Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
First topic message reminder : Pracownia To tutaj dzieje się cała magia stojąca za kadzidłami powtykanymi w każdy możliwy kąt mieszkania. Jest to najmniej zdobna część domu, jednak stojąca tu ceramika wypełniona wonnymi ziołami, suszone rośliny zawieszone na ścianach i elementy ozdobne kadzideł składają się na nieodzowną magię niedużego, lecz funkcjonalnego pomieszczenia. Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Pią Kwi 26, 2024 11:01 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Fala emocji uderza z siłą potężniejszą, niż potrafił to czynić sztorm pchający wodę na kamienie okalające Maywater. Słowa wypluwał z siebie skrótowo i bez składu, a chociaż z początku gorączkowo próbował znaleźć takie, które opowiadałyby tę historię jak najsensowniej, teraz mógł wyłącznie patrzeć z politowaniem na swoje starania… gdyby tylko był w stanie coś zobaczyć przez morze łez zalewające mu twarz. Wpadł w pieprzoną histerię. Pozwolił odprowadzić się do okna i posadzić, bo tak naprawdę to na tym etapie ledwie już pamiętał, jakie nosi miano. Pamiętał wyłącznie smak jej krwi na języku i przyjemność morskiej bestii, wreszcie szczęśliwej z tego, że dostała to, co było jej potrzebne do spełnienia. Pamiętał też wszystkie narkotyczne wizje, pustkę, panikę, zastrzyki i pasy. Pamiętał parzący gorąc zalewający mu udo, a potem skrupulatne wydrapywanie naskórka spod okrwawionych paznokci. To wtedy ugryzł pielęgniarkę, czy później? Nie pamiętał… tak jak kilku kolejnych dni. Obudził się dopiero podczas zrywania plastrów z nadkażonej rany, ale nigdy tak naprawdę nie przebudził się z koszmaru, w jakim żył. Pomimo uwielbienia do tej przyjemniejszej części własnej natury, nie był w stanie zapomnieć o tym, co zrobił. Nie uwolnił się od winy, nie przepracował tego i nigdy, absolutnie nigdy nikomu spoza Overtonów nie powiedział o tym, co miało miejsce, ani o tym, że aż do dnia dzisiejszego nosi to w sobie z takim trudem. Lotta wiedziała, że ten czas nie był dla niego łatwy, ale nie musiała mierzyć się z odczuwanym przez brata bólem. Może tak właśnie powinno pozostać? Może Ira nigdy nie powinien wiedzieć, z kim tak naprawdę pił wino, plotkując nad przyszłym związkiem mordercy. Wyrzuty sumienia wywołane świadomością, że znowu obarcza kogoś swoimi problemami, były tak duże, że jedynie załkał znowu, wczepiając paznokcie w koszulę okrywającą plecy Iry. Drżał, płakał i cierpiał przez kilka kolejnych minut, absolutnie nie będąc w stanie znaleźć przycisku zatrzymującego tę szalenie pędzącą kolejkę… aż wreszcie, po czasie trwającym absolutną wieczność, zdołał się zmęczyć. Łkał coraz ciszej, a następnie stracił głos, opuszczając zamknięte usta na absolutnie przemoczone ramię pocieszyciela. Oczy miał całe napuchnięte, czerwone i ciężkie od przymykających się samoistnie powiek. Bolały, kiedy zabłąkana wilgoć perliła się w kąciku i spontanicznie szukała dla siebie właściwej ścieżki wzdłuż zaczerwienionych policzków, lecz to uszczypnięcie było niczym w porównaniu z bólem duszy, zanikającym teraz pod ciężarem otumaniającej pustki. Uścisk na jego plecach wreszcie zelżał, ale pocieszające słowa, wyznania i łzy niczego nie zmieniły. Maurice nadal nie potrafił spojrzeć Irze w oczy. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Madonna śpiewa niestrudzenie stay, stay, darling a wesoły, skoczny rytm nic nie robi sobie z tego, że trzymam w ramionach człowieka, którego część umarła dawno temu, gdzieś tam, w oceanie. Z tą dziurą w sercu powinien być już martwy, a jednak dalej oddycha, dalej walczy o każdy dzień i każdego z nich sukcesywnie się rani, karze za to, że ktoś przepołowił to słodkie, miękkie serduszko. Kurwa mać, oddałbym mu pół swojego, gdyby tylko na to pozwolił. Maurie szlocha, moje niepowstrzymane łzy z kolei są ciche, a oddech spokojny na przekór wszystkiemu, na przekór temu, jak żałuję, że nie mogę przytulić go jeszcze mocniej, że ten dotyk nie ma magicznych właściwości, że nie odbierze mu bolesnych wspomnień, nie ukoi bólu, nie naprawi tego wszystkiego. Bestia w nim zabiła wtedy dwa życia, ale on nie widzi, że też jest ofiarą. Palce nieustannie przesuwają się gładko po rozdygotanych plecach. Góra, dół. Góra, dół. Załamujące się na szybie światło słoneczne parzy w policzek. Góra, dół. Już, już dobrze. Wyrzuć to z siebie. Nie chcę go wypuszczać ze swoich ramion. Mam wrażenie, że rozsypie się, jak popiół wprawiony w ruch ledwie ruchem palca. Więc nie wypuszczam, wtulając twarz w miękkie, pachnące włosy, czując, jak ciężkie łzy wsiąkają w koszulkę. Nie ma znaczenia, jak długo tu siedzimy. Słońce przestało tak mocno drażnić oczy, kiedy ciało Mauriego skończyło niepokojąco gwałtownie drżeć. W końcu i szloch powoli, gładko się wyciszył, gdy biedaczysko straciło siłę nawet na to, by wypłakiwać oczy. Dopiero wtedy ostrożnie poluźniam uścisk ramion w obawie, że rozleci się, gdy zrobię to zbyt szybko. Nie odsuwam się, a jedynie przenoszę dłoń z ciepłych pleców Mauriego, by odnaleźć palcami jego przemoczony podbródek i delikatnie go unieść. Zasmarkany obraz nieszczęścia i rozpaczy. Nie uciekaj ode mnie. Kiedyś będzie musiał na mnie spojrzeć. Wytrzyjmy te łzy. I nos. Gdzie mam… Ach, jebać to. Kilka więcej smarków już nie zaszkodzi tej koszulce. Jeszcze tylko odgarniemy te śliczne, splątane kosmyki z czoła. No. Powoli. Krok po kroczku. Potrzebuje pomocy. Powinien ją dostać lata temu. Jeśli zdecydowali wszystko zamieść pod dywan, jeśli nie zapewnili kogoś, kto byłby w stanie poukładać mu w głowie, czemu w ogóle pozwolili mu o tym pamiętać? Przecież są zaklęcia, przecież na pewno ktoś mógłby… Ktoś powinien wtedy przy nim być. Pomóc mu. Ależ ma rozpalone policzki. Moja dłoń dotyka go tak lekko, a jego skóra grzeje jak piec, do którego przed chwilą ktoś dołożył drewna. — Jesteś kimś znacznie więcej, niż każe ci myśleć to, co stało się w przeszłości. Będę blisko, żeby ci o tym przypominać — szepczę, bo Madonna przestała grać jakiś czas temu i tylko neony wciąż niestrudzenie migoczą, nieprzejęte martwą ciszą, którą przecina już tylko mój cichy głos. — Wmówiłeś sobie, że jesteś potworem. Nie dam ci w to wiecznie wierzyć — obiecuję z całym przekonaniem. Nie pozwolę mu dalej sobie niszczyć życia. Nie w nieskończoność. I Allie też mu nie pozwoli. — Kocham cię, Maurie, to nic nie zmienia. I Allie też będzie cię dalej kochać. — Wiem to. Wiem, bo mógł zrobić ze mną to samo, co zrobił z tamtą dziewczyną. To, że wciąż tu jestem i mogę to wszystko mówić — to jest Maurie. Nie to, co zrobił, ale to co mógł, co jakaś część jego pragnęła zrobić, ale wybrał inaczej. Allie widzi w nim to wszystko, co widzę ja. Czy nikomu wcześniej nie pozwolił przeniknąć przez tę skorupę rozgoryczenia? Jak to możliwe, że tak długo wierzył we wszystkie brednie, które sobie wmówił? Patrzyłem w oczy potworom. To nie były oczy, które patrzą na mnie teraz. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie słyszał Madonny, ani własnego łkania. Ledwo był w stanie oddychać, tak dusił się żalem i bólem, który trzymał w sobie od tak wielu lat i co najgorsze, wcale nie czuł się lepiej, gdy zaczerwieniona twarz wreszcie musiała zmierzyć się z konsekwencjami otwarcia się na drugiego człowieka. Strach zdominował jego życie, strach dominował go teraz. W pierwszej chwili desperacko uciekał spojrzeniem od ciemnych oczu Iry, jak gdyby miało to jakkolwiek pomóc mu ze zmierzeniem się z prawdą. A prawda rzeczywiście była dokładnie taka, jak to określał Ira. Wmówiłeś sobie, że jesteś potworem… Jak wiele z tego, w co tak zatwardziale wierzył, było prawdą? Jakaś część na pewno nią była. Dowody mieli praktycznie pod ręką, niechże tylko ktoś poda mu jezioro. Paskudna rybia gęba z szeregiem zabójczych, wielorzędowych zębisk przemawiała do wyobraźni lepiej, niż jakiekolwiek słowa. Nie odpowiadał na żadne zapewnienie, nawet wtedy, gdy chłodny dotyk niejako wymógł na nim skrzyżowanie spojrzeń. Był zbyt zmęczony i zbyt rozdarty, aby był w stanie cokolwiek do siebie przyjmować, ale może… może to wszystko wreszcie wejdzie mu gdzieś pod skórę i zaczeka na kolejny kryzys, który - nie czarujmy się - na tysiąc procent zaczai się na moment, gdy Maurice poczuje się naprawdę szczęśliwy. Tego właśnie nauczyło go życie - każdą przyjemność należało opłacić cierpieniem. Aż wreszcie oczy na nowo mu się zaszkliły, jednakże tym razem żadna z łez drżąca mu pod powiekami nie zdołała wypalić nowych ścieżek na osuszonej skórze. - Dziękuję - szepnął tak cicho, że gdyby Madonna nie umilkła, można byłoby pomyśleć, że głos Overtona jest jedynie fragmentem piosenki. Brakowało tylko przeprosin za to, że był świadkiem tej histerii i kolejnych, że musiał stawiać go po niej do pionu, a jednak żadne nie wydostały mu się z gardła. Spodziewał się, że tylko by go tym rozzłościł. Nie zmieniało to tego, że szczerze pragnął, aby nigdy więcej nie musiał go takim widzieć. Słabym, wrażliwym… Zakochanym…? - Niedobrze mi - wydusił z siebie ciężko. Wysiłek, jaki włożył w zalewanie się łzami, wywrócił mu żołądek do góry nogami, aby móc grozić niespodziewanym zapaskudzeniem dywanu. Nie poradziłby sobie z takim upokorzeniem. Nie dzisiaj. Trzeba było jeszcze szybciej pić, Maurie. Wtedy na pewno czułbyś się lepiej. - Straciłem ochotę na kadzidła - dodał jeszcze. Od samego zapachu ziół czuł się jeszcze gorzej. - Usiądziemy na kanapie? Pytał, bo wtedy nie musiałby go pytać, czy po prostu mógłby leżeć mu na kolanach i udawać, że drzemie. Emocjonalna żałoba czekała na gwiazdę wieczoru, nie mógłby wystawić jej do wiatru. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
— To ja dziękuję — szepczę łagodnie, nie przerywając drobnego dotyku — za zaufanie. — Nie może wiedzieć, ile to dla mnie znaczy, a ja nie potrafiłbym tego w żaden sposób wyrazić. Nie zawiodę go. Mam pomysł, jak zabezpieczyć jego sekret, ale to może jeszcze chwilę poczekać. To nie czas na takie rzeczy. Teraz trzeba tę kupkę nieszczęścia poskładać, owinąć w kocyk i wyprzytulać, najlepiej aż zaśnie. Doskonale wiem, jak takie emocje potrafią wykończyć. Mam nadzieję, że nie ma nic na dziś zaplanowane… Cóż, najwyżej odwoła. — Zapomnij o kanapie. — Sam jeszcze szybkim ruchem ocieram resztki wilgoci z twarzy i zeskakuję zgrabnie z okna, by złapać delikatnie za dłonie Mauriego, nakłaniając go, żeby wstał. Nasze palce pozostają splecione, kiedy wychodzimy niespiesznie z przesyconej intensywnymi zapachami pracowni. — Idziemy do łóżka, włączę nam jakiś film na projektorze i zaraz przyniosę ci coś ciepłego do picia — informuję, już zapakowując Mauriego do przytulnej, pogrążonej w półmroku sypialni. — O, masz nawet towarzystwo — zauważam pogodnie, kiedy moje oczy zatrzymują się na kocurze, wylegującym się na łóżku. — Hej, ślicznoto, proszę wymiziać Mauriego pod moją nieobecność — daję kotu godne go zadanie, poklepując wymownie miękki materac, by Maurie się rozgościł. Podaję mu jeszcze jeden z większych, nielegalnie wręcz mięciutkich koców i znikam w kuchni, żeby wygrzebać kakao i trochę nim osłodzić dzień tej mojej rozkosznej, smutnej syrence. Wiem, że to całe jego życie — ta tragedia, to, co się stało, jego odmienność. To nie jest coś, co zniknie i odejdzie w niepamięć, bo odważył się o tym opowiedzieć. Ale to taki duży krok. Tak długo musiał trzymać to w sobie, tak długo nikt mu nie powiedział, że to go nie przekreśla. Jak dawał sobie radę? Powoli, stopniowo i on zacznie wierzyć w to, co ja i Allie już wiemy. Nie jest zepsuty, nie jest zły, nie jest niewart miłości. Kiedyś to zrozumie. Wracam z dwoma kubkami ciepłego kakao, przebrawszy się jeszcze po drodze w czystą, powyciąganą koszulkę i włączam jedną z kurzących się na szafce komedii romantycznych, by ostatecznie zatopić się w kocu tuż obok Mauriego i wsunąć ramię pod jego głowę. Jeszcze tylko krótki całus w czółko i wszystko wraca do normy. Bo nic się nie zmieniło. To wciąż ten sam Maurie, nawet jeśli trochę bardziej zasmarkany niż zwykle. | 2 x zt |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
06 V 1985 Przesuwam wzrokiem po rozłożonych na półkach i uwieszonych na ścianach ziołach. Nie zastanawiam się długo. Mak polny zerwany jeszcze tego ranka patrzy na mnie wymownie, sugerując, że sprawdzi się idealnie pod kadzidło, które za chwilę będzie tutaj powstawać. A skoro tak ładnie do mnie mówi, to się nie opieram i wyjmuję kilka kwiatów z wazonu, odkładając je na część roboczą. Halucynoflora nie musi mieć przesadnie trwałego korzenia — nawet jeśli się ukruszy, wciąż będzie zdatne do spalenia i nie zaburzy to działania, a dobrze, by kadzidło było lekkie, niewielkie i nie przykuwało uwagi. Kierując się tymi kwestiami, przebieram półkę z korzeniami, nucąc pod nosem nieświadomie. Zatrzymuję palce na koniczynie. Zerkam przelotnie na mak. Hm. Yup. Będą pięknie razem wyglądać. No i najważniejsze już mam ułożone na blacie. Halucynoflora czeka niecierpliwie, by przemienić się w portal do lepszego świata. To jest, oczywiście, w fenetrystikę. Kiedy składniki są przygotowane, przełączam lecącą w tle muzykę i poświęcam się już całkowicie pracy. Przysunięta gliniana miska z wodą szybko zanieczyszcza się resztkami ziemi i paprochami z oczyszczanych skrupulatnie składników. Szczoteczka delikatnie przesuwa się między korzeniami, wzdłuż łodyg i kwiatów w rytm leniwego pogwizdywania. Odpowiednio wyczyszczone składniki osuszam przy użyciu świeżych ściereczek. Dążę do wyprostowania i maksymalnego oczyszczenia łodyg, aby pięknie ze sobą współgrały. Część kwiatów ścieram w moździerzu, a część zostawiam, by cudnie zdobiły łodygi. Gdy efekty czyszczenia i obróbki uznaję za zadowalające, podwijam rękawy podarowanej przez Allie koszuli z nicią, która zdaje się pomaga w procesie plecenia. Rzeczywiście, gdy biorę się za łączenie ze sobą łodyg, idzie to jakoś sprawniej niż zwykle. Kilka chwil i składniki zaczynają formować się w kształt drabinki. Jeśli wszystko poszło bez zakłóceń, kadzidło odkładam do naturalnego wysuszenia na specjalnie przeznaczony do tego blat pracowni, w części sowicie pokrytej promieniami słonecznymi. Kadzidło fenetrystika I: K100+5 (zieleń Veronese’a, koszula), st. 35+5 (splot: drabinka) = 40 | do wyrzucenia 35 Zioło: mak polny, 3 tury Korzeń: koniczyna biała, kruchy | zt |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Stwórca
The member 'Ira Lebovitz' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 79 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty