Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Parking dla karetki
Parking dla karetki przed miejskim szpitalem, choć niewielki, emanuje ważnością i nieuchwytną atmosferą pilnej gotowości. Opięty krawężnikiem, stanowi miejsce, gdzie czas zdaje się zwalniać, ale jednocześnie napotyka na nieubłagane ograniczenia. Odblaskowe pasy na chodniku i malowane znaki świecą w blasku latarni, tworząc oświetlony portal dla niespodziewanych przyjazdów. Siatka świateł na suficie, odcienie szarości na asfalcie i pulsujące światło wskazują na gotowość do przyjęcia każdego pojazdu ratunkowego.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2265-francesca-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2276-francesca-paganini#31175
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2277-poczta-franceski-paganini#31177
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f254-sycamore-street-3-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2278-rachunek-bankowy-francesca-paganini#31178
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2265-francesca-paganini
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2276-francesca-paganini#31175
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2277-poczta-franceski-paganini#31177
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f254-sycamore-street-3-6
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2278-rachunek-bankowy-francesca-paganini#31178
1 V 1985 r.

Dzisiaj na karocach, ogarniesz zabawki, powiedział jej dzisiejszy opiekun zajęć i Frankie rozpromieniła się, bo, w przeciwieństwie do innych rezydentów, uwielbiała wszystko, co wiązało się z cyklicznym przeglądem wyposażenia karetek, sprzątaniem ich, dbaniem o to, by były gotowe do służby.
A potem pańszczyzna na papierach, dodał medyk i uśmiech zrzedł Frankie z twarzy, bo nie było nic gorszego jak pisanie raportów, na które nie było czasu wcześniej.
Zaczynała dyżur o szóstej, więc, co jasne, była w szpitalu już w pół do – nigdy nie lubiła się spóźniać. Szybka wizyta w szatni, zmiana cywilnych ciuchów na służbowy garnitur, plastik z nazwiskiem doczepiony do piersi, wizyta w socjalnym tylko po to, by napełnić litrowy kubek termiczny kawą. Śniadanie jedzone w drodze – dziś przynajmniej pamiętała, by przed wyjściem z mieszkania zrobić sobie kanapkę – i już, była gotowa na odprawę. Ta zaś, jak to bywa, mogła być gorsza – ale mogła być też lepsza.
Frankie już dawno nauczyła się jednak nie grymasić, przynajmniej nie wtedy, gdy dany dzień kwalifikował się jako jej praktyki studenckie, a nie praca rezydenta. W tej drugiej marudziła dużo i chętnie. Te pierwsze rządziły się swoimi prawami, z których najważniejsze brzmiało mniej więcej tak, że jak się nie podoba, to można wypierdalać. Nie w tych słowach, ale sens podobny.
Frankie wypierdalać nie zamierzała, trzymała więc buzię na kłódkę i robiła, co jej każą.
No więc – karoce. Ambulanse. To lubiła. Roboty było z tym wprawdzie od cholery, bo opróżnienie samochodu było zaledwie preludium do porządnego wyszorowania wnętrza i, następnie, inwentaryzacji wszystkiego, co w karetce jeszcze było i uzupełnienia tego, czego brakowało. Tym niemniej, Francesca czuła się zaskakująco dobrze z całym tym chaosem. Może dlatego, że nikt jej nie przeszkadzał; może, bo – jeśli dobrze się zorganizować – zajęcie było naprawdę przyjemne, warunki cudownie kontrolowane, czego nigdy nie można było powiedzieć o akcjach ratowniczych; a może po prostu dlatego, że było coś szalenie satysfakcjonującego w przeglądaniu tego całego sprzętu i uświadamianiu sobie, że zna nazwy i zastosowanie wszystkiego. Nie każdy wszak mógł się takimi kompetencjami pochwalić.
Wcisnęła słuchawki na uszy, puściła muzykę i zabrała się do pracy.
Opróżnienie auta było łatwe – fizycznie męczące, ale łatwe, bo niespecjalnie wymagające myślenia. Kursów do i z karetki, jakie musiała wykonać, nawet nie liczyła – robiła to jeszcze na początku, przy pierwszych tego typu przydziałach, teraz jednak nie miała z tego żadnej frajdy. Nie szła przecież na rekord.
Nucąc cicho pod nosem, powynosiła wszystko, co trzeba i, poukładawszy cały sprzęt równiutko, starannie poza autem, zabrała się za mycie. W tym też nie było specjalnej finezji – ot, mokra szmata i sprzątanie podobne do tego, jak możnaby sprzątać własny samochód, tylko że lepsze. Bardziej dokładne. I środkami chemicznymi dużo bardziej drażniącymi w nos. No i dużo więcej chylania i pełzania na kolanach – wszak wnętrze karetki to znacznie większa przestrzeń ze znacznie większą ilością zakamarków niż mogło pochwalić się jakiekolwiek inne auto do użytku codziennego.
W efekcie gdy skończyła, wnętrze ambulansu lśniło na błysk – ale lśniła też zdyszana i upocona Frankie. Z sapnięciem przysiadła na wejściu do auta i pociągnęła kilka łyków kawy – zaraz potem obdzielając nią innego z rezydentów, toczącego podobnie nierówną walkę z drugą z karetek.
Wróciła do pracy gdy była wstanie nabrać więcej niż jeden spokojny oddech.
Inwentaryzacja wyposażenia auta była dużo bardziej mozolna, bo nie dość że trzeba było sprawdzić zabawki, skalibrować te, które tego wymagały, to czekał ją jeszcze przegląd pokładowych leków. Sama Frankie dokładała do tego także przegląd własnego mandżura – plecaka ratowniczego – bo choć nie było to obowiązkiem, nie przy przeglądzie karocy, to Paganini czuła się lepiej kontrolując własny sprzęt przy każdej możliwej okazji.
W efekcie siedziała więc teraz na parkingu, obłożona dookoła sprzętem i apteczkami, i sprawdzała. Dmuchawki (neseser do reanimacji) w porządku, odhaczyć na liście kontrolnej. Toster (defibrylator) i łyżki (elektrody) jak trzeba. Grille (szyny Kramera), walkmany (stabilizatory głowy), prysznic (maska krtaniowa) – bez zarzutu. Szlaczkomat za to (EKG) jak zwykle, cztery błędy, co jeden to lepszy. Frankie sapnęła cicho.
- Znowu coś zmieniali? – zawołała do pracującego nieopodal rezydenta sugestywnie wskazując na sprzęt.
Mężczyzna parsknął cicho.
- Gówno tam, nie zmieniali. Wpisuj, że dziadostwo i tyle.
Frankie parsknęła cicho i wpisała komentarze na liście. W innych słowach, sens z grubsza ten sam.
Upewniwszy się, że w kwestii sprzętu odznaczyła wszystko jak należy, przeszła do leków. Perfumy (dezynfektanty), ketanol (Ketonal), małe różowe (hydroksyzyna) – i dalej, jak leci, przeglądała kolejne cukierki i fiolki, bandaże i opatrunki, notując, czego brakuje i co trzeba załatwić. Na koniec zamaszysty podpis pod listą z zamówieniem dla szpitalnej apteki i załatwione.
Wnoszenie całego tego sprzętu z powrotem do auta już jej tak nie bawiło.
W porównaniu do inwentaryzacji karetki, przegląd własnego plecaka poszedł jej ekspresem. Tworząc podobną listę braków jak dla ambulansu, na dwóch oddzielnych kartkach podsumowała zapotrzebowanie – jedno dla farmaceutów, drugie dla alchemików. Na górze list swój numer identyfikacyjny, imię i nazwisko, na dole – podpisy.
Zamówienia zaniosła po drodze na stołówkę. Potem szybki obiad, dalej wykład (nagłe stany kardiologiczne), na koniec wisienka na torcie – papiery, pańszczyzna do odrobienia przez każdego ze studentów.
Nie było tego dużo – co oznaczało tylko tyle, że było mniej, niż zakładała, a Frankie zawsze zakładała przecież najgorsze. Niedużo to wciąż stos raportów do uzupełnienia, sterta kart do przejrzenia, cały zestaw detali do sprawdzenia. Przez dobrą chwilę Francesca spoglądała na to wszystko z rezygnacją, nie potrafiąc zabrać się do pracy.
- Nie módl się tak nad tym, młoda – rzucił pomocnie jeden ze starszych medyków. – Wpisz cokolwiek, będzie dobrze.
Parsknęła cicho. Cokolwiek, jasne.
Z miną męczenniczki usiadła wreszcie przy biurku w lekarskim, przetarła jeszcze twarz dłonią, westchnęła ciężko – głośno, tak, żeby wszyscy słyszeli – i zaczęła wertować.
Najpierw raporty. Co, gdzie, kiedy, komu. Zdawkowe, skrótowe opisy trzeba było ubrać w ładniejsze, bardziej rozbudowane, standardowe formułki zrozumiałe nie tylko dla ratowników, ale każdego innego medyka, któremu zachciałoby się w te papiery zaglądać. No więc przerabiała. Konserwa zostawała poszkodowanym zakleszczonym w aucie po wypadku, palacz – pacjentem z osomoleniem dróg oddechowych. Grymaszenie brzmiało teraz jako sygnalizowanie bólu przy badaniu fizykalnym, a hydrant przeistaczał się w krwotok. Pojęcie młota rozszyfrowywała jako konieczne celowe złamanie żeber w celu bardziej efektywnej reanimacji, a resetowanie jako defibrylację.
Skończyła raporty, popatrzyła na resztę i skrzywiła się w grymasie bezdennej rozpaczy.
Do końca dyżuru zrobiła wszystko, co jej przydzielono – ale jakim kosztem. Papiery wymęczyły ją bardziej niż sprzątanie ambulansu i, szczerze mówiąc, niewykluczone że również bardziej niż niejedna akcja. Gdy wychodziła ze szpitala, oczy miała już czerwone od ślęczenia nad mniej lub bardziej czytelnymi papierami, a plecy – obolałe tyleż samo od dźwigania sprzętu, co od pochylania się przy biurku.
- Jesteś jutro? – pytał jeden z kolegów na wyjściu i Frankie kiwała głową, choć w tej jednej chwili niczego nie pragnęła bardziej, jak zaprzeczyć i stwierdzić, że nie, w zasadzie to nie, nie będzie jej aż do nowego roku.

[zt]
Francesca Paganini
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA