Ścieżka wiodąca do fontanny Brukowane kamienie ścieżki układają się w harmonijną mozaikę. Światło popołudniowego słońca przecinające gęste liście drzew rzuca złote plamy na chodnik, nadając mu ciepłą atmosferę. Boki ścieżki zdobią kolorowe kwiaty, których intensywność kontrastuje z naturalnym zielonym tłem. Miejsce zachęca do odkrywania uroku, jaki kryje się w każdym kroku wiodącym ku fontannie. Ponad głowami spacerującym rozłożyste gałęzie drzew utworzyły swoisty baldachim, przysłaniając słońce, ale i chroniąc przed deszczem. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
12 czerwca, 1985 Granatowe niebo rozpostarło nad Deadberry atłasowy dywan gwiazd; tysiące małych, srebrnych punkcików pulsowało w tylko sobie znanym rytmie — melodii bez słów i pięciolinii, werbli bez rezonującego w kościach wrażenia, że każdy dźwięk dociera pod skórę i rozpływa się w krwiobiegu. Był spóźniony — Casio na nadgarstku cierpliwie odmierzało czas; minęła dwudziesta pierwsza, wózek sprzedawcy, który za dnia kusił kilkulatków przesłodzonymi rożkami nakryto płachtą i pewnie obłożono kilkoma zniechęcającymi potencjalnych złodziei rytuałami — ale w chrzęszczących na ścieżce krokach na próżno szukać pośpiechu. Wiedza to potężna broń; wystarczyło więc wiedzieć, że ona — śródziemnomorska podobnie do niego — spóźniona będzie mocniej. Po katastrofie, która w lutym spadła na Deadberry, nie pozostały widoczne gołym okiem ślady; czegokolwiek nie mówiono o intencjach rodziny Williamson, w marcu zareagowali pierwsi — czerwiec rozkwitał nad magiczną dzielnicą bez strachu, że ciepłe słońce oświetli smugi po płomieniach. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach wyczekiwania; być może na wybory i ich wynik, być może na to, czy historia po dwóch miesiącach zatoczy nowe koło, być może na definitywny koniec, którego widmo coraz brutalniej tratowało ich codzienność. Wepchnięty do kieszeni koszulki strach — był mały, Orestes zdołał go upchnąć — nieelegancko traktował bawełnę. Ze wszystkich możliwych, modowych zbrodni, tego wieczora Zafeiriou wybierał rozwiązanie pokojowe — koszulka wyszła spod dłoni Vittorii i była prawdopodobnie najładniejszym elementem ubioru w jego szafie. To, że pomoże mu uniknąć surowego osądu projektanckiego oka, był tylko dodatkiem w nierównym starciu o przetrwanie. — Wiesz, że zbliża się lato, kiedy na Placu Aradii zaczynają sprzedawać rożki — i że nadchodzi jesień, gdy zastępują je kasztanami; dźwięk kroków rozchodził się subtelnym echem pod opustoszałym baldachimem roślin. W tym mieście istniało tylko kilka kobiet, które na wieczorny spacer ubrałyby szpilki — z czego tylko jedna potrafiłaby poruszać się na nich na żwirku ścieżki, jakby ten został zaprojektowany dokładnie w tym celu. — Kalimera, Toria — nieśmiertelna elegancja i nieprzemijająca uroda; z połączenia ich dwóch powstawał obraz utrwalany na płótnie wspomnień. Po raz pierwszy spotkali się w blasku wieczora — moment warty uwiecznienia wyszył na ustach równy wzór szczerego uśmiechu. — Gotowa naprawić świat? Należy zaczynać skromnie — samotna ścieżka do fontanny była dobrym punktem startowym dla spaceru w nieznane. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Stwórca
The member 'Orestes Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością '(S) Kość zmroków' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
Kandydat do zwycięstwa w światowym konkursie smutku i beznadziei — wiosna w Maine. Ciemno, niby—ciepło, zdecydowanie—obiecująco na lepsze czasy — najpiękniejszy miesiąc w kalendarzu Vittorii (hatfu) L'Orfevre. Zapach perfum był silniejszy od od wiatru, od brzydoty osmolonych kamieniczek i surowych płyt świeżo ułożonych chodników. Równe stuknięcia obcasów o bruk wygrywały melodię marszu pogrzebowego — widmo nieudanej randki zgubiło się w ciasnych uliczkach Little Poppy i wyrzygiwało deser z pasją, którą Toria nie tylko podziwiała, ale była gotowa naśladować. Zapobiegliwość tym razem okazała się zbędna — dwie godziny temu, siedząc przy restauracyjnym stoliku naprzeciw mężczyzny o szczęce mogącej rozcinać płachty bawełny w pół, Vittoria wiedziała, że dziś seksowna bielizna na nic się nie przyda. Ten wieczór to było fiasko — chyba, że ktoś lubi sympatyczną rozmowę i powolne tkanie nici porozumienia. Kochanek in spe okazał się raczej kandydatem na przyjaciela — zapoznawcze rozmowy o życiu zamiast sygnałów erotycznego zainteresowania, eleganckie gesty w miejsce pożądliwych spojrzeń, pytania znamionujące rzeczywiste zainteresowanie zamiast konwencjonalnej gry kokieterii i uwodzenia. Pocałunek w policzek położył kres nadziejom — papieros w drodze do Deadberry egzorcyzmował ostatnie widma spotkania. Orestes Zafeiriou nie zostanie porzucony na lodzie; Toria źle zerknęła w kalendarz, randka przegrała z potrzebą niesienia pomocy pobratymcom, karma odbiła się czkawką szybciej niż kolejne stuknięcie obcasa echem od opustoszałego Placu Aradii. Dziś zatem nie będzie o uniesieniach — dziś będzie o życiu. Proza instynktu, poezja pożądania, dramat popędu; antykwariusze na ten temat wiedzieli przecież wszystko. — Nigdy nie mam pewności czy to, co mówisz — teatralność osobliwych powitań odcisnęła na cienkim filtrze głęboką pieczątkę czerwieni. — To wróżba czy stwierdzenie faktu. Dziś bez czytania z dłoni i rozkodowywania przyszłości z linii papilarnych; palce kurczowo trzymały papierosa, wzrok niecierpliwie skanował ubiór, uśmiech potwierdzał grecką zmyślność w doborze ubrań. Vittoria rozpoznała koszulkę; leżała idealnie. — Ciao, Ores. Gotowy zapalić papierosa przed ubrudzeniem sobie rąk? Nie wysilą się fizycznie — o tej godzinie w Deadberry mogą lać wyłącznie miód na skołatane serca lokalnych biznesmenów — ale przecież nie o naciągniętych mięśniach myśleli, pospieszny plan przekuwając w prawdę autentyczną. — Pomyślałam, że moglibyśmy zacząć od Eaglest— — Oh, oh, losie! Zgubione, ukradzione! Cokolwiek, gdziekolwiek, jakkolwiek — rozprute w pół słowo rozpadło się na dwie równe części i zafurkotało na wietrze zmiany. Spojrzenie odruchowo podążyło w kierunku zawodzenia; parę kroków na lewo o ścianę budynku wspierał się jegomość liźnięty srebrnym językiem czasu. Nawet w skąpym świetle widoczna była siwizna i źle skrojony garnitur; pierwsze w Torii budziło niechęć — drugie obrzydzenie. — Cofam wcześniejszą opinię — nie było za późno na zniknięcie — chodźmy w kierunku głównej ulicy, Zafeiriou, nic tu po nas — i pozostawienie źle ubranego staruszka samemu sobie. — Ze wszystkich obecnych, on ma zadatki na proroka. Louis Vuitton na ramieniu, Versace na nogach, Vittoria na pośladkach; ciasno skrojona sukienka poruszyła się razem z projektantką, w desperackim akcie znikania. — Oh, oh, losie! Obrączki! Zgubiłem albo— Rzucone Orestesowi spojrzenie nie błagało — tryb rozkazujący bił zza pociągniętych tuszem rzęs i wskazywał kierunek ewakuacji. — Albo mi ukradli, bandyty! Za późno; szlachetność porywów greckiego serca weźmie górę nad szacunkiem do własnego — i cudzego — czasu. — Każdego z nas czasem ogarnia szaleństwo — westchnieniem męczennicy — zmęczyła się od samego myślenia — zdiagnozowała staruszka i, niechcący, całe miasto. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Rachityczny uśmiech z niebywałym talentem do przecierania szlaku w kierunku oczu; łagodny rozbłysk błękitnych sadzawek spojrzenia odegnał osamotnioną chmurę z ciemnego atłasu nieba. Przez krótki moment mogli udawać, że świat nadal trwał niezmieniony. — Wróżby są faktami, pani L'Orfevre — półtorej miesiąca temu usłyszał, że wróżby to bzdury; bolesne cięcie zagoiło się tego samego wieczora, ale świadomość rozbieżnych opinii została na zawsze. — Niekiedy odwleczonymi w czasie, nierzadko mętnymi, lecz niezaprzeczalnymi. Filozoficzne rozważania pod niebem nagim i beztroskim, w okolicy cichej i pozornie opustoszałej, podczas spotkania nieprzypadkowego, choć na przypadek wyglądającego — stuknięcia obcasów umilkły, robiąc miejsce dla słów. Rzeczywistość nabrała walorów urodowych — naczelna krzewicielka modowego poczucia smaku okrasiła ścieżkę w kruszonce piękna; szersza odmiana uśmiechu była odruchem bezwarunkowym. W towarzystwie Vittorii trudno sobie wyobrazić, że mógłby imać się ich jakikolwiek pył — ubrania spod jej dłoni były na niego odporne. — Kupiłem ostatnio nowe mydło, brud mi niestraszny — usta, zamiast dodać: lawendowe, musiały zadowolić się milczeniem; ta wymuszona nagłym dodatkiem dźwięku cisza była jednostronna i zrodzona z zaskoczenia. Zaledwie kilka kroków od nich rozgrywała się inna scenka obyczajowa — zagubienie i roztrzęsienie były hasłami wylosowanymi w szkole improwizacji, do której uczęszczał staruszek. Oh, oh, losie. Nie brzmiało, nie wyglądało, nie zapowiadało się dobrze — Vittoria zwietrzyła okazję do niepostrzeżonego wycofania, sygnał startu wydając z pomocą niebotycznie wysokiego obcasa. Orestes postawił odruchowy krok, ale — na nieszczęście dla pani L'Orfevre — w sportach był mierny. Zamiast przed siebie, ruszał w kierunku staruszka. — Toria, daj spokój — nie musiał być prorokiem; wystarczy, że był zagubiony. — Możemy zacząć naprawę świata od niego. Idea małych mikrouniwersów i efektu motyla — każda decyzja wprawiała w ruch kółka zębate konsekwencji, a ciche powitanie miało być grecką oliwą usprawniającą ich pracę. — Dobry wieczór, co dokładnie zaginęło? Staruszek zdawał się zauważać ich dopiero teraz — uniesione znad ziemi spojrzenie po brzegi wypełniał koncentrat zaniepokojenia. — Panocku szanowny, obrączki! — bezradnie rozłożone dłonie były dłońmi dziesiątek przeżytych lat; Orestes poszukiwanie zaczął od upewnienia się, że przez cały ten czas pierścionki nie tkwiły na zmęczonych życiem palcach. — Od godziny szukam, dopiero co miałem w kieszeni, a teraz— Wzrok staruszka znów opadł na ziemię, przeczesując ten sam skrawek podłoża, co moment wcześniej. — O losie, o losie, bez nich śmierć mnie czeka! Śmierć niechybna! Mój Vepar— Rozchylone usta — i przeniesiony na Vittorię wzrok — oznaczały, że pierwotny plan na słowa uległ gwałtownemu przeinaczeniu; ktoś skleił z sobą strony scenariusza, fabuła nagle zmieniła rytm. — Były zaklęte? Rozpoznanie demona Orestes zawdzięczał Percy'emu; długie monologi na temat zaklinania zwykle zwracały się w nieoczekiwanych momentach, a to spotkanie — niebo pełne gwiazd nad głowami, trawa pełna demonów pod stopami — było ich kwintesencją. — A jak, panocku dobry, prezent od wnuczki. Człowiek na chwilę je z oka spuści i katastrofa gotowa! — głębokie westchnienie rozkrawało serca na pół; wzrok Zafeiriou opadł na trawę, zanim myśli uformowały nakaz. — Nie ma, nie ma, o losie— — Pomożemy panu w poszukiwaniach — liczba mnoga? Ryzykowna. Efekt? Pod znakiem zapytania. — Mogły wypaść i leżą niedaleko. Prawda, Toria? Proszę; uniesione znad ziemi spojrzenie było miękkie na krawędziach i cierpliwe w środku — zanim odpowiedziała, wróciło do wypatrywania zguby w kępkach wiosennych traw. percepcja: 82 + 20 + 14 = 116 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios