First topic message reminder : Mała ślepa uliczka Mała ślepa uliczka na końcu Sonk Road tylko pozornie wydaje się brudna i opuszczona. Ta "perła architektury" słynie z niesłychanej ilości bezdomnych kotów kręcących się w pobliżu w poszukiwaniu jedzenia. Co ciekawe - zwierzęta te są na tyle przyzwyczajone do ludzi, że chętnie przymilają się o kolejne głaski. Na ulicy króluje stary kocur bez ucha, na którego okoliczni mieszkańcy wołają Zabijaka. Według sąsiedzkich legend Zabijaka to chowaniec, który przed Laty zgubił swojego właściciela. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
21 kwietnia, 1985 TW: przemoc wobec kobiet W Sonk Road zapach oceanu to smród ścieków wpuszczanych do rzeki. Bryza ludzkiego zepsucia miesza się ze wciąż chłodnym, porannym powietrzem. Świt byłby dobrym punktem startowym — gdyby tylko nadchodził. Zamiast niego, do zaułka zawitał typ spod ciemnej gwiazdy. — Dawno cię tu nie było, niunia. Stwierdzenie — niestety — nieprawdziwe. Tu w kontekście tego konkretnego, ślepego zaułka miało jakieś podstawy; tu, jako w zatopionej dzielnicy ludzkiej moralności? Stąd nie potrafiła uciec, chociaż bardzo próbowała. — Zimno jest. Ryby słabo biorą. Zabawne, Vandenberg. Ale uważaj, bo— Znajoma intonacja słusznie ostrzegała. Kolega po fachu miał brzydką tendencję dociekać do źródła prawdy; źródła złotych łusek, które od kilku (kilkunastu?) miesięcy dostarczała mu w podobnych miejscach. — Gdzie ty je znajdujesz, tak właściwie? Ostrzegawcza lampka powinna zaświecić w jej głowie. Życie nie zawsze — a raczej rzadko — toczy się tak, jak powinno. Dziś nie miał być wyjątkiem od tej reguły, a jej przykrym potwierdzeniem. Przypomnieniem, że na lądzie, łańcuch pokarmowy wygląda odwrotnie niż w oceanie. — Chciałbyś wiedzieć. — Ano — zrobił krok do przodu. Wydawał się większy, niż przed chwilą. — Chciałbym. Walczyła z odruchem, by się nie cofnąć. Zawsze pytał, dzisiaj jednak robił to bardziej nachalnie, niż zazwyczaj. Jeden wdech wystarczył, by udało jej się przywołać wiarygodną nonszalancję do głosu. Grunt to nie stracić go pod nogami; drapieżniki wyczuwają strach. Coś o tym wiedziała — ponoć sama była jednym. — Nie ma problemu — byłby problem i to ogromy; dla niej. — One i tak wolą, gdy jest więcej mięsa. Na pewno się ucieszą z odwiedzin. Dostrzegła, jak wykrzywia twarz. Doskonale wiedziała, że robi to dla kasy — jeśli mógł zdobywać łuski bez ryzykowania życiem potyczką z syreną, to zawsze wybierze tę opcję. Nikt nie lubił — jesteś pewna, Vandenberg? — niepotrzebnie nim ryzykować. Woleli, gdy ktoś robił to za nich. — Dobra, dobra. Po prostu przestań się bujać z dostawą. Też mam zobowiązania. Pokiwała głową. Tak jest, szefie. Nie zmieniało to nic — wydobycie łusek nie jest takie łatwe, gdy trzeba się martwić o stan ogona. Maksymalnie, ile jest w stanie wytrzymać, to trzy przy jednej próbie — i to pod warunkiem, że każda będzie udana. Warunek rzadko spełniany. Nie wspominając o tym, że koniec świata trochę ograniczył jej możliwości czasowe. W milczeniu podała mu woreczek z dwoma, ostatnimi łuskami, jakie miała w zapasie. Był wyjątkowo ostrożny, gdy brał je do ręki. Sześćset dolarów nie chodziło piechotą — ani dla niego, ani dla niej. Nie płacił jej oczywiście pełnej ceny rynkowej. Nazywał to podatkiem od zmniejszonego ryzyka, a ona wolała nie pytać, jak wyglądało pełne ryzyko. — Duże jest zainteresowanie? Mogłabym— Podniósł na nią spojrzenie. Nie była pewna, czy z zaciekawienia, czy irytacji, że znowu się odzywa. Kolega — w głowie nazywała go Calvin, ale niekoniecznie wymieniali się imionami, po prostu do niego pasowało — nie raz dał jej do zrozumienia, że mówi zbyt dużo. — —mogłabym zdobyć więcej, jeśli masz wielu klientów. Wyraźnie się rozluźnił wizją większego zamówienia. — Ano, jest jeden taki — zaczął, chowając ostrożnie łuski do torby i przeliczając między palcami banknoty. — Strasznie zafiksowany, ponoć się zadeklarował, że jak ktoś mu ogarnie sto łusek, to czterdzieści koła zapłaci. Szybka matematyka; to znacznie więcej na łuskę, niż zazwyczaj. Jeszcze szybsza matematyka; to ryzyko znacznie większe, niż zazwyczaj. Ciężko byłoby wydobyć tyle z jednej syreny — nawet martwej. Nawet przebite harpunem, wracają do stanu domyślnego — ludzkiego. Kłusownicy często o tym zapominali; że po drugiej stronie jest człowiek. — Haczyk jest taki, że chce je na wczoraj. Wszystkim siadło to na bani i już wydali w głowie hajs. Szukają okazji, by zajebać towar drugiego. Albo dostawców. Uśmiechnął się kpiąco, jakby miał opowiedzieć zaraz jakiś żart, tyle że nikomu nie było do śmiechu. Jej w szczególności. — Uważaj, mała, jeszcze cię ktoś zaatakuje za rogiem i wyciągnie z tych ślicznych usteczek, gdzie masz rybie źródełko. Nie brzmiało to jak przestroga — bardziej, jak groźba, którą bardzo poważnie rozważał. Lyra była dla niego wygodną opcją — stałą dostawą łusek naprawdę dobrej jakości. Nawet nie pytał, dlaczego wszystkie mają podobny kolor. Najpewniej wolał nie wiedzieć, ale miał swoje teorie. Nie zmieniało to jednak prawdy uniwersalnej. Każdy na końcu wybierze czubek własnego nosa. Zacisnęła zęby; próbowała, naprawdę próbowała się powstrzymać, ale— — Miło, że ostrzegasz. — Ano. Nie każdy byłby tak miły, wiesz? — przekrzywił głowę, przypatrując się jej uważnie. Nie podobało jej się to, że sprawiał wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiał. Wolała go niemyślącego. — Inni by już dawno ucięli pośrednika, ale nawet cię lubię — masz ładną buzię, chociaż za dużo nią klepiesz. Szkoda byłoby ją uszkodzić. — Urocze — szybciej odpowiedziała, nim zdążyła przewidzieć tego konsekwencje. — Powiedziałem, że byłoby szkoda — kolejny krok w jej stronę. Byli w Sonk Road; to oceanu daleko, a podłoże nie było śliskie. Tym razem groźba mogłaby się spełnić. — Nie, że tego nie zrobię, jak mnie wkurwisz, więc lepiej mnie nie wkurwiaj, co? Vandneberg, przestań— Ostrzegawcza syrena znajomego szczekania wyła w jej głowie, ale było już za późno. Mężczyzna zdecydował, co zrobi, jeszcze zanim otworzyła usta. — Może popracuj nad— Uderzyła z głuchym trzaskiem o ścianę budynku. W tym momencie albo w Sonk Road było trzęsienie ziemi, albo ona oberwała za mocno w tył głowy, popchnięta z impetem wolną od dolarów ręką. Mężczyzn zrobiło się trzech, a ona wciąż była jedna. — —samokontrolą. — Stul pysk. Tym razem nie dał szansy na odpowiedź, chwytając w uścisk jej twarz. Grube palce wbiły się boleśnie w żuchwę, a ona próbowała skupić wzrok na tyle, by przestało jej się troić przed oczami. — Dotarło? Chciała pokiwać głową; nie było widać, ale na jej szczęście, było czuć. Rozluźnił uścisk, klepiąc — uderzając, nazywajmy rzeczy po imieniu — ją w policzek. Twarz sama przechyliła się na bok, pod wpływem impetu. — Dotarło — odpowiedziała. Skóra na policzku piekła, gdy dotknęła jej dłonią. — Zachowuj się, to ci nawet odpalę więcej za następne. O ile dostarczysz mi je na początku miesiąca. Jak nie, to— Zacisnął pięść na banknotach, zgniatając ze sobą papier. Ręka wprawiona w ruch miała jeden cel i precyzyjnie wylądowała tam, gdzie pod warstwą ubrań czekało znamię czarownicy. Pentakl zadrżał; rozgrzał się, jakby sam próbował ją namówić do ataku. To byłoby bardzo bolesne samobójstwo, a teraz tak naprawdę jeszcze nie bolało — jedynie duma ucierpiała, gdy musiała chwycić pomiętą wypłatę. — Sonk Road nie jest takie duże, jak ci się wydaje — odsunął się, zupełnie, jakby nic z tego nie miało miejsca. — Wychujasz mnie jeszcze raz z terminem i tym razem ja przyjdę do ciebie. Pokiwała głową, myśląc o tych wszystkich rytuałach w swoim mieszkaniu i poczuła, że nie jest to nawet w ułamku wystarczające. Następnym razem weźmie na spacer psa. Lyra z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
15 maja 1985 Kiedy zrobiło się tak późno? Kompletnie się zapomniała, siedząc dzisiaj w Cripple Rock. Ostatnio miała znacznie więcej czasu na przemyślenia. Na przykład – co dalej. Niby wiedziała, ale niepewna przyszłość, której się podjęła, była stresująca. Nie mogła się też przecież nikomu poskarżyć, bo sama podjęła taką decyzję. Odeszło przynajmniej jedno zmartwienie. Razem z Mauriem wiedzieli już, że przynajmniej nie jest w ciąży i Lucyfer tym razem oszczędził im konsekwencji tego braku uwagi. Ujawniona, twarda wiara Mauriego poniekąd ją zaskoczyła, ale też i w pewnym sensie rozczuliła. Raz, że kompletnie się tego nie spodziewała, dwa, że było to absolutnie cudowne, taka świadomość, że właśnie Piekielnej Trójcy zawierzał całe swoje życie. A Piekielna Trójca, z Lucyferem na czele, widocznie wysłuchiwali jego modlitw. Czy wysłuchają również i jej? Miała czas, aby się nad tym pozastanawiać w lesie. Ostatecznie doszła do wniosku, że nie przekona się, jeżeli nie spróbuje. Może powinna pójść w jego ślady i odwiedzić kościół, zanieść swoją intencję. Co za przypadek, że jutro akurat miała odbyć się msza, i to prowadzona przez samego kardynała. Może to wzmocni intencję. Zasiedziała się za długo w tej samotności. Miała ostatnio odpoczywać, a zachodzące słońce wcale nie sprawiało, że czuła się zrelaksowana. Może gdyby siedziała na plaży w Maywater, ale nie. Dzisiaj wybrała się do Cripple Rock – i stąd też właśnie wracała. Wsiadłszy na motocykl, popędziła przed siebie, skręcając w uliczkę, która, jak jej się zdawało, będzie skrótem. Przejazd przez Sonk Road miał być szybki i sprawny, ale. Ale w którymś momencie skrót okazał się wcale nie być skrótem, a… drogą bez wylotu. Zatrzymała się niemal przy końcu zaułka ze zdumieniem malującym się w oczach. Jak to, nie tędy. To którędy? Niemal z irytacją wzdycha pod nosem i siłą własne ciała napiera na motocykl, żeby go zawrócić. Teraz musi tylko znaleźć właściwą drogę. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Stwórca
The member 'Alisha Dawson' has done the following action : Rzut kością '(S) Kość zmroków' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Skrótów było wiele – nie każdy bezpieczny. Kręte uliczki Sonk Road zapewniały pełen przekrój przyjemności, związanych ze swą różnorodnością, poczynając od łysiejących drabów, na bezdomnych dzieciach kończąc. Dziś był wyjątkowy dzień. Fanty, jakie wpadały w ręce Leandra, dowodziły temu, że czasem warto było wybrać się na spacer i to, nawet jeżeli zza rogu mogła spaść na człowieka „przyjaźnie” wyciągnięta dłoń dzierżąca kij baseballowy. Nie było kijów, ale za to byli dostawcy – jak zawsze – zadłużeni i niefortunnie spóźnieni. Dyskusja rozpoczęła się gwałtownie, a zakończyła nadzwyczaj owocnie. Kto by pomyślał, że w kieszeniach jednak znalazły się pieniądze, które mieli dostarczyć do miejscowego lekarza. Cuda się działy, ptaszki śpiewały. Świeże porcje plotek posyłały Leandra przed siebie. Dalej – do kolejnego dłużnika, który tym razem zasłużył na więcej, niż jedynie bezpośrednią pogawędkę. Smak pięści zawsze był ten sam, chociaż niekiedy danie to podawano na talerzu posypanym pieprzem. Wieści głosiły, ze niejeden już stracił ząb na restauracyjnej porcelanie. - Nie jestem pierdolonym wolontariatem – sarknął, gdy i tym razem dłoń odbiła się od szczęki z przyjemnym łupnięciem. – Mało ci, Rusty? Może połamię ci w końcu tę rękę, którą pół roku temu za friko złożyłem ci do kupy? Groźba była realna, a miejscowy lekarz w kaszę nie dmuchał. Wychowała go ulica, to było widać, a chociaż nazwisko przez długi czas w Sonk Road brzmiało anonimowo, to już od pewnego momentu powinno zacząć się z nim liczyć. Przynajmniej, gdy chodziło o kwestie biznesowe. - Nie potrzebuje tych ziół do herbaty. – Przypomniał, a w odwecie otrzymał kolejną obietnicę. Wywrócenie oczami było wystarczającym podsumowaniem dyskusji. Umówili się na przyszły czwartek. Lepsze to, niż nic. Rozmasowanie dłoni zajmowało Leandra przez resztę drogi. Wracał do gabinetu – wciąż miał do przygotowania jutrzejsze zaopatrzenie apteczki, które przez tę bandę cwaniaczków jak zwykle doświadczało opóźnień. Po drodze przepchnął się przez wyjątkowo wąskie przejście pomiędzy budynkami. Jak wiele osób o nim wiedziało? Sądząc po kurzu zgromadzonym teraz na jego płaszczu – zdecydowanie mniej, niż podejrzewał. Otrzepując ubiór z resztek pajęczyn i sadzy, napotkał ryczący silnik i burzę jasnych włosów szarpiącą się z ciężką maszyną. Łatwo było go zauważyć, ale zdecydowanie ciężej usłyszeć, gdy motocykl warkliwie przedstawiał się całej okolicy. Wyciągnięta znikąd dłoń naparła na tył pojazdu i pomogła go przepchnąć. Przednie koło mniej więcej wskazywało już wyjazd ze ślepej uliczki. - Zgubiłaś się, Alisho? – Zapytał Leander, pan lekarz poznany na Nocy Walpurgii. Zaróżowiona skóra okrywająca zewnętrzną część jego dłoni zniknęła w mrokach wieczoru. Przytrzymał tylną blachę pojazdu. Wyglądała, jak gdyby tego potrzebowała, zanim pojazd podczas manewru zawracania wreszcie rąbnie na kostkę brukową. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Czego można spodziewać się po Sonk Road o tak później porze? Najwidoczniej pomocnej dłoni. Minęło kilka ułamków chwil, zanim Allie zorientowała się, że coś za łatwo jej idzie przepychać ten motocykl, a w dodatku coś jeszcze powstrzymywało go przed przewróceniem się. Nie była aż tak naiwna, aby sądzić, że nagły skok adrenaliny jej w tym pomógł, a nie była też w odmiennym stanie skupienia, aby posądzać siebie o omamy słuchowe. Stąd też nagły w tył zwrot był prędki i pełen zaskoczenia wymalowanego na twarzy. Pamiętała Leandra, to wielka miłość Iry, a wielkich miłości się nie zapomina. Nie zapomina się tym bardziej, jeżeli akurat szyje się na korzyść tejże bieliznę (jakość niezręcznie byłoby zapytać teraz, jak się sprawuje; to przecież nie był jej interes i naprawdę nie chciała o tym słuchać). Nie, żeby się brzydziła, po prostu… Po prostu. Wracając. Leander był ostatnią osobą, którą spodziewała się tu spotkać, stąd musiało minąć kilka chwil, zanim dotarł do niej widok znajomej twarzy, oraz kilka wskazówek mówiących, że to właśnie on pomógł jej troszkę przepchnąć motocykl, żeby łatwiej jej było zawrócić. — Tak jakby. – Skoro już poznali się na Nocy Walpurgii, i nawet wymienili kilka zdań, raczej nie sądziła, że z jego strony grozi jej jakaś krzywda. Prawda? Ira byłby bardzo smutny. Prawda? – Wracałam do domu, myślałam, że to skrót, a to ślepa uliczka – wyznaje z ciężkim westchnięciem i niewielką gestykulacją zwieńczoną gestem poddańczym. Maleńka zmarszczka na czole wskazuje, że zaczęła łączyć kropki w tej sytuacji. – Pan tutaj mieszka? Z jakiegoś względu spodziewała się, że to prędzej zobaczy go może w Eaglecrest, a nie w Sonk Road. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Zmarszczył czoło, kiedy opadł na niego ciężar jej zaskoczonego spojrzenia. Była tak zaaferowana, że myślała, iż motocykl porusza się za sprawą wiatru uderzającego ją w plecy? - Zobaczyłaś ducha? - Zapytał, nie potrafiąc powstrzymać się od odrobiny czystej drwiny. Patrzyła na niego o kilka oddechów za długo, aby wydawało mu się to naturalne. Nie, żeby kiedykolwiek był ekspertem od takich kwestii. Zatrzymując się przy motocyklu, zmierzył go uważnym spojrzeniem znawcy, z którego absolutnie nic nie wyniknęło. Znał się na samochodach, na motocyklach nie za bardzo. Wiedział, że jeżdżą, to chyba dostatecznie dużo jak na amatora. - Ciekawie dobierasz trasy. - Zauważył, tym razem już bez sarkazmu. Szarpnął za kierownicę motocykla, aby odbić nią nieco w lewo, zanim koło miało natrafić na ubytek w kostce brukowej. Drugie szarpnięcie wyprostowało pojazd. Był gotowy do dalszej drogi. - To nie jest okolica dla ciebie, dziecko. - Zauważył, najwidoczniej zakładając, że dziewczę rzeczywiście zjechało na Sonk zupełnym przypadkiem. - Nawet w ramach skrótów do domu. Gdyby nie była przyjaciółką Iry, chętnie pokazałby jej, co oznacza to ostrzeżenie. Jej głos podczas występów zupełnie jej nie fascynował, ale nie mógłby tego samego powiedzieć o budowie jej ciała. Dlaczego wyglądała jak dwunastolatka? Dlaczego aż tak zwracał na to uwagę? Jej pytanie wywołało cień uśmiechu na zmęczonej twarzy. - Nie, skądże. - Zaspokoił jej ciekawość, ale nie dziwił się tego rodzaju wątpliwościom. - Mam tutaj swoją prywatną praktykę. Nie wyjaśniał, dlaczego wybrał sobie akurat Sonk Road na rozwijanie działalności zarobkowej. W okolicy posiadanie ubezpieczenia było raczej luksusem, aniżeli codziennością. - Chodź, wyjedź stąd, zanim te spojrzenia z okien zamienią się w czyny. Cholernie im hałasujesz. - Ponaglił ją gestem do załadowania się na motocykl, gdy kątem oka uchwycił ruch w oknie po swojej prawicy. Czyjaś ręka nerwowo zasłoniła kraciastą zasłonę. Jeśli chcieli pomówić, mogli to zrobić w miejscu, w którym nikt ich za moment nie zadźga za głośną rozmowę. idziemy na Olive Street |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny