Toalety na parterze Eleganckie i pełne estetycznej prostoty toalety, utrzymane w neutralnej kolorystyce. Pomieszczenia ozdobiono skromnymi dekoracjami w postaci rzeźbionych mydelniczek, złotych kurków i klamek, a także zielonych dodatków w postaci wypielęgnowanych, kwitnących roślin. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
30 kwietnia, podczas balu Rady | Valentina & Charlotte Droga do wyjścia z sali bankietowej jest długa i porośnięta tym jebanym mchem; utrzymywanie pozorów, że to wcale—nie—ja potrzebowałam wybawienia — pomożesz mi, kochana? jest przecież komunikatem prostolinijnie klarownym — to zadanie na tyle precyzyjne i trudne, że uporczywie uśmiecham się cały czas i swobodnie idę przed siebie, zdradzając się jedynie tempem kroków. Za szybko. Za głównymi drzwiami jest już inaczej. Za głównymi drzwiami odstawiam kieliszek z czarnym alkoholem i udaję napawanie ciszą; w rzeczywistości czuję się jeszcze bardziej odsłonięta, bo nie ma gwaru, w którym mogłabym się schować. Jest za to oddech; jeden, drugi i trzeci, które przyjmuję z pewnym namaszczeniem, pozwalając Charlotte nadać celu naszej wycieczce; to zaszczytne miano zyskuje elegancka toaleta, teraz, kiedy nosy wszystkich zainteresowane są pachnącą kolacją, uszy podsłuchiwaniem, usta uśmiechaniem się aż zabolą kąciki — pustą. Na kim zamierzają się dzisiaj skupić, kogo oczarować, a komu uprzykrzyć życie?; gotowa na garść informacji, które tego wieczora zaprezentuje reporterka Williamson, wchodzę do środka, pozwalając sobie na zamknięcie drzwi prostym mechanizmem. — Przepraszam — za to, że wyszłam stamtąd jakbym miała zwymiotować, do tego w nienaturalnej ciszy i z tym dziwnym grymasem — Kolacja chyba nie trafiła w moje gusta — dwa i pół kęsa to wystarczająca ilość na test, degustacja oprószona spojrzeniem pani Verity to męka pańska w leśnym borze. — Jak podobają ci się dekoracje? Urocze, co? — smalltalk płynie w naszych żyłach od urodzenia, ale przy niej nigdy nie robię tego z przymusu. Krótki wdech, dłuższy wydech, kosmyk włosów muskający dekolt odrzucony w tył; zwarta i gotowa nie mogę doczekać się nowości i wiadomości z życia stolika numer jeden i z wszystkich innych zakamarków naszego urokliwego półświatka. — Wszystko w porządku, hm? — pytam jeszcze kontrolnie, badając grunt potencjalnego problemu; ale wtedy wyglądałaby inaczej, inaczej układałaby usta i inaczej na mnie patrzyła; teraz tylko to, co przyjemne, płomienne i zabawne — zabaw mnie, panno Williamson. Foliówka w puzderkowej torebce miga w myślach przez moment, mamy jeszcze ogrom czasu nim kolacje zawędrują do żołądków gości i zmieszają się z kolorowym alkoholem. — Zamieniam się w słuch. Szybko, szybko, zanim poczuję motyle w brzuchu. Nowości, słodkości, skandale, skarbie — ciekawość to pierwszy stopień do piekła? |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi do sali balowej ogarnia je połowiczna cisza. Gwar już nie sięga ich uszu, pozwalając nacieszyć się chwilowym spokojem. Nie jest to pierwszy raz, kiedy kroczą tymi korytarzami, więc Williamson z łatwością odnajduje drogę do najbliższej toalety. - Oh nie, co ci podano? - ściąga ciemne brwi z nutą zmartwienia w głosie. Nie od razu wyczuła grymas Valentiny, dostrzegając go dopiero wtedy, kiedy spojrzała na nią z ukosa. Zupa cebulowa była naprawdę smaczna, kucharz naprawdę się postarał, ale wychodzi na to, że nie przy każdym daniu. - Dekoracje są zjawiskowe, pani Laffite przeszła w tym roku samą siebie - zachwyca się z niewyczuwalną w głosie sztucznością. Biegle porusza się w kłamstwie i z zadziwiającą lekkością potrafi przybrać neutralny ton. Zaraz po tym posyła przyjaciółce porozumiewawcze spojrzenie. Obie doskonale wiedzą, jaka jest prawda. Upija jeszcze jeden łyk słodkiego drinka i kołysze pozostałą zawartością w szkle. - Nowości, ah nowości - rzuca teatralnie, kładąc drobną torebkę na blacie przy umywalce i opiera się o niego tyłem, splatając ręce na piersiach. - Widziałaś Caspara? - pyta, będąc przekonaną, że Valentina przynajmniej kojarzy swojego kuzyna, będącego też jej rówieśnikiem. Jak dobrze się znali? Czy kiedykolwiek nawiązali między sobą nić porozumienia? Nawet Charlotte, lubująca się w zaczepianiu niemalże każdego, by zorientować się, na ile ma do czynienia z kimś ciekawym i obiecującym, nie znała go dotąd przesadnie. - Zgodziłam się z nim przyjść tylko ze względu na przysługę. Zjebałam jedno zlecenie na zaklinanie, więc opóźniła się dostawa, no i przyszło mi zapłacić. - Wywraca oczami, bo jeszcze godzinę temu wiązała z Paganinim nadzieje na miło spędzony wieczór, jednak ten zdecydował się rozczarować od pierwszego wejrzenia. - Pisał mi, że chce się dopasować strojem i zażyczył sobie, bym ubrała coś czerwonego, czy fioletowego. Widziałaś, jak się ubrał? Zielony garniak wziął, kretyn jeden. - No bo jak inaczej go nazwać, kiedy nawet w tak prostej sprawie jest niesłowny? Z drugiej strony, nie powinna się tak przejmować przynajmniej nikt nie będzie jej z nim wiązać. - Za to przy stoliku trafiło mi się dwóch Veritych. Starszy wydaje się być całkiem sympatyczny, ale Caina to mam już dość oglądania w pracy - mruczy, odpychając się od blatu i odwracając w kierunku lustra. Nachyla się ponad umywalką i przygląda odbiciu w lustrze, sprawdzając, czy reklamowana jako niezniszczalna szminka nadal utrzymuje się perfekcyjną czerwienią na wargach. - Tobie, jak widziałam, też trafiła się cała śmietanka staruchów, chociaż z kilkoma smacznymi ciastkami. - Skoro mowa o ciastkach, odlatuje na moment w kierunku deserowni, o której zaczęła myśleć już po wypiciu kilku łyków swojego magicznego drinka. Przeznaczenie ewidentnie chce, by spędziła ten wieczór zajadając smutki. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Kieliszek przez moment chwieje się na srebrnej tacy trzymanej przez sztywno wyprostowanego kelnera i kiedy już prawie wydaje mi się, że za dwie i pół sekundy stanie się porzeczkową katastrofą na bielusieńkim mankiecie eleganckiej koszuli, wraca do swojej statecznej pozy; może i mnie przejdzie to dziwaczne uczucie w przełyku? Przełyku, głowie, trochę luźnym kroku; fakt, że Charlotte jest ode mnie młodsza dobija się do czaszki jak natrętny komar w środku zimy — jest anomalią na balowych włościach i za wszelką cenę pragnę ją odgonić, nim jeszcze zaszyjemy się w toalecie zwierzeń i wyznań; dziewczynki do łazienki zawsze chodzą wspólnie. — Jagnięcinę, bodajże. A może to ten drink? Nie wiem, wypiję lampkę szampana i mi przejdzie — wzruszam ramionami, darując sobie tęskny wzrok za tym co złote i gazowane; w toalecie, nawet tak ładnej jak ta, raczej nie serwują drinków na tacach. Tacki służą do czegoś innego; nie tym razem, niestety, pod czujną dyktaturą Beatrice Laffite nie ma miejsca na coś tak obscenicznego; poradzę sobie z kawałkiem marmurowego blatu i kartą kredytową. Pół kieliszka uśmiechu kończy temat leśnych dekoracji i wróżkowych ornamentów wśród suto zastawionych stołów; obydwie zawsze interesowałyśmy się bardziej tym, co skrywano pod obrusami. — Wi—dzia—łam — zaakcentowanie każdej zgłoski to jedyny odpowiedni przejaw zaskoczenia; do kompletu dołącza uniesiona brew i tak samo zaangażowany kącik ust — Nie pochwaliłaś mi się. To coś świeżego? Jak bardzo? — mruczę w chwilowym rozbawieniu, podchodząc w kierunku lustra; szybki przegląd wywiniętych maskarą rzęs i nienagannego różu błyszczyka i znów cała moja uwaga skupia się na Charlotte — Przysługę. Albo i przysługa. Czyli to nic, czym powinnam się przejmować? — próbuję się nie roześmiać, ale historia o niedopasowaniu kolorystycznym sprawia, że prycham pod nosem; biedny, biedny Paganini. Być może powinnam była go ostrzec? Los i luźna nić naszych rodzinnych koligacji sprawiła jednak, że zasadzki panny Williamson i jej długie nogi, które stały się utrapieniem oraz słodyczą w jednym wobec mojego kuzyna, nie trafiły do moich uszu, ni oczu, ni żadnego innego zmysłu; dlatego teraz z tą dozą rozchichotania wzruszam tylko ramionami. — Może to jakaś zagadka? Nie pastw się nad nim nadto, ma Valerio nad głową, wiesz, że to ciężki do doścignięcia wzór — samotny kosmyk włosów spada na czoło i szybko wraca do reszty, kiedy gwałtownym ruchem ręki poprawiam uczesanie, jednocześnie dając sobie sposobność do częściowego zakrycia grymasu na twarzy. Bo zdziwienie miesza się z konsternacją, gdzieś z tyłu myśli drga już donośnie "och, Charlotte, a co do Veritych...", a potem— Praca? — W pracy? Jakiej pracy? — przecież ty nie pracujesz, po co miałabyś to robić? To jakiś wolontariat dla sierot w Afryce? — I co w tej pracy robi Cain? Przecież pracuje w kancelarii — kancelarii Bena; brwi zmarszczone, tak samo jak nosek, punkty wcale się nie łączą, kabelki nie stykają, opieram lędźwia o kant umywalki i krzyżuję ręce na piersi. — Zdecydowanie, twój brat nadal wygląda tak samo, jak wtedy kiedy miałam piętnaście lat — czyli dobrze. I nie jest stary, nikt przy stoliku nie jest, może dlatego nos znów nieznacznie się marszczy. Żartujemy jednak, prawda, Charlotte? Prawda? |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Szampan jest lekarstwem na wszystko. Poza blantem, ale ten czeka w torebce na drugą część przyjęcia, kiedy zdąży pouśmiechać się do tych wszystkich matron i będzie mogła zająć się sobą. - W ramach zapłaty za zlecone zaklinanie zabrałam go ze sobą na lekcje tańca. Od tamtej pory zdążył mnie raz odwiedzić, ściągając na nas tym samym wzrok plotkar, w tym Beatrice. - Ma na myśli zaproszenie od pani Laffite - Pośród zaproszonych osób znajduje się również panienka, która może okazać się dla Pana szczególnie interesująca. Czy od teraz wszystko będzie się już odbijać na językach? - Stwierdziłam, że może warto będzie go poznać, a teraz sama widzisz. - Co z tymi nieszczęsnymi facetami? Wszystko musi być nie tak? - A bo widzisz, kochana. Od tygodnia pracuję w kancelarii. Stwierdziłam, że potrzebuję jakiejś zmiany w swoim życiu, czegoś, co da mi inne spojrzenie na świat. - Wzdycha ciężko i macha ręką w teatralnym geście nonszalancji. - Starzy zresztą uznali, że powinnam coś ze sobą zrobić. Studiów nie rzucę, męża nie szukam, więc praca jest jakimś krokiem. A w tej kwestii wszystko jest lepsze od pracy w sztabie z Dickym u boku. - Tu wzruszenie ramion w towarzystwie wywrócenia oczami. Z Richardem nie łączą ją żadne wylewne uczucia, chyba że droczenie się na każdym kroku można do nich zaliczyć. Tak bardzo cieszyła się, kiedy opuścił Blossomfall Estate, że nie ma zamiaru widywać go częściej, niż wymagają tego rodzinne spędy. Minusem pozbycia się wszystkich braci z domu jest jednak fakt, że teraz spojrzenia rodziców skupiły się wyłączniej na niej, więc z deszczu pod rynnę — ale może już niedługo? - W kancelarii robię za asystentkę Bena. Parzę kawę, uzupełniam dokumenty, dzwonię do klientów, umawiam spotkania. Przyznaję, że czasem bywa męcząco, ale cenię sobie możliwość oglądania Bena w akcji. - Posyła przyjaciółce porozumiewawcze spojrzenie o sugestywnym uśmiechu. Valentina musi przecież przyznać, że jest na czym oko zawiesić. Komentarz o Barnabym kwituje rozbawionym uśmiechem. Oczywiście, że się postarzał w ciągu ostatnich dziesięciu lat, ale nie można mu odmówić tego, że przyciąga spojrzenia. - Jest niczego sobie, szkoda, że tak pochłania go praca, bo pewnie prędko by sobie kogoś znalazł. - Ostatniej partnerki brata nie darzyła sympatią, była dla niego nieodpowiednia — czy jakakolwiek by była? Gwardziści nie powinni się z nikim związywać, ale Charlotte chciałaby mu życzyć jak najlepiej (mimo wszystko). - Nie mówiłam ci jeszcze, ale widziałam się ostatnio z fajnym facetem. - Widziałam, widuję, co za różnica. - Nic więcej z tego nie będzie, bo niestety jest zajęty, ale doszłam do wniosku, że tacy niedostępni mają w sobie coś pociągającego. - Sięga ponownie po kieliszek i kołysze go w palcach, zastanawiając się rzeczywiście nad tym, jak wygląda jej obecna relacja z szefem. Wydaje się być naprawdę w porządku, profesjonalny i uprzejmy. Choć przez znajomości mógłby traktować ją ulgowo, nie pozwala się jej nudzić. Już podczas tego tygodnia zderzyła się z taką ilością nowych pojęć z zakresu prawodawstwa, że ma mętlik w głowie. Mimo to praca jest ciekawa, a zdobywana wiedza przydatna — dlaczego z tego nie skorzystać? - A ty? Czy ktoś zawrócił ci w głowie? Zawładnął twoje serce? - zwraca się ku Valentinie, bo ostatni raz, kiedy rozmawiały o tych sprawach, spędziły całą noc razem, to wtedy pocałowała ją po raz pierwszy. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Informacji w ilości: dużo, nowinek więcej, niełączących się rewelacji cała garść — Charlotte mówi o Paganinim, a ja nie potrafię się zdecydować na jeden grymas, w wyniku czego na przemian marszczę i podnoszę brwi — jak wiele może wydarzyć się w ciągu kilku dni i tygodni? Tak. Lekcje tańca, problemy z zaklinaniem, Caspar Paganini wplątany w tą słodko—gorzką intrygę; Beatrice Laffite mogłaby wykupić całą rubrykę towarzyską tylko dla siebie i przez kolejny miesiąc zasilać Zwierciadło tym, co soczyste, chrupiące i świeże, przede wszystkim jednak — kręgowe. Panna Williamson mogłaby nawet dostać własny kolor czcionki, od ciąży po płomienny romans na salonach z Włochem o ognistym temperamencie — ostatnie wymazać, nie stwierdzono, choć może faktycznie nie zdążyłam poznać go na tyle, by umiejscowić go na półce typowych w rodzinie mojej mamusi. Ostatnie spojrzenie do lustra zostawia mnie z tym samym widokiem; tusz wcale się nie osypał, szminka wciąż zaznacza owal ust, włosy odporne wobec wilgoci i naelektryzowania w powietrzu; stężenie tego ostatniego zaczyna drastycznie wzrastać, ale nim sama zdam sobie z tego sprawę będzie za późno — opcji sztuk dwie; wysiądą korki lub porazi mnie prąd. Mrugam kilkukrotnie, to jeszcze nie sławetne zbicie z tropu, choć w uśmiechu, który rozbawieniem rozpycha się na wargach jest coś w charakterze zdumienia. — Praca w kancelarii Bena? — powtarzam po niej, jakbym musiała sama wypowiedzieć te słowa i poukładać wszystko w logiczną całość — To znaczy rozumiem, ten cel w codzienności i w ogóle — marudzący do ucha rodzice potrafią obrzydzić najsłodsze ciastko i najbardziej orzeźwiającego drinka — Ale p r a c a ? — brew drga w górę nieznacznie — no już, Charlotte, teraz mówisz mi, że to żart — Taka na poważnie, jako asystentka? — uśmiech na wargach to czysta troska, to podmuch tej opiekuńczej protekcjonalności — Parzysz kawę? — tym razem w słowach drga rozbawienie; chichot porusza mięśnie twarzy, powiedzenie jej nagle staje się nieco trudniejsze (albo wręcz przeciwnie — tym bardziej chcę ją uświadomić w tym, jaki to zabawny zbieg okoliczności?), więc wciąż lustruję ją wzrokiem z uwagą, czekając aż to wszystko nabierze konkretnej formy. — Jak, od kiedy, jak w ogóle... — i absolutnie mam nadzieję, że nie widać zakłopotanego wyrazu splamionego nutą rumieńca, kiedy mówi o Benie w akcji — Jak do tego doszło? Po prostu zgłosiłaś się do pracy? Przecież Ben... — powiedziałby to samo, to samo co ja, tak samo uniósłby brwi i parsknął, bo przecież ktoś taki jak Charlotte Williamson nie szczyci swoim urokiem tej ziemi, aby parzyć herbatę i dzwonić do klientów. Barnaby przemykający przez myśli odwraca moją uwagę tylko na chwilę, bo wciąż próbuję zwizualizować sobie obraz Charlotte w garsonce, przyciskającą teczkę do piersi, mówiącą szczebiotliwym głosem, że pan Verity oczekuje w swoim gabinecie. Muszę się napić. Muszę się, kurwa, napić, bo kiedy padają słowa, że to co niedostępne bywa pociągające, chyba coś o wiele za szybko dudni w mojej klatce piersiowej. — Zabawne, że pytasz, bo.... — uśmiecham się tak głupio do niej, czy samej siebie? — W zasadzie chyba tak? — kontrolny wzrok w kierunku drzwi to jakiś dziwny nawyk, podobnie jak to, że chyba machinalnie sięgam do torebki w poszukiwaniu białego proszku. Powoli. — Ale czekaj, stop, po kolei — chichoczę (nerwowo tylko o pół tonu), ostentacyjnie wyciągając dłoń — Jeden: kim jest fajny facet, w którym się widziałaś? Dwa: zdefiniuj widziałam. — w przypadku panny Williamson widziałam nigdy nie sprowadza się do podręcznikowej definicji tego słowa. Jakikolwiek komentarz o zajętych mężczyznach postanawiam sobie odpuścić. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Reakcja Valentiny zaskakuje tylko w połowie. To prawda, że kwestia pracy jest czymś zupełnie nowym i niespodziewanym w obliczu nastawionej na ukończenie studiów czarownicy, ale miała nadzieję, że chociaż ona jedna ją wesprze. - Eh tobie też nie podobają się moje wybory życiowe - cmoka z niezadowoleniem, ale takie komentarze nie robią na niej wrażenia, zwłaszcza że sama lepiej wie, czego chce. - Wyobraź sobie, że to jak z nowym doświadczeniem. Tak, jak wyjazd do nieznanego kraju, czy skok na bungee. To coś szalonego, z czym dotąd nie miałaś żadnej styczności. Coś, co może przerażać i ekscytować. - Ma świadomość, że może jej to wkrótce zbrzydnąć, ale co stoi na przeszkodzie, by wszystkim po prostu rzucić w cholerę? Ben pewnie nie byłby zadowolony z braku możliwości przyglądania się krzątającym po gabinecie biodrom, ale nic, co piękne, nie trwa wiecznie. - To ciekawe urozmaicenie czasu, zresztą wydaje mi się, czy ty robisz też coś przy Country Clubie? - W spojrzeniu Charlotte jest prosta sugestia, ale po tonie głosu przyjaciółki może mieć pewność, że wie, w jaki ta jej odpowie. Ludzie ich pokroju mają pracę, najczęściej taką, do której zostają wciśnięci przez swoich rodziców. Naturalna kolej rzeczy, pociągnięcie rodowego zwyczaju, przygotowywanie najmłodszych, by kiedyś, gdy nadejdzie odpowiednia chwila, przekazać wszystko w ich ręce z nadzieją, że nie spieprzą lat tradycji. Tradycje Williamsonów nie są tym, z czym zaklinaczka chciałaby się utożsamiać, o czym Valentina powinna doskonale wiedzieć. Czyżby jej problem wiązał się wyłącznie z samą kancelarią? Hudson przyznaje, że w istocie jest ktoś, z kim się spotyka, co do którego ma wciąż mieszane uczucia. Nie chce się do niego przyznawać, czy targana jest przesądnością i obawia się, że zdradzając jego imię, wszystkiemu zapeszy? I to wtedy, kiedy Williamson czeka na podszepnięte personalia, Valentina zaczyna zachowywać się dziwnie. Nie dla każdego byłoby to oczywiste, ale z nią zna się przez większość życia. W innych okolicznościach zwyczajnie oblałaby się rumieńcem, zawstydziła z dziewczęcym, niewinnym uśmiechem i wyśpiewała wszystko z pospieszną ekscytacją. Co się zmieniło? Oczywiście, że mogłaby spytać o to wprost, chwycić ją za ramiona i potrząsnąć w oczekiwaniu na otrzymanie prawdy, ale nie byłaby sobą, gdyby podeszła do niej ot tak. Niespiesznie upija łyk swojego drinka i przesuwa wzrokiem po pięknej twarzy Valentiny. Gruba warstwa makijażu nie jest w stanie ukryć przemykającego w błękitnej toni zdenerwowania. - Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć. Facet jest na dzisiejszym sabacie, nie chcę, żebyś się przy nim zachowywała dziwnie. - Zmyślnie ustawiona pauza, podczas której nadal nie spuszcza jej z oczu. Podsuwa dwie znaczące podpowiedzi — nie dość, że czarownik ten jest z Kręgu, to jeszcze Valentina go zna. - Szybko, ale zdecydowanie na zbyt krótko owinęłam go sobie wokół palca. Jak bardzo pikantnych szczegółów oczekujesz? - Zwieńcza te słowa rozbawionym uśmiechem, bo nadal nie wie, z czym wiąże się zdumienie przyjaciółki. Może to wciąż ta jagnięcina? - Ty mi tu teraz nie odwracaj uwagi, tylko opowiadaj o swojej nowej miłości. - Bo to miłość, prawda? Panna Hudson zawsze była tą bardziej romantyczną i kochliwą. Ograniczona liczba jej kochanków jasno wskazywała na to, że przelotne uniesienia nie są tym, czego od życia oczekuje. Wzbudzała tym w Charlotte westchnienie pobłażliwości, jak i skrywaną głęboko na dnie sczerniałego serca zazdrość. Chciałaby być taka, jak ona — otwarcie mówiąca o tym, czego szuka, przyznająca się do uczuć oraz marzeń, ale nie pasuje to już do stworzonego przez Williamson obrazka. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Dwa wdechy i całe morza troski; los panny Williamson naprawdę leży mi na sercu. Być może właśnie dlatego od razu otwieram usta, kiedy z jej wydobywa się specyficzne eh. — Nie o to chodzi, że mi się nie podobają, Charlotte — mówię od razu, nie mogąc się zdecydować czy powinnam pobłażliwie unieść dłoń w geście prawie obronnym, czy wywrócić oczami — Po prostu jestem — zdziwiona, rozbawiona, zbita z tropu? — Zaskoczona — kwituję na jej cmoknięcie, gotowa jednak wysłuchać całej listy argumentów, które Charlotte rozpoczyna słowem doświadczenie. — Wytłumacz mi co przeraża i ekscytuje jednocześnie w kancelarii Bena Verity'ego — wchodzę jej w słowo odrobinę, brew znów drga w górę, chłód umywalki wcale nie współgra z podniesioną temperaturą nadchodzących emocji — Nie zrozum mnie źle, to nie tak, że to krytykuję! — nigdy w życiu, ja, ostoja liberalnego powiewu zachodnich wpływów; chcesz — pracuj, pytanie brzmi po co? — Skarbie, organizowanie wydarzeń i bawienie się w Country Clubie to coś innego niż siedzenie na słuchawce i grzebanie w papierach. I nikomu pod nos kawki nie przynoszę — uśmiecham się pomiędzy rozbawieniem, a, raz kolejny, troską. Charlotte Williamson kręcąca się z tacką ciepłego cappucino po kancelarii to nie przeznaczenie, na które jestem w stanie ot tak przystać; być może dlatego patrzę na nią odrobinę za długo, jakbym naiwnie czekała, aż zmieni zdanie albo powie mi, że to też element jakieś głupiego zakładu. — Wiesz co, masz rację — rzucam w końcu, bo plottwist wcale nie nadchodzi; dłoń dociera do jej policzka, głaszczę go prawie pokrzepiająco nie przestając się uśmiechać — Jeśli sama tego chciałaś, czegoś nowego, jak najbardziej to wspieram — nawet jeśli wyrwanie z monotoni studiowania przyjęło scenerię asystentki prawnika; gdyby to było niedozwolone, Lucyfer inaczej świat by stworzył. — C o ? — ekscytująco! — Jest tutaj? Dziś? — intrygująco! — Musisz mi powiedzieć, w tej chwili, obiecuję nie gapić się na niego — to chyba spragnione plotek motyle w moim brzuchu rozpoczynają kankana na własnych zasadach — Najpikantniejszych. Najdokładniejszych. Co, jak, gdzie, och, nie pastw się nade mną, Williamson, mów! — mów o tym co płomienne i nietrwałe, co ekscytujące i obrazoburcze. Opuszek palca swobodnie gładzi śliczną buzię panienki Williamson, później odsuwam dłoń i przez chwilę — zdradzieckie pare sekund — wydaje mi się, że ktoś włączył ogrzewanie, a przestronna łazienka nagle stała się ciasnym kantorkiem pod schodami. — Musisz przysiąc, że zabierzesz to do grobowej deski — szybkie wdechy, głęboki wydech, naiwnie sądzę, że to coś da — Nie, dalej. Że nawet w Piekle nie opowiesz o tym nikomu, nawet swojej ciotce albo innej babci, za którą szalenie tęsknisz — to chyba chichot; tak, zaczynam się śmiać, durna reakcja obronna, która ma zmazać powagę z tego wcale—nie—poważnego zdarzenia. Fakt, że Charlotte właśnie wspomniała o kimś, z kim połączyła ją nić porozumienia, a kto nie jest statusu wolnego — to chyba dodaje mi otuchy. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- Przerażająca jest ilość wiedzy, którą trzeba przyswoić - odpowiada od razu ze śmiechem. - Nie mogę sobie pozwolić, by nie rozumieć, o czym jest rozmowa, zwłaszcza kiedy klient zaczyna zadawać pytania. Czy wiesz, ile dokumentów trzeba złożyć, żeby sądzić się z kimś o odszkodowanie majątkowe? Masakra. - A ile razy biegać po budynku sądu w poszukiwaniu odpowiedniego pokoju zajmowanego przez podstarzałego kapłana? - Ekscytuje względna możliwość decydowania o sobie. - Nie, to wcale nie zasługa Verity’ego. Gdyby w ostatniej chwili nie zdecydowała, że chciałaby naprawdę sprawdzić, czym smakują jego usta (gorzką kawą i słodyczą namiętności), nie wycofałaby się z propozycji pracy. - Uczę się prawa, poznaję ludzi, niekiedy nawet ciekawych. Jest czymś zupełnie nowym i odświeżającym. To tak, jak w pierwszy dzień szkoły. Ekscytujesz się nowym piórnikiem i koleżankami. Wizją, że zaraz będziesz dorosła i będziesz mogła robić to, co chcesz. - Czy kiedyś wreszcie się uda? - To na pewno nie jest coś, w czym widzę się do końca życia, nadal chciałabym kiedyś przeprowadzać badania nad pochodzeniem demonów, ale przed ukończeniem studiów się nigdzie nie wybiorę. - To, że zdobędzie tytuł biegłego, jest pewne. Jest w połowie drugiego stopnia i już zaczęła pracę nad swoją pracą zaliczeniową. Profesor Webb podsunął jej dane kontaktowe do jednego ze swoich byłych studentów. Charlotte zamierza opisać mu swój problem w liście i zwrócić się o pomoc. Czy Arlo Havillard okaże się tak dobry, jak mówią? Uśmiecha się, czując dotyk na policzku. - Dziękuję. Wiem, że na ciebie mogę zawsze liczyć. Od razu udziela jej się entuzjazm Hudson i chęć prędkiego podzielenia się nowinką. Dotychczas spotykała się z zawodami miłosnymi, z problemem lokowania uczuć. Kiedy doszła do wniosku, że nie ma już co gonić za niemożliwym, zamknęła marzenie o romansie na dnie serca. Nie ma co bronić się przed zabawą! Uśmiecha się jeszcze przez moment, jakby wahając się, czy powinna rzeczywiście zdradzić jej tak wielką tajemnicę — ale to przecież Valentina! W życiu nie wykorzystałaby tej wiedzy przeciwko niej, co najwyżej tylko psiocząc na upadek moralności. No bo przecież ona nigdy nie odwróciłaby się za zajętym facetem. - Wzięłam ze sobą koleżankę, byśmy pobawili się razem - zaczyna powoli i aby nakreślić cały obraz od razu wyjawia drobny szczegół, który momentalnie przypomina o ulubionym zajęciu Charlotte — podpuszczaniu innych. Czy nie raz widziała ją, jak droczy się dla zabawy, czy to z nauczycielem w szkole, lub barmanem na imprezie? Jak na dłoni widać, że potraktowała go niczym kolejną zabawkę. - Ram Izad wyzwala nieśmiałych, zachęca do odrzucenia zbędnej pruderii, zresztą z jego otwartym nastawieniem nie było to żadne wyzwanie. - Ostatnia przedłużająca się cisza, nastają werble. - Benjamin Verity, drugi tego imienia. - Nie pozwól, bym żałowała, że ci zaufałam. - Przyznaję, że przez moment zastanawiałam się, czy w pracy nie będzie dziwnie. - Przez krótki ułamek sekundy. - Ale wszystko wskazuje na to, że tak jak i ja, nie przykłada do tego wielkiej wagi. - No bo jak inaczej zinterpretować późniejsze niewracanie do tego tematu? Oboje od razu przeszli do codziennej normalności, pozostawiając te kilka minut błogiej bliskości dla własnej tajemnicy. Ich własnej i Valentiny, bo przecież przyjaciółka jest niczym przedłużenie jej dłoni. Wprawdzie nie opowiada jej o wszystkich szczegółach swojego życia w obawie o kruchą moralność przyjaciółki, ale takiej wieści nie będzie przecież długo trzymać w sekrecie. Narastające zdenerwowanie rozmówczyni trochę niepokoi, a odrobinę bawi. - Przysięgam na Wielką Trójcę i całe piekielne zastępy - deklaruje, unosząc oficjalnie dłoń z kieliszkiem w dłoni i zawiesza na przyjaciółce wyczekujące spojrzenie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Czy wiesz, ile dokumentów trzeba złożyć, żeby sądzić się z kimś o odszkodowanie majątkowe? Nie wiem. Ale mimo to z lekko przekrzywioną głową słucham wszystkiego, co ma do powiedzenia panna Williamson — czy są to piętrzące się kartoteki, czy adwokaci o seksownym tonie głosu po drugiej stronie słuchawki, czyste chodniki w kolorze bordowym i lśniąca winda; jej opowieść za moment rozleje się w mojej wyobraźni jak najlepszy odcinek prawniczego serialu, gdzie główną rolę gra seksowna brunetka o nogach długich, a słowach niewybrednych. — Jestem pod wrażeniem, naprawdę — mówię to bez przekory, uśmiechnięta od ucha do ucha, bo Charlotte nie byłaby sobą, gdyby była inna i gdyby nie próbowała za wszelką cenę iść pod prąd; taki jej urok — To, co nowe i odświeżające naprawdę potrafi umilić życie — bo czy nie tym samym chciałam się z nią podzielić? Czy to, co wierciło dziurę w brzuchu i odbierało sen nie byłoby przyjemniejsze do celebrowania, gdyby można było zrzucić choć kilogram na barki kogoś zaufanego? Charlotte była — i jest — najlepsza w dochowywaniu tajemnic, w ich dzieleniu i ich— Koleżankę? Unoszę brew pytająco, niepewnie rośnie też uśmiech — trójkąt? To rzeczywiście w jej stylu? — kiedy rozchylam i znów zamykam wargi, pozwalając dziewczynie na kontynuację tej opowieści, czując jak ekscytacja rozkłada się po ciele niemal zaborczo. Ram Izad. Ram Izad. Wdech ze świstem trafia do ust, uśmiech blednie — Ram Izad, demon, mamy to jak w banku— z każdą sekundą, w której umysł zespala punkty w całość. Przez brwi przemyka zawahanie, ale nadal się uśmiecham — próbuję. — Że demon? Zaprosiłaś demona do waszych igraszek? — mrugam dwukrotnie częściej niż ustawa przewiduje, lustrując zadowolenie dziewczyny — Charlotte Williamson, jesteś absolutnie niepoprawna! — chichoczę; wchodzić w słowo potrafię zawodowo, może to i lepiej, może to i gorzej, może to— Mimika bez zmian; niepewność w zmarszczonej brwi i niepewny uśmieszek, dłoń oparta o chłodną umywalkę zaraz się ześlizgnie; przesłyszałam się, na pewno, myśli zmielone w papkę sprawiły, że to, co miało paść z moich ust, padło spomiędzy warg Charlotte. Drugi tego imienia rozwiewa zbędną wątpliwość. Rozwiewa też resztkę subtelnego uśmiechu, rozwiewa niewinne podniecenie, rozwiewa resztkę świeżego powietrza i wtłacza do pomieszczenia gęsty, duszący gaz, które zmusza serce do zastygnięcia i zawędrowania w górę krtani. To adrenalina wtłoczona w żyłę żywcem bez przygotowania, czy najczystszy, ludzki instynkt — ale rozchylając usta w zdumieniu zmieszanym z tym kłującym paraliżem, nagle wszystko nabiera formy; kształt sylwetki panny Williamson w kancelarii prawnej, to, jak się tam znalazła i co faktycznie jest tak ciekawego w przerzucaniu dokumentów, później ciała przez mahoń biurka, później— Zimny pot wspina się po plecach, rumieniec odpływa z policzków, a czarna porzeczka wraca przewodem pokarmowym w górę i jedyne co mogę zrobić — poza uderzeniem własnym, tępym łbem o lustro nad umywalką — to z impetem wbiec do kabiny, kolanami uderzyć o posadzkę w nadziei, że nie rozdarłam sukienki, finałowo zwrócić lichą zawartość własnego żołądka do muszli. Mija sekunda, dwie, osiem, trzydzieści trzy; chuj z tym. Jest gorąco i zimno, ciężko i lekko; finalnie unoszę dłoń w geście, który ma sygnalizować, że nadal, kurwa, żyję. — To pewnie przez to mięso. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Valentina ma rację — to, co nowe i odświeżające, potrafi umilić życie. Warto po to sięgać, aby urozmaicać sobie codzienność. Nie ma nic gorszego od ponurej stagnacji, wie o tym każdy, nawet żyjące samymi plotkami sali bankietowej matrony. Z tymi zaś będzie się musiała zmierzyć, bo już teraz, po zaledwie kilku łykach eleganckiego drinka głód zaczyna przybierać na sile. Idąc do toalety zauważyła, że na końcu korytarza jest zwyczajowo deserownia. Teraz znowu kusi jej myśli cukrowymi wytworami, jakie czym prędzej chce ułożyć na języku, zaraz po… Niepoprawna, znajdzie się na jej nagrobku, gdy zostanie pochowana poza granicami Williamsonowej krypty. Gdyby szanowna familia znała jej zwyczaje, nie wahałaby się już dłużej nad jej przyszłością. Do tego jednak Charlotte woli nie dopuszczać. Balansuje na granicy, sporo ryzykując i nie oglądając się za konsekwencjami. Gdyby nie odrobina szczęścia i magiczne zaklęcie (Barnaby pomóż), zdążyłaby się już kilka razy pogubić (lub zginąć). Tym razem ratuje ją Benjamin, nie tylko w sprawie o Abernathym. I nawet mogłaby się wgłębić w szczegóły, krok po kroku opowiedzieć, co też wydarzyło się na kanapie w gabinecie Verity’ego, o filiżance kawy, mokrych palcach i szybkim, acz satysfakcjonującym finiszu. Mogłaby, gdyby nie zimny dreszcz zlewający jej plecy. Lawina zmian jest łatwo dostrzegalna na twarzy Valentiny. Jakby w spowolnionym tempie obserwuje nerwowe drgnięcie brwi, niknący uśmiech, blednące policzki. - Tina? - odzywa się niepewnie, powoli odstawiając już kieliszek na blat przy umywalce. Czy informacja, jaką ją potraktowała, naprawdę była tak zaskakująca? W jednej chwili, kiedy przyjaciółka rzuca się do kabiny, oczy Charlotte powiększają się do niebotycznych rozmiarów. Nagły szok wypuszcza szkło spomiędzy jej palców i kieliszek - oh nie, rum z limonką są ważnym elementem tej imprezy - roztrzaskuje się na wykafelkowanej podłodze. No pięknie. W akompaniamencie torsji zatrzymuje zimną krew i doskakuje do niej, przeciska się, by odgarnąć jasne włosy na plecy. Taka tona lakieru może nie przetrwać spotkania z zawartością żołądka. Wstrzymane przez moment serce uspokaja się wraz z uniesioną w akcie niewątpliwego zwycięstwa dłonią. Gdyby wiedziała, że tak to się wszystko potoczy… - no właśnie, stałoby się co? - Przynieść ci wody? - Nie ma już uśmiechu, radość ustępuje spokojnemu głosowi. Nie zostawi jej tu na pastwę losu. Trwać będzie u boku przyjaciółki, aż będzie mieć pewność, że ta czuje się już lepiej, zwłaszcza że dosłownie przed chwilą wyglądała, jakby przeleciała ją śmierć. Opiera się znów tyłem o blat i daje Hudson chwilę, odsuwając wzrok na bok i wyłapując co większe odłamki szkła znaczące podłogę. - Servitium - pada jeszcze pod nosem, by złożyć kieliszek z powrotem w całość, nie płacząc już nad rozlanym drinkiem. Kiedy Hudston z powrotem stawia się w drzwiach kabiny, spogląda na nią z troską. No dalej, przecież wiem, że to wcale nie przez mięso. | Servitium udane |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Skup na czymś wzrok i zacznij liczyć; płytki na ściance toalety mają kolor kości słoniowej, liścia palmy i sraczki. Mozaika to nie gęsta dżungla, a finezyjne pęknięcia marmuru, gdzieniegdzie błyskają złotawe drobiny, jak krople deszczu, albo struga poszatkowanej łzy. Albo bryzgająca krew. To, co mówi się małej Valentinie, nie działa na Valentinę dorosłą; wzrok gubi się między ścianką a porcelaną sedesu, między zagłębieniem w płytce a własnymi, drżącymi dłońmi, które kurczowo trzymają się klozetowej deski — bywałam w takich miejscach, bywałam w takich sytuacjach, może jeśli mocno zacisnę powieki wyobrażę sobie, że jestem w kiblu Amnesii, że to, co Charlotte Williamson właśnie do mnie powiedziała nigdy się nie wydarzyło, że ten przeklęty bal jest najlepszym wieczorem mojego życia, a Ben— Droga do oddechu i wydechu to podróż przez skurwiałe pole minowe; na horyzoncie nie widać żadnego bunkra, a dotyk Charlotte przypomina strzał gdzieś w oddali; zwykle koił, teraz sprawia, że wzdrygam się w tej nieoczekiwanej chorobie. — Zaraz mi przejdzie — mamroczę, kiedy kolejnym, nieprzyjemnym haustem wstecz jest tylko bolesna żółć żołądkowa. Zaciśnięte powieki za chwilę odbiją ciemną smugę tuszu na dolnej powiece, ale nie jestem w stanie o to dbać, nie kiedy to wszystko nabiera sensu; albo właśnie jest sensu pozbawione? Tlen w płucach rozpycha się brutalnie, wstanie z kolan wita mnie tym razem przyjemną niespodzianką; nie zdążyłam zniszczyć sukienki. Krótkie spojrzenie przez ramię, krótko skrzyżowane z tym panny Williamson, krótki, zmęczony i niemrawy uśmiech. — Jak... — robię dobrą minę do złej gry, dosłownie, zapominając o incydencie sprzed siedmiu sekund, zapominając o jebanej papce w głowie; opowiadaj o swoim szczęściu, Charlotte — Jak długo ze sobą sypiacie? — kąciki wędrują w górę, ale to wymuszony tik nerwowy kukiełki, zupełnie jakbym na siłę próbowała podnieść je na sznurkach. — Nie, już lepiej, serio, tylko — zmarszczone brwi zdradzają to, co wewnątrz czaszki, więc przymykam oczy na kilka sekund — Posiedzę tu sobie chwilę. Idź — dłoń oparta o framugę prowizorycznych drzwi kabiny to jedyny fundament tej chwili; gdzie jest, kurwa, moja torebka? Bo chyba nawet nie jestem na nią zła — czy dlatego to boli najbardziej? Chyba nie mam nawet krzty wyrzutu — jak mogłabym mieć? Nie wiedziała. Chyba nie chcę nawet grzebać głębiej, pytać kim (czym?) jest Ram Izad; czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Bo w tym wszystkim wcale nie chodzi o nią; chodzi o moją durnotę, ciężką jak smoła i drażniącą jak jakaś pustynna tortura — czego ty oczekiwałaś, Valentino? Durna czy naiwna, głupiutka czy zwyczajnie dziecinna — makijaż na twarzyczce panny Hudson to wstyd oprószony lśniącym różem i lekko rozmazaną szminką. Już mi lepiej, serio. Nie, nie jest lepiej. Znów odwracam się plecami i znikam wewnątrz kabiny, zostawiając za sobą furkoczące drzwiczki; tym razem nie na kolanach, a z plecami przyciśniętymi do zimnej ściany kafelek, z dłońmi błądzącymi po wnętrzu torebki, by w końcu zacisnąć palce na foliówce z białym proszkiem. — Idź, Charlotte. Potrzebuję... — czego, kurwa, zniknięcia pod powierzchnią ziemi? Beatrice Laffite nie ma tego w menu — Chwili. Przynieś mi szampana — spłuczka to zbyt obrzydliwe miejsce na kreskę, nawet dla obrzydliwej mnie w tym obrzydliwym momencie; wychodzę więc z tej samozwańczej samotni i ponownie dobijam do blatu z umywalkami. — Proszę. Muszę przepłukać usta. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Idź, pada enigmatycznie, bo w zestawieniu z brakiem argumentów brzmi to, jakby przyjaciółka zwyczajnie chciała się jej pozbyć. To kolejny zimnych dreszczy, jakie biegną wzdłuż pleców, wznosząc chłodny dystans. Oczywiście, że nie tak to miało wyglądać. Wspólne ploteczki, wreszcie chwila na nadrobienie ostatniego miesiąca rozłąki i co? Milczenie Valentiny jest wymowne, nasuwa tylko coraz więcej pytań, które kłębią się w głowie, podsuwając coraz śmielsze teorie. Zdecydowana większość nie pasuje do słodkiego obrazka Hudson, pozostającej w oczach zaklinaczki niewinnym cukierkiem, który wpadł właśnie do torebki z kwaśną posypką. - Zaraz będę - pada wreszcie w odpowiedzi, kiedy daje za wygraną, schyla się po uformowane na podłodze szkło i zabiera je ze sobą poza toaletę na parterze. Co to kurwa był, krzyczy każda komórka ciała, krzyczy i zaklęty w zapalniczce Zahbuk, który wyłby pewnie teraz wniebogłosy, gdyby tylko łącząca którekolwiek z nich relacji była małżeńską. Nic w tej układance do siebie nie pasuje. Chaos jest dla Charlotte stanem naturalnym, ale wtedy, kiedy mimo wszystko ma świadomość, że usunięcie konkretnego puzzla rozsypie misterne dzieło. W przypadku uczuć przyjaciółki nie ma zamiaru szafować, bawić się nią i testować (nie?), więc tym mocniej zderza się w niej niezrozumienie z poczuciem winy. Na krótki moment pojawia się na powrót w sali balowej, nie zwraca nawet uwagi na wirujące na parkiecie pary. Cel jest prosty - pochwyca kieliszek z szampanem, po drodze gdzieś zostawiając swój pusty, i powraca do cichego korytarza. Tuż przed naciśnięciem klamki zatrzymuje się i waha, mierząc z ogarniającą głowę pustką. Nie taki życzyła sobie początek sabatu. To miała być okazja do chałtury, do niezobowiązującej zabawy, pozwalającej się zwyczajnie odmóżdżyć. W jednej chwili za sprawą prostego wyznania wszystko to zostało przekreślone. Do Charlotte z wolna dociera powaga sytuacji. Wprawdzie wielokrotnie miała już okazję, by trzymać złote włosy z dala od muszli toalety, gładziła ją po ramieniu, dzieliła sekretami, ale po raz pierwszy zderzyła się z taką reakcją. Ponowne kliknięcie oznajmia zamknięcie drzwi. Charlotte wchodzi bez słowa, acz ze śladem zmartwienia przecinającym twarz. Podaje przyjaciółce kieliszek z szampanem, lustrując ją jednocześnie wzrokiem i oceniając, czy przez te kilka minut nie stało się nic gorszego. Nie sili się na uśmiech, nie wymusza fałszu. To, czego teraz potrzebuje, to prawda - poczucie świadomości, że z nią wszystko w porządku, naprawę. Opiera się plecami o drzwi, by mieć pewność, że nikt do łazienki nie wejdzie, jak i nie opuści jej bez wyjaśnienia sprawy. - Nie sypiam z nim, to był jeden raz - przerywa ciszę, skubiąc przez moment dolną wargę, jak to ma w zwyczaju w chwili kryzysu i zwątpienia. Jak bardzo wbija gwóźdź do trumny? Nie może ot tak porzucić tego tematu, zamieść pod dywan, udawać, że do niczego nie doszło. - A ty? Od jak dawna ze sobą jesteście? - Hasło-wytrych, zwykła prowokacja. Jeśli nie trafiła ze swoimi podejrzeniami, najwyżej Valentina kategorycznie zaprzeczy. Nie pyta, czy ze sobą sypiają, w przypadku Hudson w grę zawsze wchodzą uczucia. Jej życie usłane jest słodkimi marzeniami, zakazany romans z pewnością do niego należy. Charlotte daleka byłaby od oceniania, zwłaszcza jeśli chodzi o przelotne uniesienie, tyle że u Tiny nawet przelotność pozostawia ślad na dłużej, a Benjamin Veirty II nie wygląda, jakby miał porzucić małżonkę na rzecz nowej miłości. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Świat ma prawdy uniwersalne, o różnych kolorach, różnych kulturach i różnych zapachach, różnych kształtach i różnych dźwiękach, a jednak, w wielu miejscach i wielu czasach wydają się takie same; bo w większości miejsc rozbijanie związków sygnowanych oficjalnym podpisem pod przysięgą istoty wyższej, jest raczej brzydkie. Rozbijanie związków jakichkolwiek — tych na kocią łapę (albo i psią?) jest po prostu nieładne. Rozwiązłość poza małżeńska to bolączka naszych babć i pokusa naszych córek; lata osiemdziesiąte nęcą pachnidłem najpiękniejszej wolności i gdyby tylko najsłodsza Charlotte wypowiedziała imię jakkolwiek inne, uśmiechnęłabym się. Tak jak zawsze, jak jak za każdym razem, plącząc się między rozbawieniem a troską, zaintrygowaniem i niepewnością; nie o jej los, nie o stan panieństwa (kiedy dołącza do niego przedrostek staro?), a o to, co stukało w bladej piersi, uparcie ubierane w ciemne barwy i wieczną zimę. Wiem, że wcale tak nie jest. Wiem — wiem, prawda? Wierzyć w prawdy uniwersalne jest trudno, kiedy brakuje oddechu, a ciasna, duszna kabina toalety staje się jedynym bunkrem na horyzoncie frontu; jest trudno, kiedy sojusznik nadal jest sojusznikiem, ale słowa więzną w gardle i nie jestem w stanie powiedzieć nic poza poleceniem, które panna Williamson gotowa jest spełnić. Zostaję sama — sama ze sobą, sama z durną blondynką w odbiciu, która nawet w tym blondzie nie jest prawdziwa. Sama z marmurem umywalki i pospiesznym ruchem palców, które docierają do foliowej torebeczki. Sama z usypaniem trzech, po chwili czterech, małych, choć obszernych jak na własne standardy, ścieżek. Sama z pierwszym świśnięciem do prawej, sama z drugim świśnięciem do lewej dziurki nosa. Na zdrowie, Beatrice. Na zdrowie, droga rado. Na zdrowie, najsłodsza Charlotte. Na zdrowie, panie Verity. Nozdrza drapią i bolą, swędzą i drażnią; zebrane w kąciku łzy nie mają prawa spłynąć, więc zadzieram głowę i czekam — sekund pięć lub osiem — aż wsiąkną na nowo w spojówkę. Nie jesteś, kurwa, ofiarą. Cichy dźwięk po lewicy obwieszcza powrót młodej Williamson, szkło w jej dłoni świadczy o tym, że bierze sobie do serca moje prośby i potrzeby — może właśnie to sprawia, że czuję tylko i wyłącznie ten parszywy wstyd na samą myśl o powiedzeniu jej prawdy? Jednocześnie zatarcie jej wydaje się obrzydliwie nienaturalne. Nie ma słów; jest tylko szybkie przejęcie kieliszka i wypicie go haustem; gorzkie złoto bulgocze w przełyku i zabija wspomnienie nieprzyjemnego posmaku w ustach. Co teraz? Za kilkanaście sekund kokaina rozluźni fałdy mózgu i zepnie je na nowo, wtłaczając obłudę i odwagę w żyły, w których płynąć miało przecież tylko czyste złoto. Nie sypiam z nim. A ja tak, coraz częściej. — Kto? Ja i Ben? — to pytanie z kategorii retorycznych i durnych, to czas kupiony za kilka groszy, który zaraz się skończy; to przedłużanie nieuniknionego, bo nie potrafię kłamać — nie potrafię jej okłamać — Nie jesteśmy. To nic takiego. Raz czy dwa — mówię to z lekkością, pieprzonym fałszem na rozciągniętych w uśmiechu ustach. Biel rozsiadła się w śluzówce i gładzi najeżone nerwy, by za moment pozwolić im na wszystko. — Robię te same błędy, Charlotte, to cała ja — perlisty uśmiech mógłby błyskać z okładki; w świetle łazienkowych lamp wydaje się przerażający — Ale cieszę się, że jesteś obok, żeby uzmysłowić mi moją naiwność. Naprawdę — to nawet nie jest pasywna złośliwość, to prawda — najczystsza, wydestylowana, kiedy nachylam się i powtarzam czynność pomiędzy mną, zwijką studolarówki i ścieżką koksu. Nos boli odrobinę mniej, resztkę proszku strzepuję z blatu umywalki — To otwiera oczy — na tematy przeróżne; na prawdy uniwersalne i prawdy absolutne, na durne pytania i jeszcze głupsze nadzieje; coś ty sobie wyobrażała? Nie powinnam nic. Krok jest pewny, kiedy zostawiam kieliszek przy umywalce i stukocząc obcasem idę w kierunku drzwi; czeka na mnie bal, a ja jestem pieprzoną królową studniówki. — Do potem, skarbie. Baw się dobrze — uśmiech jest czysty, najczystszy i najsłodszy — Puścisz mnie? Pogadamy później. Nie jestem, kurwa, ofiarą. jeśli Szarlotka odstąpi drzwi to Valentina z tematu |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Nie jesteśmy. To nic takiego. Raz czy dwa. Oj Tina. Nie da się powstrzymać kręcącej z niedowierzaniem głowy. Mętnie wykładana prawda układa się w jedną całość i dziwne zachowanie Hudson zyskuje wreszcie sens. Momentalnie robi się jej żal przyjaciółki, którą chce zamknąć w objęciach, pogładzić po jasnych włosach, ukoić nerwy pocałunkiem. Tyle że dziwna siła sprawia, że wrasta w podłoże i nie potrafi się ruszyć, obserwuje ją tylko bez słowa. Nie komentuje białej ścieżki znikającej w mgnieniu oka z blatu umywalki. Już dawno zrezygnowała z prawienia morałów, pilnując własnego nosa. Pod kątem zmian stanów świadomości to Valentina wiedzie prym i uświadamia młodą koleżankę, które specyfiki nadają się na daną imprezę. Dziś Charlotte nie planuje otumanić się bez reszty - odrobinę, tylko tyle, by mieć dostatecznie w dupie to, co się wokół dzieje. Ona zarzuca sobie naiwność, a zaklinaczka gryzie się w język, by nie przytaknąć. Hudson, co ty pierdolisz? Bo kogo, to już wiadomo i nie pozostawia żadnych wątpliwości, że nie wychodzi jej to na dobre. Największym problemem Valentiny nie jest to, że znalazła sobie kochanka i przyczynia się do rozpadu czyjegoś małżeństwa. Szkopuł tkwi w emocjonalnym przywiązaniu, w nieumiejętności zdystansowania się, oddzielenia głupich uczuć od duszy i ciała. Charlotte tkwiła dotąd w przekonaniu, że następny wybranek Hudson będzie jej największą miłością, przyszłym mężem, ojcem dla jej dzieci, wspaniałym i kochającym. Tymczasem brudna rzeczywistość wdarła się do jej życia i dyktuje warunki, rewidując oczekiwania. Witaj po właściwej stronie, Tina. - Ja… - głos więźnie w gardle i nie pozwala zarzucić żadną złotą myślą - no bo co ma jej powiedzieć? Że będzie dobrze, wszystko się ułoży? Że to wcale nie jest miłość, że ma wciąż przyszłość przed sobą i szansę na szczęście? A może obrzucić winą Benjamina, wytknąć niewierność żonie, niewierność wobec Tiny - czy rola tej drugiej naprawdę jej nie przeszkadza? Chce o to zapytać, upewnić się, że wie, co robi, ale także i te słowa nie kładą się na języku, bo prawda z pewnością zaboli. Stoi w przejściu, blokując dostęp do drzwi, więc kiedy Valentina rusza w ich stronę, Charlotte korzysta z okazji, by móc przyjrzeć się twarzy przyjaciółki. Próbuje walczyć, sprawiać pozory niewzruszonej. Jesteś piękna, księżniczko, chciałaby wyznać wreszcie, co próbuje jej powiedzieć od momentu, gdy spostrzegła ją przy wejściu do fortu. Ten wieczór chciała spędzić z nią, chichocząc na sali, popijając drinki, dzieląc się dowcipem, jak i ciepłem ciał, ale plan ten znika w jednej chwili, odchodzi bezpowrotnie, pozbawiając wszelkich złudzeń. - Do później - żegna ją, odstępując krok na bok, pozwalając kobiecie wyjść. Bierze w płuca głębszy oddech i kiedy zostaje już sama, opiera się dłońmi na umywalce, wpatrując we własne odbicie. - Brawo, Lottie - mruczy do siebie, zaliczywszy właśnie drugi kryzys tego wieczora. Nie chce spędzić reszty sabatu za marnym humorem, a wykorzystać go na tyle, ile się da. Odlicza od pięciu do zera i wychodzi z toalety na boczny korytarz. To tam do płuc dociera słodki zapach wykwintnych wyrobów cukierniczych; zieleń tęczówek momentalnie odwraca się w kierunku deserowni. Wreszcie jakiś miły aspekt tej imprezy. | Valentina i Charlotte z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity