Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Piwnica Piwnica jest stosunkowo niewielka, przez znakomitą większość czasu chłodna i ciemna. Na co dzień służy jako spiżarnia dla długoterminowej spożywki, czy też magazyn dla mebli, z których korzysta się od wielkiego dzwonu. W pewnym oddaleniu od starych, skrzypiących schodów zorganizowano dwa kąciki, z których najczęściej korzysta Leander. Jeden z nich jest stanowiskiem alchemicznym. Duży kocioł zajmuje honorowe miejsce na zabudowanym palenisku. W pobliżu są też skromne blaty z prostym wyposażeniem, na których można przygotować składniki do wykorzystania w mieszance oraz duża przemysłowa lodówka. Nieco dalej od ognia i w miejscu najbardziej oddalonym od wejścia znajduje się łóżko medyczne otoczone osprzętem chirurgicznym, szafkami z opatrunkami i środkami znieczulającymi. Dość ciekawym dodatkiem są pasy widniejące w czterech rogach leżanki, ale mogą one również wynikać z faktu, że łóżko operacyjne nie jest pierwszej nowości. Z pewnością pozostaje we własności van Haarsta już od pewnego czasu. To miejsce jest jednocześnie najjaśniejsze, gdyż nad stanowiskiem zwisa ogromna, mocna lampa. Wejście do piwnicy znajduje się w wewnętrznej części szafy na płaszcze. Za kurtkami znajduje się gałka, która otwiera drzwi prowadzące prosto na schody. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
04/04/1985 Dłoń wysuwa się naprzód, chwytając za niewielką gałkę schowaną za płaszczami. Ruch nadgarstka uchyla przejście, a długi krok pozwala wcisnąć się we wnękę i zniknąć w półmroku. Drzwi za plecami wchodzącego zostają zamknięte z cichym kliknięciem. Światło rozbłyska. Mdła poświata otula skrzypiące schody, kiedy mężczyzna w prostej czarnej koszuli po nich schodzi, ostrożnie trzymając się zakurzonej poręczy. Niesie w ramionach niewielki pakunek, który jakiś czas temu zawitał w jego skromnych progach. Starannie zapakowane składniki alchemiczne ostatecznie składa na jednym z blatów w pobliżu paleniska. Nie rozpakowuje ich, najpierw musi zadbać o czystość miejsca pracy. Najbliższe kilkanaście minut spędza na doprowadzaniu blatów, kociołka, lodówki do stanu absolutnie perfekcyjnej używalności. Kiedy kończy, jest przekonany, że z tego miejsca można byłoby spożywać posiłki, gdyby tylko ktoś był dostatecznie zdesperowany. On nie był, sprawdzać nie zamierzał. Rozsupłuje sznurek. Wyciąga z papierowej owijki niewielkie fiolki wypełnione prochem z łusek ałbasta. Maść na strupienie musi zostać wykonana, ale nie wydaje się niepocieszony pracą, która na niego czekała. Lubi gmeranie w kociołku. Pozwala zapomnieć, że woli grzebać w cudzych organach. Na to pewnie przyjdzie czas później. Ustawia kociołek na blacie kuchennym, szuka noża. Najpierw w dłonie wpada mu athame. Po chwili namysłu odsuwa je na bok - tuż obok miejsca, w którym trzyma solno-mączną mieszankę używaną przy magii rytualnej. A może? Nie teraz. Sięga po moździerz, wypełnia go zielenią. Kłącza nagietka pylastego wcześniej starannie przygotowuje. Odrywanie liści od łodyżek pomaga w dokładnym ich utarciu. Łodygi lądują w kociołku. Zalewa je przeźroczysty płyn - prosta woda źródlana. Pod kociołkiem zapala się ogień, kiedy piec zostaje podsycony zaklęciem. Po kilku minutach znad naczynia bucha już para. Wywar z nagietka jest poddawany redukcji. Za kilkanaście minut będzie już zdatny do wprowadzenia do moździerza. Póki co pojawia się w nim drobno zmielona papka, którą alchemik uciera od kilku minut. Proch z łusek dołącza do mieszanki. Przyszła maść chrupie pod ceramicznym narzędziem, aż wreszcie całkiem milknie. Połączone składniki czekają na wywar z nagietka. W tym czasie czas na rytuał. Mężczyzna sięga po mieszankę soli i mąki. Rozpieczętowuje słój, odwraca się w stronę paleniska. Potrząsając lekko nadgarstkiem, wyskrobuje z tyłów rozgrzany popiół, który wsypuje do słoja. Kilka minut ostrożnie miesza. Powraca do regału z przyrządami pomocniczymi. Kilka minut ostrożnie szuka, aby na samym końcu zakląć głośno. Czyżby skończyły się świece? Gniew gorzeje przez chwilę w jego wnętrzu, a kończy się, gdy zatrzaskuje szafkę i wręcz z urazą odkłada słój na swoje miejsce. Musi wrócić do tematu w przyszłym miesiącu, gdy wreszcie jego dostawca świec zawędruje do Eaglecrest. Nie ufa nikomu innemu, teraz zbiera plony swojej nadmiernej ostrożności. Bulgoczący głośno kociołek przypomina mu o swojej obecności. Kilka ostrożnych oddechów przydaje alchemikowi nieco straconej cierpliwości. Dłonie przestają trząść się od gorących emocji. Wraca do paleniska, zagląda do środka. Ruch dłoni przywołuje zaklęcie, a wywar ląduje na blacie. Przecedza, wyławia resztki zielonych kłączy osiadłych na dnie i pozbywa się ich, wrzucając je w ogień. Pomarańczowy płomień syczy głośno, gdy jego wróg - woda - przyłącza się do tańca, ale nie pozwala się ugasić. Walczy. Pomieszczenie wypełnia się zapachem nagietka i odrobiny spalenizny. Wywar znajduje drogę do innego kociołka - malutkiego, przeznaczonego akurat na jedną porcję i łączy się tam z wyskrobaną z moździerza prochowo-roślinną papką. Kilkanaście kolejnych minut poddaje się dokładnemu mieszaniu i łączeniu składników. Kiedy wreszcie gęstnieje, maść wydaje się ukończona. Alchemik przygląda jej się przez kilkanaście sekund, ale nie wyjmuje jej od razu z naczynia. Gasi ogień, a kociołek ustawia na blacie, aby zawartość wystygła. Nie jest samobójcą, aby rozcierać na dłoni wrzącą mieszankę. Spędza czas przeznaczony na oczekiwanie, wertując swój najnowszy zakup. „Magia powstania, a ruchy gwiazd” z początku wydawała mu się kompletnie absurdalną pozycją, ale kto wie. Może absurdalnym było myśleć, że było to wyrzucenie pieniędzy w błoto? Zależności między pływami i układem planet brzmią mu niezwykle skomplikowanie. Nie potrafi połączyć w głowie przypływu i Wenus w kontekście swojej maści, ale i tak stara się rozwiązać proponowane ćwiczenie. Kreśli na kartce przedstawiony wzór, skrupulatnie wylicza. Gwiazdy będą sprzyjać maści na strupienie dopiero w przyszłym tygodniu. Jak mieć pecha to po całości. Nie przejmuje się tym zbytnio. Sprawdza odpowiedzi. Poprawia drobny błąd w wyliczeniach, który całkowicie zmienia wynik. Frustruje się swoim błędem, wraca do rozdziału z zaklęć tworzących i spędza nad nim niemalże godzinę. Kiedy wreszcie kończy akapit, uświadamia sobie, że za oknami zrobiło się ciemniej, niż powinno. Zamiast akapitu przeczytał trzy rozdziały. Odkładając książkę, mocno przeciera oczy. Przypomina sobie o stygnącej maści, wraca do piwnicy. Starannie wyskrobuje wszystko z dna kociołka do niewielkiego pojemnika z przyciemnionymi ściankami. Nie byłoby wskazane, aby słońce miało dostęp do jego maści na strupienie. Ponownie sprząta, zabiera specyfik na parter, przygląda mu się nieufnie. Ostatnim razem poparzył sobie dłonie. Może tym razem zrobił postępy? Rzut na alchemie: próg 45-5 | zt |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Stwórca
The member 'Leander van Haarst' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 14 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
20/04/1985 Kto by się spodziewał, że zatęskni za mikroskopem. Kilkanaście lat temu, gdy jeszcze miał dostęp do uczelnianych zasobów, odkrywał w sobie szczerą niechęć do zapoznawania się z tkankami dla samego zapoznawania. Wtedy chciał widzieć namacalne skutki swojej pracy - naprawiać uszkodzonych ludzi i obserwować, jak ich ciało goi się po chirurgicznej ingerencji. Lubił też testować niekonwencjonalne metody naprawcze i tak po prostu sprawdzać co się stanie. Natomiast ćwiczenia ze szkiełkiem i pokrętłami były dla niego zabawne może na pierwszym roku, kiedy jeszcze nie do końca wiedział, jak to wszystko wygląda „w środku”. Potem już wiedział i niesamowicie się przy tym nudził. Kto by pomyślał, że po latach rzeczywiście będzie kupował ludzkie organy… i to przez co najmniej czterech zaufanych pośredników tylko po to, aby pobierać z nich wycinki bądź też tak jak dzisiaj, przekrawać je na pół i badać. On na pewno by się tego po sobie nie spodziewał, a teraz wystarczyło na niego spojrzeć. Brał w dłonie uszkodzoną, ludzką nerkę i oglądał ją z zewnątrz pod każdym możliwym kątem. Legalność tego typu zabiegów była co najmniej kwestionowalna. Szczęście w nieszczęściu, że rynek organów niesprawnych był o wiele większą niszą. Jeżeli coś nie działało, to nie pobierano tego siłą, ani też nie oddawano w zamian za wynagrodzenie. Odpady medyczne po prostu się trafiały. Czasami pobierał je właściciel zakładu pogrzebowego, a czasami patolog sądowy, który potrzebował sobie dorobić. Leandra zupełnie nie interesowało źródło, o ile tylko otrzymywał dokładnie to, co sobie zamówił. Tym razem spodziewał się nerki niefunkcjonującej - niewydolnej przez odmiedniczkowe zapalenie, które wiele lat temu pozostawiło po sobie niegojące się blizny. Z perspektywy neurochirurga, uzyskana wiedza mogła być co najmniej średnio przydatna, ale z kolei z punktu widzenia samego chirurga i pasjonata medycyny, wysiłek włożony w zdobycie nerki był co najmniej wart swojej ceny, jeżeli jej nie przewyższał. Nie można uczyć się na suchych faktach, zwłaszcza gdy postępuje się zgodnie z odgórnie przyjętymi metodami działania. „Tnij dokładnie w tym miejscu”, „nie za wiele, daj innym też się nauczyć”, „nie dotykaj, bo popsujesz”, „odsuń się, mam was tutaj co najmniej dwa tuziny, wszyscy muszą dobrze widzieć”. Teraz ciął dokładnie tak, jak mu się to podobało, ale i tak zachował pewien schemat, który wtłoczono mu do głowy. Nacięcie najpierw było bardzo płytkie i ostrożne. Rozpoczynało się u szczytu górnego bieguna i przechodząc przez torebkę włóknistą, żyłę i tętnicę międzypłatową, zatrzymało się na czubku żółtawej struktury jaśniejącej pod skalpelem. Oczyścił szkarłatną galaretkę zbierającą się w miejscu cięcia. Przez chwilę obserwował swoje odkrycie, a potem ponowił cięcie. Miedniczka nerkowa odsłoniła przed nim swoje sekrety. Skalpel dotknął metalowego stołu z nieprzyjemnym zgrzytem, a organ rozdzielił się na dokładnie dwie części. Nie był tak ładny jak te żywe, które widywał w szpitalu, ale do celów badawczych był jak znalazł. Przesuwając palcem wzdłuż struktur, wynajdywał miejsca, w których powinny kończyć się poszczególne fragmenty, ale i tak znalezienie bliznowatych miejsc nie było wcale proste. Nie bez tego cholernego mikroskopu. Frustracja narastała, ale jej eksplozję sprawnie tłumiły intrygujące piramidy nerkowe zakończone nefronami, czy chociażby podtrzymujące je w miejscu kielichy. Dopiero po kilkunastu minutach spędzonych na grzebaniu w miękkiej tkance udało mu się odszukać drobne zmiany u szczytu nerki. Wtedy też wpadł wreszcie na to, aby rozciąć moczowód i zapoznać się z nim od wewnątrz. Transport zdecydowanie nie zadziałał na jego korzyść, bo niewiele zdołał zauważyć w zdecydowanie zbyt gumowatej strukturze. Zakupu nie żałował. Zaspokoił ciekawość. Utylizacja organu poszła o wiele szybciej, niż zorganizowanie jego pozyskania i jeszcze prędzej doczyścił po nim stanowisko. Aby utrwalić sobie wiedzę, po przebraniu się wykopał z biblioteczki cienką rozprawkę traktującą o chorobach nerek. Skojarzył kilka charakterystycznych elementów w zmianie budowy organu, ale ostatecznie szybko się tym znudził. Nie porzucał tematu tak do końca, bo wciąż pozostał w medycynie. Różnica była taka, że tym razem na cel badań obrał samego siebie. Tym razem nie miał Iry pod ręką, aby móc poprosić go o udział w eksperymentach medycznych. Wielka szkoda. Wyciągnął przed siebie lewą łydkę i uniósł materiał spodni powyżej kolana. O zaklęciu Impediendum do tej pory jedynie słyszał podczas nauk w ramach Tajnych Kompletów. Leander nie był miłośnikiem pojedynków i nie zdarzało mu się wykorzystywać go w praktyce, a podczas zabiegów medycznych wydawało mu się ono zupełnie zbędne. Równie dobrze działało znieczulenie ogólne - nie dość, że stosunkowo tanie, to jeszcze absolutnie legalne w szpitalu. W innych okolicznościach paraliżowania nie potrzebował. Dziś najwidoczniej zmienił zdanie. - Impediendum - mruczał do siebie, powtarzając zaklęcie co najmniej trzykrotnie. Chciał dowiedzieć się, jak smakuje takie zatrzymanie władzy w nodze. Czy zdoła wtedy ustać w miejscu? Czy będzie w stanie odczuć ból, jeżeli rozetnie naskórek? Syknął cicho, kiedy okazało się, że tego nie dało się uniknąć. Powinien był się tego spodziewać. Sprawdzał, czy kilkukrotne rzucenie czaru, raz za razem, zmieni coś w czasie jego trwania, ale musiał obejść się smakiem. Bardzo możliwe, że jeszcze potrzebował praktyki, aby efekty były bardziej spektakularne, ale i tak był zadowolony z tak spędzonej godziny. Natomiast kiedy próbował wstać z kanapy, jego noga wyraźnie postanowiła mu przekazać, co sądzi na temat testowania na niej zaklęć. Kolano zdrętwiało mu do tego stopnia, że potrzebował sporo czasu spędzonego na dziwacznym kuśtykaniu, by wróciło do normalnej sprawności. Miał szczęście, że tak mu nie zostało… Jeżeli już coś miało mu zostawać, to byłby zdecydowanie bardziej chętny, gdyby miały być to czary, jakie ćwiczył chwilę później. Gdy wreszcie uporał się z tą przeklętą nogą, dopadł do alfabetycznej listy zaklęć, jakie przerabiali na Tajnych Kompletach, a jaką wciąż przechowywał w swoich materiałach przydatnych do wykonywania zawodu. Absolutaudite, Absolutvisio i Avisceleritas były wtedy taką trójcą anatomicznej, którą każdy chciał umieć dobrze rzucić, a rzadko komu to się udawało. Leander wcale nie czynił wyjątku w tym zakresie. Magia często działała w jego rękach tak, jak gdyby świat był w istocie czarni-biały. Albo działała i to silnie, albo nie pozostawiała po sobie nawet iskry mocy. Przypomniał sobie o tym założeniu po raz kolejny właśnie teraz, gdy przeszedł do kolejnych prób. Absolutaudite ładnie spełniało swoją rolę. Wyostrzony słuch pozwalał mu na nowe zorientowanie się w przestrzeni. Słyszał, jak komuś za oknami gwizdał czajnik z gotującą się wodą. Słyszał rozmowy prowadzone gdzieś na ulicy, jakie wcześniej nie przykuwały jego uwagi i daleki pogłos świergotania ptaków. Lubił ten czar, chociaż w jego wieku o wiele bardziej przydawało się Absolutvisio. Oczy już dawno były nie takie, jak kiedyś. Świadczyły o tym zwłaszcza obecne w życiu Leandra okulary do czytania, z jakich musiał korzystać w sytuacji przemęczenia wzroku. Próbując rzucić to zaklęcie, także i dzisiaj musiał obejść się smakiem. Nie zaskoczyło go to. Właśnie z tym czarem miał zawsze największe kłopoty - ku swojej wielkiej zgryzocie - i nie potrafił nawet stwierdzić, co takiego zawsze doprowadzało go do porażki. Zwrócił na to uwagę dopiero przy Avisceleritas, które świetnie przystosowało się do jego organizmu i przyspieszyło jego ruchy. Może źle stawiał akcent? Pewnie powinien spróbować rzucić ten czar jeszcze raz, tym razem w większym skupieniu… Ale może innym razem? Cały ten trening niezwykle zmęczył starzejącego się lekarza. Rzut: Impediendum x3 Zaklęcia: Absolutaudite (udane), Absolutvisio (nieudane), Avisceleritas (udane) - rzuty | zt[ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Leander van Haarst dnia Wto 16 Kwi - 20:01, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Stwórca
The member 'Leander van Haarst' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 52, 3, 71 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty