Czarownicy szykują się do świętowania Nocy Walpurgii. Zaobserwowano wybuchy magiczne na terenie Hellridge, a w Saint Fall zaczyna robić się coraz bardziej niebezpieczne. Coraz częściej słyszy się o radykalizacji Kościoła, ale pojawiają się głosy przeciwników tego nurtu. Co zmienią nadchodzące wybory?
Lepszy pokój najgorszy Niepewne czasy wymagają pewnego działania. Na którą stronę przechyli się szala?
I ujrzałem ziemię nową Cripple Rock przeżywa kolejny wstrząs, wypluwając dziwactwa, jakich świat nie widział.
Czarna Msza Oto nastają ciężkie czasy – módlmy się do Piekielnej Trójcy.
Niech żyje bal Na wystawnym balu Krąg świętuje sabat pośród tańca i plotek.
Noc Walpurgii Najważniejszy z sabatów zaprasza wszystkich atrakcjami na wzgórza Cripple Rock.
Wybory Los Saint Fall leży w Twoich rękach – wybierz swojego kandydata na burmistrza.
Pomożecie Pomożemy! W odbudowie Hellridge potrzebna jest pomoc. To jak? Pomożecie?
Człowiek jest jak ćma Zwyczajnego dnia czarownicy poznają niezwyczajne istoty, stając przed moralnymi wyborami.
Spotkanie Kowenu Dnia Wrota Piekieł zostały otwarte – Kowen bez prefekta musi się naradzić co dalej.
Spotkanie Kowenu Nocy Wśród śmiertelnych zamieszkała Lilith – Matka wzywa swój Kowen na spotkanie.
nazwisko matki Laffite data urodzenia 19 III 1961 miejsce zamieszkania Little Poppy Crest zawód Ratownik rezydent w szpitalu im. Sary Madigan, studentka magicyny na Tajnych Kompletach (na stopień biegłego) status majątkowy zamożna stan cywilny panna wzrost 164 cm waga 56 kg kolor oczu ciemnobrązowe kolor włosów czarne odmienność – umiejętność – stan zdrowia zdrowa znaki szczególne znamię w kształcie kwiatów lawendy na lewym przedramieniu, tuż nad nadgarstkiem; masa piegów
magia natury: 0 (I) magia iluzji: 0 (I) magia powstania: 0 (I) magia odpychania: 3 (I) magia anatomiczna: 15 (II) magia wariacyjna: 0 (I) siła woli: 5 (II) zatrucie magiczne: 1 sprawność: 10 Szybkość: I (1) Udźwig: I (1) Pływanie: I (1) Rzeźba: II (6) Taniec towarzyski: I (1) charyzma: 2 Perswazja: I (1) Savoir-vivre: I (1) wiedza: 14 Magicyna: II (6) Język włoski: II (6) Łacina: I (1) Literatura: I (1) talenty: 11 Percepcja: I (1) Prawo jazdy: I (1) Tropienie: I (1) Gra na skrzypcach: I (1) Zręczność dłoni: II (6) Gotowanie: I (1)
reszta: 0
rozpoznawalność II (społeczniak) elementary schoolSunset high school Frozen Lake High edukacja wyższa Tajne Komplety – Magicyna – Praktyk moje największe marzenie tozostać szanowaną specjalistką w dziedzinie magicyny ratunkowej i katastrof najbardziej boję się utraty rodziny, samotności w wolnym czasie lubię grać na skrzypcach, tańczyć, czytać romanse, szybką jazdę motocyklem mój znak zodiaku to ryby
1 Francesco Antonino Paganini, mówiła matka za każdym razem, gdy Frankie coś zbroiła. Francesco Antonino Paganini, czy mogłabyś w końcu dorosnąć? Mogła. Problem zawsze polegał wyłącznie na tym, że nie chciała. Jak jednak mogła chcieć? Jako najmłodsza z calej zgrai, była też tą najsłodszą – i, wbrew wszystkiemu, co jej zarzucano, także tą najbardziej niewinną. Broiła, tak, czym jednak były jej dziecięce psoty od rozrywek całej reszty? Podczas, gdy jej bracia siłą wyrywali życiu co swoje, Frankie plastikowymi nożyczkami przycinała liście zupełnie zdrowym roślinom. Gdy ojciec raczej groźbą niż prośbą dbał o dobrobyt ich familii, Francesca co najwyżej zdzierała kolana, spadając z przydomowego drzewa. Broila dużo, broiła chętnie, broiła tak, jak powinna, będąc Paganini – a jednak wciąż nawet w połowie nie tak, jakby mogła. Bardzo długo nie wiedziała przy tym, jak wielki rozstrzał jest między nią a nimi. Była rodzinnym promyczkiem i sama siebie oślepiała własnym blaskiem. Dla niej wszyscy byli dobrzy. Wszyscy byli kochani. Bracia byli najprzystojniejsi, najsilniejsi, najlepsi – siostra była najśliczniejsza, najzdolniejsza, idealna. Francesca była zapatrzona w każde z nich – i bardzo wielu rzeczy nie dostrzegała. Nie chciala dostrzegać.
2 Miała osiem lat, gdy przydomowe drzewo – to samo, na które tak uwielbiała się wspinać – zapłonęło zielonym ogniem. Francesca nie wiedziała skąd ten ogień i czemu był zielony, nie palił jednak, gdy wsadziła w niego rękę – zbyt ciekawska, by się przed tym powstrzymać. Nie pamiętała, który z braci nakrył ją pierwszy i który bardziej rugał ją za brak rozsądku – głośno, po włosku i z typowo włoską pasją, którą także Francesca znała i czuła od dziecka. Nie pamiętała, bo jedyne, co zostało jej w głowie po tym dniu, to wspomnienie machania zupełnie zdrową, delikatną rączką, by pokazać, że nie boli – i przelotny uśmiech matki, gdy wspominała o magii, o kościelnej szkółce, i o tym, jak będzie pięknie. Francesca nie wiedziała wtedy, o jakim pięknie mówiła matka – i, szczerze mówiąc, nie sądziła, by teraz, po latach, rozumiała to lepiej.
3 Dorastała do swojej roli długo i mozolnie, i chyba nigdy tak naprawdę w pełni do niej nie dosięgnęła. Była Paganini, tak, ale dużo bardziej była po prostu Frankie. Principessa – choć już jako nastolatka regularnie chodziła na siłownię i basen, najpierw tylko po to, by się zmęczyć; potem, by czuć się lepiej ze swoim ciałem; wreszcie, by przygotować się do pracy w ratownictwie. Zuccherino – wychowana dość dobrze, by odnaleźć się na salonach i nie pogubić kroków w tańcu, ale jednocześnie uparta, nierzadko pyskata, marząca raczej o długich wędrówkach po lesie czy wycieczkach na krańce świata niż o balach i politycznych rozgrywkach, w których tak lubowała się jej rodzina. Raggio di sole – nucąca pod nosem włoskie ballady przy eksperymentowaniu z kolejnymi potrawami i wzdychająca za wielką, romantyczną miłością; ale też każdego dnia, odkąd Valerio nauczył ją jeździć i sprezentował pierwszy motor, coraz odważniej sprawdzającym, ile może wycisnąć ze swojej maszyny i kiedy, przy jakiej prędkości, sama zacznie bać się, że straci kontrolę. Kogo by jednak nie zapytać, ten mówił, że Francesca była grzeczna, doskonale wychowana, posłuszna. Trochę zbyt nieśmiała, trochę zbyt pełna ideałów, może też zbyt ambitna – kto to widział, by dziewczyna spędzała tyle czasu ślęcząc z nosem w książkach? – ale, generalnie, kochana i sympatyczna. I bardzo długo nie do końca świadoma, z jakiej rodziny tak naprawdę się wywodzi.
4 Najpierw zwróciła uwagę na tatę – na jego nieobecności; na to, jak zły potrafił wracać; jak inaczej brzmiał jego ton głosu, gdy rozmawiał przez telefon z niektórymi z kolegów (potem wiedziała już, że byli to koledzy, których nie życzyłaby najgorszemu wrogowi). Potem przyjrzała się mamie – temu, jak niespokojna była, gdy ojca nie było zbyt długo; jak spinała się, gdy tata wspominał czasem coś o drobnych problemach; i jak śmiała się gorzko na każde nie martw się, amore. Wreszcie – bracia. Valerio i jego otarte ręce, brudne koszule, grymasy złości na twarzy i coś, co kazało jej czasem kulić się w jego obecności, choć w duchu wiedziała przecież, że nigdy by jej nie skrzywdził. Elio i zacięcie na jego twarzy, coraz dłuższe dyskusje z ojcem, i spojrzenie mamy, gdy na niego patrzyła – coraz częściej tak podobne do tego, którym wodziła za tatą, gdy ten mówił o interesach. Francesca nie była głupia, szybko zaczęła rozumieć, po prostu długo wolała się oszukiwać. Nie była zaskoczona, podświadomie czuła przecież, że jej rodzina jest trochę inna niż rodziny jej koleżanek. Nie zmieniało to jednak faktu, że się bała – i teraz, już wiedząc, była jeszcze bardziej przerażona. Miała czternaście, może piętnaście lat, gdy zaczęła mówić. Cicho, nieśmiało – o tym, że może nie warto. Że mogą przecież zadbać o siebie inaczej. Że może wcale nie trzeba się kłócić – tak chciała widzieć kontakty ojca z wszystkimi tymi mężczyznami, z którymi się spotykał, a którzy czasem pojawiali się nieproszeni pod ich domem; jako kłótnie, a kwestie krwi, połamanych kości, rozdartego mięsa, odebranego życia. Mówiła o tym, że może nie potrzebują wcale tego wszystkiego. To wszystko. Bardzo długo nie mówiła o przemocy inaczej, a gdy wreszcie zaczęła, do końca już nie pozbyła się posmaku goryczy na języku.
5 To Valerio. To Valerio kupił jej pierwsze skrzypce – prezent na szesnaste urodziny, znacznie lepszy niż pentakl i athame – i znalazł jej nauczyciela. Bardzo długo nic nie sprawiało jej takiej radości, jak ćwiczenia z instrumentem. Nigdy nie pragnęła być artystką, sztuka była dla niej czymś do podziwiania, nie uprawiania – skrzypce okazały się być chlubnym wyjątkiem. Nigdy nie nauczyła się komponować nic swojego, nigdy też nie stała się skrzypkiem lepszym niż ot, zdolny, ale w gruncie rzeczy raczej przeciętny – do dziś jednak niewiele było rzeczy, które radowały ją tak, jak chwila spokoju z instrumentem w dłoni.
To do Valerio szła, gdy nocami śniły jej się koszmary – i, jeśli akurat był w domu, i jeśli był sam, nierzadko zostawała do rana, skulona w jego pościeli, słuchając, jak śpiewny był włoski w jego ustach, gdy snuł jej mniej lub bardziej prawdziwe historie o świecie, którego tak bardzo była ciekawa. Rzadko mówiła o podróżach, o których śniła i wycieczkach, na które chciałaby kiedyś wyruszyć – wstydziła się i bagatelizowała te konkretne marzenia, przesycona otaczającym ją przekonaniem, że jej, jako dziewczynie, nie potrzeba przecież przygód do szczęścia. Rzadko mówiła, ale nigdy nie przestała śnić. Valerio opowiadał, a Frankie zawsze widziała siebie – w Rzymie, zwiedzającą zabytki starożytnej kultury; w Paryżu, podziwiającą obrazy mistrzów pędzla; i w Saint Fall, ich własnym Saint Fall, odkrywającą zakamarki miasta, z którego pochodziła, a którego wcale tak naprawdę nie znała.
To Valerio przytulał ją – mocno, pewnie, odgradzając od całego świata – gdy za bardzo przeżywała kłótnie rodziców lub gdy przypadkiem dowiedziała się, co tak naprawdę robił ojciec minionej nocy, albo gdzie był sam Valerio, gdy tak długo nie wracał do domu. To on brał na siebie wrażliwość Franceski, to przy nim była delikatną najbardziej i najbardziej odsłoniętą. Odkrywała przed nim wszystko, co kryło się w jej wielkim sercu – w zamian zabierając od Valerio to, co uwierało jego. Frankie zawsze kochała – mocno, intensywnie, za bardzo. Kochała swoją rodzinę, ale spośród wszystkich bliskich najbliższy był jej właśnie on.
To Valerio kupił jej pierwszy motor i on nauczył ją jeździć – choć to Elio podgadywał ją, by pozwoliła sobie na więcej, szybciej, odważniej. I Francesca sobie pozwalała, bo gdy spróbowała raz, nie potrafiła już przestać. Pierwszy motor był znośny – dość szybki, by mogła się sprawdzić, wystarczająco przeciętny, by nie zrobiła sobie krzywdy. Pierwszy motor bardzo szybko przestał jej wystarczać, a ona sama bardzo szybko z zaskoczeniem stwierdziła, jak bardzo potrzebuje w życiu adrenaliny – i jak jeszcze bardziej łaknie wolności. Wolności, którą w danym momencie dawały jej tylko dwa kółka i ciągnąca się po horyzont pusta, prosta droga.
To Valerio wreszcie wziął na siebie rozprawienie się z jej ideałami, gdy zaczęła mówić o nich zbyt głośno, i gdy zbyt śmiało zaczęła drążyć, dlaczego tak naprawdę robią to wszystko. Troska o Valerio była pierwszym impulsem, by w skażonym ludzką krzywdą świecie znaleźć sobie rolę, którą mogłaby zrobić coś – cokolwiek – dobrego. Dla świata, ale dużo bardziej – dla własnych bliskich.
6 Gdy po gładkim prześlizgnięciu się przez Sunset i śpiewającym zakończeniu edukacji w szkółce kościelnej i we Frozen Lake High zaczęła mówić o studiach, nikt nie był zdziwiony – ale też nikt specjalnie jej nie zachęcał. Gdy dodatkowo uściśliła, że planuje iść na magicynę – gdy raz się pojawiło, przekonanie, że musi, że właśnie to powinna nie opuściło jej ani przez chwilę – przez pewien czas nie nadążała z liczeniem łagodnych, porozumiewawczych uśmiechów. Nikt nic nie mówił, ale właśnie dlatego Frankie była pewna, że każdy dużo myślał – i że myśli te brzmiały może jak po co ci studia, amore?, daj sobie chwilę, carina, a zmienisz zdanie, po co zrzucać sobie na głowę tak dorosłe rzeczy, principessa? i mamy już lekarzy, zuccherino, nie musisz się tym przejmować – zobacz lepiej, jaką suknię kupił ci ojciec. Tylko, że Francesca dokładnie to robiła, przejmowała się – i nie wierzyła, by ktokolwiek spoza ich rodziny był w stanie zadbać o jej rodziców czy rodzeństwo tak, jak mogłaby zrobić to ona. Wydawało się, że w tamtej chwili najłatwiej z wątpliwościami wobec planów Frankie uporała się jej mamma. Kiedyś przywiozła książki – niedużo i niezbyt aktualne, wygrzebane z biblioteczki jednej ze zmarłych niedawno ciotek, ale Francesca i tak pochłonęła je wszystkie, bo traktowały o ziołach, lecznictwie byłym i współczesnym, o ludzkim ciele i jego sekretach. Gdy Frankie zaczęła wspominać Tajne Komplety, to z mamą rozmawiała najwięcej – o obawach związanych ze studiami (wszak rozpocząć ich nikt jej finalnie nie zabronił); o wątpliwościach, czy magicyna aby na pewno jest dla niej (mogła ufać w swoje siły, ale gdy inni ufali w nie trochę mniej, zaczęła mieć wątpliwości); o tym, czy na pewno gotowa jest poświęcić tak wiele, by urosnąć do rangi specjalistki, jaką pragnęła być (och, była gotowa). Gdy mamma zaczęła głośno i dobitnie podkreślać, że Paganini potrzebują w swoich szeregach medyka, Francesca poczuła cień nadziei. Gdy mamma zaczęła stawiać pytania – czy naprawdę chcą być do śmierci uzależnieni od innych familii, z którymi teraz jest dobrze, a kiedyś może nie być? czy naprawdę sądzą, że wypracowane dotąd układy są nienaruszalne? czy nie wydaje im się, że poleganie na innych, gdy mogliby polegać na sobie, to oznaka słabości, na którą może w końcu powinni przestać sobie pozwalać? – Frankie wiedziała, że sprawa jest już przesądzona. Może, gdyby miała jeszcze jednego brata, to na jego barki zrzucono by rolę pierwszego medyka Paganinich. Takiego brata jednak nie było – była za to Francesca. Francesca, motywacje której bardzo prędko do troski o rodzinę dodały jeszcze własną ambicję. Ambicję, która, raz przebudzona, nie dawała jej spokoju. Ambicję, która sprawiała, że Frankie chciała mieć w rodzinie swoje miejsce, rolę kogoś więcej niż tylko ślicznej, delikatnej księżniczki. Była śliczna, była delikatna i była też księżniczką – ale była też kimś znacznie więcej. Pozostało tylko to udowodnić.
7 Lęki nie zniknęły od tak i cała gama obaw nie zblakła nagle tylko dlatego, że zaczęła wymarzony kurs magicyny – ale coś się w Frankie zmieniło. Może zachłysnęła się atmosferą Kompletów, może to wielki świat uderzył jej do głowy (bo nawet kilkunastooosobowa grupka studentów była wielkim światem dla Franceski, dotąd tak ślepo zapatrzonej tylko we własną rodzinę) – niezależnie od powodów tam, gdzie wcześniej roiły się wątpliwości, teraz coraz silniej kwitła w dziewczynie pewność siebie, przekonanie o własnej wartości. Przekonanie, które bujnie rosło tam, gdzie chodziło o naukę – ale już nie tam, gdzie zaczynał się ogród relacji międzyludzkich. Francesca była zbyt nieśmiała, by uczestniczyć w studenckim życiu na równi ze swoimi rówieśnikami. Gdy ci korzystali z młodości, Paganini siedziała w książkach – i tylko czasem wzdychała tęsknie, myśląc o przyjęciach, na które nie chodziła i pocałunkach, których nigdy nie dane jej było posmakować. Głośno twierdziła, że nie było rzeczy, której by nie poświęciła, by być najlepszą – nie we wszystkim, wystarczyła jej magicyna – w duchu jednak czasem (coraz częściej) w to wątpiła. Wątpliwości jednak zupełnie niczego nie zmieniały. Zarywała noce, ślęcząc nad szkicami anatomicznymi i farmakologią. Godzinami studiowała zaklęcia, bo gdy nie chciały jej wyjść idealnie – było tak, jakby nie wychodziły jej wcale. Ćwiczyła zakładanie szwów na skórkach od banana i świńskiej skórze tak długo, aż na materiałach nie pozostawał ani jeden wolny skrawek i aż palce zaczynały mrowić od zbyt długiego operowania igłą. Splatała i rozwijała bandaże – raz zbyt luźne, innym razem zbyt ciasne. Uczyła się sama (w większości) lub w grupie (rzadziej), wykrzykiwała frustrację w pustych czterech ścianach pokoju lub wyrzucała ją w potoku włoskich przekleństw w jednej z salek biblioteki, którą zajmowali akurat z innymi studentami. Zajęcia w terenie z podstaw ratownictwa i przetrwania w terenie – to, w czym chciała się specjalizować, wiedziała od samego początku – przeplatała zajęciami na siłowni, magię anatomiczną urozmaicała czasem tą odpychania. Czasem grała na skrzypcach, by choć na chwilę przestać śnić o listach leków i łacińskich nazwach narządów wewnętrznych – i często, bardzo często wskakiwała na motor i gnała prosto przed siebie tak długo, aż światła pozostawionego za plecami Saint Fall zaczynały przypominać rozsiane na nieboskłonie gwiazdy. A potem wracała i zaczynała wszystko od nowa – podręczniki, zaklęcia, szycie, opatrunki, trening na siłowni.
8 Była w połowie studiów, gdy tam, gdzie wcześniej stał ojciec, stanął Valerio. Umarł król, niech żyje król. Opłakała pierwszego, drugiemu kupiła małą, pluszową mysz na breloczku – wielkie uszy, szare futro, łysy ogon, wyłupiaste oczy z lekkim zezem. Kolejne egzaminy zdała wzorcowo, dokładnie tak, jak poprzednie – a na praktykach w szpitalu pacjenci wciąż rozpromieniali się, zarażani jej uśmiechem. Trzymała chorych za ręce (tak jak swojego ojca w ciągu ostatniego miesiąca), poprawiała im pościel (odruchowo, tak, jak dbała o swoich), podawała leki (mówili, że ma delikatne ręce, i że zupełnie nic nie boli), szeptała zaklęcia (podobno rozgrzewały jak ciepły okład), a gdy zaczęła wychodzić w teren, ruszać na pierwsze akcje, kipiała siłą, której dotąd jej brakowało (choć gdy wracała do domu, brakowało jej energii, by śmiać się, wziąć prysznic, by poczuć się człowiekiem).
9 Na odebranie dyplomu praktyka dostała od braci nowy motocykl, soczyście czerwone Suzuki – śliczne, ale dla niej istotniejsze było, że szybkie. Na takich motorach wygrywa się zawody, mówił Elio i choć Frankie w zawodach nie planowała brać udziału, buzia promieniała jej na myśl, jak wiele mniej lub bardziej pustych dróg będzie mogła nim zjeździć.
10 Rezydenturę rozpoczęła zaraz po studiach – nie sądziła, by miała, na co czekać. To, czego nauczyła się na Kompletach, teraz zaczęła używać – i nagle okazało się, że umie. Że potrafi i to potrafi doskonale. Nagle okazało się, że ostatnie cztery lata (schudła przez nie strasznie, a pod oczami pojawiły się cienie, których nie miała przedtem) byly warte absolutnie wszystkiego. Bo nagle mogła pokazać, że po zaklęcia, które przedtem przychodziły jej z takim trudem, teraz sięgała instynktownie, nie musząc specjalnie zastanawiać się, które zatamuje krwotok, a które ułatwi jej przeniesienie pacjenta w bezpieczne miejsce. Mogła udowodnić, że zajęcia z psychologii nie poszły na marne, bo dzięki nim potrafi teraz wytłumaczyć chorym, że cokolwiek robi, robi to dla ich dobra. Mogła pokazać, że potrafi odnaleźć się w lesie czy, w zawalonym budynku, odnaleźć uwięzioną ofiarę; że jej dłonie są dość zręczne, by prędko zszyć paskudne nawet rany nie tylko w sterylnej sali, ale też w terenie; że nie ma problemu z dźwiganiem plecaka z ekwipunkiem (choć miała być przecież za delikatna); i że, gdy wraca do domu, potrafi oprzeć się własnym demonom, własnym lękom, tak naturalnym po obcowaniu z ludzką krzywdą na co dzień. Z grubsza. Z grubsza potrafi. Dwa lata rezydentury były dwoma latami nieustannego rzucania zaklęć, zakładania opatrunków, pracy w szpitalu i, coraz częściej, pracy poza nim – bo Francesca nie planowała przecież zagrzać miejsca w czterech ścianach ośrodka. Oddział ratunkowy był dla niej tylko przystankiem, przymusową praktyką nim będzie mogła robić to, do czego – była tego już niemal zupełnie pewna – była stworzona. Dwa lata rezydentury sprawiły, że była lepszym medykiem – i, być może, coraz bardziej samotnym człowiekiem.
11 Jeszcze na początku, lata temu, nie umiejąc z magicyny zupełnie nic, powtarzała uparcie, że potrzebuje tylko czasu. Czasu, by wyćwiczyć ręce, wyćwiczyć ciało, wyćwiczyć magię. Zrobila to – i gotowa była robić więcej. Chciała więcej, potrzebowała więcej. Wróciła na Komplety, bo praktyk jej nie wystarczał. Żonglowała zajęciami na studiach i pracą – chwilowo tylko na część etatu – w szpitalu. Żyła na rachunek rodziny, rachunek Valerio, bo jej zarobki, zarobki – wciąż – rezydenta były raczej stawką na uprzejmym minimum niż poziomie satysfakcjonującym. Paganini potrzebują medyka, mówiła mamma i czasem, gdy było naprawdę źle, Francesca powtarzała to sobie jak mantrę. Bo to, czego chciała ona sama, było dla Frankie zawsze mniej ważne niż to, czego pragnęła ona sama.
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.
I pamiętaj... Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.