Różana ściana Tylna ściana cmentarnej kaplicy z niewiadomych przyczyn całkowicie porosła krzewem dzikiej róży. Być może komuś nasiona spadły na nieodpowiedni grunt, a może ktoś zrobił to specjalnie – nikt tego nie wie, lecz każdy oczy może nacieszyć pięknym krzewem wonnych kwiatów. Chociaż nikt nie pogniewać się powinien, jeśli te zostaną zerwane, nikt tego nie robi, przypuszczając, że kwiaty wyrosły na cześć Piekielnej Trójcy i jej też są poświęcone. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
przychodzimy z kaplicy Chłodne, świeże powietrze musnęło moją twarz. W końcu mogłem oddychać — zaduch i ciężkie, jak ołów spojrzenia zostały za masywnymi, drewnianymi drzwiami kaplicy. Wydawało mi się, że w końcu staję się o parę kilogramów lżejszy. Mógłbym tylko zamknąć oczy i dać się porwać w niebo kolejnym mocniejszym podmuchem wiatru jak balonik na festynie. Tak bardzo nie chciałem tu być — oddałbym wszystko, żeby móc przenieść się w czasie i dokładnie wytłumaczyć przeszłemu sobie, żeby został dziś w domu i spędził wieczór na odkamienianiu wanny albo czytaniu książki. Wszystko, byleby nie podchodził nawet na metr do tego parszywego miejsca, żeby być skazanym na taki wstyd, niebezpieczeństwo… i teraz jeszcze na tę nieuniknioną rozmowę. Cichy głos Orlovskiego był przerażający, a ja po stokroć wolałbym, żeby zaczął krzyczeć. -Ja… - zacząłem, lecz ten nie dał mi dokończyć, tylko boleśnie popchnął, a ja, próbując się nie przewrócić, uderzyłem wprost na porośniętą różanym krzewem ścianę kaplicy. W dłonie wbiły mi się suche i ostre kolce, przypominające zęby wściekłego stworzenia. Coś ty? Może lepiej: “ktoś ty?” Chciałem mu odpowiedzieć, ale gdy dostrzegłem uniesioną rękę, jedyne co byłem w stanie zrobić, to tylko bardziej wtulić się w gąszcz róż za moimi plecami. To było silniejsze niż zwierzęce instynkty — jeden z prezentów, wyniesionych z domu, gdzie posłuszeństwo egzekwowało się strachem i bólem. Więc i tym razem, sparaliżowany przerażeniem, czekałem na karę — uniesiona ręka Gwardzisty była dla mnie jak wyrok… Chwilę mi zajęło zrozumienie tego, że Charlie jednak nie zamierzał mnie atakować. Ręka została opuszczona. Wyrok odroczono. -To… - Mój głos brzmiał obco, sucho, jakbym od tygodnia nie miał w ustach ani kropli wody. W końcu zdałem sobie sprawę, że przez cały ten czas wstrzymywałem oddech. - To był tylko wypadek. Czułem, że nie ma najmniejszego sensu próbować udawać, że to, co się ze mną działo, nie jest wynikiem jakiegoś rytuału. To mogłoby tylko pogorszyć sprawę. -Takie coś nie zdarza się ze mną często. Ja bardzo się pilnuję, bo nie chce żadnych problemów. Ten stan też nigdy nie rzutował na moją pracę. - Mówiłem szybko, a dłonie uniosłem w obronnym geście. - Nie wiem, co się teraz stało, ale bardzo przepraszam. Opuściłem głowę, bo nie byłem już dłużej w stanie patrzeć mu w oczy. -Nie chcę stracić tego wszystkiego - powiedziałem już ciszej. Nie chciałem tego mówić, ale bardzo tego potrzebowałem. |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Trzymał Morley'a i prowadził za sobą - nie, nie prowadził go, ciągnął. Chłopak nie miał innego wyboru, jak za nim iść. Jeśli Richard czuł się jak balonik z helem, to był balonikiem trzymanym mocno na sznurku. Orlovsky nie zamierzał na niego krzyczeć. Krzyk przyciągnąłby niepotrzebną uwagę; nie chciał jej. Obaj nie chcieli. Zwierzęcopodobny w gwardii mógłby wiele zdziałać. Ale tylko wtedy, kiedy inni wiedzieliby, z czym mają do czynienia. Zmienny, który się nie kontrolował stwarzał niebezpieczeństwo. - To nie był cholerny wypadek, Morley - pokręcił głową. Puścił go, pchnął na różany żywopłot i nie pozwalał na to, by dzieciak próbował uciec. Widział też, że nie zamierzał tego robić. - Ktoś z przełożonych o tym wie? Masz to gdzieś w papierach? - widział strach w jego oczach i wiedział dobrze, czego Morley się bał. Charlie dobrze wiedział, sama zmienność nie była jego winą. Winą było zatajenie jej. Był jednak w stanie zrozumieć, dlaczego to zrobił. Odmienności nie były mile widziane, jeśli nie było się słuchaczem czy medium. Syreny, zmienni, wskrzeszeńcy… szczególnie ci ostatni nie byli mile widziani w społeczeństwie. - Nie zdarza się często, ale zdarza? - stał już teraz przed nim z opuszczonymi rękami, postawą jednak wciąż dając znać, że nie pozwoli mu uciec. Morley nie zamierzał, wiedział to. - Jak mam ci teraz ufać? Mieli ochraniać kościół podczas mszy z kardynałem, tymczasem... nie mógł pozwolić na to, by Morley przebywał pośród zgromadzonych w jednym budynku ludzi. Jego przemiana doprowadziłaby do paniki, a to było ostatnie, czego potrzebowali. Wiedział, też, że Verity również zauważył przemianę. To nie rozbije się po cichu. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
Chciałem odlecieć, ale nie mogłem, bo siła z jaką trzymał mnie Orlovski, była zbyt wielka. Wiecie, jak często kończą kolorowe baloniki, kupione na jarmarkach? Właśnie tak — zostają przebite przez ostre przedmioty. Dokładnie taki sam los spotkał więc mnie, kiedy kolce róż wbiły się w moje dłonie. Byłem jednak zbyt przerażony sytuacją, pożerany powoli i boleśnie przez poczucie winy, tak że nawet nie zauważyłem, jak z ran zaczęła sączyć się krew. Zresztą, w tamtej chwili to był najmniejszy z moich problemów. -Charlie - odważyłem się wypowiedzieć jego imię. Zabrzmiało to żałośnie, jak błaganie. - Posłuchaj, ja naprawdę zawsze się pilnuję. Siedzę też w laboratorium, nie pokazuję się innym na oczy… Właśnie dlatego. Przełknąłem ślinę. To nie była do końca prawda. Jeden jedyny raz, kiedy byłem młodszy, nie dałem rady zapanować nad swoją naturą. I skończyło się to katastrofą. Pamiętam, jak myłem dłonie w leśnym potoku. Jak przychodziłem na miejsce katastrofy, modląc się w duchu do Piekielnej Trójcy, żeby już na zawsze to zdarzenie było kojarzone z nieszczęśliwym wypadkiem dzikiego zwierzęcia na dwójkę nieszczęśników. Nie wiem, czemu nie pozbyłem się naszego wspólnego zdjęcia. Może to poczucie winy. A może.... nadal go kocham? -Dziś to co innego… To wszystko przez te tłumy. A ja… - Odruchowo jeszcze bardziej się skuliłem. - Po prostu się bałem, że będzie tu ktoś z mojej rodziny. Wiesz, nie mamy… Nie, inaczej. Oni mnie nienawidzą. Czułem, że moje wytłumaczenie, mówiąc boleśnie i wprost, jest gówno warte. Co ze mnie za Gwardzista, który podkula ogon, kiedy w grę wchodzą tak proste interakcje społeczne? W odpowiedzi na własne myśli jedynie pokręciłem głową z zażenowaniem. -Przepraszam, gadam głupoty. Wziąłem głębszy oddech i potarłem skaleczoną dłonią o spodnie. Nieprzyjemne pieczenie pomogło mi skupić się na pytaniu, jakie mi zadano. -Nie, chyba nie. Zresztą — nie wiem. To nie jest coś, czym się chwalę. - Odruchowo i z nerwów zacząłem gryźć dolną wargę. - Do dziś o tej mojej przypadłości wiedziało tylko parę osób… Tak było bezpieczniej. To dawało mi jakiekolwiek perspektywy w życiu. Wiedziałem, że mam przejebane. Teraz odzyskać zaufanie będzie prawie niemożliwym zadaniem. Co mogłem obiecać? Swoje słowo? O nie, słowo — to stanowczo za mało. -Rozumiem to… Ale mogę obiecać, że będę zażywać regularnie pewien eliksir, który pomaga zapanować nad… takimi wypadkami. Wcześniej nie miałem możliwości, żeby przygotowywać go częściej, bo składniki kosztują. Dla mnie była to ostateczność. Mikstura mogła poważnie namieszać głowie, gdyż z jednej strony dawała poczucie kontroli, ale z drugiej — budowała poczucie strachu, że jeśli się odpuści, to stanie się coś strasznego. A żeby nie oszaleć, potrzebowałem pozwolić sobie na chwilę, kiedy mogę być po prostu sobą. Jednak w tej sytuacji było to chyba jedyne sensowne wyjście. |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Kolce wbiły się w skórę Morley'a, a Orlovsky w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Nawet nie pomyślał, że pchnięcie mogłoby go w jakiś sposób zranić; to nie miało żadnego znaczenia. Nie miał pięciu lat. - Pilnujesz? Teraz też się pilnowałeś? To nie było tak, że rzecznicy wiecznie siedzieli w laboratoriach, przeglądając wysrywki, które przynosili im czyściciele, protektorzy i wywiadowcy. Teren upominał się też i o rzeczników. - Masz brać udział w ochronie mszy, zapomniałeś? - będzie w stanie się upilnować? Nie dał rady na zwykłym, cholernym pogrzebie. Ludzie go widzieli, był tego pewien. - Tłumy? A myślisz, że co? Że na mszy będą trzy osoby? - stał blisko, a jednocześnie trzymał od Morley'a dystans. Odwrócił spojrzenie, przesuwając wzrok przez gałęzie różanego krzewu, na ziemistą ścieżkę i potem gdzieś w dal. To, że rodzina go nie akceptowała, wydawało się oczywiste. Nie był słuchaczem, żeby być szanowanym. - Dzisiaj twoje perspektywy się pozmieniały. Verity na pewno cię widział. Nie wiem, kto jeszcze - przetarł twarz dłonią, palcami przeczesał jasne włosy. Sebastian na pewno nie był jedyny. - Czego potrzebujesz do tego eliksiru? Jeśli miało to powstrzymać przemianę, musieli zdobyć je jak najszybciej. - Co ja mam, kurwa, z tobą zrobić? - To, że Morley będzie teraz pod obserwacją, było pewne. W kazamacie nie wysra się bez ogona, którym będzie świeżak nic nie wiedzący o sytuacji, ale który będzie musiał dawać znać, co się dzieje. Orlovsky powinien wszystko zgłosić. Tak by było najłatwiej. Zgłosić i umyć od wszystkiego ręce. Niech inni się nim zajmują. Jego problemem było jednak to, że zawsze przejmował się niektórymi sprawami za bardzo. - Wypierdalaj ogarnąć składniki do eliksiru. Listę tych, na które cię nie stać, wyślij do mnie. Coś wymyślę. Coś odkupi sam, coś wpisze w koszta pracy. Najważniejszym zadaniem Morley'a było teraz pilnowanie się; dużo bardziej, niż do tej pory. - Ogarnij się - uderzył go otwartą dłonią w twarz. Nie mocno, ale wystarczająco, by przez chwilę zapiekło. To miał być otrzeźwiający policzek. - Nie ruszaj się stąd ani na krok - powiedział w końcu Morley'owi. -Jak to zrobisz, to i tak cię znajdę. Groźba, nie groźba, miał zostać w alejce. Nie chciał tak zabrzmieć, ale wyszło, jak wyszło. zt, do grobu Wesley'a Cartera |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
Opuszczając wzrok, utkwiłem spojrzenie w butach i żwirze pod stopami. Z początku szare kamyki wydawały się identyczne, lecz im dłużej im się przyglądałem, tym więcej odkrywałem w nich odcieni. Łatwiej było patrzeć na nie niż na Orlovskiego, który z zimną precyzją odpierał każde moje wyjaśnienie. Czy to były wyjaśnienia? A może jedynie wymówki? Nie potrafiłem zapanować nad swoją przypadłością, a teraz nadszedł moment, by stawić czoła konsekwencjom. Kolce róż boleśnie wbijały się w skórę, lecz wolałem ten fizyczny ból od ostrych słów, które padały z ust Gwardzisty. Wykonałem nawet krok w tył, próbując się zlać z otaczającą mnie plątaniną gałęzi. Gdybym mógł, zniknąłbym teraz z powierzchni ziemi, by uciec od tego wstydu i poczucia bycia kompletnym życiowym zerem. -G-gołębiej nerki… - wydusiłem przez zaciśnięte gardło. Każde wypowiadane słowo przypłacałem palącym bólem. - Ale... ale ja o-odłożę, ile trzeba… Próbowałem zaczerpnąć powietrza, by uspokoić oddech i nie posypać się do reszty. Łzy tylko pogorszyłyby sytuację. Co ze mną zrobić? -Naprawdę nie chcę nikomu sprawiać problemów. T-tylko pracować. Gwardia to najważniejsze… Jedyne, co mam. Studia też były istotne, ale to służba nadawała mi poczucie wartości i przynależności. Dzięki niej wierzyłem, że mam prawo stąpać po tym świecie. Nie mogłem tego stracić. Coś wymyślę. Na te słowa spojrzałem na Charliego, by upewnić się, że się nie przesłyszałem. Naprawdę chce mi pomóc? Mrugnąłem kilka razy, próbując wszystko sobie poukładać. Jestem bezpieczny? Czy to oznacza, że wszystko się ułoży? Poczułem, jak wewnątrz zapala się drobny płomyczek nadziei - jeszcze zbyt słaby, by naprawdę ogrzać, ale już wystarczająco jasny, by walczyć z ogarniającą mnie pustką. Wystarczyło dać mu czas, tylko trochę czasu, by przekształcił się w ogień zdolny przepędzić ciemność. Niestety, świat jest okrutny. Położyłem dłoń na piekącym policzku i zacisnąłem szczęki, próbując zachować resztki kontroli. Jak automat skinąłem głową, bo wiedziałem, że nie uda mi się przemówić. Chciałem uciec, schować się gdzieś daleko, lecz nie mogłem tego zrobić. Więc gdy już zostałem sam, po prostu osunąłem się na szorstki żwir i schowałem twarz w dłoniach. Kiedy byłem mały, wierzyłem, że jeśli zamknę oczy, to zniknę. Szkoda, że świat tak nie działa. /zt |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii