First topic message reminder : Sala rozpraw Na przedzie sali znajduje się podwyższony podium, ze stołem sędziowskim oraz pulpit dla stenografa. Po bokach znajdują się dwa stoły dla stron procesu: jeden dla oskarżyciela lub powoda i jego prawnika, a drugi dla obrony lub pozwanego i jego prawnika. Po lewej stronie od sędziego jest miejsce dla ławy przysięgłych, składające się z krzeseł dla 12 przysięgłych, odgrodzone niską barierą od reszty sali. Z tyłu znajduje się miejsce dla publiczności. Na drewnianych ławach zasiadać mogą obserwatorzy, rodzina stron oraz media. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Krzesło jest coraz mniej wygodne, o ile w ogóle może być, a Johan coraz bardziej rozdrażniony, jednak musi trzymać nerwy na wodzy; wyzwanie, do jakiego nie przywykł. Jakakolwiek opryskliwa odpowiedź zaszkodzi sprawie i jego siostrze. Wszyscy chcieli mieć to już za sobą. A składanie zeznania dopiero się zaczynało. Benjamin wstał zza stołu pokazując się w pełnej krasie; dopasowany garnitur aż krzyczał: jestem nie tylko poważny, ale i bogaty. I mogę napluć na was z góry, panienki. - Owszem. Początkowo nie zostało to przez nas najlepiej przyjęte - kiwa głową odpowiadając. - Ostatecznie wszyscy na to przystali. Trzepnie Bena później. Jego spojrzenie mógł rozszyfrować tylko Verity, który swój profil wolisz? Lewy, czy prawy? - Nie. Nic nam na ten temat nie było wiadomo - pokręcił głową[/b] - Nie wiem, czy moja siostra posiadała wiedzę na ten temat. [/b] Na ostatnie pytanie nie zdążył odpowiedzieć, adwokat Fausta zgłosił sprzeciw, który Sędzia podtrzymał. Może i lepiej, ta kwestia była dla niego niezbyt wygodna nawet, jeśli nie dotyczyła Moriarty'ego. Nie, dotyczyła, ale dotyczyła też kogoś innego. Rano przez piętnaście minut szukał kluczyków do samochodu, aż w końcu Florence wyciągnęła je z szuflady, którą przeszukiwał wcześniej trzy razy. Nienawidził miny, którą zwykła wtedy robić. - Tak, wysoki Sądzie, jestem - jestem też kurewsko spokojny, jak głaz, jak delikatna, letnia bryza. Wziął głęboki oddech i oparł się o oparcie, zakładając nogę na nogę. Czekał na niego kolejny zestaw niewygodnych pytań. Niech spektakl trwa dalej, niech Verity wiedzie prym. Niech walą, byle by tylko wybrała właściwa strona. Tym razem niekoniecznie jego, Anniki. Tu chodziło o nią. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Sypie tymi pytaniami, tak żeby było ich za dużo, żeby były szczegółowe. Pytania o opinie? Więcej, mocniej, szybciej. Rozsypmy wielki słój karteczek i losujmy. Benjamin uśmiecha się i spokojnie czeka, aż sędzia powstrzyma go przed dalszą eksploatacją dźwięków naciągających na Johana. Podtrzymuję — spogląda na sędziego w żadnym zaskoczeniu. Nie chodzi o to, by na każde zadane pytanie otrzymać odpowiedź, a o to, żeby wzbudzić emocje. Polityka i sala rozpraw są bardzo podobne, to gra afektów, nienawiści i tylko pozornych interpretacji, niezinterpretowanego jeszcze prawa kościelnego. Benjamin patrzy więc spokojnie i kiwa głową. Proszę, aby zadawane pytania były oparte na faktach, do których świadek ma bezpośrednią wiedzę — ależ proszę bardzo, panie Martin. Wybacz, stary, taka praca. Coś w twarzy Deckena ma ten dobrze znany symbol wkurwu. Choleryk, nieumiejący nie splunąć, nieumiejący nie przepuszczać przez warstwę pozornej elegancji morskiej piany (tej, która robi się od szczania do oceanu). Wbrew pozorom on i Annika byli podobni w tym swoim „ja sam”. — Przecież przeprosiłem. Wytrzymasz, nie bądź cipą — muska wzrokiem napięcie narastające na twarzy Johana. Ten nie odpowiada na wszystkie pytania, więc zawiesza na nim wzrok na kilka sekund dłużej. Nie przygotowuje się świadka, przedstawiając mu pojedyncze odpowiedzi na każde z pytań, bo wypadnie po prostu nienaturalnie. Łatwe wygrane są nudne, łatwe kurwy są domeną świadka. Nie spodziewał się tylko, że ten tak mocno ograniczy rozplątującą się po alkoholu buzię. Trzeba było napoić go rumem albo rozsypać kreskę. Nie ma nawet znaczenia, czy małżeństwo zostało zaaranżowane, chociaż do linii ataku pasuje, że nie. W innym wypadku musiałby bronić całej rodziny Deckenów, rozpętałby potężny konflikt z Faustami. To niepotrzebne. Annice zależy przecież na czasie rozwiązania, a kataklizmie nawiedzającym Saint Fall (odcinek 3, sezon 1985). Nemeroff nie odpowiada. Nie musi — wezwie go na świadka, jeśli będzie taka potrzeba, ale jest więcej niż przekonany, że dokumentów nie ma. Że to wszystko ma stanowić podwaliny do nieudanej obrony Moriarty'ego. — Kontynuując — runda druga, Verity startuje. Friendly fire? — Czy Annika Faust w trakcie swojego małżeństwa z Moriartym Faust, kiedykolwiek informowała pana o problemach małżeńskich? Czy był pan ich świadkiem? Czy kiedykolwiek w pana otoczeniu, pan Moriarty Faust nie wywiązywał się z obowiązków małżeńskich, takich jak opieka nad żoną oraz uczestnictwo w życiu duchowym Anniki Faust, oraz wspólne uczestnictwo w świętach kościelnych? Czy były to sytuacje codzienne, sporadyczne, czy może wyjątkowe okazje? Proszę opisać te sytuacje jak najdokładniej. Czy Moriarty Faust kiedykolwiek wyrażał swoją niechęć do obrzędów religijnych rodziny w obecności innych członków rodziny lub znajomych? — daje Johanowi czas na odpowiedź, spodziewając się, jaka ona będzie. Już po momencie, kieruje piękne swe oblicze w stronę sądu: — Wysoki sądzie, Moriarty Faust, tylko w trakcie ubiegłego roku, jako dumny przedstawiciel Kręgu, rodziny Faust oraz małżonek Anniki Faust, nie brał czynnego udziału w świętach takich jak Uczta Ognia czy Męczeństwo Aradii. Nie istnieją żadni świadkowie mogący potwierdzić jego obecność w Kościele w ciągu ostatniego pół roku, które jest jedynie zwieńczeniem wieloletniego ignorowania potrzeb duchowych małżonki oraz swoich obowiązków jako członek Kościoła Piekieł. Wysoki sądzie, pan Faust nie uczestniczył nawet we wspaniałej uroczystości Czarnej Mszy z udziałem samego Kardynała — wskazuje tendencje, rozpatruje wierzenia. Idźmy dalej: — Panie van der Decken, czy był pan świadkiem sytuacji, w których pojawiały się problemy między Anniką a Moriartym Faust? Jakie to były problemy i jak często się pojawiały? Czy może Pan opisać, jak Moriarty Faust reagował na próby rozwiązania tych problemów? Czy był skłonny do współpracy, czy też odmawiał jakiegokolwiek zaangażowania? Czy może Pan przypomnieć sobie sytuację, w której obecność Pana Moriarty'ego była szczególnie potrzebna, a on jej zignorował? Tylko i aż tyle. Koniec. Ostatnia prosta, ostatnie najważniejsze pytania, ostatnia szansa Johana na pomoc siostrzyczce. współgraczy i mg bardzo przepraszam za chorobową nieobecność i dziękuję, że na mnie poczekali <3 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Powierzchownie jest czujną i uważną słuchaczką, wewnętrznie zaś z tego, co dzieje się dookoła dociera do niej jakieś dwie trzecie. Huśtawka emocji wystrzeliła Annikę w niebyt, którego centrum wydarzeń jest jedna, wyjątkowo natrętna mucha. Błonkoskrzydłe monstrum najwyraźniej szczególnie ukochało sobie zapach jej odżywki do włosów, albo zwyczajnie nie może znieść faktu, jak ładnie się uczesała. O dobry gust próżno owada podejrzewać, co do drugiego zaś Annika jest już znacznie mniej sceptyczna — mucha budzi skojarzenia, dzięki którym pani nadal–Faust wraca myślami do swojej księgi zaklęć. Muchy to przecież jej dobrzy przyjaciele, świadek może to zeznać i nie skłamie. Wie o tym najlepiej. Potrząsnęła głową. To też owady, które szczególnie ciągnie do gówna, pojawienie się więc przedstawiciela na sali sądowej wydaje się być teraz jak najbardziej na miejscu. Bo Johan zeznaje fakty–nie–opinie na temat człowieka, który od samego początku gówno go obchodził, co jest szczególnie niewdzięcznym zadaniem — opowiadać o małżeństwie, mając Z tym, że Piekielny Sąd związek Johana i Florence obchodzi dokładnie tyle, ile brud pod paznokciami dowolnego Gwardzisty i nikt nigdy nie zadawał (i nie zada) mu pytania dlaczego Florence? Annika zaś, by odpowiedzieć na pytanie dlaczego Moriarty, uzasadniając swoje motywy musiałaby cofnąć się do prehistorii, a rozmówcy i tak zwykli pochrapywać już przy Dewonie — zawsze więc odpowiadała krótkim a dlaczego nie? Wymierzone w jej brata pytania znów kazały się jej nad tym zastanowić. Bo można byłoby tutaj odpowiedzieć wiele — wręcz coraz więcej, wraz z upływającym czasem. A fakty są trochę jak boje — w końcu wypływają na powierzchnię. Fakty niewiele znaczyły dla Anniki sprzed lat, ale znaczą wszystko dla tej, która dziś siedzi w ławie. Kiedyś jednak Moriarty musiał poruszyć w niej jakieś czułe struny i jeśli tak kocha rzeczone fakty, nie mogła temu zaprzeczać. Nęciła ją obietnica swobody, dobrej współpracy, patrzenia w jednym kierunku i dążenie do wyznaczonych celów w ściśle określonym i przewidywalnym porządku. Zachęciła ją odwaga, której słaby miraż ostatecznie nie wytrzymał próby siły — z czasem noszenie spodni w tym małżeństwie zaczęło ją uwierać. Z czasem pomiędzy uprzejmymi wymianami zdań zaczynało wkradać się zniecierpliwienie, choć nadal konsekwentnie milczała, nie skarżąc się nikomu, a zwłaszcza rodzinie. Na to była zbyt dumna. Z czasem wykręcanie się pracą — ulubiony argument Moriarty’ego — nabierało na częstotliwości, a Annika coraz częściej na rodzinnych spotkaniach pojawiała się sama. Nie wspominając o marcu, kiedy Maywater lizało wciąż nie do końca zabliźnione rany, czemu Annika oddała spory kawałek siebie. Nawet ich ostatnia Pielgrzymka, po której pani Faust podjęła ostateczną decyzję, tylko więcej zepsuła, niżeli zdołała naprawić. Sam Moriarty popchnął ją wtedy ku argumentowi ostatecznemu — że jest nie tylko bierny, ale również nieudolny i żadna ilość eliksirów tego nie zmieni. Że nie jest i nie był w stanie stworzyć z nią rodziny i jeśli kiedyś na to liczyła, to wierzyła wyłącznie w mrzonkę. To ledwie impuls, któremu poświęciła zbyt dużą część swoich myśli, wpatrując się w Nemeroffa, Bena, Johana, sędziego, mahoń ławy, a wreszcie czerń upierdliwej muchy, której miała teraz ochotę wymierzyć sprawiedliwość. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Wymianie zdań między Veritym a van der Deckenem przysłuchiwał się uważnie Nemeroff, sporządzając w swym kajecie pojedyncze notatki. Gdy tylko Benjamin zakończył swoją lawinę, podniósł się z miejsca, odchrząknął i uniósł wzrok na Johana, przez moment lustrując jego sylwetkę i rysy twarzy. - Wspomniał pan, jak to zostało już odnotowane, że małżeństwo Anniki i Moriarty’ego Faust nie zostało tak do końca zaaranżowane. Wspomniał pan, że pana siostra zdawała się być zadowolona ze swojego partnera i chętna do wejścia w związek małżeński. Pana zdaniem, znaczna różnica wieku była sygnałem alarmowym. To prawda, że rzadko spotykane jest, by tak młoda czarownica decydowała się ślubować mężczyźnie starszemu o ponad dekadę. Czy zauważył pan kiedykolwiek, aby Annika miała trudności z podejmowaniem decyzji, w szczególności tych dotyczących swojego związku z Moriartym Faustem? Czy kiedykolwiek wyrażała wątpliwości co do jego uczciwości w odniesieniu do ich związku, jeszcze przed ślubem? - podsuwał pytania ze wzrokiem utkwionym w świadku, nawet nie spoglądając na Verity’ego i jego klientkę. - Czy kiedykolwiek zauważył pan, by Annika miała skłonność do ukrywania informacji lub manipulowania faktami w innych sytuacjach? Czy kiedykolwiek wyrażała swoje prawdziwe motywacje dotyczące małżeństwa z Moriartym? Czy kiedykolwiek sugerowała, że jej celem może być coś innego niż miłość i partnerstwo? Uzyskawszy od pierwszego świadka wszystkie odpowiedzi, sędzia sporządza jeszcze notatki powolnym ruchem, jakby wcale mu się nie spieszyło do końca tej rozprawy. - Dziękuję panie van der Decken, może pan zająć miejsce na sali. - Wskazuje otwartą dłonią na puste rzędy za Benjaminem i Anniką. - Proszę wprowadzić na salę kolejnego świadka, Bernarda Fausta. Potężne drzwi ponownie się uchylają i staje w nich nestor. Tuż za nim podąża towarzyszący mu wcześniej mężczyzna, który wsuwa się do ławki za Nemeroffem. Starszy czarownik usadawia się na miejsce dla przesłuchiwanego i przesuwa spojrzeniem po sali. Trudno cokolwiek wyczytać z jego twarzy, zaciśnięte wargi i ściągnięte brwi podsuwają stwierdzenie, że nie jest on dziś w najlepszym humorze i zdecydowanie wolałby teraz być w swej pracowni, niż występować publicznie. Larry Martin prosi świadka o złożenie przysięgi, co nestor wypełnia z należytą starannością. - Ja, Bernard Faust, przysięgam przed Piekłem mówić samą prawdę. Jestem wujem Moriaty’ego Fausta i nestorem rodziny Faust - przybliża wszystkim stopień pokrewieństwa i przenosi wzrok na Annikę. Jego spojrzenie zdaje się być puste, pozbawione złości, ale i sympatii, jaką zwykle ją darzył. Wprawdzie nigdy nie byli ze sobą przesadnie blisko, bo znaczną część swego czasu spędza, pochylając się nad magicznymi mechanizmami, a z rodzinnych przyjęć uczestniczy tylko w tych niezbędnych, jednak nigdy dotąd nie wyraził się o niej w złych słowach. - Annika i Moriarty weszli w związek małżeński przed pięcioma laty. Wszyscy cieszyliśmy się ze szczęścia młodej pary, ja się cieszyłem - poprawia się od razu, widząc rozchylające się już usta sędziego, który chciał go pouczyć, by mówił w swoim imieniu. - Faustowie i van der Deckenowie od lat od lat byli związani neutralnymi relacjami, nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego. Martwiło mnie wprawdzie, że zwlekają z potomstwem, lecz byłem uspokajany słowami, iż wkrótce się na nie zdecydują, nie zamierzałem ich pospieszać. Poza tym zawsze wydawali mi się dobrze dobraną parą - mówi zgodnie z prawdą i własnym sumieniem, nie mając tu przed nimi nic do ukrycia. - Panie Verity, proszę przejść do pytań - odzywa się sędzia, kierując swoje słowa do Benjamina. | Mistrz Gry uniżenie przeprasza za zwłokę. Johan, twój czas na odpis do czwartku (18.07) do 20:00. Annika, Benjamin, wasz czas na odpis do soboty (20.07) do 20:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Przesuwa się nieco na krześle czując, że jest tu już o pięć minut za długo. Ma ochotę zapalić ale wie, że teraz nie może. Na zadane pytania odpowiada krótko i zwięźle zdając sobie sprawę z tego, że tak naprawdę niewiele wie o małżeństwie siostry. Nigdy o tym nie rozmawiali i dopiero niedawne, wieczorne spotkanie sprawiło, że odsłonili przed sobą niektóre karty. Dzwonek, skończyła się pierwsza runda i za kilka sekund rozpocznie kolejna. Verity już wyszedł ze swojego narożnika gotowy do zarzucenia go kolejnymi pytaniami. Niech się dzieje. - Nie rozmawialiśmy ze sobą o swoich małżeństwach. Moriarty Faust jednak niespecjalnie zaznaczał swoją obecność gdziekolwiek - dwie sekundy milczenia, Ben dobrze wie, że Johan w tym czasie przełyka ze śliną kilka przekleństw, które miały ochotę pojawić się na jego języku. - Przez te wszystkie lata na rodzinnych obiadach, podczas świąt, jakichkolwiek spotkań pojawił się cztery, może pięć razy? - pokręcił głową. I dobrze, chuj by mnie tylko drażnił. - Kiedy zapraszaliśmy ich z żoną do siebie, nigdy się nie pojawiał. Ciężko traktować kogoś takiego jak członka rodziny. Wieczny nieobecny. Mówiąc ostatnie spogląda na Nemeroffa. Verity nie próżnuje, mówi dalej, pierdolony gaduła, ale musi przyznać, że dobrze mu idzie. Mnie też tam wtedy nie było, jebańcu, rzuca w myślach. nie było mnie niemal z tego samego powodu, co pierdolonego Fausta. Ale tego ostatniego nikt nie wie, poza Anniką. Przechodzili przez to samo, ale w inny sposób. - Nie mam pojęcia, co działo się u nich w domu. Wiem jednak, że im dłużej byli małżeństwem, tym moja siostra bardziej gasła - przechylił się do przodu, by oprzeć przedramię na kolanie. - W zeszłym roku również nie pojawił się na balu. W tym to mogło nieszczególnie dziwić, jednak wcześniej... Nie był też zainteresowany pojawieniem się w Maywater, kiedy wszystko zostało rozpi… zniszczone - poprawia się szybko spoglądając na sędziego. To jednak nie koniec, może i Verity zakończył swój zestaw pytań, ale teraz nadeszła kolej Nemro… Nemero… Name…? Nemeroffa, pizdoffa, nie ważne. Przyglądał się jak jebaniec wstaje od swojego stołu i podchodzi bliżej. I Johan mógłby mówić dalej, mógłby odpowiadać na następne pytania zaciskając co jakiś czas zęby i przełykając kolejne przekleństwa, gdyby nie jeden, drobny fakt. Verity zużył jego pokłady cierpliwości. - A świnie latają? - spojrzał na adwokata prostując się. - Jeśli ktoś miałby jakieś ukryte intencje, to być może Moriarty. Żona młodsza, chcąca z nim być, mająca dostęp do dużych pieniędzy... Nie zdziwię się, jeśli się okaże, że fundowała mu niektóre badania. Sapnął, kiedy Sędzia zwolnił go w końcu i wyznaczył miejsce, które miał zająć. Wstał z niewygodnego krzesła i poprawiając marynarkę udał się na ławkę, na której zajmować mieli miejsca świadkowie. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Skrzydlaty towarzysz ponownie uniósł swoje tłuste ciałko, podfruwając niebezpiecznie blisko policzka — jakby zamierzał jej na nim złożyć drobnego, muszego całusa. Ruchy upartej muchy wiele w sobie mają z dynamiki tej sali rozpraw, gdy pan Nemeroff bombardując Johana pytaniami jak rzeczona mucha — skrócił dystans, przed obliczem sądu nazywając oskarżycielkę posiłkową Anniką. Uniesiona do góry prawa brew nadała asymetrii twarzy zwróconej teraz w kierunku szanownego obrońcy i do takiej reakcji stara się ograniczyć. Nerwowe machnięcie dłoni — gest właściwy osobie napastowanej przez błonkoskrzydłego entuzjastę gówien — kamufluje wszystkie inne. Dobrze, Sebastien. Po rozprawie zjemy kremówkę na pół, wtedy pozwolę ci mówić do mnie Nika. Bo przecież nie zrobił tego po to, by potraktować protekcjonalnie głupią pannę, która nie potrafi podjąć wiążącej decyzji. Ciasno splecione palce zatrzeszczały cicho, gdy pozornie niewinne zdanie zapiekło jak rozżarzona igła pod paznokciem. To prawie tak, jakby wręcz zdychała z radości, że może tu być i teraz ze spuszczoną głową wysłuchiwać zeznań Johana, zamiast drążyć kolejną tajemnicę, wertować kolejny podręcznik, czy rozpalać albo przetapiać kolejny komplet świec. Wróciła myślami do tego ostatniego, w głowie układając listę tego, co powinna jeszcze zrobić — wszystko, by choć na moment odciąć się od coraz bardziej dusznej sali rozpraw, która stała się jeszcze bardziej nieznośna, gdy jej próg przekroczył nestor Faustów. Krótka wymiana spojrzeń nie skrywała nic więcej poza tym, co wyraziła nim już, gdy rzeczonego mijała na korytarzu. W tym wszystkim wcale nie chodziło o Faustów. Wstęp Bernarda — wyważony, więc i bez zaskoczeń — pozostawił jednak w Annice lekki posmak konsternacji. Moriarty poświęcił lata swojego życia temu, by nie powielać błędów, dlatego cały czas popełniał kompletnie inne, pytaniem jednak pozostaje— Czy to jemu zdarzyło się dzielić wątpliwościami ze starszym krewnym? Czy miał — jak by to ująć — trudności z podejmowaniem decyzji i wahał się, czy druga żona donosi dziecko tak samo skutecznie, jak poprzednia? Kilka pytań zasługuje na odpowiedzi, czemu Annika daje wyraz, krótko wymieniając spojrzenia z Benem. Jedno kłamstwo już rozgaszcza się w tej sali i kto wie, jak wiele jeszcze jest w stanie pomieścić. Pozwolisz, Benny? Będę bardzo wdzięczna. Bezgłośny komunikat o zamiarze poprzedza o sekundy podniesienie ręki i odklejenie tyłka z Nie. — Piekielny Sądzie, proszę o pozwolenie na zadanie kilku pytań świadkowi — udzielone pozwolenie to całe morze nadziei, że jej głos nie zaważy się zadrżeć na żadnej, pierdolonej sylabie. Płuca biorą głęboki wdech, a palce na krótko zaciskają się do białości na krawędzi blatu. Nie może przecież zadawać pytań, trzymając się kurczowo stołu. Wyprostuj się. Odchrząknij. — Proszę spróbować sobie przypomnieć, jak zachowywał się Moriarty Faust po śmierci swojej pierwszej żony? Czy chętnie dzielił się swoimi emocjami z najbliższą rodziną? Czy dawał odczuć lub kiedykolwiek komunikował swoim najbliższym, że kwestia jego choroby jest dla niego czymś szczególnie wstydliwym i nie chciałby się nią chwalić przed osobami postronnymi? I ostatecznie, czy przed ślubem ze... Z Oskarżycielką — jeszcze jeden głęboki wdech — kiedykolwiek wyrażał swoje wątpliwości lub obawy dotyczące związku lub kwestii posiadania dzieci? Dopiero, gdy powróciła na swoje miejsce, poczuła, jak wiele kosztowało ją powstanie i wypowiedzenie tych kilku zdań. Z dwojga złego wolałaby teraz, by to mucha wyszeptała jej po cichu odpowiedzi. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Padające z ust Johana wulgaryzmy nie umykają uwadze Nemeroffa. Sędzia rozchyla już usta, by użyć pouczenia, jednak zamyka je od razu z cichym westchnieniem, pozwalając, by rozmowa toczyła się nadal. Po sali niesie się dźwięk wciskanych przycisków maszyny do pisania. Larry Martin wznosi nieco krzaczaste brwi, przenosząc chłodny wzrok na Annikę. Oczywiście, zdarza się, że oskarżyciel przejmuje pałeczkę podczas rozprawy, chcąc zadać któremuś ze świadków kilka pytań, mimo posiadania adwokata, jednak jest to sprawa niezwykle rzadka. Zdarza się tak sporadycznie, że zaskoczony zaistniałą prośbą sędzia kiwa głową. - Proszę, pani Faust - udziela jej pozwolenia i zapisuje coś jeszcze w swoich dokumentach. Nestor, lekko opierając się o poręcz krzesła dla świadka, słucha uważnie pytań Anniki. Choć na jego twarzy maluje się spokój, widać, że wspomnienie o Moriartym, o jego przeszłości, wywołuje w nim pewne wzruszenie. - Moriarty... po śmierci Arabelli stał się kimś innym. Pamiętam go, jakby z dnia na dzień zatracił w sobie to, co dawało mu siłę - mówi głosem pełnym melancholii, poprawiając swoje grube okulary. - Zamknął się w sobie, choć zawsze miał tendencję do skrywania uczuć. Nigdy jednak nie widziałem go tak... zagubionego. Praca, badania, to wszystko przestało go cieszyć. A przecież... wiesz dobrze, Anniko, ile to dla niego znaczyło. - podtrzymuje spojrzenie na czarownicy. Mówi o Moriartym otwarcie, najpewniej dlatego, że nie jest on obecny na sali. - Stracił rodzinę, którą ledwo zaczął budować, i to go złamało. W tamtym czasie nie szukał wsparcia, nie mówił o swoim cierpieniu. - Pociera twarz otwartą dłonią, nie spiesząc się z odpowiedzią na kolejne pytania. Pionowa zmarszczka dzieląca jego twarz potwierdza zastanowienie. - O chorobie nigdy nie chciał mówić, ani przed nami, ani przed nikim. Był dumny, Anniko, i wstydził się tego, co uznał za swoją słabość. Dla niego... ta choroba była jak piętno, które nosił w samotności. Sądzę, że bał się, że zostanie oceniony, że ktoś zobaczy w nim kogoś gorszego, niż ten, którego próbował zawsze przedstawiać światu. - Nie rozgląda się już ani za Nemeroffem, czy sędzią, nie ucieka spojrzeniem na Benjamina, ani innych zgromadzonych na sali. Wpatruje się w Annikę, jakby ich rozmowa była prywatna. - Sądzę, że po stracie Arabelli i dziecka, nie chciał przechodzić przez to samo. Myślę, że nie mówił o tym głośno, bo nie chciał cię zrazić, ale... ten strach w nim był. I nie chodziło wcale o ciebie, ale o to, czy zdoła ochronić cię przed tym, co już raz zniszczyło jego życie. Wątpliwości, tak, te były... ale nigdy nie były skierowane przeciwko tobie. To była jego walka, której nie chciał nikomu przekazać. Zapada cisza, w trakcie której pan Faust poprawia się na krześle i odchrząkuje. Sędzia daje Nemeroffowi znak ręką, na co niemal od razu podnosi się z miejsca. - Panie Faust, czy sądzi pan, że Moriarty unikał mówienia o swoich problemach zdrowotnych dlatego, że był nieodpowiedzialny, czy może miały na to wpływ inne, głębsze powody Czy w pana ocenie byłby on w stanie zatajać tak istotne informacje, jak swoje zdrowie, świadomie, w celu oszukania kogokolwiek? - padają pierwsze pytania adwokata skierowane do nestora. - Odpowiedzialność nigdy nie była jego słabą stroną, wręcz przeciwnie. To, że nie mówił o swojej chorobie, wynikało raczej z jego dumy i obawy, że będzie postrzegany jako słaby. Nie chciał, by ktokolwiek widział go jako kogoś, kto sobie nie radzi. Wierzę, że jego milczenie wynikało z lęku, nie z braku odpowiedzialności. Jego intencje zawsze były szczere. Choroba była dla niego osobistym koszmarem, a nie czymś, co chciałby wykorzystać w jakikolwiek sposób. Nie wyobrażam sobie, żeby z pełną świadomością kłamał na ten temat. Jeśli cokolwiek ukrywał, to z obawy, że nie zostanie zrozumiany. Ale oszustwem? Nie, to nie w jego stylu. Pauzę przed kolejnym pytaniem przerywa tylko rytmiczny stukot maszyny stenografki. Prędkość, z jaką zapisuje wszystkie słowa, jest godna podziwu. Nemeroff przesuwa kartkę z notatkami, odwraca ją na drugą stronę i ponownie unosi wzrok na świadka. - Czy według pana Moriarty był szczery w relacji z Anniką, jeśli chodzi o uczucia i zamiary wobec niej? Czy sądzi pan, że Annika miała pełną świadomość, z jakimi problemami zmaga się Moriarty, mimo jego starań, by to ukryć? - To ostatnia już tura pytań do tego świadka, więc czarownik zasiada na powrót na krześle i czeka na odpowiedzi. - Tak, był szczery. Może nie zawsze potrafił to dobrze wyrazić, ale nie widzę, by kiedykolwiek miałby intencję okłamać Annikę. Ich związek nie był prosty – oboje mieli swoje ambicje, swoje życie zawodowe. Moriarty podziwiał Annikę, nawet jeśli nie mówił tego wprost. Była dla niego ważna, choć wiem, że czasami mogło to wyglądać inaczej. - Bernard Faust nadal nie ma oporów, by otwarcie mówić o tym, co myśli. - Nie jestem pewien. Moriarty był bardzo zamknięty, a Annika... była młoda, ambitna, skupiona na swoich badaniach. Nie sądzę, żeby Annika była świadoma całej głębi jego problemów, bo Moriarty po prostu nie pozwalał jej tego zobaczyć. Gdy tylko Bernard Faust skończył mówić, sędzia udzielił mu pozwolenia na zajęcie jednej z ławek. Kolejny szelest kartek i tym razem wzrok Martina osadza się na oskarżycielce. - Wzywam Annikę Faust na świadka w sprawie. - Dłonią wskazuje miejsce, które uprzednio zajmowali Johan oraz Bernard. Teraz przyszedł czas na nią. - Panie Nemeroff, czy ma pan pytania do oskarżycielki posiłkowej? Adwokat przesuwa palcami po krawacie i kiwa potakująco głową, by zaraz odchrząknąć cicho i przejść do rozmowy. - Pani Faust, czy mogłaby pani przypomnieć sobie, jak wiele czasu poświęcaliście z mężem na rozmowy o wspólnej przyszłości, szczególnie dotyczące posiadania dzieci? - zaczyna łagodnym tonem, by zaraz unieść lekko obie brwi. - Czy kiedykolwiek rozważała pani, że Moriarty nie dzielił się z panią szczegółami o swojej chorobie, by oszczędzić pani niepotrzebnych zmartwień? Czy mogłaby pani wytłumaczyć, dlaczego, jeśli związek miał dla pani tak niewielkie znaczenie uczuciowe, teraz przedstawia pani Moriarty'ego jako jedyną stronę winną za nieudane małżeństwo? | Czas na odpis do piątku (11.10) do 20:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Jak czuje się adwokat, gdy zada świadkowi pytanie? Czy również w absolutnych nerwach i wewnętrznym rozedrganiu zapomina jego treść chwilę po tym, gdy je wypowie? Nieważne. To nieistotne jeśli będzie zdolna zapamiętać wszystkie odpowiedzi. Niemo przytaknęła, nie spuszczając spojrzenia z Bernarda, na potrzebny moment spychając gdzieś głęboko własne zagubienie, złość i wszystkie inne emocje, w tej chwili obciążające i zbędne. Annika przecież jak nikt inny rozumie pojęcie dumy. Wie, jak wiele kosztuje wyrwanie się z okowów własnych, bądź narzuconych ograniczeń. Robi to przecież przez cały czas, zwłaszcza na tej sali. Wie także, ile razy sama ukrywała łzy, choć nigdy nie przeszło jej przez myśl, by się tego wstydzić. Nie przed bliskimi. I to jest ta subtelna różnica. W tym tkwi szkopuł i tego muszą dowieść przed Piekielnym Sądem. Zatem jak zwykle pani wszystko sama bierze sprawy w swoje ręce, delegując własnego adwokata na chwilę przerwy, o czym z całą pewnością porozmawiają później. — Dziękuję — cichsze i wciąż pełne szacunku, którego nie utraciła mimo licznych skaz na obopólnych relacjach. Dziękuję teraz wystarczy. Liczy się już wyłącznie to, że odpowiedzi padły i są dokładnie tymi, jakich się spodziewali. Niezbędny komentarz doda od siebie później — gdy sędzia udzieli jej głosu. To, plus zeznania pozostałych świadków, utworzą całość. I niech Piekło orzeknie, co dalej z tym zrobić. Nie patrzy na Nemeroffa, gdy padają pytania od obrony, co wcale nie oznacza, że nie jest czujna. Wręcz przeciwnie — zdana na siebie i swój instynkt Bo czym się różni Bóg od adwokata? Bogu nie wydaje się, że jest adwokatem. — Piekielny Sądzie, Świadek przedstawia właśnie swoje opinie oraz domysły, nie fakty — nie takie łamanie zasad widziała ta sala, ale Sebastien delikatną grą słów ponownie naruszył Anniki cierpliwość. Raz wystarczy. Szereg pytań zadany Faustowi prowokuje wyłącznie stos domysłów i interpretacji człowieka skupionego na swoim poletku w stopniu nie mniejszym, niż jego krewniak. Wszyscy troje — dwoje badaczy i ten jeden, nieobecny, w kilku kwestiach mogliby się ze sobą zgodzić. Ale nie tutaj. Wezwana do ławy natychmiast podniosła się, wydeptując tę samą trasę, co wcześniej jej brat i Czy to wzbudziło w niej strach? Nie tym razem. Znalazła w sobie coś innego. Coś, co pan Nemeroff może wyczytać w czujnym, skoncentrowanym spojrzeniu. — Ma pan na myśli rozmowy przed, czy po ślubie? — Głowa przekręcona w bok o kilka stopni to pierwsza porcja ciekawości tego, jaką strategię na to przesłuchanie obmyślił pan adwokat, by udowodnić jak w przedmowie, że wiedziała o wszystkim i celowo, z nienawiści bądź wyrachowania, zataiła prawdę. Dalszy ciąg odpowiedzi kieruje już wyłącznie do Sędziego. — Bo pierwsze rozmowy na ten temat znajdują się już w listach wymienionych przez nas jeszcze przed ślubem i poświęciliśmy im dużą część naszych wspólnych ustaleń. Wybrane listy, te kluczowe dla sprawy, znajdują się w materiałach dowodowych dostarczonych przez pana Benjamina Verity wraz z wnioskiem dowodowym. Wynika z nich wprost, że po pierwsze, nasze plany na pożycie były dostatecznie precyzyjne, uwzględniały nawet liczbę planowanych dzieci, oraz po drugie, określały także nasze wspólne plany badawcze i wreszcie po trzecie — pan Faust konsekwentnie wypiera się w nich istnienia jakichkolwiek problemów zdrowotnych. Chcę tu także zaznaczyć, że dwie pierwsze kwestie stanowiły nieodłączną całość, w żadnym wypadku się nie wykluczały oraz nie miały stanowić dla siebie żadnego zastępstwa. A wszystkie późniejsze rozmowy na temat wspólnego życia bazowały już na tym, co ustaliliśmy między sobą jeszcze przed ślubem. Nie była to wiążąca umowa, ale dobrze wskazuje na fakt, że mieliśmy całkowitą świadomość w kwestii wzajemnych oczekiwań. — Zakończyła na chwilę, by zaczerpnąć oddechu, o którym zapomniała w całej lawinie słów. Temat jej małżeństwa to sprawa skomplikowana i niestandardowa, nawet na Krąg, dlatego— — Biorąc to pod uwagę, chciałabym zacząć od samego początku, by dokładnie nakreślić sytuację, w jakiej się znalazłam i jak kolejne lata małżeństwa z Moriartym wyglądały z mojej perspektywy. — Kontekst jest wszystkim. Kontekst to pewność, że jej słowa nie zostaną przeinaczone, a intencje źle zrozumiane. Kontekst to fala emocji skłaniająca Annikę do wyciągnięcia z kieszeni awaryjnej chusteczki. Ścisnęła ją w dłoni. Na wszelki wypadek. Kiedy skończy mówić, wszystko będzie jasne. A przynajmniej tak byłoby w idealnym świecie. — To od samego początku miał być związek oparty przede wszystkim na szczerej komunikacji. Kiedy wychodziłam za mąż, wciąż byłam bardzo młoda, ale od początku wiedziałam, że to właśnie z tego chcę stworzyć podwaliny, jeśli mamy stanowić przykładną rodzinę i cały czas darzyć się szacunkiem. Moriarty wydawał mi się dojrzałym i szczerym człowiekiem, byłam więc otwarta na to, co przyjdzie wraz z tą decyzją. Nie zwlekałam też z przeprowadzką do New Collection, choć oboje mielibyśmy bliżej do Flying Dutchman z domu w Maywater. To Moriarty nie chciał zmieniać miejsca zamieszkania, a ja uszanowałam jego życzenie, traktując to jako okazję do tego, żeby lepiej poznać resztę rodziny — spojrzenie na moment przeskoczyło z Sędziego na Bernarda, nie pozostając na nim na dłużej. Wciąż uparcie ignoruje też mimikę Nemeroffa. — Daliśmy sobie czas na to, żeby się poznać. W międzyczasie rozpoczęliśmy współpracę, z której oboje czerpaliśmy wzajemne korzyści. Ja i Moriarty wciąż, podobnie jak przed ślubem, mieliśmy pełny dostęp do środków i sprzętu należącego do rodzinnej firmy, a ja w międzyczasie mogłam rozpocząć Tajne Komplety. Kontynuowaliśmy badania aż do momentu, kiedy oskarżony, to znaczy Moriarty, uzyskał tytuł Alfy i Omegi. Ale w pewnym momencie zauważyłam, że nagle zwolnił. Coraz częściej też zamykał się w swoim gabinecie. Tym częściej, im więcej razy po stronie Faustów lub Deckenów pojawiał się temat dzieci. Przestał dotrzymywać mi kroku w pracy, powoli odcinał się od życia publicznego, pozostając w bliskim kontakcie tylko z garstką swoich przyjaciół. Nie życzył sobie również rozmowy na temat powodów takiego zachowania, zbywając mnie półsłówkami i zapewnieniami o tym, że wszystko jest w porządku. I jeśli robił to wszystko z założeniem, że takie zbywanie tematu nie przysporzy mi zmartwień, to była to największa pomyłka w jego życiu. — Pierwsze spojrzenie w kierunku Nemeroffa od momentu, gdy zadał ostatnie pytanie to dokładnie trzy sekundy wymownej pauzy. — Nie twierdzę, że pan Faust jest złym człowiekiem, ale brak otwartości do rozmowy oraz zatajenie tak istotnych informacji z punktu widzenia naszego małżeństwa i jego przyszłości było zachowaniem, które sprowadziło na nas kryzys, a ostatecznie rozpad relacji, zanim byliśmy w stanie na dobre ją rozwinąć. — Ostatnia pauza i kolejny głęboki wdech. — Byłam bardzo cierpliwa. Moriarty stosował uniki przez długi czas. Postawił na szczerość dokładnie pięć lat po naszym ślubie, ale do tego czasu unikanie tematu z jego strony, niezdecydowanie, próby, nazwijmy to, przeczekania burzy, wyrządziły między nami nieodwracalne szkody, począwszy od poważnego nadszarpnięcia zaufania, które dla nas obojga, jak mi się wydawało, było kwestią kluczową. Nie potrafię określić, kiedy dokładnie zaczęłam podejrzewać, co mu dolega, ale do samego końca były to wyłącznie domysły, z którymi niewiele mogłam zrobić. Niemniej, kłamstwo jest kłamstwem, niezależnie od przyświecających mu intencji. Skończywszy, spojrzała na swoje splecione na blacie dłonie i tę zmaltretowaną, bawełnianą chusteczkę. Na szczęście nie była jeszcze potrzebna, bo w emocjonalnym kotle wciąż przeważa złość za te zmarnowane lata. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Wtrącenie Anniki stwierdzające, że świadek sięga do własnych opinii, zamiast operować suchymi faktami, sprawia, że krzaczaste brwi Larryego Martina wznoszą się na chwilę, by opaść wreszcie ze skinieniem głowy. - Podtrzymuję - stwierdza sędzia i obraca się fotelem w kierunku nestora Faustów. - Zalecam świadkowi, by w przyszłości unikał spekulacji i trzymał się twardych faktów, które może bezpośrednio zaświadczyć. Bernard nie patrzy teraz na sędziego, zamiast tego podtrzymując osadzone na Annice spojrzenie. Uśmiecha się lekko jednym kącikiem ust, co mogą dostrzec tylko ci, którzy bacznie go obserwują, a uśmiech ten nie sięga jego oczu. - Tak jest, Wysoki Sądzie - mówi krótko w odpowiedzi. - Dziękuję panie Faust, może pan zająć miejsce na sali - pada ze strony sędziego, na co nestor podnosi się z miejsca i przechodzi ku rzędom ławek i siada za Nemeroffem. Kiedy Annika przystąpiła do odpowiedzi, w przestrzeni sali rozpraw rozlegał się wyłącznie stukot maszyny do pisania i wszyscy z uwagą zasłuchali się w zeznaniach. - Nie mam więcej pytań - pada ze strony Nemeroffa, a sędzia unosi rękę, wskazując Annice odpowiedni stolik. - Dziękuję pani Faust, może pani zająć swoje miejsce. Na sali pojawiali się kolejni świadkowie, Katniss Rosendale, Harald Katz, Lucas Wilson i Christine Jenkins, każdemu z nich zadawano pytania nawiązujące do charakteru Anniki i Moriartego Faustów, sposobu ich pracy, a także wzajemnych relacji. Nikt nie rzucił jednak na tę sprawę innego światła, nie pojawiły się nowe informacje. Minęły kolejne dwie godziny wypełnione ciszą przeplataną stukotem maszyny i głosów czarowników, którzy niepewnym tonem dzielili się swoją wiedzą. - Przedstawiono i omówiono wszystkie dowody. To był ostatni ze świadków - mówi Larry Martin, poprawiając się w swoim fotelu i przesuwa wzrokiem po zebranych. - Czy strony chciałyby wygłosić oświadczenia końcowe? Nemeroff odchrząknął, zerkając z ukosa na stolik, przy którym siedzą Annika z Benjaminem, jakby pytając o pozwolenie, czy może jako pierwszy zabrać głos, po czym podnosi się z miejsca, typowym dla siebie odruchem poprawiając krawat. - Wysoki Sądzie. Dzisiejsza sprawa dotyczy unieważnienia małżeństwa, które opierało się na ukryciu kluczowej informacji — choroby Moriartego Fausta. Musimy jednak pamiętać, że zarówno Moriarty, jak i Annika działali w dobrej wierze, choć oboje dopuścili się złamania przysięgi, którą złożyli przed sobą oraz przed Kościołem Piekieł. Jak usłyszeliśmy w zeznaniach, Moriarty po stracie swojej pierwszej żony zamknął się w sobie, trzymając emocje na dystans, nawet przed najbliższymi. Jest to człowiek dumny, który nie chciał być postrzegany jako słaby. Nie dzielił się swoimi problemami zdrowotnymi z rodziną, ponieważ uznawał to za swoje piętno. Nie unikał tej kwestii z powodu braku odpowiedzialności, lecz z głębokiego strachu przed odrzuceniem i osądami innych. Ukrywał swoje cierpienie, bo nie chciał narazić Anniki na strach, który już raz zniszczył jego życie. Należy podkreślić, że mimo tych szlachetnych motywów, Moriarty złamał przysięgę małżeńską, zatajając prawdę o swoim zdrowiu przed żoną. Jego intencje były dobre, lecz sama prawda — kluczowa dla zaufania w związku — była ukrywana. To nie pozwala na pełne zrozumienie tego, co stanowiło fundament tego małżeństwa. Annika miała prawo poznać całą prawdę o stanie zdrowia Moriartego przed złożeniem przysięgi. - Stawia pauzę, podczas której spogląda ponownie na oskarżycielkę, by zaraz pokręcić głową z ciężkim westchnieniem. - Jednak Annika również nie dotrzymała przysięgi, którą złożyła przed Piekielną Trójcą. Zgodnie z jej zobowiązaniem, miała trwać u boku męża w zdrowiu i chorobie. To, że zdecydowała się opuścić Moriartego, gdy odkryła prawdę o jego chorobie, narusza jej obowiązki wynikające z przysięgi. Moriarty nie ukrywał swoich wątpliwości dotyczących małżeństwa z powodu Anniki, ale raczej z obawy o jej bezpieczeństwo i przyszłość. Mimo to, zamiast wspierać swojego męża w jego najtrudniejszych momentach, wycofała się ona z relacji, łamiąc przysięgę. - Pojawia się kolejna pauza i ponowne przesunięcie palcami po śliskim materiale krawata. Nemeroff powraca spojrzeniem do duchownego, by kontynuować swoją mowę. - W związku z tym, wnosimy o unieważnienie małżeństwa, ponieważ związek ten opierał się na ukrytej prawdzie, co uniemożliwiło pełne zrozumienie zobowiązań przez obie strony. Niemniej jednak wnosimy również o zasądzenie rekompensaty na rzecz Moriartego Fausta ze strony Anniki za złamanie przysięgi. Rekompensata ta nie jest tylko materialna — choć taka może być częścią wyroku — ale symboliczna. Annika powinna zrozumieć, że przysięga małżeńska to nie tylko formalność, ale zobowiązanie, które wymaga poświęceń, nawet w najtrudniejszych chwilach. Wielki jest autorytet Kościoła, przed którym Moriarty i Annika Faust złożyli swoje przysięgi. Obie strony w tej sprawie wykazały, że nie są bez winy, ale to Moriarty okazał pokorę wobec swojej choroby, walcząc samotnie, aby uchronić swoją żonę i ich przyszłość przed zniszczeniem. Jego milczenie było aktem dumy, a nie świadomego oszustwa. Kościół Piekieł, który słusznie strzeże świętości przysiąg, powinien dostrzec, że to Annika nie wypełniła swoich zobowiązań. Złamanie przysięgi w chorobie jest poważnym uchybieniem, które musi spotkać się z należytą karą, aby zachować piekielny porządek. Rekompensata na rzecz Moriartego oraz Kościoła będzie aktem naprawy, który odda sprawiedliwość. - Czarownik skłania głowę przed sędzią, po czym siada z powrotem, zerkając za siebie na nestora Faustów. Duchowny krótko zapisuje coś jeszcze w swoich notatkach i unosi wzrok na oskarżycielkę, by upewnić się, czy chce coś jeszcze powiedzieć. | Czas na odpis do 25.10 godz. 18:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Siadając na wyznaczonym miejscu rozpiął marynarkę i poprawił krawat. Pociągnął nosem i zerknął na Bena, potem na Fausta. Miał ochotę zapalić, ale nie mógł. Nie, póki wciąż trwała rozprawa. Słuchał więc zeznań Bernarda, który starał się tłumaczyć Moriarty'ego. Nie można było spodziewać się niczego innego, przecież nie nasra we własne gniazdo. Będzie przedstawiać męża (już niedługo) jego siostry w najlepszym możliwym świetle, bo po prostu musi. Nawet Johan jest w stanie to zrozumieć, nie przychodzi mu to łatwo. W końcu powołana zostaje sama Annika i od razu wie, że niespecjalnie chce tego słuchać. Być może z pewną wzajemnością. To nie ma znaczenia, wszystko musi paść, i tyle. Czas się dłużył, na salę wkraczali kolejni świadkowie, którzy nie wnosili niczego nowego, a potwierdzali jedynie to, co już padło. Zaczynał się nudzić, a nikotynowy głód objawił się w postaci podrygującej nerwowo nogi. Wtedy nadszedł czas na mowy końcowe. Nemeroff wstaje, poprawia swój pedalski krawat zawiązany na nie mniej pedalskiej szyi. Otwiera pysk i zaczyna mówić. Chwilę potem na czole Johana zaczyna pulsować żyła. Raz, dwa, trzy - z każdym uderzeniem pompującego krew serca. Moriarty dumny, dobre sobie. Dumna mogła być jego, Johana, dupa, a nie Moriarty. Duma nie pozwoliła mu tu dzisiaj przyjść? Wiedział, że powodem mógł być kolejny atak choroby, ale jego szczątkowa i upośledzona empatia zniknęła w chwili, w której przekroczył próg sali rozpraw. Im więcej i dłużej Nemeroff pierdolił, tym Johan bardziej zaciskał usta. - Skoro przed złożeniem przysięgi została zatajona prawda, to przysięga jest nie ważna, niedojebany cwelu! Wyciągnąłeś swój dyplom z kinder niespodzianki, pizdusiu?! Jak ci zaraz wypierdolę...!- miał ochotę wstać i krzyknąć i tylko ostre spojrzenie Bena sprawiło, że ugryzł się w język siedział na ławie dalej. A im dalej, tym było tylko gorzej. Rekompensata? Aż mu ręka zadrżała. Spojrzał wymownie na sędziego - czy nie zeznał podczas przesłuchania, że Faustowie są łasi na kasę? Proszę bardzo! Kolejne spojrzenie posłał Verity'emu. Niebieskie, gniewne oczy mówiły jedno: zapierdolę go. No zapierdolę brudasa. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Przedstawienie zbliża się do ostatniego aktu, napięcie wyczuwalne na sali rośnie z każdym kolejnym świadkiem wywołanym i odprawionym do zajęcia swojego miejsca. Wyznaczone role zostały przełamane, a narzucone oskarżycielce zasady naciągnięte do granic (wybacz, Ben). Zeznania świadków przewidywalne do bólu, a pulsujące żyłki na czołach obrońców A pośrodku tego Annika, spojrzeniem witająca kolejne niepewne twarze. Każde z nich wolałoby spędzić ten upalny dzień inaczej, niż przemierzając nerwowo Plac Aradii, by otrzeć się o Sprawiedliwość, dlatego wszystkie zasługują przynajmniej na ulotny wyraz wdzięczności. Aż do tej biednej Christine, której odejście poprzedza akt ostatni. Mowy końcowe. Palmę pierwszeństwa przejmuje Nemeroff, a Annika oddaje ją bez cienia żalu, za to z ciekawością. Nie miał łatwego zadania, a wszystko od początku do końca wygląda na rozpaczliwy ruch samego Nestora. Kogo więc reprezentuje Nemeroff w tej chwili? Kościelny Majestat? Opuszczonego małżonka? Głowę jego rodziny? Nieobecność Moriarty’ego nie wygląda dobrze. To jeden z punktów, w który uderzy Annika, wysłuchująca teraz mowy końcowej Nemeroffa z beznamiętną twarzą. Podobny wyraz zachowała, powstając, by wygłosić swoje ostatnie słowa, a co dalej— Zobaczymy. Wyszła na środek, stając pewnie twarzą w twarz z przedstawicielem Sądu Piekielnego. Oby po raz ostatni. — Wysoki Sądzie oraz szanowni zgromadzeni. Jestem niespełna trzydziestoletnią kobietą, występującą tu dziś jako oskarżycielka posiłkowa w sprawie o unieważnienie małżeństwa. Małżeństwa, które nie trwało miesiąc, nie trwało także rok, ani dwa lata. To pięć lat naszego wspólnego życia razem, ale osobno. To pięć lat wypełnionych ucieczką oraz zbywaniem tematów ważnych i bliskich innym, normalnym małżeństwom. To pięć lat obietnic bez pokrycia i pięć lat wstydu. Ten wstyd, wbrew temu, co usiłował dowieść obrońca oskarżonego, nie jest wyłączny nieobecnemu tu Moriarty’emu Faustowi, ale dotyczy także mnie. Kobiety, która go przyjęła, a w zamian otrzymała odrzucenie. Kobiety, która nie rozumiejąc powodów jego stopniowego odcinania się od życia publicznego, wciąż tłumaczyła go przed przyjaciółmi, rodziną, kolegami z pracy. Która przez — powtarzam raz jeszcze — PIĘĆ LAT — podniosła głos — stanowiła zasłonę dla nieudolności, słabości oraz lęku, którego źródła nawet nie rozumiała. Którego nikt jej nie wytłumaczył. To całe lata przełykania konsekwencji przeszłości, o której Moriarty Faust nie chciał rozmawiać, ale zapewniał, że nie będzie miała wpływu na nic, co dotyczy tego małżeństwa. To też lata pogrążania się w poczuciu winy i osamotnieniu. Moim osamotnieniu, spytają państwo, czy Moriarty’ego? A może nas obydwojga? — Jeszcze jeden krok dzieli ją od zatrzymania się w samym centrum tej sali, która, jak długo stoi, nie widziała wiele takich spraw. Rozejrzała się dookoła, zatrzymując na ułamek sekundy spojrzenie na każdym, skończywszy na samym Martinie. — Różni nas to, że Moriarty Faust miał nad tym wszystkim kontrolę. Był źródłem wszystkiego, co stało się zarzewiem kryzysu. Mógł w każdej chwili, ryzykując tylko swoją dumę, zaufać własnej żonie. Bez tego jednego kroku, ta przysięga, którą oboje składaliśmy przed obliczem Piekła, co udowodnił i udowadnia do samego końca, nie miała dla niego znaczenia. — Uniosła głos raz jeszcze — Bo czym dla niego była, jeśli jednostkowa duma okazała się być ważniejsza? Czym była, jeśli jego żona została popchnięta do ostateczności, by wreszcie rozwiązał język i zdradził tę informację, jedną z najważniejszych dla naszego małżeństwa? I wreszcie, czym jest dla niego ta przysięga, gdy znów, tym razem jego obrońca, tłumaczy się z jego ponownej nieobecności? Piekielny Sądzie, tak wyglądało to małżeństwo przez większość czasu jego trwania, naginając po granice moją cierpliwość, pozostawiając z poczuciem wstydu i winy, że jestem za słaba. Że tego wszystkiego było dla mnie za dużo i nie potrafię dać z siebie dostatecznie wiele, by zasłużyć na tylko jedno — szczerość. Czyli to, co miało być naszą podwaliną, jak zarzekał się sam oskarżony. Moriarty Faust nie zachorował w trakcie trwania tego małżeństwa — on się z tym urodził i był tego świadomy od najmłodszych lat. Było to też coś, co skrupulatnie próbował taić przez całe lata. Kto więc jako pierwszy zaniechał prób sumiennego wypełniania słów przysięgi? Kto od samego początku miał ją sobie za nic? Salę na chwilę wypełniła cisza. Pauza to jeszcze jeden, długi wdech i pięści zaciśnięte kurczowo, by pokonać ich drżenie. Jeszcze tylko kilka zdań i będzie mogła stąd odejść. — Piekielny Sądzie. Moriarty Faust wpadł w sieć własnych kłamstw i to swoim zaniechaniem i tchórzostwem, nie wiedzieć czemu nazywanym tutaj dumą, doprowadził nas wszystkich w to miejsce. Po pięciu latach płonnej i bezowocnej walki doprowadził mnie przed oblicze Sądu, żebym wytłumaczyła się, dlaczego zawiodłam jako żona i mam tylko jedną odpowiedź — nie wiedziałam, nie mogłam wiedzieć, co to będzie oznaczać. Nie mając tych wszystkich informacji, nie mogłam podjąć w pełni świadomej decyzji, a oszustwa dopuścił się nieobecny tutaj oskarżony — Moriarty Faust. Nie wnoszę o unieważnienie małżeństwa z powodu kaprysu, a z dwóch innych powodów. Po pierwsze — zostałam oszukana, ale nie to jest najważniejsze, ponieważ po drugie — zrozumiałam, że rodzina, którą chcieliśmy stworzyć, prawdopodobnie nigdy nie powstanie. I nie stało się to z mojej winy, a z powodu lęku na który nie miałam żadnego wpływu. Dlatego wnoszę o unieważnienie małżeństwa oraz o godziwą rekompensatę. W mowie początkowej pan Nemeroff usiłował posądzić mnie o zniesławienie Moriarty’ego Fausta, ale czyj wizerunek ucierpiał w tym wszystkim najbardziej? Kogo wskazywano palcami i pomawiano? Kto zaryzykował swoim wizerunkiem, by zwrócić Piekłu, co Piekielne? Ja nie schowałam głowy w piasek i wciąż uczestniczę i uczestniczyłam w życiu publicznym Hellridge. Gdzie w tym samym czasie znajduje się Moriarty Faust? Wysoki Sądzie, zostałam potraktowana niesprawiedliwie nie dlatego, że przeciwstawiam się Piekłu, ale dlatego, że jako pierwsza sięgnęłam po narzędzia, by przywrócić należną sprawiedliwość. To lekcja, którą z pokorą przyjęłam, a teraz będę ciężko pracować na to, by w pełni przywrócić swoje dobre imię, a pewnego dnia wypełnić wszystkie obowiązki kobiety i córki, z jakiej Piekło będzie dumne. Wierzę w sprawiedliwość Piekielnego Sądu oraz w to, że zasądzony wyrok mi to umożliwi. Dziękuję. Ostatnie echa przemowy wciąż wybrzmiewały w jej uszach, gdy pospiesznie wracała na miejsce, walcząc z własnym ciałem, które wreszcie opuszcza cały skumulowany stres. Nie patrzy już na nikogo — nie sprawdza, czy Ben jest zadowolony z jej mowy końcowej, nie dostrzega nerwowego grymasu Johana, czy zmartwionych spojrzeń Christine i Lucasa. To wszystko może już iść w diabły. Jeśli nie będzie musiała tego odchorować, to będzie pierdolony cud. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Czasem noszenie spodni w małżeństwie uwiera w cipę. Odzywa się, gdy kamera zbliża się na jego twarz. — Tęskniliście? — milcząc pyta widowni i we własnej myśli mruga do kamery po drugiej stronie sali sądowej (tej kamery, której wcale tam nie ma). Uśmiecha się, odsłaniając zęby białe jak ucięta przez miejscowego rzeźnika królicza łapka. Na jej koniuszku jest krew, ta czai się głęboko w dziąsłach, gdy ni milimetr strachu nie przelewa się przez żyły. Benjamin drugi milczący, Benjamin pierwszy zamknięty w gabinecie kancelarii prawdopodobnie próbuje właśnie rozpiąć stanik jednej z tych młodych praktykantek. Jego ojciec ma więcej rozumu w głowie, zawsze był stanowczy i opanowany. Teraz jego syn gra takiego na tej sali, a obecność Johana i potrzeba udowodnienia mu, że „będzie naprawdę super” jest zbyt wielka, by to spierdolić (widzisz? Mówiłem, że jestem wybitny). Obok Annika — Annika rwie się do pytań, a Benjamin, łagodny w swoim obyciu, kiwa spokojnie głową. Jest przecież doskonale wyszkolona, przeszła naście lekcji i przygotowywała się na ten moment całe życie. Sądziła panna kiedyś, panno van der Decken, że będzie panna pierwszą w swojej rodzinie, która przyjdzie po unieważnienie kościelnego małżeństwa? Bo jest panna pierwszą, prawda? Czy wszystkie kobiety są takie... takie... Takie sama wiesz jakie — tylko przez chwilkę zaciska zęby mocniej, gdy dostrzega emocjonalną lukę w planie. Mogła jeszcze mocniej, mogła jeszcze bardziej, ale to wszystko tylko szczegóły, które zestresowana kobieta przetwarza lepiej, niż by się spodziewał. Nie wygryzie go z zawodu. Jest na to zbyt taka... taka... Taka sama wiesz jaka. — Wysoki sądzie, prosimy o zgodę na zadanie pytań przez oskarżycielkę posiłkową świadkowi Bernardowi Faust — wstaje na moment i tylko szybki ruch zapięcia kamizelki odróżnia to od kucania na sali fitness. Bernard udaje melancholie, ale w tym czarnym tupeciku (farbowanej czuprynie? Naprawdę nie uwierzę, że w tym wieku można mieć takie włosy-) jest równie zimny co cała kamienica Faustów. Cała wielka kolekcja bzdur, syfu i absurdów, które tylko dzięki koneksjom pozwoliły im dalej tkwić w szlachetnym Kręgu. Benjamin nie lubi, kiedy wokół niego pojawiają się skazy i plamy brudu, a taką też jest ten ród. Cześć i chwała Sebastianowi, że wyrosło z niego cokolwiek sensownego. Verity na moment kręci głową, gdy Faust wspomina o dumie Moriarty'ego. Jest to na tyle ważne, że zapisuje coś w notesie. Oprócz kolejnych wersów przydatnych przydasiów powinny się tam pojawić siusiaki (patrz, van der Decken, twój rozmiar), ale bądźmy jeszcze na moment poważni. Następnie przychodzi (dochodzi) do mowy końcowej Nemeroffa i do tego też szykował się najdłużej. To jest ten moment, który przetwarzany w głowie ma zaważyć na ostatecznej decyzji sędziego. Nemeroff wspomina o zadośćuczynieniu i już wyobraża sobie pliki dolarów i sztabki złota wysyłane jachtami przez Deckenów, prosto kanałem do New Collection, ale nie. Nie, nie, nie. Nemeroff jest zbyt butny i zbyt roztrząsa własną doskonałość. Nemeroff jest zbyt głupi i zbyt się nie spodziewa tego, co czeka. Nemeroff jest wyjątkowo sprytny i dobrze wie, że wkurwienie Johana i doprowadzenie go do wybuchu to najlepsza strategia, żeby dodać do swojej mowy końcowej przygotowane (z pewnością) wcześniej zdanie „widzi wysoki sąd, ta rodzina jest pojebana!”. Dlatego też Verity patrzy na Johana ostro. Patrzy tak, jakby spod długich rzęs leciało tylko jedno zdanie „siedź na dupie”. No i się udało. Dopatruje się zawiedzenia na twarzy Nemeroffa, wypatruje jej w Fauście, aż w końcu spogląda na Annikę, uśmiechając się łagodnie, jakby próbował dać jej znać „poradzisz sobie, całe życie przed tobą” czy inne bezsensowne motywacyjne gadanie. Annika wie, czego chce i Annika chce to dostać teraz, a Benjamin ma jedynie grać jej wsparcie. W końcu przychodzi ta chwila, gdy pani-ostatni-raz-Faust otwiera usta i wygłasza przygotowaną mowę (a może to jej głowa produkuje słowa na bieżąco?). Jest pewna siebie i to wystarcza, bo gdy przechodzi do emocji (tak się przecież umawiali), są one dobitne i balansują na granicy mentalnej sieczki i skrzywdzonej kobiety, a wykonania na Moriartym wyroku wykluczenia jako potencjalnego kandydata dla wszystkich młodych panien między 18, a 40 rokiem życia. Nagle światła na sali gasną i jest tylko jedno. Punktowe. To skierowane prosto na czubek głowy Benjamina, gdy jego twarz powoli wyłania się z cienia, a wszyscy widzowie przed telewizorami wstrzymują oddech. Amerykanie to pokochają. Punktowe światło jest mocne i oślepia aktora, gdy ten wstaje i zwodniczo spogląda w stronę Nemeroffa, potem sędziego, a potem — bo czemu by nie — Bernarda Fausta. — Tęskniliście, więc oto jestem. Uspokój oddech i bądź poważny i elegancki, mów, tak by trafić do sędziego. Po drodze nie ma ławy przysięgłych, nie musisz mówić banalnie i krótko. Mów tak, by cię zapamiętali. Przecież tu nie chodzi o nią. Scena jest jego. — Wysoki sądzie, zebrani świadkowie, wszyscy goście i pan — panie Nemeroff — zacznę od podziękowań. Dziękuję ci, Anniko Faust, że zechciałaś poprosić, bym został twoim przedstawicielem w tej sprawie, bo tylko dzięki temu mogę być świadkiem tego, co zostanie zapisane w przyszłych księgach. Świadkiem tworzenia się historii. Świadkiem pielęgnacji naszej tradycji — kiwa głową z lekkim uśmiechem, a następnie spogląda w stronę sędziego. Wkrótce będzie jeździł wzrokiem po każdej osobie w tej sali, ale to sędzia jest kluczowy i to on wyda wyrok. To on jest celem. — Wysoki sądzie. Mam taktykę, którą stosuję od lat. Kiedy przyjmuję nową sprawę, niemal natychmiast po pierwszym spotkaniu z klientem, zasiadam do pisania mowy końcowej. Ktoś mógłby zapytać: po co? Dlaczego od razu piszę mowę końcową, skoro sama nazwa wskazuje, że jest to coś, co odbywa się na samym końcu procesu? Z pozoru to wydaje się nielogiczne, prawda? Mowa końcowa ma podsumowywać sprawę, stanowić ostateczną próbę przekonania wysokiego sądu o słuszności argumentacji mojej strony. I owszem, na ogół tak jest. Ja jednak odwracam ten proces. Piszę mowę końcową na początku. Idealną mowę, którą chciałbym wygłosić na zakończenie procesu w jej nienaruszonej, pierwotnej formie. Taką, którą już na wstępnym etapie uznaję za tak doskonałą w argumentacji, że wiem — to ona zapewni mojemu klientowi zwycięstwo. Piszę ją nie po to, by ułatwić sobie pracę ani podsumować rzeczy już wiadome, a po to, by zrozumieć, czego tak naprawdę potrzebuję. Czego muszę się trzymać, by doprowadzić do sprawiedliwości — i wydech, znów wraca wzrokiem do sędziego, tuż po tym, gdy trzymał go wydłużoną chwilę na Nemeroffie. — Wysoki sądzie, przyznaję otwarcie, że nigdy nie zdarzyło mi się wygłosić mowy końcowej w jej pierwotnej formie. Procedury, nowe argumenty, emocje na sali sądowej — wszystko to prowadzi do modyfikacji, do przemyśleń i dostosowywania strategii. Muszę wykreślić przynajmniej ćwierć pierwotnego tekstu, a najczęściej po prostu połowę. Ba! Zdarzyło mi się wyrzucić do kosza cały dokument, ponieważ w toku procesu sytuacja zmieniała się diametralnie — i wydech. — Ale nie w tym przypadku — Benjamin łapie Annikę wzrokiem i zamyka go na niej, jakby chodziło tylko o nią, jakby mówił tylko do niej. — W tej sprawie, wysoki sądzie, nie zmieniłem ani jednego słowa, bo na tej sali nie padło nic, absolutnie nic, co mogłoby mnie odwieść od pierwotnego przekonania, że małżeństwo między oskarżycielką a oskarżonym nigdy tak naprawdę nie istniało. Wygłoszę więc mowę dokładnie taką, jaką ją stworzyłem już na początku, bo już wtedy wiedziałem, że prawda jest jasna i niezmienna. Małżeństwo zbudowane na kłamstwie nie ma prawa bytu — zwraca się znów do sędziego. — Nie ma tu miejsca na wątpliwości — to małżeństwo od samego początku było fikcją, a dzisiaj prosimy tylko o formalne unieważnienie tej fikcji w imię sprawiedliwości, tradycji i najważniejszego prawa — prawa kościelnego. Pan Nemeroff zaskoczył mnie swoim wnioskiem, więc odniosę się dodatkowo też do niego. Lecz, co najważniejsze: wnoszę o unieważnienie małżeństwa pomiędzy Anniką Faust, a Moriartym Faust z winy pana Moriarty'ego Fausta Benjamin nie robi kroku w tył, a wręcz przeciwnie. Myślał wysoki sąd, że już kończę? Jeszcze chwilkę. Pa na to. — I proszę o zakończenie tej makabry, która toczy się już od wielu lat. Deklaracji pana Nemeroffa, zgodnie z którą winę ponosi pani Annika Faust, nigdy nie powinno być i nie tylko dlatego, że jest ona wyjątkowo niechlujna, że roi się od błędów, że jest postanowiona na chybcika. Nie tylko dlatego, że ma na celu rozegranie partii szachowej, zgodnie z którą pan Nemeroff liczy, że wysoki sąd pokusi się na środki rodziny van der Decken, która od lat aktywnie i bez orzeczeń sądu wspiera Kościół. Także dlatego — o czym jeszcze tu nie mówiono — dlatego, że została złożona bez podania podstaw prawnych i dogmatów, które powszechnie według pewnego konsensusu zarówno prawniczego, jak i politycznego są naszą najważniejszą zaporą przed aberracją w kościelnym systemie sądowniczym. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jest to nadal prawnie wiążąca deklaracja i sąd ma prawo i obowiązek ją rozważyć. W tym jednak przypadku pan Nemeroff domaga się dla swojego klienta rekompensaty nie za unieważnienie małżeństwa przez panią Annikę Faust, a za złożenie wniosku o takie rozstrzygnięcie sprawy. Pan Nemeroff nie domaga się odszkodowania za słowo i czyn pani Anniki Faust, bo zostało udowodnione na tej sali i potwierdzone przez wszystkich świadków, że w istocie pan Moriarty Faust zataił kluczowe informacje, wprowadzając swoją małżonkę w błąd. Pan Nemeroff domaga się odszkodowania od pani Anniki Faust za orzeczenie sądu — patrzy na swojego przeciwnika z pogardą, która kryje się gdzieś w łagodnym wyrazie twarzy. — Uważa, że jeśli sąd przystanie na wniosek, który sam przecież składa, bo i pan Moriarty pragnie unieważnienia tego związku, to decyzją sądu będą mu się należeć pieniądze. To hańbiące, choć przez wzgląd na historię rodziny nieszczególnie zaskakujące — to tylko szpilka. Boli, Faust? Pierdoleni wyznawcy Lilith. — Nie zamierzamy jednak stawiać się w opozycji i wymagać rekompensaty finansowej, o której wspomniała moja klientka, lecz do tego nawiążę na końcu. Nawet mowa końcowa może kryć w sobie element niespodzianki — uroczy uśmiech do sędziego. — Nie chcemy karać pana Moriarty'ego za słowo. Karanie za słowo — w odróżnieniu od sankcji cywilnych — traktowane jest jako patologia — przejdźmy do meritum. — Słowo, o którym mówię, to słowo „tak”. Trzy litery, jedna sylaba. „Tak”, które Annika Faust wypowiedziała przed ołtarzem. Zwabiona kłamstwem, które wszak zostało na tej sali udowodnione, powiedziała je zmanipulowana i nieświadoma sytuacji. Można zasadnie stwierdzić, że ta przysięga uległa temu, co nazywa się desuetudo czyli obumieranie. Przysięga, mająca formę prawną, gasła z każdym dniem i nie, nie razem z gaśnięciem wzroku pana Mortiarty'ego, który świadomie i zgodnie z własnym sumieniem — o którego zaburzeniach nie będę tu dywagować — decydował się na to, a z gaśnięciem młodej i ambitnej kobiety — dłonią wskazuje na Annikę, by i ona stała teraz w świetle reflektorów. — A zatem apeluję do sądu, by potraktował ten akt prawny jako coś, na co zasługuje, mianowicie na wyrzucenie do kosza. W tym miejscu proszę o zwrócenie uwagi na kluczowy aspekt tej sprawy, który dotyczy naruszenia podstawowych zasad zaufania i uczciwości, będących fundamentem każdego związku małżeńskiego. Zgodnie z utrwalonym orzecznictwem i doktryną, warunkiem sine qua non ważności małżeństwa jest świadoma zgoda obu stron, wyrażona w pełni przed Piekłem, bez zatajania faktów mających istotne znaczenie dla wspólnego życia małżonków. W przedmiocie sprawie ta przesłanka została — dość powiedzieć — rażąco naruszona. Nie sposób jest mówić o prawidłowo zawartym małżeństwie, gdy jedna ze stron zataiła przed stroną drugą informacje, które w bezpośredni sposób wpłynęły na dalsze życie oskarżycielki oraz możliwość realizacji swojej powinności wobec Piekła i rodziny — założonych planów rodzinnych. W mojej ocenie to naruszenie w sposób jednoznaczny wypełnia przesłanki do stwierdzenia nieważności małżeństwa. W tym miejscu, wracając do wniosku pana Nemeroffa, chciałbym odnieść się do kwestii społecznego potępienia czynu. W myśl teorii prawa stopień społecznego potępienia jest jednym z głównych czynników oceny czynu jako nagannego. Czy w tej sprawie możemy mówić o odczuwalnym potępieniu czynu oskarżycielki? Oczywiście, że nie. W pełni podtrzymuję stanowisko, że zatajenie informacji stanu zdrowia przez oskarżonego stanowi rażące naruszenie zasad lojalności małżeńskiej oraz — co najwazniejsze — dogmatu o braterstwie i skłamaniu przed obliczem samego Lucyfera, na jego ołtarzu. Wysoki sądzie, obrona może argumentować, że oskarżony ukrywał swój stan zdrowia z powodu dumy czy wstydu, jednak w świetle prawa nie ma to znaczenia. Niezależnie od motywów, czyn ten narusza zasady doktryny kościoła, co jest działaniem w złej wierze — podkreśla ostatnie słowa. Wdech i wydech. Czas na show: — Wysoki sądzie, szanowni zebrani. To jest moment, w którym wszystkie argumenty zostały przedstawione, a prawda ujrzała światło dzienne. To w jego świetle, w świetle prawa kościelnego i dogmatów, na których opiera się jedyna prawdziwa wiara, nie ma tu miejsca na interpretacje i wątpliwości. Fakty są niepodważalne: małżeństwo oskarżycielki i oskarżonego od początku było fikcją, opartą na fałszu i manipulacji. Moriarty Faust, z premedytacją zatajając przed Anniką prawdę o swoim stanie zdrowia i planach, dopuścił się świętokradztwa, kłamiąc przed obliczem Lucyfera. Świadoma zgoda obu stron jest fundamentem ważności każdej umowy. Tutaj te zgody zabrakło, a kłamstwo, które zrodziło się na tym ołtarzu, nie może pozostać bez konsekwencji. Moriarty Faust de facto unieważnił to małżeństwo już w dniu jego zawarcia. Dziś nie ma innego wyjścia jak oficjalne i formalne potwierdzenie tej prawdy przez wysoki sąd. Dlatego apeluję: nie pozwólmy, aby Piekło zostało oszukane. Nie pozwólmy, aby instytucje, na których opiera się nasza społeczność, zostały splamione przed splunięcie na nie kłamstwem i manipulacją. Oskarżycielka, Annika Faust, była ofiarą tejże manipulacji i zasługuje na to, by odzyskać swoją wolność. Pan Moriarty, do czego obiecałem wcześniej, że nawiążę, zasługuje na to, aby ponieść konsekwencje swojego działania, aby już nigdy więcej żadna czarownica nie została przez niego oszukana. Na podstawie dogmatu o braterstwie, dogmatu o posłuszeństwie oraz najważniejszego z pryncypium, tj. „Czcij Lucyfera, Lilith i Aradię ponad wszystkich innych” wnoszę o uniemożliwienie panu Faust na ponowne małżeństwo kościelne oraz wydanie nakazu jego zwolnienia z Tajnych Kompletów, gdzie stanowi zagrożenie dla młodych czarownic i czarowników, których mógłby kierować na niesłuszne tory naszej wiary, zgodnie z którymi kłamstwo wobec Piekła jest powszechne i dobre, jeśli ma na celu osiągnięcie własnej korzyści — wybacz, Annika. Ja tak lubię. Ostatnia szpilka wbita, ostatni gwóźdź do trumny. Nie ukłoni się, nie stanie na baczność. Benjamin wraca na swoje miejsce i tuż przed tym, jak siada, mówi: — Na koniec powiem tylko tyle: Piekielny Sądzie, to nie Annika Faust jest w tym wszystkim istotna. To nie Moriarty Faust. Jest tu coś dużo bardziej istotnego, mianowicie to, co wiąże się ze słowami fiat iustitia, et pereat mundus. Niech stanie się sprawiedliwość, choćby świat miał zginąć. Siada. Tadam. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Mowy końcowe wszystkich trzech osób wybrzmiewają w sali, wysłuchane z uwagą zarówno przez świadków, co sędziego. Słowa przemówienia Veritego, zwłaszcza jego finałowej części, zwracają uwagę Bernarda Fausta, który z wysoko uniesionymi brwiami wpatruje się w niego bez słowa. Nie śmie mu przerywać, doskonale wie, jak wygląda proces. Gdy tylko Benjamin na powrót zasiada na swoim miejscu przy stole, zapada cisza, podczas której milknie też gdzieś maszyna stenograficzna. Duchowny w oficjalnej todze pochyla się nad swoimi notatkami, by przemyśleć całą sprawę. Nie powstaje i nie wychodzi z sali, w pełni skupiony, jak i niespiesznym ruchem, kreśląc na papierze kolejne słowa. Między świadkami rozlegają się pojedyncze szepty, ktoś ze zniecierpliwieniem spogląda na zegarek, ktoś przekłada jedną nogę na drugą, nieświadomie podpowiadając swoim sąsiadom, że musi się on udać za potrzebą. - Proszę wszystkich o powstanie, sąd wyda wyrok w sprawie - odzywa się mężczyzna stojący przy bocznych drzwiach, kiedy Larry Martin kwadrans później daje mu znak krótkim gestem dłoni, po czym zwraca naznaczoną upływem czasu twarz ku zebranym. - W imię Lucyfera, Lilith i Aradii, którzy czuwają nad każdym z nas, ogłaszam wyrok w sprawie Moriarty'ego Fausta i Anniki Faust. Niech nasze umysły pozostaną otwarte, a dusze pełne pokory wobec prawd, które teraz wyjdą na światło - wybrzmiewa podniosłym tonem, kiedy świadkowie poderwali się z ławek, czekając z niecierpliwością na ostateczną decyzję. - Nie jest łatwo osądzać w tak skomplikowanych sprawach, gdzie granica między winą a odpowiedzialnością wydaje się rozmyta. Małżeństwo, które łączy dwoje ludzi przed obliczem Lucyfera, Lilith i Aradii, nie jest prostą umową. Jest to związek zbudowany na fundamentach prawdy, lojalności i poświęcenia, niezależnie od burz, jakie nawiedzą to wspólne życie. Jednak w tej sprawie, zdaje się, że fundament ten został nadszarpnięty już na samym początku. Zatajona prawda, świadoma czy też wynikająca z lęku, niesie za sobą konsekwencje, które mogą być brzemienne w skutkach. Moriarty Faust, jak twierdzi jego obrona, działał z obawy przed odrzuceniem, dumnie starając się zachować obraz siebie jako męża i opiekuna. I czyż Lucyfer, który sam dumnie walczył o swoje miejsce, nie zna tego lęku? Jednakże, jak stwierdził adwokat Anniki, małżeństwo zawarte w kłamstwie, nawet zrodzonym z lęku, nie może zostać uznane za ważne. Ołtarz, przy którym składano przysięgę, został splamiony nieprawdą, a Piekło nie może przymykać oczu na fałsz, który zaszczepiono przed jego obliczem. Z drugiej strony, Annika Faust, choć niewątpliwie ofiara manipulacji, sama złamała przysięgę, której miała dochować — przysięgę bycia razem w zdrowiu i w chorobie. Wspólnota, którą Kościół przewodzi, opiera się na lojalności wobec Lucyfera, ale również wobec siebie nawzajem. Annika, wycofując się z tego związku, z pewnością poniosła swój ciężar, jednak pytanie, jakie nas dziś nęka, brzmi: czy była świadoma w pełni swojego obowiązku, zanim postanowiła odejść? Czy małżeństwo już wtedy było tylko cieniem tego, czym miało być? - Czarownik za kontuarem podnosi się z miejsca i wznosi ręce na ugiętych łokciach. Z uniesioną brodą zatrzymuje się na moment wzrokiem na stoliku oskarżycieli, a następnie oskarżonych, by sprawdzić, czy są gotowi na przyjęcie wyroku. Muszą być. - Słowa, które padły w tej sali, niechaj będą przypomnieniem dla nas wszystkich. Lucyfer nie jest władcą ślepego posłuszeństwa, ale władcą prawdy — tej prawdy, która wypala kłamstwo i daje szansę na odkupienie. Moriarty Faust, choć złamał świętą przysięgę, nie uczynił tego z zamiarem oszukania Piekła, lecz z lęku przed swoją własną słabością. Jednak kłamstwo jest kłamstwem, niezależnie od tego, jak bardzo staramy się je usprawiedliwiać. - Kolejna pauza, po której Larry Martin odchrząka i sam do siebie kiwa głową. - W świetle tych faktów, małżeństwo między Moriartym Faustem a Anniką Faust zostaje unieważnione. Jednakże, zważywszy na przysięgi, jakie oboje złamali, sąd nie może pozostawić tej sytuacji bez odpowiedzi wobec Kościoła. Moriarty Faust, za zatajenie prawdy przed ołtarzem Piekieł, nie będzie mógł ponownie zawrzeć małżeństwa w Kościele. Jego kłamstwo rzuciło cień na naszą wiarę, i choć nie kierowało nim zło, musi ponieść konsekwencje. - Rozprawa zmierza już ku końcowi, co wszyscy są w stanie wywnioskować z łagodniejszego tonu sędziego, którym ten zwraca się do zebranych. - Niech ten wyrok przypomina nam, że Piekło nie jest miejscem ślepych oskarżeń, ale miejscem, gdzie każdy kłamca musi stanąć przed prawdą — a my, którzy służymy Piekielnej Trójcy, mamy obowiązek nie tylko szukać prawdy, ale również nieść odkupienie, gdy jest to możliwe. Tak jak Lucyfer odnajduje siłę w upadku, tak i my musimy umieć wyciągnąć lekcję z tego, co niewłaściwe. Rozprawa zakończona. Idźcie i nieście ze sobą tę prawdę. Po tych słowach sędzia Martin zamyka rozłożoną przed sobą na blacie biurka teczkę, po czym, nie oglądając się już na zgromadzonych na sali, wychodzi. Wśród tkwiących w ławkach świadków pojawiają się szepty, rozlega się dźwięk stawianych ku głównym drzwiom kroków, a stukot maszyny do pisania milknie. Wszyscy kolejno opuszczają salę. Bernard Faust nadal pozostaje milczący, a jego wzrok nie jest już osadzony na oskarżycielce i jej prawniku. Siedzi na swoim miejscu, aż Nemeroff pozbiera swoje dokumenty. Ten zatrzymuje wzrok na swoich dzisiejszych przeciwnikach i po raz ostatni już wygładza krawat. - Verity. Panno van der Decken - chyli lekko głowę przez Benjaminem i Anniką, podobnie zaś czyni nestor Faustów, rzucając tym dwojgu przelotne spojrzenie, po czym obaj znikają z sali. | W konsekwencji rozprawy, jej przebiegu i wydanego wyroku, relacje między rodzinami Faust i van der Decken zostają zmienione na negatywne. Od tej pory stan cywilny Anniki, to panna, a nazwisko powraca do panieńskiego van der Decken. Dziękuję za rozgrywkę, jest to ostatni post Mistrza Gry. Możecie uznać go jako kończący wątek, bądź kontynuować go bez ingerencji MG. MG z tematu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej