Cmentarz plemienny O miejscu pochówku Indian mieszkańcy okolic dowiedzieli się całkowicie przypadkiem w latach 60, kiedy pod jednym z grupki bawiących się dzieci osunęła się ziemia i malec wpadł do dołu z ludzkim szkieletem, owiniętym w korę brzozy. Dziecko szybko wyciągnięto, gdyż reszta jego przyjaciół szybko powiadomiła dorosłych, a ci z kolei - policję. Jednak nie była ona tam potrzebna. Szybko okazało się, że szkielet jest wiekowy, dlatego na miejsce sprowadzono archeologów. Wydobyli oni kolejne ludzkie szczątki, a samo miejsce - ukryte wśród brzóz tuż nad brzegiem rzeki, zostało ogrodzone niewysokim drewnianym płotem, by przypadkiem nie zostało zadeptane. Ludzie jednak nigdy specjalnie nie zapuszczali się w te okolice, czując, że nie są tam mile widziani. Czuli, jakby byli obserwowani przez setki oczu, ukrytych gdzieś pomiędzy starymi brzozami. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Lip 20 2023, 21:06, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
7 lutego 1985 Aby ochronić szyję przed wgryzającym się w skórę mrozem, postawił kołnierz płaszcza. Żałował, że szalik został na łóżku. Jedyne, czego nie żałował, to, że tu był, choć wargi wykrzywione w grymasie nie przypominającym w swojej konstrukcji zupełnie niczego, ewidentnie temu przeczyły. Szedł tuż za nią. Natarczywy wzrok wbity w jej plecy. Ręce wciśnięte w głębokie kieszenie. Palce prawej zakleszczone na paczce papierosów. Miał ochotę zapalić, ale wyjątkowo nie uległ tej pokusie, przynajmniej nie od razu. Walczył sam za sobą, choć świerzbiły go ręce, a organizm upominał się o upragnioną dawkę nikotyny. Miał wrażenie, że czuje odór śmierci za każdym razem, gdy do płuc wydychał świeżą dawkę powietrza, a to jak na razie skutecznie go zniechęcało. - Ile razy mam powtarzać, że to strata czasu? - podejrzewał, że kolejna próba przemówienia Williamson do tych trzech ostatni szarych komórek, co jej pozostały i zupełnie nieskutecznie usiłowały zasilać jej zaburzony stan umysłu w zdrowy rozsądek, skończy się tak, jak dwie poprzednie, a więc permanentnym fiaskiem. Do trzech razy sztuka, powiedział mu ktoś kiedyś, ale Fogarty'ego nie cechowała naiwność i nigdy w to nie uwierzył. Przekora w tonie jego glosu świadczyła o tym, że tak naprawdę nie miał w planach odwieźć ją od udowodnienia całemu światu, że niewiele w niej było instynktu samozachowawczego. Z rozkoszą chciał przyglądać się tej destrukcji, jakby łaknął jej upadku. Cecił, jeszcze chwile temu, trwał w przekonaniu, że nie miała racji. Na pewno jej nie miała, a nawet nie mogła jej mieć, chociaż z każdym kolejnym postawionym krokiem słuszność tego zapewnienia brzmiała coraz mniej przekonywująco, aż w końcu nic z niej nie pozostało. - Przyznaj w końcu, że twoja pewność siebie jest udawana, bo boisz się spojrzeć prawdzie w oczy - powiedział z rozmysłem, w końcu ulegając swojej pokusie i tym samym przegrywając z kretesem walkę z nałogiem. Wsunął filtr papierosa do ust, zapalił i zaciągnął się nim łapczywie, co poskutkowało dwukrotnym kasłaniem, ale nie wyniósł z tej lekcji pokory. Egoizm wznosił ambicje na wyżyny. Cecila nigdy nie rozpierała ambicja, chłodna kalkulacje skłaniały go do konkluzji, że zazwyczaj najprostsze rozwiązania przynosiły najlepsze efekty. Tego samego nie mógł powiedzieć o egoizmie. Towarzyszył mu na co dzień, jak kładąca się na ścianie cienie kierujące w jego stronę swoje wydłużone szpony, by strachem zdławić krzyk w jego gardle. Charlotte, wbrew obiegowej opinii o jej rzekomej niepoczytalności, wyposażona była w obie te cechy jednocześnie. Widział też determinacje odbitą w jej spojrzeniu, a w takich miejscach, jak te, gdzie Lucyfer mówił dobranoc, a pod stopami dało się słyszeć chrzęst ludzkich kości, choć to akurat wyobraźnia ilustratora puściła wodzę fantazji, łatwo jest zapomnieć o kurtuazjach i wbić komuś nóż w plecy. Nie podzielił się tą refleksja a na głos. Nie musiał. Charlotte na pewno wiedziała, na jaką pokusę skazała ich ta ekspedycja. I, co do tego nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, była równie solidnie przygotowana, co on. Przystanął na chwile. Czujność Fogarty'ego nie została uśpiona przez zapierającą dech w piersi scenerię i, choć nie mógł jej odmówić pewnego uroku, to w równym stopniu nie mógł pozbyć się wrażenia, że czuje na swoim mrowiejącym karku spojrzenie pary obcych oczu, a swoim przeczuciu ufał jak nikomu innemu na świecie, spróbował więc zlokalizować jego źródło. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Środek tygodnia popołudniową porą - czy był lepszy czas na uniknięcie dociekliwych spojrzeń, jakie mogłyby wnieść sprzeciw wobec niecnych planów panny Williamson? Młodzież była w szkołach, dorośli w pracy, upiory wychodziły nocami, a jej zależało na tym, by do lasu zapuścić się, korzystając ze światła dziennego. Cienkie, oszronione gałęzie uginały się z cichym trzaskiem pod naciskiem ciężkich butów. Charlotte nie była głupia, dobrze wiedziała, że szykując się na wyprawę trzeba się odpowiednio przygotować, choćby miała to być zwykła wymiana wysokich obcasów na glany. Chłód niespecjalnie jej przeszkadzał. Cotygodniowe pływanie w lodowatej wodzie jeziora wyrabiało nie tylko dyscyplinę czy zwiększało odporność, ale także zwiększało tolerancję na niewygody. Im częściej bywała nad jeziorem, tym żywszym ogniem płonęła w niej także niechęć do matki i jej dochodzącego znad brzegu głosu, wykrzykującego niezadowolone ponaglenia. Co ciekawe, wprost proporcjonalnie malała niechęć wobec irytujących towarzyszy przygód. A przynajmniej tak chciał myśleć, po raz kolejny ciągnąc za sobą Fogarty’ego. - Wiedziałeś, że brzoza jest jednym z najszybciej spalających się drzew? - rzuciła tylko przez ramię, by mógł zająć się na moment jakąkolwiek, nawet nieistotną na teraz myślą. - Podobnie jak sosna. Wystarczy pięćdziesiąt stopni, by zajęła się ogniem. - Liczyła na to, że zasieje w Cecilu ziarno niepokoju, że snuć zacznie domysły co tak naprawdę zamierzała zrobić. Czy nie po to istniał, by przyjmować kolejne zaczepki, podburzające jego pewność siebie? W przeciwieństwie do niego, pewność Charlotte była niezachwiana. Nawet wtedy, kiedy ogarniało ją zwątpienie i musiała przystanąć, by się zastanowić, nie mogła dać tego po sobie poznać. Słabość, grzmiała by matka, dostrzegając choć cień wątpliwości, jaki mógłby się przetoczyć przez twarz jedynej córki, a ta nie zamierzała dawać jej powodów do oskarżeń. Dlaczego w ogóle wzięła go ze sobą? Niezbyt wielka była przestrzeń, w której mogła go wykorzystać, gdzie mógłby się przydać, zwłaszcza tu, w środku opustoszałego terenu wiejskiego, gdzie mało kto chciał się zapuszczać. Wybitnym był zdobywcą informacji, niepostrzeżenie zakradając się tam, gdzie nie wniknęłaby równie cicho, nie zwracając na siebie żadnej uwagi. Walczyła przecież o rozpoznawalność, dbała o to, by widząc ją na ulicy od razu kiwano doń głową, by zwracano się imieniem i nazwiskiem, by budziła emocje, zaś Cecil był jej zupełnym przeciwieństwem - inny, a jednak jakże podobny. Prawdą było, że za obietnicę dobrych wrażeń i delikatnego, biegnącego wzdłuż kręgosłupa dreszczyku emocji, gotów był zrobić wiele. Czy to dlatego, że w swoim spowitym cieniem życiu wiecznie szukał tego, co pozwalałoby mu udowodnić, że prawdziwie żyje? A może zwyczajnie nudził się niesatysfakcjonującą codziennością przepełnioną stosami papieru i ubrudzonymi węglem palcami? A może wbrew temu, co mówił, naprawdę ją lubił i nie mógł odmówić sobie choć krótkiej chwili, w której mógłby skąpać się w atencji swojej bohaterki? Charlotte parsknęła pod nosem do swoich myśli i odchrząknęła, zatrzymując się przed niskim płotem. Szemrzący nieopodal nurt rzeki podpowiadał, że są w dobrym miejscu, a otaczające ich zewsząd brzozy zdawały się obserwować każdy ich krok. - Byłeś tu kiedyś? Znasz historię tego miejsca? - zapytała, zerkając na Fogarty’ego z ukosa. Był tak wysoki, że musiała zadrzeć brodę, by sięgnąć wzrokiem jego twarzy. - Mówią, że co noc pojawiają się kolejne ciała. To drzewa chwytają w gałęzie zbłąkanych wędrowców i wciskają ich do dołów, przygniatając własnym ciężarem. Wolałbyś nie zostawać tu po zachodzie słońca - skłamała gładko, na poczekaniu wymyślając historyjkę, która wbrew pozorom miała w sobie drobne ziarno prawdy - znalezione przed laty w grobie ciała owinięte były w brzozową korę. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Konary pobliskich brzóz zmrożone były lutym. Śnieg osiadał na ich oschłych gałęziach, raz na jakiś czas spadając w rytm wiatru, świstającego po polach niczym na najlepszej wiejskiej potańcówce. Wallow zawsze było miejscem spokojnym. Nawet latem, gdy po polach jeździły ciągniki, a dzieci biegały wesoło przez polne ścieżki, zdawało się, jakby czas zatrzymał się tutaj w miejscu. Zima wszystkich mieszkańców przeganiała do domu i tylko na kartofliskach raz na jakiś czas można było dostrzec sarnę. Wybór starego plemiennego cmentarza na spacer był wyborem co najmniej odważnym. Znaliście legendy tego miejsca, choć nie pławiliście się w nich jak zafascynowani studenci historii albo inni dziwacy. Być może przywiodła Was tutaj chęć przeżycia czegoś większego, a może zwykła bezmyślność. Nie było już ucieczki. Z każdym kolejnym krokiem zdawać wam się mogło, że za drzewami czai się ktoś lub coś, niekoniecznie przyjaznego. Za każdym razem, kiedy odwróciliście spojrzenie, żeby upewnić się we własnej intuicji — niczego tam nie było. Tylko pustka. Przeczucie było jednak prawdziwe. Gdy wykonaliście ten jeden, ostateczny już krok, zza drzewa wyłoniła się zmierzająca w Waszą stronę postać. Była wysoka i blada, miała kościste wątłe ramiona, zdecydowanie zbyt długie względem i tak wysokiej na dwa metry sylwetki. Z czubka jej głowy na ramiona opadały przetłuszczone włosy w kolorze słomy, liche i kruche. Ubrana była w jutowe worki, pozszywane niezgrabnie. Nie krzyczała, choć usta miała otwarte, a spomiędzy jej zębów wystawała ziemia i zadomowione w niej robaki. Jej oczy były bez wyrazu, puste i martwe. Mogliście rozpoznać, że nacierał na was strach kukurydziany. Jest to pojedyncza ingerencja Mistrza Gry, w związku z wydarzeniem W czasie deszczu dzieci się nudzą. Naciera na Was strach kukurydziany, którego pełen opis możecie znaleźć w bestiariuszu. Strach będzie Was gonić, dopóki nie pokonacie go w żaden sposób. Strach kukurydziany ma wartość punktów życia równą 100, a każdy jego atak jest udany i odbiera 10 pż powierzchownych. Pojedynek ze strachem możecie odbyć w kostnicy albo w wątku, jak wam wygodniej. Jeśli skojarzycie, że w przypadku natarcia takowego należy położyć się płasko na ziemi i czekać aż odejdzie - zrobi to po 2 turach, a Wy odmrozicie sobie nerki. Przez około tydzień będzie męczyć Was gorączka i katar, możliwe do zbicia popularnymi środkami medycznymi. Wasza wola jak to rozegracie, ale nie dajcie mu się złapać - strachy kukurydziane podobno łamią ludziom ręce! W razie pytań zapraszam do kontaktu (Frank). |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Ambiwalencja emocjonalna względem Williamson z roku na rok jedynie się pogłębiała, a mimo to nie odmawiał sobie przyjemności, jaką czerpał, przebywając w jej towarzystwie, chociaż perspektywa, że w każdej chwili mogła wbić mu nóż w plecy, stawała się scenariuszem wielce prawdopodobnym, a już zwłaszcza w takich miejscach, jak to, na odludzi, z dala od cywilizacji, z dala od obecnych oceniających spojrzeń, z dala od świadków. Była równie niebezpieczna, co on sam, a nawet dużo bardziej. Ze swoim wyrafinowaniem, które niejednokrotnie przebijało się przez kolor jej oczu i z uśmiechem pełnym satysfakcji widniejącym na wargach. Im dłużej z nią przebywał, tym dostrzegał więcej podobieństw między nimi, a to skłaniało go ku konkluzji, że w końcu nadejdzie dzień, kiedy jedno przeprowadzi zamach na życie drugiego i podejrzewał, że Charlotte go w tym ubiegnie. Miała o wiele więcej do stracenia niż on sam - prestiż, dobre imię, komfortowe, z pozoru beztroskie życie chwiejące się na wadliwych fundamentach oczekiwań i masę związanych z tym uporczywych przyzwyczajeń. - Więc tak chcesz się mnie pozbyć? - kącik ust uniósł się niefrasobliwie ku górze, gdy wygiął je w półuśmiechu, z cwaniackim wdziękiem, jakiego nie można było mu odmówić. – Spalić? - w tonie głosu nie dało się wyczuć strachu, a jedynie wystudiowaną drwinę. Nie mógł zamanifestować przed nią pielęgnowanego od lat lęku. Strachu przed ogniem - tak wielkim, że szerokim łukiem omijał paleniska rozniecane na część Lucyfera, tkwiąc w obawie, że bijący od nich żar poparzy jego cienką jak papier skórę. - Jestem nieco rozczarowany. Liczyłem na więcej finezji z twojej strony, a może uważasz, że na nią nie zasługuje? Niepokój Cecilowi towarzyszył na każdym kroku. Zagłuszał go pozorną pewnością siebie, uśmiechami wadliwej konstrukcji i psychodelicznymi myślami wślizgującym się pod sklepienie czaszki. Albo nałogiem. Wypuścił przechowywany w płucach dym papierosowy, ale nie pozwolił sobie na refleksje, jakie zwykle towarzyszyły tej czynności. Kątem oka studiował poczynania Williamson, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnego przeczucia, że tym razem doświadczy jeszcze większej drwiny od losu niż zazwyczaj. Lilith, mniej mnie w swojej opiece, wymamrotał w myślach, spojrzenie zatrzymując na wystających z ziemi konarach, częściowo pokrytych przez kilkucentymetrową warstwę śniegu. -Próbujesz mnie wystraszyć, racząc mnie historyjkami, które matka opowiadała ci na dobranoc? - kpina wyraźnie zabłąkana między słowami była wszystkim, co mógł jej zagwarantować. -Och, Charlie, potwór spod łóżka już dawno wyprowadził się z mojej świadomości. Ty, jak mi się wydaje, też wyrosłaś z tych bredni. Te drzewa już nużą takie gierki. Ich bezlistne kikuty okręcą się wokół szyi zabłąkanych wędrowców i wyduszają z nich życie. Czasem można usłyszeć ich zawodzenie tłumione przez ryk wiatru. Nawet Lucyfer w to miejsce nie zagląda. Historia tego miejsca majaczyła na granicy cecilowej świadomości. Znaleziono tu kilka zwłok i, jak sam podejrzewał, był to wynik przeprowadzanych plemiennych rytuałów. Nie chciał się mylić w tej kwestii, tak jak nie chciał - o czym przekonał się dopiero kilka minut później - dowiedzieć się, kto z taką natarczywą bezczelnością śledzi każdy ich krok. Nie mógł jednak przemilczeć obecności dziwu nad dziwami, które wyszło z cienia drzew. Mimo rozwartych w krzyku ust, z gardła tego osobliwego stworzenia nie wydobywał się żaden dźwięk. Zamiast tego między zębami tego umorusanego ziemią stworzenia wiło się robactw, jakby przeleżał pod nią kilka tygodni. Cecil, przeglądając książki w prywatnej bibliotece ojca, natknął się na wzmianki o homunkulusach. Wyobraźnia podpowiadała mu, że ten stwór mógł być jednym z nich. - Co to za paskudztwo? - obracając papierosa między palcami przypatrywał się z rosnącą w oczach niechęcią wybrykowi genetycznemu, który nie przypominał absolutnie niczego, z czym Cecil dotychczas miał styczność, nawet – chociaż przyznawał to z ogromną niechęcią - Scully była bardziej urodziwa. – Nie mów, że ściągnęłaś mnie tu tylko po to, by przedstawić mnie swojemu nowemu narzeczonemu, Charlie? - syk, który wydostał się spomiędzy cecliowych warg miał brzmieć jak drwiące rozbawienia, ale w swoim brzmieniu przypominał bardziej zdezelowany silnik ledwo zipiącego rzęcha, stąd bliżej było mu do warkotu. – Nie wiem jak ty, ale nie mam najmniejszej ochoty dotrzymywać mu towarzystwa. Wątpię, że doceni nasze wysublimowane poczucie humoru. Pierwsza myśl w przypadku Cecila była zwykle tą najtrafniejszą, a w tym wypadku takowa brzmiała - ucieczka. Naturalny odruch resztek instynktu samozachowawczego, jakie się w nim uchowały na przestrzeni tych kilku lat balansowania na krawędzi. – Obseqium. – Inkantacja opuszczająca jego usta została wymierzona w kierunku osobliwego stworzenia. W jednej chwili ją wypowiedział, w drugiej – zakleszczył dłoń na ramieniu Charlotte, w trzeciej spojrzeniem zakomunikował o swoich zamiarach. Puścił się biegiem, w naiwnej wierze, że nacierający na nich szkaradny byt stanął w obronie swojego terytorium i gdy tylko znajdą się poza jego obrębem, podaruje im tę zniewagę. Niczym duch przywiązany do miejsca, gdzie jego fizyczna forma rozstała się z życiem. Czar: Obseqium Próg: 65 Rzut: 84 + 10 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, zwłaszcza na śmierć ze wszystkimi honorami - odparła melodyjnym tonem, uśmiechając się pod nosem. Uwielbiała się z nim drażnić. - Przygotowałam dla ciebie coś specjalnego, co na pewno docenisz. Rozumiesz jednak, że nie mogę zepsuć niespodzianki. - Odrzuciła długie, ciemne włosy, niczym modelka szamponu, kiedy odwracając się przez ramię do Cecila puściła mu oczko. Zdawała sobie sprawę ze strachu Fogarty'ego, skrzętnie skrywając tę tajemnicę w głębi swego pokiereszowanego serca. Korzystanie z tej wiedzy było jednak ciosem poniżej pasa, ograniczało wyobraźnię, pozbawiało finezji. Jakaż to przyjemność z uprzykrzania komuś życia, kiedy miało się pewność, że trzyma się go w szachu? - Skoro nuży cię moje towarzystwo, dlaczego w ogóle się na nie decydujesz? - Zatrzymała się gwałtownie i zadarła wysoko brodę, by móc spojrzeniem sięgnąć twarzy cienia. Miał wciąż chłopięce rysy twarzy, podsuwały na myśl niewinność, jakiej oczywiście mu brakowało. Czy kiedykolwiek spotkała osobę, o której mogłaby mówić, że jest jej równa? Nie, nie, oczywiście, że nie, chciała zaprzeczyć samej sobie, negując wagę istoty i obecności Cecila, lecz w głębi duszy musiała trzymać się na baczności. - Każda historia ma w sobie ziarno prawdy. Zresztą, skoro to wyłącznie bajki dla dzieci, to nie ma się czego obawiać, prawda? - Wzruszenie ramion i ta zieleń tęczówek, tak uporczywie wbita w jego, zdająca się wwiercać w umysł, przeszywać na wylot. Już zaczęła wątpić, że przydarzy im się tu cokolwiek ciekawego, ubolewała już nawet, że tym razem nie zgarnęła ze sobą butelki żadnego trunku, z którą przynajmniej mogliby zasiąść nad brzegiem i zwyczajnie ponarzekać na cały otaczający ich świat. Tyle że świat miał wobec nich inne plany. Przemyślenia zostały przerwane przez wyłaniającą się spomiędzy drzew postać, na której widok Charlotte wytrzeszczyła oczy. Ja jebię, jeszcze tego tu brakowało. - Nie znudził ci się jeszcze ten temat? - odparowała warknięciem, niechętna wszelkim komentarzom względem swojego stanu cywilnego, potencjalnych ciąż i całej tej reszty mało przyjemnych tematów, jakie ściągały ją na ziemię. - I czy dalej wątpisz w moją prawdomówność? - wykorzystała okazję, by nagiąć rzeczywistość do swoich potrzeb. Stwór oczywiście nie był zaplanowanym na tę wyprawę elementem, choć musiała przyznać, że świetnie wpasował się w ich historię. Przynajmniej coś się dzieje. Starała się przegrzebać posiadaną w umyśle wiedzę w poszukiwaniu informacji o podobnych stworach. W jednej chwili Charlotte zawahała się, plując sobie w brodę, że kiedy Leo Carter zanudzał ją tymi swoimi opowieściami o bestiach, słuchała go wyłącznie jednym uchem, modląc się do Lucyfera, by dał sobie wreszcie spokój. Nie przepuszczała za to żadnej okazji, aby Ugodzony zaklęciem strach kukurydziany na krótki moment zatrzymał się w miejscu i potrząsnął łbem. Długie, jasne włosy rozwiały się przy tym szarpane wiatrem, lecz bestia zamiast wycofać się, charknęła tylko wściekle, szarżując do przodu. - Myślisz, że takie stworzenia mają jakiekolwiek traumy? Albo myśli?! - rzuciła Charlotte do Cecila, postępując pół kroku w tył, kiedy strach kukurydziany zdecydował się ruszyć w ich stronę. To wtedy poczuła zaciskającą się na swoim ramieniu dłoń - wyjątkowo, kurwa, silną - i mimowolnie wycofała. - Araneatelam - zainkantowała z zamiarem oplecenia bestii jedwabną nicią, która pozwoliłaby ją unieruchomić. Kupiliby sobie choć trochę czasu, może jakby to coś padłoby na ziemię jak długie, mogliby nawet je dobić i szczycić się pokonaniem groźnego potwora. Tyle że wymierzone w istotę zaklęcie chybiło. Williamson zaklęła szpetnie, sądząc że już za moment z Cecila pozostanie krwawa plama i niestety nie będzie to jej zasługą. W wypaczonym umyśle młodej czarownicy pojawiały się czasem upiorne wizje makabrycznego końca bliskich (i nie tylko) sobie osób. Żadna z nich nie obejmowała śmierci z rąk postaci przepasanej szmatami. Strach kukurydziany zmienił swój cel, zwrócił puste spojrzenie w kierunku Charlotte. Wycofałaby się, oczywiście że tak! Miała już plan, by wsunąć się między drzewa, skąd wymierzy kolejne zaklęcie, podejść do kolejnego ataku. Nie przewidziała tylko, że krocząc do tyłu po nieznanym terenie o licznych, wystających z ziemi korzeniach, zwyczajnie się potknie. - Kurwa - zdołała jeszcze tylko wymamrotać, kiedy leciała już jak długa - o ironio - by uderzyć plecami o miękki śnieg. Oczy czarownicy powiększyły się do rozmiarów spodeczków; zamarła w ciszy umysłu, oczekując, że bestia zaraz pochyli się nad nią i sięgnie szponami, by pokiereszować śliczną twarz. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Masz wyjątkowy dar - skwitował, usta wykrzywiając w sardonicznym wyrazie, choć w spojrzeniu pojawiła się iskra niewymuszonej, szczerej serdeczności. Doceniał chwili takie jak, gdy przerzucali się drobnymi złośliwościami, które w każdej chwili mogły przestać być jedynie pustymi frazesami. Wątpliwości, czy Williamson była w stanie je ziścić, ulotniły się dawno temu, ewoluowały w zaskakującą pewność. – Zginąć z twojej ręki to przywilej, ale nadal nie wiem, czy w pełni na niego zasługuję. - Obdarzony przez Charlotte odrobiną dziewczęcej kokieterii, nie powstrzymał figlarnego uśmiechu, który zastąpił poprzedni wyraz, ale na dnie świadomości tliła się myśl, że ona wiedziała o lękach, jakie skrzętnie chciał ukryć, a których ukryć przed nią nie zdołał. Dopuścił ją do swojego życia, tak jak wpuszczało się do pokoju nieświadomie podmuchy jesiennego wiatru wciskające się przez uchylone okna. – Charlie - lubił myśleć, świadom swojej naiwność w tym zakresie, że był jedyną osoba w gronie jej znajomych, która tak jak nazywała, dlatego zawsze, gdy wypowiadał jej imię, wyraźnie je akcentował, smakował je tańczące na języku, jak buch blanta skręconego z wysokiej jakości suszu marihuany – nie dokonuj nadinterpretacji moich słów i nie umniejszaj swojej funkcji w moich życiu - zuchwałość tych słów sprawiła, że w oczach Cecila pojawiły się psotne ogniki. Nie bronił się przed zainicjonowanym przez Charlotte kontaktem wzrokiem, skonfrontował oczy z zielenią jej spojrzenia, bo chociaż wcześniejszy grymas, jaki pojawił się na ustach, stracił datę ważności, nadal płowe iskry rozświetlały ciemny kolor tęczówek. Jej towarzystwo zawsze dostarczał mu tego, czego żadne inne nie było wstanie - wypełniała go energia, dzięki której zapominał, jaki potrafił być małostkowych w swoich emocjonalnych ułomnościach adrenaliny odbierającej dech w piersi i poczucie, że mógł wpaść w lodowate ramiona śmierci, nie odczuwając żalu. Pojawienie się w zasięgu wzroku genetycznego wynaturzenia, przerwało wartki potok myśli i słow. Wszelkie uszczypliwości, które z pedantycznością starannością kolekcjonowali na ten wieczór, odłożone musiały zostać w czasie. Cecil nie miał niebywale ironicznego cienia wątpliwości, że taka śmierć, z rąk tego karykaturalnego stworzenia, pozbawiona byłaby jakiekolwiek upragnionej przez ich obojga finezji. Czasem pokusa, by wbić jej szpile, nawet bez przesadnego wyrafinowania, była silniejsza od jakiekolwiek innej, ale w ramach kompromisu skwitował złość wybrzmiewającą z tego warknięcia ledwie wzruszeniem ramion. Natura problemu, jaki wynurzył się z cienia drzew, wymagała skupienia, Charlotte zatem musiała wybaczyć mu ten oszczędny sposób komunikacji. - Nigdy nie wątpiłem w twoja prawdomówność, a jedynie w czystość twoich intencji, co możesz uznać za komplement - odparował, gdzieś między wyszeptanym zaklęciem, a zamknięciem palców na ramieniu Charlotte, choć powątpiewał, że ten akt heroizmu zostanie przyjęty przez nią entuzjastycznie, co zaraz się potwierdziło. – Obecnie myślę tylko, by wyjść z tego bez szwanku, więc, do cholery, Charlie, współpracuj - syknął w jej kierunku, nie zastanawiając się nad intelektualnymi predyspozycjami osobliwego bytu, który równie dobrze mógł być zbiorową halucynacją, a nie czymś rzeczywistym, ale wnioski wysunięte przez Williamson się potwierdziły. Homunculus zobojętniały był na magię iluzji. Nie wiedział, kiedy rozluźnił uścisk z jej przedramienia - najprawdopodobniej w momencie, kiedy nie zanotował u niej żadnej chęci współpracy. Był kilka kroków przed nią. Z niebywałą łatwością manewrował między wystającymi konarami. Gałęzie łamały się pod ciężarem jego obuwia w akompaniamencie dźwięku, jaki w swoim brzmieniu przypominał ten towarzyszący łamaniu się kości. Wykorzystując nieuzasadnioną chęć walki Charlie, schował się w cieniu drzew, skąd miał dobry punkt obserwacyjny na najbliższe otoczenie, ale nawet nie zdążył wyregulować oddechu. - Hostia! - ciche warknięcie było komentarzem na wyczynowy popis Williamson, która w wyniku konfrontacji z zgubnymi konarami wystającymi z ziemi straciła równowagę i skonfrontowała się boleśnie z podłożem, choć wszystko wskazywało na to, że warstwa zalegającego na ściółce śniegu zamortyzowała ten upadek. W pierwszej chwili, która trwać mogło co najwyżej kilka sekund, chciał zostawić ją na pastwę stwora wyposażonego w imponującą rządzę mordu, ale w kolejnej - trwającej prawie pół minuty – w trakcie której dokonał szybkiej analizy, postanowił zrekompensować jej swoje nieczyste intencje. Charlotte Williamson nie mogła dokonać żywot w sposób taki żałosny i jednocześnie pozbawiony wszelkich finezji, z ręki kreatury przepasanej materiale marnej jakości. To właśnie tejże skromne odzienie stało się celem Fogarty'ego. Wyszedł z cienia, krótkie Flamma wycedził przez zaciśnięte zęby, dłonią odszukając pentakla ukrytego w połach płaszcza i golfa, na którym zacisnął dłoń, co świadczyło mogło tylko, że obecna była przy nim niepewność. link to rzutu - tutaj |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Wasze działania zdawały się nic nie robić tutejszemu strachowi kukurydzianemu. Cecilu, wcześniejsza próba z iluzją w ogóle nie odniosła skutku, choć czułeś głęboko w sobie, że czar ci wyszedł niemalże bezbłędnie. Szczęścia również nie miała panna Williamson. Mimo próby żadna magia nie wydostała się z jej ust i potwór powoli zmierzał w jej stronę. Na domiar złego dziewczyna straciła równowagę i zanurzyła się w cienkiej warstwie śniegu, okrywającego leśną ściółkę. Miała dużo szczęścia, że żaden korzeń nie napotkał jej pleców i potylicy. Zdecydowałeś się ruszyć heroicznie z pomocą, a strach jakby nagle stracił zainteresowanie twoją towarzyszką i skupił się na tobie. Niepewnie złapałeś za pentakl, próbując teraz korzystać z innej dziedziny magii, która na pewno była lepszym wyborem niż jej poprzedniczka. Wyobrażałeś już nawet sobie, jak cienkie włosy w kolorze słomy zapalają się na stworze, gdy wypowiedziałeś inkantację. Nic takowego jednak się nie stało. Zmierzał on nadal w twoją stronę, a ty poczułeś tylko, jak twój pentakl zaczyna się powoli nagrzewać. Nie parzył cię on, choć ciepło zdawało się być coraz to bardziej nieprzyjemne. Minęły tylko sekundy, gdy gorąc zacząłeś czuć również nad swoim lewym okiem, a nawet zauważyłeś, jak małe okruszki popiołu przelatują ci przed oczyma. Zapaliła ci się właśnie jedna brew, a do twoich nozdrzy zaczął napływać zapach palonych włosów. Gorzej już chyba być nie mogło... Notka od MG: Jest to jednorazowa ingerencja spowodowana wyrzuceniem krytycznej porażki przez Cecila. W wyniku nieudanego czaru zapaliła ci się lewa brew, która odrastać będzie przez maksymalnie dwa następne tygodnie. W razie pytań proszę o kontakt na priv z Blair. MG nie kontynuuje rozgrywki |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- Pewnego dnia doznasz tego zaszczytu, ale masz rację, to jeszcze nie dziś - przytaknęła przymilnym tonem, by choć na chwilę przestał się obawiać, że stanie mu się coś złego. Bynajmniej z ręki panny Williamson. - Tak jak mówisz, jesteś niezwykle istotną osobą w moim życiu. Nawet sobie nie myśl, że pozwolę ci ot tak z niego zniknąć. - Od dnia, kiedy rzeczywiście planowała czyjąś śmierć minęło już kilka lat. Nie widziała zresztą powodu, dla którego miałaby to robić ponownie. Daisy stanowiła wyjątek, była przeszkodą dzielącą ją i brata, jaka skutecznie odciągała od niej Barnaby i musiała podjąć wszelkie kroki, by temu zapobiec. Może i osiągnęła efekt nieco inny od zamierzonego, ale w ostatecznym rozrachunku wyszła przecież na plus. Gwardzista zdawał się mieć inne zdanie w tej sprawie, ale najwyraźniej nadal nie potrafił spojrzeć na sprawę trzeźwym okiem. Charlotte liczyła na to, że w końcu do tego dorośnie. - Sądziłam, że w moje intencje nie musisz wątpić i po prostu wiesz, że zawsze trzeba mieć się na baczności. - Zaimponowanie Williamson nie należało do najłatwiejszych zadań, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły akty heroizmu. Skłamałaby mówiąc, że w jednej chwili całe życie przeleciało jej przed oczami; może i lubiła sięgać do dramatyzmu, ale warunkom, w jakich oboje (troje?) się znaleźli, bliżej było do czarnej komedii. Padając na ziemię jęknęła jeszcze przeciągle, ciesząc się, że nie natrafiła na żaden z wystających wokół korzeni. Jeszcze tego brakowało, by narobiła sobie dodatkowych siniaków. Ściągnęła mocno brwi, szczerze zaskoczona, że istota wyminęła ją, jakby w ogóle nie dostrzegając, że leży tuż obok. Czyżby puste, przepełnione głęboką czernią spojrzenie sięgało wyłącznie linii horyzontu, nie będąc w stanie sprawdzić co też ma pod nogami? No nie może być, przemknęła z tyłu głowy myśl, gdy powiodła wzrokiem z istotą, ogniskując uwagę na jej celu. Pełna napięcia czekała aż czarownik zdecyduje się wreszcie na inkantację i zaklęcie poszybuje do stwora, kończąc ich mało chlubne perypetie na plemiennym cmentarzu. W duchu obiecała sobie, że nigdy nie będzie o tym zajściu wspominać i zamierzała wymusić podobną obietnicę na Fogartym. - Co do ch… - urwała wpół słowa, bo płomień, który objąć miał postać kukurydzianego strachu, wcale nie zajął wiszących na nim jutowych szmat, zamiast tego sięgnął jasnej brwi chłopaka. W zimnym powietrzu prędko znalazł się swąd palonych włosów i Williamson straciła już wszelką nadzieję, że wyjdą z tego cało. Godzenie się z porażką nie było jednak refleksją, jaka przychodziła Charlotte z łatwością. Rzadko kiedy przyznawała się do winy, a akt poddania wiązał się jednoznacznie ze słabością - a na to nie mogła sobie pozwolić. Wystarczyło odpuścić, pozostać w milczeniu, obserwując jak (nie) przyjaciel płonie, będąc jednocześnie rozrywanym na strzępy, ale przecież nie to obiecała mu parę minut wcześniej. Dziś oboje mieli wyjść z tego cało. Zbierając się w sobie gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca. Przeczołgała się naprędce do Cecila i szarpnęła go za obie kostki, by wywinął orła na ziemię. - Co ty teraz grilla urządzasz?! Nie ruszaj się! - syknęła, mając głęboko w poważaniu fakt, że twarz Fogarty’ego płonęła i pewnie wolałby zająć się jej gaszeniem. Jakby się dobrze obrócił, to i śnieg prędko załatwiłby sprawę - jeszcze jej za to podziękuje. Sama wstrzymała oddech i zawiesiła wzrok na bestii, której choć sporo brakowało do piekielnego ogara, tak siała wśród nich spustoszenie godne jednego z nich. Mimo iż cały ten pomysł i wysnuta naprędce teoria mogły być skrajnie głupie, tak jeszcze większą głupotą byłoby nie zrobić nic. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Pewnego dnia... Ten dzień mógł nie nadejść. Charlotte nie miała pojęcia o depczącej jej po piętach konkurencji. Żyjących w nich demonach. Czuł ich obecność. Przychodziły do niego pod postacią cichych szeptów. Nawoływały go po imieniu. Zwłaszcza, kiedy budził się w środku nocy zalany potem, z krzykiem ugrzęzłym w krtani, potem perlącym się na czole, klatką piersiową wnoszącą się i upadającą w spazmach bólu. Nie mógł zaczerpnąć tchu. Ulegał napadowi kaszlu. Kaszel był tak długi i intensywny, że wydawało mu się, że w tym niekontrolowanym napadzie wypluje płuca. Drżące, zniecierpliwione ręce wędrowały pod poduszkę w poszukiwaniu papierosów. Miał wrażenie, że nałóg zmaterializował się w nim w formie żywej istoty i zamieszkał pod ostatnią parą żeber. Miał wrażenie, że przypominał o swojej niechcianej obecności, drapiąc w ścianę brzucha, jakby chciało rozszarpać na strzępy tkanki miękkie i wydostać się na zewnątrz. - Pozbawiłaś mnie tych złudzeń dawno temu, więc z czystego przyzwyczajenia nauczyłem się czerpać radość z twojej obecności. - W tonie głosu pobrzmiewał sarkazm, w którym ukryć chciał prawdziwość własnych intencji. Cierpki grymas wykrzywił jego usta. W zmyśle miał być oznaką następnej zgryźliwości i pełnić rolę komentarza na jej kolejną, niepozbawioną pewności siebie, zuchwałą i do bólu szczerą ripostę. - Z miesiąca na miesiąc utwierdzasz mnie w przekonaniu, że to żadne tanie przechwałki. Skup cię, Cecil. Skup się, zdrowy rozsadek nieustępliwie przypominał Fogarty'emu o zagrażaniu. Jego liczba wzrosła do dwóch, choć dla poprawy własnego samopoczucia wmawiał sobie, że na potrzeby obecnego zagrożenia Charlie stała się jego sprzymierzeńcem i podzielała jego postulaty. Żaden z nich nie mógł umrzeć z rąk tej pozbawionej urody kreatury. Krewny Willamson, z charakterystycznym dla tej rodziny tupetem, brakiem ogłady i obycia w towarzystwie, niewybrednie okazywał im pogardę, podchodząc bliżej. Cecil przełknął kolejną inkantacje wraz ze silną. Gardło nie było zdolne do wykrztuszenia z siebie nawet pojedynczych dźwięków. Mięśnie skurczyło napiecie, gdy wcześniejszy czar, zamiast pomóc im wydostać się z opresji, pogorszył sytuacje. Syknął z bólu, próbując pożar ugasić palcami. Plan A nie wypalił. Szykował się, by w wdrążyć w życie plan B, ale nie przewidział, że Willamson opracowała plan C, które nie miała zamiaru z nim konsultować. Od razu przeszła do jego realizacji, ciągnąć Cecila za kostki. Runął w dół. Słowa protestu zamarły w mroźnym powietrzu. - Oszalałaś - wysyczał gniewnie. Twarzą zanurkował w śniegu, w celu upewnia się, że ugaszone zostanie trawiące jego brew ognisko. Palce zaleczył wokół jej nadgarstka. Drzazga niepokoju przebiła jego serce, kiedy zastygł bez ruchu, ze spojrzeniem wbitym w genetyczne wynaturzenie. Już dawno wysunął teorię, że Charlotte Willamson tkwiła w objęciach obłędu. Teraz się potwierdziła. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Obawa przed śmiercią nie była tą, która spędzała Charlotte sen z powiek. Zdarzały się przecież chwile, kiedy myśl o wydaniu ostatniego tchu przynosiła pociechę, wiązała się ze spokojem, jaki nigdy miał nie nastąpić. Demony przychodził doń pod postacią odbijających się echem w umyśle jadowitych, rzuconych w pogardzie słów. Przybierały namacalną, fizyczną postać, jaka nie tylko lała się goryczą do ust, ale i nachodziła każdego dnia, kładąc na ramionach ciężarem, którego nie sposób zrzucić bez przekreślenia przyszłości i doszczętnego pogrzebania całego włożonego w to krótkie życie trudu. Powstrzymała się przed wzruszonym oww; siłą rzeczy sięganie do przepełnionego sarkazmem westchnienia mogło być nie na miejscu, zwłaszcza w perspektywie nadchodzącego zgonu. Przypływ czułości, nawet jeśli miała gęsto ociekać fałszem, nie pasował do ostatnich słów na moment przed wyzionięciem ducha. Wspaniale, gorszej przygody to już nie mogliśmy mieć, dołączyło do myśli Charlotte, kiedy wśród przemykających przed oczy wyobraźni wspomnień pojawiły się te wszystkie plany, jakie potencjalnie mogły nie doczekać się spełnienia. Co z egzaminami kończącymi pierwszy rok biegłego? Co z imprezą z Hudson, na którą czekała już tygodnia, marząc o spiciu się do błogiej nieprzytomności i zapomnienia o całym otaczającym świecie? Co z Pytonem, Mitoksem i Ram Izad, jakim obiecała wziąć we wieczne władanie i co z… no właśnie? O czym marzyła Charlotte Williamson? - Jebać to - mruknęła do siebie, kiedy leżąc już na pokrytej cienką warstwą śniegu ziemi, dość boleśnie odczuła wbijający się w plecy konar. Zacisnęła mocniej palce na kostce przyjaciela, wbijając weń paznokcie. Fogarty zawsze pragnął, by ostatnie słowo należało do niego - czy to dlatego, że będąc cieniem, był stale pomijany przez otaczającego społeczeństwo? Nie zaszczyciła Cecila już żadnym spojrzeniem, zamiast tego głęboka zieleń tęczówek sunęła za wychudzoną istotą o potarganej szczocie w miejscu włosów. - Patrz - szepnęła teatralnie, wskazując brodą na krążącego bez większego celu stracha. Stworzenie nadal pozostawało obrzydliwe, wywołując na twarzy Williamson grymas niechęci. Czym to coś miało być? Zapisała gdzieś w pamięci, aby przy najbliższej nadarzającej się okazji przekopać domową biblioteczkę w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat potencjalnych leśnych zagrożeń. - Chyba zaraz sobie pójdzie - zauważyła, kiedy kukurydziany strach stawiał swoje kroki w innym kierunku, dość smętnie powłócząc nogami. - Nie dziś, Gabrielu - uśmiechnęła się kącikiem ust, dopiero wtedy orientując się, że nadal wbija palce w nogę towarzyszącego jej czarownika. Nie zwolniła jednak uścisku; Cecil bywał zbyt nieokrzesany i nieprzewidywalny, by ot tak puścić go wolno, nim będa mieć pewność, że skrzywiony pokurcz zostawił ich wreszcie w spokoju. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Jebać to, wymamrotane przez Charlie, było jedynym co usłyszał, ale zdecydowanie nie jednym zmartwieniem jakie wypełniał jego myśli, chwilę przed upadkiem. Upadając nie zdążył nawet podnieść głosu do krzyku i wyrzucić z siebie soczystą kurwę. Szybciej poczuł wystający ze śniegu korzeń wbity w żebra. Dlaczego nadal zadawał się z tą wariatką i - ważniejsza kwestia - co takiego Charlie chciała pierdolić na tym odludziu? Objął wzrokiem źródło ich problemu. Tam znalazł odpowiedź. Stać było ją na taki akt poświęcenia? Nie zdążył zapytać, bo ledwo ta myśl uformowała się pod sklepieniem czaszki, a musiał zmagać się z silna potrzebą wyśmiania jej nagłej ofiarności. Zwalczył ją, choć kosztem tego zabiegu był śnieg między zębami, ale przynajmniej ogień przestał parzyć w skórę. Co oprócz brwi spłonęło? Teatralne „patrz” wyszarpało go z sideł zadumy. Spojrzał tam, gdzie podążył wzrok Williamson. Karykaturalne stworzenie nauczyło się nowego algorytmu- zamiast stać w miejscu, poruszało się dwa kroki w jedną i kolejne dwa w drugą stronę, choć gębę nadal miało rozdziawioną. - Myślisz, że tęsknij za rozumem? - podzielił się swoją refleksją, niemal w tym samym momencie, w którym Charlie skonfrontowała go z wynikiem swoich - jak się niedługo potem okazało całkiem słusznych - obserwacji. Cztery uderzenia pulsu później - kiedy owinął palce wokół jej nadgarstka, czuł pod opuszkami palców jej plus i to on posłużył mu do oszacowania zwodniczego w swojej naturze czasu - jej prognozy się sprawdziły. Miejsca, jakie mieli zawarowane w piekle, pozostaną póki co puste. Jak się czujesz, Charlie, z tym kolejnym uczuciem odrzucenia?, chciał zapytać, ale struny głosowe nie podjęły z nim współpracy. Choć - między piekłem a prawdą - ten wątpliwej jakości kawaler nie zasługiwał na jej rękę. Wniosek nasunął się sam, niczego nie straciła. Wynaturzenie zniknęła z cecliowego pola widzenia i właśnie wtedy zaciągnął się porządnie powietrzem, przypominając sobie, czym jest oddychanie. Uświadomił sobie kolejną smutną prawdę. Ciało miał odrętwiałe od napięcia i zimna. - Puść mnie, Charlie. - Dopiero teraz uświadomił sobie, że palce Willismon nadal zakleszczone były kilku centymetrów nad jego kostką. Jakby chciała się upewnić, że w końcu podporządkuje się jej woli i nie pociągnie ją ze sobą na dno. – Masz racje. - W piwnych oczach pojawił się błysk złośliwości, usta przeciął grymas imitujący sardoniczny uśmiech. – Nie idźmy śladami naszych przodków. W końcu po to uczymy się historii, by nie powtarzać tych błędów i właśnie dlatego puszczę w niepamięć to, co się tu wydarzyło. Wyszarpał gwałtownym ruchem nogę ze szponów Williamson, uprzednio rozluźniając palce z jej nadgarstka. Nadal nie dowiedział się, w jakim celu Charlie przyprowadziła go właśnie tu, ale tym razem nie zależało mu na poznaniu prawdy. Nie mieli powodu, by dużej tkwić na tym cmentarzysku, gdzie pogrzebali resztki swojej godności. Zbyt duże ryzyko, że ich nowy - z braku lepszego określenia - znajomy znowu zaszczyci ich swoją nietuzinkową obecnością. - Chodź. Nie zostanę tu ani sekundy dłużej. Chodź, bo twój narzeczony może w każdej chwili wrócić i potroić wysiłki w walce o twoje względy. Fogarty nie chciał stać się ofiarą tego fatalnego zauroczenia. Wstał i - zamiast w przejawie uprzejmości poddać Charlie rękę - wsunął do ust papierosa. Braki w savoir vivre zrekompensował jej, kiedy sama stanęła na nogi, kierując ku niej paczkę. - Muszę przyznać, że ta twoja mina, gdy się potknęłaś, wynagrodziła mi wszystkie przykrości, jakie mnie tu dzisiaj spotkały. Kąciki cecilowych warg uniósł się ku górze. Niezależnie, czy Charlie poczęstowała się papierosem, czy nie, schował resztę nałogu z powrotem do kieszeni, kroki swoje kierując ku Wallow. Spędził za dużo czasu na łonie natury. Tęsknił za miejskim zgiełkiem. z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
By zapewnić sobie rozrywkę gotowa była zrobić wiele. Czy to pierwszy raz kusiła los, rozpędzając się tam, gdzie dotąd nie postawiła nogi? Czy rozpościerająca się na horyzoncie niewiadoma w połączeniu z upartą potrzebą doświadczania ekscytacji, pierwszy raz popychała do podjęcia ryzyka? Każdy dzień był okazją do przygody, nową, czystą kartką, gotową zamalowania. Dlaczego rezygnować, kiedy jeszcze się nie spróbowało? Na komentarz Cecila uśmiechnęła się kącikiem ust. Błąkające się wśród drzew stworzenie najpewniej trafiło na nich zupełnym przypadkiem, głupim łutem szczęścia. Czy to coś mogło im zrobić jakąkolwiek krzywdę? Poza machaniem chuderlawymi łapami i nieuginaniem się pod magią iluzji nie wydawało się być jakkolwiek groźne. Chyba. Na pewno. - Jak puszczasz w niepamięć, to znaczy, że wrócisz tu za kilka dni w poszukiwaniu narzeczonej? - Uniosła brwi w zwątpieniu, nie bardzo rozumiejąc logikę Fogarty’ego. Czasem naprawdę odnosiła wrażenie, że pochodzą z różnych planet. Odsunęła szybko rękę, w razie gdyby wierzgający nogami Cecil przypadkowo wymierzył w nią butem, czym tylko zasłużyłby sobie na kolejne siniaki. W takich chwilach Charlotte nie przepuszczała okazji i ta cała sympatia, o jaką śmiało oskarżał ją czarownik, ginęła gdzieś pod naciskiem szalejącej nienawiści. Przymknęła oczy i westchnęła ciężko, by zaraz przyjąć pomoc wyciągniętej dłoni i podnieść się na równe nogi. Otrzepała wełnianą spódnicę z resztek śniegu i upewniła się, że podczas upadku nie rozdarła materiału rajstop. Pod grubą warstwą kurtki nadal czuła pulsujący równym rytmem ból w plecach. Jebane drzewa, skwitowała rosnącą niechęć do wszechogarniającej natury. Szeroko pojęta przyroda nie pasowała do żadnej z kategorii zainteresowań Charlotte. Uwielbiała wprawdzie świeże objęcia zimnej, oceanicznej wody i szczypiący w policzki mróz, blade świty spędzając na pływaniu. Dotyk ziarnistych skał na podeszwach stóp, wilgotny zapach ziół pod naciskiem palców - ale żeby zaraz te wszystkie dzikie stworzenia, krwiożercze bestie i durne kukurydziane stwory? Lucyfer mógł to sobie darować... Przyjęła papierosa i prędko zaciągnęła się srebrzystym dymem, wsłuchując w rytm pędzącego wciąż serca. I kiedy już myślała, że smętnym krokiem wrócą do miasta w milczeniu, Cecil stanął na wysokości zadania. Oh biedny, aż prosiło się, by teatralna ironia zatańczyła języku. Czy nie od początku zastrzegła, że wyprawa nie będzie należeć do najlżejszych? - Polecam się na przyszłość - rzuciła, próbując nie parsknąć śmiechem, kiedy to uniosła wzrok na czarownika i dostrzegła na jego twarzy osmolone brwi. - Bawię się równie dobrze. Zrównała się z nim krokiem i szturchnęła jeszcze w ramię, by przestał się boczyć. To nie pierwszy i z pewnością nie ostatni raz, kiedy tak miło spędzili ze sobą popołudnie. | zt |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity