Zaniedbana uliczka Miejsce tonie w atmosferze zapomnienia. Szare, spękane kamienice opowiadają historie minionych lat. Strzępy zaschniętych liści gromadzą się w zakamarkach bruku, gdzieś w oddali uszkodzona latarnia uliczna dzierży słabe światło. Zardzewiała brama przyciąga uwagę, skrzypiąc lekko na wietrze. To miejsce, choć opuszczone, wciąż zachowuje swój niepowtarzalny urok, gdzie przeszłość spleciona z zaniedbanym teraźniejszym dniem tworzy melancholijną mozaikę uliczki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
14 czerwca 1985 List od Charlotte całkowicie wytrącił mnie z równowagi. Ile wiedziała? I od kiedy? Czy istnieje szansa, że dziewczyna jest sprzymierzona z poplecznikami Lucyfera? To tylko kilka pytań z wielu, które krążyły w mojej głowie przez ostatni miesiąc. Wahałam się tak długo z odpisywaniem jej, że postanowiłam w ogóle tego nie robić, co z pewnością jej się nie spodoba. Williamson była dla mnie czasami chaotyczna, może trochę zbyt bardzo, dlatego właśnie bałam się jej zaufać w pełni w kwestii Kowenowej. Nie bałam się o siebie w tym wszystkim, a raczej o resztę, która jest anonimowa w porównaniu do mnie. Wyszłam właśnie z kabiny w uczelnianej toalecie i uniosłam swój wzrok, żeby odkryć, że jedna z umywalek jest już okupowana. Spojrzałam się na odbicie Charlotte w lustrze, skupiając jej się na oczach, które odwzajemniły moje spojrzenie. Stałam tak jeszcze przez chwilę, zanim w lekkim stresie odwróciłam wzrok. Podeszłam potem do umywalki obok, tym razem skupiona na swoim odbiciu i w ciszy zaczęłam mydlić dłonie. Czułam tę niezręczność całej sytuacji, ale po prostu nie wiedziałam, co mam jej teraz powiedzieć i co mogę jej w tym momencie powiedzieć, ale nie chciałam dać po sobie tego poznać. - Przyjdź dziś o dwudziestej drugiej. Wiesz gdzie. - Przerwałam ciszę sekundy przed tym, jak otrzepałam czyste już ręce z nadmiaru wody i skierowałam się do wyjścia. Było tylko jedno miejsce, o którym mogłam mówić i wiedziałam, że Charlotte wie, co miałam na myśli. Było może trzydzieści minut przed wyznaczoną godziną, gdy pojawiłam się przy alei zrujnowanych kamienic. Było to parę przecznic od naszego liceum. Czasy Frozen Lake High na zawsze zostaną w mojej głowie, choć w dzisiejszych realiach niestety nie mam czasu na wspominanie. Z torbą pełną świec w pewnym momencie skręciłam w jeszcze bardziej zaniedbaną i ciemną uliczkę. Zatrzymałam się dopiero przy zawalonej ścianie jednego z opuszczonych budynków. - Dalej działa... - Mruknęłam nostalgicznie pod nosem, rozglądając się nagle, żeby tylko upewnić się, że nikt mnie nie widzi, ani nie śledzi. Wyciągnęłam przed siebie dłoń, która po prostu zanurzyła się w gruzie zapadniętej ściany. To właśnie tutaj z Charlotte rzuciłam mój pierwszy tak zaawansowany na tamten czas czar z dziedziny iluzji. Portaillusio trwało i miało się dobrze, więc bez zbędnego już wahania przeszłam na drugą stronę. Opuszczona kamienica padłaby już dawno ofiarą miejscowych ćpunów i bezdomnych gdyby nie moje zaklęcie. Kiedyś służyło to nam za swego rodzaju kryjówkę, tylko nasza licealna klika o tym wiedziała i jej istnienie było typowym dla nastolatek sekretem. To tutaj mogłyśmy w spokoju zapalić papierosy, jeśli jakimś cudem udało nam się je zdobyć. Najczęściej wiązało się to z uśmiechaniem się do nieznajomych, starszych mężczyzn na stacji benzynowej, co w sumie do dzisiaj wprawia mnie w duże obrzydzenie. Ruszyłam po kamiennych schodach w górę, żeby zastał mnie widok nędzy i rozpaczy. Izba na poddaszu, w której zawsze przesiadywałyśmy, pokryta była gigantyczną warstwą kurzu. Po skończeniu liceum przychodziło się tu coraz rzadziej, aż nie było nas tu z kilka lat. Po prostu miejsce to spełniło swoją powinność na tamten moment i żadna z nas nie czuła potrzeby, żeby ukrywać się tu z papierosem w dłoni, czy przychodzić na plotki lub na cokolwiek innego. Najważniejsze było jednak dla mnie to wielkie okno z szerokim siedziskiem. Otworzyłam je z trudem, pozwalając wpaść tutaj świeżemu powietrzu. Od lat i tak było nieszczelne i chyba tylko dzięki temu jeszcze nie zdążyłam się udusić. Oparłam o podstawę siedziska swoją torbę, która wypełniona była zestawami świec, wyciągając wcześniej mokrą chusteczkę, żeby oczyścić je z grubsza. Usiadłam na nim jak kiedyś i odpaliłam papierosa, wpatrując się w horyzont dachów starówki. Mimo że księżyc był niemalże niewidoczny, niebo było dzisiaj piękne, ale brak mi było jakiejkolwiek wiedzy na temat astronomii, żeby nawet zgadnąć gwiazdozbiory obecne nad Maine w tym czasie. Z każdym zaciągnięciem się dymu, moje serce biło szybciej. Stresowałam się rozmową, która mnie czeka z Williamson z tego powodu, że nie wiedziałam, co wie i gdzie jest w swoich poglądach. Zostanie lojalna Kręgowi? Może jest już popleczniczką Lucyfera? Modliłam się do Matki, żeby nie była to prawda. Z przemyśleń wyrwało mnie echo kroków. Ktoś się zbliżał. Wyrzuciłam przez okno niedopałek papierosa, który z iskrami odbił się o kamienny chodnik, a ja wstałam z siedzenia pod oknem, gdy z ciemności wyłoniła się znajoma sylwetka. - Charlotte... - Mój skupiony wzrok widocznie złagodniał na jej widok. Nie wiedziałam nawet, jak powinnam to wszystko zacząć. - Skąd wiesz o naszyjniku? - Zdecydowałam się po prostu tego nie przedłużać i zadać jej pytania wprost. - Jak dużo wiesz..? - Podeszłam do niej teraz bliżej. - Nie mówię teraz o Babalon. - Dodałam jeszcze dla pewności, przyglądając się jej reakcji. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Brak odpowiedzi od Blair niespecjalnie ją zdziwił, ale z pewnością zirytował. Zadawane wprost niewygodne pytania są domeną Charlotte, która, w przeciwieństwie do reszty rodziny, miewa w poważaniu to, co pomyślą sobie inni. Nie miała zamiaru przerywać ciszy pierwsza. Na uniwersyteckich korytarzach wodziła za nią czasem chłodnym wzrokiem, niejako potulnie stosując się do zaleceń prawnika. Miała jej unikać i za nic w świecie nie kontaktować. Po raz pierwszy ten zakaz jej odpowiadał. Zatrzymując się przy lustrze w toalecie, sunie właśnie czerwoną szminką po wargach, dokładnie tak, jak ma to w zwyczaju. Nie reaguje na dźwięk spuszczanej wody, za to na wychodzącą z kabiny Scully już tak. Podłapuje jej spojrzenie, nie spuszczając zeń wzroku, świdrując ją, jakby chciała wedrzeć się do samej duszy. Czy i teraz speszy się i wycofa? Czuje pewien triumf, kiedy czyżby-była-już-przyjaciółka odwraca spojrzenie. Na rzucone w pośpiechu słowa unosi tylko brwi, nie odpowiadając ani słowem, zwłaszcza że ta już znika za drzwiami. Kusi, by i tym razem mieć ją w dupie. Skoro tak bardzo zależy jej na rozmowie, to ona powinna się za nią uganiać, dlaczego zgadzać się za pierwszym razem? Decyzję podejmuje prędko, wmawiając sobie, że to nie słabość i nie uległość, a chęć wyjaśnienia tej sytuacji raz na zawsze. W zapyziałej okolicy pojawia się o czasie, przed wejściem do budynku kończąc papierosa, a raczej wypalając go tylko do połowy i dusząc na ziemi obcasem. Od pewnego czasu sięga po tytoń coraz rzadziej, bo ten zaczyna przeszkadzać smrodem, który ubrania tak chętnie chłoną. Te zaś zaczęła dobierać wedle nowego stylu. Zainspirowana panią Laffite - Apollonią, nie tą starą torbą od sabatów - sięga po wpół eleganckie ciuchy. Swetrowy golf o musztardowo-bordowych pasach przylega ściśle do wąskiej talii i krągłości biustu. Proste w nogawce ciemne dżinsy zapięte są szerokim, skórzanym paskiem, a ukochane dotąd ciężkie glany ustąpiły miejsca obcasom. Spod rozpuszczonych włosów błyszczą okrągłe złote kolczyki. Echo stawianych kroków niesie się po pustej przestrzeni, kiedy przemierza dobrze znany sobie korytarz. Nie była tutaj od paru dobrych lat, ale wszystko wskazywało na to, że to miejsce niewiele się zmieniło. Naraz chwyta ją nostalgia, jakaś dziwna tęsknota za czasami beztroski, w jej przypadku wiążącymi się z odkrywaniem zamiłowania do sadyzmu i popełnionym z zimną krwią morderstwem. To ona była tą, która bez skrępowania uśmiechała się do starszych mężczyzn, wyłudzając fajki, którymi dzieliła się później z dziewczynami. Oplątywanie innych słodkim słówkiem, rozpiętym guzikiem śnieżnobiałej koszuli i wysuwającym się spod plisowanej spódnicy kolanem stanowiło - i stanowi do dziś - swoistą rozrywkę. Dostrzega żarzący się na końcu drogi papieros i to w jego stronę kieruje swoje kroki. Splata ręce na piersi i przez moment słucha Blair z nieodgadnionym wyrazem twarzy, by zaraz ściągnąć gniewnie brwi. Żadnego dzień dobry, ani jak się czujesz, za to pięknie zawoalowane pocałuj mnie w dupę. - Jak dużo wiesz? To ty mnie chcesz teraz przepytywać? - W głosie czarownicy wybrzmiewa kpina. - Z tajemniczym naszyjnikiem przyszła do mnie Judith Carter. Bardzo zależało jej na tym, by odkryć, co jest w nim zaklęte. Z początku nie chciałam jej go oddać, demon wyraźnie mówił, że bezpieczniejszy jest w moich rękach, ale kiedy okazało się, że nie bardzo mogę coś z nim zrobić, oddałam jej go. Mimo to chyba już mnie nie lubi. - Nie dlatego, że pozostała bezradna, a przez kłamstwa, do których się bezczelnie przyznała. Przestępuje z jednej nogi na drugą, nie spuszczając wzroku ze Scully. - Wiesz co, bardziej od Judith Carter interesuje mnie płonąca jaskinia i atak sopli. Tutaj rodzi się pytanie, na ile chcesz mi to wytłumaczyć, biorąc pod uwagę, że mnie zwyczajnie olałaś. Czy to pierwszy i jedyny raz, kiedy Blair się wobec niej tak zachowała? Czy słowo przyjaźń cokolwiek dla niej znaczy? A może znaczy, ale nigdy nie zdecydowała się w ten sposób określić wiążącej ich relacji? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Zauważyłam niedużą zmianę w Williamson. Już na uniwersyteckich korytarzach widziałam, jak jej styl się zmienia. Faza glanów i niejakiego buntu jej właśnie mijała? Mieszała elegancję, która kojarzyła jej się tylko z ubraniami, które zakładała na uroczystości Kręgu, ze zwykłymi casualowymi częściami garderoby. Mogłam tylko domyślać się powodu, dla którego to robiła, bo przecież jedno przesłuchanie postawiło na szali całą naszą wieloletnią relację. U mnie widocznie nic się nie zmieniło. Ciemna bluza polo z rozpiętym kołnierzykiem, szerokie dżinsowe szorty do połowy uda i wysokie trampki z długimi, białymi skarpetkami - w tym można było mnie zobaczyć często w letnie wieczory. Chociaż jednak gdyby Charlotte się bliżej przyjrzała moim gołym nogom, zauważyłaby, że chuderlawe dotąd kończyny nabrały widocznej tkanki mięśniowej, jakbym zaczęła coś trenować. Na mojej twarzy pojawiła się widoczna ulga, kiedy Charlotte chyba szczerze mówi o tym, że w sumie to wie tyle, co nic. Złe relację z Carter miały utwierdzać mnie w teorii, że nie uległa wpływowi sojuszników Lucyfera. Ale Judith nie była jedyna, która obecna była w tym ugrupowaniu. Reakcja na mojej mimice zmienia się dopiero z ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez dziewczynę. Widocznie zaniemówiłam. Prawda była inna w moich oczach i jej punkt widzenia widocznie mnie zabolał. - Olałam cię? Ja? - Parsknęłam teraz z zażenowaniem śmiechem. - Wybacz mi, że nie spowiadam Ci się w listach z takich spraw. Ciekawe czemu? Hm... Nie wiem... może dlatego, że od czasu jebanego przesłuchania Czarna Gwardia ma mnie kurwa na oku? Nie przeszło ci to przez myśl? Mam zakaz opuszczania hrabstwa i mogę się tylko domyślać, czy moja skrzynka też jest pod ich nadzorem... - Pokręciłam teraz zrezygnowana głową, po prostu nie spodziewając się, że tak moje poczynania zostaną przez nią odebrane, gdy jednocześnie tyle dla niej poświęciłam. Czy ja cokolwiek dla niej znaczę? - Obie wiemy, że to ty wiesz więcej na temat ignorowania siebie nawzajem... Uwierz mi, szczerze starałam się zracjonalizować twoje zachowania przez ostatni czas, ale nie wiem, czy jestem w stanie dalej to robić. Wiem, że masz kurwa na nazwisko Williamson, wiem, że patrzą ci się na ręce, ale szczerze? Boli mnie to bardzo, że tak po prostu posłuchałaś się prawników i przestałaś ze mną rozmawiać, wysyłając czasami gówno warte listy z gówno wartymi podarunkami. Czemu nie byłaś w stanie dla mnie zaryzykować wszystkiego? gdy ja zaryzykowałam swoje życie tylko po to, żeby dwójka tamtych zjebów zabrali cię nieprzytomną z tamtej sali wykładowej... - Byłam widocznie w mocnych emocjach i w moim monologu nie dawałam szansy dojść dziewczynie do głosu, jeśli miała taki zamiar. - Kurewsko się bałam, stając w oko z oko z tym, czym stał się wtedy Marshall, ale byłam gotowa to zrobić, bo byłaś dla mnie na równi ważna z moim życiem. Jest mi kurwa po prostu przykro, że nie mogłam oczekiwać tego samego od ciebie, że nawet jebany Fogarty miał rację... - Ostatnie zdanie powiedziałam już pod nosem, odkręcając wzrok od dziewczyny. - Chcesz znać prawdę? Kurwa, powiem ci wszystko, co wiem, a wiem dużo. Nie powiedziałam w szpitalu ci wszystkiego. Przyznaję, że dopuściłam się pewnie wtedy kłamstw, bo jeszcze w dniu śmierci Marshalla poznałam tajemnicę tego, co kurwa niszczy Hellridge od lutego... Po to zresztą Cię tu zaprosiłam... - Z wyrzutem złapałam teraz plecak, wyjmując brutalnie z niego zapakowany w folię zestaw karminowych świec, równie niedelikatnie odkładając tę torbę na ziemię. - Przysięgnę ci na magię, że mówię prawdę, bo mi po prostu inaczej nie uwierzysz, a ty przysięgniesz mi, że nie użyjesz tej wiedzy, żeby zaszkodzić mi lub innym osobom, które są w to zamieszane. Gdyby chodziło tylko o mnie, darowałabym sobie jakieś wymagania względem Ciebie, ale robię to z szacunku do innych, bliskich mi osób. - Uniosłam teraz brew, patrząc na jej reakcję. Charlotte mogła domyślać się, że chodzi o rytuał, który w razie złamania doprowadzi do śmierci osoby, która z przysięgi się nie wywiązała.. - Ale ostrzegam - wszystko się po tym zmieni. - Widocznie już się powoli uspokajałam. - To jak? Chcesz dowiedzieć się, dlaczego koledzy Judith Carter chcieli mnie zajebać w tamtej jaskini? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Absolutnie nie dziwi się złości Blair - czy nie to chciała uzyskać? Znaleźć czuły punkt, przeciągnąć strunę, przekonać się, jak daleko może się posunąć, by sprawić, by cichy dotąd wulkan wreszcie wybuchł? Kilkukrotnie próbuje wejść Scully w słowo, ale ta ciągnie ten swój wywód, zarzucając Charlotte wszystko, co najgorsze. Słowa ranią, nawet jeśli pewien czas zarzekała się, że wzniesiony wokół siebie mur jest już dostatecznie gruby, by nie dać się pokonać. Rozplątuje ręce i układa je na biodrach. Mnogość informacji, jakie czarownica jej podsuwa, mogłyby pomieszać w głowie, gdyby wcześniej nie miała styczności z chaosem Scully. Czym jest prawda, o której wspomina? Co od lutego wyniszcza Hellridge? Głośne wydarzenie było jedno, skutecznie przez prasę zawinięte w srebrny papierek i wręczone mieszkańcom z wyjaśnieniem, że to trzęsienie ziemi, że wyciek gazu, że pożar. Ile od tamtej pory było jeszcze podobnych incydentów, skrupulatnie zawoalowanych przez Krąg i Kościół? Czy dała się na nie nabrać, jak ostatnia kretynka, jak owca prowadzona na rzeź? Gdzieś w okolicy żądania - bo subtelną i uniżoną prośbą tego nazwać nie można - Williamson nabiera więcej powietrza w płuca, a ułożone na biodrach palce, do tej pory nań zaciśnięte, tracą na sile wraz z wydechem. Rozlega się głuchy trzask, a lądująca ciężko na podłodze torba wznosi tuman kurzu. Nie odpowiada od razu. Blair przekazuje jej pałeczkę, którą Charlotte obraca przez moment, delektując się ciszą, w trakcie której obserwuje czarownicę, chcąc wyłapać malujący się na jej twarzy rumieniec złości. Błyszcząca w jasnych oczach złość z wolna ustępuje, a to zaś Williamson przyjmuje z satysfakcją. Idealny moment, by wbić kolejną szpilę. - Ty sobie ze mnie jaja robisz, co? - Kręci głową z niedowierzaniem, by zaraz zaśmiać się gorzko. Uszminkowane czerwienią usta wyginają się w uśmiechu, który w połączeniu z zimnym spojrzeniem daje wyraz szaleństwa. - Wiesz, że skrzynka pocztowa działa w dwie strony, prawda? Próbowałam utrzymać z tobą jakikolwiek kontakt, a ty mi mówisz, że masz w dupie gówno warte prezenty? - Spokojny głos Williamson przepełniony jest teatralną niechęcią - babcia Overtone byłaby dumna. Cmoka z niezadowoleniem, póki co ignorując wszystko to, co ma związek z Carter, jaskinią i znajomymi Blair. - I w ogóle - serio, Fogarty? - Wykonuje szybki, lekceważący gest ręką, podkreślając swoją dezaprobatę, domyślając się, że chodzi o Cecila. Tych dwoje nigdy za sobą nie przepadało; tym dziwniejsze wydaje się, że w ogóle uznała jego zdanie za istotne. - Lubię gościa, serio, pomimo wszystkiego, co reprezentuje sobą i swoją rodziną, ale naprawdę posłuchałaś jego opinii? I teraz jeszcze mu przytakujesz? - Znów wypuszcza powietrze ze świstem i podchodzi bliżej, gwałtownie zmniejszając między nimi odległość. Zatrzymuje się, mając Blair na wyciągnięcie ręki, by móc omieść szybkim spojrzeniem jej twarz i utkwić wzrok w stalowoszarych oczach. Korzysta z różnicy wzrostu, jaką mają już naturalnie, a jaką podbijają obcasy butów i zadziera nieco brodę. - Dlaczego finalnie zdecydowałaś się ze mną rozmawiać? - ścisza głos wraz ze ściągnięciem ciemnych brwi i przymrużeniem oczu. - Pomimo tych wszystkich krzywd, jakie ci wyrządziłam? Mimo tego, że cię bezczelnie ignorowałam i nie mam szacunku do tego, jak przypilnowałaś, żeby dwójka tamtych kretynów wyciągnęła mnie z płonącej sali? Może teraz żałujesz, że podjęłaś taką, a nie inną decyzję? Może chcesz nadrobić, naprawić swój błąd? - Zatrzymuje się tylko na moment, by zaraz uśmiechnąć się znów szeroko, ale uśmiech ten nie sięga zieleni oczu. - Dobrze. Niech tak więc będzie. - Wyciąga rękę, by przejąć od niej karminowe świece. - Jak za starych, dobrych czasów, Scully. Rysuj ten pentagram. Skąd ta decyzja? Czy to ryzyko, na jakie jest łasa, a którego w życiu ma ostatnio mało? A może to pogoń za prawdą, jaka była jej stale odmawiana? Zbywana, ignorowana, spychana na dalszy plan, uznana za wariatkę. Nawet Orlovsky zasugerował, że powinna się na dłużej zatrzymać u Nostradamusów - dlaczego nie posłuchała? Wystarczyłaby seria eliksirów, dzięki którym opadałby w niebyt, umysł zapadłby się w siebie, stałaby się niegroźna, zupełnie jak Patricia Duffy. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity