Witaj,
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
Czerwona prywatna loża
Materiałowe kanapy w intensywnym odcieniu czerwieni przywodzą na myśl luksus i elegancję. Oświetlenie skoncentrowane nad lożą tworzy intymną aurę, podkreślając każdy detal wystroju. Przy kanapach umieszczone są niskie, okrągłe, ciemne stoliki. W połączeniu z czerwoną barwą kanap i stonowanym światłem loża staje się enklawą intymności, idealną dla tych, którzy poszukują wyjątkowego miejsca do spędzenia wieczoru w luksusowym otoczeniu.
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2211-javier-rivera
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2249-javier-rivera
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2248-poczta-javiera
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f253-deepwood-drive-15-8
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2250-rachunek-bankowy-javier-rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t2211-javier-rivera
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t2249-javier-rivera
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2248-poczta-javiera
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f253-deepwood-drive-15-8
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2250-rachunek-bankowy-javier-rivera
14 V 1985

Zdawał sobie sprawę, że to jak się zachowywał, było dosyć żałosne – właściwie nawet bardzo – ale nie potrafił jeszcze przestać. Nie liczyło się w tym momencie to, jak wiele miał już lat w metryce, czy teoretycznie powinien już nabrać doświadczeń pozwalających zachować względny spokój, bo nagle okazywało się, że jedna noc i poranek z Aną, przenicowały go na drugą stronę. Odsłoniły wszystkie brzydkie szwy oraz ubytki i kazały patrzeć na te poszarpane nitki, których nikt nie przyciął, składając go do kupy. Plątał się w nich, szukając otworów, w jakich mógłby je pochować, na siłę wciskając na twarz zwyczajową, uśmiechniętą maskę, choć współpracownicy już zwrócili uwagę na jego nachmurzenie. Był tego pewien. Z jakiego innego powodu mieliby na jego widok marszczyć brwi i niepytani przynosić mu kawę z socjalnego, kiedy zaszywał się w pracowni?
Obrzydlistwo. Trzydzieści lat z sukcesem ukrywał przed ludźmi swoje zwierzęce geny, a nie potrafił choć przez parę godzin zatuszować złamanego serca? Ob-rzy-dli-stwo. Carmen spojrzałaby na niego z naganą, gdyby jej o tym powiedział, kazała brać się w garść i znaleźć nową dupę na pocieszenie. Albo ją sobie kupić. Mógł przecież.
Tak samo jak mógł też wynająć prywatną lożę w Amnesii, żeby dla odmiany nie pławić się w nikomu niepotrzebnej melancholii we własnych czterech ścianach, które tylko przypominały mu nachalnie, jak słodki był czas spędzony z Anaicą nie tylko w łóżku, ale wcześniej - gdy jak para małych dzieci siedzieli przed sztalugami, własnymi dłońmi rozprowadzając farbę po czystych podobraziach. Jak wnętrzności zdawały się zawiązywać na ciasny supeł jak przy ataku jakiejś strasznej choroby, kiedy się śmiała. Jak bolało, wyciskając mu oddech z płuc, by za chwilę go zwrócić – słodszym, łatwiej rozpierającym klatkę piersiową.
Właśnie dlatego nigdy nie pozwalał kobietom – lub mężczyznom – zbliżać się zanadto, ucinając lub wyziębiając znajomości, gdy w ich zachowaniu zaczynał dostrzegać jakieś oczekiwanie lub iskrę, która wyjątkowo nie mówiła o ochocie pójścia jak najszybciej do łóżka. Właśnie tego się obawiał. Utraty kontroli, zrujnowania wieloletnich wysiłków w utrzymywaniu pewnego obrazu siebie. Odsłonięcia bardziej, niż mógłby sobie tego życzyć – a zdecydowanie NIE ŻYCZYŁ sobie tego w ogóle. Nie i chuj. Bo i kogo miałyby interesować jego brzydkie, krzywe szwy i odpychający sekret, skoro mogli wierzyć w wizerunek uśmiechniętego, dowcipnego fachowca, który nie tylko stworzy dla ciebie coś użytecznego, ale umili też dzień usposobieniem lekkoducha?
Nie siedział więc w domu, gdzie z kątów nawiedzały go wspomnienia Any, która przypadkiem właściwie miała lata, by zakraść się za jego zasieki i uwić sobie gniazdko w dziurze wybitej gdzieś między żebrami – siedział w prywatnej loży klubu, do której nikogo nie zaprosił. Tutaj z zakamarków nie wyzierały widma, a jedynie mgliste skojarzenia, stosunkowo łatwe do odepchnięcia.
Czuł przez ściany bas muzyki płynącej z sal, słyszał jej pogłos na tyle wyraźnie, by móc odchylić głowę do tyłu na jednym z zagłówków i pukać palcami w materiał do rytmu. Nie miał wielkich planów – może się najebać, napruć tak, by na chwilę zapomnieć. Może nie wrócić dzisiaj do domu. Spalić jednego ze starannie zwiniętych skrętów, które czekały w wewnętrznej kieszeni drogiej, ciemnej marynarki kontrastującej z bordem nieco rozchełstanej, jedwabnej koszuli - ha, ubrał się pod kolor loży. Zajebiście. Potem może, MOŻE, wychynąłby z luksusowej samotni, sprawdzić, czy na parkiecie nie było kogoś godnego uwagi i zaproszenia z powrotem do loży. Najlepiej więcej niż jednej takiej osoby. Miał ochotę się bawić – przesiąknąć zapachem cudzych perfum, pozbierać odbitki cudzych ust i cudzych palców. Bawić się i zapomnieć.
Podniósł się nagle z jednej z miękkich kanap i zaczął krążyć powoli w przestrzeni między pufami oraz stolikami, z chwili na chwilę pozwalając krokom nabrać tanecznej miękkości, choć kompletnie nie do rytmu muzyki przesiąkającej przez ściany.
Pomyślał o skrętach w kieszeni, zastanawiając się, po którego sięgnąć i czy w ogóle – czy nie poprzestać zwyczajnie na alkoholu, bo branie bez towarzystwa było zwyczajnie smutną perspektywą. Nie żeby picie do lustra nie było, ale alkoholizm w jakiś przewrotny sposób wpisywałby się w wizerunek faceta w średnim wieku, na którego nie czekała w domu żona ani dzieci.
Nagłe trzaśnięcie drzwiami zabrzmiało w loży jak wystrzał, a Javier odruchowo obrócił się na pięcie, gotów do ciskania złych spojrzeń osobie, która ośmieliła się bez zaproszenia wchodzić do jego melancholijnej bańki. No dobrze, kelnerowi czy kelnerce by odpuścił, w końcu mogli być przydatni.
W pierwszym odruchu cisnął w postać ukrytą jeszcze w półmroku zbitkiem śpiewnych słów w ojczystym języku – nie spodziewał się, że zostanie zrozumiany, po prostu miał ochotę boczyć się na każdy dostępny mu teraz sposób.
- Na drzwiach jest rezerwacja – burknął w końcu, gdy nie został pozostawiony sam sobie, by mógł się dalej pławić w swoim nieszczęściu. Zrobił dwa, trzy kroki, zbliżając się do intruza, stając gwałtownie w miejscu, gdy oczy dostosowały się do półmroku panującego przy drzwiach.
- Hudson? – spytał z cichym zaskoczeniem, zapominając gdzieś o grzecznościowej pannie, choć przecież zwykle mówił to z lekką, prześmiewczą nutą. Dużo łatwiej byłoby, gdyby okazała się kimś nieznajomym. Przypadkiem, któremu mógłby zasadzić brzydkiego kopa i wyprosić ze swojej przestrzeni.
Javier Rivera
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler