Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Fairmont Copley Plaza
Ten zabytkowy hotel położony jest w dzielnicy Back Bay w Bostonie, naprzeciwko placu Copley Square. Hotel został zbudowany w 1912 roku i charakteryzuje się majestatyczną architekturą i wystrojem oraz oferuje swoim gościom centrum biznesowe. Hotel sąsiaduje z zabytkami, takimi jak Bostońska Biblioteka Publiczna i kościół Trinity Church.
Hotel należy do jednych z droższych w mieście. Ceny pokoi hotelowych wahają się od kilkuset dolarów do nawet kilkunastu tysięcy za apartament prezydencki.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
przychodzimy stąd

Plątanina materiałów, mieszanka jedwabiu przeszytego błyszczącą złotą nicią i to jak pięknie jej w różu, zostaje gdzieś w tyle. Teraz punktowe światło na piedestale w pracowni Fiandaci jest tylko wspomnieniem jakby rozmytym tak jak na przedniej szybie deszcz. Cóż za romantyzm. Romantyzm zmywa się razem z pociągnięciem wycieraczki, parasol ginie gdzieś w przejściu — nie jest potrzebny, samochód odstawia parkingowy, boy otwiera drzwi, tylna kieszeń spodni szczupleje z dolarów. Nie ma znaczenia. Nie są potrzebne. Włoski szyk zostaje z Valentiną, odziedziczyła go po matce i wymieszała z hudsońskim złotem, prosto z czeluści najbrudniejszych zakamarków Cripple Rock.
Benjamin brzydził się brudem, ale nie blaskiem.
Jej majaczył gdzieś pomiędzy rozświetloną setkami aut ulicą w tle, widzianą z wysokiego piętra, a ciemnością hotelowego pokoju. Pachniało w nim świeżą pościelą, pachniało nią.
Najpierw cisza. Ciszę przerwał krótki dźwięk jej słów, które wyraźnie zignorował. Nie przypominała kobiety rozpustnej — takie stały na rogach Little Poppy, a Valentina należała do North Hoatlilp. Skóra tak łagodna i gładka, jakby pomalowana pędzlem; usta tak miękkie, jakby stworzone były z chmur. Gdzieś nad nimi wisiało słońce jej włosów, zimno jej oczu — jakże różne od tego, które od miesięcy prezentowała mu Audrey.
Dwie dłonie: jedna, ta na talii — jakby klatka próbowała zamknąć ją w sobie (jeszcze tak daleko); druga — ta we włosach — wplątywała się w ich gęstość. Dość odpuszczania, dość czekania i dość cierpliwości.
Cśśś — wyrwało się szeptem, gdy nie odjął od niej wzroku.
Kciuk — ten z talii — złożony na ustach, aby zamknąć je, aby dać uszom odpocząć: głos miała przyjemny, tak melodyjny, jakby ktoś zamknął w nim małego słowika. Bez pisku, bez kłótni — wpatrzona, doskonała, idealna. Mamiła, a może to on mamił? Bez znaczenia. Mogłaby śpiewać mu pieśni, mogłaby nucić pod nosem najbardziej urokliwe jazzowe wariacje, mogłaby krzyczeć, aby tylko zanurzyć się i wtopić w jej ciało, w jej struny głosowe. Wejść przez gardło — nie w tym erotycznym  sensie, ale — tak głęboko, by utknąć duszą w jej płucach, napawać się tym powietrzem, które niegodne było w niej mieszkać. Utopić się tam, rozlać wokół wodę, patrzeć jak się dusi. Nie oderwał wzroku nawet na sekundę, próbując dostać się do jej sylwetki przez oczy, wpatrywać w nie tak długo, tak głęboko, tak świdrująco, żeby nie uciekła spojrzeniem, żeby została — żeby przekonała się, co będzie oznaczać ta noc i jak wiele zmieni. Była połączeniem dwóch najpiękniejszych emocji, połączeniem tego uczucia, które rozchodziło się od kręgosłupa przez całe lędźwie (na początku przypominało ból, tak silny, jak gdyby ktoś trafił w nie butem, jakby skopany leżał teraz na podłodze, błagając o litość) i tego drugiego, które było metaforą ciężkiego oddechu, gdy odsuwał kciuk od jej warg. Jedno zbliżenie — jedna chwila by dwoje ust znów stało się jednym. Pocałunek nie mógł zostać przerwany, a jeśliby spróbowała się odsunąć, tak nie mógł jej na to pozwolić. Potrzebował tego ciepła, tego, którego nie czuł od dawna, tego niepokojącego wrażenia, że świat zaraz się skończy, a ta noc jest już ostatnią. Oderwał nagle usta, znów kładąc nań kciuk, tak by milczała.
Muszę dostać cię całą, muszę cię mieć. Dla siebie. Potrzebuję cię — wypowiedziane cicho, tak by ledwo wpadło do jej uszu. Palec zniknął z jej warg, już tęskniąc za ich teksturą, za słodyczą i lepkością, za ich smakiem. — Nie mogę przestać myśleć o tobie, tylko o tobie. Muszę wiedzieć, że tego chcesz.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Półmrok wita nas szybko, to jak pstryk obwieszczający kolejną scenę i po raz następny – setny, tysięczny? – tego dnia czuję się tak, jakbym nie należała do tej rzeczywistości. Nie należała do siebie, do tego półświatka krążącego wokół eleganckiego butiku, zamkniętego w metalowej puszce luksusowego samochodu, w końcu rozciągającego się przed nami hotelowym pokojem na wysokim piętrze; to takie absurdalne; absurdalne, bo bardziej swoja w tym obrazku być przecież nie mogę.
A jednak przez jakieś koślawe odłamki sekund moja twarz to tylko mentalna replika, pozornie tak samo wyglądająca i niemal uśmiechnięta, wyuczonym wyrazem chłonąca nowe pomieszczenie, rozbieganiem szukająca czegoś, na czym można zawiesić wzrok i zacząć mówić absolutne głupstwa, bo coś nagle więźnie mi w gardle i po prostu nie wiem co dalej.
To mętlik czy pewność, głupstwo czy hedonistyczny zryw; nie potrafię nawet zapytać samej siebie, bo kilka kroków później on jest blisko, dużo za blisko, zupełnie tak, jakbym zaraz miała utopić się w jego zapachu i nie chcieć protestować choćby przez chwilę.
Nie możemy to takie ogólnikowe słówka; nie możemy, bo to niemoralne. Nie możemy, bo masz żonę. Nie możemy, bo jesteś ojcem dwójki dzieci. Nie możemy, bo jesteśmy rodziną, a rodzinę, jak dzień święty, trzeba święcić – zamiast protestów, krótkie, sykliwe zaczerpnięcie oddechu. Nie potrafię stwierdzić, czy dryfuję na powierzchni, czy dawno temu znalazłam się po taflą, a w płucach mam tylko gęstą, ciemną wodę.
Nie potrafię odpowiedzieć – ni sobie, ni jemu – kiedy wciąż patrzy, a ja, choć przypływ specyficznego gorąca zalewa mi ciało i sięga policzków, w tej maniakalnej hipnozie nie odwracam spojrzenia od jego oczu.
Usta rozsuwają się i znów sznurują, treściwe uciszenie zamyka całą litanię niepewności wewnątrz ciała i wiem, że za kilka (naście?) sekund bez krzty bohaterstwa skapituluję; przed nim? Przed sobą? Przed nami?
Ta absurdalna próba sięgnięcia wstecz paraliżuje mnie niemal najbardziej; kiedy to się zaczęło? Kiedy wiedziałam, że to dzieje się w czasie rzeczywistym, że słowa wypowiedziane na haju alkoholowej i absolutnie prymitywnej rozrywki zawibrują echem w jego głowie i doprowadzą nas tutaj? Czy to było jeszcze wcześniej?
Zupełnie jakbym za moment miała otworzyć album z rodzinnymi zdjęciami i zawyrokować, czy na męczeństwie Aradii sprzed dwóch lat zawieszałam na nim wzrok odrobinę zbyt długo, czy wszystkie chichoty posyłane w kierunku Audrey na temat jej męża mogły być tylko nastoletnim, swobodnym rozbawieniem?
Pocałunek to długa i ciężka dawka, która otumania mnie jeszcze bardziej, tak mocno, że wydaje mi się przez moment, że robi mi się słabo.
– Tak strasznie mieszasz mi w głowie… – nie jestem pewna, czy to rzeczywiście pada z moich ust, czy prowadzę właśnie rozmowę natury egzystencjalnej z jego projekcją wewnątrz mojej głowy. Szampan na blacie stolika nieopodal za jakiś czas wygazuje, ale nie mam śmiałości choćby zerknąć w jego kierunku, nawet jeśli wydaje mi się, że suchość w ustach prawie mnie boli.
Potrzebuję cię.
Tam, gdzie inni powinni zadać szereg pytań – do czego, dlaczego, po co, z jakiego powodu, panie Verity? – ja postanawiam milczeć.
– Nie potrafię z ciebie zrezygnować – to kłuje. To boli. To uderza gdzieś w podbrzusze, jakbym nie potrafiła rozróżnić, czy to podniecenie, czy fantomowa rana, którą sama sobie zadaję.
– To szaleństwo… które przecież ukochałaś, Valentino – za kilka dni zacznę sobie samej pisać wiersze i sonety, opowiastki o tym, jak idiotycznie straciłam głowę i znowu przekroczyłam granicę.
Iluzoryczne zwycięstwo i jakiś niemoralny wymiar kulawego szczęścia; nie potrafię nazwać tego, na co się godzę, na co pozwalam, czego finalnie sama chcę, nie odsuwając się choćby na moment, pomiędzy pocałunkiem a ciężkim oddechem, strachem a ekscytacją, paniczną tęsknotą za kreską a potrzebą przeżycia tego – przeżycia go – w najwyższej trzeźwości.
- Wiesz, że tego chcę.
Valentina Hudson
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Wystarczy jeden cios, by położyć dorosłego człowieka na łopatki, w sposób taki by zalał się krwią, by jego nos wytaczał z siebie jej litry, oczy się zamgliły, a oddech stał się płytki i niebezpieczny. Wystarczy jeden mocny cios, by nawet tur zginął w męczarniach. Wystarczy godny przeciwnik, który taki cios mógłby wymierzyć. Godna dłoń, która wyprowadzając pięść w przód, wybija zęby, rozcina usta i nakazuje pluć śliną tak długo, aż ta zamieni się w karmazynową wydzielinę. Oczy w końcu spuchną, twarz zdeformuje się, a czaszka pęknie — ostatnia osłona rozumu przed tym całym człowieczeństwem jest tylko mżawką — gęstą, ale mżawką — którą może rozmyć jedno precyzyjne cięcie.
Benjamin nie jest bokserem. Nie należy nawet do chłopców, którzy 20 lat temu szarpali się za koszulki i wyrywali sobie krótkie włosy ze skroni. Stał z boku i uśmiechał się łagodnie, gdy Valerio — tutaj go uderz, tutaj mi się nie podoba — wymierzał sprawiedliwość. Verity był tym jednoosobowym samozwańczym sądem, a dzisiaj na ławie oskarżonych siedział nie kto inny niż Valentina. Stał. Stała tam tak, jakby zaraz jej nogi miały się złamać od ciężaru emocji, a on — wspomniany wcześniej orędownik, jedyny o tej wartości — wysłuchiwał argumentów obu stron, już dawno wymierzając w głowę karę dla jej osoby.
Będziesz cierpieć, Valentino. Skonasz w katuszach, bo pożre się gehenna. Staniesz się wrakiem, a tortury, na jakie cię skażę, wypalą ci umysł i ciało. Zostawię na tobie blizny, podskórne zgrubienia, brzydkie ślady, których nie zagoi żadna maść, żaden opatrunek, bo nieważne jak długo będziesz obwiązywać je bandażem, znów zjawię się, żeby go z ciebie zerwać. Stanę się władzą, wykonam na tobie ten wyrok, a ty podziękujesz mi za to, wiedząc, że tylko w ten sposób staniesz się pełna, bo tylko ten sposób zaprowadzi cię do świętości.
Łapczywe dłonie zażądały więcej, gdy palce bez sekundy wytchnienia zaciskały się coraz głębiej w drobnej sylwetce jasnowłosej piękności. Nic co w przeszłości nie miało już znaczenia, gdy natarczywe i niespokojne ruchy odbierały to, co mu obiecano. Ledwie cień uśmiechu pojawił się na wieść o mieszaniu w jej głowie. W jej pięknej, w jej doskonałej głowie. Jej bogini rzymskiej wykutej z marmuru, postawionej niczym pomnik, aby ją czcić, aby klęczeć u jej stóp; zatopionej w złocie, które zastygło niczym zbroja, zostawiając tylko dwa puste punkty. Te, w które Benjamin dzisiaj uderzył.
Szaleństwo — powiedział ledwie słyszalnym szeptem, tym, który wpadł prosto do jej ust, gdy wargi znów zbliżał do jej warg. Tak klejące, tak lepkie, jak gdyby oblała je miodem, obsypała lukrem.
Smakowała świeżością. Pierwszą prawdziwą wiosną po stuletniej zimie. Powiewem świeżo ściętych kwiatów ustawionych w wazonie na tarasie. Była jak krystalicznie czysta woda w dzień, gdy każdy kamień parzy z gorąca. Jak zimny okład na kark i kostka lodu przesuwająca się od mostka niżej. I niżej. I niżej.
Więc jestem szalony — ledwie poruszał ustami, niepewien nawet czy usłyszała go w dźwiękach skóry przesuwanej o skórę.
To Valentina wydała ostateczny wyrok.
Wiesz, że tego chcę.
Wiem.
Zadawał tylko te pytania, na które od dawna znał odpowiedź. Panny Hudson jeszcze nie uformował w zdanie pytające. Była zbyt wielką enigmą, tajemnicą, młodością, której klucz przepadł gdzieś pod warstwami niepotrzebnych ubrań. Swetrowej sukienki. Brudnoróżowej szminki, którą mógłby zjeść z jej ust, aby tylko nie oderwać ich od siebie. Nie rozumiał jej fenomenu, jej sukcesu w byciu tą, która przerwała smutny ciąg 5 lat, gdy zamiast serca pod żebrami umieścił sobie kamień. Wystarczyły jej palce zwieńczone ostrymi paznokciami, by coś w środku pękło. Wystarczyło jedno zdanie, jeden wspólnie dzielony sekret i nie była już tylko kolejną.
Valentina Hudson w tym dniu stała się symbolem odrodzenia.
Nie powstrzymał już chęci rzucenia jej prosto w krochmaloną i miękką pościel, aby potem przylec weń ciałem. Ustami chwytał najpierw jej karku, zaczepiając je na obojczyku, spijając z niego jej smak — była jak nektar, jak świeży sok sycylijskiej pomarańczy. Ręce nie czekałyby sukienkę podnieść w górę, ściągnąć z jej głowy — nieważne w jakim ładzie. Jeszcze godzinę temu spoglądał na krzywizny jej ciała z odległości — teraz opierał się o nie ciężarem swojego ciała, wciskając ją w dół tak, jakby miała zapaść się w miękkim materacu, jak w chmurę — Niebo jest daleko. Dzisiaj Valentino, zabiorę cię do Piekła.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Marcowa noc staje się nagle jakimś niebotycznie duszącym żarem; momentalnie spadło na nas gorejące słońce, płomień miał za moment wypalić skórę, katusze miały ciągnąć się aż nie zostanie w hotelowym pokoju nic poza wątłe, spopielone pogorzelisko — wysokie okna, które oddzielają naszą tragedię nas od świata to ironiczna kopuła, za którą widzimy wszystko i wszystkich; ale nikt nie widzi nas.
Nas obraca się w mojej głowie kilkukrotnie; dryfuje na bezpłatnej taryfie, podróżuje ryzykownym autostopem albo samo chwyta za ster, przy lekkim podmuchu bryzy potencjalnie sięgając mielizny i zatopienia. Przez chwilę nawet — dokładnie wtedy, kiedy jego dłonie muskają moje ciało, ja zapominam o oddechu, pocałunek sprawia wrażenie, jakbym za moment utonąć — zaczynam rozglądać się, gdzieś we wnętrzu własnej głowy, za czymś co mogłoby przypominać jaskrawe wyjście ewakuacyjne. Już nie zielone, a krwistoczerwone.
Jest za późno.
I chyba nawet nie jest mi z tego powodu żal.
Powinno?
Seria zdarzeń niefortunnych i pytań równie drażliwych; wszystkie zepchnięte gdzieś na bok, bo jednocześnie jest mi gorąco i zimno, lekko i ciężko, składnie i — i zupełnie tak, jakbym za moment miała się rozsypać. Roztrzaskać, rozpłynąć, roztopić się między jego palcami i zniknąć, a później—
Później znów patrzę na jego dłonie i nie wiem już, czy serce podchodzi mi do gardła, czy coś w brzuchu wykonuje drastycznego fikołka; instynkt to zgubny doradca, łapczywy oddech to pierwszy ze zdrajców, granat za oknem rozlewa się po całej kurtynie nieba, biel krochmalonej pościeli rzuca mu wyzwanie, a jego krystaliczny szept osiada na skórze jak niewidzialne igiełki.
To wyrok czy obietnica?
Później nieistotny jest już moment, w którym buty niedbale zsuwają się ze stóp i smętnie zostają zapomniane na powierzchni czystej wykładziny, nim jeszcze dosięgniemy łóżka. Nieważna staje się sukienka, kiedy tył mojego uda uderza w ramę centralnego mebla w pomieszczeniu i na ułamki chwil tracę równowagę, ciągnąc Bena za sobą z ostatnią smugą strachu w błękitnym spojrzeniu.
Biel koronki wita się z tą, która otula kołdry i poduszki, przeczy złocistej barwie skóry, w końcu krzyczy w sprzeczności do tego, że chcę. Muszę, potrzebuję, żądam i uciekam, boję się i ekscytuję.
Usiane na nadgarstku drobne gwiazdy przemykają przed oczami, dłoń ślizga się po jego karku, wplata we włosy a później sięga żuchwy, kiedy gubię się w pocałunkach i ich ilości, gubię w zapachu świeżego prania zdominowanego przez jego perfumy; finalnie gubię w ściankach własnej głowy, która zapomniała o wszystkich sygnałach ostrzegawczych na bostońskich bezdrożach i zaprowadziły nas tutaj — dwudzieste czwarte piętro odgrodzone jest od świata, oczu i zasad moralnych.
Nie ma w sobie skrupułów i absurdalnie zapomina o pewnych kodeksach i świętościach uciszanych przez alkohol i koks; choć żadne nie tańczy w moim żyłach, czuję się tak, jakby coś wypalało mi je od środka, a jedyne co mogę powiedzieć to więcej.
— Spójrz na mnie i nie przestawaj patrzeć; to prośba, to nakaz, to próba wrócenia do realności choć na moment, kiedy nie rejestruję jak moje dłonie rozpinają guziki jego koszuli i niecierpliwie sięgają sprzączki paska, jak drżąco zsuwają z bioder nienaganne spodnie w kant i jak paznokcie muskają skórę w charakterystycznych zagłębieniach przypominających litery V.
— Ben, my...
Oszaleliśmy.
Valentina Hudson
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Marcowa noc już dawno przeminęła, noc utopiła się w tamtym koniaku zostawionym na lakierowanej komodzie w rogu pokoju Fiandaci. Poetyckie uniesienia jakoby wiosna właśnie obudziła się do życia i stała się namiastką odrodzenia, jakby zmartwychwstania obijały się o jasne ściany hotelowego pokoju, próbowały uciec przez zatrzaśnięte okno, które przed upływem księżyca miało zatonąć w gęstwinie oddechów. Gorące powietrze to tylko przedsmak całego jej ciepła — jakby ktoś nagle z lodowatej sypialni, w której przeciąg ciągnący się od drzwi balkonowych aż do przeciwległej ściany, poruszający zasłony, został roztopiony dotykiem jej dłoni. To takie kobiety jak ona potrafiły roztopić złoto w palcach, uformować z nich koronę. Nie bały się ognia, nie stronił od rozżarzonej do czerwoności stali. Przecież tak dobrze znał historię kopalni, tak często słuchał o niej od ojca Audrey, tak często spoglądał na jasne oczy Valentiny przemykające po alabastrowym obrusie od karafki aż do pustego kieliszka. Czemu jej sylwetka pokruszyła skałę? Skąd wziął się jeden promień — ten od słońca — który zamiast niewzruszonego monumentu odsłaniał teraz Benjamina jako człowieka.
Nie „miłego”, nie „wzruszonego”, nie „uczynnego”. Jako człowieka. To i tak zbyt wielkie upokorzenie.
Na moment chciał nawet zostawić to wszystko. Wsiąść w auto, po nią wysłać taksówkę, wrócić do żony, a potem zasnąć tam w tym chłodzie, pod tak samo pachnącą, tak samo białą i tak samą czystą pościelą, ale pod nią — w sercu tamtej kobiety — zamieszkało wrażenie, że świat skończy się jutro, a wszystko to do czego dążyli i co mieli, to ledwie pył. Tamten obraz zniszczyła krew.
To płótno było zbyt świeże i to dzisiaj malowali na nim pierwszą granatową — jak ta noc — kreskę.
Jej buty zostały gdzieś w tle, swoje ściągnął, zahaczając o ich podeszwy — nie miały znaczenia. Ta sukienka ze swetra nie miała znaczenia. Jej makijaż, który miał rozmyć się za minuty, też nie miał znaczenia i tamten Benjamin, który rozpadł się już dawno też. Nie istniał. Nie było go. Coś zbyt mocno rozpierdoliło wnętrze posągu, który teraz leżał połamany w ogrodowej altanie. Ale już nieważne, to już nie ma znaczenia.
Dłońmi przesunął po jej talii, jakby w dół przez biodro, by palcem zahaczyć o biel koronki. Pod palcem była szorstka i miękka zarazem, jakby wystarczyło mocne szarpnięcie, żeby rozerwać ją w pół. Jakby trzeba było uważać, by nie rozcięła skóry. Gorączka zawsze dopadała wieczorem, a od jej ciała nie mógł przecież się skazić. To nie choroba — to szaleństwo. Miała rację.
Ciągnięty łagodnym i wąskim nadgarstkiem nie opierał się poleceniu, patrząc na kobietę z góry i z bliska, wisząc nad nią własnym tułowiem, gotów nie zamykać tej nocy na jednej stronie pamiętnika, a pozwolić by trwała aż złość nie rozpierdoli ich do reszty. Nie oponował i nie powstrzymał się, by własnymi palcami przejechać po policzku. Ten nie nosił na sobie ani jednej skazy, ani jednej zmarszczki, ani jednego drobinki kurzu.
My.
Odpowiedział krótko, szepcząc, chociaż wiedział przecież dokładnie, że nie dokończyła zdania.
My.
Znów — lecz tuż po tym słowie usta pognały do tego punktu na jej podbródku, skąd wydobywał się wcześniej głos. Objął go wargami, smakując, rozpatrując w symbolice wina. Winy nie udowodniono.
My — wrócił do jej oczu, skoro pragnęła patrzeć. Ledwie na sekundy, tylko na moment, tylko po to, by ostatni raz zapamiętać jej wzrok, nim do końca ją zrujnuje. — Tylko my.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Niespokojne, niemal poetyczne popołudnie spędzone na wskroś wybrednych sprawunkach i kaprysach ludzi o statusie wyższym mogłoby przypominać najpiękniejszy kalifornijski zachód; mogłoby stanowić inspirację do wzniosłych słów piosenek i śliczną kliszę dla coraz częstszych i odważniejszych teledysków – począwszy od charakterystycznego warkotu silnika, po słońce rozkładające się na przybrązowionych szkłach okularów, przez wizytę na stacji benzynowej, aż po cel podróży, cały w lukrze, różu i zielonych banknotach.
Czerwień hotelowego chodnika na dwudziestym czwartym piętrze to kolejny sezon, rozciągnięty w półmroku pokój to fatamorgana serialu, którego fabuły nie potrafimy sobie przypomnieć – tak jakbym zawczasu wyknuła scenariusz, który zboczył z kursu, choć ostentacyjnie od samego początku krzyczał o prawdziwości swoich intencji.
On – on był – jest – jakąś iluzoryczną opowiastką, krzyczał podprogowym przekazem i drażnił zmysły. Otumaniał wspomnieniem, którego nigdy nie było, otwierał wizje, których nigdy nie mogłam sobie wyobrazić – Benjamin Verity zaczął składać się w tej jednej, dusznej i ciemnej chwili w początek i koniec jednocześnie, w chęć i przerażenie zarazem, w pokusę i wyrzut w tym samym czasie – mogłam go chcieć, momentalnie wiedząc o tym, że kiedy dotrze do mnie świadomość własnej niepoprawności, rozpaczliwie zacznę szukać powodów dlaczego to zrobiłam?
Kłamstwa potrafią wykupić nieskończoność; dlaczego więc nagle czuję się bardziej realnie, niż kiedykolwiek wcześniej?
To finezyjna gra paradoksów, marzycielski róż oszroniony ostrzegawczą czerwienią; to pośpiech w zrzucaniu ubrania i tęsknota w szybkich pocałunkach. To ciało przy ciele, to pochylone i to wygięte w niecierpliwej odpowiedzi, jakby w tym prostym akcie skóra do skóry miała kryć się jakaś odpowiedź.
To my.
Powtarzane, drżące, krystalizujące się na połaci skóry jak mantra, jak naznaczenie, jak grzech. To pożądanie migoczące w spojrzeniu, to jego oczy pociemniałe i przypominające otchłań, w której dobrowolnie chcę utonąć, zniknąć, sięgnąć absolutu i stracić oddech; kolejny pocałunek taki jest, jakbym za moment miała zapomnieć jak się oddycha, jakbym miała mu go oddać, jakbym miała przekroczyć granicę, kiedy niespokojny ruch mojego biodra w odpowiedzi na jego dotyk jest pierwszym i ostatnim prologiem.
Alabaster koronki przestaje mieć swoją cenę, bieliznę oszczędzono i skazano na zapomnienie gdzieś na hotelowej wykładzinie w kwieciste wzory. Drobny guzik męskiej koszuli kapituluje na cienkiej nitce i przepada w pościeli, długi paznokieć zakończony szkarłatem sunie po klatce piersiowej i chwilę później następna biel dołącza do sterty, która dla nikogo nic nie znaczy.
Skóra jego torsu jest miękka, napięta, przez ledwie sekundę przemyka mi w myślach wrażenie posągowości, do którego uśmiecham się odrobinę śmielej, tuż przy jego ustach, dłońmi wciąż błądząc po ciele, jedną wyżej, drugą niżej, jakbym nieustannie musiała się upewniać, że jest rzeczywisty; że składa się z ciała, z mięśni, krwi i kości, że przyparcie do materaca jest prawdziwe, że mogę w każdej chwili spróbować się wydostać i przekonać się, że nie mogę.
Nie próbuję.
W masochizmie własnych wyrzutów doszukuję się słodyczy, zupełnie jakbym mogła w kilku haustach upić się nią do nieprzytomności, przekonana, że gdy tylko mocniej zacisnę dłoń na jego dłoni, wrócę tutaj.
Myślał o mnie? Śnił? Od kiedy, jak często, dlaczego, w jaki sposób?; słowa nie odnajdują drogi do krtani, w tej więźnie krótki jęk, który następnie w zduszeniu więdnie tuż przy wargach Veritiego, kiedy jest we mnie.
Panie sędzio, naprawdę jestem niewinna.
Jęk więdnie i znika, zgaszony jak wdepnięty w chodnik niedopałek papierosa; później jest następny i jest kolejny, krótki i dłuższy, śmielszy i całkowicie zawstydzony, akompaniując zaróżowiałym policzkom, których wstęgi czerwieni widoczne są pod rozmytą taflą pudru. Dłoń błądzi, jedna i druga, spłoszone intensywnością i świadomością, że nie ma już odwrotu. Jest tylko biel, w bieli opalona skóra, w bieli przyciemnione spojrzenia i dzikie oddechy, w bieli spazmatyczne wyrzuty orbitujące we wnętrzu mojej czaszki przykryte chucią podniecenia i szaleństwem.
Valentina Hudson
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t713-benjamin-verity-ii
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t765-benjamin-verity-ii
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t2147-audaces-fortuna-iuvat
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t766-skrzynka-pocztowa-benjamina-verity
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f144-willowside-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1069-rachunek-bankowy-benjamin-verity-ii
Ile godzin da się zamknąć w ciągu jednej nocy, gdy zamiast intensywnego smaku koniaku albo cherry objawia się wybawienie? Alkohol rzadko kiedy studził zmysły, częściej doprowadzając do wrzenia. Łączony z białymi proszkami, z ekscytacjami i sardonicznym uwagami rzucanymi do samego siebie, stanowił podstawę obcowania z ludźmi pokroju tych nijakich. Valetnina nigdy nie była obojętna i zawsze była warta zbyt dużo.  Alkohol rzadko studził zmysły, a ona przypomniała kieliszek drogiego szampana. Dom Pérignon - cuvée de prestige od Moët & Chandon - niedostępny dla mas, elegancki, intensywny i tak lekko orzeźwiający na samym końcu języka.
Jej dłonie odrzucił do góry, gdzieś tam za głowę, ściskając nadgarstki razem, tak by przestała poruszać się - by przestała błądzić, szukać, próbować znaleźć w tym wszystkim sens, bo nie było tu nic więcej niż mistyczna i niemożliwa do uchwycenia chwila. Marzenia, sny, fatamorgany, oazy - wszystko to spełnione i prawdziwe, wszystko to gdzieś na granicy, bo jak odróżnić jawę od mżonki? Błądzili, chwytali się za krawędzie istnienia, jakby świat jutro miał spłonąć, a poza tym światem nie było już niczego. Usta rozpoczęły drogę — od brody przeszedł niżej, aż w końcu musiał puścić jej dłonie, chwytając w tej rozpuście biodra. Pięć palców lewej i pięć palców prawej dłoni mające oznaczyć kobietę w tych małych zaczerwienionych punktach uginających się pod naporem na skórze otulającej biodra. Język nie zaznał już chłodu, gdy spijając zastygłe na udach powietrze, rozpoczynał własną ucztę pokrytą dźwiękami wynikającymi z jej duszy.
Patrz, Valentino. Czujesz?
Jak szampan jak kostki białej czekolady i truskawki zamknięte w każdym muśnięciu jej rozpaczy. Wciągał tlen z jej ciała, oddychał już tylko nim. Jakby z dzbana pełnego soku, próbując wypić więcej niż kielich. Dusza panny Hudson parzyła. Jakby ktoś w jej środku rozpalił płomień tak wielki, że wystarczyłaby kropla jej krwi, by przetopić złoto. Potrzebował ledwie chwili, by podnieść się na własne łokcie, tylko po to by twarz znalazła się obok twarzy, biodro przy biodrze i wola przy woli. 
Głośny jęk to najpiękniejsza z melodii. Symfonia prostych nut ujęta w pięciolinii; w pięciu palcach prawej dłoni podtrzymujących jej pośladek; w pięciu palcach lewej trzymających ją za kark. Nie potrafił powstrzymać własnej-. Nie. Źle.
Nie chciał powstrzymać własnej potrzeby, gdy dłoń chwyciła za szyję, a oczy nie odstępowały jej oczu. Krzycz. Błagam, krzycz i wypluj z własnych ust najgorsze pragnienia. Te obrzydliwe, te, których ujawnienie skazałoby cię na banicje.
Nie potrzebowała już wstydu ani własnych myśli, tylko bliskości. Kawałka skóry ocierającego się o drugą skórę, jakby efektem miał być ogień, niegasnący w ciężkich wydechach, wbijanych wprost do jej ucha.
Nie wolno było zadać pytania „gdzie zaczyna się szaleństwo?”, bo to samo w sobie byłoby błędem. Szaleństwo już dawno było tutaj i zamierzało zostać po wszech czasy. Nie wolno było uciec, bo decyzja już zapadła. Nie wolno było przestać, bo kręgosłup tak bardzo pragnął cały swój ciężar opuścić w dół. Tak jakby to ona miała stać się nośnikiem każdego problemu i jakby jej młodą i idealną twarz miał się wpatrywać, gdy usta przeleją się od goryczy. Zimno sypialni przy Willowside nagle stało się tylko wspomnieniem, bo dostawał gorączki.
Benjamin Verity II — pogrążony w piekielnym ogniu, zasiada na tronie. Dzisiaj wygrał wszystko.
Dzisiaj znów przypominał tego samego człowieka, w którym zakochała się Audrey, a którego tak bardzo pragnęła przegonić z ich życia. Benjamin Verity nie mógł umrzeć.
Widzisz, Valentino? Jesteśmy dla siebie stworzeni. To ty własną krwią podpisałaś ten cyrograf.
Benjamin Verity II
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t715-valentina-verity-budowa#4539
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t726-valentina-hudson#4692
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t727-poczta-valentiny#4693
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f141-golden-avenue-114
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1070-rachunek-bankowy-valentina-hudson#9251
Alkohol rzadko studził zmysły. Alkohol rzadko szedł w wybornej parze z odpowiednimi wyborami. Alkohol często zasiadał zaraz obok oskarżonego na wielkiej i smętnej ławie, często orbitował na krańcach myśli, kiedy czegoś bardzo się żałowało – bardzo chciało, nie mogło, niszczyło; odpowiednie zakreślić w kółko.
Na ławie oskarżonych siedziała ta, która mówiła o dwa słowa za dużo i wypijała o dwa szoty za szybko; uśmiechała się zawsze dwukrotnie, raz błyskając perłą uśmiechu, drugi raz subtelniej, paradoksalnie donioślej w wydźwięku. Raz obracała palcem po brzegu szkła, drugi wędrował już po wypolerowanej karoserii samochodu. Trzeci – trzeci w lukrowym butiku przechylił szalę goryczy i spisał akt oskarżenia za nią.
Za mnie.
Doszukiwanie się momentu przełomu to drażliwa reminiscencja sprzed kilkunastu minut, godzin, dni i innych nieistotnych odłamków czasu, które łatwiej nam obliczać w perspektywie wydarzeń, niekoniecznie kartek kalendarza i cyfr na tarczy wypolerowanego rolexa; to relikt, o którym nie pamięta już nikt, a który jutrzejszym rankiem zacznie dobijać się do hotelowych drzwi jak najbardziej nierozgarnięta pokojówka zza meksykańskiej granicy.
W miejscach takich jak Fairmont Copley Plaza nie dochodzi do scen o tak dantejskim charakterze – może to szkoda, bo odrobina brutalności działa jak zimny kubeł wylany na rozgrzane plecy.
Dreszcz, który przechodzi po moich lędźwiach i drga w górę kręgosłupa tylko pozornie przypomina otrzeźwienie; w rzeczywistości jest tylko wybrakowanym sygnałem ostrzegawczym, fałszywką, która wciąga mnie coraz niżej i głębiej, dalej i mocniej, a mnie zostaje jedynie wyciągnąć dłoń z białą chusteczką i ostentacyjnie pomachać nią na pożegnanie.
Sobie samej?
Usta wędrują, dotyk pewnie broczy ścieżką, której pozornie się spodziewam, a wciąż mnie zaskakuje; w cichym westchnieniu reaguję wierzgliwie na uścisk wokół moich nadgarstków, by chwilę później w jego usta posłać pomruk otumanionego zaskoczenia. Bólu? Strachu? Pytania?
To pierwsze; to pierwsze, drugie i trzecie w jakimś nienormalnym sojuszu prowadzą mnie przed gmach sądu, wloką tak, jakbym nie potrafiła złapać powietrza; u celu czeka mnie tylko jedno – zdaję sobie sprawę, że coś tak miałkiego jak prawo, czymkolwiek dla nas teraz jest, przestało istnieć. Zniknęło, a to, co powinno przerażać, staje się wygłodniałym podnieceniem.
Nim słońce na nowo pojawi się ochoczo nad Bostonem, dojdzie do mnie fakt, że to, co mnie przeraża, sprawia też, że robię się mokra. Powinnam dopisać to do listy substancji psychoaktywnych, do których ciągnie mnie najbardziej.
Kiedy dłoń oplata kark, oddech więźnie w gardle; kiedy oczy zachodzą łzami, w ustach zastyga niewypowiedziana rozkosz. To, czego mówić nie potrzebują to ogień trawiący jasną pościel; to skóra ocierająca się o skórę i ślina zmieszana ze śliną. To natarczywe spojrzenia; jej, które jeszcze kilka chwil temu przypominało panikę sarnich oczu; jego, które doskonale wiedziało, że nie będzie w stanie mu uciec.
Tak, jakby ta noc miała się nie kończyć – miała zostać pieczęcią wciśniętą w przypadkowe miasto i przypadkowy hotel, klątwą wrzuconą paradoksem w elegancki pokój i miękką pościel; znamieniem wypalonym na idealnie gładkiej skórze; w końcu dotykiem, który miał zasklepić skazy i prostym gestem obudzić demony, które niesprawiedliwie skazano na wieczną ciszę.


zt x2
Valentina Hudson
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka