Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
03.05.1985Zabawa w pochowanegoJudith Carter & Leander van HaarstTo był zbyt długi dzień. Zbyt długi tydzień. Miałam go szczerze dość i wróciłam do domu bardziej zaspana niż się spodziewałam. Być może nie pomógł alkohol wypity podczas stypy, być może przydługie, przynudne rozmowy z dodatkiem formalności, być może po prostu zmęczyły mnie powinności, bo jako córka swojego ojca teraz muszę pilnować się bardziej. Być może. Trafiłam do pokoju po ciemku i na pamięć. Nie miałam siły nawet na durny prysznic, zrzucając to na myśl, że przecież zdążę jutro. Wstanę wcześniej i wszystko zdążę zrobić. Zawsze zdążałam. Czemu nie miałabym teraz? Nie mam świadomości, w którym momencie dokładnie oczy zamknęły się same. Ciemność wciąż mnie otaczała. Była niemal taka sama w każdej minucie. W każdej sekundzie. Tak samo niepokojąca. Tak samo… osaczająca. Kiedy się taka stała? Wiem, kiedy. Tamtego dnia, w jaskini. Może to magia, może to coś innego, może to przeciążenie organizmu. Nie wiem. Coś pierdolnęło mi na dekiel do takiego stopnia, że przerażały mnie zamknięte pomieszczenia, a ciemność, którą do tej pory się nie przejmowałam, stała się nieprzyjacielem. Zagrożeniem. Towarzyszyła mi dzisiaj, odkąd tylko udało mi się wywlec własne ciało na piętro i rzucić je na łóżko. Gdy zamykałam oczy – widziałam ciemność. Gdy je już zamknęłam – ciemność zdawała się tężeć. Jakim sposobem ciemność może być… gęstsza? Nie wiem. Ale ją czułam. Czułam, że jest dla mnie zagrożeniem i boję nawet wyciągnąć się rękę, ale- Ale i tak to zrobiłam. Dłoń napotyka przeszkodę. Czuję… coś, co przypomina drewno. Czy to ściana? Nie mam pojęcia. Próbuję ją pchnąć, ale nawet nie drgnie. Dokładam drugą rękę i próbuję naprzeć na nią z całej siły, ale nie ustępuje. Gdzie, do chuja, jestem?! — Hej! – wrzeszczę, ale czy ktokolwiek jest tutaj poza mną? Nie widzę nic. Gdzie, do chuja, jestem? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Sen zmógł go niemalże natychmiast, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki. Dzień pełen emocji i wysiłku był wstępem do „jutra”, które miało postawić przed Leandrem nowe wyzwania. Był zmęczony, jak zwykle i spał dość twardo, aby odejść daleko do krainy marzeń, jeszcze zanim oddech Iry zdołał nawet odrobinę się wydłużyć. Nie zaczekał. Dzisiaj śnili z dala od siebie. Może to i lepiej. Palące słońce piekło odsłonięty kark. Pełnia lata, południe. Gorące powietrze utrudniało oddychanie. Kropla potu spłynęła mu ze skroni, aby opaść na rozkopaną ziemię. Chciał otrzeć czoło dłonią i wtedy odkrył, że opiera ją na łopacie. Kopał, chociaż na początku nie wiedział, co takiego chowa pod zwałami ziemi. Trumna znalazła się pod ziemią dość głęboko, aby nie być widoczną, a zarazem nie dość głęboko, by warstwy piachu całkowicie pochłonęły daleki głos Judith dobiegający zza zbitego ze sobą drewna. Początkowo rozejrzał się wokół w poszukiwaniu odpowiedzi. Nie zrozumiał, że wołanie nie dobiegło zza dziesiątek otaczających go drzew i potrzebował chwili obserwacji, aby się upewnić. Byli w środku tropikalnego lasu. Dlaczego coś w nim zakopywał? Uniósł łopatę i marszcząc czoło, powoli doszedł do wniosku, że może to w tej dziurze jest coś, co imituje ludzki głos. Było gorąco i parno. Może po prostu dostał już udaru i pod sobą znajdzie jedynie kilka korzeni i pogrzebane pamiątki dnia wczorajszego? Co mu szkodziło sprawdzić… Pierwsze uderzenie w zwały ziemi nabrało na narzędzie jedynie kupę ciemnego podłoża. Głuchy dźwięk kopania rozległ się krzykiem wśród dziwacznie milczących tropików raz, a potem znowu. Za piątym uderzeniem, łopata natrafiła na coś twardego. Odbiła się z brzękiem od metalowego łączenia, a chwilę później zachrobotała nieprzyjemnie o wnętrze trumny, kiedy van Haarst rozgarnął zwały piachu przykrywającą przedmiot. Nie od razu rozpoznał trumnę. Z tej perspektywy przypominała mu raczej długą skrzynię zbitą z byle czego i byle jak z tego, co akurat było pod ręką. Opuścił łopatę jeszcze raz, wbijając ją w wierzch trumny z taką łatwością, jak gdyby wsadzał nóż w ciepłe masło, a potem poczuł opór. Łopata utknęła między warstwami zewnętrznymi. Judith podarowano drobną kreseczkę światła wciskającą się do środka spomiędzy rozwarstwionych odłamków. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nic. Żadnego głosu, żadnej odpowiedzi. Zupełnie nic. Zupełna pustka. Zupełna ciemność. Słyszę tylko szuranie na powierzchni tej pojebanej skrzyni. Ciemność zdaje się mnie połykać. Pochłaniać całkowicie, wyduszać oddech, ostatnie tchnienie. Jest tak ciemno… gdzie jest słońce? Słońce jest dobre, słońce jest bezpieczeństwem – słońcem jest Lucyfer. Tutaj go nie ma. Nie widziałam go również w tej przeklętej jaskini. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłam ataku. I to nie tak intensywnego jak teraz. Był taki, jak na statku. Oddech podchodzi mi do gardła, pęta je i sprawia, że nie mogę z siebie wydusić słowa. Ręce ślizgają się po twardej powierzchni drewna, czuję wbijające się drzazgi, ale to teraz jest nieważne. Szuranie nie ustaje, a ja po raz kolejny łomoczę w trumnę. — Hej! – drę się niemiłosiernie. – Wypuść mnie! Ktokolwiek! Krzyk przerwany jest szpadlem. Ucisza mnie wystarczająco, bo na poziomie mojej twarzy najpierw pojawia się nieproszony gość, a potem ustępuje – wpuszczając kilka promieni przez dziurę wyrąbaną w skrzyni. Niemal mogę odetchnąć z ulgą. Światło. Światło jest dobre. To znaczy, że naprawdę ktoś tu jest. Raz jeszcze łomoczę w wieko. Skoro kopał, skoro wbił szpadel, to znaczy, że chce mi pomóc. — Otwórz tą skrzynię! Tu nie ma powietrza! Teraz już jest, przez tą dziurę wlatuje go trochę więcej, ale to wcale nie sprawia, że oddycham spokojniej. Jak się tu właściwie znalazłam? Kto mnie tu wsadził, kto mnie wrzucił w skrzynię i porzucił w miejscu zapomnianym przez życie? Nie wiem. Nie wiem też, kto jest po drugiej stronie. To musi być przyjaciel. Frank? Sebastian? Nie wiem. Nie mówię już nic więcej, bo wiem, że jeszcze parę chwil, a głos złamie się pod impetem emocji. Wypuść mnie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Teraz słyszał go wyraźnie – głos ofiary zamkniętej w ciasnej skrzyni pospiesznie zbitej trumny. Tłumiony przez drewno i zwały ziemi zyskał na sile. Krzyczała, chociaż w ten sposób wcale nie docierała do właściciela szpadla lepiej, niż czyniła już to dotychczas. Przechylił lekko głowę, aby móc spojrzeć w dziurę, jaką stworzył w drewnie przed kilkoma sekundami. Zobaczył blask cudzej gałki ocznej. Nie zauważył, kiedy po raz pierwszy się uśmiechnął. Był cudzym grabarzem. Dlaczego miałby odkopywać kogoś, kto w tym momencie pozostawał na jego łasce. - Co będę z tego miał? – Zapytał, kiedy już kolejna porcja wrzasków i łomotania w skrzynie wreszcie zginęła wśród pozornej ciszy lasu połykającego wszystkie możliwe dźwięki. Nawet głos Leandra zdawał się dobiegać do wnętrza trumny z przedziwnym wrażeniem oddalania się. Dorastanie w biedzie i wśród dysfunkcyjnych relacji wykształcało charakter i to nawet lepiej, niż jakiekolwiek lekcje i wykłady dotyczące autorytetów. Autorytety nie istniały. Nie były prawdziwym życiem. W prawdziwym życiu liczyły się wyłącznie wpływy, siła, nazwisko. Nie było tam miejsca na bezinteresowne przysługi, skoro wszystko należało sobie wygryźć właśnie przemocą z wielkiego kawała życiowego powodzenia, jaki przelatywał biednym przed oczami, aby naigrywać się z ich niemocy. Żadne żądania nie mogły do niego przemówić. Nie, gdy to on trzymał szpadel. - Z jakiegoś powodu jesteś w tej trumnie. Powinnaś umrzeć. – Głos van Haarsta był zachrypnięty i niespodziewanie ciężki od potrzeby wypełnienia postawionego przed nim wyzwania. Zakopywał ją. Powinien dokończyć dzieła. Dlaczego w ogóle z nią rozmawiał? Gdzie zaprowadzi go ta ciekawość? Może to tylko pokusa, którą podsuwała mu Lilith? Może to wreszcie właściwy test jego oddania? - Czemu jesteś winna? – Zapytał wreszcie. Łaskawie – kto inny mógłby odmówić jej wysłuchania. Kto inny zadbałby o to, aby nie mogła już nigdy zabrać głosu. Szpadel zachrobotał ponownie o wierzch trumny. Ziemia znowu nakryła ten promyczek słońca, który wcześniej tak szczodrze jej podarował. Niechże uzna to za motywację do złożenia wyjaśnień. A kto daje i odbiera… |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Co będę z tego miał? Co to za jakaś popieprzona licytacja?! Skurwiel stoi nade mną. Jakimś cudem udało mu się mnie znokautować i umieścić w trumnie – a trumnę w ziemi. Dopiero teraz odzyskałam przytomność i nie wiem, kurwa, co się dzieje. Ledwie lichy promień słońca oświetla moją twarz, dawaje nadzieję, kiedy… Zgasł. Lucyfer był słońcem. Był gwiazdą zaranną i nadzieją. Póki był ze mną – nie miałam się czego bać. Teraz go nie widzę. Czy mnie opuścił? Co teraz mogę zrobić? — Nie, przestań! – jestem jak dzikie zwierzę w klatce. Łomoczę o jej wieko, zdzieram skórę na dłoniach, ale nie jestem w stanie podnieść wieka. Mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa, przysypująca ziemia mnie przygniata i zamyka w wykopywanym grobie. To nie sprawia, że przestaję. Słyszę szuranie i głuche tąpnięcia. Skurwysyn przysypuje mnie dalej, a ja nie mam jak uciec. Jestem sama. Jestem bezradna. Lucyfer mnie opuścił. Powinnaś umrzeć. Powinnam umrzeć już w dniu, w którym otwierałam Wrota Piekła. Lucyfer chciał mnie u swojego boku – moja wola życia na to nie pozwoliła. Taki jest rezultat, gdy się z nim nie zgodziłam. — Kim Ty, kurwa, jesteś?! – wrzeszczę. Jego pytania pozostają bez odpowiedzi. – Dlaczego to robisz?! – to kolejna ważna kwestia, o której chciałabym się dowiedzieć. Jeszcze zanim zacznę się łamać pod wpływem ciemności. Ta otula mnie coraz mocniej. Czuję, że moje mięśnie są coraz bardziej słabsze, a ja robię najpewniej najgłupszą rzecz, jaką mogę zrobić – zamiast napierdalać w wieko, próbuję wydrapać sobie drogę wyjścia. Drzazgi wbijają mi się w paznokcie, drewno nie ustępuje. Muszę wykopać sobie drogę na zewnątrz. Muszę. Muszę. Ale właściwie – dlaczego? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Jej krzyk wywołał ciarki na odsłoniętych ramionach lekarza i już dla samego tego uczucia wiedział, że warto było zakopywać ją dalej. Powinna krzyczeć, najlepiej zawodowo i z paniką taką jak ta, którą właśnie przypisywał jej drogą nadinterpretacji. Na pewno się bała, bo kto by się nie bał, gdyby zakopywali go żywcem? Chociaż zadał pytanie, odpowiedź nie nadchodziła. Ciche skrobanie wypełniło ciszę, a słowa wydobywające się zza desek rozczarowywały, wobec czego Leander jedynie marszczył czoło i obracał łopatę w dłoniach. Łudził się, że zaspokoi jego ciekawość, ale nic to nie zmieniało. Wreszcie stracił cierpliwość… i tak długo wytrzymał. - CZEMU JESTEŚ WINNA?! - Wrzasnął gwałtownie, głośno. Absolutnie nie przewidując konsekwencji swojego działania, wbił łopatę raz jeszcze w wieko trumny. Przednia deska chrupnęła głośno, gdy pękła wzdłuż, sypiąc na Judith jeszcze więcej wilgotnej ziemi. - Co zrobiłaś? Dlaczego mam cię zabić? - Jego głos był coraz bliżej, bo i rzeczywiście przemieszczał się w stronę Judith. Coś ciężkiego wygięło deskę nieco do wewnątrz. Co było gorsze do zniesienia? Kolejne zmniejszenie przestrzeni wewnątrz trumny, czy dźwięk, który temu towarzyszył. To on - ten człowiek z łopatą - zszedł do swojego grobu i uderzył w wieko. - Zasłużyłaś na sprawiedliwość - odpowiedział natychmiast i dało się usłyszeć, że jego usta są już tuż obok. Ona skrobała, a on warczał, chociaż jak wielkie miał pojęcie o tym, o czym mówił? Kto kazał mu wymierzać sprawiedliwość? Nie było właściwej odpowiedzi. Te słowa po prostu należało powiedzieć. Lilith chciała, aby Judith je otrzymała. I wtedy też zamilkł, jak gdyby nagle dotarł do niego sens jej pytań. Dłoń opadła na chropowatą powierzchnię trumny, gdy w zamyśleniu rozmazał wilgotną ziemię, wpychając jej nieco pomiędzy pęknięcie. - Nie wiem… - odpowiedź była pełna wahania, ale wydawała mu się właściwa. Kim był przez całe swoje życie? - A kim być powinienem? Dlaczego to dziewczyna z trumny miała to definiować? To dobre pytanie. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nagły wrzask powoduje, że coś we mnie pęka. Palce o paznokciach obdrapanych do krwi nagle wczepiają się w boki głowy. On wrzeszczy – wrzeszczę i ja. Nie panuję już nad własnym ciałem. Łzy buchają strumieniami, ręce osłaniają uszy, a ja słyszę pisk. Ten sam pisk, który słyszałam w jaskini, który wwiercał się w głowę, odbierał świadomość. Wtedy po raz pierwszy poczułam macki ciemności – dzisiaj do mnie wracają. Nie wiem, gdzie jestem. Nie wiem, co zrobiłam, nie wiem, kim jest ten skurwysyn, który wbija właśnie po raz kolejny szpadel w wieko trumny, a grudy ziemi spadają na moją twarz. Dławię się nią, obracam w trumnie, wypluwam, kaszlę i charkam. Brud miesza się ze łzami spływającymi po moich policzkach, a ja przylegam do najciemniejszego, najmniejszego kąta trumny, już tylko modląc się, żeby to się skończyło. — Nie wiem, kurwa, nie wiem! Nie wiem? Na pewno nie wiem? Zabiłam swojego męża. Przez moją słabość mógł zginąć Sebastian. Przez nasze uczucie stał się niestabilny, podatny na krzywdę, na zranienie. Bo byłam na tyle egoistyczna, żeby nie odpuścić. Przeze mnie zginął wuj Wesley. — Zabiłam ich! – wyduszam z siebie w końcu. Ramiona obejmują moje ciało, trzęsę się, bezwiednie, bezbronnie. Wieko trumny ani nie drgnie. Nie mam ze sobą broni. Jestem skazana na czyjąś łaskę. Na łaskę skurwysyna, który właśnie rozlicza mnie z mojego życia. Czy to moje sumienie? Czy tak wygląda kara zesłana przez Lucyfera? — Przeze mnie zginęli! – łez jest za dużo, obejmują już całą twarz, wpadają mi do ust, dławię się nimi. Jestem sama i dociera do mnie, że tutaj umrę. Jak tchórz. A może naprawdę już umarłam. Kim być powinienem? — Katem – wyrywa się z moich ust, kiedy fala łez ustaje. Mówię cicho, rozedrganym głosem. Nigdy w życiu się tak nie bałam. Nigdy w życiu nie czułam się aż tak bardzo jak gówno. – Sumieniem. Karą Lucyfera. Nie wiem. Tutaj znajduje się koniec mojej drogi. Umrę – jak tchórz. Zginę – zakopana gdzieś daleko. Kulę się w sobie, kurczę się na tyle, na ile tylko mogę. Trumna zdaje się zaciskać na mnie jeszcze mocniej. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Napawał się jej emocjami jak pies gończy wypuszczony na polowanie. Smród jej strachu był wyjątkowy, przepyszny. Z jakiegoś powodu uzależniał go od siebie i sprawiał, że chciał wzbudzić w niej jeszcze więcej prawdziwych emocji. Tylko one miały wartość. Tylko o nie warto było walczyć. Lęk był prawdziwy i był histerią, o jakiej nawet nie śmiał marzyć. I tak jak ona zaczynała płakać, tak on znowu się śmiał i uderzał stopą w pęknięty fragment trumny. Wieko pękało coraz dalej, jak gdyby składało się już nie z eleganckiego, lakierowanego drewna, a z desek zbijających latrynę. Kiedy to się zmieniło? Van Haarst nie zauważył. - Zabiłaś - powtórzył po Judith i wbił w nią intensywne spojrzenie ciemnych oczu. Skrywał się w nim osąd, nienawiść i nieskończone szaleństwo człowieka chorego, zaburzonego. - I zabijesz kolejnych. Brzmiał tak, jak gdyby rzeczywiście był zawiedziony jej postępowaniem. Dlaczego?, pytał się wciąż, bo najwidoczniej żył pod ogromnym kamieniem, skoro nie kojarzył członkini Kręgu i nie poznawał Judith Carter. Tej Judith Carter, która była jednym z pionków trwającej rozgrywki. I któż to wie, może nawet w innej rzeczywistości to wszystko potoczyłoby się inaczej. Może uznałby, że rzeczywiście odcierpiała już swoje i zlazłby w końcu z jej grobu, umożliwiając jej wyjście. Może nawet podałby jej rękę, by pomóc jej wyjść. Na pewno zastanowiłby się nad całą tą łaską, ale… ale potem powiedziała zbyt wiele. - Karą Lucyfera… - powtórzył i zmielił jej słowa na języku z podejrzaną rozwagą, okalając ją odrobiną ciszy. Nie trwało to długo, bo i w końcu przetrawił jej epitet. Odnalazł w nim odpowiedź na to, kim miał być. A potem uniósł łopatę. - Lucyfer gryzie piach - warczał przez zaciśnięte w furii zęby i machał. Machał łopatą z góry na dół i uderzał. Wbijał narzędzie we wszystko, co napatoczyło mu się pod ręce. Oddychał ciężej, coraz bardziej zmęczony swoim dziełem zniszczenia, ale złość jak zwykle dodawała mu mnóstwo energii. - Tam jest jego miejsce. - Zaznaczył i wzrok na moment uciekł mu gdzieś naprzód, jak gdyby dostrzegł właśnie inny grób, którego do tej pory zupełnie nie zauważał. Grób, w którym pochowano Buntownika. - Jest zagładą, jest wybuchem, który zaburzy równowagę. Wsparł się na łopacie, którą zatopił w wilgotnej ziemi. Odgarnął włosy wpadające mu do oczu, otarł pot zalewający mu czoło. - I tak jak płomień, zginie we własnym świetle. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nigdy nie poznałam takiego stanu. Skulona niczym zwierzę, niczym ofiara, w ciemnym kącie. Czekająca na śmierć. Nie poznałam? Czy dużo inaczej było w Cripple Rock, kiedy otwieraliśmy wrota Piekieł? Pierwszy raz myślałam, że umrę, gdy upuszczałam swoją krew do misy. Świat wirował, chłód mnie ogarniał, a ja myślałam, że zdechnę w misie z własnymi wymiocinami, z niedokrwienia. Z człowiekiem, który mną gardził. Drugi raz myślałam, że umrę, gdy sznur owinął się wokół mojej szyi, wyduszając powietrze. Ledwie udało mi się go nadpiłować. Trzeci raz myślałam, że nie żyję, gdy magia przepływała przez moje żyły, a kiedy tylko rytuał się skończył, wyrzygałam maź i całą swoją duszę. Nie potrafiłam się podnieść. Słyszałam tylko ciche słowa i czułe dłonie na swoim policzku. Nie było go tutaj ze mną. Nie było ze mną Sebastiana – tym razem byłam sama. Łzy wpadają do moich ust, zalewają je strumieniami. Ryczę jak bóbr, dławiąc się własnym żalem i dusząc z braku powietrza, kiedy ktoś nade mną kopie drewno, nadłamuje trumnę, w której sam mnie zamknął. Nie krzyczę już, nie mam na to siły. Jestem złamana. Pokonana. Leżę jak tchórz i czekam na śmierć, bo nie mam już żadnej nadziei. Ta gaśnie z jego ostatnimi słowami. — Nie! – wydziera się z moich ust ostatni wrzask. Jestem skłonna w to uwierzyć. Czy Lucyfer naprawdę mógł umrzeć? – Kłamiesz! – silę się na wrzask. Mięśnie drżą pod wpływem bólu, spazmy dreszczu i strachu mają we władaniu całe moje ciało i czuję, że za moment wyrzygam się znowu. Z bezradności. – Nie zginął! Nigdy nie zgaśnie! Kłamiesz! KŁAMCA! Wydzieram się tak mocno, że pękają mi bębenki. Że mój wrzask niesie się jeszcze echem po mojej głowie, a kiedy otwieram oczy – widzę ciemność, słyszę ciszę, a do płuc wpada mi świeże, leśne powietrze. Widzę znajome rysy mebli. Widzę światło księżyca wpadające zbyt wyraźnie do pokoju. Widzę swoje ubrania, które rzuciłam wieczorem, gdy kładłam się spać. Jestem w domu. Jestem w swoim pokoju. Cała jestem zlana potem. Policzki mokre są od łez. Płakałam przez sen…? Ciemność nie sprawia, że jej ufam. Każdy głębszy oddech sprawia mi ból. Strach nie mija. Jest ze mną przez cały ten czas. Ledwie udaje mi się przekonać do wstania z łóżka i zapalenia światła. Światło zagłusza poświatę księżyca. Daje mi pewność. Jestem u siebie. Widzę wszystko. Mam nad sobą kontrolę. Podchodzę do drzwi i nerwowo szarpię za klamkę. Te poddają się mojemu dotykowi, otwierając na zaciemniony korytarz. Nikt mnie nie uwięził. Jestem wolna. Żyję. Wciąż żyję. Oddychaj. Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Pobudka złączyła ich tak, jak czyni to ostatni oddech. Nabierając siły w płuca krzyczeli – ona z lękiem, a on z wściekłości. Wściekał się, bo pękająca pod naporem łopaty trumna w końcu została rozbita w drzazgi. Zaglądając do środka, liczył na odpowiednią nagrodę. Chciał poznać dzieło swojej agresji i przypatrzeć się twarzy, w którą raz za razem chciał uderzyć łopatą. Już prawie widział krew, już prawie serce zaczynało bić mu szybciej, a potem… a potem to wszystko rozpłynęło się w powietrzu. Zniknęła. – Nie! – Krzyknął, rozwierając własne palce i wypuszczając z nich drewniany trzonek. Metal spadł na wilgotną ziemię z dziwnym trzaskiem, który brzmiał zupełnie nie tak, jak powinien. Dłoń zanurzyła się w ciemności trumny, a ostra drzazga prześlizgnęła się sprytnie wzdłuż leandrowego przedramienia. – Kurwa mać! – Warknął i gwałtownie wyciągnął rękę spomiędzy kawałków drewna. Obudził się… a raczej obudził go ból. Westchnienie pomogło mu poczuć dyskomfort w gardle. Chrapał, czy krzyczał? Sklejone snem rzęsy odebrały wzrok lepiej, niż ciemność panująca w sypialni. Bezmyślnie trąc oczy zrozumiał, że ból nie był elementem podsuniętym mu przez wybujałą wyobraźnię. Ból był prawdziwy i dotkliwy, a przede wszystkim absolutnie niespodziewany. – Co do… – zapytał samego siebie, kiedy sięgał ponad stolik nocny. Pociągnął za sznurek, a lampka rozbłysła niewielkim, ciepłym światłem, dając mu wreszcie ogląd na to, co stało się w sypialni. Piętnaście minut później wciąż jeszcze wyjmował ceramiczne odłamki z własnej dłoni. Przez sen uderzył, a następnie strącił kubek stojący na stoliku. Poplamioną krwią pościel bezmyślnie rzucił pod prysznic. Syczał, gdy dezynfekujące zaklęcie zapiekło mocno miejsce urazu. Wzdychał z ulgą, kiedy magia pozszywała nierówne brzegi rany i przyniosła ulgę w bólu. Poruszając palcami, wyczuł pewną tkliwość tkanki w tym miejscu. Będzie musiał trochę się oszczędzać… a na pewno nie zbijać kubków własną pięścią. Godzinę później jechał już do szpitala, bo skoro wstał, to równie dobrze mógł zacząć dyżur. W pustym mieszkaniu nie trzymało go absolutnie nic więcej poza pospiesznie wypitą kawą i myślami oscylującymi wokół twarzy widzianej we śnie. Czy była wyłącznie wytworem jego pokręconej wyobraźni? Dlaczego zamknął ją w trumnie? I ten cały Lucyfer wdzierający się brawurowo do jego snów. Łamał sobie nad tym głowę, ale nie wymyślił niczego sensownego. Temat zakończył się wraz z pierwszą dyskusją z ordynatorem oddziału. Teraz jego myśli zaprzątało już jedynie dwadzieścia sposobów na zamordowanie własnego szefa. | zt |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny