nie być, skoro chodziło o jej brata?
Jak mogłaby odmówić sobie widoku Elio obrośniętego futrem?


Thornhill Hall
12 V 1985 r. | Richard Williamson | Zakończona (5)

Umówionego spotkania zaczęła żałować jeszcze przed końcem dyżuru – potem, wyłuskując się z brudnego uniformu, zlewając się gorącym prysznicem, od niechcenia rozczesując włosy w szpitalnej łazience tylko utwierdzała się w przekonaniu, że to był głupi pomysł. Strasznie głupi. Zupełnie bez sensu.
Przecież ona nie miała kompetencji. Sama dopiero się uczyła. I co to w ogóle był za pomysł, żeby uczyła Williamsona? To, że propozycja wyszła od samego Richarda, nie miało znaczenia.
To wciąż był głupi pomysł.
Skórzana kurtka zamiast tej ratowniczej, obcisłe spodnie zamiast luźnych, o kieszeniach wypchanych przeróżnymi szpargałami. Wciąż lekko wilgotne włosy upchnięte w motocyklowym kasku, awiatorki chroniące oczy przed ostrym słońcem wieczora. Dudniący ryk silnika podszeptywał rozwiązania zaistniałej sytuacji.
Gdyby się rozpędziła, mogłaby przemknąć obok Thornhill Hall jak jeden z ogarów Trójcy, zniknąć w chmurze pyłu i spalin.


Sycamore Street 3/6
14 V 1985 r. | Barnaby Williamson | Zakończona (5)

Krótka piżama z nadrukiem lekko tylko zezowatej lamy na koszulce; półlitrowy kubek aromatycznych ziół doprawionych skórką pomarańczy; A Rose in Winter Woodiwiss w dłoniach, przeczytany może do połowy; głęboki fotel, miękki koc niedbale narzucony na uda.
I Barnaby.
Zwykle – często – ją uprzedzał. Sprawdzał, czy była w domu, a nie na dyżurze (to tylko dwa miejsca, w których mogłaby być); dawał jej czas, by się ubrała (przyjmowanie gości w piżamie nie było czymś, co Frankie z ochotą by praktykowała); pokrótce mówił, z czym przyjdzie jej się mierzyć (ostatni moment, gdy mogła odesłać go jeszcze do szpitala, jeśli sądziłaby, że sobie nie poradzi). Gdy przyjeżdżał, często – zwykle – nazywał ją księżniczką, żartował z nią w sposób, który, o dziwo, już jakiś czas temu przestał ją krępować, a potem pozwalał jej robić swoje, czasem tylko dopytując o wyjaśnienia. Ona z kolei nigdy nie pytała o nic, bo tak przecież dla wszystkich było lepiej.
Mieli dosyć dobrze wypracowany sposób działania, tak sądziła.


Palazzo di Fuoco
15 V 1985 r. | Valerio Paganini, Elio Paganini, Genevieve Paganini, Vittoria L'Orfevre| Niezakończona

- Dzisiaj bez kolorowanek? – spytała, z głębokim westchnieniem opadając na krzesło tuż obok braci. – Bez oddzielnego stolika? I bez animatorki? – Uniosła brwi znacząco.
Kolorowanki były wtedy, tego jednego razu, pomysłem Valerio – Frankie z daleka poznałaby jego ulubione superbohaterki, modelki z rozkładówek Playboya, przerobione na garść mniej lub bardziej krągłych linii i puste przestrzenie złaknione koloru. Oddzielny, dziecięcy stolik w rogu sali z pewnośią był inwencją Elio. Animatorka z kolei... Frankie nie była pewna, czyim była wtedy pomysłem. Może ich obu, tacy byli przecież zabawni.


Czarna Msza
16 V 1985 r. | Zakończona (5)

O wizycie Kardynała mówiło się od dawna i tam, gdzie społeczność wiernych ekscytowała się, Francesca mogła myśleć tylko o jednym – tak wielkie wydarzenia to zawsze kłopoty, a te z kolei to więcej pracy dla medyków. Zazwyczaj. Prawie zawsze. Powinna być więc w szpitalu, tam było jej miejsce, bo przecież tym właśnie była – medykiem, specjalistką magicyny ratunkowej, kimś, kto powinien siedzieć na dupie i czekać na wezwanie.
Problem polegał na tym, że była też – przede wszystkim, jak zdażało jej się zapominać – Paganini.
Zamiast uniformu medyka włożyła więc elegancką sukienkę, umalowała się, obwiesiła biżuterią, słowem – odstawiła się jak na otwarcie kanału. Tego od niej oczekiwano, a Frankie nie zamierzała przecież oczekiwań zawodzić. Jedyne, od czego nie dała się odwieźć – ale też nikt nie próbował tego robić, głównie dlatego, że nikt nie widział, co upychała do pojemnej torby – to zabranie apteczki. Mogła nie być w pracy, ale wciąż była medykiem. Proste.


Club 88
22 V 1985 r. | Javier Rivera | Zakończona (6)

- Nogi czy ręce? – rzuciła lekko w dużym uproszczeniu i uśmiechnęła się przelotnie. Ani ona zwykle nie planowała swoich ćwiczeń w ten sposób, ani – chyba – nie robił tego Javier. Teoretycznie tak zwykle było najlepiej – wybierać określone partie mięśni, które chciało się ćwiczyć, planować pod to odpowiednie ćwiczenia.
Dzisiaj Frankie planów nie miała żadnych poza tym, by się zmęczyć – bólem przetrenowanego ciała zagłuszyć lęk, frustrację przepalić w odpowiedniej porcji wysiłku.


Ulica Alchemików
27 V 1985 r. | Dorian Bane-Park | Zakończona (5)

Wykonywanie pracy

Ogień był wszędzie. Dym gryzł w oczy i dławił oddech, i nawet bez raportu ze strony strażaków łatwo było uzmysłowić sobie, że czarne, gęste kłęby to nie tylko zwykła spalenizna, ale też opary chemiczne, których straż nie zdążyła jeszcze zneutralizować.
Francesca wyskoczyła z karetki razem z resztą. Od epicentrum pożaru dzielił ich solidny kawałek ulicy – dość duży, by strażacy uznali odległość za bezpieczną i wytyczyli tu strefę działań medycznych – i tak jednak na policzkach czuła żar pobliskiego ognia, w uszach brzmiał jej trzask pękających konstrukcji.
To, że w nos drażnił ją swąd palonego mięsa, było tylko złudzeniem podpowiadanym przez zbyt bujną wyobraźnię – wrażenie było jednak dość silne, by Frankie przez dobrą chwilę nie mogła opędzić się od mdłości.


Rozmowa telefoniczna
28 V 1985 r. | Valerio Paganini | Zakończona (4)

Pięć godzin, czterdzieści dwie minuty snucia się bez celu; martwej ciszy; wykrzyczanej złości, gdy sparzyła się zbyt ciepłą herbatą; bezradności i zagubienia.
Pięć godzin, czterdzieści dwie minuty nim podniosła słuchawkę. Kolejne kilka minut, nim podniósł ją Valerio.
Zawahała się. Na pierwszym planie – niespokojny oddech, sucha chrypa sparzonego gardła.
Nie bądź dzisiaj sama.
- Valerio, nie chcę być dzisiaj sama.


Sycamore Street 3/6
28 V 1985 r. | Valerio Paganini | Zakończona (5)

Dziesięć minut, powiedział Valerio i Frankie mierzyła je oddechami; krokami między salonem, kuchnią a sypialnią; wypitą szklanką wody; otarciem łez tylko po to, by zaraz mogły spłynąć od nowa. Dziesięć minut, mówił i Francesca wiedziała, że dokładnie tyle upłynie – może mniej, ale na pewno nie więcej – i że dla niej będzie to trwało wieki, bo każda minuta będzie bólem, lękiem, łapanym spazmatycznie oddechem, suchym kaszlem i swędzeniem częściowo wygojonych dłoni pod bandażem.


CZERWIEC



Sycamore Street 3/6
4 VI 1985 r. | Avi Lebovitz | Niezakończona



Gdy przyszedł – rzeczywiście przed czasem, dość wcześnie, by mieli dla siebie luksus całego popołudnia – uśmiech Frankie wciąż był jednak raczej blady, podobnie blade były też jej policzki i bandaż na dłoniach.
- Są śliczne – wymamrotała chwilę później, tuląc już ostrożnie bukiet do piersi i wtykając nos między kwiaty. Są śliczne, mówiła za każdym razem – za każdym razem jednak dokładnie tak uważała i wzruszała się też tak samo. Polne kwiaty były tak samo doskonałe jak krwistoczerwone róże z kwiaciarni, głównie dlatego, że i jedne, i drugie były od Lebovitza.
Od Aviego, do którego jej serce już od kilku długich tygodni tłukło się jak szalone.


Kawiarnia Cherry Pop
6 VI 1985 r. | Perseus Zafeiriou | Zakończona (6)



Przyszła do kawiarni wcześnie, tak dużo przed czasem, że raptem pięć minut spędzonych przy pustym stoliku później zrobiło jej się głupio, że zajmuje miejsca. Wstała, zamówiła do bólu słodką, karmelową kawę mrożoną w wysokim kubku (napój kawopodobny, skwitowała bezlitośnie w głowie, na codzień przyzwyczajona przecież do mocnej czarnej) i kawałek tarty wiśniowej. Wróciła, wślizgując się z powrotem na tę samą, turkusową kanapę, którą upatrzyła sobie wcześniej. Niespiesznie sączyła kawę. Równie leniwie degustowała ciasto. Raz po raz poprawiała nogą wrzucony pod stolik plecak, nerwowo skubała brzegi bandaża wciąż otulającego jej dłonie. Oglądała plakaty. Obserwowała ludzi spędzających długie minuty na wyborze sorbetu. Palcami wystukiwała sobie tylko znany rytm na blacie stolika.
Nudziła się.


Szpital im. Sary Madigan
10 VI 1985 r. | Dorian Bane-Park | Zakończona (7)

Wykonywanie zawodu

Ziewnęła szeroko, nie próbując nawet udawać, że tego nie robi. Takie udawanie nie miałoby najmniejszego sensu biorąc pod uwagę, że od godziny, odkąd zaczęła dyżur, ziewała niemal ciągle, szeroko, bez skrępowania prezentując garnitur zębów, a czasem wręcz także migdałki. To, że się nie wyspała, było aż nadto oczywiste. To, że będzie potrzebowała przynajmniej dwóch kolejnych kubków kawy i być może także tabliczki czekolady, by oprzytomnieć – też. To, że ślęczenie nad cotygodniowym uzupełnianiem raportów w tym oprzytomnieniu nie pomagało, było już w ogóle zrozumiałe samo przez się.


Rozmowa telefoniczna
10 VI 1985 r. | Javier Rivera | Niezakończona

Zezując między listem pierwszym a ostatnim, z sapnięciem wykręciła numer, tyleż samo poirytowana, co zaniepokojona. Skonfundowana, taka właśnie była.
- Javier – rzuciła gdy tylko cichy szczęk na linii oznajmił podniesienie słuchawki po drugiej stronie. – Co się stało? Potrzebujesz pomocy? – Zmarszczyła brwi lekko. – Mówiłam ci przecież, że mnie nie będzie.
Na pewno, sto procent, że mu mówiła.


Ogród botaniczny
12 VI 1985 r. | Barnaby Williamson | Niezakończona

Kolejny promyk słońca w uśmiechu już i tak jaśniejącym jak supernowa.
- Bernie! – wołała już z daleka, z dziecięcym entuzjazmem machając do Barnaby’ego. Gdyby nawet początkowo jej nie zauważył, teraz już musiał – signorina Paganini nie dałaby już o sobie zapomnieć.
Rozpromieniona, z cichym sapnięciem opadła na ławkę. Kolorowa torba po jednej stronie, kojąca obecność Williamsona po drugiej. Frankie bez skrępowania pochyliła się i ucałowała mężczyznę w policzek – to ten rodzaj całusa zarezerwowany dla braci i dla przyjaciół. Tych pierwszych miała dwóch, tych drugich – kilku. Tego, który mieścił się idealnie w pół drogi między oboma pojęciami, tylko jednego.


Sycamore Street 3/6
19 VI 1985 r. | Javier Rivera | Zakończona (9)

Ile masz czasu?, zapytała jeszcze wczoraj, gdy Javier podrzucał jej zakupy – a gdy potwierdził, że w zasadzie tyle, ile trzeba, nie kryła zadowolenia. Doskonale. Z gotowaniem nie należało się wszak spieszyć.
Teraz, czekając, wszystko miała już przygotowane. Część produktów już w lodówce, inne starannie ułożone na blatach. Trochę mis i misek, przeróżnych sztućców, desek, szpatułek. W zlewie niezmyty jeszcze kubek po niedawno wypitej kawie, na szafce – kieliszek z wytrawnym winem, które Frankie postanowiła napocząć jeszcze zanim wpadnie Rivera. Dłonie – już od ponad tygodnia bez bandaży, skóra wreszcie zwyczajna, gładka, pozbawiona niezdrowego zaczerwienienia. Na tyłku – długie, zielone dresy; na stopach – zupełnie nic. Luźny top zamiast t-shirta, włosy związane w kucyk – niezbyt ciasny, niezbyt staranny, ot, taki tylko, by utrzymać większość niesfornych kosmyków w kupie.


Rozmowa telefoniczna
22/23 VI 1985 r. | Zjawa | Zakończona (2)

Kilka minut po północy, przerywając ledwie rozpoczęty odpoczynek, rozległ się przenikliwy dźwięk telefonu, który rozniósł się po cichym, dusznym pokoju socjalnym. Powietrze wypełniała senność, a każdy z ekipy ratowniczej marzył tylko o chwili wytchnienia, o krótkiej drzemce, która mogłaby zrekompensować zmęczenie wielogodzinnej zmiany. Dziś jednak los nie zamierzał im na to pozwolić. Dźwięk telefonu wydawał się ciągnąć w nieskończoność, rozcinając ciszę jak nóż. Kiedy wreszcie słuchawka została podniesiona, głos po drugiej stronie czekał na to kto się odezwie i potem nie zwlekał ani chwili.


Quayside Boulevard 3/15, Maywater
23 VI 1985 r. | Arlo Havillard, Zjawa | Niezakończona

Wykonywanie pracy

Dzisiejsza akcja miała być brzydka. Upadek z trzeciego piętra – takie wezwania zawsze są brzydkie, nawet bez podejrzeń usiłowania zabójstwa. A dziś takie podejrzenia mieli, co oznaczało jeszcze policję, prokuratora, godziny spędzone na w terenie. To była ich pierwsza akcja tej nocy – i prawdopodobnie jedyna. Nie zdążą wrócić dość szybko, by być gotowym na kolejne wezwania.


Stary grób
23 VI 1985 r. | Johan van der Decken, Sandy Hensley | Niezakończona

I ujrzałem ziemię nową

Telefony od Johana były osobistą legendą miejską Frankie – niby wiedziała, że mężczyzna ma jej numer; niby rozmawiała z nim parę razy; niby wciąż byli rodziną. A jednak i tak nie wierzyła, że van der Decken rzeczywiście może wziąć i do niej zadzwonić.
Łatwo sobie więc wyobrazić, jakie było jej zdziwienie gdy dwa dni temu rzeczywiście wziął i zadzwonił.
Nie odzywała się przez dobre pierwsze parę minut, bo, tak jakby, nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Johan za to mówił. Że stary grób, że legendy, że jakieś duchy. Frankie słuchała i marszczyła brwi, nie mogąc się zdecydować, czy mężczyzna zwyczajnie się upił, może zaćpał, oszalał – czy może właśnie dostaje udaru.



Francesca Paganini
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA