Mszysty strumyk W głąb lasu snuje się strumyk porośnięty mchem jak miękki koc. Zielone runo pokrywa jego kamienie, nadając im subtelny wygląd. Strumyk, niczym smugą świeżości, przyciąga spojrzenia w gęstwinie drzew. Mchy odcieni zielonych, od szmaragdu po butelkową zielenią, rozświetlają skryte miejsce. Słońce, co jakiś czas przedzierające się przez korony drzew, podkreśla delikatne szczegóły i rzeźbę strumyka. Dźwięk bryzgającej wody przeplata się z szeptem liści, tworząc symfonię natury. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
22 IV 1985 Ten świt pachnie mokrą ziemią, trawą i zajęczymi bobkami; brzmi za to jak nierówny krok i okazjonalnie A pofolgowała sobie jak nie robiła tego od dawna, co miało jeden, niewątpliwy plus, bo wracając przez port, usłyszała ciekawą rozmowę. Marynarze lubią paplać o tym, co zasłyszą, a często nie opuszczają portu dalej niż do najbliższych krzaków, by się w nich odlać; nie tym razem, jak widać. I tym razem też ją coś tknęło, by jednak podrążyć, zadać im kilka pytań. Wszystko przez znużenie i trudną do opanowania potrzebę zajęcia czymś głowy – wszystko, by nie pamiętać o tym, dlaczego nie sypia najlepiej i dlaczego w środku nocy wzdryga się od fantomowego wspomnienia o wystrzale z broni, dlaczego od kilku dni nie rusza się dalej, niż mila od Crystal Waves i wreszcie – dlaczego codziennie spija hektolitry ziołowych naparów, koktajli i brzozowej wody i później nimi się poci pod foczymi skórami. Umysł jak ten nie może długo spędzić w nużącej rutynie bez poważnego uszczerbku; pilnie potrzebuje stymulacji. Jeśli długo jej nie otrzymuje, kreuje ją sobie sama. Zasłyszana pogłoska poskutkowała więc misją. A rzeczona misja kolejną prośbą do Wilsona, by odsunął na bok inne przyjemności i trochę się z nią powłóczył. Zabrali też ze sobą starego Rogera – chłop jak dąb, co rozpalając jedną ręką papierosa, drugą zaplata dowolny węzeł. Jakimś cudem dobrnął w edukacji do chrztu i odebrał pentakl, tym samym dołączając do wąskiego grona zaufanych, z którymi nie strach iść tropić rogatego zająca. Bo to o zająca właśnie rozbija się cała dzisiejsza włóczęga. A raczej o pogłoskę dotyczącą istnienia takiego. Choć jeśli Annika ma być ze sobą absolutnie szczera – uciekłaby dziś do Cripple Rock nawet za pogłoską o Wielkiej Stopie w stroju Primaballeriny, widzianej przez dwóch anonimowych świadków na Łysym Wzgórzu. Nie żywi wielkich nadziei co do tej przygody; ale chętnie rzecz sprawdzi. Lepsze to niż bezczynność i zapisywanie kolejnych stron dziennika swoim brudnym i krwawym strumieniem świadomości. Zarośla gęstnieją, gęstnieje też atmosfera w szeregach; trop urwał się dobrych pięć minut marszu temu i przez niepokojąco długą chwilę idą wyłącznie na słowo honoru Rogera, że doskonale wie, co robi. Ale jedyne, co do tej pory znaleźli to odchody, kilka opuszczonych kryjówek, charakterystyczne tropy ledwo widoczne na miękkiej ściółce, młode gałązki oznaczone ostrymi jak brzytwa zębami i kępy wydartego furta. To ostatnie niechybnie świadczyć mogło o dwóch rzeczach – godach, albo walkach. Ale to było dobrą milę temu. Mniej więcej. — Myślałam nad tym, skąd mogłyby się tutaj znaleźć akurat teraz. Nikt wcześniej ich tutaj nie zaobserwował… Z tego, co mi wiadomo — zagaja cicho, drżąc o każdy oddech, choć skrycie liczy na niespodziewaną jego blokadę; póki nic nie zatrzymuje wentylacji, to zła wiadomość. Annika ma przecież plan, jaki? Kurwa, sprytny. I jest nań gotowa – kontrola oddechu to tylko jeden z elementów. Drugim jest regularna inspekcja własnych paliczków, tych szczególnie ostatnio wrażliwych na magię, reagujących alergicznie na każdy jej najmniejszy przejaw w otoczeniu. Bo kiedy życie daje ci cytryny, żebyś się nimi udławiła, dław się nimi nie na próżno, a dla dobra nauki i postępu w wiedzy. I zawsze w zaufanym towarzystwie, które cię odciągnie, zanim zrobisz sobie przy tym krzywdę. — I co? Tunele? — Równie dobrze mogła nie zaczynać tematu, bo najwyraźniej Wilson miał już w głowie podobną myśl. Hipotezę zbudowali z grubsza jednakową – tylko jeszcze przed wyjściem poróżniło ich podejście i stosowane metody, które Lucas nazwał barbarzyńsko masochistycznymi i nie ustawał w upierdliwym przypominaniu jej o tym na każdym kroku. Może to właśnie dlatego jego głos zabrzmiał Annice wręcz oskarżycielsko. — A ktoś był w stanie je porządnie zbadać w półtora miesiąca? Może coś jeszcze z nich wypełznąć i— Nie skończyła, zapatrzona w naddartą kupkę jasnopopielatego futra, zwiastującą bliskość kolejnej zajęczej siedziby. Ta różniła się od pozostałych jeszcze jednym elementem, na który uwagę zwrócił im Roger. — Wytarta kora, jasna twoja mać, ale patrzcie jak nisko. — Rzeczywiście, tuż przy samej ziemi. Annika fakt ten zanotowała — w pamięci, i w notatniku. I nagle pożałowała, że nie ma ze sobą aparatu. Niedaleko mają polanę, pełną wysokiej trawy i zakamarków idealnych na kryjówkę – ostre krzewy zzieleniały już w najlepsze i zazdrośnie strzegą swoich tajemnic w postaci ukrytych lokatorów, ale żadne z nich nie spodziewa się ujrzeć choćby kawałka zajęczego kupra, albo – och, słodki panie – zrzutów. Nie o tym jest ten spacer. Bo jeśli stworzenie jest choć odrobinę podobne w behawiorze do zająca, uaktywni się dopiero nocą. Dzisiejsza wyprawa ma wyłącznie na celu oznaczenie potencjalnych kryjówek i terytorium. Terytorium, o które musiał powalczyć z miejscową zwierzyną. A obecność Anniki dręczonej okrutnym przypadkiem alergii na magię pozwoli im potwierdzić, bądź wykluczyć magiczny rodowód stworzenia ją zamieszkującego. Wydarte kępki futra tą samą, masochistyczną metodą również każdorazowo badała na obecność strzępek magii. Dotąd nie znalazła ich w żadnej. Do tej pory w ogóle nie natknęli się na choćby ślad innej, magicznej obecności – to również jest ciekawe. I nietypowe jak na Cripple Rock. I Annika nie wie, czy ma w tym momencie szczęście, czy wyjątkowego pecha. — Nie oddalaj się — choć Wilson ani śni się oddalać — jest tuż za Anniką, gdy ta schodzi w dół tak bezszelestnie, jak tylko potrafi. Tymczasem Roger traci chwilowo zainteresowanie zajęczymi tropami – rozsiada się tyłkiem na jeszcze wilgotnej ściółce i wyciąga kanapkę – to dziś jego pierwszy posiłek. Nie płacą mu za zaglądanie do nor i zagłębień, zaglądać więc do nich nie zamierza. Bezszelestność jest tylko myśleniem życzeniowym, gdy wokół już się zieleni, ale oboje nie ustają w wysiłkach. Maszerują tak w milczeniu jakąś minutę – cicho, ostrożnie i powoli – gdy palce jej dłoni trąca inna – cieplejsza – dłoń. Spojrzenie w bok rozwiewa wszelkie wątpliwości – mamy to – rzuciłaby, gdyby nie znajomy, wyimaginowany chwyt na smukłej szyi. Nie mówi już nic, spojrzeniem daje znać, że nie może. Po ilu podduszeniach ty się uśmiechniesz? – Annika odparłaby, że po każdym kolejnym ma coraz mniejszą ochotę na to, by jeszcze kiedykolwiek w uśmiechu rozciągnąć kąciki ust. Głośny szelest – pociągnięta za rękę, wpada na Wilsona, chwyt na gardle zanika, a pierwszy, gwałtowny oddech ostatecznie przerywa ciszę, płosząc schowaną w krzakach rogatą istotę. Albo coś bardzo ją przypominającego, co w mgnieniu oka zniknęło im z pola widzenia. Zbyt szybko, jeśli by o to spytać Annikę. Oczy Wilsona, gdyby nie anatomiczne przeszkody, zaczęłyby przypominać spodki do filiżanek. — Widziałaś to? — Pytanie retoryczne. Oboje patrzyli w tym samym kierunku. Nie mogła tego przegapić. — Zapisz to miejsce. Jeszcze tutaj wrócimy — odparła, gdy odzyskała kontrolę nad ciałem. Poranek spędzony na tropieniu przyniósł im choć jedną, dobrą wiadomość. Może Flying Dutchman nie będzie zainteresowane takim odkryciem, ale Uniwersytet…? Uniwersytet to inna historia. /z tematu |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy