Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
ŁAZIENKA Na tle innych łazienek świata, tę pod numerem szóstym wyróżnia zakrawająca o sterylność czystość i zaskakujące wykorzystanie przestrzeni; utrzymana w jasnych barwach i wyposażona w spore lustro, ma zmyślnie rozlokowane wyposażenie. Na prawo od wejścia znajduje się spora wanna, z kolei w lewym rogu łazienki dobudowano prysznic — naturalne światło wpadające przez niewielkie, chociaż zwykle zasłonięte okno, sprawia, że pomieszczenie wydaje się cieplejsze, niż faktycznie jest. Poza zestawem ręczników, przyrządami do golenia i perfumami, na widoku znajdują się tylko trzy butelki na regale nad wanną; cała reszta wyposażenia ukryta została w szafce. Za łazienkowym lustrem nad umywalką można odnaleźć dobrze wyposażoną i regularnie uzupełnianą apteczkę. Rytuały w lokacji: nieudany lockdown [moc: 54] |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
14 kwietnia, 1985. wieczór TW: wspomniane molestowanie Zaczerwieniona skóra od szorstkiej gąbki piekła — niewystarczająco; mocniej — gdy niedelikatne ruchy próbowały zeskrobać z niej niematerialne ślady zeszłej nocy. Czerwone pęknięcia na udzie to za mało — mocniej; użyj tarki — by wyrzucić z pamięci widok obcej dłoni; by nie czuć podchodzącej do gardła żółci na wspomnienie innych rąk — głębiej; przesiąknął w twoje kości, musisz szorować mocniej — które z podobną dozą bezczelności robiły to w przeszłości. Krwiaki były dowodem na to, że ciężko jest wyplewić podskórne zepsucie. Zrobiłam coś złego— Magia od wczoraj smakowała krwią. Nie, poprawka — słowa smakowały krwią, odbicie w lustrze obrzydzeniem, a sama myśl o czarowaniu wprawiała dłonie w drżenie. Nie była pewna, czy to dostrzegł; mógł. W gwardii zatrucie magiczne jedli na śniadanie, a o objawach słyszeli więcej, niż o epidemii AIDS. Kąpiel była zaleceniem lekarza (gdzie twój dyplom, Williamson?) wraz z dosadnym żadnej magii, Vandenberg. Nie rozumiesz. Zrobiłam coś złego, Williamson. Nie rozumiał? Mógłby zrozumieć, gdyby mogła mu w pełni wyjaśnić. Mógłby też spojrzeć na nią w ten sam sposób, co wtedy na pirsie, gdy gniew i przerażenie były jednością, a obrzydzenie ich bliską sąsiadką z naprzeciwka. Nie winiła go za to — pogodził się z ogonem i tak szybciej, niż ona sama. Styczeń był oddalony milion lat świetlnych od dzisiaj — od jego dużej, jasnej łazienki i dużej wanny, po brzegi wypełnionej pianą. Był oddalony na tyle, że nie zniosłaby, gdyby znów tak na nią spojrzał. Zrobiłam coś złego, więc jestem złym człowiekiem. Zło miało to do siebie, że wchodziło głęboko. Głębiej, niż przesiąknięta wodą i mydłem gąbka mogła sięgnąć. Głębiej, niż relaksujące olejki, które wyciągnął z szafki za lustrem i wlał do gorącej wody. Niemal wrzącej; musi wypalić skórę z zapachu kadzidła. Odłożyła gąbkę na brzeg wanny i zanurzyła głowę, jakby pełne zatopienie mogło pozwolić jej na odrodzenie. Może gdyby mogła się w niej utopić, załatwiłoby to sprawę. Gdyby mogła się w niej utopić, to nie byłaby złym człowiekiem — to byłaby człowiekiem. Zrobiłam coś złego, nie zasłużyłam byś— Napar z mieszankę rumianku, pokrzywy i trzeciego składnika, którego nie znał, ale ponoć działał, stał na drewnianym taborecie. Została ostrzeżona, że wypije ich dziś przynajmniej cztery — nie pamięta dokładnie, jak na to zareagowała. Musiała pokiwać głową, skoro filiżanka tu stała, chociaż w głowie uparcie twierdziła, że nie zasłużyła. Magia powinna ją ukarać. Powinna gnić od niej od środka, by wreszcie na zewnątrz być tak samo zepsutym, jak w wewnątrz. Zasłużyłaś. Ten wyrok już nie był jej własny. Nie był to głos, którego słuchała — nie był to głos, który często się odzywał. Wracał w koszmarach, gdy wspomnienia zaplątanego w traumie umysłu zaprowadzały ją znów na górę domu w Maywater. Gdy drzwi skrzypiały w zawiasach; gdy gramofon milczał, a głośne sapanie do ucha zagłuszało wszystko — każdą myśl o ucieczce, bo nie było żadnej ucieczki. Nie wiedziała, ile spędziła pod wodą. Słońce inaczej padało przez lekko odsłonięte okno, a wrzący napar stał się letni. Letni, więc idealny do wypicia duszkiem. Dopiero gdy pierwsze krople spłynęły do krtani, poczuła jak spragniona była. Dno filiżanki zostało osiągnięte; dno metaforyczne również znajdowało się w zasięgu dłoni, wystarczyło, by wypowiedziała kolejne zaklęcie. Jakiekolwiek zaklęcie — zwykła tęcza między palcami wystarczyłaby, by zniwelować cały wysiłek Williamsona z ostatnich godzin. Zrób to; zasłużyłaś. Być może; on nie. Gdyby robiła to na własną rękę i we własnym mieszkaniu — w łazience z pleśnią na suficie oraz rurą trzymającą się na taśmę i słowo honoru — z pewnością dawno by uległa pokusie. Za drzwiami jednak słyszała dźwięki życia; kroki z kuchni do salonu, otwierany balkon i gruchotanie gołębi na zewnątrz. Oparła kark o brzeg wanny i podniosła dłonie do góry. Zachodzące słońce ciepłym złotem padało na jej skórę. Czerwona recepturka na nadgarstku była nietypowym prezentem, ale skutecznym. Pociągnięcie było szybkie i bolesne — dokładnie takie, na jakie zasłużyłaś — potrzeba wyszeptania zaklęcia minęła. Prawdziwy zachód słońca był lepszy od każdej iluzji, jaką mogła wymyślić. Powiedz mu. Zasłużył, by wiedzieć, kogo wpuścił do domu. Przepłukiwała skórę gorącą wodą. Patrzyła, jak piana znika w odpływie i z ugiętymi kolanami siedziała jeszcze chwilę w pustej wannie. Zaparowane lustra były obietnicą, że nie będzie musiała na siebie patrzeć, gdy wyjdzie, ale splątany supeł wyrzutów sumienia w żołądku mówił jej, że powinna spojrzeć. Skoro ty nie umiesz spojrzeć sobie w oczy, to dlaczego on miałby? Miała zaczerwienione od temperatury policzki i ociekające wilgocią włosy. Loki rozprostowały się od ciężaru i powolnymi, mechanicznymi ruchami osuszała je ręcznikiem. Przetarte z wilgoci lustro prezentowało jej kogoś, kogo nie potrafiła rozpoznać. Wczoraj miała przecież inną twarz — która była prawdziwa? Czy była tym, co zrobiła, czy tym co— Nie założyła szlafroka. Jedynie zbyt dużą, męską bluzę i miękkie dresy. Kołnierz momentalnie zmoczył się od włosów, a przez myśl przeszło jej, że może jej nie zobaczy; może jego ubrania są na tyle duże, że będzie w nich niedostrzegalna. Że jej wina ukryje się między bawełną i nigdy już nie będzie musiał spojrzeć na nią tak samo, jak wtedy. Pstryk. Czerwona recepturka uderzyła w nadgarstek. Kłamstwo było równie uzależniające, co magia. Wychodząc z łazienki, poczuła chłodny powiew na rozgrzanej skórze. Stał w progu otwartego balkonu i dym wypalonego do połowy papierosa unosił się nad jego głową. Na balustradzie siedział gołąb — jeden, gdzie jego partnerka? — Williamson. Nie podobało jej się brzmienie własnego głosu. Bała się, że gdy się odezwie, lament sam wyleje się razem ze wszystkim, co trzymała w środku. Żadnego lamentu. Żadnej magii. — Zrobiłam coś złego. z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów