Grzbiet piekieł Leżąca nieopodal autostrady nietypowa dla terenu Maine skała znajdująca się na terenie Hellridge. Nazywana jest żartobliwie, nawet przez niemagicznych, Grzbietem Piekieł. Nie do końca jest jasne, czy to od niej wzięła się nazwa hrabstwa, czy było zupełnie na odwrót. Jest ona również najpopularniejszą formacją skalną w tych rejonach. W okresie letnim można zobaczyć tutaj amatorów wspinaczki, którzy wdrapują się na jej szczyt. Ci bardziej ekstremalni robią to bez żadnego zabezpieczenia, co czasem kończy się przykrymi wypadkami. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
13 maja 1985, godzina 22:40 Nie chcę się przekonywać, jak bardzo poważnie mówił Sebastian. Odkładam słuchawkę telefonu. Whisky straciło moje zainteresowanie, co jest jawną informacją, że właśnie dzieje się tragedia. Nie mam ochoty ani na alkohol, ani na fajki, a takie sytuacje zdarzają się jedynie w momencie, w którym usiłuję utrzymać się w najwyższej gotowości. Teraz mam gotowość co najwyżej zejść z tego świata. Rozsypałam się. Jestem jednym, wielkim gównem. Nie wiem, po co Sebastian chce mnie widzieć, ale nie chcę się przekonywać, czy naprawdę będzie w stanie wtargnąć do mojego domu i wynieść mnie z niego siłą. Jakoś wierzę mu, że będzie w stanie. Ja bym była. Siedzę na fotelu jeszcze przez parę chwil. Twarz ukrywam w dłoniach; te stają się coraz bardziej mokre, ale nie od czarnej mazi. Ta dzisiaj już wystarczająco mnie zdemaskowała przed Williamsonem, więc, oczywiście, teraz się nie pojawi. Po co. Już spełniła swoje zadanie i narobiła problemów. Nie wiem, ile czasu tak siedzę, ale pociągam w końcu nosem i odbijam się z siedziska. Ocieram wierzchem dłoni łzy i swoje kroki kieruję w stronę łazienki. Nie patrzę w lustro; nie mogę patrzeć na własne, żałosne odbicie. Ochlapuję twarz zimną wodą, która nieco mnie pobudza, chociaż mogę się założyć, że moje oczy będą opuchnięte i czerwone. Jebać to. Osuszam twarz ręcznikiem i omijając spojrzeniem lustro, wychodzę. Wpierw z pokoju, potem z domu – po drodze zabieram ciemną, skórzaną kurtkę, bo jesteśmy w Maine. Jest ciemno jak u murzyna w dupie, ale mimo to, pieszo, pokonuję tę ścieżkę, aby dotrzeć na miejsce, w którym chciał mnie zobaczyć Sebastian. Po co? Może po to, żeby mnie bardziej dobić. Powinien. Jestem żałosna. Z tą myślą krzyżuję ramiona pod biustem i opieram się o ścianką półkę. Niebawem powinny oświetlić mnie reflektory Rolls-Royce’a. Ciekawe, jak szybko będzie musiał robić remont zawieszenia po tych wszystkich leśnych eskapadach. Skutki po evencie: 5 | nic się nie dzieje |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Jedzie ubrany w ciepły polar i wygodne spodnie. Na czarno, surowo, jak do pracy. Jedzie, a z radia lecą jakieś smęty, które nie sprzyjają myśleniu, więc je wycisza. Za chwilę zwiększa głośność, bo w ciszy jest jeszcze gorzej. Jedzie sporo ponad ograniczenie, oczy go szczypią, żądając snu, ale umysł jest całkowicie wybudzony — senność została w domu, w progu sypialni, w momencie, w którym szedł do telefonu. Jedzie i nie wie po co. Powiedział swoje, ale nie ma planu. Nie umie obchodzić się z mazgajami, a już na pewno nie z takimi pokroju Judith Carter, bo nigdy nie sądził, że będzie musiał wrzucić ją w tę kategorię. Czy czuje pogardę? Nie. Nie czuje, absolutnie. Rozumie. Rozumie bardziej niż by chciał. I to chyba dotyka go najmocniej. Był w tym miejscu. Był w miejscu, w którym oddychanie kosztowało zbyt wiele sił, by nie prosił o ulgę, w tym, w którym jedyne, co zaprzątało jego głowę to to, jak bezużyteczny jest. To, jak przecenił swoje możliwości, jak durne miał ambicje. Byłoby lepiej, gdybym poszedł do piachu — myślał, zły, że przeżył, choć część jego drżała w przerażeniu, że mógł wtedy umrzeć i zostać pochowany jak katolik. Wrócił do Hellridge, wrócił do służby i został przeniesiony. Ale umarł tam wtedy. Rozumie zbyt dobrze, co Judith ma na myśli i złość, frustracja, protest, wszystko kotłuje mu się pod skórą. Boi się. Boi się, że zje ją to tak, jak niemal zjadło jego. Zawraca. Chwilę krząta się po domu, bierze, czego potrzebuje i wsiada znów za kółko. Tym razem dociska pedał gazu mocniej. Gdy dociera na miejsce, nie wychodzi od razu z auta. Zastanawia się przez chwilę. Pół godziny to dużo — wystarczająco, by emocje zdążyły ostygnąć, wystarczająco, by zwątpić. Ma w sobie determinację, bo ponad wszystko chce jej pomóc, ale to przecież nie wystarczy, jeśli ona mu na to nie pozwoli. Jeśli będzie odmawiać pomocy, jeśli uprze się, że ona już nie chce. Podniósł ją tam, wtedy, zmusił ją, by wstała na nogi. To było łatwe. Ale to, co siedzi w głowie? Jak ma zmusić ją, by dalej szła, by się nie poddawała? Nie da się. To musi być jej wybór. Ale teraz nie myśli czysto. Wychodzi, gdy widzi Judith. W ręku ma plecak. Rzuca go na ziemię. Kiedy podchodzi do Judith, w swojej dłoni trzyma niewielki przedmiot. Złota zawieszka w kształcie słońca o falistych promieniach — Judith może to zobaczyć, gdy Sebastian eksponuje przedmiot na otwartej dłoni. — Rytuał puszki Pandory — mówi sucho zamiast powitania, a jednak druga dłoń unosi się i zaskakująco delikatnie odgarnia włosy z zapuchniętej od płaczu twarzy. — Zamkniemy to. Ten ból, zwątpienie, bezsilność. Pewnego dnia będziesz umiała je unieść. To nie jest ten dzień. Skutki po evencie: 5 | nic się nie dzieje |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie wiem, ile czekam. Wiem, że oczy zaczynają mi się kleić i jest mi zimno. Stoję pod skalną ścianą, wsparta o nią i skulona w sobie jednocześnie, żeby tylko dodać sobie odrobiny ciepła. W którymś momencie nawet ciało zaczyna drżeć, skarżąc się na marne próby balansowania na granicy temperatury znośnej, ale stoję wytrwale w miejscu. I nie wiem, po co. Nie myślę się – reflektory samochodu Sebastiana dostrzegam już po chwili. Widzę, jak wysiada z auta i widzę, jak idzie w moją stronę. Patrzę na niego tylko przez chwilę, zanim zwieszam wzrok. Tak wygląda człowiek pokonany. Co zabawne, nikomu innemu bym się taka nie pokazała. Nie wiem, co bym zrobiła jutro. Przybrała na twarz maskę, znów próbowała chodzić pewnym krokiem po korytarzach Kazamaty i znów być sobą chociaż wiem, że sobą nie jestem. Nie wiem, kim jestem, ale na pewno nie jestem Judith Carter. Nie tą, którą znałam przez całe życie. Sebastian idzie w moją stronę i wkrótce wyciąga przede mną rękę. Jest na niej jakiś breloczek, a ja nie od razu łączę kropki, czym jest ten nowy zamiennik cześć albo innego gardzę Tobą, Carter. Rytuał Puszki Pandory. Co? Ja mu opowiadam o tym wszystkim, dzwonię do niego, potrzebuję go blisko… żeby on wywabił mnie z domu i powiedział mi coś takiego? Zamknij sobie te emocje, bo nie potrafisz sobie z nimi poradzić. Kiedyś może sobie poradzisz, teraz jesteś balastem. Świetnie. Dzięki. — Wiesz co – jak szukał w moich oczach aprobaty albo uznania dla geniuszu, to się raczej pomylił. – Jak mi chciałeś powiedzieć, że jestem słaba, mogłeś to zrobić przez telefon. Nie rozplatam ramion. Odbijam się po prostu od skalnej półki i maszeruję tą samą drogą, którą przyszłam. Do domu. Strata czasu. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Udało mu się dziś wcześniej zasnąć, by tym razem przespać sześć, zamiast czterech godzin. Rano musi być w pracy. Nie przewalał się zbyt długo w łóżku, odleciał szybko. Mógłby spać spokojnie, mógłby jutro pójść wypoczęty, mieć trzeźwy umysł. Zadzwonił telefon i sen na dobre wyszedł spod jego powiek, bo postanowił wsłuchać się w głos Judith. Bo go potrzebowała. Potrzebowała go tak, że zignorował poranną zmianę i nie zawahał się przed sięgnięciem po kluczyki, by przyjechać na to wypizdowie po to, by wiedziała, że może na niego liczyć. By nie była sama, bo pamięta, jak niedobrze jest być samemu w tym stanie. Żałuje, że nie miał wtedy kogoś, kto podsunąłby mu rozwiązanie, kto pomógłby mu wyjść z tej apatii, z tego żałosnego stanu stojącego na cienkiej granicy człowieczeństwa — za nią była pustka, wrak człowieka. Gdyby miał wtedy kogoś takiego, dziś nie byłby tylko oficerem, nie miałby w sobie tyle goryczy, nie ominęłoby go tak wiele tego, czego nie dopuszczał do siebie wtedy. Doceniłby, że był ktoś, kto wyciągnął go na powierzchnię. Włosy Judith wymykają się spomiędzy palców i uderza w nie chłód. Judith się odwraca i odchodzi. Odwraca się i odchodzi. Odwraca się. I odchodzi. Pisk, który narasta w jego głowie, to uderzenie ciśnienia, przez które tej nocy być może już w ogóle nie zaśnie. Palce zaciskają się na zawieszce, a spojrzenie wlepia w plecy Judith. Ryczała mu w telefon, że to czas na nią, że odejdzie na emeryturę, bo umarła. Pierdoliła głupoty, pokazując, jak bardzo nie radzi sobie z tym, co czuje, co wyszło z nią z tamtej jaskini, ze wspomnieniami, które uniemożliwiają jej klarowne myślenie. Nie jest sobą, nie radzi sobie, sama nie wie czego chce, choć telefon to wołanie o pomoc. Sebastian daje jej gotowe, logiczne rozwiązanie. A ona odwraca się do niego plecami. — Carter. — Zimne, bezduszne Carter. Czuje je całym sobą. — Nie pogrywaj sobie ze mną. To wciąż ten sam Sebastian. Ten sam, który ją szkolił, który dawał jej dawniej wpierdol, który sobie z niej szydził, który nie waha się robić tego, co słuszne, nieważne, jak niemoralne by nie było. To wciąż ten sam Sebastian, który ma swoją godność i nie da jej do reszty zdeptać, nieważne, jak mocno kogoś pokocha. Łatwo o tym zapomnieć pod ciepłym uśmiechem i wspierającym objęciem, pod łzami, które przecież tak do niego nie pasują, a jednak przed nią się na nie zdobył. Łatwo zapomnieć, kiedy tak się z nią cacka, kiedy zważa na słowa, kiedy stara się ją zrozumieć w tych momentach, w których dawniej powiedziałby „pierdolisz”. Ale to wciąż ten sam Sebastian. — Gdzie idziesz? Płakać do poduszki? Będziesz się dalej nad sobą użalać, czy zaczniesz pisać wniosek o emeryturę? Nieeeee, jesteś taka silna, nie potrzebujesz żadnej pomocy, nie potrzebujesz rozwiązania, dasz sobie radę bez tego, co? — Nie ma w tym emocji. To nie złość przez niego przemawia. Judith go zna. Wie, że to nie emocje. To on. Z pełną świadomością. — Nie ma wstydu w sięgnięciu po pomoc. Ale to, co robisz teraz? Zachowujesz się jak rozchwiana smarkula. Po co do mnie dzwoniłaś, hm? Żebym ci mówił, jaka jesteś silna, kiedy dławisz się własnymi łzami? Głaskał cię po główce i patrzył, jak zabijasz tę część, której udało się wyjść z jaskini? Jeśli tak, pomyliłaś numery. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Chłodne Carter zatrzymuje mnie kilka kroków dalej. Nie słyszałam go może od kilku tygodni, a już się odzwyczaiłam. Chłodne Carter i rzeczowe Verity zastąpiło ciepłe Judith i Sebastia. Judith i Sebastian. Gdzieś to już mieli grać, tylko obsada się wysypała. Potem myślała, że dojrzała i może się zejść ponownie. Teraz nie wiem, czy słusznie. Nie pogrywaj sobie ze mną. Nie pogrywam. Ja zwyczajnie… Nie wiem, czego chcę. To pierwsza taka sytuacja. Pierwsza, w której naprawdę czuję niemoc. Pierwsza, w której mam wrażenie, że moje życie nie należy do mnie, a jest zlepkiem tylko przypadkowych chwil, od których jestem zależna. Nie mam władzy nad samą sobą – i to właśnie widać w moich zapuchniętych oczach. W ciągu ostatnich tygodni ryczałam zbyt wiele razy i praktycznie za każdym razem widział to Sebastian. Teraz zaczynam zastanawiać się, czy słusznie zrobiłam. Nie odwracam się, więc nie może widzieć, że zęby się ścierają o siebie, a palce zaciskają na materiale kurtki. Gardło zawiązuje się w supeł i nie jestem w stanie ani wziąć oddechu, ani wydobyć z siebie słowa. Jesteś beksą, to wszystko, co słyszę. Jestem beksą. Jestem dziewczynką, która sobie nie radzi ze swoimi emocjami i która szuka ujścia gdziekolwiek. Jestem małą, kurwa, smarkulą, która jest na tyle nieodpowiedzialna, że zawraca komuś dupę swoimi problemami. Mogłam siedzieć w domu i milczeć. Nie tak byłoby łatwiej? Mogłam udawać, że wszystko jest w porządku do dnia, w którym bym nie wytrzymała i pierdolnęłabym sobie w łeb. I wszyscy by się zastanawiali, dlaczego, ale tylko przez jakieś dwa tygodnie. Bo najważniejsze, że nikt nie musiał mnie wysłuchiwać i nikomu nie zawracałam dupy. Żałuję, że nie zdechłam w tej jaskini. Dłonie zaciskają się w pięści, a ja mam chęć odwrócić się i go uderzyć. Jestem wściekła, bo mówi do mnie tak, jakby stracił do mnie resztki szacunku. Nie chcę go słuchać. Chcę odejść, zakryć uszy i już nigdy więcej nie wracać do tego tematu. Żałuję, że w ogóle wyszłam z domu. Żałuję, ze wykręciłam ten cholerny numer. Żałuję, że- — Żadna część mnie nie wyszła z tej pieprzonej jaskini! – to ulatuje ze mnie prędzej, niż jestem w stanie to powstrzymać. Odwracam się do Sebastiana, ale wbrew wszelkim kaprysom, nie podchodzę do niego na krok. – Zdechłam tam, kurwa, trzy razy! Jednego dnia straciłam, kurwa, wszystko! Poświęciłam swoje życie Lucyferowi i nie mam o to żadnych pretensji. Przelewałam swoją krew z Jego imieniem na ustach i byłam z tego, kurwa, dumna. Prosiłam go tylko w myślach, żebyś mnie znalazł i pochował tak, jak przystało na jego dziecko. Wiesz, co zamiast tego dostałam? – Robię krok w jego stronę, ale w ostatniej chwili powstrzymuję się przed złapaniem go dokładnie tak, jak Astaroth zrobił to ze mną. Dłoń wyskakuje do twarzy Sebastiana, ale nawet go nie dotyka, gdy kontrolowanym odruchem opuszczam ją równie gwałtownie. – Skurwiel złapał mnie za pysk jak psa, wlewając mi do gardła eliksir tylko dlatego, że być może reszta Kowenu by miała do niego pretensje. Przelałam swoją krew, żeby on nie poświęcał jej więcej, a on trzymał mnie za mordę jak zawszonego kundla. A nawet mikstura nie była w stanie przywrócić mi sprawności w ręce. Łaziłam po pierdolonej jaskini aż się nabawiłam jakiejś pojebanej klaustrofobii – wyrzut słów następuje razem z wyrzutem ramion; kroki niosą mnie same, w tą i z powrotem – od której mdleję na statku van der Deckenów przed pieprzonym balem i nie wiem, kiedy spotka mnie następny napad. Z każdego otworu cieknie mi czarna maź, zatrucie krąży w moich żyłach mimo wizyty u Nostradamusów, bo otworzyłam Wrota Piekieł, pomimo że po pierdolonej walce nie miałam już żadnych sił do tego. Powiesiłam się na własnym zaklęciu jak jakiś gówniarz i od tamtej chwili magia odmawia mi posłuszeństwa. Podniosłam się na nogi, kiedy ziemia nas wypluła na powierzchnię Cripple Rock, chociaż wszystko, na co miałam ochotę, to leżeć tam i czekać na śmierć. I czekałabym, gdybyś mnie nie prosił, żebym wstała! Zdechłabym tam, gdyby tylko nie było Cię obok! I może, kurwa, powinnam! Głos niekontrolowanie robi się histeryczny, a wybuch łez jest nagły; na tyle, że zaskakuje i mnie. Nie widać tego po mnie. Ja stoję w miejscu i patrzę na twarz Sebastiana, łapiąc gwałtownie oddech. Wargi drgają od emocji, podobnie jak dłonie. Całe ciało chodzi przez nieregularny oddech, a pomiędzy nami zapada krótka cisza. Krótka. Bo jeszcze nie skończyłam. — I może, kurwa, powinnam tam zdechnąć! Może dzięki temu żyłby dzisiaj Wesley. Może wszystko byłoby lepsze, gdybym to ja znajdowała się w grobie, zamiast niego. Może śmierć nie łaziłaby za mną wszędzie, gdziekolwiek się nie ruszę i nie podcinała nadziei. Może wtedy nie usłyszałabym od jedynego mężczyzny, którego naprawdę kochałam, że jestem pieprzoną beksą, która nie wie, czego chce i zawraca mu dupę. Może wtedy pamiętałbyś mnie lepiej. Nie chcę już kontynuować tej rozmowy. Patrzę na zawieszkę w jego ręku i przełykam ślinę zbyt boleśnie; gardło zawiązało się na supeł i nie chce puścić. Przygryzam dolną wargę. Nie powinnam mówić tego, co powiem za moment i jakaś część świadomości próbuje przebić się na powierzchnię. Za słabo. Kiwam głową w stronę tej pieprzonej zawieszki. — Zatrzaśnij sobie to wspomnienie. Nie będziesz musiał pamiętać, że Twoja kochanka jest płaczliwą dziewczynką, która wyrywa Cię z łóżka z byle powodów. Może w ogóle nie będzie musiał pamiętać, że ma kochankę. Nie mam mu już nic więcej do powiedzenia. — Rytuał zapomnienia. Może poza tym. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Chce ją wkurwić. Gdyby nie była tak zaślepiona emocjami, gdyby była sobą, gdyby potrafiła wyjść poza tę skorupę bólu i rozpaczy, jest szansa, że by go przejrzała. Bo ona zna go tak, jak on zna ją. Wie, że Sebastan podejmuje ryzyko, nie boi się go, wie, że jego działania zazwyczaj są wykalkulowane i niepodyktowane emocjami, nawet jeśli przy niej pokazuje je zaskakująco często. Otworzył się przed nią i przed nikim innym. Ale teraz to nie ten Sebastian mówi. Mówi ten, który kilka lat temu patrzył jej w oczy, uśmiechał się dziwnie i rzucał niby to od niechcenia „byłabyś świetną gwardzistką”. Mylił się? Oczywiście, że nie. Nie myli się w takich sprawach. Nie zwróciłby się w ten sposób do kogoś innego. Ma w sobie dużo wyrozumiałości, znacznie więcej niż sugerowałyby to jego doświadczenia i twarda skorupa, którą osłania się, gdy tylko przestaje być sam. Komuś innemu potrafiłby powiedzieć „przykro mi, że przez to przeszłaś, pozwól sobie na te emocje, czas zasklepia rany, wystarczy poczekać, przetrwać”. Kogoś innego mógłby przytulić, pogłaskać po ramieniu, mógłby powiedzieć, że zniósł tak dużo, że może rzeczywiście już wystarczy. Judith nie jest kimś innym. Judith jest gwardzistką, jest Carterem, jest kobietą, za którą dałby sobie uciąć łeb i kobietą, której powierzyłby własne życie z lekkim sercem, pewien, że zrobi wszystko, by je uchronić. Przeżyła wiele, zniosła wiele i zniesie jeszcze więcej. Jest twarda. Nie jest jajkiem, z którym trzeba się ostrożnie obchodzić, nie jest zwyczajną panną, przy której trzeba ważyć na każde słowo, która jest zbyt delikatna, by unieść prawdę. Gdyby tak było, nie byliby razem. Sebastian nie znosi pogrążania się w słabości, nie cierpi bezustannego mazgajenia się i obwiniania wszystkich wokół o swój stan, swoje życie. Nie mógłby być z kimś, kto reprezentuje sobą te cechy, a Judith nie mogłaby kimś takim być. Strzeliłaby sobie w łeb, jeśli by do tego doszło. Dlatego tak go to przeraża. Bo patrzy na nią, kiedy zdziera gardło i unosi rękę, wprawiając mięśnie Sebastiana w chwilowe spięcie; patrzy na nią i widzi histerię. W głowie ma już wizję białego kaftana, umęczonej twarzy i powolnej, strasznej śmierci. Judith Carter, myśliwa, gwardzistka, żołnierz Pana, zmarła na histerię. Wie, że teraz pękają wszystkie struny. Wie, że ryzykuje. Ale z tego nie ma dobrego wyjścia. Albo popadnie w marazm, albo skumuluje to wszystko, wyrzuci to z siebie i potem będzie już tylko lepiej. Powoli będzie lepiej. Reset. Chce jej to zaoferować. Swoim kosztem. Taki był plan. Na to był gotów. Nie przewidział tylko stopnia, w jakim to wszystko może wybuchnąć. Znowu on. Znowu Cabot. Pierdolony kutas. Dobrze, że zdechł, inaczej sam bym go zajebał. Protektor morduje kapłana ze szczególnym okrucieństwem — tak by głosiły nagłówki Piekielnika. Tak skończyłby Sebastian. Ale Cabot nie żyje, bo Lucyfer wiedział, kiedy nadszedł jego czas. Zabrał go do siebie i ani Judith, ani Sebastian nie muszą już na niego patrzeć. A może to właśnie jest problem? Jest martwy, więc Judith nie może mu się odwdzięczyć. Jednak Lucyfer przyniósł sprawiedliwość. I tak nie mogłaby nic zrobić. Cabot był kapłanem. Mieliby związane ręce, a jeśli i tak zdecydowaliby się ich użyć, skończyliby źle, nie pomogliby już nikomu, a na pewno nie Ojcu i jego sprawie. Słucha jej z niewzruszoną miną, stojąc sztywno, niemal jak na baczność, patrząc jej twardo w oczy. Rozumie. Rozumie, czemu ją to złamało, rozumie, że to za wiele. Teraz rozumie lepiej niż rozumiał pięć minut temu. Ale skala tego go przeraża. Jej zachowanie, brak logiki, jej furia, to wszystko to nie Judith. Nie może odeprzeć tej myśli — to inny człowiek. To skłania go ku teorii, że zaangażowanego jest coś więcej niż emocje, niż wspomnienia. Magia. Atak, rytuał… Telepatia? Nie pomyślałby o tym, gdyby nie jej ostatnie słowa. Gdyby nie wszystko to, co postanowiła powiedzieć, a nigdy nie powinno paść. Słysząc to w innych okolicznościach, mógłby zareagować różnie. Judith naruszyła sferę jego honoru, godności, jego wartości jako człowieka i znaczenie tego, co wspólnie stworzyli. To dla Sebastiana świętość. Ale nauczył się dawno temu tego, co robi teraz — odcięcia od emocji, przepuszczania wszystkich przyjmowanych słów przez solidny filtr. Nie bierze żadnych z tych słów do siebie, bo to nie Judith je mówi. Przemawia przez nią coś innego, a absurdalność ostatnich wyrzutów sprawia, że Sebastian zaczyna podejrzewać udział osób trzecich. To, jak przyjmuje jej wszystkie słowa, może wydać się nieludzkie. Bez drgnięcia najmniejszego mięśnia na twarzy, bez żadnego konkretnego wyrazu w oczach, prócz zrozumienia, świadczącego o tym, że wszystkie te słowa w istocie do niego docierają. Nie patrzy na nią już jak na kobietę, na partnerkę. Patrzy na nią jak na gwardzistkę, która straciła poczytalność. Jak na ofiarę przykrego rytuału, człowieka, który potrzebuje natychmiastowej pomocy i wyjścia są tylko dwa — albo zapadnie się całkowicie, albo uderzy o dno i się od niego odbije. — Quidhic — wypowiada bez emocji, ze spojrzeniem wbitym w jej zapłakaną twarz, w drżące od emocji ramiona i usta spierzchnięte od szybkich, urywanych oddechów. To nie magia. Lub magia, której nie może wykryć w ten sposób. Rytuał, telepatia? Niewykluczone. To jeszcze nie dno. Żeby się od niego odbiła, musi do niego najpierw sięgnąć. — Wsiadaj do auta. — Nie łapie jej za pysk jak psa, ale czy Judith będzie teraz w stanie znaleźć różnicę? Ta jest przecież taka rozmyta. — Nie chcesz po dobroci, w porządku. — Podchodzi do plecaka, nie odwracając się do niej tyłem. Wyjmuje proszek rytualny i świece. — Spójrz na siebie. — Jest okrutny? Może. Judith powinna pamiętać spojrzenie, które jej posyła. Przypomina bardzo to, którym patrzył na nią, kiedy leżała na ziemi, a on mówił, że liczy do trzech i przy każdej trójce zapozna się z podeszwą jego buta, póki nie wstanie. — Jesteś słaba. — Pomoże jej osiągnąć to dno i albo stoczy się tam z nią, albo znów pomoże jej stanąć na nogi. — Nie wierzyłem w to, ale masz rację. Przekonałaś mnie. Jesteś słaba. Wystarczy jeden niemiły kutas, żebyś zmieniła broń na łzy — mówi okrutnie bezdusznie, usypując pentagram. Nie myśli tak, ale teraz to bez znaczenia, co myśli. Judith, jeśli wróci do siebie, będzie wiedzieć, co próbował osiągnąć, nie będzie musiał jej tłumaczyć. Z czasem zrozumie. — Trochę potargał ci włoski. Bolało? Ojej. Carter, Carter… Kto by pomyślał, że jesteś taka delikatna. Długo jeszcze będziesz ryczeć? Kończy usypywanie, stoi nadal poza pentagramem, by sięgnąć po świece. — Szkoda, że łzy nie zatrzymają rytuału. Miejmy to już za sobą. — Jego usta wyginają się w lekkim, obrzydliwie uprzejmym uśmiechu. Wystarczy, Judith? Teraz się okaże, czy żadna część nie wyszła z tej jaskini. Jeśli tak jest, Sebastian tam wejdzie za nią i stworzy iluzję, która pozwoli jej ujrzeć wyjście. Jeśli nie, sprawi, że to, co się wydostało, urośnie i zapełni pustkę po reszcie. Jeśli pójdzie, przeprowadzi rytuał, a zamknięte emocje oczyszczą umysł Judith na jakiś czas. Odłożą nieuniknione na później. Jeśli nie pójdzie, rozpęta się Piekło. A Piekło jest dobre. Ogień oczyszcza. Quidhic: 95 (70 + 25) |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Quidhic. Tylko tyle ma mi do powiedzenia? Daję mu całe serce na dłoni, wypluwam wszystko to, co przez ostatni czas kisiłam, nazywam się jego dupą na boku, a on mi odpowiada inkantacją zaklęcia w twarz? Brwi unoszą się samoistnie, tak jak samoistnie zaciskają się dłonie, bo zrozumienie przychodzi zbyt szybko. Myśli, że jestem wariatką. Że zwariowałam, albo ktoś mi w tym pomógł. W najlepszej opcji, że mnie coś, kurwa, opętało, bo normalna, jego Judith nie robiłaby histerycznych akcji pośrodku lasu i nie dzwoniła do niego z płaczem, że już nie może dalej, że już się, kurwa, nie podniesie. Bo ja nie mam prawa do tego, żeby być słabszą. Nie mam prawa do dni takich jak ten i nie mam prawa mówić w ten sposób. Faktycznie – nie mam prawa. Błędem było, że w ogóle tu przyszłam. Że do niego zadzwoniłam, żeby z nim porozmawiać, bo myślałam, że może będzie w stanie mi pomóc. Zawsze pomagał, czemu nie teraz? Bo teraz pokazuję mu, że mogę być słaba. Nie w takiej kobiecie się zakochał i nie taką szanował. Gardzi mną, bo nie mam już sił, aby wlec nogami dalej, pluje mi w twarz, a ja zaczynam żałować, że w ogóle się do niego odezwałam. Chcę machnąć ręką i iść do domu. W dupie mam jego wsiadaj do auta, ale zatrzymuje mnie nie chcesz po dobroci, bo nie wiem, czy nie zamierza jednak odprawić tego pieprzonego rytuału wbrew mojej woli. Przecież wiem, że nie zrobi rytuału zapomnienia. Nie potrafi go odprawić, a kiedy wyjmuje z plecaka proch rytualny, nie mam już żadnych wątpliwości. Chce to zrobić wbrew mojej woli. I Lucyfer mi świadkiem, że ruszyłabym od razu, żeby mu go zabrać, gdyby nie to, co od niego słyszę. Jesteś słaba. Patrzę na niego i nie wierzę. Nie widzę już Sebastiana. Nie tego, którego kochałam. Widzę tego, który prowadził mordercze treningi i upokarzał mnie za każdym razem, kiedy upadałam na matę. Za każdym razem, gdy odliczał, ile mam czasu na wstanie, albo upokorzy mnie jeszcze raz. Nie ma już mężczyzny, którego kochałam, bo Sebastian już mnie nie kocha. Sebastian już mnie nie kocha. Bo jestem słaba. Nie potrafię oddychać. Nie potrafię przełknąć śliny, patrząc, jak człowiek, który był dla mnie wszystkim, ustawia właśnie świece, zwracając się do mnie z największą pogardą, z jaką kiedykolwiek się do mnie zwracał. Wyśmiewa wszystko to, co przeżyłam – to jest dla niego, kurwa, nic. Ktoś potargał mi włoski i przez to ryczę. Bo ktoś był dla mnie niemiły. Bo nic się nie stało. Bo jestem wrażliwa jak, kurwa, panienka pierwsza lepsza z brzegu, która ćwiczy dygnięcia do lusterka i wciska się w sukieneczki, bo to jedyne, co potrafi. Być śliczną i wypluwać dzieci. Nie widzę już Sebastiana. Nie tego, którego kochałam. Patrzę na niego i widzę go w jaskini – jego twarz przyćmiewa twarz Cabota. Trzyma mnie za pysk jak kundla, któremu można splunąć w twarz. Długo jeszcze będziesz ryczeć? — Ty skurwysynie! To wymyka się samo, z okrzykiem pełnym niedowierzania. Nie wierzę. Po prostu nie wierzę, że potrafił powiedzieć mi coś takiego. Jesteś słaba. Biedna Judith. Długo jeszcze będziesz ryczeć? Do pewnego momentu nie wiedziałam, że mam serce. Teraz wiem, jakie to uczucie, kiedy pęka wpół. Łzy w moich oczach mówią wiele, ale nie one teraz mnie przejmują. Mogą lecieć, mogą kapać, mogę ryczeć i beczeć, ale nie dam się tak, kurwa, upokorzyć. Nie dam mu się tak traktować. Nie jestem śmieciem. On nim jest. W dupie mam jego świece. Kroki niosą mnie same, a ręka zderza się z policzkiem. Nigdy nie chciałam go uderzyć. Nie tak. Myślałam, że jest inny. Ale jest jak każdy inny, jest taki sam jak wszyscy. Więc będzie traktowany jak wszyscy. I to wcale nie jest koniec. Zamorduję go. Wyprowadzam cios średni: k100 + 5 (walka wręcz) + 5 (sprawność) | do wyrzucenia: 50 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 27 -------------------------------- #2 'k10' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie odchodzi. To dobrze. Prawie się uśmiecha, kiedy słyszy soczyste „ty skurwysynie”, kiedy widzi rozpalającą ją złość, kiedy widzi emocje inne niż rozpacz, niż chęć poddania się, odpuszczenia. Nie odpuści swojej godności, nie odpuści pokazania, że on nie ma prawa tak mówić, nie odpuści, bo to nie ona. Judith nie potrafi odpuszczać, nawet jeśli może jakaś jej część by chciała. Poddać się jest najłatwiej. Nie pozwoli jej na to. Nie dlatego, że nie może mieć gorszych dni. Dlatego, że gorsze dni przestają być pojedynczymi, nieszkodliwymi incydentami, kiedy zlewają się w tygodnie i miesiące, a później lata. Jeśli przytulałby ją raz za razem, głaskał po głowie, całował i zgadzał się ze wszystkim, co powie, Judith w końcu przestałaby istnieć, zapadłaby się w sobie, a potem odeszła śmiercią, przez którą nie potrafiłaby godnie stanąć przed tronem Lucyfera. Dla Judith w tym stanie to tylko moment słabości, dla Sebastiana to zwiastun okrutnie przykrej śmierci i smutnego schyłku życia. Im jest pisany inny koniec. W walce, z uniesionymi głowami, z imieniem Gwiazdy Zarannej w ostatniej myśli, w ostatnim tchnieniu. Nie to. Ma w sobie jeszcze tę werwę. Wyszła z tej jaskini. Wyszła z niej i wyszarpnęła resztki tego, co zabrał ze sobą Cabot. A teraz czas zmierzyć się z tym, co tam zostało. Judith nareszcie głośno o tym mówi, a słowo wypowiedziane staje się prawdą. Nie będzie dalej od tego uciekać, nie będzie dalej sama się z tym mierzyć. Cała złość, frustracja, ból — jeśli nie chce ich wyciszyć, niech je z siebie wyrzuci. Niech znienawidzi go, jak jego w tamtej jaskini, niech zrobi wszystko to, co mogłaby zrobić jemu, ale nie miała szansy. Cokolwiek. Sebastian zrobi cokolwiek, jeśli jest cień szansy, że jej to pomoże, pozwoli się odbić od powierzchni, o którą właśnie uderza. Cios jest słaby, źle wycelowany, chaotyczny. Łapie rękę Judith z dziecinną łatwością. Uśmiecha się nieprzyjemnie, niewesoło. — Tylko tyle? — Palce wpijają się w jej skórę mocno, boleśnie, odcinając na krótki moment dopływ krwi. — Boli? — Unosi brew, zerkając na napływającą krwią dłoń Judith. — Nie chciałaś się poddać? Zdecyduj się, nie mam całej nocy. — Nie daje jej szansy na odpowiedź. Noga wystrzeliwuje w kierunku jej łydek, podcinając je, a ręka z nadgarstka przenosi się na klatkę, popychając ją na ziemię. Wygląda, jakby stracił zainteresowanie, kiedy po tym po prostu nachyla się, by wziąć kolejną świecę i postawić ją w jednym z rogów pentagramu. Judith nie może się poddać. Za późno. Jeśli to zrobi, on odprawi rytuał. Gdyby odeszła od razu, mogłaby jeszcze zachować swoją dumę. Ale teraz, wyrażając sprzeciw, podejmując te działania, nie może się wycofać i pozwolić mu zrobić swoje. Wie, że tego nie zrobi. Jeśli ma doprowadzić ją do białej furii, to niech tak będzie. Wyżyje się, zmęczy i będzie mógł ją zabrać do łóżka. Cios średni: 88 (50+20+9) | obrażenia: 18 (9+(2*9/2)) |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Skurwiel łapie mnie za rękę i uśmiecha się, jakbym mu właśnie prezent na Gwiazdkę sprezentowała. Furia płonie w moich oczach wyraźniej, za każdą sekundą, kiedy jego paluchy wbijają się mocniej w mój nadgarstek, odcinając na krótki moment dopływ krwi. Boli. Ale to dobrze. Ból jest dobry. Ból oznacza, że żyję. A skoro żyję, jeszcze jestem w stanie mu przypierdolić. — Pieprz się – słyszy w odpowiedzi i ma szczęście, że akurat dostrzegam, że ruszył nogą, aby podciąć moje, bo kilka ułamek sekund i ściągałby ze swojej twarzy moje plwociny. Nie zdążyłam zrobić tego – ale zdążyłam zablokować jego nogę, a odepchnięcie mnie niewiele dało. Jeśli chce się mnie pozbyć i dokończyć rytuał (widzę, jak sięga po pierdoloną świeczkę), musi się bardziej postarać. Ja mu na to nie pozwolę. Ja sięgam ręką po koszulę i ściągam go bliżej mnie, aby stanął twarzą w twarz. Może mi teraz powiedzieć prosto w oczy, jaka jestem słaba. Ja posłucham. Ja mam mu do powiedzenia coś innego. — Nienawidzę Cię. Poddam się czy nie – to teraz nie ma znaczenia. Zranił mnie. Zranił mnie bardziej, niż ktokolwiek inny był w stanie to zrobić. Nie byłabym tak wściekła, gdyby po prostu zdradził mnie z jakąś inną pindą, ale to… TO! To jest gorsze niż zdrada. Kochałam go. Kurwa, nadal go kocham. Zaufałam mu, powierzyłam mu wszystko. Byłam gotowa zginąć dla niego i za niego. Żyję tylko dlatego, że mnie prosił, że płakał mi jak smarkacz w rękaw, bo bał się, że mnie stracił. Gdzie się podział ten Sebastian? Nie ma go tu. Więc to nie on zaraz oberwie ciosem z pięści w brzuch. Blokuję atak: 81 + 5 (szybkość) + 5 (sprawność) = 91 | próg: 44 | blok udany Wyprowadzam cios średni w brzuch: 50 + 5 (walka wręcz) + 5 (sprawność) = 60 | próg: 60 | atak udany Obrażenia: 5 + (9+8)/2 = 14 przechodzimy do kostnicy |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
wracamy z kostnicy Takiego cyrku to się, kurwa, nie spodziewałam. Sama leżę na ziemi, ale jeszcze przez chwilę oglądam, jak Verity skacze na jednej nodze jak skończony debil (mniej więcej jak wtedy, kiedy Kundel przyczepił mu się do nogawki), a potem nagle opada (jakim cudem na mnie?) i jedyne, co czuję, to najpierw pierdolnięcie z jednej strony, ciemność, a potem pierdolnięcie z drugiej strony, gdy siłą odrzutu głowa zostaje już na ziemi. Pieprzony Verity!... Wkurwiona, dotykam czoła, aby rozmasować skronie, ale otwieram oczy na tyle szybko, aby widzieć, czy mam bronić się przed kolejnym atakiem. I wychodzi na to, że… Nie…? Patrzę na niego jak na skończonego debila. Myśli, że jak mi powie dwa wazeliniarskie teksty to mi przejdzie? Przyda ci się. Gówno mi się przyda. Nie zamierzam się z nim migdalić, nigdy więcej nie złapię go za szmaty i nie pozwolę, aby dotykał mnie jakkolwiek w sposób, w który dotykać mnie nigdy nie powinien. Proszę? Usta zaciskają się w wąską kreskę. Już nie płaczę; chęć na łzy zdążyła mi przejść. Teraz jestem na niego wściekła. Za wszystko to, co od niego usłyszałam. Nawet jeśli… Nawet jeśli. Nawet jeśli nie mówił prawdy. Ręka jest szybsza niż myśl. Tym razem siarczysty policzek spada na jego twarz, chociaż jest lżejszy niż każdy inny cios, który mu zamierzałam dzisiaj zadać. — Zasłużyłeś. Niech zaprzeczy. Ja posłucham. Razem z tym, że jestem beksą, jestem słaba i może jeszcze trzeba nade mną rytuał odprawić, żebym zamknęła wszystkie bolesne myśli, bo nie będę w stanie funkcjonować. Nie jestem beksą i nie jestem słaba. Wszystko, co na mnie spadło, mnie przygniotło. Najwidoczniej potrzebowałam adrenaliny, żeby wziąć to na ramiona i pierdolnąć w pizdu. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie unosi kolana. Zostawia jego klejnoty w spokoju, ale buzująca w niej złość i adrenalina wciąż potrzebują ujścia. Potrzebuje swojego ostatniego słowa i sięga po nie, kiedy jej dłoń wystrzeliwuje w stronę policzka Sebastiana. Cios nie jest mocny. Prawie go nie czuje. Ale to ten rodzaj uderzenia, który mógłby przekreślić wszystko. Tak jak wszystko przekreśliłoby to, co mówiła wcześniej. Nie przeszedłby nad tym do porządku dziennego. Nad tym, że nazywa się jego kochanką, po tym jak mocno się przed nią otworzył, jak rozpadał się na drobne kawałki i powstrzymało go tylko to, że musiał podnieść ją na nogi. Nie odpuściłby jej tego, że wymierza mu policzek — uznałby to za oznakę braku szacunku, za zniewagę, której nie da się zapomnieć. Nic z tych rzeczy nie przekreśli dziś jego miłości do niej. Bo tak, wbrew wszystkiemu, co myślała Judith, Sebastian rozumie, że się złamała i nie odbiera jej prawa do gorszego dnia, do czucia się w ten sposób. To jeden, jedyny raz, gdy jej pozwala na takie traktowanie, gdy jest w stanie wziąć delikatnie tę samą dłoń, która wymierzyła cios, w swoje palce i złożyć pocałunek na jej wnętrzu, tam, gdzie przed chwilą czuła ciepło jego policzka. — Nie zasłużyłem — odpowiada w jej dłoń, patrząc łagodnie w roziskrzone oczy. Wszystko co mówił to tylko gra. Wszystko co mówiła Judith, to żywe emocje, to nie gra, to rzeczy, które w tamtym momencie myślała. Teraz to ignoruje, bo jest tu dla niej. Przyjechał dla niej, chciał jej pomóc, zrobił w tym kierunku wszystko, co tylko potrafił, nawet jeśli ryzykował. Postawił wszystko na to, że zna ją wystarczająco. Miał rację. Judith już nie płacze. Teraz odsuwa wszystkie słowa, które padły, od siebie, nie wiedząc, że będą do niego wracać. Nie teraz. — Jak się czujesz? — pyta, jak lekarz po zabiegu. Lepiej? Czy jeszcze gdzieś boli? Jeśli musi coś jeszcze z siebie wyrzucić, to jej szansa. Nie odwróci się od niej, nie zamknie się na jej słowa, nawet jeśli wciąż będą zlepkiem emocji, który przybrał formę, jaka nigdy by nie powstała, gdyby Judith sama mogła ją ukształtować. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie wiem, czego się spodziewać po tym, co dzieje się obecnie. Jestem zła. Nie jestem już wkurwiona, to dobry znak. Chyba. Wkurwienie wyszło wraz z policzkiem, który mu wymierzyłam-, nie. Uszło razem z gestem Sebastiana. Gdy zamiast zrobić cokolwiek innego, łapie moją dłoń i całuje jej wnętrze. Jeszcze czuję na skórze echo uderzenia, a po chwili ono zakłócone jest przez lekkie, znajome drapanie zarostu i usta. Nikt, po czymś takim, nie zrobiłby czegoś takiego. Żaden mężczyzna nie całuje kobiety po dłoni, która właśnie go uderzyła. Sebastian to robi i mam wrażenie, że po raz pierwszy czuję, że oddycham. Zamykam oczy, a mięśnie rozluźniają się dopiero teraz. Gotowe do walki w każdej chwili aż dotąd, dopiero teraz rozumieją, jak bardzo zmęczyły się podczas ostatnich minut. To nie był zwykły sparing. To było coś prawdziwego. Naprawdę go nienawidziłam i naprawdę chciałam zrobić wszystko, żeby cierpiał. Tak, jak ja cierpiałam. Teraz nawet jest mi trochę głupio. Zamykam oczy i dopiero teraz czuję opuchliznę pod powiekami. Dopiero teraz czuję, jak mi ciążą i dopiero teraz orientuję się, że jutro w robocie będę nieprzytomna. Na dzień dobry powinnam pierdolnąć ze dwie kawy, bo nie zwlokę się z łóżka. Ale to było potrzebne. Chyba. Sebastian jest lepszym wojownikiem. Spędził w Gwardii więcej czasu, lepiej opanował sztuki walki. Mimo to nasz poziom był wyrównany, chociaż wierzę, że nie dawał mi forów. Sebastian nigdy nie daje forów. Nie poddałam się i nie jestem słaba. Może Ojciec doprowadził mnie do tego momentu, żebym podniosła się, silniejsza. Może. Dzisiaj nie wstanę silniejsza. Ale jutro wstanie słońce. Jak się czujesz? Otwieram oczy i dopiero teraz, zmęczonym spojrzeniem, spoglądam na twarz Sebastiana. Jest tak samo zmęczony jak ja; no, może trochę mniej. Nie on przeryczał pół nocy i nie on zaliczył dzisiaj zejście do parteru przy Williamsonie. On za to stanął na głowie, żeby wyciągnąć mnie z tego gówna, w którym siedziałam. Powinnam mu podziękować. Ale kiedy rozchylam wargi, te drgają pod naporem innych uczuć. Nie chcę, żeby myślał o mnie tak, jak mnie przed chwilą nazywał. — Powiedz, że tak nie myślisz. – Nie odpowiadam celowo na pytanie. Nie wiem, jak się czuję. Mogę powiedzieć tylko, że gównianie. Teraz – teraz boję się, że go straciłam. Strach ściska mi gardło boleśniej niż każdy cios, który przed momentem blokowałam. — Powiedz, że mnie kochasz. Wiem to. Wiem, że mnie kocha. Nie byłoby go tutaj, gdyby mnie nie kochał. Nie wiem, czy mnie nadal szanuje, ale wiem, że mnie kocha. Ale i tak potrzebuję to usłyszeć. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Jej spojrzenie w końcu jest przytomne. Widzi w nim zrozumienie. Jest wykończona i ma zapuchniętą twarz, mogłaby płakać teraz z bezsilności, z ulgi. I scałowałby te łzy, pozwoliłby jej na to, nie potępiłby jej. Bo nie ma nic złego w łzach. Nie dał jej się załamać, ulec pod naporem tego, co objęło jej umysł, zatrzymać się tam, w tej jaskini i już więcej nie ujrzeć światła. Gdyby dziś pozwolił jej na to, być może nie zyskałby drugiej szansy, by zachęcić ją do wyjścia. Przetrwali ten kryzys, przetrwają kolejne. Razem. Nigdy jej nie zostawi. Nie zostawi, bo powiedział, że ją kocha, bo powierza jej swoje sekrety, swoje serce i najskrytsze zakamarki duszy. Bo ona jest cała jego i on jest cały jej. Razem proszą w myślach Lucyfera o błogosławieństwo, razem zmierzą się z apokalipsą i kiedy nadejdzie czas, razem odejdą. Jeszcze nie teraz. Nie dzisiaj. Potrzebuje jej żywej. Przytomnej. Świadomej. Silnej. Zawsze była silna. I teraz też jest silna. Bo nikt słaby nie przetrwałby tego, co ona przetrwała i nikt słaby nie zdobyłby się na to, by znaleźć w sobie dość siły, aby mu odpowiedzieć, aby wybić mu z głowy wszystko, co powiedział, aby obronić swoją godność i dumę. Aby wkurwić się tak, jak ona się wkurwiła, gdy jedną nogą była już w grobie, który sobie szykowała. Chce od niego słów. Ściera kciukiem resztki łez i kropelki potu z jej policzka. Delikatnie, czule. — Judith — jego szept również jest przyjemnie miękki, a gdy patrzy jej w oczy, ona może zobaczyć tylko to, czego potwierdzenia tak rozpaczliwie szuka. Naprawdę sądzi, że mógłby przestać ją kochać? Sądzi, że byłby tutaj, gdyby było inaczej? Nie. Z pewnością nie. Judith wie, że gdyby to był ktokolwiek inny, odszedłby w momencie, w którym odwróciła się do niego plecami. — Kocham cię i nigdy nie przestanę. Nieważne, ile łez wylejesz, nieważne, ile razy się złamiesz, nieważne czy będzie między nami pięknie, czy będzie trudno i boleśnie. I nie. Nie myślę tak. Wiesz, że tak nie myślę. Jesteś silna. Musiałaś sobie tylko o tym przypomnieć. — Podnosi się na kolana i podaje jej dłoń, by również usiadła. Delikatnie odgarnia jej splątane włosy i wyjmuje z nich kilka liści. — Będzie już tylko lepiej. — Odbiła się od dna. Wyszła z tej jaskini. Ona nie zniknie. Wspomnienia nie znikną. Ale powoli nauczy sobie z nimi radzić, teraz, kiedy wypełzły na zewnątrz. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia