First topic message reminder : Opuszczone domostwo Dom przy trzeciej alei od zawsze wzbudza poczucie grozy nie tylko wśród niemagicznego społeczeństwa, ale i też wśród czarowników. Puste okiennice przywodzą na myśl oczodoły umarlaka, a białe, brudne deski - wystawione na działania natury kości. Wiele osób próbowało w nim mieszkać, niestety za każdym razem dom ten sprowadzał na nich jedynie nieszczęścia. Mówi się, że pierwsi właściciele nie wywiązali się z jakiejś obietnicy wobec potężnych sił, sprowadzając tym samym na siebie ich gniew oraz na każdego, kto odważy się zamieszkać w przeklętej willi. Wiele żyć zostało tu zakończonych w niewyjaśnionych okolicznościach. Najgłośniejszym echem odbiło się jednak to, co wydarzyło się z ostatnią rodziną około dwudziestu lat temu, kiedy głowa rodziny po kolei strzałem z broni w głowę zabił wszystkich domowników, a później sam zakończył swój żywot, wieszając się na strychu. Mimo swojej reputacji miejsce to przyciąga młodych ludzi, chcących udowodnić swoją odwagę i przetrwać całą noc w murach domu. Jeśli zdecydujecie się do niego wejść, należy obowiązkowo rzucić kością k6. k1 - mijając jedno z zakurzonych okien, przez chwilę wydawało wam się, że ktoś za nim stoi. Jednak kiedy ponownie patrzycie w tamto miejsce - nikogo nie widzicie. k2 - stary dom wydaje z siebie wiele niepokojących dźwięków. Trzaski, chrobotania. Łapiecie się jednak myśli, dźwięk, który towarzyszy wam od jakiegoś czasu - to miarowe i ciężkie ludzkie kroki. Odgłos ten dochodzi ze strychu. Jeśli decydujecie się tam udać, znajdujecie jedynie zagracone pomieszczenie oraz, tuż pod jedną z belek, wielką starą ciemną plamę, bliżej nieokreślonej cieczy, która wżarła się w deski. k3- atmosfera zaczyna się zagęszczać. Czas jakby zwolnił, a dom sprawiał wrażenie, jakby na coś czekał. Robi się wam duszno i klaustrofobicznie. Nagle słyszycie jak ktoś… lub coś łomocze do piwnicznych drzwi, szarpie za klamkę i ryczy nienaturalnym chrapliwym głosem. Po chwili wszystko ustaje. Jeśli zdecydujecie się otworzyć piwniczne drzwi, zobaczycie, że piwnica jest zawalona i nie można tam nijak przejść. k4 - chodząc po domu, uderza w was nagle przeraźliwy, słodkawo-mdlący odór zgniłego mięsa, od którego robi się wam nie dobrze. W uszach słyszycie wysoki pisk albo brzęczenie? Trudno wam to określić, ale czujecie na swojej skórze, jak coś po was pełza, kąsa. Jednak nie widzicie żadnych śladów ugryzień. Po chwili wrażenie to mija, jednak smród zgnilizny, który nie da się zmyć ani ukryć żadnymi perfumami zostanie na was jeszcze przez trzy dni. k5 - w ścianie, koło której właśnie przechodzicie, coś zaczyna skrobać, jedna nie przypomina to odgłosów, jakie mogą robić szczury. Coś brzmi jakby wiele rąk, setki palców skrobały mury domu od wewnątrz. W momencie, kiedy będziecie mieli już dość - skrobanie ucichnie… Jednak tuż zaraz z każdego pęknięcia w podłodze i ścianach zacznie się sączyć gęsta, brunatna krew. Możecie próbować uciec od tego makabrycznego widoku, opuszczając dom. Kiedy wrócicie, po posoce nie zostanie nawet ślad, jednak obraz tego, czego byliście świadkami, odgłos skrobania będzie wam towarzyszył w koszmarach jeszcze przez najbliższą noc. k6 - w pomieszczeniu, w którym się znaleźliście, nagle robi się przeraźliwie zimno. Jeszcze z jednego zdajecie sobie sprawę - ktoś na was patrzy. W każdym każdego rozbitym lustrze, w każdym odłamku szkła i błyszczącego metalu dostrzegacie chwiejące się ludzkie sylwetki, które się do was zbliżają. Ich martwe oczy widzą was na wskroś i czujecie, są wszędzie. Może cię albo uciekać z domu, albo próbować się ukryć w miejscu, gdzie nie będzie nic lustrzanego. Niestety widok martwych twarzy będzie was prześladował jeszcze przez trzy dni - za każdym razem, kiedy spojrzycie na kogoś, najpierw zobaczycie jego martwą, rozkładającą się twarz, dopiero po chwili, kiedy mrugnięcie, makabryczna wizja zniknie. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pon Kwi 01, 2024 11:19 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
— To dobre pół roku, a ty nie wspomniałeś o tym ani razu. — Przy tym stwierdzeniu w głosie Nevella nie wybrzmiała nuta pretensji lub żalu, porządkował wyciągane z Cecila kawałek po kawałku informacje. Bloodworth na przestrzeni ich znajomości poznał całą paletę emocji Fogarty’ego, przez co bardzo trudno było mu przywdziać taką maskę, która nie miała prześwitów. Skrzypek zdawał sobie sprawę, że działało to w obie strony i przed ilustratorem też miałby problem, aby coś ukryć – w końcu poznał go na wylot. — Jak często ci się to zdarza w tygodniu? Ile trwa? — Nevie wrócił do nurtujących go pytań. Pokręcił delikatnie głową, nie chcąc dzielić się schorzeniem, które jako pierwsze przyszło mu do głowy. Objawy wytwórcze nie przecinały się z negatywnymi bądź poznawczymi. Było za wcześnie i za mało wiedział, aby wysnuwać założenia. — Na razie nic, prowadzę z tobą dość nieprofesjonalny wywiad. — Ostatnie zdanie miało nieco rozładować nastrój, który uległ odarciu z ich lekkości sprzed kilku minut. Nevellowi nie umknęło to, że Cecil unikał niczym ognia zerkania w swoje odbicie, nawet jeśli mijali witryny sklepowe i mogliby z łatwością dojrzeć w nich siebie, to Frogarty rzadko kiedy korzystał z takiej okazji. Kiedyś nawet zapytał Froggy’ego o to wprost po zaciągnięciu ilustratora do kina na jakiś późny seans na horror, który okazał się nie dorastać do nevellowych oczekiwań i skończył się na ich pogaduszkach (towarzysz Bloodwortha nie do końca miał tak naprawdę inne wyjście). Kłębiło się to w jego głowie, tym bardziej, że Nevie lubił aparycję Cecila, kształt ust układający się w uśmiechu, który w jego obecności sięgał również do piwnych oczu i mógłby się w niego wpatrywać do woli. Wprawdzie przy Mallorym miał problem z oderwaniem od Cavanagha wzroku, co zdarzało się skrzypkowi bardzo rzadko i zwerbalizował w swoim komentarzu przeznaczonym jedynie dla cecilowych uszu swoje pragnienie. Sam fakt, że Fogarty mu się fizycznie podobał nie ulegał najmniejszym wątpliwościom, ale nie dawał mu tego do zrozumienia aż tak wprost. Mallory’ego Nevie lubił wytrącić nieco z równowagi; Bloodworth nie potrafił go do końca rozgryźć i stosował wobec nieco flirt wymieszany z leciutką, wirującą w głowie prowokacją. — W twoim przypadku powiedziałbym, że skandaliczne są godziny nad ranem, bo to też część nocy, wtedy się ciebie najmniej spodziewam. Zacząłbym więc od czterech godzin, a skończył na sześciu, oczywiście, licząc od północy — mruknął z przedzierającym się rozbawieniem Nevell. Nie wcisnął mu do rąk kluczy, aby przestał go nachodzić w nocy w obawie przed wybudzeniem ze snu. Bloodworth należał raczej do nocnych marków, więc zupełnie nie byłoby to trafnym założeniem. Przekazanie kluczy do Abeille 9/5 wydawało się naturalną koleją rzeczy w ich znajomości, nawet przy konieczności nakarmienia Pana Ravencrofta, jeśli Nevell nocował w posiadłości Bloodworthów położonej na Broken Alley. Jeżeli senność ciążyłaby mu na powiekach stany w jakich widywał niekiedy Cecila Fogarty’ego w progu odrzucały w kąt możliwość złożenia głowy na miękkiej poduszce. Młody Bloodworth w prowokacji podanej mu na tacy przez Cecila poza zaproszeniem do gry słów, w której osiągnęli wspólnie poziom mistrzostwa, dostrzegał jednak dużo prawdy. Byli ciasno opleceni przez uwikłanie i przywiązanie emocjonalne — świadomi aż nadto, że stali w rozkroku, choć zgodni w tym, by nie popychać tego dalej. Nawet jeśli czasem pokusa drapała w gardło niemal tak skutecznie, jak dym nikotynowy, zasnuwając mgłą możliwe konsekwencje. Nevie czuł naglącą potrzebę trzymania ręki na pulsie, choćby przez wzgląd na to, że sam bywał bardziej zdystansowany od zaangażowania (nie dotyczyło to samego kontaktu cielesnego, niezobowiązującego flirtu, bycia miłym czy przebiegu wszelakich zdarzeń międzyludzkich), a Cecil wydawał mu się bardziej skory to zatonięcia w tym, w końcu o wiele łatwiej ulegał się emocjom. Łączące ich uczucia wobec siebie, odarte z racjonalizacji i podskórnych, drapiących obaw — zostało ugruntowane na przestrzeni dłuższego czasu, powoli krystalizując się i wykraczając poza wymiar zwykłej fizyczności. — Zadbam o każdy z tych odłamków z osobna. Przy mnie twoje serce jest zawsze bezpieczne — odpowiedział pogodnie z łobuzerskim uśmiechem i błyskiem w niebieskich oczach, które w półmroku mogło być nieszczególnie widoczne. Nevellowi jednak to zupełnie nie przeszkadzało, jak to, że pustostan, którego puste oczodoły ram okiennych widziały wiele tragedii wewnątrz, połykał ich słowa, tak jakby stanowił jakiś zabawny zamiennik pośrednika. Wesołość została zgaszona jak knot świecy, pozostawiając dowód po obecności płomyka jedynie zanikający dym, a na ich twarzach ledwie resztki rozbawienia. Bycie świadkiem trzymania się za ręce pod stołem, stało się wyczekiwanym pretekstem, który pozwolił Nevellowi rozwinąć temat bez cecilowego zbywania — te z łatwością mógł dzięki temu incydentowi odgonić, jak namolne muchy. Pytanie o powody niechęci do Forgera zignorował, naśladując przyjmowaną linię obrony Fogarty’ego. Młody Bloodworth nie musiał się tym dzielić; wcześniej zaprezentował mu podwaliny swojej niekrytej nawet niechęci do mężczyzny. Przy cecilowym: nikt tego nie widział poza tobą, Nevie nie wyhamowywał odruchu, który naszedł do w Midnight Retreat i przewrócił oczami. — Nie licz, że moje zdanie o starym Forgerze cię obejmuje. Nawet nie próbuj tego wykręcać w ten sposób — zastrzegł niemal od razu skrzypek z kąśliwością w głosie, a na twarzy wykwitł mu grymas niezadowolenia, którego nawet nie próbował zamaskować. — Dobrze wiesz, co uważam tu za żałosne. Nieważne co powiesz – nie zmieni to faktu, że to on jest stary, więc z racji jego doświadczenia nie wmówisz mi, że tak bardzo omamił go mój Cień i wobec tego tak bezradnie nie potrafił zawiązać podobnego romansu z kimś w swoim wieku. — Jeszcze zanim Nevie na dobre wystosował swoją odpowiedź, zdążył skrzyżować ramiona, podtrzymując zamkniętą postawę. Uleciał z niego dobry humor i zabierając ochotę na jedzenie, ustępując miejsca negatywniejszym emocjom. Skrzypek nie musiał dodawać do tego, że nie spodobała mu się kolejna próba wykręcenia od niewygodnego tematu. Nawet jeżeli bez rozlanej irytacji uznałby ją za zasadną, to teraz nie chciał brać na to taryfy ulgowej. — To przykre, bo akurat został sam od czerwca ubiegłego roku, a nie pozwolę mu się tarzać z pazurami w ubraniach mojej nieżyjącej matki. — Nevell pozwolił sobie na beznamiętny ton, bo nie było mu ani trochę żal tego kota. Młody Bloodworth był niemal pewny, że gdyby nie musiał wyjść niezwłocznie na spotkanie Kowenu Nocy, godząc się ze spóźnieniem, to wpakowałby Pana Ravecrofta w jego trybie bojowym do transportera i podjął próbę oddania tego sierściucha. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Nie chciałem cię w to angażować - dokładać ci kolejnych zmartwień i wplątywać w kolejne kłopoty, dodał w myślach i, chociaż słowa te ostatecznie nie zatańczyły na jego języku, Bloodworth mógł łatwo się domyśleć, jaka intencja przyświecała Fogarty'emu, gdy zachłysnął się łapczywie powietrzem - bo myślałem, że uporam się z tym na własną ręką - chociaż w głosie Neviego nie wybrzmiała nuta pretensji, ani żalu, ten należący do Cecila wyraźnie drżał w wyrazie skruchy, bo nie powinien był tego przed nim zatajać - ale jak widać, przeceniłem swoje możliwości. Wzrokiem zabłądził ponad ramię studenta medycyny, ale panujący za jego plecami półmrok nie był równie interesujący, co studiowanie znajomych rysów twarzy, jednak w tym momencie, gdy złapał w zęby dolną wargę i próbował uporządkować kłębiące się pod sklepieniem czaszki mgławice myśli, musiał zadowolić się majaczącymi na krawędzi spojrzenia cieniami wpadającymi do środka przez nieuzbrojone w szyby okna. Teraz, gdy prawda ujrzało światło dziennie, nie miał zamiaru unikać odpowiedzi na zadane przez skrzypka pytania, jednak nie od razu ukształtowała się na jego wargach. Wolną dłoń, zawiniętą w pieść, zbliżył do ust, jakby chciał tym gestem stłumić ekspresje tlącą się w kącikach ust, której daleko było do rozbawienia. - Nie wiem - jego głos nadal drżał, był niemal równie cichy, co zawodzenie wiatru, mógł go zagłuszyć każdy, dobiegający zza ich pleców szmer. – Wcześniej raz w tygodniu, teraz coraz częściej. Wiesz, jakby chciała się upewnić, że o niej nie zapomnę. – Zamilkł na chwile, opuszczając obie dłonie wzdłuż ciała. Napięcie pospinało jego mięśnie w sztywnym odrętwieniu. – Czasem to ledwie chwila, kilka sekund, cichy szept tuż przy ucho. Czasem prowadzimy dialog. Czasem ona wygłasza monolog. Czasem śmieje mi się w twarz. Czasem miał wrażenie, że wariuje, z miesiąca na miesiąc coraz głębiej zanurza się w otchłani obłędu. Był gorszy od otaczającego ciemności i powykrzywianych z cieni kończyn próbujących pochwycić jego ciało. Był dużo gorszy od strachu przed ogniem, wizualizacji płomieni prześlizgujący się po skórze. Był znacznie przerażający od lustrzanego odbicia, gdzie bał się ujrzeć zamiast swojej twarzy, zupełnie obcą. Był dużo bardziej przytłaczający od dni samotności, które przeminęły w chwili, w której głos Nevella pierwszy raz rozległ się w skrawkach dzielącej ich przestrzeni. Był o wiele bardziej przejmujący od ostatniego pocałunku, który pozostawił na wargach Foggy’ego, gdy wybiła ostatnia sekunda ich romansu. Dahlia. Jesteś żywa, czy martwa? Chciał wierzyć, że obecnie żyła wyłącznie w ich wspomnieniach. Zacisnął mocno dłoń na odnalezionej w kieszeni plastikowej zapaliczce, aż pobielały mu knykcie. Chociaż serce wybijało gwałtowniejszy rytm w piersi, klatka piersiowa Cecila unosiła i upadała symetrycznie – odzyskał kontrolę nad oddechem, zanim kolejne dwuznaczności oplecione nicią subtelnej złośliwości opuściły jego gardło. - Czyli po czwartej nad ranem? - iskry rozbawienie tańczące na krawędzi źrenic Nevella, zmusiły usta Cecila do naturalnego uśmiechu. - Fakt, wtedy najczęściej zjawiam się na progu twojego mieszkania w stanie, w którym nie chcę, żebyś mnie oglądał. - Często robił użytek z kluczy, które wcisnął mu do ręki Bloodwroth. Gdy mieszkał w Sonk Road, nadużywał jego gościnności. Czasem pomieszkiwał u niego przez kilka dni z rzędu, pod byle pretekstem, chociaż wtedy najczęściej nie wracał do mieszkania, które dzielił z siostrą, bo celowo, wręcz z premedytacją, unikał konfrontacji z nią, zazwyczaj pod ostrzejszej wymianie zdań. Prowokacja za prowokacją układała się na ich językach na kształt zawiłego labiryntu gry słow. I przyświecał im jeden cel - dotrzymać drugiemu kroku. Nie musieli przy tym badać swoich granic. Ten etap mieli już dawno ze sobą. Nić przywiązania, które zacisnęła się wokół ich serc i splotła ze sobą nierozerwalnie ich losy emocjonalnym przywiązaniem, była trwalsza od stali noża od czasu do czasu pobłyskująca między cecilowymi palcami. Nie musiał się stale pilnować, by nie ulec impulsowi, który zagłuszyłby głos zdrowego rozsądku w przyspieszonych oddechach, bo granica, chociaż nigdy nie została przez nich wytyczona, istniała w zasięgu ich spojrzeń. Po jej przekroczeniu, to, co budowali przez tyle lat, rozpadłoby się jak zamach z piasku. - Oddałem ci je, Nevie, jest twoje - chociaż błysk w niebieskich oczach, był ledwo widoczny na tle wypełniającej przestrzeni ciemność, Cecil mógł sobie go wyobrazić, podobnie, jak mógł sobie wyobrazić uśmiech układający się na ustach Nevella, gdy słyszał rozbawienie w słuchawce telefonu. Po chwili radości pozostały tylko tlące się w kącikach ust zgliszcza, ale nawet one wygasły. Ustąpiły pod naporem chłodu słów sączących się Nevellowi przez wargi i cecilowego głębokiego westchnienia, który osiadł w przestrzeni, jak szron na szybie, pozostawiając po sobie mgiełkę skroplonego oddechu. Nie możesz znieść myśli, że twój Cień, nie jest tylko twój?, chciał zapytać uszczypliwie, łudząc się, ze to przełamie tworzące się wokół nich napięcie, ale słowa zatrzymały się w wąskim tunelu krtani. - Co chcesz usłyszeć, Nevie? - pozwolił sobie na kontakt wzrokowy, chociaż obawiał się, że ujrzy tam wyłącznie wstręt. – Czułem się dobrze w jego towarzystwie i wydaję mi się, że, skoro nie wyrzucił mnie za drzwi i wciąż je przed mną otwierał, podzielał moje uczucia. Moze, pod pewnym względem, był bezradny, bo, gdyby chciał zakończyć tę znajomość i nawiązać romans z kimś innym, już dawno, by to uczynił i nie czekałby, aż ta inicjatywy wyjdzie ode mnie. Dlaczego go oceniasz? Osądzasz? Emocje nie zawsze są racjonalnym doradcą. Czasem wykraczają poza granice pojmowania. Zamknięta postawa, jaką przybrał Bloodwroth, uświadomiła Fogarty'ego, że ich kłótnia mogła się wyłącznie zaognić. Nie rozumiał, czemu Nevell pielęgnował tak głęboką urazę do Foggy'ego. Zwykle nikogo nie oceniał. Już dawno powinien z nią o tym szczerze porozmawiać, zamiast ucinać rozmowę, zanim dobrze się nie zaczęła. Być może nie powinienem nawiązywać relacji z o dekadę starszym od siebie mężczyzną, ale niczego nie żałował. Forger zawsze będzie mu bliski. - Myślisz, że to jego sposób na pogodzenie się z tym, że jej nie ma? - głos, przy ostatnich dwóch słowa, lekko mu się złamał.– Przepraszam, w nerwach plotę głupoty. Nie powinienem zastanawiać się nad mechanizmem jego zachowań. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Skrzypek nie mógł mieć mu tego za złe, tym bardziej, że nie zachowywać się w jego towarzystwie nietypowo i niczym się nie zdradził. Niczego się też nie domyślał, jednak nawet mimo to uważnie śledził zachowanie Cecila, bo choć nie żywił do niego urazy, to nie chciał przeoczyć oznak, które wcześniej mógł przeoczyć. Jednak nie widział rozstrzału między komunikacją, a emocjami. Gdyby zaobserwował u Cecila apatię — z czym w kolizję wchodziło przywołanie dotykowych wspomnień z Placu Aradii — lub sprzeczność w komunikacji werbalnej z gestami, tonem głosu czy mimiką, to mógłby się dopiero zmartwić. Nevie wyciągnął rękę na krótko, żeby pogłaskać Cecila po policzku. — W porządku, nie gniewam się. Zawsze sam wplątuje się w twoje problemy — mruknął tak, jakby się do tego stanu przyzwyczaił. Frogarty nie raz i nie dwa sygnalizowała mu mniej lub bardziej wprost, że nie chcę być powodem jego zmartwień. Tyle że Nevell zawsze patrzył na to z przymrużeniem oczu, bardziej sprowadzając to do dezynfekowane rozcięcia, gdy ktoś gorliwie zapewniał, że było dobrze, wbrew rozciętej, krwawiącej tkance. Młody Bloodworth wychodził nawet z założenia, że Cecil niezależnie od tego, co by zrobił był osobą, a której Nevellowi bardzo zależało, więc jakkolwiek nieprawidłowość czy stan wątpliwy, niemal automatycznie ciągnęły ze sobą całun zmartwień. Wiedział nie od dziś, że Froggy potrafił wmanewrować się w kłopoty i nie zawsze wyjść z nich obronną ręką. — Teraz już wiem, więc nie jesteś z tym sam. Nie umknęło mu drżenie głosu Cecila, zdradzające niepewność i o ile Cień mógł nie przykładać aż takiej wagi do częstotliwości — ta dla Nevella zdawała się dość kluczowa. Czasem to ledwie chwila, kilka sekund, cichy szept tuż przy ucho. Czasem prowadzimy dialog. Czasem ona wygłasza monolog. Czasem śmieje mi się w twarz, gdzieś w połowie powstrzymał się przed niekontrolowanym wzdrygnięciem. Co do tego, że Dahlia Cavanagh nie żyła nikt nie miał żadnych wątpliwości, zwłaszcza zatopiony w obsesyjnym myśleniu o niej Mallory był tego wystarczającym dowodem, nawet jeśli te powidoki wydawały się Fogarty’emu rzeczywiste, to Nevie nie chciał wprost nazwać ich omamami słuchowymi czy wzrokowymi. Wolał optymistycznie upatrywać w tym efekt skradzionych wspomnień, może nawet próby uzupełniania luki po nich w sposób wytwórczy niż objawy choroby. — Czy to ci się przytrafia tylko, gdy jesteś sam? — zapytał rzeczowym tonem, starając się nie zostawiać w swoim głosie dowodów na zatroskanie, choć podejrzewał, że Froggy i tak wyłapie je nawet w wariancie szczątkowym. — Więc… częstotliwość tych widzeń się zwiększa czy raczej jest na tym samym poziomie? Pamiętajmy, że Dahlia nie żyje, Cecilu, i to jest faktem. Podejmowanie tematu o zmarłej Cavanagh, nigdy nie należało do najłatwiejszych, a Nevell zawsze ostrożnie dobierał słowa — nie chciał jątrzyć świeżej rany. Preferował, by to wychodziło z inicjatywy Cecila, nawet jeśli niekoniecznie grzeszył wtedy rozmownością. Fogarty nie miał jednak odruchu, który Nevie dostrzegał u Mallory’ego, by ukrywać samego siebie za osobą Dahlii. Nawet jeśli Cień zanurzony w smutku po uszy niekoniecznie był jego ulubionym widokiem, to po prostu dla niego był. Cecilowi nie służyło zostawanie samemu ze sobą, odsłonięty na naloty własnych myśli, dlatego Nevell starał się być dla niego i wyciągać go ze sobą. Student medycyny to drugie robił ciut egoistycznie, gdyż czuł się o niebo spokojniejszy, gdy wiedział, że jego Cieniowi nie wpadło do głowy nic głupiego. Nie musiał jednak tego stanu pogłębiać czymś rzuconym iście niefortunnie. — Niby nie chcesz, abym oglądał cię zmarnowanego i w stanie co najmniej wątpliwym, ale zawsze zastaję cię na progu, nie żebym na to narzekał. — Było to zgodne z prawdą, nawet jeśli Cecil powodował u niego momentalny wyrzut zmartwień, to rozjaśniał to fakt, niczym słońce niebo po deszczu po rozłożeniu ciemnych chmur, że trafiał pod jego adres, a nie włóczył się gdziekolwiek, byleby nie zahaczyć o mieszkanie na Sonk Road. Nevell nigdy nie drążył dlaczego Froggy pomieszkiwał u niego – nie przeszkadzało mu współdzielenie przestrzeni z Cieniem, nawet jeśli w gotowaniu posiłków był koszmarny. Nie było tajemnicą, że Nevellowi odruchowo załączała się niechęć wobec różnicy wieku przekraczającej próg pięciu lat wzwyż i krzywe spojrzenie ominęło jedynie Dahlię, którą podświadomie Bloodworth ściągał do wieku Mallory’ego (być może przez wizualne podobieństwo). To wokół tego obudował się jego stosunek do Forgera, co podsycał mniej świadomie Cecil swoim wymownym milczeniem, które mówiło więcej niż Cień, by chciał. Poza rozdrażnieniem i rozgniewaniem Fogarty nie dostrzegłby wstrętu wobec omawianego i zastanego stanu rzeczy, nawet jeśli ten zapewnił, że ten romans dobiegł końca. Nevell do tej pory gryzł się w język, żeby nie wyjść na bardziej uszczypliwego, jednak zarzucanie sieci: Dlaczego go oceniasz? Osądzasz?, działało na niego jak czerwona płachta na byka lub kolor czarny na żółwie. Do skrzyżowanych ramion dołączyło wyprostowanie się i skrzywienie odmalowane na twarzy. — Nie chcę nic konkretnego usłyszeć, bo byłoby to pewnie nieszczere, a ty masz tendencje, aby biegać za starszymi ludźmi. O ile jeszcze przesuniesz tę granicę? Kto będzie następny? Może jakiś emeryt? — Skrzypek ponownie przewrócił oczami, zerkając w bok w stronę dziur, w których niegdyś były okna. Westchnął ciężko, wracając chwilę później spojrzeniem do Cienia i nachylił się nieco do niego. — Albo… podtrzymywał łatwe rozwiązania, skoro same się nawinęły pod jego drzwiami, ale jeśli chcesz wmówić mi rzekomy nadmiar swojej odpowiedzialności, tylko dlatego, że ktoś wpuścił cię do środka, to mam nadzieję, że wiesz, jak idiotycznie to brzmi. — Zaraz jednak odsunął się, mrużąc niebieskie oczy. Przez chwilę milczał, nie chcąc wcześniej podejmować tej kwestii i odpowiadać, jednak Cecil z uporem wracał do tego. Nevie miał podejrzenie, że zrobi to ponownie, jeśli je zignoruje, traktując to jako linię obrony. — Dlaczego go oceniam? Wskazałem ci czemu, ale powtórzę: to, co robi o wiele bardziej doświadczony życiowo facet i to o dekadę starszy, podlega ocenie i ode mnie nie będzie ona pozytywna. Nie zamydlisz mi oczu, Cecil. Poza tym podejrzewam, że gdyby sytuacja była odwrotna i dotyczyła w podobnym układzie mnie, a nie ciebie, to nie próbowałbyś tego tak nieudolnie tłumaczyć. — Nevell odbił piłeczkę celowo o wiele dalej niż omawianego podwórka, bo jeśli Cecil nie rozumiał jego punktu widzenia, to mógł rzucić to w zupełnie innym kierunku dla szerszego porównania. Bloodworth rozluźnił uścisk skrzyżowanych ramion na klatce piersiowej, jednak tylko po to, by sięgnąć do kieszeni płaszcza, gdzie miał swoją paczkę papierosów i jednego z nich umieścić między zębami. Wyłowioną zapalniczką odpalił koniec i głęboko zaciągnął się używką, darując sobie eksplorację terenu związanego z emocjami i tego, że Cecil potrafił w nich utonąć. Nigdy nie wykorzystywał słabości Froggy’ego przeciwko niemu i Nevie uznał to za cios poniżej pasa. Przez chwilę udawał, że nie dosłyszał pytania i przeprosin ze strony Frogarty’ego, skupiając się na paleniu papierosa i przetrzymywaniu dymu nikotynowego w płucach, jakby to miało rozłożyć na czynniki pierwsze poirytowanie i rozdrażnienie, które wciąż trzymało studenta medycyny w swoich ostrych szponach. — Nie, to tylko głupi kot, którego powinienem oddać, gdy poprawiło mi się po wypadku — To, czego Nevellowi nie można było w brzmieniu tych słów odebrać, to goryczy i abszmaku, który zdawał się rozlewać po jego języku i bynajmniej winą nie był obarczony papieros między palcami. Nie ulegało wątpliwości, że tolerancja Bloodwortha wobec Pana Ravencrofta wisiała na cienkiej nici, obrywającej się gdzieś pośrodku i jedyne co go łączyło z tym kocurem to silny resentyment. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Do całkiem imponującego stosu zmartwień dołożył kolejne. Słyszał to w tonie nevellowego głosu. Widział to w zatroskanym wyrazie jego twarzy. W spojrzeniu, którym wygasły iskry poprzedniej radości. I czuł się winy, że to przez niego usta Bloodwrotha nie wyginały się już w uśmiechu. Czując jego cieplejszy, kojący dotyk na skórze, na prawym policzku, poczuł spacerujący płytko pod skórą przyjemny dreszcz, który sprawił, że cecilowe usta musnął delikatny zarys uśmiech. Teraz już wiem, wiec nie jesteś sam wybiło mocniejsze akordy w piersi. Nie był. Od dawna nie był sam. W wypełniającym go mroku pojawiła się łuna światła, która coraz skuteczniej przełamywała ciemność. Tym światłem był on - Nevell Bloodworth. I miał wrażenie, że to tylko kwestia czasu, kiedy oślepi go swoim blaskiem. - Zwykle tak - odpowiedział na kolejne pytanie głosem cichym, niemal niewyraźnym, mrukliwym. Być może to pierwszy przejaw obłędu. Rozmawiał z głosem, który majaczył na krawędzi świadomości istniejącym tylko w przestrzeni jego umysłu. Byl jak pragnienie - "chcę ją usłyszeć, jeszcze raz, zobaczyć, jak wygina usta w uśmiechu, chcą z nią porozmawiać, ten ostatni raz" - targane wyrzutami sumienia, bo odtrącił ją, gdy przyszła do niego cala we łzach, prosząc o pomoc. Kilka dni po tym incydencie było za późno, żeby się zreflektować - umarła. – Wydaję mi się, że od czasu wydarzeń z placu Aradii, słyszę ją coraz częściej, ale może to pokłosie zmęczenie. Nie sypiam dobrze. Miewam sny, gdzie moje dłoni zmieniają się w orle szpony i nimi zabijam – zawahał się na chwile – ciebie, Teresę i każdą inną osobą, na której mi zależy. Haustem powietrza usiłował stłumić żal w przełyku. Bał się, że pewnego dnia obudzi się z nożem w dłoni nad łóżkiem Teresy. Bał się, że przeciśnie zimną stal do jej szyi i, w natłoku nieuzasadnionego napadu gniewu, w letargu sennej rzeczywistości, poderżnie jej gardło. Będzie, bez emocji, obserwować, jak czerwień krwi zalewa jej przełyk i się nią dusi. Bo, prędzej czy później, zrani każdego, kogo kocha. - Bo, poza Teresą, tylko ty masz prawo do moich słabości – zalążek zadziornego uśmiechu uniósł kąciki ust ku górze. Do stosu zmartwień dokładał kolejne za każdym razem, gdy zjawił się u progu znajomego mieszkania, dlatego był taki imponujący. Zagryzł zęby na dolnej wardze. Zacisnął palce na krawędzi rękawa płaszcza na tyle mocno, że pobielały mu od tego knykcie. Musiał w końcu skonfrontować się z niewygodnym tematem, który coraz częściej stawał się kością niezgody między nimi. Teraz żaden argument, by zabić tę rozmowę w zarodku, nie kształtował się pod kopułą czaszki Fogarty'ego. - Twój wuj, Roche, wydaje się być w odpowiednim wieku i wizualnie prezentuje się dobrze, jak na swoje lata, może on? Załatwiasz mi u niego korepetycje? - sarknął w wyrazie bezsilnej złości, którą adresował w kierunku bliżej niesprecyzowanego punktu, najprawdopodobniej ku samemu sobie. – Nie, Nevie, nie mam zamiaru bardziej przesuwać górnej granicy wieku moich ewentualnych, przyszłych partnerów, ani umawiać się z emerytami, Terence, czy ci się to podoba, czy nie, był jedynym o dekadę starszym ode mnie facetem, z którym się spotykałem. - Czuł ciężar oskarżeń, jakie wystosował ku niemu Nevie, na swoich barkach. Zdenerwowanie zacisnęło się pięścią na jego żołądku, sprawiając, że apetyt, który jeszcze chwile temu mu towarzyszył, znikł zupełnie w tym nieprzyjemnym skurczu, podobnie jak ochota na frytki, których zapach nadal unosił się w powietrzu, podrażniając kubki smakowe. – Skoro rozmawiamy szczerze i otwarcie - a ty absolutnie nie próbujesz wpędzić mnie w poczucie winy, dodał w myślach, chociaż wiedział, ze ta opinia była krzywdzące; nie taki cel Nevellowi przyświecał, nigdy nie żonglował jego uczuciami, choć był świadom, że Cecil potrafił się w nim zupełnie zatracić – przyjrzyjmy się faktom. Obaj - ja i Terence - wiedzieliśmy, że to związek bez przyszłości. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem i obaj, w mniejszym lub większym stopniu, korzystaliśmy na tym, związanym w chłodną, styczniową noc romansie, jednak zgodnie traktowaliśmy go jedynie jak przejściowy etap w naszym życiu, który w końcu dobiegł końca. Przynajmniej do czasu, aż Cecil uświadomił sobie, że między ich relacje zaplątało się emocjonalne przywiązanie, zapoczątkowane przez rozmowy, które pojawiały się miedzy jedną a drugim pocałunkiem. Nie potrafił, od tak, z dnia na dzień przekreślić tego, co łączyło ich od ponad roku - Nevell mógł to wyczytać z jego twarzy. Ust wygiętych w grymasie, który nie przypominał żadnej konkretnej ekspresji. Smutku, który wygasił iskry z jego spojrzenia i drżącej, zawiniętej w pięść dłoni. - Być może Terence powinien być głosem rozsądku w tej relacji, być może powinien ją ukrócić, zanim - zacząłem się w nią bardziej angażować – nasze cotygodniowe spotkania zmieniły się w rutynę, ale tego nie uczynił i frustracja, która przez ciebie przemawia, tego nie zmieni. Pojmował punkt widzenia Nevella i być może, gdyby to on nawiązał taką relację ze starszym od siebie o dekadę mężczyznę, Cecil za wszelką cenę próbowałby go odwieźć od tej relacji, podobnie jak czynił to wielokrotnie Bloodworth, nie potrafiąc wejść w jego buty i spojrzeć na to z perspektywy osoby zaangażowanej. Pojmował jego punkt widzenia, ale nie mógł się z nim zgodzić, nie mógł przyznać mu racji, bo student medycyny nie wiedział, jakie targały nim emocje, które nie pozwoliły mu wcześniej wyplątać się z tej relacji. Nie chciał wtajemniczać go wszystkie etapy, z braku lepszego określenia, związku, oprowadzać po każdym stadium platonicznego zauroczenia, które pojawiło się po drodze, między jedną a drugą nocą spędzoną w objęciach Forgera. Musiał zadowolić się słowami, które już padły i ekspresją, jaka zamarła na cecilowych rysach twarzy, bo nie tłumił uczuć. Pozwolił im być. Papieros w rękach Nevella, zachęcił Cecila do zanurkowanie dłonią do kieszeni płaszcza i uzupełnienia zapotrzebowania organizmu na nikotynę. Wsunął sobie jedną sztukę marlboro do ust, zaciskając mocno zęby na filtrze. Czekał, ale napięcie, które zawisło w przestrzeni ich oddechów, zgęstniało jeszcze bardziej. Wypuszczając dym, gryzących go nieprzyjemnie w gardło i pustą przestrzeń płuc, spoglądał przez chwile, jak, zawieszony w powietrzu dym, zostaje rozszarpany przez szpony zimnego podmuchu wiatru, który wleciał do środka przez dziury, które pozostały po oknach. - Skoro sprawia ci tyle zawodu, zawsze możesz go zostawić na parę dni u mnie, jak już wprowadzę się do nowego mieszkania - zaproponował w końcu jedynie rozwiązanie, jakie przyszło mu do głowy w tak krótkim czasie, gdy niezręczna cisza została zakłócona najpierw przez głos Neviego, a potem jego własny, odrobinę drżący i niemal zniżony do szeptu - Jeżeli się zaaklimatyzuje i nie narobi poważnych szkód, może ze mną zamieszkać na stałe. Pan Ravencroft sprawiał Nevellemu zbyt wiele kłopotów, jednakże Cecil rozumiał, czemu sierściuch nadal mieszkał z nim pod jedynym dachem. Był jego matki. Fogarty, podejrzewał, chociaż nie mógł mieć pewności, że Michelle najprawdopodobniej życzyłaby sobie, żeby jej syn i kot, pomimo odwzajemnionej niechęci, w końcu się dogadali. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Z dwojga złego Nevell wolał usłyszeć to po takim czasie i to od Cecila niż przyłapać go na tak atypowym zachowaniu, nie mówiąc o prowadzeniu konwersacji z nieżyjącą osobą. Czy byłoby to porównywalne do stanu zawieszenia i narastającego szumu w głowie, gdy Fogarty pierwszy i ostatni raz zapomniał się przypalając sobie skórę żarzącą się stroną papierosa? Być może. Teraz student medycyny zdecydowanie nie chciał się porwać rwącemu nurtowi potencjalnych scenariuszy, tym bardziej, że jego uwaga skierowała się w stronę niedoborów snu. Takiej bezpośredniej korelacji mu brakowało, żeby wytrącić mu z rąk podejrzenie stanu psychotycznego, a wrażenie ulgi przypominało bardziej skurcz przepony. — Ile mniej więcej przesypiasz godzin? Przy za małej ilości… zdarza się, że zaczyna się widzieć rzeczy, których tak naprawdę nie ma — Wcześniej Nevell nie przyglądał się Cecilowi na tyle, by wyłapać pogłębione cienie pod oczami, co więcej panujący dokoła półmrok zdecydowanie nie był sprzymierzeńcem takich obserwacji. W kawiarni odwiedzonej przez członków Kowenu Nocy nie siedział naprzeciw Fogarty’ego, by mógł lustrować do woli znane sobie rysy twarzy, by wychwycić jakieś widoczne gołym okiem oznaki niedoboru snu. — Słońce — zaczął łagodnie Bloodworth, sięgnąwszy po rękę Cecila, by przelotnie ją uścisnąć w ramach jawnego okazania wsparcia. — To tylko zły sen, który pewnie ma swoją genezę w wydarzeniach na Placu Aradii. Nawet jeśli jest powodem wielu nieprzespanych nocy, nagłym przebudzeń i dużej dozy niepokoju, to tylko senna mara. Poza tym, Froggy, jak zaczniesz przypominać ptaszysko gubiące pióra, to dam ci znać i na pewno sobie z tym fantem poradzimy. Na razie nic nie zwiastuje, aby miało to wykroczyć poza obszar senny. — Student medycyny nie mógł sobie podarować próby rozładowania napięcia zamkniętego w lekkim żarcie, czemu towarzyszyło uniesienie kącików ust. Bo, poza Teresą, tylko ty masz prawo do moich słabości, Nevell nie pociągnął tej wypowiedzi Cecila dalej. Doskonale o tym wiedział, bo ich relacja działała w obie strony i znali pełen przekrój swoich skaz i defektów, a po takim czasie znajomości żaden z nich nie próbował wchodzić na wyżyny w próbach zamaskowania ich, wiedząc, że drugi wcześniej czy później przejrzy to na wylot. Odsłonięcie swoich mankamentów wiązało się ze zbyt mocnym odsłonięciem, jednak skrzypek miał wobec Froggy’ego zaufanie na tak wysokim poziomie, że w każdych okolicznościach postawiłby wyłącznie na niego. Cecil byłby jego pierwszym wyborem i to doskonale uzasadnionym — tylko na swoim Cieniu mógł polegać na ponad stu procentach. — Obawiam się, że moja droga kuzynka Charlotte nie byłaby z tego tytułu zadowolona. — Nie dało się zaprzeczyć temu, że na wzmiankę o wujku Roche lekko, acz mimowolnie drgnął. Bloodworth nie spodziewał się, że Cecil sięgnie po kartę z Faustem przy odniesieniu do emeryta jako następnego celu okołoromantycznego zainteresowania ilustratora. Głos Nevella utrzymywał jednak pozory spokoju, nie zdradzając zaskoczenia, którym Fogarty strącił lekko skrzypka z pantałyku. — Nie, nie podoba — zawtórował mu momentalnie student medycyny, tworząc ze swojej wypowiedzi symboliczny przecinek w słowach jednej z najważniejszych dla niego osób, gdy na horyzoncie odpowiedzi Cienia zamajaczył działający na niego alergicznie Forger. Zapach frytek unoszący się w opuszczonym domu i niegdyś zadbanym salonie, wchodził w kolizję napięcia owijającego się wokół dwóch postaci. Nevell początkowo ugryzł się w język, by nie podsumować tego w kąśliwy sposób, jednak przy uszczypliwości personalnej, już się do tego skłonił. — Skoro rzeczonym głosem rozsądku nie jest, to nie warto nawet o nim wspominać, bo to oznacza, że za słabo cię poznał, czyż nie? A moja frustracja… — Bloodworth zrobił nacisk na ostatnie słowo, tak, by wybrzmiało ono odpowiednio, przed sunącą mu się na język puentą: — Zdaje się, że jest w pełni uzasadniona, gdy idzie na dno jak kotwica i nie potrafi powiedzieć sobie dość. Jako banalny przykład wskażę to, że obaj trzymamy między sobą pewną płynną granicę, czemu nie zaprzeczysz, prawda? — Lewą ręką naznaczoną zadrapaniami po Panu Ravencrofcie wskazał na Cecila, a potem na siebie. Pytanie zawieszone między nimi niczym wyrzut sumienia, było nie tylko retoryczne, ale i kwintesencją irytacji Bloodwortha. — To coś więcej niż tylko przyjaźń, gdy doda się do tego wzajemne zainteresowanie z zupełnie innej parady, ale żaden z nas nie robi kroku w tę stronę w obawie tego, co jest za rogiem, gdy popchnie się to w niekontrolowaną stronę. To pewna przepaść, więc nie przedstawiaj mi swojej styczności z Forgerem jako fakt, bo zanurzyłeś się w tym, nie wiem, czy po same uszy, bo zawsze uciekałeś od tematu, więc nie wierzę w twój obiektywizm. Skoro lekką ręką wpuszczał cię do domu, to była jego inicjatywa, jeśli nie widział w tym przyszłości, a ciągnął to dalej… to nie rozmieszaj mnie tym, że to on by to skończył. Wątpię w to. — Swój wywód podsumował głębszym zaciągnięciem się używką. — Znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że bardzo się angażujesz i czasami łatwe poddawanie się wszelkim emocjom to twoja słabość. Skoro stary Forger nie doszedł do takich obserwacji, to nie ma o czym mówić. Niczym go nie obronisz w moich oczach, odpuść, słońce. — Bloodworth pokręcił głową z politowaniem, zmianą pozycji i wycofaniem nieco w tył, wprawiając w skrzypienie mebel, jak i wołające o godny spoczynek sprężyny. Następnie Nevell przyozdobił zniszczoną podłogę popiołem, dbając o to, by ten nie osadził się przypadkiem w obranej trajektorii swojego lotu do jego czarnego płaszcza. Nie ulegało wątpliwości, że choć słowa, które z niego uleciały były gorzkie i niekoniecznie przystępne w odbiorze, to nie celowały bezpośrednio w Cecila, by go zranić. Nevie nigdy sobie na to nie pozwalał. Wycieczki personale w stronę jego Cienia szybciej zostałyby zamknięte w zaciśnięcie szczęki lub wypuszczone wraz z powietrzem z płuc, oddalone od werbalizacji pod wpływem szybowania negatywnych emocji. Bloodworth nie sądził, że zwrócenie uwagi Cecilowi sprawi, że nagle rozwinie mu się język do tego stopnia, jednak to otworzyło im kolejną przestrzeń na podzielenie się ze sobą swoimi myślami, nawet jeśli zupełnie się ze sobą nie zgadzali. Atmosfera wciąż była zgęstniała od ciężkich słów, które ulatywały z nich tak, jak wprowadzony do płuc dym nikotynowy. Milczenie, które między nimi zawisło nie należało do tych przyjemnych, kiedy zdarzało im się przesiadywać lub leżeć obok siebie (lub z głową złożoną na kolanach drugiego) i wodzić wzrokiem po literach na kartach trzymanych w rękach książek. — Umowa stoi — mruknął w odpowiedzi, ściszając głos i czując drapanie w gardle po ostatnim zaciągnięciu, a następnie zgaszeniu niedopałka na poniszczonej już i tak podłodze, której najpewniej nikt już nie wyremontuje. Nie było szaleńca w lokalnej społeczności, który porwałby się na wykupienie terenu opuszczonego budynku, a następnie wyremontowaniu go i wprowadzeniu się – nie po krwawych zdarzeniach, które się tu rozegrały. Nevell czuł jak bojowa energia ulatuje z niego powoli, jakby naśladując falujący jeszcze chwilę temu dym. — Ale zabieram Pico. Obłoczek może i poszaleje wskakując z kanapy na łóżka, pogryzie wszystkie kable, jeśli zostawi się go bez opieki, ale nie zrujnuje intencjonalnie rzeczy po mojej matce. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Żałował, że nie powiedział mu wcześniej, wiedział przecież, że prawda - prędzej czy później - wyjdzie na jaw, ale mleko się rozlało, nie mógł cofnąć czasu, zmienić przebiegu zdarzeń. Mógł wyłącznie wziąć odpowiedzialność za trzymanie tego sekretu za językiem, między zębami. Przy za małej ilości… zdarza się, że zaczyna się widzieć rzeczy, których tak naprawdę nie ma, odbiło się echem od przestrzeni jego myśli. Miał rację. Dahlia nie żyła. Nie mógł słyszeć jej głosu. Nie mógł czuć jej obecność. Nie mógł wiedzieć ją w lustrzanym odbiciu. - Zależy, w jakie dni. Czasem są to dwie godziny, czasem trzy. Rzadziej cztery - przyznał otwarcie, pozwalając prawdzie zagęścić powietrze. Nie wspominał, że pił za dużo kawy. Ostatnio sześć kubków stało się normą. Nie wspomniał, że wędrował nocą po ulicach miasta, byle nie zasnąć. Nie chciał wracać do koszmaru, który nawiedzał go co noc, odkąd jego oczy były świadkami wydarzeń z placu Aradii. Zmęczenie odbiło piętno na jego twarzy. Namalowało sine sinice pod oczami. Nakreśliło zmarszczkę zmęczenia na czole. Zabarwiło skórę w bladszy odcień. Nevie mógł wychwycić wszystkie symptomy zmęczenia. Cecil nie odwrócił wzroku, chociaż iskry radość tlące się na krawędzi źrenic, zmieniły się w zgliszcza. – I co? Nie pozwolisz mi obrosnąć w piórka i oskubiesz je wszystkie? - spytał, chcąc, by w tonie głosu zadrżała wesoła nuta, ale imitacja uśmiechu krzywizną goszczącą na ustach nie była ani trochę przekonywująca. Jakby cała radość, która jeszcze nie dawno mu towarzyszyła, rozpłynęła się w powietrzu. Siedział jak na szpilkach. Czuł, jak sprężyna materacu bezlitośnie próbuje odebrać mu fałszywe poczucie komfortu. Oparty na niego ciężar spojrzenia Neviego niczego nie ułatwiał. Uginał się po jego naporem, jak nieszczęsna kanapa pod ciężarem ich ciał. Wszystkie drogi ucieczki zostały odcięte. - Obecnie samopoczucie Charlie nie znajduje się w kręgu moich zainteresowań, ale poradzę sobie z jej ewentualnym niezadowoleniem. Od wielu lat znoszę jej humory. Poza tym mnie i ją łączy ten sam rocznik, wiec powinieneś być zaniepokojony jej fascynacją twoim wujem - przez zęby Cecila przecisnął się żal, który dławił słowa w przełyku i zniekształcał je chrypą. Był równie zaskoczony, co Nevell. Nie spodziewał się, że zgryźliwością, jaka opuściła w tonie gniewu gardło Fogarty'ego, sprowokuje go do przywołania sylwetki Charlotte. Nie miał też pojęcia, co Williamson łączyło z Faustem, ale był skłonny uwierzyć, że, biorąc pod uwagę jego rozległą wiedzą z magii iluzji, mogła pałać do niego - być może -odwzajemnioną sympatią, ale nie skonfrontował swojego przeczucia z rzeczywistością. Postanowił wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje i raz - miał nadzieje - na zawsze wyjaśnić kwestie Foggy'ego, która, najwyraźniej, paliła Neviego jak gorączka. Nie, nie podoba mi się, zawieszone w oddzielających ich od siebie skrawkach przestrzeni było wystarczająco wymowne. Chociaż wiedział, że Nevell nie chciał swoimi słowami nadepnąć mu na odcisk, zdenerwowanie wspięło się coraz wyżej po szczeblach żeber. Zwinął dłonie w pieść, chociaż wiedział, że nie ukryje emocje, które mu towarzyszyły. Nie przy nim. - Szczerze? Myślę, ze nigdy nie chciał mnie poznać i otworzyć na oścież drzwi do swojego życia. - Kanciaste krawędzi słów raniły go w przełyk, pozostawiły na języku ostro-gorzki smak, sprawiały, że serce biło w piersi z coraz mniejszym przekonaniem, gardło piekło uporczywym bólem. – Spotykaliśmy się raz w tygodniu. Nasza relacja miała charakter niezobowiązujący. Przez chwile wydawało mi się, że mogę ją przerwać w każdej chwili, ale w końcu zrozumiałem, że zadurzyłem się w nim wystarczająco, by jego sylwetka, od czasu do czasu, odciągała moje myśli od innych spraw, co nie zmienia faktu, że ten rozdział – och, jesteś w stanie uwierzyć we własne kłamstwa, bo jeżeli nie uwierzyć w nie, Cecil, nie zdołasz do nich przekonać tego, który potrafi przejrzeć cię na wylot, skarcił samego siebie w myślach – jest już zamknięty. - Przyjrzał się dłoni Nevella, gdzie jeszcze niedawno widniał ślad po kocich pazurach. Zniknął razem z wypowiedzianą inkantacją. – Wiec, proszę, nie porównuj naszej relacji z tą, która łączyła mnie z Forgerem. Nawet nie próbuj - bo to, co łączyła Cecila z Foggy'm - potrzeba bliskości, poczucie samotności, westchnienia urwane w głębszym oddechu - nie mogło się równać z emocjonalną więzią, jaka połączyła go z Nevim. Nie została zapoczątkowana przez szybką, łapczywą wymianę pocałunków. Nie została nawiązana przez rozpalający skórę dotyk. Została zbudowana na szczerości, która była trwalsza od każdego przejawu czułości. Chociaż Cecil wielokrotnie chciał przekroczyć granice, nigdy na to się nie zdobył. Nie mógł. Wiele razy balansował na jej krawędzi, ale ostatecznego decydującego kroku nigdy nie wykonał i nie zamierzał tego uczynić, w obawie, że zniszczy to, co najdroższe jego sercu, a tym kimś był Nevell Bloodwroth. Skrzywił się, gdy "stary" i Forger znowu zostały ze sobą zestawione. – Terence nie odpowiada za moje emocje. Nie ponosi za nie odpowiedzialności - a ty nie możesz mnie z nich, kurwa, rozliczać, Nevie, nie w taki sposób. – Nigdy niczego mi nie obiecywał, bo za tym samym nakreśliłem wyraźne granice naszych spotkań i nigdy ich nie naruszył - chociaż wystarczyło jedno jego słowa, by złamać swoje postanowienie i nie wyjść z jego mieszkania przed świtem. Czy na nie czekał? Czasem się łudził, że je usłyszy, ale, kiedy wychodził z jego mieszkania i tonął w objęciach w mroku, który był tuż przed brzaskiem najbardziej doskwierający, uświadamiał sobie, że ten moment nigdy nie powinien nadejść. Nie chciał zupełnie stracić kontroli. Nie chciał, by Foggy miał nad nim jeszcze większą władzę. Nie mógł utonąć w objęciach pragnień. Nie mógł pozwolić, by to, co do niego czuł, zalęgło się w nim na dobre i nieustępliwie przypominało mu o swojej obecności. Musiał pozwolić temu odejść w strugach tamtego deszczu, który lał jak z cebra, gdy wyszedł z mieszkania Terence'a nad ranem i zmył wilgoć z jego policzków. Wiedział, że nie musiał mówić nic więcej. Nevell wiedział, że to nie był tylko przelotny, nic nie znaczący romans. Nevell przejrzał go na wylot, więc dlaczego rozdrapywał nadal niezabliźnione rany? Dlaczego posypywał je solom swoich obdartych ze subtelności słów? Obrócił papierosa między palcami. Przyjrzał mu się, jakby był najbardziej atrakcyjnym elementem otoczenia. Emocje, którym obdarzył Terence'a, powinny zostać za drzwiami jego mieszkania, tam, gdzie pozostały skrawki jego duszy. Wsunął papierosa do ust i zapalił. Pozwolił, by dym zagościł w płucach najdłużej. Kiedyś powie mu wszystko, wyzna całą prawdę, ale nie teraz, gdy z głęboko ukrytych pod skórą ran wciąż ciekła świeża krew. Zbliżył się ku Neviemu, bo dystans, jaki zainicjował, by jak drzazga wbita w palce, piekła niechcianymi wyrzutami sumieniami. Wypuszczając z ust dym, oparł głowę jego bark. - Pamiętaj, żeby nie dawać mu marchewki przed snem i nie wciskaj mu tylu przysmaków co zazwyczaj, bo znowu przytyje kilka nadprogramowych kilogramów – wymamrotał cicho, wciskając mu w dłoń papierosa. Przymknął powieki. Ciężar zmęczenia spadł na jego barki. Czasem miał wrażenie, że tylko przy Nevellu mógł prawdziwie odpocząć. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Nevell Bloodworth
ANATOMICZNA : 10
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Nevell Bloodworth rozmasował sobie skronie, tak jakby rozkładał na części przedziały godzin cecilowych halucynacji wzrokowo-słuchowych. Skrzypek miał wrażenie, jakby na ramiona zarzucono mu coś ciężkiego, jednak było to natężenie odsłanianych kart z symptomami. Nawet próba rozbicia zgęstniałej atmosfery przez siedzącego pod osłoną półmroku Cecila: i co? Nie pozwolisz mi obrosnąć w piórka i oskubiesz je wszystkie? w komplecie z nieudanym uśmiechem, sprawiły, że na twarzy Neva zawitał jedynie niewesoły półuśmiech. Nie chciał być tym, który zdmuchnie te próby z łatwością pożegnanego płomyka tańczącego na knocie. — Brzmi, jakbyś zwęszył konkurencję, a nie da się ukryć, że moja kuzynka ma wiele atutów i jest niezwykle zdolna. — Nevie o Charlotte mówiłby jedynie dobrze, nawet jeśli czasem była dla niego ciut złośliwa, to traktował to jako niezbywalny element jej charakteru; rysę, którą przykrywał ogrom sympatii, którą ją darzył. Młody Bloodworth miał to do siebie, że bywał ociupinkę wpatrzony jak w obrazki w przedstawicielki płci pięknej z różnych odgałęzień swojej rodziny. Skrzypek nie dał się też porwać rwącej fali zgryźliwości, która ulała się Cecilowi. Tylko jeden z nich mógł utrzymać się na powierzchni gdy w grę wchodziła nadprogramowa ilość emocji. Nevell wiedział jednak doskonale, że dotykał tematu, od którego to jego Cień wycofywał się rakiem, tworząc wokół tego wielką tajemnicę. Dlatego student medycyny nie zamierzał mu odpuścić, nie tym razem, gdy nieumyślnie dano mu do tego podstawę. Ciemnowłosy skrzywił się odruchowo, słysząc potwierdzenie tego, jak łatwo w ramiona wszelkich odczuć popadał ilustrator; znał go na tym polu zbyt dobrze. — Powiedzmy, że prawie ci wierzę — ale Nevell nie brzmiał na szczególnie przekonanego; chciał tylko symbolicznie zamknąć tę kwestię. O ile do tej pory zachowywał względy, acz niezadowolony fason, to przy: wiec, proszę, nie porównuj naszej relacji z tą, która łączyła mnie z Forgerem. Nawet nie próbuj, to stanowczość w głosie Cecila i postawienie pewnej granicy, przykuwało dodatkowo jego uwagę. Bloodworth nie zawtórował mu niczym błyskotliwym, tylko czekał na kontynuację tematu, bo nie wydawało mu się, że ilustrator na tym poprzestanie. Wciągnął powietrze do płuc przy zwalnianiu Forgera z odpowiedzialności za emocje Cecila, ale darował ją sobie wraz z zaciśnięciem szczęk. Wystarczyło świdrowanie Froggy’ego nieprzychylnym spojrzeniem. — Ładnie opakowana ściema, słońce. Do tego taka, która zwalnia z odpowiedzialności współuczestnika tego romansu — podsumował szorstkim tonem Nevell Bloodworth. Nie musiał specjalnie kręcić głową, by zasygnalizować Cecilowi, że ta wersja nie przekonywała go, zwłaszcza gdy przedstawiała stronę negatywnie spostrzeganą przez skrzypka na starcie w bielszych barwach. Nie musiał nadmieniać nawet tego, co najbardziej mu przeszkadzało: zamiatanie pod dywan emocji wyhodowanych w drodze podtrzymywania tego. Nevie jednak powstrzymywał się w porę, by nie wbijać kijka głębiej w mrowisko; dostrzegał wystarczająco wiele złości w cecilowych gestach, mimice wyłapywanej przez wzrok przyzwyczajony do panującego półmroku i niezwerbalizowanego ostatecznie żalu, że student medycyny tak dzielnie i nieustępliwie drążył temat. Łączyła ich niewątpliwie nagła strata apetytu w kontrze do zapachu frytek, potrzeba zrównoważenia nerwowości uzupełnieniem nikotyny i podtrzymanie dystansu. Ten ostatni zdarzał im się z rzadka, obaj często pozwalali sobie na czułości i przełamywanie fizyczności, zwłaszcza gdy zestawiło się to z upłynnieniem granic. W tym przypadku, jak i w wielu innych, gdy na ich humorach odciskało piętno nieporozumienie i wzajemne rozeźlenie — wykreślenie dystansu, kruszyło lody z charakterystycznym chrupnięciem. Młody Bloodworth przejął od Cecila papierosa i zręcznie przełożył go do drugiej ręki, by palce poprzedniej wplątać we włosy. W takich okolicznościach i przy bliskości Fogarty’ego nie mógł utrzymać fasady niezadowolenia — ta samoistnie zaczęła topnieć, jakby w odpowiedzi na dodatkową temperaturę drugiego ciała w niewielkiej odległości. — Uznajmy przezornie, że jeśli nie będziesz widział, to nie będzie cię to bolało — mruknął w odpowiedzi Nevie, następnie zaciągając się marlborakiem przekazanym mu przez Cecila. Skrzypek mając Froggy’ego tuż obok nie potrafił się na niego boczyć; zawsze tak było, nawet jak powiedzieli do siebie o trzy słowa za dużo. — Nocujesz dzisiaj u mnie? — zawiesił to pytanie, dopiero po dłuższej chwili, gdy wypuścił ustami siwy dym papierosa. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Z zębami zaciśniętymi na dolnej wardze, obserwował, spod kotary opadających do oczu włosów, twarz Nevella, chociaż słowa tańczące na języku z trudem kształtowały się na ustach wykrzywionych w kwaśnym grymasie. - Co sugerujesz? Powinienem odnaleźć mapę, która doprowadzi mnie do serca twojego wuja, po drodze konkurując z twoją kuzynką, a może od razu złożyć broń, bo przy samym starcie przegrałem ten wyścig? - żal wybrzmiewał z jego ust, smutek odbijał się na krawędzi źrenic. Niczym żywe stworzenie wspinało się pod klatce żeber. Cecil czuł ścisk w klatce piersiowej, nieprzyjemny, silny, które próbował wydusić z płuc ostatni haust zaczerpniętego chwile wcześniej powietrza. Ramionom pozwolił opaść bezwiednie wzdłuż ciała. Bloodwroth dotykał tematu, który stawał Cecilowi kością w gardle. Otwierał na nowo jeszcze niezabliźnione rany. Pobudzał do życia emocje, jakie powinny uciąć sobie wieczną drzemkę. Rozdrapywał strupy ukryte głęboko pod skóra, z którymi nie mogły konkurować blizny po oparzeniach ukryte pod wełnianym materiałem golfu. Powiedzmy, że prawie ci wierzę zabrzmiało jak wyrok. Nie uwierzył w jego ani jednego słowo. Cecil, jeśli chcesz go okłamać, najpierw okłam samego siebie. Nevell, jako jedyny, potrafił przejrzeć go na wylot. Czasem miał wrażenie, że ten jego osobliwy, jaskrawy błękit oczu był w stanie, niczym rentgen, prześwietlić go na wylot. - Tak, zwalniam go z odpowiedzialności, bo nie mogę winić nikogo za swoje błędy. - Nie mógł winić nikogo za dni samotności, które odmierzały czas ich kolejnego wieczoru. Nie mógł winić nikogo za supeł przywiązania, które owinął się wokół jego nadgarstków. Nie mógł winić nikogo za tęskne spojrzenia, które ukradkowo wysłał w kierunku Forgera, gdy tylko pojawiła się w polu widzenia. Nie mógł winić nikogo za przyśpieszoną pracę serce, kiedy ich palce spotkały się ze sobą pod stołem. Nie mógł winić nikogo za łzy, jakie spływały po jego policzkach, kiedy nadszedł bolesny koniec tego, co zostało zapoczątkowane zupełnym przypadkiem, pod odsłoną nocy, jak wstydliwy sekret, którego należy ukrywać przed światem. Bo Terence'a nie uważał za błąd. Nie żałował żadnej sekundy spędzonej w jego towarzystwie. Nie żałował żadnej chwili spędzonej w jego mieszkaniu. Gdyby mógł cofnąć czas i wrócić do tego zimowego wieczora, kiedy zarys skąpanej w mroku sylwetki Foggy'ego zamajaczył w zasięgu jego wzroku, nie zmieniłby nic. Jeszcze raz, na widok tlącego się w kąciku jego warg papierosa, trzymając między drżącymi palcami swoją własną dawkę nałogu, zapytałby czy ma ogień, co zapoczątkowało ich wymianę spojrzeń. Jeszcze raz, z piekącymi od mrozu policzkami, na których zakwitła różowa smuga wstydu, z fałszywą pewnością siebie, z wijącym się w kącikach ust uśmiechem, rozpocząłby rozmowę, której finał rozegrał się w jego mieszkaniu, w wilgotnej od potu pościeli, pod naporem warg i rozpalającego skórę dotyku. Nie mógł wyrzec się wyhodowanego pod drodze emocjonalnego przywiązania. Zmieść wszystkiego pod dywan. Udawać, że emocje, które tliły się pod sercem, nie istniały i wyparują, jak mgiełka oddechu. Dostrzegł to w spojrzeniu Neviego, gdy kontakt wzrokowy, chociaż z trudem, został utrzymany - kolor jego oczu stał się matowy, pozbawiony wcześniejszych refleksów, zakradł się do niego smutek. Dostrzegł to w drżeniu jego powiek, w grymasie wykrzywiającym usta i w każdym wypowiedzianym słowie. Żal przygniatał równie boleśnie, co Fogarty peta podeszwą buta. Nie powinien, przynajmniej teraz, naruszać przestrzeń osobistą Nevella, ale to było silniejsze od niego. Nie szukał w jego ramionach współczucia. Nie chciał go udobruchać. Chciał tam znaleźć chwile ukojenia. Spokój dla gwałtownie kołatającego w piersi serca. Oazę dla kształtujących się pod sklepieniem czaszki myśli. Przymykając powieki, wdychając jego zapach, czując bijące od ciepło, uciszył emocje, który nie potrafił w sobie pomieścić. (...)jeśli nie będziesz widział, to nie będzie cię to bolało zaszumiało w uszach, wtopiło się głęboko pod skórę, wywołując nieprzyjemny zimny dreszcz spływający wzdłuż linie kręgosłupa, ukuło zimną stalą bólu w klatkę piersiową. Nie chodziło o królika i trzymanie jego diety. Chodziło o coś więcej. O to, po co tylko Nevie mógł z łatwością sięgnąć. Czasem ogień bólu musiał zapłonąć. Czasem to jedni sposób, by zagłuszyć rozrywające na strzępy wyrzuty sumienia tłumiące głos zdrowego rozsądku. Zakleszczył palce na jego ramieniu. Zbliżył usta do jego ust - obecnie oddziała ich od siebie kilkumetrowa przestrzeń. Poczuł ciepło jego oddechu na swojej skórze. Wciągnął siwy dym papierosa, którego Nevell wypuścił chwilę później, dopiero teraz otwierając oczy. - Nocuję u ciebie - potwierdził cichym szeptem, odchylając głowę delikatnie w tył, z delikatnym, nieco prowokacyjnym uśmiechem rysującym się na wargach. – Musimy iść, jeśli chcemy zdążyć przed świtem i zażyć trochę snu. O ile uda nam się zasnąć, dopowiedział w myślach. Żar papierosa, trzymanego między zębami, w pierwszym odruchu chciał ugasić na swojej skórze, ale szybko stłumił tę pokusę. Skonfrontował jego końcówkę z obdrapaną ścianą, z której schodziła farba. Jako pierwszy zwlekł się ze zdezelowanej kanapy. Jako pierwszy, odprowadzany przez puste oczodoły ram okien, odnalazł wyjścia z budynku. Przez ramię zerknął dwukrotnie, aby się upewnić, że Nevell podąża tuż za nim. Nevell i Cecil z tematu <3 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
24 maja, 1985 roku. wieczór — Boisz się? — zapytała, uśmiechając się zachęcająco. Młoda dziewczyna pokręciła głową, ale Lyra dostrzegła, jak nerwowo zerka na własne buty. Salome do kowenu dołączyła niedawno; bardzo niedawno, nawet nie miała okazji być na żadnym oficjalnym spotkaniu, ale gorliwie próbowała udowodnić swoją lojalność i, przede wszystkim, gotowość do działań na rzecz Matki. Lyra pokiwała głową. Z grzeczności udawała, że jej wierzy. — To dobrze. Potrzebujemy odważnych ludzi, Salome — powiedziała łagodnie, odciągając gałąź z drogi. Dziewczyna podniosła wyżej podbródek, jakby komplement z ust Lyry znaczył dla niej wiele. Lyrze żołądek się ścisnął, a w głowie pojawiła się myśl, że nie powinna. Patrząc na twarz dziewczyny, zastanawiała się, jak długo ma pentakl? Jak długo jeszcze będzie dane jej go używać, nim— — Więc — odchrząknęła, a krucha gałązka pękła pod naciskiem jej buta. — interesuje cię magia iluzji, hm? Kolejne entuzjastyczne pokiwanie głową. — Tak, chciałabym— Entuzjazm szybko zamienił się w zawstydzenie. Lyra uniosła lekko brew do góry, trochę zdezorientowana sytuacją. — Wszyscy mówią, że jesteś w niej świetna. — Yhym — mruknęła, skręcając głębiej w las. — Tak mówią, co? Lyra nie była przekonana. Scully również swobodnie obchodziła się z magią, a na dodatek uczęszczała na studia; kiedyś dawało jej to przewagę, ale ostatnio Lyra doszła do wniosku, że teoria jest warta tyle, o ile można ją potem przetestować. — Pomyślałam, że mogłabyś mnie, no… trochę nauczyć. Salome miała wyjątkowo niedobrane imię do charakteru. Nie wyglądała na kogoś, kto gotowy był zarządzać głowy kochanka na talerzu; z drugiej strony Lyra dwa lata temu nie wyglądała na kogoś, kto mógłby zrobić w grocie to, co zrobił. Odchrząknęła. — Znasz już podstawy? — dziewczyna pokiwała głową. — To trudna magia do opanowania na początku, ale z czasem staje się paradoksalnie łatwiejsza. Kiedyś z trudem rzucałam effluerevestigia, a teraz— Przerażone spojrzenie Alchemika przewijało się przed jej oczami. Powinność żalu gdzieś zaginęła; Lyra czuła wyrzuty sumienia, bo ich nie odczuwała. Mężczyzna zasłużył na to, co dostał, a Salome— — —teraz potrafię się obronić. Ty też powinnaś. Ile masz lat? — Dziewiętnaście! — odpowiedziała, jakby było to świadectwo jej dorosłości. Lyra poczuła napływającą żółć do gardła. Kto, do cholery, przyprowadził dziecko do kowenu? — Zawsze chciałam studiować na kompletach, ale moja babcia jest chora— Dziewczyna mówiłaby dalej, ale Lyra uciszyła ją szybkim ruchem dłoni. Zza drzew wyłaniał się cel ich podróży — spory dom z zabitymi oknami i nielicznym graffiti na fundamentach. Wyglądał jednocześnie jak coś zapomniane przez świat i żyjące nieustannie w jego świadomości. Salome przełknęła ślinę, zerkając nerwowo w stronę Lyry, jakby szukała otuchy. Szukała. — To tylko dom — powiedziała Lyra, ruszając dalej. Nie słyszała, aby dziewczyna za nią poszła. Nie przeżyłaby pięciu minut w tunelach, pomyślała i natychmiast znienawidziła się za to, że to zrobiła. — Ale jeśli mi nie wierzysz, to będzie to idealna okazja na pierwsze ćwiczenie. Przystanęła niecałe dwa metry od frontowego wejścia. — Skoro podstawy znasz, to spróbujemy czegoś trudniejszego. Wiesz, co robi zaklęcie quadruplator? — dziewczyna pokiwała głową, a Lyra uśmiechnęła się w odpowiedzi. — Świetnie. A rzucałaś je kiedyś? Pokręciła głową. Lyra uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — To trzeba to zmienić. Skup się na jednej ze ścian. Całego budynku nie prześwietlisz, więc nawet nie ma, co próbować. Zaklęcie jest zaskakująco proste jak na ten poziom magii iluzji, bo — machnęła ręką w stronę budynku, robiąc w powietrzu piruety nadgarstkiem. — widzisz ścianę, więc łatwo ci jest zwizualizować sobie, że ona znika. Widzisz, magia iluzji to mieszanka skupienia i wyobraźni. Dokładnie to samo miesiąc temu powiedziała jej profesorka, którą nakryła po godzinach w bibliotece. Przy kolejnych wizytach okazało się, że miała więcej takich złotych myśli, choć niektóre miały wątpliwe pokrewieństwo do magii, którą omawiały. — Quadruplator — powiedziała, czując jak pentakl radośnie wibruje od napływu niebieskich iskierek. Zaklęcie przyjemnie załaskotało, a frontowa ściana zaczęła tracić kolor; jakby ktoś zmywał farbę ze szkła. W środku nie było nikogo; jedynie kurz i ruiny. — Teraz ty spróbuj. Pamiętaj o odpowiedniej intonacji! Nawet bardziej doświadczeni od ciebie czasami o niej zapominają— Niski głos w jej głowie parsknął urażony. Lyra miała jednak rację; pierwsza próba dziewczyny była od początku skazana na porażkę. Zaklęcie zostało niewyraźnie wymamrotane. — Skąd twój pentakl ma wiedzieć, co robić, jeśli sama nie jesteś pewna? Jeszcze raz. Widziała rosnący upór w oczach Salome, gdy próbowała kolejny raz i kolejny, i kolejny, i kolejny aż wreszcie coś zabłyszczało, a ona rozpromieniła się wyraźnie. — Udało mi się! Udało! — zapiszczała radośnie. Lyra poklepała ją lekko po ramieniu; częściowo po to, aby pogratulować, a częściowo, by dziewczyna ruszyła do przodu. Weszły do środka, a od progu przywitał ich mdlący odór gnijącego mięsa. Lyra podciągnęła wyżej kołnierz golfa, ale niewiele to dało — smród zdawał się wsiąkać w ich ubrania bardzo szybko. Salome również go czuła, jak można sądzić po jej wykrzywionej minie, a potem stało się coś jeszcze. Krzyknęła z przerażenia i zerwała się do przodu. — Zejdź ze mnie! Złaź, fuj! — cokolwiek próbowała strząsnąć, znajdowało się na jej plecach, ale gołym okiem Lyra nie mogła nic dostrzec. Wtedy poczuła; wrażenie, jakby coś po niej pełzało i głośne bzyczenie. Dokładnie takie, jakie słyszała w gaju nim— Obróciła się płochliwie do tyłu, ale nic nie nadlatywało w jej stronę. Wszystko zdawało się być tylko— — To tylko iluzja! — krzyknęła w stronę Salome, która zniknęła z jej pola widzenia. To musiała być iluzja; rytuał albo zaklęcie, skoro jedynie miała wrażenie, że coś po niej pełza. Świadomość nie sprawiała, że to zniknęło; jedynie czas. Bzyczenie ustało. Pozwoliła sobie na głębokie oddechy (pomimo wciąż towarzyszącego jej smrodu) i ruszyła korytarzem opuszczonego domu. — Salome? Nie bój się, to tylko sztuczka, żeby— Zobaczyła dziewczynę stojącą na środku pokoju. Wpatrywała się z przerażeniem w lustro, które wisiało na ścianie. Z każdą sekundą jej twarz wykrzywiała się coraz bardziej; jakby stawała się starsza. Jakby pierwszy raz w życiu widziała swoje odbicie tak… zniekształcone. Lyra podeszła do niej powoli, zerkając kontrolnie w stronę własnego odbicia, by potwierdzić przypuszczenia. — Lustereczko powiedz przecie — wyjaśniła spokojnie. — To rytuał. Tworzy lustro, które… pokazuje w ludziach, co najgorsze. Dziewczyna nie odpowiadała. Cokolwiek widziała, sprawiło, że jej oczy zaszkliły się łzami. Lyra przez moment wahała się, czy nie powinna jej dotknąć; ostatecznie zdecydowała się nie. — Kolejna ważna rzecz do zapamiętania — powiedziała, stając między Salome a ścianą, na której wisiało lustro. — To tylko iluzja. Cokolwiek tam zobaczyłaś. Uśmiechnęła się, kłamiąc jej prosto w oczy. Na lekcje o tym, że iluzje są jedynie krzywym zwierciadłem rzeczywistości, przyjdzie jeszcze czas. Dziewczyna pokiwała głową powoli; jakby dopiero docierał do niej sens tych słów. — Tak, to… Masz rację — otarła twarz rękawem swetra. — Ktoś po prostu płata nam figle. Zobaczyłam siebie z głową mojego chłopaka w dłoniach. Wiesz, jak Salome z— Lyra znów skłamała; kolejny łagodny uśmiech i pokiwanie głową. Położyła jej delikatnie rękę na ramieniu i zaczęła wyprowadzać z pokoju, gdy— — A ty? Co zobaczyłaś? — zapytała niewinnie, jakby wymieniały się wynikiem wróżby z chińskiego ciasteczka. Lyra spojrzała w stronę lustra. Twarz miała pokrytą ustami, zęby długie i ostre, a oczy przekrwione; po brodzie spływała jej krew. — Siebie. 4 (losowe wydarzenie w lokacji) — chodząc po domu, uderza w was nagle przeraźliwy, słodkawo-mdlący odór zgniłego mięsa, od którego robi się wam nie dobrze. W uszach słyszycie wysoki pisk albo brzęczenie? Trudno wam to określić, ale czujecie na swojej skórze, jak coś po was pełza, kąsa. Jednak nie widzicie żadnych śladów ugryzień. Po chwili wrażenie to mija, jednak smród zgnilizny, który nie da się zmyć ani ukryć żadnymi perfumami zostanie na was jeszcze przez trzy dni. rzut na Quadruplator: k40 + 22 = 62/55 (udany) z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów